Dodaj Komentarz
Komentarze (20)
pestycyda
8 czerwca 2015 22:43
Odpowiedz
@marcino123, nie kuś, bo się w końcu wybierzemy
:) i wylądujemy w Krościenku np. :/
:DDziękuję za wsparcie. Nie wiem, co się stało, ale nie mogę polubić Waszych postów. Może potem się naprawi, na razie "lubię to" słownie
:)Informacja o braku autobusu trochę zatrzęsła naszym światem. Cały, tak pieczołowicie zbudowany plan podróży, runął w jednym momencie. Miała być Merzouga, wielbłądy, nocleg na pustyni...Potem powrót przez Azrou z noclegiem. Następnie Chefchaouen, Asilah i przejazd do Rabatu (tam mieliśmy wykupiony lot powrotny). A na wszystko mieliśmy tylko 8 dni (2 noce planowaliśmy jeszcze spędzić w Londynie). Co robić? Co robić?...Szybki rzut okiem na tablicę odjazdów - w tym momencie było nam obojętne, gdzie pojedziemy, byleby się ruszyć dalej. Niestety, żaden inny autobus już nie odjeżdżał... To może pociąg? W końcu mieliśmy dwa kroki na dworzec. Też nic...W głowie pustka i czarna dziura. Robi się ciemno, nie mamy noclegu (to akurat nie problem
:D , ale żal nam było spędzać kolejną noc w Fezie - szkoda czasu, poza tym i tak nie mieliśmy pewności, czy na drugi dzień autobus pojedzie).A teraz wyobraźcie sobie 6 zdenerwowanych osób, zamkniętych w małej przestrzeni (poczekalnia Supratour), z których każda próbuje coś wymyślić, przekrzyczeć i równocześnie uspokoić pozostałych. Zgadza się, powstaje gwar...No dobra, to eufemizm
:DWłaściwie więc nic dziwnego, że również pani z biura się zdenerwowała i delikatnie spróbowała nas wyprosić. Równie delikatnie odmówiliśmy, argumentując, że na razie nie mamy gdzie się wynieść
:D Myślę, że wtedy padła druga klątwa, co nie byłoby takie złe, gdybyśmy (a raczej gdyby Marokańczycy) na tym poprzestali. Nasza prywatna teoria (wielokrotnie przetestowana) głosi bowiem, że kolejna klątwa znosi poprzednią
:D Czyli w tym momencie wyszliśmy na zero. Ale nie trwało to długo
:D Opuściłam z koleżanką towarzystwo, zostawiając ich w trakcie bardzo pasjonującej rozmowy ("To może pojedźmy gdzieś nad ocean?" "Nie ma czym..." "Czekaj, przejrzę jeszcze mapę" "Może nie wchodziłbyś mi w słowo?"...
:D i postanowiłam działać! Bardzo sprytnie wymyśliłam sobie, że możemy odwrócić kolejność zwiedzania. Spróbować podjechać taksówką do Azrou (będzie dużo taniej, niż do Merzougi), przenocować tam, a kolejnego dnia może Supratour już będzie jechał. Jeśli nie - to coś się wymyśli
:) Pierwszy element planu zakładał dowiedzenie się, ile będzie kosztować taksówka do Azrou. Po krótkich negocjacjach (popartych ciągłym podkreślaniem : "chcemy się tylko dowiedzieć o cenę. Jeszcze nie zdecydowaliśmy, czy pojedziemy") stanęło na 600 MAD (i prezentacji w wykonaniu kolegów kierowcy, że jednak 6 osób zmieści się w jednym samochodzie). Czyli nie najgorzej. Wytłumaczyłyśmy panu, że teraz musimy wrócić do pozostałych i zapytać, czy się na to zgadzają. Jeśli tak - to wrócimy razem do niego i pojedziemy. A jeśli nie wrócimy przez najbliższe 10 min, to znaczy, że jednak współpraca nie dojdzie do skutku. Pan ze zrozumieniem pokiwał głową i pożegnaliśmy się całkiem miło. Bardzo uradowane wróciłyśmy do biura (Udało się! Problem rozwiązany!
:), ale tymczasem, nasi towarzysze również nie próżnowali. Okazało się bowiem, że mają nowego przyjaciela - bardzo miłego pana, który zupełnie przez przypadek przechodził akurat obok biura Supratour i bardzo pragnąłby nam pomóc
:D A, i jeszcze tak zupełnie przez przypadek jest właścicielem agencji turystycznej, która specjalizuje się w organizowaniu wycieczek do Merzougi i przejażdżek na wielbłądach i spaniu na pustyni...(pozdrawiam, @marcino123, masz jeszcze jakieś pytania o gwiazdki?
