0
igore 30 maja 2016 09:41
DSC01538.jpg



DSC01536.jpg



Tytuł tej części relacji, mógłby rownie dobrze brzmieć "Flamingi". "Kiedy zobaczymy flamingi" - pytała już poprzedniego dnia Angelina. "Jutro,jutro zobaczycie ich mnóstwo" -odpowiadał znudzony kierowca,plując przy tym resztką liści koki. Mówił prawdę.

Po śniadaniu ruszyliśmy w górę, by pokonać granicę 4 tys.metrów n.p.m - momentami byliśmy powyżej 5 tys., ale w ogóle tego nie odczuwaliśmy - no może poza porywistym wiatrem. Naszym finalnym celem była Laguna Colorada, po drodze widzieliśmy również inne laguny. Łączy je jedno: mniejsze lub większe skupiska flamingów,brodzących z dziobami w wodzie.


DSC01542.jpg



DSC01545.jpg



DSC01562.jpg



DSC01573.jpg



DSC01574.jpg



DSC01576.jpg



DSC01585.jpg



DSC01587.jpg



DSC01603.jpg



Flamingom nie wolno latać, o czym informują znaki :)


DSC04952.jpg



Góry,woda,pustka - niesamowite wrażenia. Przy jednej z lagun zatrzymujemy się na lunch. Było to jedno z ciekawszych miejsc, w jakich dane mi było spożywać posiłek. Po drodze spotykamy małego lisa, dostaje od kierowcy kawałek kurczaka, o który musi stoczyć walkę z mewą.


DSC01631.jpg



DSC01614.jpg



DSC01623.jpg



DSC01633.jpg



Jedziemy dalej, towarzyszą nam jedynie wulkaniczne szczyty a drogę czasami przebiegnie stado wikunii. Wspinamy się a tempo staje się wolniejsze. Napotykamy liczną kolonię szynszyli, które niezbyt zwracają uwagę na naszą obecność.


DSC01654.jpg



DSC01647.jpg



Kierowca poprawia coś przy samochodzie a my biegamy za "futrzakami" jak głupi :)


DSC05035.jpg



Widoki za szybą są momentami niesamowite. Chciałoby się zatrzymać co chwilę, by robić kolejne zdjęcie. My i tak wiemy, że żadne z nich nie odda piękna tego miejsca.
Tuż przed dojazdem do Laguny Colorada należy wykupić bilet do parku Eduardo Avaroa (150 BOB). Już z oddali widzimy skąd laguna wzięła swoją nazwę: dominują fiolet,brąz,błękit i biel - plus oczywiście róż flamingów.


DSC01671.jpg



DSC01672.jpg



DSC01674.jpg



DSC01677.jpg



DSC01683.jpg



DSC05075.jpg



DSC05080.jpg



DSC05090.jpg



DSC05101.jpg



W okolicy spędzamy jakieś 40 minut, po czym udajemy się w stronę naszego "hotelu". Spodziewalismy się spartańskich warunków - toalety jako "dziury w ziemi" etc. lecz w rzeczywistość nie było tak źle. Poza przenikającym zimnem rzecz jasna. Elektryczność była dostępna jedynie przez dwie godziny - bez możliwości podładowania sprzętu elektronicznego. O zasięgu telefonii komórkowej i wi-fi musieliśmy zapomnieć w momencie wyjazdu z Uyuni. I tak nie były nam one do niczego potrzebne. Obiad był dość obity: zupa,mięso,dostalismy nawet butelkę wina. Francuzi jak to Francuzi i tak byli dobrze zaopatrzeni. Nie spodziewaliśmy się sklepów na tym odludziu: sklepy są i nietrudno do nich trafić :)


IMG_20160519_161408.jpg



IMG_20160519_161132.jpg



Butelka boliwisjkiego wina kosztuje 50 BOB. Raczymy się z Pascalem tequilą, którą popijamy winem, co (o czym przekonaliśmy się następnego dnia) nie było dobrym pomysłem. Dzięki alkoholowi jest trochę cieplej. Towarzysząca nam brazylijska para co chwilę znika w pokoju, by ubrać na siebie kolejne warstwy odzieży. Gdy skończyły się im ciuchy,poszli spać. My, trochę pijani, również udajemy się na spoczynek. Każdy w śpiworze i pod co najmniej dwoma kocami, co i tak niewiele zmienia. Tej nocy ledwo zmrużyliśmy oczy.

