Dodaj Komentarz
Komentarze (20)
pestycyda
8 czerwca 2015 22:43
Odpowiedz
@marcino123, nie kuś, bo się w końcu wybierzemy
:) i wylądujemy w Krościenku np. :/
:DDziękuję za wsparcie. Nie wiem, co się stało, ale nie mogę polubić Waszych postów. Może potem się naprawi, na razie "lubię to" słownie
:)Informacja o braku autobusu trochę zatrzęsła naszym światem. Cały, tak pieczołowicie zbudowany plan podróży, runął w jednym momencie. Miała być Merzouga, wielbłądy, nocleg na pustyni...Potem powrót przez Azrou z noclegiem. Następnie Chefchaouen, Asilah i przejazd do Rabatu (tam mieliśmy wykupiony lot powrotny). A na wszystko mieliśmy tylko 8 dni (2 noce planowaliśmy jeszcze spędzić w Londynie). Co robić? Co robić?...Szybki rzut okiem na tablicę odjazdów - w tym momencie było nam obojętne, gdzie pojedziemy, byleby się ruszyć dalej. Niestety, żaden inny autobus już nie odjeżdżał... To może pociąg? W końcu mieliśmy dwa kroki na dworzec. Też nic...W głowie pustka i czarna dziura. Robi się ciemno, nie mamy noclegu (to akurat nie problem
:D , ale żal nam było spędzać kolejną noc w Fezie - szkoda czasu, poza tym i tak nie mieliśmy pewności, czy na drugi dzień autobus pojedzie).A teraz wyobraźcie sobie 6 zdenerwowanych osób, zamkniętych w małej przestrzeni (poczekalnia Supratour), z których każda próbuje coś wymyślić, przekrzyczeć i równocześnie uspokoić pozostałych. Zgadza się, powstaje gwar...No dobra, to eufemizm
:DWłaściwie więc nic dziwnego, że również pani z biura się zdenerwowała i delikatnie spróbowała nas wyprosić. Równie delikatnie odmówiliśmy, argumentując, że na razie nie mamy gdzie się wynieść
:D Myślę, że wtedy padła druga klątwa, co nie byłoby takie złe, gdybyśmy (a raczej gdyby Marokańczycy) na tym poprzestali. Nasza prywatna teoria (wielokrotnie przetestowana) głosi bowiem, że kolejna klątwa znosi poprzednią
:D Czyli w tym momencie wyszliśmy na zero. Ale nie trwało to długo
:D Opuściłam z koleżanką towarzystwo, zostawiając ich w trakcie bardzo pasjonującej rozmowy ("To może pojedźmy gdzieś nad ocean?" "Nie ma czym..." "Czekaj, przejrzę jeszcze mapę" "Może nie wchodziłbyś mi w słowo?"...
:D i postanowiłam działać! Bardzo sprytnie wymyśliłam sobie, że możemy odwrócić kolejność zwiedzania. Spróbować podjechać taksówką do Azrou (będzie dużo taniej, niż do Merzougi), przenocować tam, a kolejnego dnia może Supratour już będzie jechał. Jeśli nie - to coś się wymyśli
:) Pierwszy element planu zakładał dowiedzenie się, ile będzie kosztować taksówka do Azrou. Po krótkich negocjacjach (popartych ciągłym podkreślaniem : "chcemy się tylko dowiedzieć o cenę. Jeszcze nie zdecydowaliśmy, czy pojedziemy") stanęło na 600 MAD (i prezentacji w wykonaniu kolegów kierowcy, że jednak 6 osób zmieści się w jednym samochodzie). Czyli nie najgorzej. Wytłumaczyłyśmy panu, że teraz musimy wrócić do pozostałych i zapytać, czy się na to zgadzają. Jeśli tak - to wrócimy razem do niego i pojedziemy. A jeśli nie wrócimy przez najbliższe 10 min, to znaczy, że jednak współpraca nie dojdzie do skutku. Pan ze zrozumieniem pokiwał głową i pożegnaliśmy się całkiem miło. Bardzo uradowane wróciłyśmy do biura (Udało się! Problem rozwiązany!
