+1
BetUla 27 kwietnia 2017 23:14
Image

Image
Nawet Lajkonik przygalopował! :)

Jeżdżąc pomiędzy pagodami dotarliśmy do New Bagan i Old Bagan. Ale, zanim o tym, to jeszcze kilka zdjęć (wybaczcie :D ):


Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image


W New Bagan uliczka zaprowadziła nas pod resort. Jeżdżąc od wczoraj po cudnej (i przecież bardzo biednej tak naprawdę) okolicy zapomniałam w ogóle, że takie przybytki istnieją. Tutaj też podobno znajdują się drogie restauracje. Ale brakuje ducha. Zdecydowanie Nowym Baganem się nie zachwyciliśmy, choć w sumie to trochę go ominęliśmy szerokim łukiem, więc może zachwycić się nie daliśmy (ale mam w pamięci słowa Louisa, który tam mieszkał i nie żałuję, że nie spędziliśmy tam więcej czasu). W Nyuang-U, gdzie mieszkaliśmy, było wiele guest house’ów, było gwarno, sporo restauracyjek do wyboru no i naprawdę ciekawy i fotogeniczny targ (o nim będzie w następnym poście). Nyuang-U to najczęściej wybierana przez turystów baza noclegowa, ale absolutnie nie ma charakteru żadnego kurortu. Są nawet przynajmniej 3 kantory. Z kolei Stary Bagan to, co niezaskakujące, najstarsza część otoczona murami miejskimi, w których obrębie można znaleźć najciekawsze, duże świątynie, pałace, muzeum, pozłacaną, pękatą pagodę Bupaya (https://goo.gl/maps/VG7Ru26Bgr22) nad zakolem Irawadi, przystanie. Stąd też otwiera się fantastyczny widok na drugą stronę rzeki, można poobserwować, jak toczy się nadbrzeżne życie.


Image

Image

Image

Image


W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o jedną świątynie i zupełni niespodziewanie w bramie prowadzącej do niej trafiliśmy na stoisko z pamiątkami. I z dziką radością daliśmy się usidlić… Przeważały wyroby z laki – misy, miski, miseczki, pudełeczka, puzdereczka, talerzyki, tace, bransoletki, zdobione przeplatanką z końskiego włosia, wyroby drewniane. Trzeba przyznać, że pani (znała 3 słowa po polsku: „powoli”, „piękna” i „dziękuję”) wybrała sobie fantastyczne miejsce na sprzedaż pamiątek, nijak nie dało się jej ominąć a kształt przejścia bramnego zmuszał wręcz przechodnia do obejrzenia wszystkiego, co wystawiła. Obkupiliśmy się jakby to był ostatni dzień w Mjanmie przed powrotem ;) tym bardziej, że jeszcze kawałek dalej przed wejściem do świątyni znajdowały się dwa kolejne stoiska (w tym obrazy malowane na piasku z rzeki Irawadi). Ale co tu dużo mówić, ceny były takie, że na ostatnim stoisku kupiłam „książkę” o życiu Buddy, wyrytą na bambusowych deseczkach (w zasadzie patrząc na jej kształt bardziej trafne byłoby określenie „rozkładówka”) głównie dlatego, żeby sprzedawcy nie było przykro ;) . Pierwszy raz miałam do czynienia z tak autentycznymi pamiątkami – oczywiście nawet jeśli nie robili tego sami sprzedawcy (choć niektórzy tak zapewniali), to na pewno nie było to żadne „Made in China”. Mjanma bije Tajlandię i chyba resztę krajów regionu na głowę. A że lubię wyroby drewniane to czasem nie wiedziałam, za co się łapać ;) . No i oczywiście rzecz najważniejsza – trzeba się targować. Na koniec zakupiliśmy jeszcze jedną rzecz. Zestaw własnoręcznie narysowanych przez pewnego chłopca pocztówek. Widokówki były naprawdę niezłe i świetnie oddawały charakter miejsca :) . Jaka duma rozparła malucha jak włożył do torebeczki zarobiony banknot! Bezcenne!

Image
Przemiła sprzedawczyni wyryła na wyrobach z laki imiona osób, którym chcieliśmy wręczyć pamiątki.

Image
Sporo z tego towaru na zdjęciu przyleciało z nami do Polski :) .

