Dodaj Komentarz
Komentarze (20)
pestycyda
8 czerwca 2015 22:43
Odpowiedz
@marcino123, nie kuś, bo się w końcu wybierzemy
:) i wylądujemy w Krościenku np. :/
:DDziękuję za wsparcie. Nie wiem, co się stało, ale nie mogę polubić Waszych postów. Może potem się naprawi, na razie "lubię to" słownie
:)Informacja o braku autobusu trochę zatrzęsła naszym światem. Cały, tak pieczołowicie zbudowany plan podróży, runął w jednym momencie. Miała być Merzouga, wielbłądy, nocleg na pustyni...Potem powrót przez Azrou z noclegiem. Następnie Chefchaouen, Asilah i przejazd do Rabatu (tam mieliśmy wykupiony lot powrotny). A na wszystko mieliśmy tylko 8 dni (2 noce planowaliśmy jeszcze spędzić w Londynie). Co robić? Co robić?...Szybki rzut okiem na tablicę odjazdów - w tym momencie było nam obojętne, gdzie pojedziemy, byleby się ruszyć dalej. Niestety, żaden inny autobus już nie odjeżdżał... To może pociąg? W końcu mieliśmy dwa kroki na dworzec. Też nic...W głowie pustka i czarna dziura. Robi się ciemno, nie mamy noclegu (to akurat nie problem
:D , ale żal nam było spędzać kolejną noc w Fezie - szkoda czasu, poza tym i tak nie mieliśmy pewności, czy na drugi dzień autobus pojedzie).A teraz wyobraźcie sobie 6 zdenerwowanych osób, zamkniętych w małej przestrzeni (poczekalnia Supratour), z których każda próbuje coś wymyślić, przekrzyczeć i równocześnie uspokoić pozostałych. Zgadza się, powstaje gwar...No dobra, to eufemizm
:DWłaściwie więc nic dziwnego, że również pani z biura się zdenerwowała i delikatnie spróbowała nas wyprosić. Równie delikatnie odmówiliśmy, argumentując, że na razie nie mamy gdzie się wynieść
:D Myślę, że wtedy padła druga klątwa, co nie byłoby takie złe, gdybyśmy (a raczej gdyby Marokańczycy) na tym poprzestali. Nasza prywatna teoria (wielokrotnie przetestowana) głosi bowiem, że kolejna klątwa znosi poprzednią
:D Czyli w tym momencie wyszliśmy na zero. Ale nie trwało to długo
:D Opuściłam z koleżanką towarzystwo, zostawiając ich w trakcie bardzo pasjonującej rozmowy ("To może pojedźmy gdzieś nad ocean?" "Nie ma czym..." "Czekaj, przejrzę jeszcze mapę" "Może nie wchodziłbyś mi w słowo?"...
:D i postanowiłam działać! Bardzo sprytnie wymyśliłam sobie, że możemy odwrócić kolejność zwiedzania. Spróbować podjechać taksówką do Azrou (będzie dużo taniej, niż do Merzougi), przenocować tam, a kolejnego dnia może Supratour już będzie jechał. Jeśli nie - to coś się wymyśli
:) Pierwszy element planu zakładał dowiedzenie się, ile będzie kosztować taksówka do Azrou. Po krótkich negocjacjach (popartych ciągłym podkreślaniem : "chcemy się tylko dowiedzieć o cenę. Jeszcze nie zdecydowaliśmy, czy pojedziemy") stanęło na 600 MAD (i prezentacji w wykonaniu kolegów kierowcy, że jednak 6 osób zmieści się w jednym samochodzie). Czyli nie najgorzej. Wytłumaczyłyśmy panu, że teraz musimy wrócić do pozostałych i zapytać, czy się na to zgadzają. Jeśli tak - to wrócimy razem do niego i pojedziemy. A jeśli nie wrócimy przez najbliższe 10 min, to znaczy, że jednak współpraca nie dojdzie do skutku. Pan ze zrozumieniem pokiwał głową i pożegnaliśmy się całkiem miło. Bardzo uradowane wróciłyśmy do biura (Udało się! Problem rozwiązany!
:), ale tymczasem, nasi towarzysze również nie próżnowali. Okazało się bowiem, że mają nowego przyjaciela - bardzo miłego pana, który zupełnie przez przypadek przechodził akurat obok biura Supratour i bardzo pragnąłby nam pomóc
:D A, i jeszcze tak zupełnie przez przypadek jest właścicielem agencji turystycznej, która specjalizuje się w organizowaniu wycieczek do Merzougi i przejażdżek na wielbłądach i spaniu na pustyni...(pozdrawiam, @marcino123, masz jeszcze jakieś pytania o gwiazdki?
