Po lunchu zrobilismy drugi przejazd, ktory byl bardzo ekscytujacy, bo oblazly nas slonie. Amerykanski idiota w naszym jeepie mial otwarta paczke czipsow. Nasz ranger wzywal pomoc, ale po okolo 20 minutach slonie sobie poszly. Ja siedzialam skulona na podlodze jeepa. Amerykanie amerykanskich rozmiarow nie mieli gdzie sie schowac, a Tajwanka walila sobie selfies przez caly czas. Skonczylo sie to tak, ze jedna z trab wytracila jej telefon z reki.
Wiec tego tam, Pilanesberg moze jest i maly, ale przygody tez sie zdarzaja.
Kierowca w drodze powrotnej do Jo’burga byl inny i pasazerowie tez byli inni. Wracalismy inna trasa przez Pretorie. Nikt malzenstwa nie proponowal. Kierowca mial inne plany zyciowe, dla niego ta praca w biurze turystycznym to tak dorywczo. Byl studentem teologii, specjalizacja televangelism, a jego marzeniem bylo zalozenie wlasnego kosciola.
Ogolnie dzien byl fajny. Te dwie wycieczki z MoAfrika kosztowaly mnie w sumie 4300 randow. Niektorzy powiedza, ze duzo, ale ja podrozuje samotnie i bezpieczenstwo i wygoda byly dla mnie wazne.
Do hotelu dojechalam znowu za pozno na opcje obiado-kolacjowe. Nie mialam zamiaru pokazywac sie w hotelowej restauracji, wiec zuzylam ostatnie opakowanie zupki japonskiej. Do rana bedzie musialo mi to wystarczyc.
Shuttle na lotnisko na nastepny dzien juz mialam zamowiony, wiec nie bylo nic innego do roboty jak skonczyc sie pakowac i skorzystac z cieplej wody poki byla. Tego dnia nikt nie wszedl do mojego apartamentu, zeby go posprzatac, wiec nikt nie zauwazyl zdartej wykladziny.Zawsze podrozuje z rolka dwustronnej tasmy, zeby miec jak naprawic helm w razie potrzeby, wiec uzylam tej tasmy i przylepilam wykladzine do podlogi.
I tak zakonczyl sie poniedzialek.
Wtorek
Rano sniadanie i ostatnie pakowanie i w droge! Na szczescie mialam innego kierowce niz przy transferze do hotelu. Ten umial jezdzic, ale byl bardzo gadatliwy, a mnie bolala glowa. Ale byl mily i usmiechniety i bardzo pomocny, i nawet nie probowal mnie oszukac. Wiec dostal ladny napiwek.
Na lotnisku dluuuuga kolejka. Pogratulowalam sobie wczesnego przyjazdu, bo inaczej bylby stres. Do samego nadania bagazu czekalam ponad godzine.
Potem w duty-free wydalam reszte randow na moj ukochany nugat i fruuu do domu. Czas bylo wsiadac do samolotu. Znowu wypchany po brzegi. Bylam tak zmeczona, ze po prostu od razu zasnelam i obudzilam sie w Singapurze. Nie wiem czemu ludzie tak ochaja i achaja nad tym lotniskiem. Ja go nie lubie. No bo kurcze, jaki jest cel ponownej kontroli bezpieczenstwa przed sama bramka? Nawet butelki wody kupionej w strefie wolnoclowej nie mozna zabrac na poklad.
Lot do Tokio byl pelen, bo Tokio to tylko przystanek, dalsza droga to USA. Mielismy opoznienie, nie wiem dlaczego, bo wystartowalismy wedlug rozkladu.
Na Naricie wsiadlam w autobus do Hanedy, jechal szybciej niz rozkladowo, nawet zadnych korkow nie bylo. A na Hanedzie wsiadlam w pociag limii Keikyu i podjechalam na przystanek do mojego hotelu na noc. Tego samego co zawsze - Keikyu Ex Inn Haneda. Tam juz mnie znaja. Pokoj oplacony byl punktami Rakuten, wiec fajnie. Zrobilam pranie i az mi sie lza w oczku zakrecila, bo nic nie bylo przysrubowane. Ogromna maszyne do lodu najchetniej bym pocalowala.
