0
hiszpan 26 sierpnia 2024 19:47
Image

Image

Na końcu spotykamy w końcu Fidela! Jedna fota na całe miasto, no ale niedaleko czołgu na którym jeździł podczas rewolucji i odpierania ataków w Zatoce Świń.

Image

Image

Po południu mamy chyba już dość zwiedzania i łażenia więc zamówionym przez hosta pięknym Chevroletem udajemy się na lotnisko na lot powrotny Deltą do Miami.

Image

Po drodze jeszcze szybkie zwiedzanie Plaza de la Revolucion

Image

Z odprawą nie ma żadnych problemów, na airside terminalu międzynarodowego jest ciasno ale da się wytrzymać. Nie da się kupić coli tylko taki wynalazek do picia

Image

Cała flota Cubany jest uziemiona na lotnisku, wygląda to marnie niestety. Chciało by się jeszcze kiedyś polecieć Iłem 96-tym a tak mogę go tylko oglądać przez brudne szyby terminalu.

Image

Do Miami zabiera nas Boeing 737 Delty. Znowu my to jedyni turyści na pokładzie, w lukach bagażowych dla odmiany hula wiatr, nikt nie ma prawie dużych bagaży podręcznych.
Trochę się obawiałem powrotu do USA z Kuby. W Miami w kolejce kołczuję rodzinkę na wypadek przepytywania co robiliśmy na Kubie, o mieszkaniu u lokalesów, wspierania itp. W okienku urzędnik bierze nasze paszporty, skanuje i ….. życzy nam miłego pobytu w Miami!! No poszło jak z płatka.
Welcome to USA!

Image

Kulminacja dnia to wizyta w Panda Express mojej głodnej młodzieży i wyżerka na całego. Jakie to piękne uczucie gdy mogę zamówić co chcę i zapłacić kartą bez oglądania się na ceny! No z Hawany do Miami jest tylko 380 kilometrów ale za to Kubańczyków to cała epoka różnic! Dla nich Floryda, Miami i reszta świata są po prostu na innej planecie…

My w międzyczasie mamy kolejny nocleg na lotniskowym Homewood Suites (za 500zł za 5 osób ze śniadaniem) i następnego dnia rano w planach przelot na Jamajkę aby zacząć zupełnie nową podróżniczą przygodę!

Stay tuned!Ktoś mnie zapytał dlaczego nie polecieliście na Jamajkę bezpośrednio z Kuby, to przecież blisko. No może i blisko tylko nie ma lotów. Kubańczycy nie latają na wakacje, nie mają paszportów! Kłania się po raz kolejny ustrój socjalistyczny pełną gębą. Trzeba było wrócić do Miami a stamtąd do wyboru do koloru lotów na Jamajkę. Ja wybrałem American Airlines bo ten bilet mogę dostać za Avioski ?.

Składam połączenia Miami – Montego Bay a powrót z Montego Bay przez Charlotte do Bostonu. Wszystko za mile. Poszło od osoby 8250 Aviosów na odcinek z Miami na Jamajkę z dopłatą 200zł a potem z Montego Bay do Bostonu już wzięli 25000 Aviosów z dopłatą 415zł (dwa odcinki).