:D I co najciekawsze - jakoś tak akurat przy sobie miał cały album wypełniony zdjęciami tych atrakcji i podziękowaniami od szczęśliwych turystów
:D Muszę przyznać, ze moi towarzysze jeszcze nie do końca się z nim zaprzyjaźnili (czytaj : nie zakontraktowali tej wycieczki
:D , ciężar negocjacji cenowych pozostawiając mi (tłumaczy ich tylko to, że większość była ze mną po raz pierwszy na wyjeździe i nie znała moich pełnych umiejętności w tym zakresie. Ale koledze Marcinowi to się dziwię, poważnie
:D Miły pan potwierdził, że główna droga jest nieprzejezdna dla autobusu na pewnym odcinku. Natomiast możemy nadrobić trochę kilometrów (ok. 200) boczną drogą, przejechać ten problematyczny kawałek i ponownie wjechać na główną. I oczywiście wszystko nam zorganizuje i będzie super itp., itd. Natomiast pierwsza cena, którą podał, była zupełnie absurdalna. Cóż było robić, poczuwając się do odpowiedzialności za grupę ("wszystko mam pod kontrolą") i podpierając się argumentem przeczytanym gdzieś na fly4free ("jesteśmy biednymi studentami"), podałam naszą cenę. Pan spojrzał w nasze dosyć dorosłe twarze - widocznie uznał, że może jesteśmy wyjątkowo tępymi studentami, który każdy rok muszą powtarzać pięć razy i ...zgodził się! Bardzo byłam z siebie dumna! Udało mi się wynegocjować 1/4 pierwotnej ceny, czyli 800 MAD od osoby za dojazd, wielbłądy, nocleg na pustyni i powrót! Postawił tylko jeden warunek - ponieważ jest już ciemno, a droga trudna, a on zupełnie przez przypadek jest jeszcze właścicielem hotelu w Fezie, prześpimy się dziś u niego (dodatkowe 5 euro), a jutro z samego rana wyruszamy. Brzmiało dosyć rozsądnie. Chyba...
:D Nie było na co czekać, poszliśmy razem ponownie na postój taksówek, podprowadził nas do jakiegoś kierowcy, wręczył mu swoje pieniądze i powiedział, że on już jedzie, a nas dowiezie do hotelu to auto. I zniknął w ciemnościach. Zapakowaliśmy się do taksówki i ....od tej pory wszystko zaczęło się dziać bardzo szybko. I bardzo chaotycznie
:D Plecaki były już w bagażniku, my nadal próbowaliśmy się w szóstkę wpasować w jedno auto, jak puzzle, gdy nagle wokół naszego samochodu zaroiło się od krzyczących Marokańczyków. Naprawdę, było ich mnóstwo... Kierowca wysiadł i zaczął z nimi rozmawiać (kto był w Maroku, ten wie. Kto jeszcze nie był - pewnie o tym czytał. Marokańczycy podczas rozmów bardzo mocno gestykulują i mówią podniesionym głosem. Może to sprawiać wrażenie, że się kłócą, ale to tylko ich sposób rozmowy. Natomiast ci naprawdę krzyczeli i się kłócili). Cóż było robić - wygramoliśmy się z auta, żeby dowiedzieć się o co chodzi. I nagle znaleźliśmy się w samym środku tłumu krzyczącego po arabsku :/ Najgorsze było to, że nie rozumieliśmy niczego, a oni byli zbyt wzburzeni, żeby próbować nam to tłumaczyć na angielski. Gdzieś kątem oka zauważyliśmy kierowcę, z którym rozmawialiśmy o Azrou. I, niestety, on wyglądał na najbardziej wzburzonego. I najgłośniej krzyczał:/ Po jakimś czasie (kilka? kilkanaście minut?) i naszych staraniach epatowania spokojem i opanowaniem, w końcu, litościwie, ktoś zaczął tłumaczyć, o co chodzi. Okazało się, że nasz niedoszły kierowca uważa, że go oszukaliśmy, że zamówiliśmy u niego kurs, nie przyszliśmy, on na nas czekał, nie wziął innych klientów i przez to nie zarobił. Przykro się nam zrobiło i próbowaliśmy tłumaczyć naszą wersję wydarzeń. Na szczęście Marokańczycy są bardzo honorowi - postanowili doprowadzić do konfrontacji z zezłoszczonym kierowcą. Okazało się dodatkowo, że byli jacyś świadkowie naszej rozmowy i, ostatecznie, przyznali nam rację. Mimo wszystko było nam bardzo przykro, nieprzyjemnie i żal człowieka, który poczuł się oszukany. Myślę, że gdy dotarło do niego, że nic nie ugra i odchodził od grupy, rzucił na nas trzecią klątwę (Jeeah, znowu jesteśmy na fali