:D I co najciekawsze - jakoś tak akurat przy sobie miał cały album wypełniony zdjęciami tych atrakcji i podziękowaniami od szczęśliwych turystów
:D Muszę przyznać, ze moi towarzysze jeszcze nie do końca się z nim zaprzyjaźnili (czytaj : nie zakontraktowali tej wycieczki
:D , ciężar negocjacji cenowych pozostawiając mi (tłumaczy ich tylko to, że większość była ze mną po raz pierwszy na wyjeździe i nie znała moich pełnych umiejętności w tym zakresie. Ale koledze Marcinowi to się dziwię, poważnie
:D Miły pan potwierdził, że główna droga jest nieprzejezdna dla autobusu na pewnym odcinku. Natomiast możemy nadrobić trochę kilometrów (ok. 200) boczną drogą, przejechać ten problematyczny kawałek i ponownie wjechać na główną. I oczywiście wszystko nam zorganizuje i będzie super itp., itd. Natomiast pierwsza cena, którą podał, była zupełnie absurdalna. Cóż było robić, poczuwając się do odpowiedzialności za grupę ("wszystko mam pod kontrolą") i podpierając się argumentem przeczytanym gdzieś na fly4free ("jesteśmy biednymi studentami"), podałam naszą cenę. Pan spojrzał w nasze dosyć dorosłe twarze - widocznie uznał, że może jesteśmy wyjątkowo tępymi studentami, który każdy rok muszą powtarzać pięć razy i ...zgodził się! Bardzo byłam z siebie dumna! Udało mi się wynegocjować 1/4 pierwotnej ceny, czyli 800 MAD od osoby za dojazd, wielbłądy, nocleg na pustyni i powrót! Postawił tylko jeden warunek - ponieważ jest już ciemno, a droga trudna, a on zupełnie przez przypadek jest jeszcze właścicielem hotelu w Fezie, prześpimy się dziś u niego (dodatkowe 5 euro), a jutro z samego rana wyruszamy. Brzmiało dosyć rozsądnie. Chyba...
:D Nie było na co czekać, poszliśmy razem ponownie na postój taksówek, podprowadził nas do jakiegoś kierowcy, wręczył mu swoje pieniądze i powiedział, że on już jedzie, a nas dowiezie do hotelu to auto. I zniknął w ciemnościach. Zapakowaliśmy się do taksówki i ....od tej pory wszystko zaczęło się dziać bardzo szybko. I bardzo chaotycznie
:D Plecaki były już w bagażniku, my nadal próbowaliśmy się w szóstkę wpasować w jedno auto, jak puzzle, gdy nagle wokół naszego samochodu zaroiło się od krzyczących Marokańczyków. Naprawdę, było ich mnóstwo... Kierowca wysiadł i zaczął z nimi rozmawiać (kto był w Maroku, ten wie. Kto jeszcze nie był - pewnie o tym czytał. Marokańczycy podczas rozmów bardzo mocno gestykulują i mówią podniesionym głosem. Może to sprawiać wrażenie, że się kłócą, ale to tylko ich sposób rozmowy. Natomiast ci naprawdę krzyczeli i się kłócili). Cóż było robić - wygramoliśmy się z auta, żeby dowiedzieć się o co chodzi. I nagle znaleźliśmy się w samym środku tłumu krzyczącego po arabsku :/ Najgorsze było to, że nie rozumieliśmy niczego, a oni byli zbyt wzburzeni, żeby próbować nam to tłumaczyć na angielski. Gdzieś kątem oka zauważyliśmy kierowcę, z którym rozmawialiśmy o Azrou. I, niestety, on wyglądał na najbardziej wzburzonego. I najgłośniej krzyczał:/ Po jakimś czasie (kilka? kilkanaście minut?) i naszych staraniach epatowania spokojem i opanowaniem, w końcu, litościwie, ktoś zaczął tłumaczyć, o co chodzi. Okazało się, że nasz niedoszły kierowca uważa, że go oszukaliśmy, że zamówiliśmy u niego kurs, nie przyszliśmy, on na nas czekał, nie wziął innych klientów i przez to nie zarobił. Przykro się nam zrobiło i próbowaliśmy tłumaczyć naszą wersję wydarzeń. Na szczęście Marokańczycy są bardzo honorowi - postanowili doprowadzić do konfrontacji z zezłoszczonym kierowcą. Okazało się dodatkowo, że byli jacyś świadkowie naszej rozmowy i, ostatecznie, przyznali nam rację. Mimo wszystko było nam bardzo przykro, nieprzyjemnie i żal człowieka, który poczuł się oszukany. Myślę, że gdy dotarło do niego, że nic nie ugra i odchodził od grupy, rzucił na nas trzecią klątwę (Jeeah, znowu jesteśmy na fali
:DDowód - Marokańczycy dalej krzyczeli, a co gorsza - zaczęło się ich robić jakby więcej:/ I nagle w tym natłoku obcych, wykrzyczanych wyrazów, zrozumieliśmy jeden : mafia :/ Kolejne tłumaczenie i dowiedzieliśmy się, że : pod żadnym pozorem nie mamy jechać z opłaconym przez przyjaciela z biura Supratour taksówkarzem, bo dostaniemy się w szpony mafii...Hm, noc, obcy kraj, obcy język - nie jest to przyjemna wiadomość w takiej sytuacji (edit : w żadnej sytuacji nie jest to przyjemna wiadomość