Poszlam do Family Martu na zer i przepakowalam bagaze, zeby nadac czesc z nich kurierem z hotelu do domu. A swoja droga, to uwielbiam ta usluge dostarczania bagazy. Mozna nawet nadac bagaz z domu na lotnisko. Oplaty wcale nie sa jakies tam kosmiczne, a wygoda - niesamowita.
Ja to zrobilam, bo nastepnego dnia rano wyruszalam w dalsza droge, gdzie limity bagazowe byly bardzo ograniczone.
A co! Mialam ostatnie cztery dni urlopu marnowac? Co to ja, amatorka jakas? W Japonii urlop jest na wage zlota, kazda godzine trzeba wykorzystac.
Ale to bedzie kontynuowane w dziale azjatyckim.
A w tym watku bede dodawac zalegle filmiki, glownie YouTube shorts, bo wychodzi na to, ze na dluzej niz minute nie mam cierpliwosci.
Podsumowanie:
Wydalam mniej niz planowalam. Ale i tak duzo. Rozpiski nie bedzie, bo szkoda sobie nerwy psuc.
Super
:) Co sprawiło ze dziecięcym marzeniem była akurat Św Helena?Co z tym hełmem Szturmowca, bo wstawiłas w relacji, a i masz w awatarze więc pewnie ma to znaczenie, a serio pytam bo nie wiem
:)
Bardzo fajnie móc zrealizować marzenia z dzieciństwa. To już rozumiem Twój wybuch radości po dotarciu na miejsce. Trzymam więc kciuki i chętnie się dowiem więcej o tym miejscu.Co do zbroi troopera to aż parsknąłem w monitor
:lol:
@2catstrooperAle skąd cały pomysł na podróże Stormtroopera? To bardzo oryginalna koncepcja i pierwotnie myślałem, że wklejasz tylko hełm aby zasłonić swój wizerunek.
2catstrooper napisał:Ja z natury jestem kobieta rozwiezlaNie chcę wnikać, co miałaś na myśli pisząc te słowa
;) ale jak dla mnie - nie ograniczaj się w pisaniu! Przekazujesz wiele ciekawych informacji dotyczących specyfiki wyspy, a "własne przemyślenia" i wstawki, typu anegdotka z francuską żoną, dodają relacji kolorytu. No i w końcu bądż co bądż, to Ty tam byłaś, więc te subiektywne odczucia i przemyślenia są zdecydowanie wartościowe.
Dokładnie tak! Świetna, charakterna relacja! To co piszesz jest jeszcze ciekawsze od zdjęć, które też się z dużą przyjemnością ogląda. Czekam na ciąg dalszy!
2catstrooper napisał:Dostalam prywatna wiadomosc, ze w mojej relacji (moich relacjach) jest za duzo slow, i ze ludziom nie chce sie tego czytac. Ze mam byc bardziej zwiezla, bo nikogo nie interesuja moje przemyslenia.
:lol:Twoje opowiadanie jest znakomiteDawno nie czytałem z takim zainteresowaniem relacji tu na forum przy tym rechocząc śmiało
:twisted:Dajesz dalej
@2catstrooperDroga Autorko,tak jak koledzy powyżej upraszam, pisz jak najwięcej słów! Tak trzymaj! Od dawna tak dobrze nie czytało mi się relacji - treściwej, zabawnej, autentycznej. Tego amatorzy pisma obrazkowego nie docenią.Mały PSik:przewija się w kilku miejscach Cola Zero. Co jest w niej magicznego a czego nie ma zwykła Coca Cola?
sko1czek napisał:Mały PSik:przewija się w kilku miejscach Cola Zero. Co jest w niej magicznego a czego nie ma zwykła Coca Cola?Też tego nie kumam, ale skoro zostały tylko trzy sztuki na całej wyspie, to coś musi być na rzeczy.
