+4
pestycyda 6 czerwca 2015 18:35
Image

Image

Image

Potem pojawił się problem z usadzeniem przy stole. To dopiero była łamigłówka :D Naprawdę, czasem zupełnie nas nie rozumiem :/ :D

Image
Chłopcy ćwiczący salta na plaży. Odbijali się od czegoś gumowego, do połowy zakopanego w piasku. Trzeba przyznać - byli niezmiernie sprawni.

Image
A to pan spotkany w medynie. Sprzedawał własnoręcznie malowane obrazki i naprawdę, wyszedł mocno na przeciw oczekiwaniom klienta - turysty. Obrazki malowane były na kawałkach worków od cementu - bardzo trwałe i dawały się łatwo złożyć, nie niszcząc się przy tym. Idealne do przewożenia. I tak, uprzedzając domysły - oczywiście, że kupiliśmy :D

Image

Image

Image

Medyna naprawdę miała klimat. Przepraszam, nie jestem jakąś wyjątkową fanką drzwi, ale to właśnie drzwi chyba były tam najpiękniejsze.
Image

Image

Image

Malunki na budynkach :

Image

Image

Poza medyną miasto miało dosyć uzdrowiskowy klimat.
Image

Momentami można było poczuć się jak w Anglii :
Image

A momentami - jak w bajce :D
Image

Z Asilah można było dojechać do Rabatu pociągiem i autobusem. Ale ponieważ dworzec autobusowy był dużo bliżej, więc zdecydowaliśmy się na ten środek lokomocji. Dowiedzieliśmy się, że autobus odchodzi jutro o 7 rano, a bilet kosztuje 65 MAD + 10 za bagaż.

Image
Menu z jednego z barów, w którym jedliśmy.

Image
A to, ciekawostka, wnętrze sklepu monopolowego. Wybraliśmy się tam oczywiście nie dlatego, że chcieliśmy, albo coś. Po prostu musieliśmy tam wstąpić po wino. Dla pana kluczowego :D

Byliśmy tak przejęci wieczorkiem integracyjnym, że już po 19.00 wszystko czekało na stole w "naszym" salonie. Mieliśmy trochę problemów z ilością naczyń, padła nawet propozycja, żeby dopożyczyć coś od sąsiadów (teraz, jak to czytam, sama jestem pod wrażeniem mnożenia przez nas absurdów :D , ale przypomnieliśmy sobie, że co jak co, ale sąsiadów to my ŻADNYCH nie mamy :D
Tak mocno wkręciliśmy sobie to przyjęcie, tak bardzo byliśmy na niego nastawieni, że teraz aż mnie litość bierze na myśl, że muszę napisać prawdę. Otóż - tak, spełnił się koszmar każdej dobrej pani domu - nikt nie przyszedł....:/ :D :D Pana kierowcę jakoś przeboleliśmy (choć żal nam go bardzo, że przejechał tyle kilometrów bez zapłaty. Mamy tylko nadzieję, że w końcu jakoś dopadł kluczowego) (poza tym, jego akurat lubiliśmy. Podobno :D Gorzej było z panem kluczowym - klucze od mieszkania postanowiliśmy wrzucić do skrzynki na listy, ale problem był z zapłatą. Nie mieliśmy odliczonej kwoty, żeby zostawić ją w mieszkaniu. Mieliśmy też zrobioną preautoryzację karty, więc nie było wiadomo, czy przypadkiem nie zapłacimy podwójnie :/ Swoją drogą - jeszcze nigdy nie spotkałam kogoś, kto aż tak bardzo nie dbał by o swoją działalność.