:D Gdy z lekkim niedowierzaniem wpatrywaliśmy się w twarze naszych obrońców, oni postanowili wyciągnąć najcięższe działa. Podeszła do nas kolejna osoba, potwierdzając to, co zostało już powiedziane i przedstawiając się, że jest policjantem. I tu zrobiliśmy jedną z najgłupszych rzeczy (nie : najgłupszą, bo lista jest ciągle otwarta
:D - postanowiliśmy nie okazać się już takimi najgorszymi naiwniakami i z dużą pewnością siebie poprosiliśmy go o wylegitymowanie się. Skończyło się to tak, że starając się wydawać mądrze brzmiące "hmmm..." i "aha...", staliśmy obracając w dłoniach jakąś legitymację. Całą po arabsku
:D Ponieważ nie byliśmy jeszcze do końca przekonani, po chwili do naszej szybko i ciągle rozrastającej się grupy, podjechał radiowóz. Na pełnych światłach. To już nas trochę bardziej przekonało, poza tym, i tak chyba nie mieliśmy wyjścia
:) Skracając - wg. wszystkich naszych obrońców (a były już ich tysiące
:D , poznaliśmy członka mafii, która porywa?okrada? (tu nie było dokładnie sprecyzowane) turystów i przestrzegają nas, dla naszego własnego bezpieczeństwa. Znają ich dobrze i wiedzą, co to za ptaszki. I tu zadaliśmy policji trochę nietaktowne pytanie : skoro ich znacie i wiecie, to dlaczego ich nie złapiecie? Lekko stropiony policjant odparł, że nie wiedzą, gdzie są. Ale trochę mu się przykro zrobiło i wsiadł do radiowozu i odjechał (wcześniej zabierając nam wizytówkę hotelu, do którego mieliśmy jechać). Nastroje tłumu zaczęły się wyciszać, ludzie zaczęli się powoli rozchodzić (w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku - ostrzegli nas w końcu), a nam odechciało się trochę jechać na pustynię. I gdziekolwiek :/ Bez problemu wyjęliśmy nasze bagaże z taksówki i w poczuciu beznadziei zaczęliśmy iść w stronę dworca kolejowego (ponieważ to było jedyne porządnie oświetlone miejsce w pobliżu). I wtedy naszym obrońcom chyba też się zrobiło trochę przykro, bo jeden z nich podszedł do mnie i spytał, dlaczego nie chcemy jechać do Merzougi. Odpowiedziałam na to szczerze, że jest nam po prostu smutno i źle z powodu całej tej sytuacji. Na co on się ponownie trochę wzburzył i rzekł : "Przykro? Powinniście się cieszyć. Uratowaliśmy was przed mafią". Nie wiedziałam do końca, czy to, co mówili, było prawdą, więc zapytałam : "Mafią? A co oni by nam zrobili?". Wtedy mój rozmówca zastanowił się przez chwilę nad tym, co mogłoby mnie najbardziej przerazić, zmierzył wzrokiem moje obławe ciało i z radością odparł : "Powiedzieliby wam, że dostaniecie dużo jedzenia, a daliby wam bardzo mało. I niedobre"
:D
:D
:D
:D No tak, nie mam pytań - trafiliśmy w szpony mafii żywieniowej
:D To nam na tyle mocno poprawiło humor (tzn. im, mi właściwie pogorszyło - wiem już, jak ludzie mnie postrzegają, a nie jest to pożądana przez kobiety wizja
:D , że ponownie zaczęliśmy rozważać wyjazd do Merzougi. Ale z innym kierowcą. Podczas całej akcji przebywał z nami pewien pan - to właśnie on próbował nam wiele tłumaczyć, poza tym bił od niego duży spokój, inni taksówkarze traktowali go z szacunkiem, a jego mowa ciała budziła zaufanie, przynajmniej jakoś tak go odebraliśmy. I jakoś od słowa do słowa - Merzouga, wielbłądy, nocleg na pustyni, dwa auta itp. - 800 MAD od osoby. Wprawdzie decyzję podejmowaliśmy teraz wyjątkowo długo (na tyle długo, że ponownie przyjechała chyba nadal urażona sugestią, że nic nie robi, policja i zaprosiła nas do radiowozu na identyfikację byłego przyjaciela. Gdy odmówiliśmy, po chwili pojawili się ponownie, pokazując zdjęcie na komórce. Okazało się, że pojechali do hotelu z wizytówki i zabrali mężczyzn, którzy tam byli. To nie był on). Była 12.00 w nocy, cała sytuacja dosyć mocno nadszarpnęła nasze zaufanie do kierowców (wszystkich - na wszelki wypadek
:D , ale tak strasznie chcieliśmy jechać na Saharę....Dodatkowo alternatywą był nocleg na dworcu kolejowym...Więc właściwie nie mieliśmy wyboru. Dobiliśmy targu
:D C.d.n.P.S. Wybaczcie brak zdjęć w tym poście. Uznałam, że trochę nietaktownie byłoby przepychać się między tłumem i mówić : "Przepraszam, czy mógłby pan, uderzać tą ręką trochę bardziej na lewo, bo chcę przejść?", "O to, to! Wspaniale pan wygląda, gdy się złości - może pan powtórzyć tę minę?"