Image

Image

Image


Czas na drugi posiłek tego dnia. Po wczorajszym lokalnym jedzeniu skusiłam się na… burgera :) . Ale nawet i tu był akcent lokalny, ponieważ w całej stercie dodatków obok mięsa między bułkami było całe jajo sadzone (które, jak się potem zorientujemy, jest częstym dodatkiem prawie do wszystkiego). Burger był wielki, sycący i niezły. Restauracja Weather Spoon’s w Nyuang-U – polecam (https://goo.gl/maps/XMWXkgDyxp12). Nie dałam rady całemu, częściowo przez wykańczający upał. Czułam się mniej więcej tak, jak ta świeczka z poniższego zdjęcia.


Image

Image


Po kolacji ruszyliśmy jeszcze na zachód słońca, by dopełnić nasz dzień pełen bajecznych widoków. Minęliśmy po drodze m.in. …siłownię plenerową (jako osoba interesująca się warszawskim budżetem partycypacyjnym byłam naprawdę nią zachwycona – stała pośrodku niczego :D ). Weszliśmy na bezimienną pagodę sąsiadującą z jedną z popularniejszych świątyń – Bulethi (https://goo.gl/maps/hD57Zy2owmn). Widoki były piękne, ale jeżeli ktoś myśli, że „czy zobaczę wschód, czy zachód, będzie tak samo ładnie, te same kolory, słońce i pagody” – to jest w WIELKIM błędzie. Wschód jest nieporównywalnie bardziej spektakularny i to wcale nie tylko z powodu balonów. Wschód tak nam się podobał, że masochistycznie postanowiliśmy następnego ranka pojechać jeszcze raz, dlatego przedłużyliśmy wynajęcie skutera jeszcze na jutrzejszy poranek :) .


Image

Image

Image

Image



Informacje praktyczne – wydatki:
Rozpiętość cenowa pamiątek: od małej bransoletki z laki (1000MMK) po misę z laki (13000MMK)
Coca-cola 0,5l – 500MMK
Woda 0,5l – 300MMK
Wielki burger z wołowiną – 6000MMK
Wynajęcie skutera na 3 poranne godziny – 3000MMK

C.d.n.Polecam!!! Nie tylko widoki, ale ci wszyscy uśmiechnięci ludzie, bajka! :)Dzień V – Z Bagan do Mandalay

Tego dnia wybraliśmy się na wschód słońca na tę samą pagodę, z której obserwowaliśmy wczorajszy zachód. Od razu mogę Wam powiedzieć, że ze Shwesandaw widoki były o tyle lepsze, że balony przelatywały pomiędzy nami a słońcem, co pozwoliło na lepsze zdjęcia. Choć na pewno i tak wszystko jest po części loterią i tak polecą, jak im wiatr zawieje.

Image

Image

Pierwsze balony wzniosły się tuż po 6:30, kiedy nad horyzontem pojawiło się słońce. Myślę, że jednak rozczarowani musieli być ci, którzy tuż po wschodzie zeszli z pagód uznając, że spektakl się zakończył. Nie doczekali nawet „złotej godziny” :| . Gdybym zakończyła oglądanie wschodu na tym etapie, to nie byłabym zachwycona, więc polecam być cierpliwym i poczekać jeszcze dłużej.

Image

Image

Image

Image


Na koniec wykorzystaliśmy jeszcze skuter i pokręciliśmy się po piaszczystych drogach, żegnając się z Baganem. Te obszary to też raj dla ornitologów – widzieliśmy mnóstwo ptaków.


Image
Jedni czekają na wschód, inni czekają na jego koniec.

Image

Image

Image

Image

Image


Wróciliśmy do hostelu na śniadanie i ostatni czas przed odjazdem do Mandalay wykorzystaliśmy na wizytę na miejscowym targu Mani Sithu. Warto zagłębić się w jego alejki z aparatem! W większości jest to targ spożywczy, odwiedzany przez ludność miejscową – dlatego należy wybrać się na niego rano, gdy kipi życiem i kolorami. Oczywiście znajduje się tu też trochę stoisk z pamiątkami (pewnie z roku na rok coraz więcej), ale porównując je z wyrobami, jakie napotykaliśmy krążąc pomiędzy świątyniami, to te pierwsze uważam za gorsze (i cenowo i jakościowo).

