Zostało nam niewiele czasu, by wrócić, odebrać z hotelu bagaże i pojechać na lotnisko. Przejeżdżające busy były przepełnione do granic możliwości. W końcu udaje nam się wsiąść do jednego z nich. W busie 21 calowy telewizor, kierowca, który jedną ręką manewruje kierownicą, a drugą obsługuje pilota do telewizora. Na ekranie oczywiście lokalne hity, które podśpiewuje większość pasażerów. Zabieramy bagaże i taksówką jedziemy na lotnisko. Na tablicy odlotów ledwie kilka pozycji, niewiele jak na dwumilionowe miasto i stolicę kraju. Połowa samolotów lata stąd do Johannesburga. W terminalu ciemno, niewielu pasażerów jest zajętych robieniem zdjęć. Prawdopodobnie wielu z nich będzie po raz pierwszy lecieć samolotem. Prawie spóźniamy się na pokład, gdyż informacja o naszym locie nie była nigdzie wyświetlona.
Lecimy do największego miasta RPA. To już nasza trzecia wizyta i tym razem planujemy choć trochę mu się przyjrzeć. Niestety czasu mamy mało, więc przyglądać się będziemy z pokładu autobusu hop-on, hop-off.Joburg
Pisanie tej relacji idzie mi dość słabo, więc pora ją zakończyć.
Johannesburg. Już parę razy zbieraliśmy się do zwiedzenia miasta, ale zawsze gdzieś się spieszyliśmy. Zresztą, teraz też nie mieliśmy zbyt wiele czasu, raptem kilka godzin. Nigdy nie spodziewałem się wiele po tej metropolii i nie rozczarowałem się. Pobieżne obserwacje pozwalają mi stwierdzić, że to dość nudny moloch. Nie ma tu uroku Kapsztadu. Samo miasto rozrosło się do gigantycznych rozmiarów z powodu odkrytych tutaj złóż złota. Nie jest zbyt przyjazne pieszym a najlepszym środkiem transport jest samochód. My z racji ograniczonego czasu, wybraliśmy busa hop-on hop-off.
Było to nasze pierwsze i zapewne ostatnie doświadczenie z tego typu atrakcją. Nuda, nuda, nuda. W dodatku informacje jakie nam przekazywano były adresowane w sposób sugerujący, że możemy być niedorozwinięci, Jedynym plusem była dość niska cena i możliwość przyjrzenia się chociaż częściowo centrum miasta. Zresztą nie ma tu wiele do oglądania a atrakcje są atrakcjami trochę na wyrost. Mijaliśmy wspaniałe rezydencje ogrodzone wysokimi płotami, w których pobliżu koczowali bezdomni. Ale to w RPA widzieliśmy już wielokrotnie. Może trochę żałuję, że nie wstąpiliśmy do Muzeum Apartheidu. Zwiedziliśmy za to dość dogłębnie browar SAB. Jedynym miejscem, w którym mieliśmy ochotę wysiąść były okolice WitsArt Museum, chociaż tutaj wieloosobowa grupa w oczekiwaniu na policję, przyglądała się leżącym na ulicy zwłokom. Nie wiem jaka była przyczyna zgonu, ale biorąc pod uwagę reputację miasta, nie zdziwiłbym się, gdyby nie była naturalna.
Może nie było aż tak źle, może byliśmy po prostu zmęczeni. Mimo wszystko, nie zapałaliśmy do miasta miłością a ja zrobiłem zaledwie kilka zdjęć, w dodatku telefonem.Plusem Joburga jest znaczna ilość terenów zielonych, dobre jedzenie i wino. Może wieczorem w jednej z knajp bardziej by się nam podobało.
Wracamy Uberem na lotnisko. Kierowca – a jakże – z Zimbabwe. Po raz ostatni słyszymy smutek w głosie osoby, która opowiada o tym, co dzieje się w kraju. Podobnie jak reszta naszych rozmówców ma jednak nadzieję na zmianę. Wedle różnych szacunków w RPA mieszka obecne od 2 do 5 milionów Zimbabweńczyków. Mam nadzieję, że kiedyś wrócą do ojczyzny.
igore napisał:Wszędzie zdecydowanie z krótko. Fajnie sie zapowiada, Afryka rzeczywiscie przyciaga, a wyprawa troche w stylu "SPEED".
:D Pozdrawiam i czekam na cd.