Image
A steki były przepyszne... :D I dobrze mu tak, temu kluczowemu oszustowi, że ich nie spróbował! :D

Image

Kolejny, ostatni dzień pobytu, był dla mnie trochę stresujący. Wcześniej sprawdzałam we wszystkich możliwych miejscach, upewniając się dogłębnie, czy na pewno niedaleko lotniska w Rabacie jest duży hipermarket. Było to dla mnie ważne, bo nie po to ciągnęłam przez pół świata ruską torbę, żeby teraz wracała pusta :D Nie chciałam nic wcześniej kupować, żeby nie dźwigać ze sobą tych wszystkich olejków arganowych i oliwek i olejków...I jeszcze olejków :D Sterroryzowałam pozostałą część grupy i udało mi się na nich wymóc, że na lotnisko pojedziemy na tyle wcześnie, żebym miała jeszcze co najmniej godzinę na zakupy. Trochę bałam się podróży do Rabatu (co ja zrobię, jak będą jakieś opóźnienia?), ale, na szczęście wszystko odbyło się planowo.

Image
Wejście do medyny w Rabacie. Medyna jest olbrzymia. Nie mogę powiedzieć, że ją zwiedziliśmy. Było po prostu za mało czasu.Jednak udało się nam wejść na szybki posiłek.

Image

Image
Marokańska zupa.

Image
Nie miałam pojęcia, że zawód skryby jest tu tak powszechny. W medynie była cała alejka wypełniona mężczyznami siedzącymi przy maszynach do pisania i oferującymi swe usługi.

Image

Image
A to bardzo ważna brama. Zaraz koło niej jest przystanek miejskich autobusów. Należy wsiąść do autobusu nr 1, zapłacić 4 MAD za bilet i po około pół godzinie wysiąść przy, tak!tak!przy hipermarkecie! :D
Byłam w raju...Do momentu, w którym zorientowałam się, że w całym sklepie nie ma ani jednego olejku arganowego :/ (słownie : zero :/ :D Nie będę Was zanudzać opisywaniem kolejnych faz zdenerwowania (ale z drugiej strony - jak, no jak to jest możliwe?!W końcu to najbardziej charakterystyczny dla Maroka produkt! No!) Powiem tyle - niestety, musiałam całą torbę zapełnić oliwkami :D :D :D
(w dodatku później okazało się, że cały stres i dodatkowe opłaty za bagaż były zupełnie bez sensu. Pani na lotnisku popukała się w głowę i powiedziała, że jeśli nie chcę mieć oliwkowej marmolady, to żebym szybko przepakowała je do bagażu podręcznego :/ w ruskiej torbie leciały więc moje ubrania. I to nie wszystkie :/ spokojnie zmieściłabym się z całością do podręcznego. Albo przynajmniej mogłam zabrać dodatkową zimową kurtkę :/ :D

Image
Torba wstydu i bohaterowie dramatu :) Jak tak na nas patrzę, to właściwie nic dziwnego, że kiedy idąc na lotnisko (około pół godziny) mieliśmy przejść przez ulicę, podszedł do nas policjant, zmierzył litościwym wzrokiem i przeprowadził na drugą stronę. Zatrzymując wcześniej cały ruch drogowy :/ :D
Z Rabatu lecieliśmy jeszcze do Londynu, gdzie zatrzymaliśmy się na 2 dni, ale to już temat na zupełnie inną historię :) (pomijając fakt, że w mieszkaniu, które tam wynajęliśmy, pozostał, obawiam się, że nawet do dziś, zapach lekko skisłych oliwek :D

Dziękuję wszystkim czytającym, komentującym i polubiającym :)

P.S. Co do klątw - temat dogłębnie zrozumiałam po powrocie do Polski. W Rabacie jakoś nie mogliśmy wystartować, było zamieszanie i dość duże opóźnienie. A brat koleżanki lubi śledzić jej loty w internecie. Po powrocie opowiedział nam, że zaraz po wylocie nasz samolot zniknął z radarów...I nie było go przez dłuższy czas. Potem się pojawił i do momentu wylądowania wszystko było ok. Trochę mnie to pociesza - klątwy widać nie są tak silne, aby mogły opuszczać kraj pochodzenia. Robiły co mogły, żeby nas zatrzymać, ale przegrały. Czyli jest dla nas nadzieja :D :D :D