@pestycyda Dziękuje za miłe słowa :)W stronę San Pedro c.d

Wstajemy o piątej rano. Na zewnątrz wieje silny wiatr, jest ciemno,zimno i generalnie nie chce się nam nigdzie ruszać. Na śniadanie dostaliśmy całkiem smaczne naleśniki. Razem z Pascalem siedzimy cicho, czujemy lekkiego kaca po wczorajszej tequili – na szczęście tego dnia spędzimy tylko kilka godzin w samochodzie. Jedziemy w strone granicy z Chile, a za pierwszy przystanek mamy gejzery Sol de Manana. Wciąż jest ciemno, w powietrzu czuć zapach siarki, przez kłęby pary wodnej nie widać prawie nic. Czulibyśmy się pewnie jak w piekle, gdyby nie było tak przeraźliwie zimno. Wyszlismy z samochodu zaledwie na 10 minut (Angelina nie chciała nawet wychodzić).


DSC01691.jpg



DSC01692.jpg



DSC05155.jpg



DSC05159.jpg



Jedziemy dalej zatrzymując się przy gorących żrodlach, jednak żedne z nas nie decyduje się na kąpiel -amatorów takowej jest jednak wielu. Kolejnym przystankiem jest Laguna Verde, nad którą góruje wulkan Licancabur, mierzący prawie 6 tys. m n.p.m. Tak,wiadomo – w lagunie mnóstwo flamingów. Jak dla mnie była ona za mało „verde”, lecz całość i tak prezentuje się niezwykle malowniczo.


IMG_20160520_072339.jpg



DSC05209.jpg



DSC05173.jpg



DSC01704.jpg



DSC01703.jpg



DSC01702.jpg



DSC01698.jpg



DSC01695.jpg



DSC01693.jpg



Dojeżdżamy do granicy z Chile. Szybka "odprawa" po stronie boliwisjkiej i czekamy na transport do San Pedro. I tu pojawiła się jedyna rysa na reputacji biura Andes Salt Expeditions. Otóż na busa czekaliśmy ponad 3,5 godziny, co chwile słysząc zapewnienia kierowcy, że przyjedzie za 15 minut. Tak czy inaczej - biuro jest godne polecenia. Kierowca był trzeźwy i miły,jedzenie dobre - czego chcieć więcej ;)


DSC05231.jpg



DSC05233.jpg



Kontrola graniczna po stronie czilijskiej odbywa się w San Pedro. Następnie bus rozwozi gringos do hosteli. My swój zarezerwowalismy już w Uyuni - najtańszy dwuosobowy pokój z łazienką kosztował 55 USD (tak,noclegi w San Pedro są drogie). Dawno tak się nie cieszyliśmy na możliwość wzięcia ciepłego prysznica :)

Widzimy, że w hostelu można zarezerwować wycieczkę do Valle de la Luna. Następnego dnia wyjeżdżamy, więc jeśli nie dziś to kiedy - pytamy samych siebie. Recepcjonistka mówi, że już za późno na rezerwacje i że może uda się "w mieście". Idziemy i do pierwszej agencji dochodzimy za pięć trzecia. O 15.00 rozpoczyna się wycieczka - odpowiada pani z biura. Jedziemy! Na miejscu spotykamy Amerykanina, który nastepnego dnia wybiera się w drogę do Uyuni. Ukradli mu w hostelu kurtkę i nie ma śpiwora, dlatego pyta nas czy na Salarze było bardzo zimno. Po naszej odpowiedzi postanawia,że zakupu kurtki nie może dłużej odkładać ;)
Jesteśmy trochę zmęczeni trzema dniami na boliwijskim odludziu, dlatego wybieramy wycieczkę lekką, łatwą i przyjemną - tak się nam przynajmniej zdaje. Już pierwszy postój pokazuje,jak bardzo się myliliśmy. Jaskinia,po której ja - dwumetrowy chłop - musiałem się momentami czołgać, czemu towarzyszyło ogólne rozbawienie pozostałych uczestników :) Sama jaskinia nie jest zbyt ciekawa,chociaż włąćzona chyba do programu każdej tego typu wycieczki. Po wydostaniu się z pieczary,każą nam się wspinać, by podziwiać ogromną wydmę. Zaczynam się bać co będzie dalej :) Przy okazji kolejny raz utwierdziliśmy się w przekonaniu, że nie lubimy zorganizowanych wycieczek. Ludzie marudzą, spóźniają się - każdy chce czegoś innego.


