Hmm,chyba trochę za dużo tych zdjęć
;) Jak się zapewne domyślacie,zachód słońca w tak pięknej scenerii wynagrodził mi czołganie się po jaskinii
:D Po powrocie do San Pedro zjedliśmy kolację,wypilismy mojito i udaliśmy się na zasłużony odpoczynek.
Z kronikarskiego obowiązku dodam,że wycieczka kosztowała 8000 CLP/os a obiad z drinkami 16000 CLP.
San Pedro de Atacama
Miasteczko to skrzyżowanie dzikiego zachodu z agencją turystyczną. Na każdym kroku spotykamy biura organizujące jednodniowe wycieczki. Wszystko uszyte na miarę portfela i czasu odwiedzających. Ceny kształtują się od 8 do nawet 50 tysięcy peso. W San Pedro spędziliśmy jedynie kilka godzin w oczekiwaniu na autobus do Calamy, więc nie mieliśmy możliwości skorzystania z mnogości ofert. Wszędzie turyści: w knajpach,na ulicach - dużo kurzu,sporo psów i ciepło. Nareszcie! Spotkalismy Holendrów poznanych podczas wyprawy na Salar, którzy skrócili pobyt w miasteczku z czterech dni do zaledwie dwóch. Stwierdzili,że skoro przejechali przez bezdroża Boliwii, jednodniowe wycieczki nie mają im juz zbyt wiele do zaoferowania. Podobnie jak miasto - nie ma zbyt wielu atrakcji i w dwie godziny można je poznać. Zycie toczy się leniwie: mieszkańcy grają w czilijską wersję bule lub wygrzewają się w słońcu. Turyści spożywają alkohol w knajpianych ogródkach.
Do Calamy jedziemy autobusem Cruz del Norte (3200 CLP) a podróż trwa niecałe dwie godziny. Nie chcemy brać taksówki z dworca do hostelu, lecz nikt nie potrafi nam powiedzieć jak dotrzeć na miejsce. Przypominamy sobie nazwę supermarketu znajdującego się w pobliżu, lecz okazuje się, że sklepów o tej nazwie jest co najmniej kilka. Na wizytówce hostelu jest mała mapa, ale ludzie mówią nam,że ulice równoległe na niej są tak naprawdę prostopadłe do siebie albo znajdują się w innej części miasta. Trafiamy na lokalny targ: brudny,głośny - wzbudzamy niesamowitą ciekawość miejscowych, których twarze zdają się mówić:po kiego czorta oni tutaj przyszli?. Jesteśmy zrezygnowani, gdy zatrzymuje się przy nas pani i zaprasza do samochodu. Mówi, że wie gdzie znajduje się nasz hostel i nas tam zawiezie - przynajmniej tak nam się zdawało
:) Siedzę z przodu i na każde zdanie mam jedną odpowiedź: "Si"
;) Po 20 minutach jesteśmy na miejscu.
Idziemy coś zjeść. Za ogromnego burgera i coś wegetariańskiego plus piwo, płacimy 12.500 CLP. W mieście świąteczny nastrój - 21 maja Czilijczycy obchodzą Swięto Marynarki Wojennej. W Santiago w tym dniu były spore, antyrządowe zamieszki, podobno zginęłą jedna osoba. W Calamie cisza i spokój. Idziemy spać - następnego dnia zmierzamy w stronę Santiago i Mendozy.
Taksówka na lotnisko kosztuje 5000 CLP. Kierowca narzeka na aurę, nic dziwnego - w dzień ponad 20 stopni - w nocy temperatura spada do zera.Szybka kawa w kawiarni i jesteśmy gotowi do startu. Niestety,problemy techniczne z samolotem opóźniły odlot o ponad 4 godziny. Okazało się , że w niedzielę najbliżsi mechanicy-specjaliści są w Antofagaście, a to ponad 200 km od Calamy. Oczekiwanie umilaliśmy sobie rozmowami z ludźmi. Podstawowe pytania:czym się zajmujesz i ile masz dzieci?Z powodu opóźnienia wiedzieliśmy,że nasz plan dojazdu tego dnia do Mendozy nie może się udać. Granica jest zamykana na noc, a ostatnie autobusy odjeżdżają tuż po południu.