:DDowód - Marokańczycy dalej krzyczeli, a co gorsza - zaczęło się ich robić jakby więcej:/ I nagle w tym natłoku obcych, wykrzyczanych wyrazów, zrozumieliśmy jeden : mafia :/ Kolejne tłumaczenie i dowiedzieliśmy się, że : pod żadnym pozorem nie mamy jechać z opłaconym przez przyjaciela z biura Supratour taksówkarzem, bo dostaniemy się w szpony mafii...Hm, noc, obcy kraj, obcy język - nie jest to przyjemna wiadomość w takiej sytuacji (edit : w żadnej sytuacji nie jest to przyjemna wiadomość
:D Gdy z lekkim niedowierzaniem wpatrywaliśmy się w twarze naszych obrońców, oni postanowili wyciągnąć najcięższe działa. Podeszła do nas kolejna osoba, potwierdzając to, co zostało już powiedziane i przedstawiając się, że jest policjantem. I tu zrobiliśmy jedną z najgłupszych rzeczy (nie : najgłupszą, bo lista jest ciągle otwarta
:D - postanowiliśmy nie okazać się już takimi najgorszymi naiwniakami i z dużą pewnością siebie poprosiliśmy go o wylegitymowanie się. Skończyło się to tak, że starając się wydawać mądrze brzmiące "hmmm..." i "aha...", staliśmy obracając w dłoniach jakąś legitymację. Całą po arabsku
:D Ponieważ nie byliśmy jeszcze do końca przekonani, po chwili do naszej szybko i ciągle rozrastającej się grupy, podjechał radiowóz. Na pełnych światłach. To już nas trochę bardziej przekonało, poza tym, i tak chyba nie mieliśmy wyjścia
:) Skracając - wg. wszystkich naszych obrońców (a były już ich tysiące
:D , poznaliśmy członka mafii, która porywa?okrada? (tu nie było dokładnie sprecyzowane) turystów i przestrzegają nas, dla naszego własnego bezpieczeństwa. Znają ich dobrze i wiedzą, co to za ptaszki. I tu zadaliśmy policji trochę nietaktowne pytanie : skoro ich znacie i wiecie, to dlaczego ich nie złapiecie? Lekko stropiony policjant odparł, że nie wiedzą, gdzie są. Ale trochę mu się przykro zrobiło i wsiadł do radiowozu i odjechał (wcześniej zabierając nam wizytówkę hotelu, do którego mieliśmy jechać). Nastroje tłumu zaczęły się wyciszać, ludzie zaczęli się powoli rozchodzić (w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku - ostrzegli nas w końcu), a nam odechciało się trochę jechać na pustynię. I gdziekolwiek :/ Bez problemu wyjęliśmy nasze bagaże z taksówki i w poczuciu beznadziei zaczęliśmy iść w stronę dworca kolejowego (ponieważ to było jedyne porządnie oświetlone miejsce w pobliżu). I wtedy naszym obrońcom chyba też się zrobiło trochę przykro, bo jeden z nich podszedł do mnie i spytał, dlaczego nie chcemy jechać do Merzougi. Odpowiedziałam na to szczerze, że jest nam po prostu smutno i źle z powodu całej tej sytuacji. Na co on się ponownie trochę wzburzył i rzekł : "Przykro? Powinniście się cieszyć. Uratowaliśmy was przed mafią". Nie wiedziałam do końca, czy to, co mówili, było prawdą, więc zapytałam : "Mafią? A co oni by nam zrobili?". Wtedy mój rozmówca zastanowił się przez chwilę nad tym, co mogłoby mnie najbardziej przerazić, zmierzył wzrokiem moje obławe ciało i z radością odparł : "Powiedzieliby wam, że dostaniecie dużo jedzenia, a daliby wam bardzo mało. I niedobre"
:D
:D
:D
:D No tak, nie mam pytań - trafiliśmy w szpony mafii żywieniowej
:D To nam na tyle mocno poprawiło humor (tzn. im, mi właściwie pogorszyło - wiem już, jak ludzie mnie postrzegają, a nie jest to pożądana przez kobiety wizja