Dodaj Komentarz

Komentarze (20)

mik111 7 czerwca 2015 16:25 Odpowiedz
Bardzo ciekawa relacja, czekam na c.d.
astrid 7 czerwca 2015 17:59 Odpowiedz
Miło się czyta ;) Czekam na ciąg dalszy.
pestycyda 8 czerwca 2015 22:43 Odpowiedz
@marcino123, nie kuś, bo się w końcu wybierzemy :) i wylądujemy w Krościenku np. :/ :DDziękuję za wsparcie. Nie wiem, co się stało, ale nie mogę polubić Waszych postów. Może potem się naprawi, na razie "lubię to" słownie :)Informacja o braku autobusu trochę zatrzęsła naszym światem. Cały, tak pieczołowicie zbudowany plan podróży, runął w jednym momencie. Miała być Merzouga, wielbłądy, nocleg na pustyni...Potem powrót przez Azrou z noclegiem. Następnie Chefchaouen, Asilah i przejazd do Rabatu (tam mieliśmy wykupiony lot powrotny). A na wszystko mieliśmy tylko 8 dni (2 noce planowaliśmy jeszcze spędzić w Londynie). Co robić? Co robić?...Szybki rzut okiem na tablicę odjazdów - w tym momencie było nam obojętne, gdzie pojedziemy, byleby się ruszyć dalej. Niestety, żaden inny autobus już nie odjeżdżał... To może pociąg? W końcu mieliśmy dwa kroki na dworzec. Też nic...W głowie pustka i czarna dziura. Robi się ciemno, nie mamy noclegu (to akurat nie problem :D , ale żal nam było spędzać kolejną noc w Fezie - szkoda czasu, poza tym i tak nie mieliśmy pewności, czy na drugi dzień autobus pojedzie).A teraz wyobraźcie sobie 6 zdenerwowanych osób, zamkniętych w małej przestrzeni (poczekalnia Supratour), z których każda próbuje coś wymyślić, przekrzyczeć i równocześnie uspokoić pozostałych. Zgadza się, powstaje gwar...No dobra, to eufemizm :DWłaściwie więc nic dziwnego, że również pani z biura się zdenerwowała i delikatnie spróbowała nas wyprosić. Równie delikatnie odmówiliśmy, argumentując, że na razie nie mamy gdzie się wynieść :D Myślę, że wtedy padła druga klątwa, co nie byłoby takie złe, gdybyśmy (a raczej gdyby Marokańczycy) na tym poprzestali. Nasza prywatna teoria (wielokrotnie przetestowana) głosi bowiem, że kolejna klątwa znosi poprzednią :D Czyli w tym momencie wyszliśmy na zero. Ale nie trwało to długo :D Opuściłam z koleżanką towarzystwo, zostawiając ich w trakcie bardzo pasjonującej rozmowy ("To może pojedźmy gdzieś nad ocean?" "Nie ma czym..." "Czekaj, przejrzę jeszcze mapę" "Może nie wchodziłbyś mi w słowo?"... :D i postanowiłam działać! Bardzo sprytnie wymyśliłam sobie, że możemy odwrócić kolejność zwiedzania. Spróbować podjechać taksówką do Azrou (będzie dużo taniej, niż do Merzougi), przenocować tam, a kolejnego dnia może Supratour już będzie jechał. Jeśli nie - to coś się wymyśli :) Pierwszy element planu zakładał dowiedzenie się, ile będzie kosztować taksówka do Azrou. Po krótkich negocjacjach (popartych ciągłym podkreślaniem : "chcemy się tylko dowiedzieć o cenę. Jeszcze nie zdecydowaliśmy, czy pojedziemy") stanęło na 600 MAD (i prezentacji w wykonaniu kolegów kierowcy, że jednak 6 osób zmieści się w jednym samochodzie). Czyli nie najgorzej. Wytłumaczyłyśmy panu, że teraz musimy wrócić do pozostałych i zapytać, czy się na to zgadzają. Jeśli tak - to wrócimy razem