:), ale tymczasem, nasi towarzysze również nie próżnowali. Okazało się bowiem, że mają nowego przyjaciela - bardzo miłego pana, który zupełnie przez przypadek przechodził akurat obok biura Supratour i bardzo pragnąłby nam pomóc
:D A, i jeszcze tak zupełnie przez przypadek jest właścicielem agencji turystycznej, która specjalizuje się w organizowaniu wycieczek do Merzougi i przejażdżek na wielbłądach i spaniu na pustyni...(pozdrawiam, @marcino123, masz jeszcze jakieś pytania o gwiazdki?
:D I co najciekawsze - jakoś tak akurat przy sobie miał cały album wypełniony zdjęciami tych atrakcji i podziękowaniami od szczęśliwych turystów
:D Muszę przyznać, ze moi towarzysze jeszcze nie do końca się z nim zaprzyjaźnili (czytaj : nie zakontraktowali tej wycieczki
:D , ciężar negocjacji cenowych pozostawiając mi (tłumaczy ich tylko to, że większość była ze mną po raz pierwszy na wyjeździe i nie znała moich pełnych umiejętności w tym zakresie. Ale koledze Marcinowi to się dziwię, poważnie
:D Miły pan potwierdził, że główna droga jest nieprzejezdna dla autobusu na pewnym odcinku. Natomiast możemy nadrobić trochę kilometrów (ok. 200) boczną drogą, przejechać ten problematyczny kawałek i ponownie wjechać na główną. I oczywiście wszystko nam zorganizuje i będzie super itp., itd. Natomiast pierwsza cena, którą podał, była zupełnie absurdalna. Cóż było robić, poczuwając się do odpowiedzialności za grupę ("wszystko mam pod kontrolą") i podpierając się argumentem przeczytanym gdzieś na fly4free ("jesteśmy biednymi studentami"), podałam naszą cenę. Pan spojrzał w nasze dosyć dorosłe twarze - widocznie uznał, że może jesteśmy wyjątkowo tępymi studentami, który każdy rok muszą powtarzać pięć razy i ...zgodził się! Bardzo byłam z siebie dumna! Udało mi się wynegocjować 1/4 pierwotnej ceny, czyli 800 MAD od osoby za dojazd, wielbłądy, nocleg na pustyni i powrót! Postawił tylko jeden warunek - ponieważ jest już ciemno, a droga trudna, a on zupełnie przez przypadek jest jeszcze właścicielem hotelu w Fezie, prześpimy się dziś u niego (dodatkowe 5 euro), a jutro z samego rana wyruszamy. Brzmiało dosyć rozsądnie. Chyba...
:D Nie było na co czekać, poszliśmy razem ponownie na postój taksówek, podprowadził nas do jakiegoś kierowcy, wręczył mu swoje pieniądze i powiedział, że on już jedzie, a nas dowiezie do hotelu to auto. I zniknął w ciemnościach. Zapakowaliśmy się do taksówki i ....od tej pory wszystko zaczęło się dziać bardzo szybko. I bardzo chaotycznie
:D Plecaki były już w bagażniku, my nadal próbowaliśmy się w szóstkę wpasować w jedno auto, jak puzzle, gdy nagle wokół naszego samochodu zaroiło się od krzyczących Marokańczyków. Naprawdę, było ich mnóstwo... Kierowca wysiadł i zaczął z nimi rozmawiać (kto był w Maroku, ten wie. Kto jeszcze nie był - pewnie o tym czytał. Marokańczycy podczas rozmów bardzo mocno gestykulują i mówią podniesionym głosem. Może to sprawiać wrażenie, że się kłócą, ale to tylko ich sposób rozmowy. Natomiast ci naprawdę krzyczeli i się kłócili). Cóż było robić - wygramoliśmy się z auta, żeby dowiedzieć się o co chodzi. I nagle znaleźliśmy się w samym środku tłumu krzyczącego po arabsku :/ Najgorsze było to, że nie rozumieliśmy niczego, a oni byli zbyt wzburzeni, żeby próbować nam to tłumaczyć na angielski. Gdzieś kątem oka zauważyliśmy kierowcę, z którym rozmawialiśmy o Azrou. I, niestety, on wyglądał na najbardziej wzburzonego. I najgłośniej krzyczał:/ Po jakimś czasie (kilka? kilkanaście minut?) i naszych staraniach epatowania