DSC05239.jpg



DSC05247.jpg



DSC05252.jpg



DSC05254.jpg



DSC05255.jpg



A pożniej,póżniej zobaczyliśmy jeden z najpiękniejszych zachodów słońca w naszym życiu :)



Dodaj Komentarz

Komentarze (23)

lubietenstan 30 maja 2016 16:08 Odpowiedz
emigrantów? ;) czekam na dalszą cz. relacji z chile
lubietenstan 30 maja 2016 16:08 Odpowiedz
emigrantów? ;) czekam na dalszą cz. relacji z chile
zeus 31 maja 2016 21:55 Odpowiedz
Do dziś nie mogę patrzyć na zestaw: jajko + ryż + frytki. Niedobrze mi się robi!
igore 31 maja 2016 22:00 Odpowiedz
@Zeus Ryżu tam nie ma,ale i tak zamówiłem to danie tylko jeden raz :)
cccc 31 maja 2016 23:22 Odpowiedz
Fajne fotki!A propos jedzenia, probowaliscie w Chile Centolla, czyli czerwony krab krolewski?Pozdrawiam.
pestycyda 5 czerwca 2016 13:06 Odpowiedz
@igore, świetne, bardzo klimatyczne zdjęcia. No i niesamowita ta solna pustynia. Czekam na ciąg dalszy i jeszcze więcej fotek!
cccc 8 czerwca 2016 00:52 Odpowiedz
igore napisał:W stronę San Pedro c.dJedziemy dalej zatrzymując się przy gorących żrodlach, jednak żedne z nas nie decyduje się na kąpiel -amatorów takowej jest jednak wielu. Kolejnym przystankiem jest Laguna Verde, nad którą góruje wulkan Lincancabur, mierzący prawie 7 tys. m n.p.m. Tak,wiadomo – w lagunie mnóstwo flamingów. Jak dla mnie była ona za mało „verde”, lecz całość i tak prezentuje się niezwykle malowniczo.Sorry, ale wydaje mi sie ze nie Lincancabur tylko Licancabur i liczy 5920 m n.p.m. De facto, swieta gora Inkow, jak mi opowiadala moja przewodniczka, potomka Inkow. ;) Pozdrawiam.
igore 8 czerwca 2016 07:36 Odpowiedz
@cccc Masz oczywiście rację - nie wiem skąd wzięło mi się & tyś m n.p.m :lol: Jako ciekawostkę dodam, że w kraterze wulkanu znajduje się prawdopodobnie najwyżej położone jezioro na świecie.Część wulkanu należy do Chile a część do Boliwii.
cccc 8 czerwca 2016 17:44 Odpowiedz
@igoreNajwyzej polozonym kraterowym jeziorem na swiecie jest:Code:Ojos del Salado (Chile) - Staw na wysokości 6390 metrów - najwyżej położone "jezioro"  na świecie.Licancabur (Chile) - Jezioro na wysokości 5916 metrów jest na 4-tym miejscu. ;) http://wulkanyswiata.blogspot.ch/2013/0 ... we-na.htmlPozdrawiam.
igore 8 czerwca 2016 21:37 Odpowiedz
@cccc Dlatego napisałem "prawdopodobnie" - akurat tego typu informacji nigdy nie można być pewnym ;) Np. co jest jeziorem a co jedynie stawem ;)
cccc 8 czerwca 2016 23:58 Odpowiedz
Tak zgadza sie, te stystyki sa rozne:http://www.highestlake.com/highest-lake ... html#KardaMam 2 pytania.A czy z trunkow probowaliscie w Chile Pisco sour?Czy zwiedziliscie Gejzery El Tatio - najwyżej położone pole gejzerów na świecie?Ja zrobilem b. rano wypad z San Pedro i kapalem sie w naturalnym basenie z wodą termalną. Temperatura wody wynosila ok. 38 °C, przy czym na dworze bylo ok minus 14. ;)
igore 9 czerwca 2016 07:39 Odpowiedz
Tym razem odpuściliśmy pisco sour,sam nie wiem dlaczego i uznaję to za wielkie zaniedbanie. Spożywaliśmy go dużo w Peru i bardzo nam smakowało :) Mam gdzies jeszcze butelkę pisco,więc może sam sobie zrobię tego smacznego drinka ;) Nie byliśmy na wycieczce do El Tatio i musieliśmy się zadowolić gejzerami widzianymi w Boliwii.
olajaw 9 czerwca 2016 22:29 Odpowiedz
Pięknie! Uwielbiam takie krajobrazy :) Czekam na cd. :)
roben 12 czerwca 2016 14:49 Odpowiedz
Czy dobrze obliczyłem że za kolację wyszło 197,40pln?