Image
Przy tym "rondzie" znajduje się Mani Sithu Market. To chyba centrum Nyuang-U ;)

Sporej części sprzedawanych towarów nie udało nam się zidentyfikować. Niekiedy wyraźnie było czuć, że przechodzimy w pobliżu stoiska z suszonymi rybami :roll: . Innym charakterystycznym towarem były pieczołowicie poukładane w koszach liście betelu. Betel żują wszyscy, również dzieci i mnisi. Jest to bardzo popularna używka, o działaniu pobudzającym i orzeźwiającym (podobno najpopularniejsza na świecie po kofeinie, nikotynie i alkoholu). W wyniku żucia wytwarza się w ustach czerwony sok, którego nadmiar jest po prostu wypluwany (podobno gdzieniegdzie w środkach komunikacji bileterzy rozdają nawet plastikowe woreczki, by nie pluć nieelegancko na podłogę). Dlatego też ulice i chodniki często „udekorowane” są krwistymi plwocinami, a zęby niektórych użytkowników przybierają bordowy kolor. Nie żuje się samych liści betelu (inaczej zwanego pieprzem żuwnym), lecz łączy się je m.in. z rozdrobionymi orzechami areki. My tej wątpliwej atrakcji nie doświadczyliśmy, wystarczyło nam jak kiedyś zdrętwiało nam po pół szczęki od liści koki :D .

Image
Fot. @almukantarant

Image
Liście betelu.
Fot. @almukantarant

Image
Rozdrobnione orzechy areki.
Fot. @almukantarant


Innymi bardzo charakterystycznymi przedmiotami codziennego użytku, jakie można zakupić na targu, są kawałki drewna – thanaka. Takie drewno (z gatunku Murraya) ściera się na kamiennej płytce, a uzyskany proszek łączy z odrobiną wody. Kremowa maź nakładana jest na twarz głównie (ale nie tylko) przez kobiety. Nie trzeba wieźć ze sobą całego pieńka, jeśli ktoś chciałby przywieźć thanakę do domu – można kupić już przetworzone, gotowe do użycia produkty w plastikowych pojemnikach lub w bryłce (do pokruszenia i zmieszania z wodą). W Mjanmie stosuje się thanakę od mniej więcej 2000 lat. Czasem nałożona warstwa jest cieniutka, a czasem pokrywa twarz (czoło, nos, policzki, czasem szyję) grubą, popękaną skorupą. Podobno masa ma właściwości chłodzące, ale także chroni skórę przed słońcem i wiatrem. Ponadto wygładza i wybiela (na czym zależy wielu kobietom). No i oczywiście uznawana jest za odpowiednik makijażu – pełni funkcję dekoracyjną. Czasem w nałożonej na skórze thanace odciska lub wyrysowuje się wzory np. w kształcie liścia. Osobiście nie polecam stosowania thanaki zamiast kremu z filtrem, nasza biała skóra i tak zdoła się poparzyć, nawet pod warstwą bladożółtej mazi.

Na każdym kroku napotkać można również małe, rattanowe piłki do gry w chinlone. Chinlone to tutejsza tradycja mająca ponad 1500 lat, połączenie sportu drużynowego ze sztukami walki i elementami tańca. Trzeba przyznać, że jest to chyba jeden z najbardziej wymagających sportów jeśli chodzi o koordynację i gibkość graczy. Mieliśmy okazję w czasie pobytu w Mjanmie oglądać grających chłopaków, oboje byliśmy pod wielkim wrażeniem ich sprawności :shock: – mecze są naprawdę widowiskowe. Żeby dobrze grać w chinlone trzeba umieć wejść na bardzo wysoki poziom koncentracji, który niektórzy porównują do stanu umysłu podczas medytacji.

Image
Na tym stoisku mamy akurat i pieńki, z których robi się thanakę i rattanowe piłki do chinlone.
Fot. @almukantarant


I jeszcze kilka targowych kadrów :

Image
Fot. @almukantarant

Image
Fot. @almukantarant

Image
Fot. @almukantarant

Image
Fot. @almukantarant

Image
Fot. @almukantarant

Image
Fot. @almukantarant

Image
Fot. @almukantarant

Image
Fot. @almukantarant

Na koniec dałam się ubrać w klasyczne damskie longyi z niezłego materiału ;-) . Sprzedawczyni była wyraźnie rozczarowana, że jednak go nie kupiłam (proponowana cena to 25000MMK), ale jestem bardziej niż pewna, że w Polsce ani razu bym go nie założyła, a jako że nie mam w zwyczaju używać obrusów na stołach, to już w ogóle nie znalazłoby żadnego zastosowania (tego postanowienia trzymałam się do dnia następnego, gdy w okolicach Mandalay zakupiłam bardzo podstawową – i kilka razy tańszą –wersję longyi w kwiecistym wzorze; jest w domu i… zajmuje miejsce :) ). U pani zakupiłam dwie pary spodni, więc żeby nie było, że zostawiłam ją mimo wysiłków bez zarobku!


