Hipopotamy. To najniebezpieczniejsze zwierzęta Afryki. Zdarza się, że przewrócą łodkę z rybakiem, lub wciągną pod wodę piorącą na brzegu kobietę. Na pierwszy rzut oka nieporadne, w rzeczywistości poruszają się dość szybko. Widzieliśmy z bliska kilka grup tych pięknych zwierząt.
Pawiany. Siedzą przy drodze lub wdrapują sie na szczyty najwyższych drzew w okolicy. Zaatakowały nas podczas lunchu. K. nawet się nie spostrzegła, gdy jeden wyrwał jej z ręki kanapkę. Ja stoczyłem nierówną walkę o cukier z kolejnym. Chyba do końca życia nie zapomnę wpatrzonych we mnie oczu i pawianiej gęby całej w cukrze. Nikt w życiu nie patrzył na mnie z taką nienawiścią.
Bawoły. Zawsze w towarzystwie ptaków. Chyba najbardziej zainteresowane nami – odrywały się od skubania trawy i wpatrywały w nas.
Prócz tego widzieliśmy inne, mniej znane zwierzęta: iguany, szakale, zebry, antylopy, przeróżne ptaki. Kotów niestety nie udało nam się dostrzec. Sylwester za wszelką cenę próbował je dla nas znaleźć. Wjeżdżał w boczne drogi, wypatrywał śladów, kontaktował się przez radio z kolegami. Wszystko na próżno. Może w porze suchej mielbyśmy więcej szczęścia.
Wieczory spędzaliśmy w naszym obozowisku. Mieliśmy dwóch kucharzy, którzy niedawno ukończyli szkołę kulinarną. Jedzenie było wyśmienite, wino również. Ich szef co chwilę dopytywał, czy wszystko nam odpowiada. Siedzieliśmy, rozmawialiśmy o różnicach kulturowych między Afryką i Europą. Dowiedzieliśmy się, że żona kosztuje w Botswanie 15 krów a jeśli ma już dziecko jest zdecydowanie tańsza. Zdziwiliśmy się, jak wielką rolę odgrywają wodzowie poszczególnych plemion. O karze za wiele drobnych przestępstw wciąż decyduje wódz a nie krajowy wymiar sprawiedliwości. Rozmawialiśmy również o futbolu. Podobno nie mamy szans wygrać z Senegalem podczas najbliższych mistrzostw świata. Były to ciekawe wieczory. Gdy nie rozmawialiśmy, ukrywaliśmy się przed robactwem. Zastanawialiśmy się, czy lepiej widzieć to co łazi po okolicy, czy lepiej wyłączyć okoliczne światła. Momentem kulminacyjnym było lądowanie na naszym stole żuka wielkości piłki tenisowej. W nocy podobno było słychać ryk lwów, ale my spaliśmy jak zabici.
@maxima Dziwne, że w Chobe nie widziałaś słoni, bo akurat one były wszędzie. Chociaż pierwszego dnia w Hwange też ich nie widzieliśmy, a jest ich tam sporo.
;)Może zobaczymy je w Hwange...
Chodzi oczywiście o lwy. Nie wiem ile razy powtarzaliśmy, że może uda się je zobaczyć w Hwange. Sylwester tylko kiwał głową, filozoficznie odpowiadając – może.
Wracaliśmy do Zimbabwe. Na granicy szybko i sprawnie, w towarzystwie stada guźców. Tu zwierzęta są dosłownie wszędzie. Słoń w mieście nie jest niczym wyjątkowym, a poprzedniego dnia podobno widziano lwy. Cóż, mogliśmy zaoszczędzić na wizycie w parku i zostać w mieście.
W Victoria Falls zmierzamy do biura Pretty. Uśmiech znów nie znika z jej twarzy. Przemeblowała nam trochę wycieczkę, ale na razie wszystko jest ok. Jedziemy do Hwange z facetem, który ma tam ciotkę i akurat musi jej zawieźć przesyłkę. Po drodze standardowe rozmowy o życiu w Afryce.