:D
gosiagosia
8 czerwca 2015 23:05
Odpowiedz
Specjalnie do Twoich relacji powinno się dorobić przycisk "bardzo lubię"
:lol: Gratuluję Ci umiejętności pisania zabawnie o rzeczach, które zabawne na pewno dla Was wtedy nie były.
greg1291
8 czerwca 2015 23:27
Odpowiedz
Jak dotychczas relacja bardzo emocjonująca, ale chyba nie jest najlepszą reklamą samodzielnego organizowania wyjazdów
;)
marcino123
9 czerwca 2015 22:40
Odpowiedz
byłem 2 tygodnie przed Wami i nawet na tizi n’tichka między Marrakeszem a Warzazat nie było już praktycznie śniegu
:)
ara
10 czerwca 2015 22:03
Odpowiedz
papa mi się śmieje choć nie powinna w niektórych momentach :P świetna relacja, czekam na więcej!
ara
10 czerwca 2015 22:03
Odpowiedz
papa mi się śmieje choć nie powinna w niektórych momentach
:P świetna relacja, czekam na więcej!
hamada
23 lipca 2015 22:35
Odpowiedz
O ja nie mogę. .. Niezła z was ekipa
:D Pestycyda zabierz i mnie następnym razem na takie szalone wakacje
:D
pestycyda
24 lipca 2015 21:31
Odpowiedz
Jeszcze tylko krótkie podsumowanie finansowe:Bilety lotnicze : 450 złTransport - 163,06 zł - kwotę, którą płaciliśmy Szeryfowi, podzieliłam na cztery, bo mieściło się w niej wszystko - jedzenie, transport, nocleg i atrakcje. Nie wiem niestety jak to się rozkłada procentowo, więc uznałam, że najuczciwiej będzie podzielić kwotę na równe części
:)Jedzenie - 275,12 złAtrakcje - 168,50 złNoclegi - 305,45 zł (+ 68 zł - niezapłacona jeszcze Asilah)Czyli wychodzi na osobę 1362,13 zł + ok. 200 zł na pamiątki, prezenty, oliwki...
:D
hamada
25 lipca 2015 18:36
Odpowiedz
@pestycyda pewnie, ze mam ochotę, ale widzę ze się spóźniłam
;) no i urlopu brak, bo wszystkie jego minuty mam juz zaplanowane, oczywiście wyjazdowo
;) Zycze pełnej przygod kolejnej wyprawy ! I oczywiście czekam na relację
:D
monus
25 lipca 2015 20:21
Odpowiedz
Kolejna fajna relacja, dzięki za wieczorną lekturę i oczywiście czekam na kolejną - Bałkany
pawo
28 lipca 2015 12:07
Odpowiedz
Świetna relacja!Dobrze, że byliście w grupie / kupie
:lol: PS - "nie można złościć się na coś na co nie ma się wpływu"
:D
asiasz
28 lipca 2015 12:58
Odpowiedz
Bardzo lubię Twoje relacje. Często się zaśmiewam do łez, ale też czasem mam łzy w oczach z innych powodów. Pięknie piszesz o dzieciach i widac Twoją wrażliwość na innych. Urlopuj na maxa bo czekamy na kolejne relacje.