W Santiago byliśmy ok. 16-ej. Zameldowalismy się w świetnie położonym Ibisie (mieści się praktycznie na dworcu – nocleg za punkty) i poszliśmy kupić bilety. Wokół niesamowity ruch i gwar. Dworce autobusowe to centra prawie każdego z południowoamerykańskich miast. Mnóstwo dalekobieżnych połączeń i słabo (jeśli w ogóle) rozwinięta sieć kolei sprawiają, że zawsze jest tam mnóstwo ludzi. Sprzedawcy mięsa z wózków supermarketowych przerobionych na grille,mnóstwo kiosków i sklepów, mobilne stanowiska na których można kupić wodę, zwijane gdy tylko zjawia się patrol policji. Na przydworcowych ulicach tłok. By kupić bilety należy mieć standardowo paszport (ja nie miałem,ale w przeciwieństwie do numeru dowodu- numer i serię paszportu pamiętam
:) ). Łamanym hiszpańskim wytłumaczyliśmy pani w okienku,że nie ma takiego państwa jak „Kolonia” i płacąc 18000 CLP/os staliśmy się posiadaczami biletów na autobus do Mendozy. Po raz kolejny byliśmy świadkami braku uzdolnień matematycznych u mieszkańców kontynentu. Nie radzą sobie nawet z dodawaniem prostych liczb i do każdego,nawet najdrobniejszego obliczenia używają kalkulatora. Przykład: rachunek za piwo w knajpie wynosi 5600 CLP,daję pani 10600, żeby było łatwiej wydać, co wywołuje u niej nie lada konsternację. Po kilku minutach żmudnych obliczeń, wydaje mi 5600 CLP. Takich zdarzeń mieliśmy mnóstwo. Idziemy na najszybciej podaną kolację z winem (od zamówienia minęly 2 minuty,gdy talerze znalazły się na stole), trochę „włóczymy się” po okolicy i idziemy spać.
Następnego dnia o 7-ej jesteśmy na stanowisku,z którego ma odjechać autobus do Mendozy. Wiemy,że granica jest często zamykana z powodu złych warunków atmosferycznych. Spotkany kilka dni wcześniej Amerykanin mówił,że by wyjechać z Mendozy w stronę Santiago, czekał 3 dni. My jednak jedziemy bez problemów,jeśli nie liczyć psującego się na granicy autobusu. Droga niesamowicie malownicza, szczególnie po stronie argentyńskiej: liczne zakręty,ośnieżone szczyty górskie. Odprawa paszportowa zajmuje ok 1.5h, głównie dzięki opieszałości pograniczników. W Mendozie jesteśmy po 8 godzinach jazdy.
Standardowo unikamy taksówek i pieszo staramy się dotrzeć do hostelu. Zapytany o drogę chłopak,prowadzi nas na miejsce naszego noclegu (4 kilometry), opowiadając po drodze o tym co warto zobaczyć w mieście.Mendoza od razu nam się spodobała. Najbliższe 3 noce spędzimy w Hostal Mallorca (35 USD/noc za pokój dwuosobowy z łazienką – polecamy).Mariano,właściciel hostelu jest istną skarbnicą wiedzy na temat miasta, a przy tym niesamowicie miłym człowiekiem. Już w autobusie z Chile myślałem o steku i winie, więc czym prędzej udaliśmy się na kolację. K. jako wegetariance współczuli wszyscy, gdy ja zajadałem się mięsem ona spożywała makaron lub naleśniki. Obiad dla dwóch osób z dwoma butelkami wina i deserem kosztował ok. 700 ARS (10 ARS = 2,82 PLN).
Mendoza
W tej części relacji będzie dużo wina,więc wybaczcie jeśli okaże się niespójna
;)
Tego dnia zaplanowaliśmy zwiedzanie bodeg. Okolica jest wręcz stworzona dla miłośników wina. Argentyna jest piątym na świecie producentem tego trunku a w okolicach Mendozy jest wytwarzane prawie 80% krajowej produkcji. Nas nie trzeba namawiać do tego typu turystyki
:)
Najbliższe winiarnie znajdują się kilkanaście kilometrów za miastem - w Maipu - i bez problemu można tam dojechać komunikacją miejską (autobusem lub tramwajem). Za pierwsze miejsce odwiedzin wybraliśmy Bodega Lopez, która jest duża i produkuje znaczne ilości wina, eksportując również na Stary Kontynent. Pojechaliśmy tramwajem (w mieście jest tylko jedna linia) z przystanku Belgrano do przystanku Gral Gutierrez (ok. 10 km,koniec trasy). Jak to w Argentynie,musimy znaleźć kogoś, komu wręczamy pieniądze na przejazd a ten ktoś "odbija" nasz przejazd specjalną kartą. Bilet kosztuje 6 ARS, ale tym razem jedziemy za darmo - pan sprawdzający czy nikt nie jedzie na gapę, po prostu się uśmiechnął i machnąl na nas ręką (nie zdążyliśmy wcześniej nikogo zapytać).