Lot ma być rano ale na tablicy wisi opóźnienie. Rozpoczyna się parogodzinna komedia niekorzystnych zbiegów okoliczności. Nasz oryginalny samolot ma duże opóźnienie w przylocie do Miami więc zmieniają na inny – pierwsze opóźnienie. Przylatuje – robimy boarding, już już prawie start – ale nie! Uszkodzenie komputera pokładowego, naprawiają – czekamy. Naprawili, już już mamy polecieć a tu nagle walnął niedaleko piorun (od rana było burzowo). Zrezygnowanym głosem purser opowiada, że cała ekipa naziemna uciekła z płyty. Już byliśmy podpięci do ciągnika na wypychanie i zabrakło dosłownie minuty. W Miami jest taka procedura, że jak walnie piorun w okolicy lotniska, to cała ekipa z płyty chowa się na 15 minut. Niestety przez najbliższą godzinę słyszymy co 10-12 minut pioruny. Ok burza przeszła. Już maja nas wypychać kiedy odzywa się kapitan i mówi, że niestety załodze wyszły godziny i związki zawodowe nie pozwalają im pracować. Zrobili nam bye bye i sobie poszli – wszyscy, łącznie ze stewardesami, życząc nam powodzenia! Za kolejną godzinę (siedzimy w samolocie już dobre 3 godziny na płycie) wpada steward i ogłasza, że zgłosił się na ochotnika i centrum kompletuje resztę załogi z ochotników. Pół godziny później wchodzi kapitan i zaraz odzywa się wesoło, że miał w planach na dzisiaj lot do Dallas ale Montego Bay i Jamajka to o wiele lepszy wybór. Już oczyma duszy współczuję tym pasażerom siedzącym w samolocie do Dallas i widzących pilota wychodzącego z kokpitu i szukającego okularów przeciwsłonecznych i kremu do opalania ;)
No ufff – startujemy w końcu wśród głośnych braw pasażerów. Na szczęście nie mamy restrykcji czasowych na Jamajce. Po prostu skrócili nam dzień przeznaczony na opalanie nad basenem więc właściwie wściekła jest tylko moja małżonka ?
Imigracja to formalność i w końcu odbieram zamówiony samochód przy okazji odkrywając, że na Jamajce, jako byłej kolonii brytyjskiej jeździ się po lewej stronie ?.

Po drodze wizyta w markecie na zakupy śniadaniowe, no coś muszę kupić na wieczór na pociechę ?

Image

Image

Mamy zamówione AirBnB na zamkniętym osiedlu domków w okolicach Lucei. To około 40 minut drogi od lotniska. Na Jamajce spędzimy 4 dni (z czego pierwszy został mocno okrojony).
Oto nasz domek z samochodem – bardzo wygodna opcja, bo osiedle jest zamknięte i pilnowane, do dyspozycji mamy centrum basenowe i siłkę.

Image

Rano wybieramy się na zwiedzanie zachodniego wybrzeża Jamajki. Jedziemy bardzo malowniczą drogą A1 na południe podziwiając przepiękne wybrzeże.

Cel numer jeden to plaża Seven Mile Beach. Od ulicy są parkingi, darmowe jak się okazuje. Wybieramy jeden z nich i pakujemy się na prywatną plażę. Wszystko łącznie z parkingiem, leżakami i parasolami jest za darmo z jednym zastrzeżeniem – nie można wnosić własnych napojów. No i tu właśnie zarabiają.

Image

Image

Image

Image

No ale plaża jest po prostu śliczna:

Image

Image

Image

Seven Mile Beach uważana jest za najpiękniejszą plażę Jamajki i wszyscy mamy o niej takie samo zdanie

Image

Image

Ceny drinków i napoi nie odbiegają od cen na bulwarach warszawskich (oczywiście z nostalgią wspominamy ceny kubańskie).

Image

Image

Kiedy już moja małżonka ma dosyć słońca jedziemy spróbować lokalnego jedzenie pod postacią Juici Patty. To taka lokalna sieciówka, sprzedająca takie duże chlebki z nadzieniem mięsnym lub wegetariańskim przypominające argentyńskie empanady. Testujemy kurczaka, wołowinę i krewetki – pychotka! Ceny bardzo przystępne

Image

Image

Image

Przejeżdżamy najbardziej znany kurort południa czyli Negril i zatrzymujemy się w znanym miejscu Rick’s Cafe znanym z pięknego klifu:

Image

Image

No niestety nie można tam napić się kawy tylko same drinki i to mocno drogo. Chodzić i focić można do woli za darmo, skacze się tu do wody z asekuracją

Image

Image

Kolejny punkt na mapie to Blue Hole – coś na kształt meksykańskich cenot. Dziura w ziemi z krystaliczną wodą. Dojechanie tam to wyzwanie, dobrze, że mam RAV-kę bo droga jest wąska i wyboista.
Niestety wejście do Blue Hole jest płatne (w sumie mogłem się tego spodziewać, podobnie jest w Meksyku) i kosztuje 20usd tylko dla tych co wskakują do wody.