:mrgreen:
sko1czek napisał:Mały PSik:przewija się w kilku miejscach Cola Zero. Co jest w niej magicznego a czego nie ma zwykła Coca Cola?Przepraszam, że się wtrącam.Cola zero słodzona jest aspartamem a zwykła cukrem. Teoretycznie mniej szkodliwa i mniej kaloryczna. Jak dla mnie jest mniej słodka i "jałowa" w smaku. Moim zdaniem nie ma żadnej magii. Jedno i drugie to gówno.Tak mi się kojarzy, że Karl Lagerfeld był uzależniony od coca coli ale nie zero a diet. Różnica taka, że diet ma kwas cytrynowy a zero cytrynian sodowy.
Ja również zachęcam @2catstrooper do kontynuacji relacji w dotychczasowym stylu.Relacja jest świetna nie tylko z powodu unikatowego kierunku podróży, ale właśnie ze względu na jej autorkę, sposób pisania i wyrażania swoich odczuć.
bonifacy napisał:BTW @Washington chciałbym zauważyć że HLE nie ma dodanego w społeczności https://spolecznosc.fly4free.pl/lotnisko/HLE/Dodałem
:)A samą relację z przyjemnością śledzę i czekam na więcej
:)
Z tym internetem to faktycznie jaja jakieś
:) Liczyłem ze na łodzi będziesz w hełmie szturmowca
:lol: Kąpiel z rekinami super. Film nie oddaje pewnie tego jakie to uczucie. No i cena przyzwoita.
Następnym razem po flagę kaszubską zgłoś się do mnie - załatwię Ci po sąsiedzku z Goręczyna, Somonina czy Ostrzyc
;)A tak w ogóle, to w związku z tą relacją naszła mnie potrzeba powrotu do mojego dawnego trybu podróżowania, czyli docierania w jedno miejsce i spędzania tam czasu z jakimiś "skokami w bok". Ta możliwość przyglądania się stosunkowo niewielkiemu obszarowi i nawiązywania nieco bliższych relacji z jego mieszkańcami to jednak kompletnie inne doznanie, niż ciągła pogoń za kolejnym punktem na trasie. A że wczoraj obejrzałem sobie w TV "Łotra 1" (kręconego chyba częściowo na Malediwach, nieprawdaż?), to naszła mnie refleksja, że to byłby świetny pomysł na jeszcze inny spin off:"Wakacje Szturmowca", albo nawet cały serial paradokumentalny o tym, jak szturmowcy spędzają wolny czas (tak a la "The Office").
Przyznam, że jak pierwszy raz przeczytałem, że się wybierasz na Świętą Helenę pomyślałem: "co ona tam będzie robić przez tydzień???". Teraz widzę, że chyba nie wystarczyło czasu, żeby wszystko zobaczyć.
2catstrooper napisał:@cart mamy inne style podrozowania. Ja sie nigdy nie nudze. Zawsze jest co robic. Pewnie pomyslisz, ze na glowe upadlam, jak Ci powiem, ze planuje spedzic tydzien na Tristanie. Caly tydzien. Co ja tam bede przez tydzien robic? WSZYSTKO! A zdjecia sa dla mnie, zeby pamietac, gdzie bylam. Influencerka nie jestem, fotografem tez nie, nie musza byc piekne. Zawsze mozna sobie ladniejsze wyguglowac w internecie.To nie był absolutnie zarzut, więc mam nadzieję, że nie wzięłaś tego osobiście. To było tylko stwierdzenie, że po prostu zdjęcia nie oddają żadnych ciekawych atrakcji. Natomiast tak jak piszesz, każdy ma własny styl podróżowania, każdemu co innego się podoba i jak chcesz spędzić nawet miesiąc na takiej wyspie to mnie nic do tego
;)
2catstrooper napisał:1 duza nebula pokrojona w mala kosteczkeC od N daleko, więc widzę ze uniwersum kosmiczne wchodzi w podświadomość
;) Może kiedyś spróbuje, bo do fryera się właśnie przymierzam.Przy okazji pytanie, czy ludzie są aż tak otwarci ze zapraszają cię do domu na gotowanie, czy to Twoje umiejętnosci socjalne?
No fakt, krojenie nebuli w kosteczke jak sie nie ma Gwiazdy Śmierci do dyspozycji moze byc uciazliwe!