Image
Fot. @almukantarant


Przed 12:30 byliśmy już zwarci i gotowi. Pod hostel podjechać miał bus do Mandalay (4,5h drogi). O 12:45 już byliśmy nieco zniecierpliwieni i pytaliśmy recepcjonistę (hostel pomagał nam w rezerwacji), czy na pewno wszystko dobrze zrozumieliśmy. Pięć minut później nasz wzrok padł na całkiem niezły bus, powiedziałabym klasa VIP. Pytającym wzrokiem patrzymy na pracownika hostelu – potwierdza. Pomaga nam z bagażami i prowadzi do… busa, który stał tuż za zasłaniającym go VIP-owskim. No cóż! Bus też był OK, zresztą taka dokładnie jest nazwa przewoźnika (OK Minibus). Wystarczający by spędzić w nim parę godzin jazdy. Byliśmy ostatnimi osobami, które zostały odebrane. Wewnątrz siedzieli już… Louis i Rajesh :) . Znów bez żadnego umówienia wpadamy na siebie (poprzedniego dnia gdzieś nam mignęli na skuterach między Nyuang-U a Starym Baganem, ale nie zdążyliśmy zareagować). Ustalamy, że następnego dnia wybierzemy się wspólnie na zwiedzanie okolic Mandalay. Podróż upływa w miarę komfortowo, jedynym czynnikiem zaburzającym jest dla mnie kilku Chińczyków :? , którzy zupełnie nie przejmują się towarzystwem współpasażerów i bez skrępowań usuwają z organizmów uboczne produkty przemiany materii w lotnym stanie skupienia na wszelkie możliwe sposoby (dlaczego nie zostałam dyplomatką?).

W czasie podróży mamy dwa postoje, pierwszy bardzo krótki na toaletę. Obok naszego minibusa zatrzymał się autokar, z którego spoglądali na nas... Slavek i Slavko (patrz: Euro 2012) ;) .



Dodaj Komentarz

Komentarze (16)