spokojem i opanowaniem, w końcu, litościwie, ktoś zaczął tłumaczyć, o co chodzi. Okazało się, że nasz niedoszły kierowca uważa, że go oszukaliśmy, że zamówiliśmy u niego kurs, nie przyszliśmy, on na nas czekał, nie wziął innych klientów i przez to nie zarobił. Przykro się nam zrobiło i próbowaliśmy tłumaczyć naszą wersję wydarzeń. Na szczęście Marokańczycy są bardzo honorowi - postanowili doprowadzić do konfrontacji z zezłoszczonym kierowcą. Okazało się dodatkowo, że byli jacyś świadkowie naszej rozmowy i, ostatecznie, przyznali nam rację. Mimo wszystko było nam bardzo przykro, nieprzyjemnie i żal człowieka, który poczuł się oszukany. Myślę, że gdy dotarło do niego, że nic nie ugra i odchodził od grupy, rzucił na nas trzecią klątwę (Jeeah, znowu jesteśmy na fali
:DDowód - Marokańczycy dalej krzyczeli, a co gorsza - zaczęło się ich robić jakby więcej:/ I nagle w tym natłoku obcych, wykrzyczanych wyrazów, zrozumieliśmy jeden : mafia :/ Kolejne tłumaczenie i dowiedzieliśmy się, że : pod żadnym pozorem nie mamy jechać z opłaconym przez przyjaciela z biura Supratour taksówkarzem, bo dostaniemy się w szpony mafii...Hm, noc, obcy kraj, obcy język - nie jest to przyjemna wiadomość w takiej sytuacji (edit : w żadnej sytuacji nie jest to przyjemna wiadomość
:D Gdy z lekkim niedowierzaniem wpatrywaliśmy się w twarze naszych obrońców, oni postanowili wyciągnąć najcięższe działa. Podeszła do nas kolejna osoba, potwierdzając to, co zostało już powiedziane i przedstawiając się, że jest policjantem. I tu zrobiliśmy jedną z najgłupszych rzeczy (nie : najgłupszą, bo lista jest ciągle otwarta
:D - postanowiliśmy nie okazać się już takimi najgorszymi naiwniakami i z dużą pewnością siebie poprosiliśmy go o wylegitymowanie się. Skończyło się to tak, że starając się wydawać mądrze brzmiące "hmmm..." i "aha...", staliśmy obracając w dłoniach jakąś legitymację. Całą po arabsku
:D Ponieważ nie byliśmy jeszcze do końca przekonani, po chwili do naszej szybko i ciągle rozrastającej się grupy, podjechał radiowóz. Na pełnych światłach. To już nas trochę bardziej przekonało, poza tym, i tak chyba nie mieliśmy wyjścia
:) Skracając - wg. wszystkich naszych obrońców (a były już ich tysiące
:D , poznaliśmy członka mafii, która porywa?okrada? (tu nie było dokładnie sprecyzowane) turystów i przestrzegają nas, dla naszego własnego bezpieczeństwa. Znają ich dobrze i wiedzą, co to za ptaszki. I tu zadaliśmy policji trochę nietaktowne pytanie : skoro ich znacie i wiecie, to dlaczego ich nie złapiecie? Lekko stropiony policjant odparł, że nie wiedzą, gdzie są. Ale trochę mu się przykro zrobiło i wsiadł do radiowozu i odjechał (wcześniej zabierając nam wizytówkę hotelu, do którego mieliśmy jechać). Nastroje tłumu zaczęły się wyciszać, ludzie zaczęli się powoli rozchodzić (w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku - ostrzegli nas w końcu), a nam odechciało się trochę jechać na pustynię. I gdziekolwiek :/ Bez problemu wyjęliśmy nasze bagaże z taksówki i w poczuciu beznadziei zaczęliśmy iść w stronę dworca kolejowego (ponieważ to było jedyne porządnie oświetlone miejsce w pobliżu). I wtedy naszym obrońcom chyba też się zrobiło trochę przykro, bo jeden z nich podszedł do mnie i spytał, dlaczego nie chcemy jechać do Merzougi. Odpowiedziałam na to szczerze, że jest nam po prostu smutno i źle z powodu całej tej sytuacji. Na co on się ponownie trochę wzburzył i rzekł : "Przykro? Powinniście się cieszyć. Uratowaliśmy was przed mafią". Nie wiedziałam do końca, czy to, co mówili, było prawdą, więc zapytałam : "Mafią? A co oni by nam zrobili?". Wtedy mój rozmówca zastanowił się przez chwilę nad tym, co mogłoby mnie najbardziej przerazić, zmierzył wzrokiem moje obławe ciało i z radością odparł : "Powiedzieliby wam, że dostaniecie dużo jedzenia, a daliby wam bardzo mało. I niedobre"