:mrgreen: A czy ludzie tam sa z natury otwarci? Nie wiem. Ja zagadam do kazdego. Ludzie z reguly odgaduja. I tak sie zawsze zaczyna.
2catstrooper napisał: Po sniadaniu jeden z Chinczykow zapytal sie mnie po mandarynsku czy mowie po chinsku. Odpowiedzialam mu po kantonsku, ze niestety mowie tylko po kantonsku. Podziwiam!
:-)Przypomniało mi to wyraz twarzy chińskiego turysty, który kiedyś o 7 rano w Krakowie na placu przed dworcem zaczepił mnie pytając "Bass, bass?" a ja mu na to "qiche zhan?"
@meczkohehehe! To sie turysta zdziwil!Moj kantonski jest dosyc specyficzny i w tej chwili prawie szczatkowy. Nie byl w uzyciu przez ponad 20 lat.Moja nauczycielka byla matka mojej kolezanki. Wietnamka chinskiego pochodzenia, z wyksztalcenia nauczycielka matematyki, z braku innych opcji straganiarka sprzedajaca fejki w Chinatown. Wiec umiem sie targowac, zamowic jedzenie, przeklinac, wyrazic szacunek dla babc i dziadkow, i mogle ogladac filmy bez napisow. Czyli tyle, byle przezyc.
Targować, zamawiać jedzenie, przeklinać i wyrażać szacunek, i to jeszcze po kantońsku, który ma cudowny zaśpiew, znacznie fajniejszy m.zd. od mandaryńskiego - totalnie zazdroszczę!Moja znacznie bardziej szczątkowa znajomość mandaryńskiego to bardzo mozolny wysiłek z kilku ponad miesięcznych podróży po Chinach. Pamiętam jaki byłem dumny z siebie, jak pierwszy raz po jakichś dwóch tygodniach prób udało mi się zamówić zimne piwo bez biegania do lodówki i pokazywania palcem. Ale Chińczykowi w Krakowie po pierwszym "oszałamiającym" wrażeniu drogę na dworzec autobusowy musiałem już wyjaśnić uniwersalnym językiem "hands and feet"
:-)Dawaj kolejne odcinki relacji!
Jutro (czyli 21 maja) Swieta Helena obchodzi swoje swieto - rocznice odkrycia wyspy.Wiec dla ciekawych jak wyglada jazda samochodem na wyspie, zrobilam krotki filmik ze zjazdu do Sandy Bay Beach.Caly zjazd od tego malego kosciolka na plaze zajal nam 9 minut, kiedy prowadzil moj przewodnik. I 20 minut, kiedy za kierownica siedzialam ja. Tutaj jest wersja w trybie ekspresowym.Te niebieskie (lub czarne) rurki na poboczu ciagna wode do domostw. Ten drewniany, nowoczesny dom po prawej to domek do wynajmowania turystom. Nawet sie nad nim zastanawialam, ale wizja tej drogi noca skutecznie mnie do tego zniechecila.Ale pojemniki na smieci stoja, i jakos smieciarka raz w tygodniu daje rade i zjechac i podjechac. Jest tez szkolny autobus, ktory ta droga jezdzi. Trzeba tylko uwazac, bo grasuja tu poldzikie kozy, ktore moga znienacka wyskoczyc na droge. Nam tak wyskoczyly jak jechalismy na trek do Lot's Wife's Ponds.Jechalam ta trase 4 razy, w tym dwa razy prowadzac samodzielnie, sprzegla nie spalilam, wiec spoko. Jak ja dalam rade, to inne ciamagi tez przezyja. Jedyne czego bym sie obawiala to jazda tedy po ciemku. Droga jest dokladnie na szerokosc samochodu. Czyli tak jak nasze japonskie gorskie drozki.https://youtu.be/RJJeEmIo0D0
2catstrooper napisał:To byla Pani Irene, ktora prowadzi Guesthouse Harris. Ona nie wiedziala, ze ja pamietalam jej maila do mnie w 2020 roku bardzo dobrze. Byla jedna z osob, ktore nie chcialy miec niczego do czynienia z kimkolwiek z Azji. [...]Wypilam reszte herbaty i podziekowalam za mily wieczor.A mogłaś zapytać, czy inni mieszkańcy też są rasistami