Czyta się wspaniale, aż szkoda że takimi małymi kawałeczkami ją udostępniasz bo chce się więcej. Mam jednak jedną uwagę: zdanie "dkryte w 1855 roku przez szkockiego misjonarza Davida Livingstone" nie jest najbardziej fortunne - to duża rzecz i stała cały czas odkryta. Tambylcy raczej zdawali sobie sprawę z ich istnienia wcześniej.1855r jest jedynie datą w której pierwszy przedstawiciel cywilizacji zachodniej zobaczył te wodospady i postanowił się tą informacją podzielić.
Heh, gdy w 2008 roku byłem w Livingstone to wszystkie atrakcje kosztowały 100$ lub wielokrotność. @igore, zakładam,że jeśli zmieniło się to tylko na jeszcze gorzej.
@pabien Pełna zgoda. Zastosowałem skrót myślowy i mam nadzieję, że nikt nie sądzi, że Livingstone odkrył wodospady również dla rdzennej ludności. To teraz miejscowi mają problem z zobaczeniem tychże, gdyż cena bodajże 7 USD jest dla wielu zaporowa. Mówiono nam, że wiele okolicznych dzieciaków widziało wodospady tylko w TV lub na zdjęciach.@jasiub Aż tak tragicznie nie jest, ale mimo wszystko był to nasz najdroższy wyjazd. Zimbabwe w 2008 - to by była relacja.
super, byłam na wodospadach w styczniu 2017. Zdecydowanie polecam cześć w Zambii, bo Zimbabwe zwłaszcza w porze deszczowej rozczarowuje
;) poza tym w Livingstone było jakoś przyjemniej, taniej. Fakt, że Zimbabwe bardzo drogie.Super fotki z Chobe, my nie widziałyśmy żadnych słoni wtedy
:( na szczęście były w Krugerze
@maxima Dziwne, że w Chobe nie widziałaś słoni, bo akurat one były wszędzie. Chociaż pierwszego dnia w Hwange też ich nie widzieliśmy, a jest ich tam sporo.
;)
no też byłam zdziwiona jak na park, w których jest ich ponoć najwięcej
:)ogólnie w styczniu było mało zwierząt - pare żyraf, zebry, hipopotamy, bawoły. Jeden krokodyl podczas rejsu.Fakt, ze tego dnia pogoda była słaba i do południa praktycznie cały czas padało. Żyrafy i zebry pokazały się później jak wyszło słońce.
Dzieki za ta relacje.Tym bardziej utwierdzam sie w przekonaniu ze czarny lad to nie moja bajka, no chyba ze byloby jakos super tanio i milowo w porzadku
byłem w Zimbabwe 30 lat temu i chciałem teraz jeszcze raz pojechać ale po tej relacji odechciało mi się. Za bungalow w Hwange w lipcu (pora sucha) płaciłem ok 2$,hostele w miastach podobnie, wodospady darmo,podróżowałem autostopem więc darmo,jak mi się znudziło autobusem/pociągiem -półdarmo
-- 29 Mar 2018 17:23 -- No tak, 30 lat temu w Polsce też były takie ceny w dolarach. -- 29 Mar 2018 17:23 -- No tak, 30 lat temu w Polsce też były takie ceny w dolarach.
@igore, fajna relacja, mialem okazje odwiedzic Zimbabwe w 2011, jeszcze za czasow Mugabe, ale szkoda ze bylem krotko. Pamietam, ze juz wtedy szalala hyperinflacja, placilo sie w USD albo Euro i nie bylo tanio w turystycznych miejscach.jasiub napisał:Heh, gdy w 2008 roku byłem w Livingstone to wszystkie atrakcje kosztowały 100$ lub wielokrotność. @igore, zakładam,że jeśli zmieniło się to tylko na jeszcze gorzej.Rafting po Zambezi czy spacer ze lwami kosztowal wtedy, o ile pamietam ok. 130.- USD.
@Don_Bartoss Dla mnie było warto, ale ja jestem dość nietypowym turystą. Do Wodospadów Wiktorii i parków narodowych chyba nikogo nie trzeba przekonywać. Jedzenie i alkohol smaczniejsze w RPA, w Zambii taniej, ale znając Twoje upodobania, pewnie z krajów regionu wybrałbyś Angolę.
;) Najciekawsze były spotkania z ludźmi, brak bariery językowej, w wielu miejscach praktycznie zero turystów. Ludzie często dziękowali nam, że odwiedziliśmy Zimbabwe. Wydaje mi się, że daje im to jakąś namiastkę normalności. W swej naiwności mam nadzieję, że po upadku Mugabe sytuacja w kraju zmieni się na lepsze.