:D , że ponownie zaczęliśmy rozważać wyjazd do Merzougi. Ale z innym kierowcą. Podczas całej akcji przebywał z nami pewien pan - to właśnie on próbował nam wiele tłumaczyć, poza tym bił od niego duży spokój, inni taksówkarze traktowali go z szacunkiem, a jego mowa ciała budziła zaufanie, przynajmniej jakoś tak go odebraliśmy. I jakoś od słowa do słowa - Merzouga, wielbłądy, nocleg na pustyni, dwa auta itp. - 800 MAD od osoby. Wprawdzie decyzję podejmowaliśmy teraz wyjątkowo długo (na tyle długo, że ponownie przyjechała chyba nadal urażona sugestią, że nic nie robi, policja i zaprosiła nas do radiowozu na identyfikację byłego przyjaciela. Gdy odmówiliśmy, po chwili pojawili się ponownie, pokazując zdjęcie na komórce. Okazało się, że pojechali do hotelu z wizytówki i zabrali mężczyzn, którzy tam byli. To nie był on). Była 12.00 w nocy, cała sytuacja dosyć mocno nadszarpnęła nasze zaufanie do kierowców (wszystkich - na wszelki wypadek
:D , ale tak strasznie chcieliśmy jechać na Saharę....Dodatkowo alternatywą był nocleg na dworcu kolejowym...Więc właściwie nie mieliśmy wyboru. Dobiliśmy targu
:D C.d.n.P.S. Wybaczcie brak zdjęć w tym poście. Uznałam, że trochę nietaktownie byłoby przepychać się między tłumem i mówić : "Przepraszam, czy mógłby pan, uderzać tą ręką trochę bardziej na lewo, bo chcę przejść?", "O to, to! Wspaniale pan wygląda, gdy się złości - może pan powtórzyć tę minę?"
:D
gosiagosia
8 czerwca 2015 23:05
Odpowiedz
Specjalnie do Twoich relacji powinno się dorobić przycisk "bardzo lubię"
:lol: Gratuluję Ci umiejętności pisania zabawnie o rzeczach, które zabawne na pewno dla Was wtedy nie były.
greg1291
8 czerwca 2015 23:27
Odpowiedz
Jak dotychczas relacja bardzo emocjonująca, ale chyba nie jest najlepszą reklamą samodzielnego organizowania wyjazdów
;)
marcino123
9 czerwca 2015 22:40
Odpowiedz
byłem 2 tygodnie przed Wami i nawet na tizi n’tichka między Marrakeszem a Warzazat nie było już praktycznie śniegu
:)
ara
10 czerwca 2015 22:03
Odpowiedz
papa mi się śmieje choć nie powinna w niektórych momentach :P świetna relacja, czekam na więcej!
ara
10 czerwca 2015 22:03
Odpowiedz
papa mi się śmieje choć nie powinna w niektórych momentach
:P świetna relacja, czekam na więcej!
hamada
23 lipca 2015 22:35
Odpowiedz
O ja nie mogę. .. Niezła z was ekipa
:D Pestycyda zabierz i mnie następnym razem na takie szalone wakacje
:D
pestycyda
24 lipca 2015 21:31
Odpowiedz
Jeszcze tylko krótkie podsumowanie finansowe:Bilety lotnicze : 450 złTransport - 163,06 zł - kwotę, którą płaciliśmy Szeryfowi, podzieliłam na cztery, bo mieściło się w niej wszystko - jedzenie, transport, nocleg i atrakcje. Nie wiem niestety jak to się rozkłada procentowo, więc uznałam, że najuczciwiej będzie podzielić kwotę na równe części
:)Jedzenie - 275,12 złAtrakcje - 168,50 złNoclegi - 305,45 zł (+ 68 zł - niezapłacona jeszcze Asilah)Czyli wychodzi na osobę 1362,13 zł + ok. 200 zł na pamiątki, prezenty, oliwki...
:D
hamada
25 lipca 2015 18:36
Odpowiedz
@pestycyda pewnie, ze mam ochotę, ale widzę ze się spóźniłam
;) no i urlopu brak, bo wszystkie jego minuty mam juz zaplanowane, oczywiście wyjazdowo
;) Zycze pełnej przygod kolejnej wyprawy ! I oczywiście czekam na relację
:D
monus
25 lipca 2015 20:21
Odpowiedz
Kolejna fajna relacja, dzięki za wieczorną lekturę i oczywiście czekam na kolejną - Bałkany
pawo
28 lipca 2015 12:07
Odpowiedz
Świetna relacja!Dobrze, że byliście w grupie / kupie
:lol: PS - "nie można złościć się na coś na co nie ma się wpływu"
:D
asiasz
28 lipca 2015 12:58
Odpowiedz
Bardzo lubię Twoje relacje. Często się zaśmiewam do łez, ale też czasem mam łzy w oczach z innych powodów. Pięknie piszesz o dzieciach i widac Twoją wrażliwość na innych. Urlopuj na maxa bo czekamy na kolejne relacje.