;)
Strasznie współczuję opisanej sytuacji z hotelu, nie wyobrażam sobie, jak musiałaś się czuć i ogromnie się cieszę że udało się wybrnąć z tego obronną ręką, to chyba jeden z najgorszych koszmarów samotnie podróżujących kobiet :-/
@LadyageTo ile mialam szczescia dotarlo do mnie nastepnego dnia, kiedy poznalam dwie Amerykanki, ktore zostaly napadniete jadac uberem.Wziely ubera ze swojego hotelu w ponoc bezpiecznej okolicy, zeby pojechac do restauracji (mowily, ze tylko okolo mili od hotelu).Ich uber zostal zatrzymany przez osobnikow z bronia palna, zostaly zmuszone do wysiadki, zaciagniete do bankomatow, zmuszone do wyciagniecia maksymalnej kwoty z kazdej karty. Jedna z babek wprowadzila zly pin, wiec karte zablokowalo, to ja pobili. Ukradli im telefony, portfele, kurtki, i zabrali im tez buty.Jak babki poszly na policje, to im powiedziano, ze najpewniej ten kierowca tez byl czlonkiem tego gangu, ale skoro to nie on je napadl, wiec nic nie mozna mu zrobic.
Przyznaję, że masz serię "przygód" hotelowo-organizacyjnych bardzo niefajną. Ale wygląda to na zwykły pech raczej, bo mi takie podobne sytuacje zdarzają się raczej sporadycznie. Natomiast dotknęłaś ważnej porady, która powinna tu wybrzmieć mocniej na tym forum. Jak jedziemy do takich krajów i miejsc niepewnych to ustalmy wcześnie minimalne limity na kartach w swoich bankach....
meczko napisał:2catstrooper napisał: Po sniadaniu jeden z Chinczykow zapytal sie mnie po mandarynsku czy mowie po chinsku. Odpowiedzialam mu po kantonsku, ze niestety mowie tylko po kantonsku. Podziwiam!
:-)Przypomniało mi to wyraz twarzy chińskiego turysty, który kiedyś o 7 rano w Krakowie na placu przed dworcem zaczepił mnie pytając "Bass, bass?" a ja mu na to "qiche zhan?"Mi to przypomniało sytuację w Chengdu kiedy żona zawołała mnie po imieniu (Michał) a Chińczyk, który stał obok wywalił oczy z orbit i z niedowierzaniem wykrzyknął "wow you speak chinese!"
:lol:
hiszpan napisał:Natomiast dotknęłaś ważnej porady, która powinna tu wybrzmieć mocniej na tym forum. Jak jedziemy do takich krajów i miejsc niepewnych to ustalmy wcześnie minimalne limity na kartach w swoich bankach....W aplikacji można zmienić te limity, ciekawe czy złodzieje o tym wiedzą.
@hiszpanOczywiscie, ze to po prostu pech, tak dziwacznych przygod hotelowych jeszcze nie mialam. Ale ta cala podroz byla pod pechowa gwiazda juz od ponad trzech lat
;-)I calkowicie zgadzam sie z Twoja porada!Warto tez pamietac, ze realia kobiety podrozujacej samotnie bardzo czesto bywaja inne niz mezczyzn.
2catstrooper napisał: Warto tez pamietac, ze realia kobiety podrozujacej samotnie bardzo czesto bywaja inne niz mezczyzn.Myślę, że niestety wielu mężczyzn nie zdaje sobie sprawy jak bardzo to prawdziwe. Jako samotnie podróżująca kobieta nigdy nie zdecyduję się na odwiedzenie wielu z krajów, które widzę dumnie wyszczególnione w sygnaturkach/relacjach/poradach Panów nawet na tym forum - od naprawdę "egzotycznych" typu Iran czy Afganistan, do tych bardziej wydawałoby się "normalnych", jak Egipt czy Indie. Trzymam się krajów dość bezpiecznych i dużych ośrodków miejskich, unikam ryzykownych zachowań, a od moich koleżanek i tak zawsze słyszę "Ale jak to, nie boisz się tak sama?"
