Pierwsze spostrzeżenia i uczucie tego kraju. To kompletny chill mieszkańców. Niczym się nie przejmują. Jedynie muszą mieć dostęp do yerby, wody i bombilli. Taka kapibara, Ameryki Południowej.
I są mega ciekawi, jak pisałem. Zapraszają gringos, na wspólną popijawę (yerby). I tak po południu wylądowałem na plaży Mboi Ka'ê, z nową poznaną ekipą.
I na koniec dnia, kanapeczka z mięsem.
Potem do spania, bo kolejny dzień zapowiada się lepszy, idealny na ruiny.Dziś to był ten dzień, na zaliczenie jedynej atrakcji turystycznej w liście UNESCO w Paragwaju, ruiny dawnych jezuickich kościołów.
Właścicielka lokum, polecała żebym pojechał z nią, za ciut chorą cenę jak na jedną osobę, więc podziękowałem i powiedziałem ze pojadę na “hakune matatę”, czyli co będzie, to będzie. Śniadanko i kierunek dworzec autobusowy, żeby złapać autokar do Ciudad del Este, który ma “postój” w miejscowości Trinidad.
Sam przejazd autobusem był wart tej wyprawy. Sprzedawcy duperel lub ciepłej wody do yerby, yerba na wagę, kanapki oraz 2 razy wielki bum autokaru i pary jakbyśmy wybrali nowego papieża. I notoryczne tranquilo-tranquilo konduktora.
Po ponad godzinie docieramy do Trinidad, do pierwszego pkt zwiedzania
Spacerek ponowny do pierwszego klasztoru, La Santísima Trinidad de Paraná. Bilet kupiony w sekundach (nie było NIKOGO) i zapraszają na mini wideo opowiadające o klasztorach oraz o jezuitach.
Powiem szczerze, byłem zielony dot. misjach Jezuitów do Ameryki. Myślałem ze traktowani byli tak samo jak inni misjonarze, czyli źle a tu jednak okazało się ze byli bardzo otwarci i mile widziani w tym regionie.
Jezuici przybyli do regionu obecnego Itapua pod koniec 16 wieku, w celu szerzenia chrześcijaństwa oraz "niestety" do pilnowania niewolnictwa w regionie znane jako encomienda.
Guarani, rdzenni mieszkańcy, byli nakłaniani do chrześcijaństwa ale zachowali własne tradycje i nie musieli się europejzować. To także jezuici zachęcali guarani do uprawy yerby maty, czyli ostrokrzewu paragwajskiego. Redukcja La Santísima Trinidad de Paraná została założona na początku 18 wieku i służyła do 1768 roku, kiedy zakon został wygnany z Ameryki Łacińskiej.
Obecnie to ruiny położone wśród selwy, więć spacer towarzyszy nam okrzykami ptaków oraz zwierząt.
Wiadomo, nie jest to tak wielkie jak Machu Picchu lub wyjątkowe jak Klasztor Karmelitów w Lizbonie, ale robi jako tako wrażenie wielkości oraz dobrego stanu ruin.
Oraz mini muzeum, z pozostałości pomników w specjalnej sali.
Trzeba liczyć godzinkę na spokojnie do zobaczenia całości
oraz rozkminianiu, jak się dostać do drugiego klasztoru. Niestety turystów brak, autobusu między klasztorami także. Więć pomysł wpada, żeby się dostać do skrzyżowania “autostrady” z drogą do miasteczka Tavarangue, i liczyć na stopa. Długo nie zajęło, i jadę na pickupie z porannym zbiorę yerby maty.
Kierowca zachwycony mając gringo w aucie, do czasu, kiedy nie przyjmował ode mnie hajsu za przejazd. Wkurzony ja, wkurzony on, poszedłem do sklepu i kupiłem mu browara i zachwycony podziękował i życzył miłego dnia.
Sprawdzenie biletu, kolejne wideo o historii redukcji (bardziej ciekawsze i zadbane od Trinidad) i wejście
Widać tu jednak kolosalną różnicę dot. zadbania ruin od Trinidad. I trawa jest skoszona, i szlaki są zadbane i do tego jest bardzo fajny audioguide do zwiedzania ruin.
Historia ruin podobna do Trinidad, czyli podzielona część klasztorna, mieszkań dla rdzennych mieszkańców, szkoła oraz lokalne przedsiębiorstwa.
Czekam z ciekawością na dalszy ciąg... Kto wie, może uwzględnię ten kraj w planowaniu tegorocznego lotu wakacyjnego (bo do Sao Paulo już mam). Nie wiem jeszcze co prawda, jak tam z pogodą w lipcu, ale być może Twoja relacja zachęci do wpadnięcia tam niezależnie od warunków atmosferycznych
:)
Nie uprzedzając relacji Zeusa ze swojej strony bardzo polecam, wprawdzie bawiłem (w przenośni i całkiem nienajgorzej dosłownie) w zasadzie tylko w ASU + okolicach i jak ktoś lubi południowoamerykańskie praktycznie nieskażone turystycznie klimaty to jest to. Jedyna drobna sprawa - zdecydowanie trzeba mówić po hiszpańsku, żeby ponawiązywać jakieś sensowne kontakty/relacje/romanse czy kto co tam chce z tubylcami
;-)
Sam jestem ciekaw relacji i doświadczeń @Zeus z pobytu w Paragwaju, bo mam sentyment do tego kraju. Byłem tam rok temu (luty 2023), gdzie najpierw przekraczałem granicę lądową z Boliwią w kierunku Filadelfia i Asuncion, a potem odwiedziłem obszar Ciudad del Este i Encarnacion. Dla mnie przepaść jeśli chodzi o bezpieczeństo pomiędzy Brazylią. Dodatkowo nie zauważyłem, aby to był najbiedniejszy kraj z Ameryki Południowej. Czekam z niecierpliwością
:)
@tropikey Paragwaju. Po zmroku chodziłem i piłem na ulicy drinki po Asuncion, w Ciudad del Este oraz Encarnacion. Zero stresu i krzywych akcji. Odnośnie Brazylii to dawałem znać w viewtopic.php?p=1683339#p1683339
Myślę, że to wszystko zależy jak się trafi.Oczywiście nie podważam tego, że Paragwaj może być/jest bezpieczniejszy od Brazylii.Ale w Rio chodziłem wieczorem po plaży popijając kupowaną tamże Caipirinhe, szwendałem się po ciemku słuchając samby na ulicy i w klubie. Ani przez moment nie czułem zagrożenia i nic złego mi się nie przytrafiło.