:D
:D
:D
:D No tak, nie mam pytań - trafiliśmy w szpony mafii żywieniowej
:D To nam na tyle mocno poprawiło humor (tzn. im, mi właściwie pogorszyło - wiem już, jak ludzie mnie postrzegają, a nie jest to pożądana przez kobiety wizja
:D , że ponownie zaczęliśmy rozważać wyjazd do Merzougi. Ale z innym kierowcą. Podczas całej akcji przebywał z nami pewien pan - to właśnie on próbował nam wiele tłumaczyć, poza tym bił od niego duży spokój, inni taksówkarze traktowali go z szacunkiem, a jego mowa ciała budziła zaufanie, przynajmniej jakoś tak go odebraliśmy. I jakoś od słowa do słowa - Merzouga, wielbłądy, nocleg na pustyni, dwa auta itp. - 800 MAD od osoby. Wprawdzie decyzję podejmowaliśmy teraz wyjątkowo długo (na tyle długo, że ponownie przyjechała chyba nadal urażona sugestią, że nic nie robi, policja i zaprosiła nas do radiowozu na identyfikację byłego przyjaciela. Gdy odmówiliśmy, po chwili pojawili się ponownie, pokazując zdjęcie na komórce. Okazało się, że pojechali do hotelu z wizytówki i zabrali mężczyzn, którzy tam byli. To nie był on). Była 12.00 w nocy, cała sytuacja dosyć mocno nadszarpnęła nasze zaufanie do kierowców (wszystkich - na wszelki wypadek
:D , ale tak strasznie chcieliśmy jechać na Saharę....Dodatkowo alternatywą był nocleg na dworcu kolejowym...Więc właściwie nie mieliśmy wyboru. Dobiliśmy targu
:D C.d.n.P.S. Wybaczcie brak zdjęć w tym poście. Uznałam, że trochę nietaktownie byłoby przepychać się między tłumem i mówić : "Przepraszam, czy mógłby pan, uderzać tą ręką trochę bardziej na lewo, bo chcę przejść?", "O to, to! Wspaniale pan wygląda, gdy się złości - może pan powtórzyć tę minę?"
:D
gosiagosia
8 czerwca 2015 23:05
Odpowiedz
Specjalnie do Twoich relacji powinno się dorobić przycisk "bardzo lubię"
:lol: Gratuluję Ci umiejętności pisania zabawnie o rzeczach, które zabawne na pewno dla Was wtedy nie były.
greg1291
8 czerwca 2015 23:27
Odpowiedz
Jak dotychczas relacja bardzo emocjonująca, ale chyba nie jest najlepszą reklamą samodzielnego organizowania wyjazdów
;)
marcino123
9 czerwca 2015 22:40
Odpowiedz
byłem 2 tygodnie przed Wami i nawet na tizi n’tichka między Marrakeszem a Warzazat nie było już praktycznie śniegu
:)
ara
10 czerwca 2015 22:03
Odpowiedz
papa mi się śmieje choć nie powinna w niektórych momentach :P świetna relacja, czekam na więcej!
ara
10 czerwca 2015 22:03
Odpowiedz
papa mi się śmieje choć nie powinna w niektórych momentach
:P świetna relacja, czekam na więcej!
hamada
23 lipca 2015 22:35
Odpowiedz
O ja nie mogę. .. Niezła z was ekipa
:D Pestycyda zabierz i mnie następnym razem na takie szalone wakacje
:D
pestycyda
24 lipca 2015 21:31
Odpowiedz
Jeszcze tylko krótkie podsumowanie finansowe:Bilety lotnicze : 450 złTransport - 163,06 zł - kwotę, którą płaciliśmy Szeryfowi, podzieliłam na cztery, bo mieściło się w niej wszystko - jedzenie, transport, nocleg i atrakcje. Nie wiem niestety jak to się rozkłada procentowo, więc uznałam, że najuczciwiej będzie podzielić kwotę na równe części
:)Jedzenie - 275,12 złAtrakcje - 168,50 złNoclegi - 305,45 zł (+ 68 zł - niezapłacona jeszcze Asilah)Czyli wychodzi na osobę 1362,13 zł + ok. 200 zł na pamiątki, prezenty, oliwki...