Bodega Lopez jest spora. W ostatniej chwili udało nam się dołaćzyć do kilkuosobowej grupy, oprowadzanej w języku Szekspira. Przewodnik ma sporą wiedzę o winie i jego produkcji. Zwiedzamy kolejne pomieszczenia,poznajemy etapy produkcji a w powietrzu unosi się winny zapach. Na samym końcu degustacja: Malbec i jakieś białe słodkie wino - nie przepadam za słodkimi,więc szybko umknęło z pamięci. Całość trwa ok. 30 minut i jest całkowiecie darmowa. Na miejscu można zaopatrzyć się w wino i inne produkty np. kremy w promocyjnych cenach.
Tuż obok znaleźliśmy wypożyczalnię rowerów i to właśnie na nich poruszaliśmy się po okolicy. Jednoślady były rozklekotane i okrutnie skrzypiały, szczególnie mój (ważę 120 kg)
:)
Następną bodegą na naszej trasie była Stocco de Viani,kameralna i położona trochę na uboczu. Samo zwiedzanie ograniczyło się do 10 minut a później już tylko konsumpcja
:) Oprowadzająca nas pani słabo mówiła po angielsku, ale wina lała sporo.
Niedaleko znajdowała się bodega La Anorada, którą pod wzgledem produkcji można nazwać średnią. Tu nawet nie zwiedzaliśmy a goszcząca nas pani od razu zabrała się do otwierania 3 butelek wina
:)
Zmęczeni potoczyliśmy się na naszych wehikulach w stronę przystanku tramwajowego. Walory edukacyjny i degustacyjny zostały spełnione. Same winiarnie na pewno są warte odwiedzenia.część jest darmowa a za wizyty w innych należy zapłacić ok 50 ARS. Dominują wina czerwone, choć i dla miłośników białych znajdzie się coś ciekawego. Pijąc w każdej z bodeg i jeżdżąc na rowerach zapewne nie odwiedzicie ich zbyt wielu
:) Miłośnicy argentyńskich win muszą przygotować się na znaczne podwyżki cen, gdyż wszyscy ze smutkiem podkreślali, że tegoroczne zbiory były najgorsze od lat.
Wieczór spędziliśmy tradycyjnie w restauracji, tym razem z nowo poznaną Francuzką, która przez dwa lata pracowała w Boliwii, koordynując pracę organizacji pozarządowych, a teraz postanowiła odpocząć. Po raz kolejny trafiliśmy na bardzo ciekawego człowieka z mnóstwem historii do opowiedzenia. Jedzenie (świetne burgery i deser) plus dwie butelki wina = 900 ARS.
A na koniec kilka zdjęć z okolicy, w której mieszkaliśmy i widok patio w naszym hostelu. Argentyńska jesień była piękna tej wiosny
;)
igore napisał:W stronę San Pedro c.dJedziemy dalej zatrzymując się przy gorących żrodlach, jednak żedne z nas nie decyduje się na kąpiel -amatorów takowej jest jednak wielu. Kolejnym przystankiem jest Laguna Verde, nad którą góruje wulkan Lincancabur, mierzący prawie 7 tys. m n.p.m. Tak,wiadomo – w lagunie mnóstwo flamingów. Jak dla mnie była ona za mało „verde”, lecz całość i tak prezentuje się niezwykle malowniczo.Sorry, ale wydaje mi sie ze nie Lincancabur tylko Licancabur i liczy 5920 m n.p.m. De facto, swieta gora Inkow, jak mi opowiadala moja przewodniczka, potomka Inkow.
;) Pozdrawiam.