:-)
japonka76
22 sierpnia 2015 13:25
Odpowiedz
@pestycycda uwielbiam Twoje poczucie humoru, i to "babskie" podejście do życia
:()
pestycyda
22 sierpnia 2015 15:44
Odpowiedz
@Japonka76, to mnie trochę zmartwiłaś :/
:D Lubię myśleć, że jestem "prawdziwym twardzielem"
:)Pozdrawiam
:)
ilikee
19 lutego 2016 11:32
Odpowiedz
O tak, Szawszawan to zdecydowanie number one w Maroku!!http://pelnapara.com/podroze/wioska-sme ... h-blekitu/
Włócząc się, trafiliśmy na targ dla miejscowych.
Na tle niebieskich ścian wszystkie kolory wyglądały dużo bardziej intensywnie.
Ubrania niektórych kobiet były wyjątkowo strojne.
A teraz bardzo ważne zdjęcie. Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie spróbowali poszukać miejsca, w którym można kupić piwo:) To wnętrze jednej z dwóch restauracji, oficjalnie sprzedających ten trunek (25 MAD mała butelka).
Poszukiwania nie były łatwe. Wprawdzie wiedzieliśmy, że proponowana wszędzie "Berber whisky" nas zawiedzie (w kontekście naszych oczekiwań. Napaliliśmy się przecież na coś mocniejszego, niż rewelacyjna herbata z miętą). Natomiast przy "American beer" zaczęłam się łamać (porażka - cola :D
Medyna na samym szczycie otoczona była murem. Wyjątkowo nie-niebieskim.
Mur od drugiej strony. Wychodząc przez jedną z otwartych bram, dochodziło się do łąki? placu? Trudno powiedzieć.
Jeszcze kilkanaście minut wspinaczki i, na samym szczycie, wchodzimy do olbrzymiego, europejskiego hotelu. Oceniając po wyglądzie ceny za pokój zdecydowanie nie były na naszą kieszeń. Hotel miał jednak dla nas dwie zalety - jego restauracja jest właśnie drugim z lokali, w których można oficjalnie kupić piwo (też 25 MAD za małą butelkę - z resztą widać było, że jest to miejsce, w które na randki przyjeżdża młodzież z Chefchaouen. Zaleta druga - z hotelowego tarasu rozciągały się przepiękne widoki na miasteczko.
A, i jeszcze wiadomość dla szczególnie zainteresowanych - w Chefchaouen znajduje się też sklep monopolowy. Miejscowi chętnie wskażą drogę. Nas zaprowadził tam w nocy przemiły pracownik baru - niestety, sklep był już zamknięty. Natomiast wszędzie można kupić piwo bezalkoholowe.
Parę cen : tadżin - 30 MAD, zestaw : frytki, bułka z mięsem i warzywami i cola - 18 MAD, miętowa herbata - 10 MAD, duża pizza - 40 MAD.
Dziś więcej zdjęć, bo w końcu ile można pisać o nicnierobieniu? :D Chefchaouen to piękne, magiczne miasteczko. Warto się w nim zagubić, tu czas jakby płynie wolniej. Bardzo potrzebowaliśmy takiego spokojnego (wreszcie :D przystanku, po naszych wcześniejszych przygodach.
C.d.n.Podczas dnia "włóczenia się", oprócz lenistwa, zrobiliśmy parę pożytecznych rzeczy - znaleźliśmy dworzec autobusowy i kupiliśmy bilety do Tangeru na kolejny dzień (35 MAD + 10 MAD za bagaż na osobę). Dwie ostatnie noce w Maroku chcieliśmy spędzić w Asilah. A ponieważ w Chefchaouen porządnie wymarzliśmy, część wieczoru poświęciliśmy na wyszukanie na booking.com porządnego noclegu. Z klimatyzacją (odkąd dowiedziałam się, że można nią też grzać, stałam się wielką fanką tego typu unowocześnień :D I udało się - znaleźliśmy sześcioosobowy apartament, który, w przeliczeniu na złotówki kosztował 410 zł za całość (dwie doby). Wprawdzie może nie był w samym centrum Asilah, ale co to dla nas. Bierzemy! :) (trochę jakby straciliśmy czujność w otoczeniu niebieskiego, uspokajającego koloru Chefchaouen...)
Autobus odjeżdżał o 8.30. Idąc na dworzec wstąpiliśmy jeszcze na szybkie śniadanie do baru dla miejscowych (15 MAD za zestaw śniadaniowy, 15 MAD za herbatę + sok pomarańczowy).