;-) I tak naprawdę utrata rzeczy materialnych typu karta/pieniądze naprawdę nie jest na szczycie listy najgorszych rzeczy, które kobiecie na wyjeździe mogą się bardzo łatwo niestety przytrafić :-/@2catstrooper Piszesz jak zawsze lekko i z humorem, ale taka sytuacja jest niezwykle traumatyczna i naprawdę wielkie szczęście że nic gorszego się nie stało. Mam nadzieję że nie odstraszyło Cię to od dalszego podróżowania, bo uwielbiam Twoje relacje.
Gdy podróżowałam sama w okolicach Joburga, lokalne białe kobiety pozdrawiały mnie zawsze pożegnaniem "Stay safe" I niestety w kilku sytuacjach miałam znacznie więcej szczęścia niż rozumu, co w tym regionie świata zdecydowanie nie powinno mieć miejsca. Trzeba się pilnować, zero rozprężenia, bo niestety bywa różnie.
@2catstrooper super relacja, bardzo fajnie się czyta
:) Choć ja zacząłem czytać wczoraj i parę godzin zeszło
:D Chciałbym zapytać o "Drabinę Jakuba" - przepraszam jeżeli ta informacja padła i nie zauważyłem. Czy poza okresem remontowym, te schody są wykorzystywane przez mieszkańców? Czy obecnie pełnią jedynie funkcje historyczno-turystyczną? Oraz ile zajęło wejście nimi? Na zdjęciach wyglądają imponująco
@klapioTe schody to normalna forma przemieszczania sie z St. Paul's (na gorze drabiny) do "miasta". Z pracy do domu, lub odwrotnie. Jest tez coroczny wyscig po schodach, ludzie z calego swiata sie na to zjezdzaja.Rekord swiata w wejsciu do chyba 5 minute 16 sekund, Moj czas to ciut ponad 11 minut. Ostatnie1/3 drogi bylam gotowa sie poddac i szlam na rekach i nogach, tak jak na prawdziwej drabinie. I nawet nie wiedzialam, ze obecny rekordzista rowniez uzywa tego patentu. Ja przed wyjazdem trenowalam na wszelki wypadek (w koncu te wszystkie schody do chramow i swiatyn na cos sie przydaly!) i ciesze sie, ze to robilam, bo inaczej pewnie padlabym w polowie drogi. Nogi trzesly mi sie przez nastepne trzy dni, a bol miesni byl nie z tej planety.
@2catstrooper, świetna relacja a zwłaszcza Twój styl pisania!Mam takie pytanko: napisałaś: "Briars to czesc Francji na wyspie Sw. Heleny. No bo tak, 14 hektarow wyspy nalezy do Francji: Briars, Longwood House i dolina w ktorej znajduje sie grob Napoleona. Na wyspie jest tez facet, ktory pelni role francuskiego konsula i jest odpowiedzialny za te trzy miejsca."Jak to rozumieć? Bo chyba oficjalnie czyli administracyjnie Francja nie posiada tam żadnych posiadłości. Rozumiem, że to tylko tak zwyczajowo.I jeszcze wklejam link o wyspie, wprawdzie sprzed 10 lat ale poczytać można, file:///C:/Users/User/Downloads/pdf-01.3001.0013.6208.pdf
@DMW pan konsul honorowy twierdzil, ze administracyjnie, az sama bylam zdziwiona.I jak sie okazalo, wikipedia to potwierdza, jestem totalnie w szoku.https://en.wikipedia.org/wiki/French_do ... int_HelenaA skoro juz o wikipedii mowa, to jestem rowniez w szoku, ze artykul quasi-naukowy opublikowany w Polsce mogl podawac wikipedie jako zrodlo w bibliografii. Nawet najbardziej dziadoski uniwerek w Japonii na to nie pozwala.Pan profesor sie nie wysilil, po prostu przetumaczyl wiekszosc informacji o wyspie i dodal tabelki z liczbami. Juz na samym poczatku nie bardzo powaznie wyszedl twierdzac, ze wyspy Palau sa "oddalone od glownych centrow turysytycznych." Serio? Moze dla Europejczykow