:-)
japonka76
22 sierpnia 2015 13:25
Odpowiedz
@pestycycda uwielbiam Twoje poczucie humoru, i to "babskie" podejście do życia
:()
pestycyda
22 sierpnia 2015 15:44
Odpowiedz
@Japonka76, to mnie trochę zmartwiłaś :/
:D Lubię myśleć, że jestem "prawdziwym twardzielem"
:)Pozdrawiam
:)
ilikee
19 lutego 2016 11:32
Odpowiedz
O tak, Szawszawan to zdecydowanie number one w Maroku!!http://pelnapara.com/podroze/wioska-sme ... h-blekitu/
Spotkany przy drodze obóz Nomadów. Zwróćcie uwagę na baterię słoneczną na dachu lepianki. Szeryf nie pozwolił się zatrzymać nawet na zdjęcia - podobno nie przepadają za obcymi.
Zauważone przy drodze. Wielbłądy miały ok. 20 cm wysokości i były absolutnie rozkoszne :)
Pozostałość po dawnych czasach, choć Szeryf mówił, że teraz też jest czasem używane. Poidło dla wielbłądów na pustyni, gdzieś przy granicy z Algierią.
Kolejny przystanek - kopalnia skamielin. Właściwie nie kopalnia, a bardziej coś w rodzaju kamieniołomów. Z tych kamieni wytwarzają tam wszystko - popielniczki, mydelniczki, wisiorki, co tylko się zamarzy. Pustkowie, olbrzymia przestrzeń, pośrodku niczego połacie skał z zatopionymi w nich, skamieniałymi żyjątkami. Na samym szczycie kilka dzieci, które przyjechały tu na trzech zdezelowanych rowerkach i próbowały sprzedać pamiątki - zrobione własnoręcznie z gałganków lalki i wielbłądy. Nie miałam odwagi czegoś od nich kupić (do tej pory żałuję...), bo musiałabym wybrać tylko jedno z nich...Targowanie się z dorosłymi to jedno (ćwiczę cały czas, choć nadal jest kiepsko :D , ale w takich sytuacjach po prostu tracę jakąkolwiek zdolność reagowania... :(
Kolejny smutny/dający do myślenia przystanek. W tym miejscu było kiedyś duże jezioro, które wyschło, pozostawiając po sobie świetne miejsce - olbrzymie połacie ziemi, otoczone palmami, widok jak z raju. Miejscowi wykorzystali to miejsce, żeby móc zarabiać w jeden z niewielu dostępnych w tym miejscu sposobów zarobkowania - wybudowali hotele. Naprawdę przepiękne - miejsce jak klasyczna oaza z filmów. Niestety, po jakimś czasie okazało się, że woda ponownie zaczyna się pojawiać spod ziemi i podmywa wybudowane (często za oszczędności całej rodziny) hoteliki. Ten na zdjęciu, to jeden z niewielu jeszcze ocalałych, choć woda podobno podmywa już powoli wejście. Po innych pozostały tylko drobne kupki piasku, wyglądające jak zamki na plaży, po których przeszła fala. I mające podobną wielkość - poważnie...
Podczas niektórych przystanków, zwłaszcza w miejscach mało turystycznych, podbiegały do nas dzieci. Nie prosiły o pieniądze. One chciały po prostu te pieniądze wymienić. Najpierw nie mogliśmy zrozumieć, o co w tym chodzi. Dopiero obserwacja i konsultacja z Szeryfem, uświadomiła nam prawdę. Wielu turystów daje drobne monety dzieciom, wiadomo - pewnie w dobrej wierze. Niestety, kończy się to tak, że małe rączki ściskają 1 euro, 1 funta, zdarzyło się nawet 1 zł, z nadzieją, że kolejny przyjezdny wymieni im to na marokańską walutę i spowoduje, że wreszcie te metalowe krążki nabiorą dla nich jakiejkolwiek wartości...Było to smutne - dzieci miały tych monet naprawdę dużo, a w rejonach pustynnych nie mają gdzie tego wymienić (tym bardziej, że to bilon) i nic za to nie kupią. Tam zakodowałam sobie w głowie, żeby, jeśli chce się kogoś wspomóc na takich terenach, dać równowartość tych drobnych przecież sum, ale w lokalnej walucie. Inaczej - to jak lizanie cukierka przez papierek.