:D
hamada
25 lipca 2015 18:36
Odpowiedz
@pestycyda pewnie, ze mam ochotę, ale widzę ze się spóźniłam
;) no i urlopu brak, bo wszystkie jego minuty mam juz zaplanowane, oczywiście wyjazdowo
;) Zycze pełnej przygod kolejnej wyprawy ! I oczywiście czekam na relację
:D
monus
25 lipca 2015 20:21
Odpowiedz
Kolejna fajna relacja, dzięki za wieczorną lekturę i oczywiście czekam na kolejną - Bałkany
pawo
28 lipca 2015 12:07
Odpowiedz
Świetna relacja!Dobrze, że byliście w grupie / kupie
:lol: PS - "nie można złościć się na coś na co nie ma się wpływu"
:D
asiasz
28 lipca 2015 12:58
Odpowiedz
Bardzo lubię Twoje relacje. Często się zaśmiewam do łez, ale też czasem mam łzy w oczach z innych powodów. Pięknie piszesz o dzieciach i widac Twoją wrażliwość na innych. Urlopuj na maxa bo czekamy na kolejne relacje.
:-)
japonka76
22 sierpnia 2015 13:25
Odpowiedz
@pestycycda uwielbiam Twoje poczucie humoru, i to "babskie" podejście do życia
:()
pestycyda
22 sierpnia 2015 15:44
Odpowiedz
@Japonka76, to mnie trochę zmartwiłaś :/
:D Lubię myśleć, że jestem "prawdziwym twardzielem"
:)Pozdrawiam
:)
ilikee
19 lutego 2016 11:32
Odpowiedz
O tak, Szawszawan to zdecydowanie number one w Maroku!!http://pelnapara.com/podroze/wioska-sme ... h-blekitu/
W końcu przyszła nasza kolej na jazdę. Zamknięty odcinek drogi ciągnął się może przez jakieś 10 km, może troszkę więcej. I uwierzcie - ten odcinek dłużył się nam chyba najbardziej. Skupienie w aucie było tak wielkie, że właściwie można by ciąć je nożem...Dlatego okrzykami radości przywitaliśmy ten widok :
Tak, teraz mogło być już tylko lepiej :) Nasz kierowca nadał nam arabskie imiona i nam też kazał się tak do siebie zwracać. On natomiast stał się dla nas Szeryfem :) Upewnił się jeszcze telefonicznie, czy jego kolega uzyskał pomoc (tak :) i od tej pory jazda była już czystą przyjemnością :) Tym bardziej, że co chwilę na drodze spotykaliśmy naszych nocnych przyjaciół i pozdrawialiśmy się głośnym trąbieniem i śpiewami :)
A za oknem takie widoki.
A śniegu coraz mniej... :)
I droga jakaś taka jasna, czysta...I w ogóle ją widać :)
Widoki coraz piękniejsze...
Nie do uwierzenia, że jeszcze trzy godziny wcześniej brnęliśmy w śniegu po kolana :)
Coraz bliżej do celu :)
I jest! Punktualnie o 13.00 dotarliśmy do naszej Ziemi Obiecanej! Wysiadając wyściskaliśmy się mocno, a Szeryf stwierdził skromnie : "Przecież obiecałem, że was dowiozę..."
C.d.n.@marcino123, właśnie mówię - klątwa :D
Szeryf wprowadził nas do hotelu, gdzie zostaliśmy przyjęci w czymś w rodzaju salonu gościnnego - poduszki, herbata, przekąski. Mogliśmy też skorzystać z łazienki i trochę się umyć po podróży (oj, przydało się :) o ile pamiętam, ostatni raz myliśmy się jakieś 30 godzin temu, a strach dosyć wzmaga wydzielanie potu :) Razem z paroma innymi osobami czekaliśmy na godzinę 16.00, o której miała się rozpocząć nasza pustynna przygoda.