tak, ale dla ludzi z Azji zdecydowanie nie. Sama bylam w Palau w 2011 roku (kiedy ten artykul byl opublikowany). Dla nas Palau juz od dawna bylo glownym centrem turystycznym. Sa tam nawet firmy turystyczne, ktore obsluguja tylko i wylacznie turystow z Japonii, Chin, itp, itd.To troche tak jak czasem slysze opinie Japonczykow o Azorach czy Maderze.Druga sprawa, ze Pan Profesor pisze o szlakach pieszych jakby odkrywal Ameryke. I w ogole nie wspomina, ze istnieja tzw. postbox treks (walks) od dawien dawna i ze to od zawsze byla ulubiona forma rozrywki wyspiarzy. Zamiast tego on sobie wymyslil pare innych szlakow. Nie bardzo rozumiem takiego wymuszania oryginalnosci. Nie obchodzi mnie jak dystyngowany autor byl. Zamiast opisac co naprawde istnieje i jak to dziala, to on twierdzil, ze "Zanim turysta wyruszy na szlaki piesze Wyspy Św. Heleny, powinien mieć świadomość, że po 4–5 dniach wędrówek po wyspie zabraknie już dla nie-go nowych szlaków." W 2010 roku kiedy on tam byl istnialo 18 postbox walks, obecnie jest ich 21. Buduje sie 4 nowe.Ale gdyby powiedzial jak jest naprawde, to wtedy cala ta praca naukowa bylaby o polowe krotsza. I zupelnie nie wspomnial w swoim dziele o nurkarstwie, dla ktorego duza liczba turystow nawet "za jego czasow" specjalnie na Sw. Helene przybywala.Dlatego ja nigdy nie sile sie na oryginalne wymysly. Ide utartym szlakiem, ktory juz istnieje i po prostu opowiadam co widze po drodze. Ale ja tez nie jestem profesorem niczego i prac pseudo-naukowych nie pisze.Na Helenie chce zaliczyc wszystkie postboxy i dlatego w przyszlym roku, w marcu, znowu tam lece. A jak dobrze pojdzie i dostane pozwolenie, to poplyne tez i na Tristana. I tam rowniez mam w planach tygodniowe lazenie po wyspie.
Jak tak dalej pójdzie i się rozpędzisz, to w końcu zostaniesz tam na stałe
:DPrzy tej liczbie znajomych i kontaktów, które sobie tam wyrobiłaś, przyjęcie do lokalnej społeczności poszłoby na pewno gładko.
@tropikey hahaha! Wiesz, jakbym byla 20 lat mlodsza, to bym sie tam przeprowadzila i kupila Rosie's restauracje (bo szuka kupca) i przerobila ja na butikowy hotel.
Jakby kogo to jeszcze interesowało, to zrobiłam pierwszą część podkastu o moim świrze na punkcie Wyspy Świętej Heleny. Nie wiem czemu nie moge wrzucic linka do YouTube. Ehhh... szkoda, bo fajnie wyszlo.
Po lunchu zrobilismy drugi przejazd, ktory byl bardzo ekscytujacy, bo oblazly nas slonie. Amerykanski idiota w naszym jeepie mial otwarta paczke czipsow. Nasz ranger wzywal pomoc, ale po okolo 20 minutach slonie sobie poszly. Ja siedzialam skulona na podlodze jeepa. Amerykanie amerykanskich rozmiarow nie mieli gdzie sie schowac, a Tajwanka walila sobie selfies przez caly czas. Skonczylo sie to tak, ze jedna z trab wytracila jej telefon z reki.
Wiec tego tam, Pilanesberg moze jest i maly, ale przygody tez sie zdarzaja.
https://youtube.com/shorts/qNXahOyqUhk?feature=share
Kierowca w drodze powrotnej do Jo’burga byl inny i pasazerowie tez byli inni. Wracalismy inna trasa przez Pretorie. Nikt malzenstwa nie proponowal. Kierowca mial inne plany zyciowe, dla niego ta praca w biurze turystycznym to tak dorywczo. Byl studentem teologii, specjalizacja televangelism, a jego marzeniem bylo zalozenie wlasnego kosciola.
Ogolnie dzien byl fajny.