margita 28 kwietnia 2017 14:14 Odpowiedz
Mam w planach. Czy możesz podać więcej szczegółów dotyczących wizy, przejazdów i planu podróży? Najpierw były bilety czy wiza? Jak wygląda procedura, kiedy się o nią starać, ile wcześniej? Kiedy zacząć planowanie podroży? Transport, hotele? Będę wdzięczna za wskazówki.
don-bartoss 28 kwietnia 2017 14:20 Odpowiedz
Również mam w planach: mnie interesuje ile czasu spędziłaś w Birmie i czy było wystarczająco. Mógłbym sobie pozwolić na 13-14 dni (wliczając dolot, więc de facto 11-12 na miejscu). Byłaś może w Kambodży i czy można te kraje jakoś porównać (plusy, minusy)?
betula 28 kwietnia 2017 16:59 Odpowiedz
Na miejscu byliśmy 8 nocy (z czego 3 spędzone w autokarze w ramach oszczędności czasu). Plan podróży był następujący:1. popołudniowy przylot do Rangunu z Bangkoku - nocleg w Rangunie2. Zwiedzanie Rangunu - nocny przejazd do Bagan3. Zwiedzanie Baganu - nocleg4. Zwiedzanie Baganu - nocleg5. Przejazd dzienny do Mandalay - nocleg6. Zwiedzanie okolic Mandalay - nocny przejazd pod Inle Lake7. Zwiedzanie okolic Inle Lake (Kakku) - nocleg8. Zwiedzanie Inle Lake - nocny przejazd do Rangunu9. Poranny przelot do BangkokuUważam, że plan był jak na nasze potrzeby optymalny. Jeśli cokolwiek miałabym zmienić, to może ewentualnie dodałabym jeden dzień w Mandalay, by zwiedzić samo miasto i tamtejsze świątynie (z naciskiem na te drewniane). To nam umknęło, ale nie powiem, bym czuła jakiś niedosyt z tego powodu. Świątyń wszędzie jest na pęczki, a miasto nie jest ładne, więc to raczej chodzi o moje poczucie, że byłam, a nie wszystko zobaczyłam :-). Ponieważ mieliśmy w planach tajskie wyspy na koniec pobytu w Azji, plaże w Mjanmie zupełnie odpuściliśmy. Choć podobno warto się tam wybrać, bo są praktycznie puste. W ogóle nie zwiedziliśmy południowej części kraju, ale poznaliśmy jego najsłynniejsze atrakcje. To, nad czym warto się zastanowić to parodniowy pobyt w dziczy z przewodnikiem - w północnej części kraju. Albo można wybrać się na trekking dwu-trzydniowy przez góry do Inle Lake. Podobno bardzo przyjemna trasa przez wioski. Odpuściliśmy to, bo ja w temperaturach 35-38`C nie pląsam po górach jak kozica... Oglądałam na youtubie relację z takiego trekkingu - owszem, fajne, ale poza egzotycznymi wioskami widoki praktycznie jak w naszych Beskidach ;-). Ale na pewno dla samych tubylców, jakich można po drodze spotkać, warto.Mjanma i Tajlandia to był nasz pierwszy pobyt w Azji w ogóle, więc nie potrafię porównać z Kambodżą. Uważam, że 11-12 dni na miejscu to dobry czas, na pewno się nie znudzisz, polecam wszystko to, co my zwiedziliśmy. Jeśli miałabym z czegoś zrezygnować, to najprędzej z Mandalay. Uważam też, że jeden pełny dzień na Bagan to za mało, dla mnie miejsce było magiczne i pełne dwa dni pozwoliły się nacieszyć miejscem (a i trzy to nie byłoby za dużo). Należałoby się więc zastanowić, co dodać - trekking, południe Birmy z plażami, czy pobyt na północy z przewodnikiem, albo przystanki w innych atrakcjach, których my nie odwiedziliśmy: np. wodospady Dat Daw Kyaing, wielki posąg leżącego buddy w Bago, klasztor na Mount Popa, czy święta Złota Skała (Kyaiktiyo). Po drodze poznaliśmy świetnego przewodnika - oprowadzał nas po okolicach Mandalay, a ma też w ofercie survival w dziczy (co kto lubi, ja lubię) - odnajdę jego wizytówkę i wkleję w relację.@‌Margita‌, najpierw były bilety lotnicze, potem wiza. My załatwiliśmy sobie wizę online na przełomie stycznia i lutego br. (do Mjanmy wjechaliśmy, a w zasadzie wlecieliśmy 28 lutego. Warunek jest taki, że wizę trzeba "aktywować", czyli wjechać do kraju w ciągu bodajże 90dni od wydania, natomiast dostaje się ją na maksymalnie 28 dni pobytu na miejscu - potem grożą kary finansowe), mimo, że to najdroższe rozwiązanie (50USD), ale:1) nie chcieliśmy tracić czasu w Bangkoku na załatwianie formalności (można tam się udać do ambasady Mjanmy i po jakichś dwóch dniach wizę odebrać).2) nie było nam po drodze do Berlina, gdzie można wizę wyrobić, a nie zdecydowaliśmy się na wysyłanie paszportów pocztą (znam osoby, które to