do niego i pojedziemy. A jeśli nie wrócimy przez najbliższe 10 min, to znaczy, że jednak współpraca nie dojdzie do skutku. Pan ze zrozumieniem pokiwał głową i pożegnaliśmy się całkiem miło. Bardzo uradowane wróciłyśmy do biura (Udało się! Problem rozwiązany! :), ale tymczasem, nasi towarzysze również nie próżnowali. Okazało się bowiem, że mają nowego przyjaciela - bardzo miłego pana, który zupełnie przez przypadek przechodził akurat obok biura Supratour i bardzo pragnąłby nam pomóc :D A, i jeszcze tak zupełnie przez przypadek jest właścicielem agencji turystycznej, która specjalizuje się w organizowaniu wycieczek do Merzougi i przejażdżek na wielbłądach i spaniu na pustyni...(pozdrawiam, @marcino123, masz jeszcze jakieś pytania o gwiazdki? :D I co najciekawsze - jakoś tak akurat przy sobie miał cały album wypełniony zdjęciami tych atrakcji i podziękowaniami od szczęśliwych turystów :D Muszę przyznać, ze moi towarzysze jeszcze nie do końca się z nim zaprzyjaźnili (czytaj : nie zakontraktowali tej wycieczki :D , ciężar negocjacji cenowych pozostawiając mi (tłumaczy ich tylko to, że większość była ze mną po raz pierwszy na wyjeździe i nie znała moich pełnych umiejętności w tym zakresie. Ale koledze Marcinowi to się dziwię, poważnie :D Miły pan potwierdził, że główna droga jest nieprzejezdna dla autobusu na pewnym odcinku. Natomiast możemy nadrobić trochę kilometrów (ok. 200) boczną drogą, przejechać ten problematyczny kawałek i ponownie wjechać na główną. I oczywiście wszystko nam zorganizuje i będzie super itp., itd. Natomiast pierwsza cena, którą podał, była zupełnie absurdalna. Cóż było robić, poczuwając się do odpowiedzialności za grupę ("wszystko mam pod kontrolą") i podpierając się argumentem przeczytanym gdzieś na fly4free ("jesteśmy biednymi studentami"), podałam naszą cenę. Pan spojrzał w nasze dosyć dorosłe twarze - widocznie uznał, że może jesteśmy wyjątkowo tępymi studentami, który każdy rok muszą powtarzać pięć razy i ...zgodził się! Bardzo byłam z siebie dumna! Udało mi się wynegocjować 1/4 pierwotnej ceny, czyli 800 MAD od osoby za dojazd, wielbłądy, nocleg na pustyni i powrót! Postawił tylko jeden warunek - ponieważ jest już ciemno, a droga trudna, a on zupełnie przez przypadek jest jeszcze właścicielem hotelu w Fezie, prześpimy się dziś u niego (dodatkowe 5 euro), a jutro z samego rana wyruszamy. Brzmiało dosyć rozsądnie. Chyba... :D Nie było na co czekać, poszliśmy razem ponownie na postój taksówek, podprowadził nas do jakiegoś kierowcy, wręczył mu swoje pieniądze i powiedział, że on już jedzie, a nas dowiezie do hotelu to auto. I zniknął w ciemnościach. Zapakowaliśmy się do taksówki i ....od tej pory wszystko zaczęło się dziać bardzo szybko. I bardzo chaotycznie :D Plecaki były już w bagażniku, my nadal próbowaliśmy się w szóstkę wpasować w jedno auto, jak puzzle, gdy nagle wokół naszego samochodu zaroiło się od krzyczących Marokańczyków. Naprawdę, było ich mnóstwo... Kierowca wysiadł i zaczął z nimi rozmawiać (kto był w Maroku, ten wie. Kto jeszcze nie był - pewnie o tym