@cccc Masz oczywiście rację - nie wiem skąd wzięło mi się & tyś m n.p.m
:lol: Jako ciekawostkę dodam, że w kraterze wulkanu znajduje się prawdopodobnie najwyżej położone jezioro na świecie.Część wulkanu należy do Chile a część do Boliwii.
@igoreNajwyzej polozonym kraterowym jeziorem na swiecie jest:Code:Ojos del Salado (Chile) - Staw na wysokości 6390 metrów - najwyżej położone "jezioro" na świecie.Licancabur (Chile) - Jezioro na wysokości 5916 metrów jest na 4-tym miejscu.
;) http://wulkanyswiata.blogspot.ch/2013/0 ... we-na.htmlPozdrawiam.
Tak zgadza sie, te stystyki sa rozne:http://www.highestlake.com/highest-lake ... html#KardaMam 2 pytania.A czy z trunkow probowaliscie w Chile Pisco sour?Czy zwiedziliscie Gejzery El Tatio - najwyżej położone pole gejzerów na świecie?Ja zrobilem b. rano wypad z San Pedro i kapalem sie w naturalnym basenie z wodą termalną. Temperatura wody wynosila ok. 38 °C, przy czym na dworze bylo ok minus 14.
;)
Tym razem odpuściliśmy pisco sour,sam nie wiem dlaczego i uznaję to za wielkie zaniedbanie. Spożywaliśmy go dużo w Peru i bardzo nam smakowało
:) Mam gdzies jeszcze butelkę pisco,więc może sam sobie zrobię tego smacznego drinka
;) Nie byliśmy na wycieczce do El Tatio i musieliśmy się zadowolić gejzerami widzianymi w Boliwii.
Zgadza się. Spory stek i naleśniki z warzywami, do tego deser, dwie butelki świetnego malbeca i dwie butelki wody. Jedzenie i alkohol to zawsze istotny punkt naszych wyjazdów i w tym temacie rzadko oszczędzamy. Wiadomo,jemy też często w tanich miejscach:lokalne fast foody,uliczne jedzenie. Akurat w restauracjach w Mendozie wydaliśmy znaczną część naszego budżetu. Ale jak odmówić półkilogramowego steka lub wyśmienitego wina
;)
Podsumowanie kosztówKwoty w PLN na osobę.LotyKraków - Rzym RT 500 zł (zbyt długo zwlekaliśmy z kupnem biletów, dodatkowo w dniu naszego powrotu kończył się długi weekend)Rzym - Santiago RT 1750 złSantiago - Calama RT 200 złAutobusyCalama - Uyuni 57 złSan Pedro - Calama 18 złSantiago - Mendoza 100 złMendoza - Valparaiso 100 złTaxiLotnisko w Calamie - Calama RT 57 złHostel - dworzzec w Mendozie 15 złPewnie jakieś 100 zł/os na dojazdy na lotnisko SCL i inne mniejsze wydatki transportowe. W sumie ca. 2900 zł/os.Wycieczki Salar de Uyuni - 390 zł plus wstęp do parku narodowego - 84 złValle de la Luna - 45złWycieczka konna i "grill" - 190 złRazem: 709 zł/os.Jak łatwo policzyć transport i wycieczki kosztowały w sumie ok. 3600 zł/os.Jeśli chodzi o noclegi; można wywnioskować z relacji, ile mniej więcej wydaliśmy. Kwoty przeznaczonej na konsumpcję nie będę podawał - każdy rozporządza swoim budżetem wedle własnego uznania. Z pewnością w ciągu dwutygodniowego wypadu w te strony mogliśmy wydać dużo mniej: śpiąc w hostelach i rezygnując z wyjść do restauracji,barów.