praktykowały, jedni najedli się niezłego strachu jak przesyłka się opóźniała). A te opcje powyższe wcale nie są tak duuużo tańsze od wersji online, różnica w cenie w skali całego wyjazdu to "grosze".Po dwóch dniach od wypełnienia formularza przesłano nam do wydrukowania promesę, którą mieliśmy okazać na lotnisku w Rangunie. Z niczym nigdzie nie było problemu, w porównaniu do wypełniania wniosku o wizę do USA to "pikuś", więc nie trzeba zmieniać kolejności na "najpierw wiza, potem bilety" (choć do USA i tak najpierw mieliśmy bilety :-) ). A co do planowania podróży, to jak kto woli, my nie chcieliśmy tracić czasu na miejscu na szukanie noclegów (co jest możliwe oczywiście), więc rezerwowaliśmy online (trzeba mieć na uwadze, że jednak ta baza noclegowa nie jest nie wiadomo jak świetnie rozwinięta, więc albo straci się sporo czasu szukając na miejscu, albo po prostu dostaniesz takie lokum, jakie zostało, a nie jakie chciałoby się mieć). Ja polecam noclegi załatwić sobie wcześniej. Przejazdy autokarami załatwialiśmy na miejscu (rezerwacja przez Facebooka, firma JJ Express Bus), nie było problemu, ale dla pewności można zrobić to odrobinę wcześniej, żeby nie zostać z ręką tam, gdzie nie trzeba.Myślę, że wiele odpowiedzi na różne pytania czy wątpliwości pojawi się w trakcie relacji - a nie chcę jej rozciągać na długie tygodnie, więc wszystko mam nadzieję wkrótce się wyjaśni!
ponchek 8 maja 2017 04:33 Odpowiedz
Hej, relacja super, świetnie się czyta, i te zdjęcia!Jedyna uwaga: skąd masz informację że Aung San Suu Kyi odebrano nagrodę Nobla? Z tego co się orientuję wzbudziła ona kontrowersję wśród Muzułmanów kilka lat temu, ale oprócz petycji on-linę do odebrania jej nagrody nic więcej się nie stało.
betula 8 maja 2017 10:49 Odpowiedz
Może wyszło na skrót myślowy, Aung San Suu Kyi osobiście odebrała swoją nagrodę Nobla dopiero po ponad dwudziestu latach od jej przyznania, bo większość czasu spędziła w areszcie domowym w Birmie i nie mogła wyjechać z kraju (nawet do swojej rodziny), bo by jej nie wpuścili z powrotem. Także nie w tym sensie, że jej odebrano/cofnięto przyznaną nagrodę, a można było tak zrozumieć. :)
maxima 10 lipca 2017 12:01 Odpowiedz
czekam na więcej :) nie rozważaliście lotów krajowych po Birmie? albo np. lot do Rangun, a powrót z Mandalay?
betula 10 lipca 2017 20:27 Odpowiedz
Loty w obie strony Bangkok-Rangun-Bangkok dla dwóch osób wyniosły nas około 145USD, lecieliśmy tajskim Nok Airem. Nie braliśmy pod uwagę powrotu z innego miasta niż Rangun do Bangkoku, bo akurat tak nam się trasa całkiem dobrze ułożyło i zrobiliśmy pętlę. Były dwa powody, dlaczego nie lataliśmy wewnątrz Mjanmy:- wychodziło to wyraźnie drożej (teraz już nie pamiętam jak dużo) od autokarów/pociągów; - nocne przejazdy traktowaliśmy też jako alternatywę dla noclegów, które w Mjanmie były droższe niż w Tajlandii.
olajaw 11 lipca 2017 23:54 Odpowiedz
No i się doczekałam :D Cudne zdjęcia!! :)Moja droga dzięki Tobie właśnie Mjanma wskoczyła o parę ładnych oczek na mojej liście, a w samej Azji to myślę, że na miejsce nr 1 ;)
fortuna 18 listopada 2017 13:08 Odpowiedz
czy bedzie ciag dalszy bo relacja super? :)
betula 19 listopada 2017 20:36 Odpowiedz
Będzie! Wstyd mi potwornie, że tak długo to trwa, ale zawsze brak tych paru godzin. Dzięki za pytanie - to mnie zmobilizuje by zakończyć relację. ;)
fortuna 28 listopada 2017 05:35 Odpowiedz
Super!No to co, może dasz się skusić na kolejną część? :)
pestycyda 2 stycznia 2018 22:10 Odpowiedz
Świetna relacja! @BetUla, bardzo za nią dziękuję. O Birmie myślę od dłuższego czasu, dzięki Tobie mogłam poczuć się tak, jakbym tam była.Pozdrawiam :)
betula 4 stycznia 2018 14:23 Odpowiedz
Bardzo dziękuję, to zaszczyt :) Pestycydo, jedź koniecznie, już ostrze zęby na Twoją relację :D ;)
kaya 4 stycznia 2018 18:35 Odpowiedz
Cudowna relacja oraz zdjecia! W tym roku jade na dluzszy okres do Azji i dzieki Tobie zdecyduje sie rowniez odwiedzic Mjanme - Dziekuje!
betula 6 stycznia 2018 15:50 Odpowiedz
Dzięki, cieszę się! Wspaniałej podróży! :)
pawo 18 stycznia 2018 20:20 Odpowiedz
Super relacja!