Podsumowując - cała wycieczka była naprawdę ciekawa. Jednak, mimo że było i wesoło, i nawet czas na "zdrowotne napitki" się znalazł (zwłaszcza Szeryf, od momentu gdy dowiedział się, że za kierownicą usiądzie dopiero kolejnego dnia, w tym przodował :D , nie była to wycieczka z cyklu "sun and fun". Ale i takie momenty są potrzebne...
A to już nasz mega elegancki hotel :) w ciągu dnia obsługa nawet zdążyła napełnić basen wodą odczyściwszy go wcześniej z piasku, po wczorajszej burzy piaskowej).
C.d.n.
Wieczór spędziliśmy standardowo - oglądanie widoków, a trzeba przyznać, że nasz hotel był położony w wyjątkowo malowniczym miejscu i prowadząc leczniczą profilaktykę :D Nasz Szeryf chyba czuł się wyjątkowo słabowicie, bo gdy położyliśmy się spać, zaczął dobijać się do drzwi, żeby kontynuować leczenie :D Niestety, mając na uwadze jutrzejszą jazdę (zwłaszcza to, że jest kierowcą), z bólem serca musieliśmy mu odmówić.
Warunki w hotelu były lepiej niż dobre (przypominam - doba z pełnym wyżywieniem kosztowała nas po 25 euro od osoby). Otrzymaliśmy dwa trzyosobowe pokoje (to był jeden z warunków zbicia ceny), duże, piękne, z klimatyzacją i łazienką (klimatyzacja bardzo się nam przydała - było tak zimno, że przestawiliśmy ją na grzanie. Z tego powodu nie skorzystaliśmy też z hotelowego basenu :) Jedzenie - wyśmienite.
Ideał wytrwałości, wytrzymałości i prawdziwego twardzielstwa.
Noc minęła nam spokojnie i zdecydowanie za szybko. Niektórzy z nas (na szczęście, ci, którzy używali aparatu fotograficznego :D wstali na wschód słońca, inni woleli pospać - hehe :)
Szybkie śniadanie i trzeba było ruszać w drogę. Nasz autorski przewodnik mówił, że kolejną noc spędzimy w Azrou. Tak też umawialiśmy się w Fezie z naszym kierowcą - z Merzougi miał nas odwieźć do Azrou i tu mieliśmy się rozstać. Jednak ponieważ droga Fez - Merzouga okazała się bardzo skomplikowana (Azrou leży na tej drodze, w odległości ok. 70 km. od Fezu), a Szeryf okazał się naprawdę wyśmienitym kierowcą, trochę (no dobrze - bardzo :D obawialiśmy się zostać bez niego. Dodatkowo nikt nie miał pojęcia, gdzie zostanie przeniesiona blokada drogi i jak długo będzie trwała. Pewni byliśmy tylko jednego - dopóki zostaniemy z nim, będziemy w taki czy inny sposób bezpieczni. I na pewno nas dowiezie. Bo obiecał. A przekonaliśmy się już, że jego obietnice są naprawdę cenne...
Tak więc, po krótkiej rozmowie, Szeryf sam uznał, że lepiej będzie, jeśli zawiezie nas prosto do Fezu (hmmm, mantra "wszystko zgodnie z planem" chyba się już lekko zdezaktualizowała :D Wykonał parę telefonów i dowiedział się, że blokada jest w innym miejscu, a droga będzie zamknięta od 16.00. Musimy więc jechać tak szybko, jak tylko się da, żeby zdążyć przejechać.
Ruszyliśmy więc.
Widoki naprawdę niesamowite. Właściwie można by było zatrzymywać się co chwilę i napawać, niestety - nie było na to czasu.
Szeryf wyprzedzał każde auto na drodze. Każda taka akcja zwiększała naszą szansę na przejechanie blokady (biorąc pod uwagę, że puszczano naraz np. 20 aut, miło byłoby znaleźć się na początku ostatniej puszczanej dwudziestki, a nie np. jako 22).
Choć była to metoda nieco ryzykowna. Ostatnio byliśmy "na plusie" z klątwami, a któremuś z wyprzedzanych kierowców mogłyby przecież puścić nerwy np. :D
Coraz bliżej blokady, coraz więcej śniegu...