Ponieważ często zdarzają się na forum pytania odnośnie tego, jakie ubrania należy zabrać do Maroka. Zamieszczam więc zdjęcie instruktażowe, choć nie jest idealne :) Zabraliśmy jednak za mało zimowych kurtek :D
Droga na dworzec autobusowy. Jeśli będziecie na niego szli, nie zrażajcie się, jeśli mijane miejsca będą wyglądać tak, jakbyście się zgubili :) to bardzo dobra oznaka - dowód, że jesteście na właściwej drodze :D
Autobus do Tangeru jedzie ok. 3,5 godziny.
Gdzieś na drodze do Tangeru.
W Chefchaoen poznaliśmy mówiącą po arabsku Polkę (pozdrawiamy, Gosia:). Powiedziała nam, że na dworcu w Tangerze nie ma się co pchać do żadnych większych autobusów, pod żadnym pozorem nie ulegać też namowom taksówkarzy, którzy będą próbowali nam wmówić, że jedynym sposobem na dostanie się do Asilah, jest jazda taksówką. A dokładnie - ich taksówką :D Podobno trzeba wyjść z dworca i zaraz za ogrodzeniem stoją mniejsze busy, którymi można dojechać do Asilah za 10 MAD (Asilah leży ok. 50 km. od Tangeru). Była to bardzo cenna informacja - dlatego, biorąc pod uwagę moje umiejętności :/ upewniłam się u Gosi jeszcze dwukrotnie i wszystko skrupulatnie zapisałam (sic! :D Wydawało się proste.
W Tangerze wyjęłam notatki i ...nie trafiłam :/ :D
Poznałam za to niesamowicie miłego Marokańczyka, który przedstawił nam inną opcję. Z dworca w Tangerze trzeba wziąć taksówkę (60 MAD za całą) i pojechać na (niestety, mogę tylko zapisać fonetycznie) Czerben di ben Kantara (wiem, szału nie ma, ale jak powiecie to dosyć niewyraźnie, istnieje szansa, że nikt nie skomentuje Waszej ignorancji :D Postanowiliśmy zaryzykować.
Wprawdzie trochę nas zaskoczył fakt, że pan taksówkarz zatrzymał się na dużej, dwupasmowej ulicy, w miejscu, które wyglądało na nowe osiedle. Ale z drugiej strony - nie mieliśmy pojęcia, jak może wyglądać Czerben di ben Kantara :D Ustawiliśmy się więc karnie na przystanku, który łudząco przypominał przystanki autobusowe np. w Krakowie. I czekaliśmy...
Wygląd autobusu nas lekko zaskoczył :D Nawet długo po tym, jak kupiliśmy u kierowcy bilet, bardzo wyraźnie wymawiając Asilah (7 MAD ! Hurra! Wreszcie udało się nam coś budżetowego! :D , byliśmy przekonani, że to miejski autobus, który po prostu obwiezie nas wokół Tangeru. Ewentualnie wysadzi gdzieś na obrzeżach :)
A jednak nie - Asilah. Zupełnie inne zdobnictwo na domach.
Rezerwując nocleg, sprawdziliśmy dokładnie drogę, którą powinniśmy dojść do naszego apartamentu. Miejsce wyglądało na proste do znalezienia i nie przesadnie odległe od centrum. Postanowiliśmy więc najpierw coś zjeść, a potem zająć się znalezieniem naszego pożegnalnego raju (...apartament...klimatyzacja...te słowa brzmią dumnie :D
Knajpka - cudo. Jedzenie świeże i przepyszne, a obsługa rewelacyjna. Spędzilibyśmy tam dużo więcej czasu, niestety, panowie z baru mówili tylko po hiszpańsku. Pierwszy raz spotkałam się z taką sytuacją, żeby nie znać z kimś nawet jednego wspólnego słowa (co mi po "Que es esto?", skoro ani w ząb nie zrozumiem odpowiedzi? :/ Poradziliśmy posługując się językiem międzynarodowym (wiadomo - pokaż palcem :D , a panowie - korzystając z języka przyjaźni - co chwilę częstowali nas smakołykami, których (przynajmniej tak sobie to wyobrażam) koniecznie musieliśmy według nich spróbować. Poważnie - tak życzliwych i miłych ludzi nie spotkałam dawno (nie martwcie się, godnie reprezentowaliśmy Polskę, choć nie jestem przekonana, czy panowie wiedzieli, o jaki kraj chodzi :D Stołowaliśmy się tam parę razy, a na pożegnanie obdarowaliśmy ich koszulkami z naszego miasta. Bardzo się ucieszyli).
Pora jednak wybrać się w drogę. Wyszliśmy z zabudowań i idziemy...
...i idziemy...
Droga prowadziła wzdłuż wybrzeża, ale wyglądała, hmmm, coraz bardziej podejrzanie... :D
Wyglądało na to, że jesteśmy już daleko za Asilah. Ludzi żadnych - więc nawet nie było się kogo spytać. Skały, wybrzeże, gdzieniegdzie jakieś doły :/ Nagle, na samym środku niczego, wyrosło osiedle-widmo.