Podobno dzień wcześniej miała miejsce dosyć duża burza piaskowa, która trochę hotel przysypała - załoga cały czas wymiatała piasek z różnych zakamarków. Hotel z drugiej strony przylegał bezpośrednio do pustyni. A gdy wyszliśmy się z nią przywitać, przed oczyma ukazał się taki widok :
Przecież to wygląda jak w pełni profesjonalne studio fotograficzne, do robienia "zdjęć z wakacji" :) ewentualnie - "ślubnych egzotycznych" :)
Punktualnie o godzinie 16.00 wszystko było gotowe do drogi. Szeryf planował zostać w hotelu i porządnie się wyspać po wymagającej drodze. Nie było z tym żadnego problemu, gdyż, jak sam mówił, hotel należy do jego rodziny. Później się okazało, że dosyć dużo miejsc należy do jego rodziny, właściwie co drugie :) (teraz się zastanawiamy, czy przypadkiem nie był np. jakimś ukrytym władcą kraju - potrafił załatwić każdą rzecz, wszyscy go znali, a dodatkowo był naprawdę niebywale sympatyczny i życzliwy).
Wielbłądy gotowe do drogi.
I ruszamy:)
Ponieważ oprócz naszej szóstki było jeszcze czterech innych turystów, przygotowano dla nas dwóch przewodników i dwie grupy powiązanych ze sobą wielbłądów. Powiem tak - niewiele mogę napisać o samej przejażdżce, gdyż po prostu brakuje mi słów. Do tej pory, gdy przypominam sobie moje pierwsze zetknięcie z Saharą, zamieram z zachwytu. To jest coś, co trzeba nawet nie zobaczyć, coś, co trzeba po prostu przeżyć...
Idealna cisza, ogromna przestrzeń, tylko piasek...Magia...
Przewodnicy zatrzymali się w miejscu, w którym można zrobić najpiękniejsze podobno zdjęcia. I wtedy dowiedziałam się, że nie wszyscy z nas przeżywają tę podróż w tak mistyczny sposób, jak ja :D Kolega Marcin, lekko zestresowany oświadczył, że on chyba będzie dalej podróżował OBOK wielbłąda. Na moje pytanie o powód, lekko zawstydzony przyznał, że jego wielbłąd strasznie się męczy, bo chyba jest dla niego za ciężki (przepraszam, Marcin, musiałam :D Po dalszym drążeniu opowiedział ze szczegółami - z powodu ciężaru wielbłąd wydaje dziwne, buczące dźwięki, a na dodatek musi się tak wysilać, że wychodzi mu z pyska jakaś dziwna "gula". I on na niego nie wsiądzie, bo nie będzie go dalej męczył. I próbował jechać bardzo spięty i wysztywniony, żeby trochę biedakowi ulżyć, ale "gula" była coraz większa. A na poparcie swoich słów, pokazał mi zdjęcie :
Faktycznie, wyglądało to nieciekawie. Zaniepokojeni zapytaliśmy przewodnika i okazało się, że jest to po prostu wielbłądzi młodzieniec z bardzo rozbuchanym libido :D Rzeczywiście, późniejsza obserwacja wykazała, że szczególnie upodobał sobie pewną zgrabną samiczkę i cały czas próbował się do niej zbliżyć (okazując jej zainteresowanie właśnie dźwiękami i "gulą" :D
Jak dla mnie, to ta podróż mogłaby się nie kończyć. Zwłaszcza, gdy odkryłam, że przy zsiadaniu mam pewne, hm, trudności :) Gdy wielbłąd się zatrzymuje, najpierw klęka na przednie kolana. I to tak dosyć energicznie :D Gdy doznałam tego po raz pierwszy, nie mogła mnie opuścić myśl-pytanie : czy narobię sobie strasznego wstydu, jak zlecę z wielbłąda przez głowę i czy spadając na piasek z takiej wysokości można się zabić :D
Na szczęście nie mogę Wam udzielić odpowiedzi na te pytania :D ale nie był to mój ulubiony moment jazdy :)
W oddali widać było obozy dla turystów.
W końcu dojechaliśmy do naszego. Przewodnicy zabrali wielbłądy, aby je nakarmić i napoić, a nam wskazano nasze namioty.