Gratuluję intensywnych dwóch tygodni (niezła inspiracja - i kolejny powód, aby w końcu w okolice Salar de Uyuni zawitać). A oddzielne gratki za podsumowanie z aktualnymi zdjęciami realnych cen i towarów w markecie
:)
Czesc wspaniala relacja !!!! Fantastyczne zdjęcia !!! Z racji tego ze tez będę w maju 10-18 w Chile mam kilka pytan.Kiedy kupowales bilety z Santiago do Calamy ze wyszly po 200 zl RT teraz i Skyairline i Latam pokazuja mi ceny 2 razy wyższe,oczywiscie na stronach chilijskich bo na innych jeszcze drożej.Czy naprawdę jest tak strasznie zimno w maju na pustyniach ? Kurtka + polar i buty trekkingowe wystarcza? Spiwor standardowy wystarczy ? Chce kupic czterodniowa wycieczke na "solniczki" ale raczej z San Pedro w Chile.Bede tylko 8 dni w Chile i jakos chce to dobrze rozplanować , czy 2 dni na Santiago i Valparaiso wystarczy ?Fajnie ze wreszcie ktoś pisze o cenach papierosow , ja przylatuje z Auckland i po Australii i Nowej Zelandii zapasy pewnie będą na wyczerpaniu.Rozumiem ze najtaniej kupie w Boliwii ? Pamietasz może ile kosztują na bezclowce w Santiago ? Pozdr
Hmm,chyba trochę za dużo tych zdjęć ;) Jak się zapewne domyślacie,zachód słońca w tak pięknej scenerii wynagrodził mi czołganie się po jaskinii :D
Po powrocie do San Pedro zjedliśmy kolację,wypilismy mojito i udaliśmy się na zasłużony odpoczynek.
Z kronikarskiego obowiązku dodam,że wycieczka kosztowała 8000 CLP/os a obiad z drinkami 16000 CLP.
San Pedro de Atacama
Miasteczko to skrzyżowanie dzikiego zachodu z agencją turystyczną. Na każdym kroku spotykamy biura organizujące jednodniowe wycieczki. Wszystko uszyte na miarę portfela i czasu odwiedzających. Ceny kształtują się od 8 do nawet 50 tysięcy peso. W San Pedro spędziliśmy jedynie kilka godzin w oczekiwaniu na autobus do Calamy, więc nie mieliśmy możliwości skorzystania z mnogości ofert. Wszędzie turyści: w knajpach,na ulicach - dużo kurzu,sporo psów i ciepło. Nareszcie! Spotkalismy Holendrów poznanych podczas wyprawy na Salar, którzy skrócili pobyt w miasteczku z czterech dni do zaledwie dwóch. Stwierdzili,że skoro przejechali przez bezdroża Boliwii, jednodniowe wycieczki nie mają im juz zbyt wiele do zaoferowania. Podobnie jak miasto - nie ma zbyt wielu atrakcji i w dwie godziny można je poznać. Zycie toczy się leniwie: mieszkańcy grają w czilijską wersję bule lub wygrzewają się w słońcu. Turyści spożywają alkohol w knajpianych ogródkach.
Do Calamy jedziemy autobusem Cruz del Norte (3200 CLP) a podróż trwa niecałe dwie godziny. Nie chcemy brać taksówki z dworca do hostelu, lecz nikt nie potrafi nam powiedzieć jak dotrzeć na miejsce. Przypominamy sobie nazwę supermarketu znajdującego się w pobliżu, lecz okazuje się, że sklepów o tej nazwie jest co najmniej kilka. Na wizytówce hostelu jest mała mapa, ale ludzie mówią nam,że ulice równoległe na niej są tak naprawdę prostopadłe do siebie albo znajdują się w innej części miasta. Trafiamy na lokalny targ: brudny,głośny - wzbudzamy niesamowitą ciekawość miejscowych, których twarze zdają się mówić:po kiego czorta oni tutaj przyszli?. Jesteśmy zrezygnowani, gdy zatrzymuje się przy nas pani i zaprasza do samochodu. Mówi, że wie gdzie znajduje się nasz hostel i nas tam zawiezie - przynajmniej tak nam się zdawało :) Siedzę z przodu i na każde zdanie mam jedną odpowiedź: "Si" ;) Po 20 minutach jesteśmy na miejscu.
Idziemy coś zjeść. Za ogromnego burgera i coś wegetariańskiego plus piwo, płacimy 12.500 CLP. W mieście świąteczny nastrój - 21 maja Czilijczycy obchodzą Swięto Marynarki Wojennej. W Santiago w tym dniu były spore, antyrządowe zamieszki, podobno zginęłą jedna osoba. W Calamie cisza i spokój. Idziemy spać - następnego dnia zmierzamy w stronę Santiago i Mendozy.