I kolejna przerwa, tym razem na terere
Pierwsze spostrzeżenia i uczucie tego kraju. To kompletny chill mieszkańców. Niczym się nie przejmują. Jedynie muszą mieć dostęp do yerby, wody i bombilli. Taka kapibara, Ameryki Południowej.
I są mega ciekawi, jak pisałem. Zapraszają gringos, na wspólną popijawę (yerby). I tak po południu wylądowałem na plaży Mboi Ka'ê, z nową poznaną ekipą.
I na koniec dnia, kanapeczka z mięsem.
Potem do spania, bo kolejny dzień zapowiada się lepszy, idealny na ruiny.Dziś to był ten dzień, na zaliczenie jedynej atrakcji turystycznej w liście UNESCO w Paragwaju, ruiny dawnych jezuickich kościołów.
Właścicielka lokum, polecała żebym pojechał z nią, za ciut chorą cenę jak na jedną osobę, więc podziękowałem i powiedziałem ze pojadę na “hakune matatę”, czyli co będzie, to będzie. Śniadanko i kierunek dworzec autobusowy, żeby złapać autokar do Ciudad del Este, który ma “postój” w miejscowości Trinidad.
Sam przejazd autobusem był wart tej wyprawy. Sprzedawcy duperel lub ciepłej wody do yerby, yerba na wagę, kanapki oraz 2 razy wielki bum autokaru i pary jakbyśmy wybrali nowego papieża. I notoryczne tranquilo-tranquilo konduktora.
Po ponad godzinie docieramy do Trinidad, do pierwszego pkt zwiedzania
Spacerek ponowny do pierwszego klasztoru, La Santísima Trinidad de Paraná. Bilet kupiony w sekundach (nie było NIKOGO) i zapraszają na mini wideo opowiadające o klasztorach oraz o jezuitach.
Powiem szczerze, byłem zielony dot. misjach Jezuitów do Ameryki. Myślałem ze traktowani byli tak samo jak inni misjonarze, czyli źle a tu jednak okazało się ze byli bardzo otwarci i mile widziani w tym regionie.
Jezuici przybyli do regionu obecnego Itapua pod koniec 16 wieku, w celu szerzenia chrześcijaństwa oraz "niestety" do pilnowania niewolnictwa w regionie znane jako encomienda.
Guarani, rdzenni mieszkańcy, byli nakłaniani do chrześcijaństwa ale zachowali własne tradycje i nie musieli się europejzować. To także jezuici zachęcali guarani do uprawy yerby maty, czyli ostrokrzewu paragwajskiego.
Redukcja La Santísima Trinidad de Paraná została założona na początku 18 wieku i służyła do 1768 roku, kiedy zakon został wygnany z Ameryki Łacińskiej.
Obecnie to ruiny położone wśród selwy, więć spacer towarzyszy nam okrzykami ptaków oraz zwierząt.
Wiadomo, nie jest to tak wielkie jak Machu Picchu lub wyjątkowe jak Klasztor Karmelitów w Lizbonie, ale robi jako tako wrażenie wielkości oraz dobrego stanu ruin.
Oraz mini muzeum, z pozostałości pomników w specjalnej sali.
Trzeba liczyć godzinkę na spokojnie do zobaczenia całości
oraz rozkminianiu, jak się dostać do drugiego klasztoru. Niestety turystów brak, autobusu między klasztorami także. Więć pomysł wpada, żeby się dostać do skrzyżowania “autostrady” z drogą do miasteczka Tavarangue, i liczyć na stopa. Długo nie zajęło, i jadę na pickupie z porannym zbiorę yerby maty.
Kierowca zachwycony mając gringo w aucie, do czasu, kiedy nie przyjmował ode mnie hajsu za przejazd. Wkurzony ja, wkurzony on, poszedłem do sklepu i kupiłem mu browara i zachwycony podziękował i życzył miłego dnia.
Sprawdzenie biletu, kolejne wideo o historii redukcji (bardziej ciekawsze i zadbane od Trinidad) i wejście
Widać tu jednak kolosalną różnicę dot. zadbania ruin od Trinidad. I trawa jest skoszona, i szlaki są zadbane i do tego jest bardzo fajny audioguide do zwiedzania ruin.
Historia ruin podobna do Trinidad, czyli podzielona część klasztorna, mieszkań dla rdzennych mieszkańców, szkoła oraz lokalne przedsiębiorstwa.