czytał. Marokańczycy podczas rozmów bardzo mocno gestykulują i mówią podniesionym głosem. Może to sprawiać wrażenie, że się kłócą, ale to tylko ich sposób rozmowy. Natomiast ci naprawdę krzyczeli i się kłócili). Cóż było robić - wygramoliśmy się z auta, żeby dowiedzieć się o co chodzi. I nagle znaleźliśmy się w samym środku tłumu krzyczącego po arabsku :/ Najgorsze było to, że nie rozumieliśmy niczego, a oni byli zbyt wzburzeni, żeby próbować nam to tłumaczyć na angielski. Gdzieś kątem oka zauważyliśmy kierowcę, z którym rozmawialiśmy o Azrou. I, niestety, on wyglądał na najbardziej wzburzonego. I najgłośniej krzyczał:/ Po jakimś czasie (kilka? kilkanaście minut?) i naszych staraniach epatowania spokojem i opanowaniem, w końcu, litościwie, ktoś zaczął tłumaczyć, o co chodzi. Okazało się, że nasz niedoszły kierowca uważa, że go oszukaliśmy, że zamówiliśmy u niego kurs, nie przyszliśmy, on na nas czekał, nie wziął innych klientów i przez to nie zarobił. Przykro się nam zrobiło i próbowaliśmy tłumaczyć naszą wersję wydarzeń. Na szczęście Marokańczycy są bardzo honorowi - postanowili doprowadzić do konfrontacji z zezłoszczonym kierowcą. Okazało się dodatkowo, że byli jacyś świadkowie naszej rozmowy i, ostatecznie, przyznali nam rację. Mimo wszystko było nam bardzo przykro, nieprzyjemnie i żal człowieka, który poczuł się oszukany. Myślę, że gdy dotarło do niego, że nic nie ugra i odchodził od grupy, rzucił na nas trzecią klątwę (Jeeah, znowu jesteśmy na fali :DDowód - Marokańczycy dalej krzyczeli, a co gorsza - zaczęło się ich robić jakby więcej:/ I nagle w tym natłoku obcych, wykrzyczanych wyrazów, zrozumieliśmy jeden : mafia :/ Kolejne tłumaczenie i dowiedzieliśmy się, że : pod żadnym pozorem nie mamy jechać z opłaconym przez przyjaciela z biura Supratour taksówkarzem, bo dostaniemy się w szpony mafii...Hm, noc, obcy kraj, obcy język - nie jest to przyjemna wiadomość w takiej sytuacji (edit : w żadnej sytuacji nie jest to przyjemna wiadomość :D Gdy z lekkim niedowierzaniem wpatrywaliśmy się w twarze naszych obrońców, oni postanowili wyciągnąć najcięższe działa. Podeszła do nas kolejna osoba, potwierdzając to, co zostało już powiedziane i przedstawiając się, że jest policjantem. I tu zrobiliśmy jedną z najgłupszych rzeczy (nie : najgłupszą, bo lista jest ciągle otwarta :D - postanowiliśmy nie okazać się już takimi najgorszymi naiwniakami i z dużą pewnością siebie poprosiliśmy go o wylegitymowanie się. Skończyło się to tak, że starając się wydawać mądrze brzmiące "hmmm..." i "aha...", staliśmy obracając w dłoniach jakąś legitymację. Całą po arabsku :D Ponieważ nie byliśmy jeszcze do końca przekonani, po chwili do naszej szybko i ciągle rozrastającej się grupy, podjechał radiowóz. Na pełnych światłach. To już nas trochę bardziej przekonało, poza tym, i tak chyba nie mieliśmy wyjścia :) Skracając - wg. wszystkich naszych obrońców (a były już ich tysiące :D , poznaliśmy członka mafii, która porywa?okrada? (tu nie było dokładnie sprecyzowane) turystów i przestrzegają nas, dla naszego własnego bezpieczeństwa. Znają