- Może chcecie osiedlić się na stałe w Zimbabwe, dam wam tanio ziemię. - Jaaaasne.
Docieramy do miasteczka Hwange. Na ulicy kobiety już ponad 3 tygodnie protestują przeciwko właścicielom kopalni, która nie wypłaciła w całości pensji ich małżonkom. Od pięciu lat... Smutny widok.
Jedziemy dalej. Okoliczna zabudowa jest typowo afrycza. Małe domki, kryte słomą. Jesteśmy przy głównej drodze, więc nauczyciele z miasta gtowi są tu przyjechać. W obecnej sytuacji gospodarczej, lepiej jest pracowac na prowincji, niż nie pracować w ogóle. Edukacja jest w Zimbabwe płatna i wielu rodziców nie stać, by zapłacić 10-15 USD za naukę latorośli w szkole.
Zatrzymują nas dzieci handlujące owocami. Kupujemy trochę, jemy w ogóle nie przejmując się zasadami higieny. Zresztą nie pierwszy i nie ostatni raz podczas tego wyjazdu.
Docieramy do parku. Jest pusto, a kobieta zarządzająca recepcją jest rodem z innego świata. Gdy przerzucała ogromne segregatory z miejsca na miejsce, wzbudzając tumany kurzu, czułem się jak bohater kafkowskiej powieści. Była najwolniejszą osobą, jaką kiedykolwiek poznałem, a cały proces kwaterowania zajął nam jakieś 40 minut. Do wyboru są domki ze wspólną łazienką, lub en-suite, odpowiednio 40 i 69 USD. Jednorazowy wstęp do parku kosztuje 10 USD. Na miejscu jest restauracja, w której za to samo płaciliśmy codziennie inną cenę. Sniadanie drożało a alkohol taniał, albo odwrotnie. Afryka. Infrastruktura swoje najlepsze lata ma dawno za sobą.
Jeszcze w Chobe pytaliśmy Sylwestra, która nacja ma największe szczęście w wypatrywaniu zwierząt.
- Hiszpanie. Skurczybyki potrafią przyjechac na parę godzin i zobaczyć wszystko co najlepsze, a do kotów mają wyjątkowe szczęście.
Jedziemy na nasz pierwszy game drive. Towarzyszy nam troje turystów z....Hiszpanii. Po 15 minutach na drodze spotykamy stado lwów.
Hwange jest dużym parkiem, całkiem innym niż Chobe. Zwierzęta nie są tak łatwe do wypatrzenia. Mimo wszystko widzieliśmy ich sporo. Już nie jeździmy sami. Każdy z naszych współtowarzyszy oczekuje czegoś innego. Jeden jest zainteresowany ptakami, inny chce zobaczyć dużo słoni. My nie mamy szczególnych preferencji.
Widzimy sporo ptaków, w tym najpopularniejsze – perlice i moje ulubione bocianopodobne, o dziobach jak z klocków lego.
- Wiecie jak gotować perlice? Wrzucacie ją do wody, razem z kamieniem. Gdy kamień jest miękki, gotujecie ją jeszcze trochę i będzie zdatna do jedzenia.
Dużo słoni, żyrafy, zebry, kilka rodzajów antylop. Podobało nam się.
igore napisał:Wszędzie zdecydowanie z krótko. Fajnie sie zapowiada, Afryka rzeczywiscie przyciaga, a wyprawa troche w stylu "SPEED".
:D Pozdrawiam i czekam na cd.
Czyta się wspaniale, aż szkoda że takimi małymi kawałeczkami ją udostępniasz bo chce się więcej. Mam jednak jedną uwagę: zdanie "dkryte w 1855 roku przez szkockiego misjonarza Davida Livingstone" nie jest najbardziej fortunne - to duża rzecz i stała cały czas odkryta. Tambylcy raczej zdawali sobie sprawę z ich istnienia wcześniej.1855r jest jedynie datą w której pierwszy przedstawiciel cywilizacji zachodniej zobaczył te wodospady i postanowił się tą informacją podzielić.