I wreszcie jest :
Wszyscy byliśmy dosyć mocno zdenerwowani. Szeryf - bo obiecał, a my - nawet nie dlatego, że obawialiśmy się kolejnej nocy gdzieś przy drodze. Martwiliśmy się po prostu, że przy tak krótkim pobycie w Maroku, kolejna noc "wyjęta" z planów (jakichśtam, bo trudno już mówić o trzymaniu się naszego przewodnika :D spowoduje, że nie zobaczymy kolejnego miejsca, bo zwyczajnie nie zdążymy. Dodatkowo martwiliśmy się o Szeryfa. 3 dni temu wyszedł, jak zawsze, do pracy na postój taksówek. Pewnie myślał, że tez jak zawsze wróci ze zmiany np. ok 5 rano. A tu nic z tego - przyczepiła się do niego jakaś podejrzana szóstka, którą się trzeba opiekować i która na dodatek przynosi pecha :D I wylądował na drugim końcu kraju, zaliczając po drodze najdziwniejsze przygody :D (hmmm, może go wcześniej też ktoś przeklął... :D
W okolicach blokady spotkaliśmy dosyć duży konwój półciężarówek. Była to pomoc żywnościowa wysłana przez króla dla plemion żyjących wysoko w górach. Podobno przez śnieg zostali zupełnie odcięci od źródeł żywności.
Przez pewien odcinek drogi, na poboczu stało bardzo dużo psów. Czekały na jedzenie rzucane z aut. Pocieszający był fakt, że psy nie wyglądały na zagłodzone i to, że było ich tam tak dużo - dobitny dowód, że jedzenie było często rzucane, czyli opłacało się im czekać.
Parę godzin temu pomarańczowy piasek i palące słońce, a teraz takie widoki. Niesamowite.
Przejeżdżaliśmy też obok stacji narciarskiej, położonej niedaleko Ifrane. I to było jedyne miejsce, w którym było widać autentyczną radość ze śniegu :) Po stoku zjeżdżali mężczyźni w przebraniach św. Mikołaja. Konie, a nawet mały osiołek, zostały ustrojone rogami renifera. Gwar, śmiech i dziecięca radość :) Na maskach samochodów dumnie prężyły się bałwany. Każdy wie, jak polskie dzieci robią bałwany - toczą kule, które następnie ustawiają jedna na drugiej. Zawsze myślałam, że to jedyny i prawdziwie słuszny wizerunek bałwana. Otóż nie - marokańskie dzieci robią to trochę inaczej. Pieczołowicie wyklejają ze śniegu zwężający się mocno ku górze stożek, który staje się ciałem śniegowej postaci. Po zastanowieniu uznałam, że ma to sens. Dzieci odwzorowują po prostu Marokańczyków w tradycyjnych płaszczach (nie chcę się w takim razie zastanawiać, jak widzą nas polskie dzieci, budując nam dwa, a czasem trzy pękate brzuchy :D
Pomimo pośpiechu na drodze, powoli stawało się jasne, że do Fezu dotrzemy po zmroku. Zaraz po przyjeździe chcieliśmy ruszyć dalej - do Chefchaouen. Plan (nie rozumiem dlaczego jeszcze moja klawiatura przyjmuje takie bzdurne słowa :D był taki - w Fezie szybko coś jemy, lecimy na Supratour i jedziemy (w naszym przewodniku mieliśmy nawet rozkłady jazdy. Pełen profesjonalizm :D A ponieważ, jak już wiecie, zawsze trzymamy się planu i w dodatku był to wyjazd budżetowy (jak z resztą wszystkie nasze wyjazdy :), to....zapytaliśmy Szeryfa, za ile zawiezie nas do Chefchaouen :/ :D :D Za 200 MAD od osoby...Hm, cóż...zgodnie z zasadą "zawsze bądź sobą" oczywiście się zgodziliśmy :D :D
Szeryf wykonał parę telefonów i przekazał nam wiadomość, że jednak jego szef się nie zgadza, żeby jechał z nami po tak długiej jeździe (podejrzewamy, że jednak żaden szef nie istniał, a raczej to Szeryf był szefem wszystkich taksówkarzy. Wskazywało na to wiele przesłanek, ale nie będę Was tu zanudzać. Troszkę się zmartwiliśmy, bo to by wskazywało na fakt, że jednak nie polubił nas tak, jak my jego i chciał się od nas uwolnić. Od nas i od naszego pecha). Obiecał jednak, że po jedzeniu przyjedzie nowy kierowca (i, jak podkreślił, z większym autem. Czyli żegnajcie puzzle! :D