Takich bloków stało tam z kilkanaście. Co jakiś czas baseny, bardzo czysto. Wyglądało na to, że osiedle świeżo wybudowano. Mieszkania wyglądały na puste - jakby nikt w nich nie przebywał. Tak tu przyjemnie, cicho, żadnych ludzi....Pusto...Pusto???!!!! O cholera, wtedy przypomniało się nam, że wprawdzie nocleg zarezerwowaliśmy, preautoryzowaliśmy też kartę, ale zapomnieliśmy dogadać się, jak wejdziemy do naszego apartamentu...!!! :/ :D :D :D
Po licznych próbach (obeszliśmy CAŁE osiedle i spotkaliśmy tylko pana, który coś sprzątał, ale nie mówił nawet po hiszpańsku :/, obeszliśmy CAŁĄ naszą klatkę, pukając po kolei do wszystkich drzwi, ale nikogo nie było. Z resztą - nie było się co oszukiwać : klatka schodowa pachniała świeżą farbą i widać było, że po prostu nikt tu nie mieszka :/ :D
Załamani totalnie usiedliśmy pod wejściem i dostaliśmy ataku śmiechu. Który trwał jakieś 20 minut :/ :D (nie muszę Wam mówić, czyja to była wina - wiadomo, nie nasza, tylko czegoś na k, co ostatnio uśpiło naszą czujność, a wlecze się za nami od samego początku :D
W końcu znaleźliśmy stróżówkę. Jakimś cudem udało się nam dogadać z siedzącym tam panem i dowiedzieliśmy się, że : właścicielem apartamentu jest osoba, która mieszka w Hiszpanii (znając moje szczęście nie zdziwiłam się nawet zbytnio :/ :D
Ale ale - ma na miejscu (nie do końca na miejscu - w Tangerze. Przypominam : 50 km dalej :D osobę, która przekazuje wynajmującym klucze. To już brzmiało bardziej optymistycznie. Pan ze stróżówki wykonał parę telefonów i okazało się, że owszem, klucze są, ale przechowujący je pan nie może na razie przyjechać, bo pracuje. Postara się pojawić jak najszybciej, a tymczasem mamy czekać :/ :D
Usiedliśmy więc pod naszą (przynajmniej wg. booking.com :D klatką i czekamy...
...czekamy...
(pół godziny później)
...czekamy....
Żebyście nie musieli czekać tyle, co my, w ramach "przerwy na reklamę", parę zdjęć z Asilah :D
Wszystkie będą moje!I pojadą ze mną do domu! Hm...w ruskiej torbie :/ mogłam sobie nie przypominać, że jeszcze ten wstyd mnie czeka :/ :D
...czekamy...
I...Jest! Po jakichś 2 godzinach przyjechał taksówką pan z kluczem! Nie był jakoś szczególnie przejęty (my dużo bardziej - z powodu takiej straty czasu nie możemy już odwiedzić dziś centrum, poza tym, nie mieliśmy nic do jedzenia :/
Nasz apartament. Oczywiście nie wyglądał tak w momencie, gdy pan nas wprowadził. To jest apartament "przemieszkany" przez nas :D
Mieliśmy więc wreszcie dom, nie mieliśmy jednak jedzenia i, co może jeszcze gorsze, nic do picia (szeroko pojętego :D Pan zaproponował, że dwie osoby mogą jechać z nim taksówką do centrum na zakupy, on pojedzie sobie dalej, a my wrócimy do siebie na nogach. Powiedział też, że jutro, ok 20.00 przyjedzie do nas po pieniądze (tego wieczoru nie miał wydać) i powie, co zrobić z kluczami.