Heh, gdy w 2008 roku byłem w Livingstone to wszystkie atrakcje kosztowały 100$ lub wielokrotność. @igore, zakładam,że jeśli zmieniło się to tylko na jeszcze gorzej.
@pabien Pełna zgoda. Zastosowałem skrót myślowy i mam nadzieję, że nikt nie sądzi, że Livingstone odkrył wodospady również dla rdzennej ludności. To teraz miejscowi mają problem z zobaczeniem tychże, gdyż cena bodajże 7 USD jest dla wielu zaporowa. Mówiono nam, że wiele okolicznych dzieciaków widziało wodospady tylko w TV lub na zdjęciach.@jasiub Aż tak tragicznie nie jest, ale mimo wszystko był to nasz najdroższy wyjazd. Zimbabwe w 2008 - to by była relacja.
super, byłam na wodospadach w styczniu 2017. Zdecydowanie polecam cześć w Zambii, bo Zimbabwe zwłaszcza w porze deszczowej rozczarowuje
;) poza tym w Livingstone było jakoś przyjemniej, taniej. Fakt, że Zimbabwe bardzo drogie.Super fotki z Chobe, my nie widziałyśmy żadnych słoni wtedy
:( na szczęście były w Krugerze
@maxima Dziwne, że w Chobe nie widziałaś słoni, bo akurat one były wszędzie. Chociaż pierwszego dnia w Hwange też ich nie widzieliśmy, a jest ich tam sporo.
;)
no też byłam zdziwiona jak na park, w których jest ich ponoć najwięcej
:)ogólnie w styczniu było mało zwierząt - pare żyraf, zebry, hipopotamy, bawoły. Jeden krokodyl podczas rejsu.Fakt, ze tego dnia pogoda była słaba i do południa praktycznie cały czas padało. Żyrafy i zebry pokazały się później jak wyszło słońce.
Dzieki za ta relacje.Tym bardziej utwierdzam sie w przekonaniu ze czarny lad to nie moja bajka, no chyba ze byloby jakos super tanio i milowo w porzadku
byłem w Zimbabwe 30 lat temu i chciałem teraz jeszcze raz pojechać ale po tej relacji odechciało mi się. Za bungalow w Hwange w lipcu (pora sucha) płaciłem ok 2$,hostele w miastach podobnie, wodospady darmo,podróżowałem autostopem więc darmo,jak mi się znudziło autobusem/pociągiem -półdarmo
-- 29 Mar 2018 17:23 -- No tak, 30 lat temu w Polsce też były takie ceny w dolarach. -- 29 Mar 2018 17:23 -- No tak, 30 lat temu w Polsce też były takie ceny w dolarach.
@igore, fajna relacja, mialem okazje odwiedzic Zimbabwe w 2011, jeszcze za czasow Mugabe, ale szkoda ze bylem krotko. Pamietam, ze juz wtedy szalala hyperinflacja, placilo sie w USD albo Euro i nie bylo tanio w turystycznych miejscach.jasiub napisał:Heh, gdy w 2008 roku byłem w Livingstone to wszystkie atrakcje kosztowały 100$ lub wielokrotność. @igore, zakładam,że jeśli zmieniło się to tylko na jeszcze gorzej.Rafting po Zambezi czy spacer ze lwami kosztowal wtedy, o ile pamietam ok. 130.- USD.
@Don_Bartoss Dla mnie było warto, ale ja jestem dość nietypowym turystą. Do Wodospadów Wiktorii i parków narodowych chyba nikogo nie trzeba przekonywać. Jedzenie i alkohol smaczniejsze w RPA, w Zambii taniej, ale znając Twoje upodobania, pewnie z krajów regionu wybrałbyś Angolę.