ich dobrze i wiedzą, co to za ptaszki. I tu zadaliśmy policji trochę nietaktowne pytanie : skoro ich znacie i wiecie, to dlaczego ich nie złapiecie? Lekko stropiony policjant odparł, że nie wiedzą, gdzie są. Ale trochę mu się przykro zrobiło i wsiadł do radiowozu i odjechał (wcześniej zabierając nam wizytówkę hotelu, do którego mieliśmy jechać). Nastroje tłumu zaczęły się wyciszać, ludzie zaczęli się powoli rozchodzić (w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku - ostrzegli nas w końcu), a nam odechciało się trochę jechać na pustynię. I gdziekolwiek :/ Bez problemu wyjęliśmy nasze bagaże z taksówki i w poczuciu beznadziei zaczęliśmy iść w stronę dworca kolejowego (ponieważ to było jedyne porządnie oświetlone miejsce w pobliżu). I wtedy naszym obrońcom chyba też się zrobiło trochę przykro, bo jeden z nich podszedł do mnie i spytał, dlaczego nie chcemy jechać do Merzougi. Odpowiedziałam na to szczerze, że jest nam po prostu smutno i źle z powodu całej tej sytuacji. Na co on się ponownie trochę wzburzył i rzekł : "Przykro? Powinniście się cieszyć. Uratowaliśmy was przed mafią". Nie wiedziałam do końca, czy to, co mówili, było prawdą, więc zapytałam : "Mafią? A co oni by nam zrobili?". Wtedy mój rozmówca zastanowił się przez chwilę nad tym, co mogłoby mnie najbardziej przerazić, zmierzył wzrokiem moje obławe ciało i z radością odparł : "Powiedzieliby wam, że dostaniecie dużo jedzenia, a daliby wam bardzo mało. I niedobre" :D :D :D :D No tak, nie mam pytań - trafiliśmy w szpony mafii żywieniowej :D To nam na tyle mocno poprawiło humor (tzn. im, mi właściwie pogorszyło - wiem już, jak ludzie mnie postrzegają, a nie jest to pożądana przez kobiety wizja :D , że ponownie zaczęliśmy rozważać wyjazd do Merzougi. Ale z innym kierowcą. Podczas całej akcji przebywał z nami pewien pan - to właśnie on próbował nam wiele tłumaczyć, poza tym bił od niego duży spokój, inni taksówkarze traktowali go z szacunkiem, a jego mowa ciała budziła zaufanie, przynajmniej jakoś tak go odebraliśmy. I jakoś od słowa do słowa - Merzouga, wielbłądy, nocleg na pustyni, dwa auta itp. - 800 MAD od osoby. Wprawdzie decyzję podejmowaliśmy teraz wyjątkowo długo (na tyle długo, że ponownie przyjechała chyba nadal urażona sugestią, że nic nie robi, policja i zaprosiła nas do radiowozu na identyfikację byłego przyjaciela. Gdy odmówiliśmy, po chwili pojawili się ponownie, pokazując zdjęcie na komórce. Okazało się, że pojechali do hotelu z wizytówki i zabrali mężczyzn, którzy tam byli. To nie był on). Była 12.00 w nocy, cała sytuacja dosyć mocno nadszarpnęła nasze zaufanie do kierowców (wszystkich - na wszelki wypadek :D , ale tak strasznie chcieliśmy jechać na Saharę....Dodatkowo alternatywą był nocleg na dworcu kolejowym...Więc właściwie nie mieliśmy wyboru. Dobiliśmy targu :D C.d.n.P.S. Wybaczcie brak zdjęć w tym poście. Uznałam, że trochę nietaktownie byłoby przepychać się między tłumem i mówić : "Przepraszam, czy mógłby pan, uderzać tą ręką trochę bardziej na lewo, bo chcę przejść?", "O to, to! Wspaniale pan wygląda, gdy się złości - może pan powtórzyć tę minę?" :D