Spisaliśmy więc szybko listę zakupów i 2 osoby wyszły razem z panem. Obejrzeliśmy apartament...wykąpaliśmy się...i czekamy...czekamy...:/ :D W momencie gdy już zaczęliśmy rozważać pójście do Asilah z wyprawą ratunkową, nasze towarzyszki zadzwoniły do drzwi. Rzucając torby z zakupami na ziemię, warknęły : "Zróbcie nam drinka. I na razie nic nie mówcie". Gdy trochę uspokoiły nerwy, a niebagatelną rolę odegrały tu napitki (mówiłam - lekarstwo, zaiste :D , opowiedziały nam, co się wydarzyło. Otóż, owszem, pan zabrał je do taksówki, tylko, że z niej wysiadł w Asilah, mówiąc wcześniej kierowcy (najprawdopodobniej), żeby je podwiózł pod sklep. Pan kierowca był bardzo miły i podwiózł je pod same drzwi. Jednak gdy chciały wysiadać, upomniał się o zapłatę (koleżanki przypomniały sobie wtedy, że faktycznie, "pan kluczowy" nic nie płacił, ale myślały, że pewnie jest jakoś z kierowcą umówiony). Kierowca się zdenerwował, one się zdenerwowały (to była ta sama taksówka, którą pan przyjechał najprawdopodobniej z Tangeru. Podczas prezentowania apartamentu, kierowca czekał pod klatką). Koniec końców, zaprosiły kierowcę do nas, jutro na 20.00 - wtedy mógłby się spotkać ze swoim dłużnikiem. Kierowca nie był zbyt szczęśliwy, ale się zgodził. Hm...W takim razie jutro czeka nas przemiły wieczór :D Powinniśmy założyć agencję organizującą przyjęcia - mamy doskonale dobranych gości, a to podstawa udanego spotkania :D Pan, którego nie lubimy (bo nie przyniósł kluczy na czas i się tym nie przejął. Bo oszukał pana kierowcę. Bo jest niemiły. Bo mieszka w Tangerze...hm...cokolwiek...pewnie wiele powodów by się jeszcze znalazło :D Pan kierowca, który nie lubi pana kluczowego (jak wyżej :D i nie lubi nas (bo uważa, że jesteśmy oszustami). Ale z kolei my lubimy pana kierowcę, bo podobno był miły i w dodatku jest taki biedny, oszukany...Kręćka można dostać! :/ :D
Jak kiedykolwiek mogliśmy pomyśleć, że klątwy nam odpuściły...? :/ :D (przy okazji - proszę o pomoc w znalezieniu oferty na przyszłe wakacje. Wymagania : otoczony murem hotel - wysokim murem - z pełną ofertą animacyjną, tak, żeby nie było konieczności go opuszczać. I oczywiście "all inclusive". Miejsce : obojętne :D
C.d.n.@hamada, mówisz - masz :D Wyjazd jutro o 5 rano, wyprawa na Bałkany, jest miejsce w aucie. Poważnie :D Masz ochotę?
Kolejny dzień przeznaczyliśmy na zwiedzanie Asilah, organizowanie przejazdu do Rabatu (stamtąd mieliśmy lot powrotny) i przygotowywanie przyjęcia dla wieczornych gości :D (nie wiem czemu nam się to tak wkręciło. Może dała znać przysłowiowa polska gościnność i fakt, że po raz pierwszy podczas wyjazdu mieliśmy "własny" dom. I to porządny :D
Miejscowy sklep.
I targ. Wtrącenie szczególnie dla kobiet - na targu można było kupić coś, co wyglądało na ciemny, lekko stężały tran w woreczkach. To czarne mydło, używane w tradycyjnych łaźniach. Warto kupić - skóra po nim jest rewelacyjna (tylko trzeba pamiętać, żeby nie dostała się do niego woda, bo spleśnieje. I po rozsmarowaniu na ciele chwilę poczekać, żeby mogło zacząć działać). (czy to aby nadal forum podróżnicze? :D
Ten "makaronik" po prawej kupiliśmy w budce przy drodze. Miejscowi od razu jedli to, co tam kupili. Owszem, trzeba przyznać, że nie widzieliśmy wprawdzie nikogo, kto by jadł akurat to dziwo, ale jakoś nas to nie zastanowiło (w ogóle - jacyś mało refleksyjni jesteśmy :D Podsumowując - nie dało się tego rozerwać, nie dało się tego ugryźć, a pani sprzedająca trochę jakby się śmiała :D Do tej pory nie wiem, co to było, ale możliwe że po prostu trzeba to było najpierw ugotować :/
Brama do medyny. Medyna w Asilha jest trochę inna, niż widziane przez nas w Maroku. Temu miasteczku bliżej chyba do Hiszpanii - to widać również w zdobiennictwie i budowlach. Sama medyna wygląda jak raj artystów - co krok można spotkać świetne malowidła na ścianach, galeryjki itp.
Chodziliśmy wąskimi uliczkami, układając w głowie menu na wieczór. Więc tak - steki chyba zjedzą (widzieliśmy wcześniej wspaniale zaopatrzony sklep mięsny i to nas zainspirowało :D . Na wszelki wypadek jeszcze sałatka. Pan kluczowy wyglądał, jakby lubił alkohol, więc wino nie zaszkodzi. Pan kierowca z wiadomych względów musi mieć coś innego...Zaczęliśmy się zastanawiać, czy aby na pewno jesteśmy normalni dopiero wtedy, gdy padło pytanie, gdzie kupimy kwiaty do przystrojenia stołu :/ :D :D