;) Najciekawsze były spotkania z ludźmi, brak bariery językowej, w wielu miejscach praktycznie zero turystów. Ludzie często dziękowali nam, że odwiedziliśmy Zimbabwe. Wydaje mi się, że daje im to jakąś namiastkę normalności. W swej naiwności mam nadzieję, że po upadku Mugabe sytuacja w kraju zmieni się na lepsze.
@igore, nie znam się na Afryce ani trochę i nie wiem co bym wybrał. Najbliższej Afryki to byłem na Gibraltarze
:)Może Mozambik, bo słyszałem bardzo dobre opinie.
Hipopotamy. To najniebezpieczniejsze zwierzęta Afryki. Zdarza się, że przewrócą łodkę z rybakiem, lub wciągną pod wodę piorącą na brzegu kobietę. Na pierwszy rzut oka nieporadne, w rzeczywistości poruszają się dość szybko. Widzieliśmy z bliska kilka grup tych pięknych zwierząt.
Pawiany. Siedzą przy drodze lub wdrapują sie na szczyty najwyższych drzew w okolicy. Zaatakowały nas podczas lunchu. K. nawet się nie spostrzegła, gdy jeden wyrwał jej z ręki kanapkę. Ja stoczyłem nierówną walkę o cukier z kolejnym. Chyba do końca życia nie zapomnę wpatrzonych we mnie oczu i pawianiej gęby całej w cukrze. Nikt w życiu nie patrzył na mnie z taką nienawiścią.
Bawoły. Zawsze w towarzystwie ptaków. Chyba najbardziej zainteresowane nami – odrywały się od skubania trawy i wpatrywały w nas.
Prócz tego widzieliśmy inne, mniej znane zwierzęta: iguany, szakale, zebry, antylopy, przeróżne ptaki. Kotów niestety nie udało nam się dostrzec. Sylwester za wszelką cenę próbował je dla nas znaleźć. Wjeżdżał w boczne drogi, wypatrywał śladów, kontaktował się przez radio z kolegami. Wszystko na próżno. Może w porze suchej mielbyśmy więcej szczęścia.
Wieczory spędzaliśmy w naszym obozowisku. Mieliśmy dwóch kucharzy, którzy niedawno ukończyli szkołę kulinarną. Jedzenie było wyśmienite, wino również. Ich szef co chwilę dopytywał, czy wszystko nam odpowiada. Siedzieliśmy, rozmawialiśmy o różnicach kulturowych między Afryką i Europą. Dowiedzieliśmy się, że żona kosztuje w Botswanie 15 krów a jeśli ma już dziecko jest zdecydowanie tańsza. Zdziwiliśmy się, jak wielką rolę odgrywają wodzowie poszczególnych plemion. O karze za wiele drobnych przestępstw wciąż decyduje wódz a nie krajowy wymiar sprawiedliwości. Rozmawialiśmy również o futbolu. Podobno nie mamy szans wygrać z Senegalem podczas najbliższych mistrzostw świata.
Były to ciekawe wieczory. Gdy nie rozmawialiśmy, ukrywaliśmy się przed robactwem. Zastanawialiśmy się, czy lepiej widzieć to co łazi po okolicy, czy lepiej wyłączyć okoliczne światła. Momentem kulminacyjnym było lądowanie na naszym stole żuka wielkości piłki tenisowej. W nocy podobno było słychać ryk lwów, ale my spaliśmy jak zabici.
@maxima Dziwne, że w Chobe nie widziałaś słoni, bo akurat one były wszędzie. Chociaż pierwszego dnia w Hwange też ich nie widzieliśmy, a jest ich tam sporo. ;)Może zobaczymy je w Hwange...
Chodzi oczywiście o lwy. Nie wiem ile razy powtarzaliśmy, że może uda się je zobaczyć w Hwange. Sylwester tylko kiwał głową, filozoficznie odpowiadając – może.