Miejsca pomiędzy namiotami wyłożone były dywanami. Nam trafiły się dwa namioty - mogliśmy też dobrać tyle koców z wielbłądziej wełny, ile tylko będziemy chcieli. Proponowanie nam czegoś takiego nie jest dobrym pomysłem. Koleżanka, przerażona możliwością chłodu w nocy, poprosiła o 7 (słownie : siedem :D Owszem, było jej bardzo ciepło, ale gdy tylko chciała wyjść w nocy z łóżka, musiała kogoś budzić. Nie była w stanie sama wydobyć się spod tego ciężaru - faktycznie, koce są bardzo ciepłe, ale też niesamowicie ciężkie.
Po rozlokowaniu się w namiotach (bagaże zostawiliśmy w hotelowej recepcji, tu mieliśmy tylko najpotrzebniejsze podręczne rzeczy), wszyscy wybrali się na najwyższą w okolicy wydmę.
Wbrew pozorom, taka wspinaczka wcale nie jest prosta. Trzeba to robić odpowiednio szybko, bo inaczej piasek, razem idącym po nim delikwentem, osuwa się ponownie w dół.
Widoki były warte tej wspinaczki...
Niektórzy surfowali po piasku, inni podziwiali widoki, jeszcze inni - starali się utrzymać równowagę na wietrze. Faktycznie - ochrona twarzy była tam konieczna. Wiatr pędził z ogromną prędkością, siekając twarze ostrymi ziarenkami.
Po zachodzie słońca zeszliśmy ponownie do obozu. Szybka kolacja w większym, jadalnym namiocie (pyszny tadżin) i zaproszenie na śpiewy przy ognisku. Z tego wieczoru wyciągnęłam dwa wnioski : 1. pracownicy naszego obozu lepiej by zrobili, gdyby zaproponowali turystom inną atrakcję, nie wiem, może żonglerkę? Specjalistami od muzyki to oni nie byli :D 2. Niebo nocą nad pustynią nie ma sobie równych....
Pozostałości po wieczornych śpiewach.
Noc minęła szybko. Jak się okazało - za szybko, bo trochę zaspaliśmy na wschód słońca :)
Pożegnanie z obozem. Ten czerwonawy budyneczek to toaleta. W nocy nie sposób było tam dojść bez latarki.
Przed 7 rano wyruszyliśmy na wielbłądach w drogę powrotną. W hotelu mieliśmy mieć śniadanie, wziąć kąpiel i, nastawiwszy się odpowiednio psychicznie, upchnąć się w szóstkę (+ kierowca) do auta i spędzić w nim ponownie (tfu tfu, oby nie :D kilkanaście godzin :D
C.d.n.No właśnie, wygląda na to, że na pustyni albo w hotelu ktoś nas znowu przeklął (jak wiadomo - klątwy się znoszą nawzajem :D , bo wszystko szło podejrzanie dobrze i zgodnie z planem (jak się nad tym głębiej zastanowię, to wychodzi mi, że to jednak ktoś z hotelu - np. z zemsty, że nie zostajemy tam na noc :)
Po powrocie do hotelu czekało na nas obfite śniadanie i łazienka (po ponad 48 godzinach bez wody, po śniegu i piachu, to było wybitnie mistyczne doświadczenie. Można by napisać poemat o kroplach wody spływających po utrudzonym ciele... :D
Gdy pierwsze potrzeby zostały zaspokojone, uświadomiliśmy sobie, że zaraz będzie trzeba pakować się w drogę powrotną (wprawdzie trzeba przyznać, że nauczyliśmy się już składać, jak puzzle, żeby zmieścić się w 6 osób w jednym aucie. Poważnie - po początkowych problemach potrafiliśmy to już robić w dosłownie kilka sekund :D , ale świadomość odległości i lęku przed "zamkniętą drogą", spowodowała, że próbowaliśmy moment wyruszenia odłożyć jak najbardziej w czasie). Więc jeszcze jedna herbatka, jeszcze zdjęcie, jeszcze moment...