Image

Image

Image

Image

Obok jest basen i bar gdzie relaksujemy się po fajnej kąpieli w tej głębokiej toni i można się wylegiwać do woli co trochę kompensuje wysoki koszt.

Image

Wszędzie gdzieś widać Boba Marleya, na płotach, na murach na plakatach.

Image

Duch reggae unosi się cały czas na Jamajce i zaraża również nas. Puszczam w samochodzie "Legend" Boba Marleya aby przygotować trochę dzieciaki na następny dzień, gdzie zamierzamy dotrzeć do Kingston i zobaczyć słynny dom króla reggae wraz z jego muzeum.

Cdn…Ponieważ jesteśmy już wypoczęci i „wyplażowani” przyszedł czas na zobaczenie kilku innych atrakcji Jamajki. Moim celem jest odwiedzenie Kingston i dotarcie do miejsc, gdzie mieszkał i nagrywał Bob Marley. Z naszej Lucei to ponad 220 kilometrów w jedną stronę. W europejskich warunkach dało by się szybko to zrobić ale na Jamajce drogi nie są w idealnym stanie. Większość tej trasy to normalna jednopasmowa zatłoczona ciężarówkami droga na dodatek dziurawa jak sito. Jest wprawdzie bardzo malownicza ale średnia szybkość nie przekracza 60km/h. To będzie wyprawa na calutki dzień.

Image

Postanawiamy zajechać jeszcze do znanych i opisywanych w przewodnikach Dunn’s River Falls, które są mniej więcej po drodze. Jest to miejsce znane z możliwości trekkingu w wodzie w górę wodospadu. Na zdjęciach wygląda super, postanowiliśmy się przekonać sami.
Tuż przy wejściu tknęło mnie, że dzieci nie mają butów do chodzenia po kamyczkach, na szczęście jest sklepik i można kupić na miejscu po 10usd za parę

Image

Bilet na wodospady zarezerwowałem dzień wcześniej w internecie i tam zapłaciłem kartą. Koszt to 25usd od osoby dorosłej. Drogo – ale opisy w necie są zgodne, że warto.
Zdążyliśmy zaparkować, kupić buty i tym momencie nadeszła burza z piorunami. Jak to w takich miejscach bywa, pięć minut temu świeciło słońce i nagle się zachmurzyło, lunęło jak z cebra i zaczęło walić piorunami.

Image

Trzeba taką burzę chwilę przeczekać zwłaszcza, że obsługa natychmiast zamknęła wejście. Na szczęście to tylko 20 minut intensywnego deszczu i zaraz wychodzi znowu słońce.
No to idziemy – wodospady wyglądają tak:

Image

Image

Image

Przebieramy się w stroje kąpielowe, zostawiamy wszystkie graty w zamykanej szafce i idziemy na dół na plażę.

Image

Tu kończy się wodospad, rzeka Dunn literalnie wpada do morza i tu zaczyna się nasza wspinaczka.

Image

Image

Na początku mieliśmy trochę obaw ale obok nas idą dwie duże grupy wycieczkowe z przewodnikami i szybko połapaliśmy się jak się w tej wodzie wchodzi do góry.

Image

Image

No zabawa jest przednia

Image

Image

Jest mega gorąco więc te prawie 45 minut w wodzie jest przyjemną ochłodą dla organizmu.

Image


Dodaj Komentarz

Komentarze (4)

rmk 26 sierpnia 2024 23:08 Odpowiedz
Zachęciłeś.
kislawa 3 września 2024 12:08 Odpowiedz
Super, lubię takie relacje z mniej oczywistych miejsc w usa.
sudoku 12 września 2024 12:08 Odpowiedz
Nie mogłem się doczekać dalszego ciągu. I warto było czekać. A teraz moja niecierpliwość jest jeszcze większa. :)
meczko 16 września 2024 23:08 Odpowiedz
W tym Muzeum Walki z Bandytami, które akurat było zamknięte, jednym z eksponatów była przepocona koszula Che Guevary :-)