Te dwie wycieczki z MoAfrika kosztowaly mnie w sumie 4300 randow. Niektorzy powiedza, ze duzo, ale ja podrozuje samotnie i bezpieczenstwo i wygoda byly dla mnie wazne.
Do hotelu dojechalam znowu za pozno na opcje obiado-kolacjowe. Nie mialam zamiaru pokazywac sie w hotelowej restauracji, wiec zuzylam ostatnie opakowanie zupki japonskiej. Do rana bedzie musialo mi to wystarczyc.
Shuttle na lotnisko na nastepny dzien juz mialam zamowiony, wiec nie bylo nic innego do roboty jak skonczyc sie pakowac i skorzystac z cieplej wody poki byla. Tego dnia nikt nie wszedl do mojego apartamentu, zeby go posprzatac, wiec nikt nie zauwazyl zdartej wykladziny.Zawsze podrozuje z rolka dwustronnej tasmy, zeby miec jak naprawic helm w razie potrzeby, wiec uzylam tej tasmy i przylepilam wykladzine do podlogi.
I tak zakonczyl sie poniedzialek.
Wtorek
Rano sniadanie i ostatnie pakowanie i w droge!
Na szczescie mialam innego kierowce niz przy transferze do hotelu. Ten umial jezdzic, ale byl bardzo gadatliwy, a mnie bolala glowa. Ale byl mily i usmiechniety i bardzo pomocny, i nawet nie probowal mnie oszukac. Wiec dostal ladny napiwek.
Na lotnisku dluuuuga kolejka. Pogratulowalam sobie wczesnego przyjazdu, bo inaczej bylby stres. Do samego nadania bagazu czekalam ponad godzine.
Potem w duty-free wydalam reszte randow na moj ukochany nugat i fruuu do domu. Czas bylo wsiadac do samolotu. Znowu wypchany po brzegi. Bylam tak zmeczona, ze po prostu od razu zasnelam i obudzilam sie w Singapurze.
Nie wiem czemu ludzie tak ochaja i achaja nad tym lotniskiem. Ja go nie lubie. No bo kurcze, jaki jest cel ponownej kontroli bezpieczenstwa przed sama bramka? Nawet butelki wody kupionej w strefie wolnoclowej nie mozna zabrac na poklad.
Lot do Tokio byl pelen, bo Tokio to tylko przystanek, dalsza droga to USA.
Mielismy opoznienie, nie wiem dlaczego, bo wystartowalismy wedlug rozkladu.
Na Naricie wsiadlam w autobus do Hanedy, jechal szybciej niz rozkladowo, nawet zadnych korkow nie bylo. A na Hanedzie wsiadlam w pociag limii Keikyu i podjechalam na przystanek do mojego hotelu na noc. Tego samego co zawsze - Keikyu Ex Inn Haneda. Tam juz mnie znaja. Pokoj oplacony byl punktami Rakuten, wiec fajnie. Zrobilam pranie i az mi sie lza w oczku zakrecila, bo nic nie bylo przysrubowane. Ogromna maszyne do lodu najchetniej bym pocalowala.
Poszlam do Family Martu na zer i przepakowalam bagaze, zeby nadac czesc z nich kurierem z hotelu do domu. A swoja droga, to uwielbiam ta usluge dostarczania bagazy. Mozna nawet nadac bagaz z domu na lotnisko. Oplaty wcale nie sa jakies tam kosmiczne, a wygoda - niesamowita.
Ja to zrobilam, bo nastepnego dnia rano wyruszalam w dalsza droge, gdzie limity bagazowe byly bardzo ograniczone.
A co! Mialam ostatnie cztery dni urlopu marnowac? Co to ja, amatorka jakas? W Japonii urlop jest na wage zlota, kazda godzine trzeba wykorzystac.
Ale to bedzie kontynuowane w dziale azjatyckim.
A w tym watku bede dodawac zalegle filmiki, glownie YouTube shorts, bo wychodzi na to, ze na dluzej niz minute nie mam cierpliwosci.
Podsumowanie:
Wydalam mniej niz planowalam. Ale i tak duzo.
Rozpiski nie bedzie, bo szkoda sobie nerwy psuc.