Szybka kolacja w Fezie (40 MAD za tadżin), długie pożegnanie i przesiadka do kolejnego auta. Tym razem 7 miejsc dla pasażerów. Początkowo nie mogliśmy się zupełnie w takiej przestrzeni odnaleźć :D Było jakoś tak, ja wiem? Samotnie? :D
Nowy kierowca przywitał nas słowami, że człowiek, który zna tylko dwa języki, jest analfabetą. Nie rokowało to dobrze naszej przyjaźni. Na szczęście nie uściślił, na jakim poziomie trzeba znać kolejne języki, więc szybko wytłumaczyliśmy sobie, że skoro umiemy powiedzieć "doswidania", to wszystko jest ok :D
Żeby go do końca usatysfakcjonować, na siedzeniu przy kierowcy usiadła koleżanka w najmniejszym stopniu analfabetyczna (okazało się z resztą, że pan preferuje rozmowy po francusku, więc wszystko się zgadzało). Niestety, szybko okazało się, że chyba jednak któryś z kierowców na drodze nie wytrzymał i jednak rzucił klątwę...Nasz nowy kierowca był po prostu Ślimakiem... :) Jechał z prędkością 20 km na godzinę i, dodatkowo, nie miał podzielnej uwagi. Był strasznie rozmowny i cały czas odwracał się do koleżanki siedzącej obok niego, wciągając ją w dyskusję. Niestety, zwalniał wtedy do 10 km na godzinę :/ :D
Po pierwszej godzinie jazdy (nie jestem przekonana, czy w ogóle wyjechaliśmy z Fezu...), zgodnie rozkazaliśmy koleżance, aby udawała, że śpi :D Niestety - szybko tego pożałowaliśmy. Droga była dosyć trudna, zakręty, jakieś przepaści, ciemno...Pan zatrzymał się przy przydrożnym stoisku z pomarańczami (chcieliśmy trochę kupić), wysiadł i podał swój telefon koleżance. Nikt z pozostałych nie rozumie po francusku, więc tylko mogliśmy obserwować jak jej twarz coraz bardziej blednie, a w oczach pojawia się strach...Po chwili wyglądaliśmy tak samo...Okazało się, że pan poprosił ją o wykręcenie numeru na swoim telefonie, gdyż, jak stwierdził "trochę niedowidzi"...:/ :D Nie było wyjścia - od tej pory, gdy tylko koleżanka przysypiała na fotelu, ktoś z nas budził ją szarpnięciem i słowami : "Gadaj z kierowcą!". A do Chefchaouen dojechaliśmy zieloni ze strachu. Po jakichś 6 godzinach...:/ :D
Chefchaouen nocą.
Nasz hostel. Trzeba przyznać, że kierowca się sprawdził. Zaprowadził nas do hostelu w samej medynie - 10 euro za noc ze śniadaniem.
No i w końcu dowiózł nas całych i zdrowych :)
C.d.n.Chefchaouen, Niebieskie Miasto położone w górach Rif...Spędziliśmy tu dwie noce, włócząc się, jedząc, zaglądając we wszystkie możliwe kąty. Odpoczywaliśmy - bo to miejsce jest znakomite do ładowania akumulatorów.
W takiej scenerii nawet klątwy jakby na moment odpuściły :)
Budynki w medynie Chefchaouen pomalowane są na niebiesko. Sama medyna jest zbudowana jak kopiec termitów - pnie się w górę. Wszędzie więc błękit, schody i koty. Olbrzymie ilości :)
Poza medyną Chefchaoen wygląda trochę jak typowe miasteczko turystyczno-uzdrowiskowe.
Olbrzymie wrażenie robi usytuowanie miasteczka - bezpośrednio w otoczeniu gór Rif, z których podobno pochodzi duża część światowej produkcji haszyszu. Coś w tym chyba musi być, bo w żadnym innym miejscu w Maroku nie pytano mnie aż tyle razy, czy chcę "special cigarette" (właściwie to nigdzie indziej mnie o to nie pytano, w dodatku tak otwarcie :)
Hostel wybrany nam przez Ślimaka był całkiem fajny. Śniadanie jedliśmy jednak tylko pierwszego ranka - było, delikatnie mówiąc, bardzo średnie. Natomiast nikt nie robił żadnych problemów, gdy powiedzieliśmy obsłudze, że kolejnego śniadania nie chcemy - cena za osobę spadła wtedy do 7 euro.
Taras naszego hostelu.
Hostelik miał jeszcze jedną wadę - w nocy było w nim masakrycznie, przerażająco wręcz zimno. Na szczęście w pokojach były koce w dużych ilościach. I mieliśmy też czapki...I kurtki zimowe.... :D