Taksówka na lotnisko kosztuje 5000 CLP. Kierowca narzeka na aurę, nic dziwnego - w dzień ponad 20 stopni - w nocy temperatura spada do zera.Szybka kawa w kawiarni i jesteśmy gotowi do startu. Niestety,problemy techniczne z samolotem opóźniły odlot o ponad 4 godziny. Okazało się , że w niedzielę najbliżsi mechanicy-specjaliści są w Antofagaście, a to ponad 200 km od Calamy. Oczekiwanie umilaliśmy sobie rozmowami z ludźmi. Podstawowe pytania:czym się zajmujesz i ile masz dzieci?Z powodu opóźnienia wiedzieliśmy,że nasz plan dojazdu tego dnia do Mendozy nie może się udać. Granica jest zamykana na noc, a ostatnie autobusy odjeżdżają tuż po południu.
W Santiago byliśmy ok. 16-ej. Zameldowalismy się w świetnie położonym Ibisie (mieści się praktycznie na dworcu – nocleg za punkty) i poszliśmy kupić bilety. Wokół niesamowity ruch i gwar. Dworce autobusowe to centra prawie każdego z południowoamerykańskich miast. Mnóstwo dalekobieżnych połączeń i słabo (jeśli w ogóle) rozwinięta sieć kolei sprawiają, że zawsze jest tam mnóstwo ludzi. Sprzedawcy mięsa z wózków supermarketowych przerobionych na grille,mnóstwo kiosków i sklepów, mobilne stanowiska na których można kupić wodę, zwijane gdy tylko zjawia się patrol policji. Na przydworcowych ulicach tłok.
By kupić bilety należy mieć standardowo paszport (ja nie miałem,ale w przeciwieństwie do numeru dowodu- numer i serię paszportu pamiętam :) ). Łamanym hiszpańskim wytłumaczyliśmy pani w okienku,że nie ma takiego państwa jak „Kolonia” i płacąc 18000 CLP/os staliśmy się posiadaczami biletów na autobus do Mendozy. Po raz kolejny byliśmy świadkami braku uzdolnień matematycznych u mieszkańców kontynentu. Nie radzą sobie nawet z dodawaniem prostych liczb i do każdego,nawet najdrobniejszego obliczenia używają kalkulatora. Przykład: rachunek za piwo w knajpie wynosi 5600 CLP,daję pani 10600, żeby było łatwiej wydać, co wywołuje u niej nie lada konsternację. Po kilku minutach żmudnych obliczeń, wydaje mi 5600 CLP. Takich zdarzeń mieliśmy mnóstwo. Idziemy na najszybciej podaną kolację z winem (od zamówienia minęly 2 minuty,gdy talerze znalazły się na stole), trochę „włóczymy się” po okolicy i idziemy spać.
Następnego dnia o 7-ej jesteśmy na stanowisku,z którego ma odjechać autobus do Mendozy. Wiemy,że granica jest często zamykana z powodu złych warunków atmosferycznych. Spotkany kilka dni wcześniej Amerykanin mówił,że by wyjechać z Mendozy w stronę Santiago, czekał 3 dni.
My jednak jedziemy bez problemów,jeśli nie liczyć psującego się na granicy autobusu. Droga niesamowicie malownicza, szczególnie po stronie argentyńskiej: liczne zakręty,ośnieżone szczyty górskie. Odprawa paszportowa zajmuje ok 1.5h, głównie dzięki opieszałości pograniczników. W Mendozie jesteśmy po 8 godzinach jazdy.
Standardowo unikamy taksówek i pieszo staramy się dotrzeć do hostelu. Zapytany o drogę chłopak,prowadzi nas na miejsce naszego noclegu (4 kilometry), opowiadając po drodze o tym co warto zobaczyć w mieście.Mendoza od razu nam się spodobała. Najbliższe 3 noce spędzimy w Hostal Mallorca (35 USD/noc za pokój dwuosobowy z łazienką – polecamy).Mariano,właściciel hostelu jest istną skarbnicą wiedzy na temat miasta, a przy tym niesamowicie miłym człowiekiem.
Już w autobusie z Chile myślałem o steku i winie, więc czym prędzej udaliśmy się na kolację. K. jako wegetariance współczuli wszyscy, gdy ja zajadałem się mięsem ona spożywała makaron lub naleśniki.