Okazało się, że Szeryf (wypoczęty po nocy spędzonej w -podobno- rodzinnym hotelu i rozpromieniony), jest jednak wybitnym znawcą ludzkiej natury. W bardzo naturalny sposób potrafił w rozmowie przejść od pogody, do zachwytów nad urokami okolic Merzougi (podkreślając bliskość z granicą Algierii). W odpowiednim momencie wyraził zaniepokojenie na temat stanu drogi powrotnej ("ale, oczywiście, dowiozę was") i delikatnie przeszedł do omawiania możliwości. Tak więc, moglibyśmy zostać w tym hotelu do jutra (40 euro za osobę - z pełnym wyżywieniem), a teraz pojechać na wycieczkę "off road" (25 euro za osobę). Trzeba przyznać - propozycja była bardzo kusząca (no, może z wyjątkiem ceny :) Próbowaliśmy negocjować (słaby wynik :D , Szeryf wyciągnął naprawdę ciężkie działa ("Właśnie dzwonił mój kolega i powiedział, że niestety droga będzie cały dzień zamknięta"), ale skończyło się na tym, że jednak będziemy trzymać się pierwotnego planu, czyli wracamy od razu (po tej decyzji okazało się, że jednak droga może będzie przejezdna jednak :D Zaczęliśmy się wiec pakować do auta.
I wiecie co? Nie złamały nas poetycko opisywane atrakcje, nie złamał nas strach przed kolejną nocą spędzoną gdzieś przed zaporą na drodze. Złamało nas coś zupełnie innego - widok własnych bagaży w bagażniku samochodu i myśl "nie wiadomo, czy jeszcze kiedyś tu będziemy..." (to chyba najbardziej znany wszystkim "psuj" planów podróży, budżetu itp :) Więc gdy ktoś z nas spontanicznie wykrzyknął : "Czekajcie, zastanówmy się jeszcze..." , losy naszej najbliższej przyszłości zostały już właściwie przesądzone :D
Kolejne szybkie negocjacje z Szeryfem (trzeba przyznać - miał do nas cierpliwość) - stanęło na 25 euro za noc i 20 euro za wycieczkę.
(pocieszaliśmy się faktem, że hotel był z tego gatunku, który zawsze omijam przeglądając oferty na booking.com - bariera cenowa nie do przeskoczenia. Więc właściwie była to wyjątkowo dobra okazja, prawda? :)
Momentalnie pojawił się kierowca z autem i ruszyliśmy razem z Szeryfem.
Pierwszy przystanek nad jeziorem, przy którym, jak mówił kierowca (a tłumaczył Szeryf) pasą się wielbłądy po pracy.
Szeryf i nasz nowy kierowca. Jezioro z wielbłądami było najprawdopodobniej stałym elementem wycieczek, bo co chwilę podjeżdżali tam nowi sprzedawcy pamiątek. Trzeba przyznać - nikt nas nie zaczepiał ani nie namawiał do kupna. Sprzedawcy po prostu siedzieli przy towarze i czekali na zainteresowanie.
Nasze auto i "czarna pustynia".
Tak wygląda prawdziwa Merzouga (choć, szczerze mówiąc, nie jestem pewna, czy to dalej Merzouga, czy jakieś miasteczko obok). Bez hoteli, bez turystów...
Kolejnym etapem wycieczki były odwiedziny w malutkiej wioseczce zamieszkałej przez uchodźców z Sudanu, którzy mieli dać nam koncert muzyki Gnaoua.
Początki tego koncertu nie były dla mnie zbyt przyjemne. Nie jestem przyzwyczajona do oglądania prywatnych pokazów, nie wiem, skojarzyło mi się to z Zoo i po prostu jakoś było mi za nas wstyd. Klimatyzowanym autem przyjechali turyści i odciągają ludzi od ich pracy, zmuszając do ubrania się w tradycyjne ubrania i występowania. Oni pracują - my, rozwaleni na wygodnych siedzeniach, popijający zimne napoje - odpoczywamy, oglądając ich jak w cyrku.
Potem jakoś atmosfera się rozluźniła. Wiem, to sposób na zarabianie - ani lepszy, ani gorszy niż inne. Poza tym, to dziwne uczucie wynikało chyba z moich oporów, bo gdy odpuściłam - sama atmosfera zrobiła się o niebo lepsza.
A sama muzyka - cudowna... Wprowadzająca w jakiś dziwny trans i dająca wewnętrzną siłę. Mogliśmy sami próbować grać na instrumentach, można też było kupić płyty - ale jednak na żywo ma ta muzyka dużo większą moc.
I dalej w drogę...
Widoki niesamowite.