Wracaliśmy do Zimbabwe. Na granicy szybko i sprawnie, w towarzystwie stada guźców. Tu zwierzęta są dosłownie wszędzie. Słoń w mieście nie jest niczym wyjątkowym, a poprzedniego dnia podobno widziano lwy. Cóż, mogliśmy zaoszczędzić na wizycie w parku i zostać w mieście.
W Victoria Falls zmierzamy do biura Pretty. Uśmiech znów nie znika z jej twarzy. Przemeblowała nam trochę wycieczkę, ale na razie wszystko jest ok. Jedziemy do Hwange z facetem, który ma tam ciotkę i akurat musi jej zawieźć przesyłkę. Po drodze standardowe rozmowy o życiu w Afryce.
- Może chcecie osiedlić się na stałe w Zimbabwe, dam wam tanio ziemię.
- Jaaaasne.
Docieramy do miasteczka Hwange. Na ulicy kobiety już ponad 3 tygodnie protestują przeciwko właścicielom kopalni, która nie wypłaciła w całości pensji ich małżonkom. Od pięciu lat... Smutny widok.
Jedziemy dalej. Okoliczna zabudowa jest typowo afrycza. Małe domki, kryte słomą. Jesteśmy przy głównej drodze, więc nauczyciele z miasta gtowi są tu przyjechać. W obecnej sytuacji gospodarczej, lepiej jest pracowac na prowincji, niż nie pracować w ogóle. Edukacja jest w Zimbabwe płatna i wielu rodziców nie stać, by zapłacić 10-15 USD za naukę latorośli w szkole.
Zatrzymują nas dzieci handlujące owocami. Kupujemy trochę, jemy w ogóle nie przejmując się zasadami higieny. Zresztą nie pierwszy i nie ostatni raz podczas tego wyjazdu.
Docieramy do parku. Jest pusto, a kobieta zarządzająca recepcją jest rodem z innego świata. Gdy przerzucała ogromne segregatory z miejsca na miejsce, wzbudzając tumany kurzu, czułem się jak bohater kafkowskiej powieści. Była najwolniejszą osobą, jaką kiedykolwiek poznałem, a cały proces kwaterowania zajął nam jakieś 40 minut. Do wyboru są domki ze wspólną łazienką, lub en-suite, odpowiednio 40 i 69 USD. Jednorazowy wstęp do parku kosztuje 10 USD. Na miejscu jest restauracja, w której za to samo płaciliśmy codziennie inną cenę. Sniadanie drożało a alkohol taniał, albo odwrotnie. Afryka. Infrastruktura swoje najlepsze lata ma dawno za sobą.
Jeszcze w Chobe pytaliśmy Sylwestra, która nacja ma największe szczęście w wypatrywaniu zwierząt.
- Hiszpanie. Skurczybyki potrafią przyjechac na parę godzin i zobaczyć wszystko co najlepsze, a do kotów mają wyjątkowe szczęście.
Jedziemy na nasz pierwszy game drive. Towarzyszy nam troje turystów z....Hiszpanii. Po 15 minutach na drodze spotykamy stado lwów.
Hwange jest dużym parkiem, całkiem innym niż Chobe. Zwierzęta nie są tak łatwe do wypatrzenia. Mimo wszystko widzieliśmy ich sporo. Już nie jeździmy sami. Każdy z naszych współtowarzyszy oczekuje czegoś innego. Jeden jest zainteresowany ptakami, inny chce zobaczyć dużo słoni. My nie mamy szczególnych preferencji.
Widzimy sporo ptaków, w tym najpopularniejsze – perlice i moje ulubione bocianopodobne, o dziobach jak z klocków lego.
- Wiecie jak gotować perlice? Wrzucacie ją do wody, razem z kamieniem. Gdy kamień jest miękki, gotujecie ją jeszcze trochę i będzie zdatna do jedzenia.
Dużo słoni, żyrafy, zebry, kilka rodzajów antylop. Podobało nam się.