Obiad dla dwóch osób z dwoma butelkami wina i deserem kosztował ok. 700 ARS (10 ARS = 2,82 PLN).
Mendoza
W tej części relacji będzie dużo wina,więc wybaczcie jeśli okaże się niespójna ;)
Tego dnia zaplanowaliśmy zwiedzanie bodeg. Okolica jest wręcz stworzona dla miłośników wina. Argentyna jest piątym na świecie producentem tego trunku a w okolicach Mendozy jest wytwarzane prawie 80% krajowej produkcji. Nas nie trzeba namawiać do tego typu turystyki :)
Najbliższe winiarnie znajdują się kilkanaście kilometrów za miastem - w Maipu - i bez problemu można tam dojechać komunikacją miejską (autobusem lub tramwajem). Za pierwsze miejsce odwiedzin wybraliśmy Bodega Lopez, która jest duża i produkuje znaczne ilości wina, eksportując również na Stary Kontynent. Pojechaliśmy tramwajem (w mieście jest tylko jedna linia) z przystanku Belgrano do przystanku Gral Gutierrez (ok. 10 km,koniec trasy). Jak to w Argentynie,musimy znaleźć kogoś, komu wręczamy pieniądze na przejazd a ten ktoś "odbija" nasz przejazd specjalną kartą. Bilet kosztuje 6 ARS, ale tym razem jedziemy za darmo - pan sprawdzający czy nikt nie jedzie na gapę, po prostu się uśmiechnął i machnąl na nas ręką (nie zdążyliśmy wcześniej nikogo zapytać).
Bodega Lopez jest spora. W ostatniej chwili udało nam się dołaćzyć do kilkuosobowej grupy, oprowadzanej w języku Szekspira. Przewodnik ma sporą wiedzę o winie i jego produkcji. Zwiedzamy kolejne pomieszczenia,poznajemy etapy produkcji a w powietrzu unosi się winny zapach. Na samym końcu degustacja: Malbec i jakieś białe słodkie wino - nie przepadam za słodkimi,więc szybko umknęło z pamięci. Całość trwa ok. 30 minut i jest całkowiecie darmowa. Na miejscu można zaopatrzyć się w wino i inne produkty np. kremy w promocyjnych cenach.
Tuż obok znaleźliśmy wypożyczalnię rowerów i to właśnie na nich poruszaliśmy się po okolicy. Jednoślady były rozklekotane i okrutnie skrzypiały, szczególnie mój (ważę 120 kg) :)
Następną bodegą na naszej trasie była Stocco de Viani,kameralna i położona trochę na uboczu. Samo zwiedzanie ograniczyło się do 10 minut a później już tylko konsumpcja :) Oprowadzająca nas pani słabo mówiła po angielsku, ale wina lała sporo.
Niedaleko znajdowała się bodega La Anorada, którą pod wzgledem produkcji można nazwać średnią. Tu nawet nie zwiedzaliśmy a goszcząca nas pani od razu zabrała się do otwierania 3 butelek wina :)
Zmęczeni potoczyliśmy się na naszych wehikulach w stronę przystanku tramwajowego. Walory edukacyjny i degustacyjny zostały spełnione. Same winiarnie na pewno są warte odwiedzenia.część jest darmowa a za wizyty w innych należy zapłacić ok 50 ARS. Dominują wina czerwone, choć i dla miłośników białych znajdzie się coś ciekawego. Pijąc w każdej z bodeg i jeżdżąc na rowerach zapewne nie odwiedzicie ich zbyt wielu :) Miłośnicy argentyńskich win muszą przygotować się na znaczne podwyżki cen, gdyż wszyscy ze smutkiem podkreślali, że tegoroczne zbiory były najgorsze od lat.
Wieczór spędziliśmy tradycyjnie w restauracji, tym razem z nowo poznaną Francuzką, która przez dwa lata pracowała w Boliwii, koordynując pracę organizacji pozarządowych, a teraz postanowiła odpocząć. Po raz kolejny trafiliśmy na bardzo ciekawego człowieka z mnóstwem historii do opowiedzenia. Jedzenie (świetne burgery i deser) plus dwie butelki wina = 900 ARS.
A na koniec kilka zdjęć z okolicy, w której mieszkaliśmy i widok patio w naszym hostelu. Argentyńska jesień była piękna tej wiosny ;)