gosiagosia 8 czerwca 2015 23:05 Odpowiedz
Specjalnie do Twoich relacji powinno się dorobić przycisk "bardzo lubię" :lol: Gratuluję Ci umiejętności pisania zabawnie o rzeczach, które zabawne na pewno dla Was wtedy nie były.
greg1291 8 czerwca 2015 23:27 Odpowiedz
Jak dotychczas relacja bardzo emocjonująca, ale chyba nie jest najlepszą reklamą samodzielnego organizowania wyjazdów ;)
marcino123 9 czerwca 2015 22:40 Odpowiedz
byłem 2 tygodnie przed Wami i nawet na tizi n’tichka między Marrakeszem a Warzazat nie było już praktycznie śniegu :)
ara 10 czerwca 2015 22:03 Odpowiedz
papa mi się śmieje choć nie powinna w niektórych momentach :P świetna relacja, czekam na więcej!
ara 10 czerwca 2015 22:03 Odpowiedz
papa mi się śmieje choć nie powinna w niektórych momentach :P świetna relacja, czekam na więcej!
masell 16 czerwca 2015 23:14 Odpowiedz
czekamy na kolejne klątwy :D
elbe 20 lipca 2015 20:40 Odpowiedz
Konkretna wyprawa i konkretne zdjęcia.* * * R E S K I P T * * *
hamada 22 lipca 2015 22:39 Odpowiedz
Niesamowita historia ... Więcej, więcej, więcej !
hamada 23 lipca 2015 22:35 Odpowiedz
O ja nie mogę. .. Niezła z was ekipa :D Pestycyda zabierz i mnie następnym razem na takie szalone wakacje :D
pestycyda 24 lipca 2015 21:31 Odpowiedz
Jeszcze tylko krótkie podsumowanie finansowe:Bilety lotnicze : 450 złTransport - 163,06 zł - kwotę, którą płaciliśmy Szeryfowi, podzieliłam na cztery, bo mieściło się w niej wszystko - jedzenie, transport, nocleg i atrakcje. Nie wiem niestety jak to się rozkłada procentowo, więc uznałam, że najuczciwiej będzie podzielić kwotę na równe części :)Jedzenie - 275,12 złAtrakcje - 168,50 złNoclegi - 305,45 zł (+ 68 zł - niezapłacona jeszcze Asilah)Czyli wychodzi na osobę 1362,13 zł + ok. 200 zł na pamiątki, prezenty, oliwki... :D
hamada 25 lipca 2015 18:36 Odpowiedz
@pestycyda pewnie, ze mam ochotę, ale widzę ze się spóźniłam ;) no i urlopu brak, bo wszystkie jego minuty mam juz zaplanowane, oczywiście wyjazdowo ;) Zycze pełnej przygod kolejnej wyprawy ! I oczywiście czekam na relację :D
monus 25 lipca 2015 20:21 Odpowiedz
Kolejna fajna relacja, dzięki za wieczorną lekturę i oczywiście czekam na kolejną - Bałkany
pawo 28 lipca 2015 12:07 Odpowiedz
Świetna relacja!Dobrze, że byliście w grupie / kupie :lol: PS - "nie można złościć się na coś na co nie ma się wpływu" :D
asiasz 28 lipca 2015 12:58 Odpowiedz
Bardzo lubię Twoje relacje. Często się zaśmiewam do łez, ale też czasem mam łzy w oczach z innych powodów. Pięknie piszesz o dzieciach i widac Twoją wrażliwość na innych. Urlopuj na maxa bo czekamy na kolejne relacje. :-)
japonka76 22 sierpnia 2015 13:25 Odpowiedz
@pestycycda uwielbiam Twoje poczucie humoru, i to "babskie" podejście do życia :()
pestycyda 22 sierpnia 2015 15:44 Odpowiedz
@Japonka76, to mnie trochę zmartwiłaś :/ :D Lubię myśleć, że jestem "prawdziwym twardzielem" :)Pozdrawiam :)
ilikee 19 lutego 2016 11:32 Odpowiedz
O tak, Szawszawan to zdecydowanie number one w Maroku!!http://pelnapara.com/podroze/wioska-sme ... h-blekitu/