@igore, nie znam się na Afryce ani trochę i nie wiem co bym wybrał. Najbliższej Afryki to byłem na Gibraltarze
:)Może Mozambik, bo słyszałem bardzo dobre opinie.
Zostało nam niewiele czasu, by wrócić, odebrać z hotelu bagaże i pojechać na lotnisko. Przejeżdżające busy były przepełnione do granic możliwości. W końcu udaje nam się wsiąść do jednego z nich. W busie 21 calowy telewizor, kierowca, który jedną ręką manewruje kierownicą, a drugą obsługuje pilota do telewizora. Na ekranie oczywiście lokalne hity, które podśpiewuje większość pasażerów.
Zabieramy bagaże i taksówką jedziemy na lotnisko. Na tablicy odlotów ledwie kilka pozycji, niewiele jak na dwumilionowe miasto i stolicę kraju. Połowa samolotów lata stąd do Johannesburga. W terminalu ciemno, niewielu pasażerów jest zajętych robieniem zdjęć. Prawdopodobnie wielu z nich będzie po raz pierwszy lecieć samolotem. Prawie spóźniamy się na pokład, gdyż informacja o naszym locie nie była nigdzie wyświetlona.
Lecimy do największego miasta RPA. To już nasza trzecia wizyta i tym razem planujemy choć trochę mu się przyjrzeć. Niestety czasu mamy mało, więc przyglądać się będziemy z pokładu autobusu hop-on, hop-off.Joburg
Pisanie tej relacji idzie mi dość słabo, więc pora ją zakończyć.
Johannesburg. Już parę razy zbieraliśmy się do zwiedzenia miasta, ale zawsze gdzieś się spieszyliśmy. Zresztą, teraz też nie mieliśmy zbyt wiele czasu, raptem kilka godzin. Nigdy nie spodziewałem się wiele po tej metropolii i nie rozczarowałem się. Pobieżne obserwacje pozwalają mi stwierdzić, że to dość nudny moloch. Nie ma tu uroku Kapsztadu. Samo miasto rozrosło się do gigantycznych rozmiarów z powodu odkrytych tutaj złóż złota. Nie jest zbyt przyjazne pieszym a najlepszym środkiem transport jest samochód. My z racji ograniczonego czasu, wybraliśmy busa hop-on hop-off.
Było to nasze pierwsze i zapewne ostatnie doświadczenie z tego typu atrakcją. Nuda, nuda, nuda. W dodatku informacje jakie nam przekazywano były adresowane w sposób sugerujący, że możemy być niedorozwinięci, Jedynym plusem była dość niska cena i możliwość przyjrzenia się chociaż częściowo centrum miasta. Zresztą nie ma tu wiele do oglądania a atrakcje są atrakcjami trochę na wyrost. Mijaliśmy wspaniałe rezydencje ogrodzone wysokimi płotami, w których pobliżu koczowali bezdomni. Ale to w RPA widzieliśmy już wielokrotnie. Może trochę żałuję, że nie wstąpiliśmy do Muzeum Apartheidu. Zwiedziliśmy za to dość dogłębnie browar SAB. Jedynym miejscem, w którym mieliśmy ochotę wysiąść były okolice WitsArt Museum, chociaż tutaj wieloosobowa grupa w oczekiwaniu na policję, przyglądała się leżącym na ulicy zwłokom. Nie wiem jaka była przyczyna zgonu, ale biorąc pod uwagę reputację miasta, nie zdziwiłbym się, gdyby nie była naturalna.
Może nie było aż tak źle, może byliśmy po prostu zmęczeni. Mimo wszystko, nie zapałaliśmy do miasta miłością a ja zrobiłem zaledwie kilka zdjęć, w dodatku telefonem.Plusem Joburga jest znaczna ilość terenów zielonych, dobre jedzenie i wino. Może wieczorem w jednej z knajp bardziej by się nam podobało.
Wracamy Uberem na lotnisko. Kierowca – a jakże – z Zimbabwe. Po raz ostatni słyszymy smutek w głosie osoby, która opowiada o tym, co dzieje się w kraju. Podobnie jak reszta naszych rozmówców ma jednak nadzieję na zmianę. Wedle różnych szacunków w RPA mieszka obecne od 2 do 5 milionów Zimbabweńczyków. Mam nadzieję, że kiedyś wrócą do ojczyzny.