cccc 12 czerwca 2016 14:55 Odpowiedz
Tak, dobrze.
igore 12 czerwca 2016 14:59 Odpowiedz
Zgadza się. Spory stek i naleśniki z warzywami, do tego deser, dwie butelki świetnego malbeca i dwie butelki wody. Jedzenie i alkohol to zawsze istotny punkt naszych wyjazdów i w tym temacie rzadko oszczędzamy. Wiadomo,jemy też często w tanich miejscach:lokalne fast foody,uliczne jedzenie. Akurat w restauracjach w Mendozie wydaliśmy znaczną część naszego budżetu. Ale jak odmówić półkilogramowego steka lub wyśmienitego wina ;)
wintermute 21 czerwca 2016 09:53 Odpowiedz
A gdzie to zdjęcie z ośmiornicą z Mercado Central w Santiago? :-)
igore 21 czerwca 2016 10:38 Odpowiedz
Niestety,zadna z pan nie wyrazila zgody na upublicznienie wizerunku :)
wintermute 21 czerwca 2016 11:41 Odpowiedz
a ja zrozumiałem że to sprzedawca pozowałno szkoda bo niby ośmiornica - nic nowego, ale rozmiar robi różnicę ;-)
wintermute 23 czerwca 2016 11:58 Odpowiedz
podsumowanie kosztów mile widziane PS. czy w Chile podrabia się ser gouda i sprzedaje go jako "gauda"? :-)
igore 23 czerwca 2016 20:50 Odpowiedz
Podsumowanie kosztówKwoty w PLN na osobę.LotyKraków - Rzym RT 500 zł (zbyt długo zwlekaliśmy z kupnem biletów, dodatkowo w dniu naszego powrotu kończył się długi weekend)Rzym - Santiago RT 1750 złSantiago - Calama RT 200 złAutobusyCalama - Uyuni 57 złSan Pedro - Calama 18 złSantiago - Mendoza 100 złMendoza - Valparaiso 100 złTaxiLotnisko w Calamie - Calama RT 57 złHostel - dworzzec w Mendozie 15 złPewnie jakieś 100 zł/os na dojazdy na lotnisko SCL i inne mniejsze wydatki transportowe. W sumie ca. 2900 zł/os.Wycieczki Salar de Uyuni - 390 zł plus wstęp do parku narodowego - 84 złValle de la Luna - 45złWycieczka konna i "grill" - 190 złRazem: 709 zł/os.Jak łatwo policzyć transport i wycieczki kosztowały w sumie ok. 3600 zł/os.Jeśli chodzi o noclegi; można wywnioskować z relacji, ile mniej więcej wydaliśmy. Kwoty przeznaczonej na konsumpcję nie będę podawał - każdy rozporządza swoim budżetem wedle własnego uznania. Z pewnością w ciągu dwutygodniowego wypadu w te strony mogliśmy wydać dużo mniej: śpiąc w hostelach i rezygnując z wyjść do restauracji,barów.
oradeaorbea 24 czerwca 2016 00:35 Odpowiedz
Gratuluję intensywnych dwóch tygodni (niezła inspiracja - i kolejny powód, aby w końcu w okolice Salar de Uyuni zawitać). A oddzielne gratki za podsumowanie z aktualnymi zdjęciami realnych cen i towarów w markecie :)
benhen 17 grudnia 2016 01:34 Odpowiedz
Czesc wspaniala relacja !!!! Fantastyczne zdjęcia !!! Z racji tego ze tez będę w maju 10-18 w Chile mam kilka pytan.Kiedy kupowales bilety z Santiago do Calamy ze wyszly po 200 zl RT teraz i Skyairline i Latam pokazuja mi ceny 2 razy wyższe,oczywiscie na stronach chilijskich bo na innych jeszcze drożej.Czy naprawdę jest tak strasznie zimno w maju na pustyniach ? Kurtka + polar i buty trekkingowe wystarcza? Spiwor standardowy wystarczy ? Chce kupic czterodniowa wycieczke na "solniczki" ale raczej z San Pedro w Chile.Bede tylko 8 dni w Chile i jakos chce to dobrze rozplanować , czy 2 dni na Santiago i Valparaiso wystarczy ?Fajnie ze wreszcie ktoś pisze o cenach papierosow , ja przylatuje z Auckland i po Australii i Nowej Zelandii zapasy pewnie będą na wyczerpaniu.Rozumiem ze najtaniej kupie w Boliwii ? Pamietasz może ile kosztują na bezclowce w Santiago ? Pozdr