Niestety nie mam zbyt fajnych fotek z tego miasta. Nie spędziliśmy tam dużo czasu, poza tym nie mieliśmy zaklepanego juz żadnego noclegu i ruszyliśmy dalej przed siebie w poszukiwaniu jakiego hotelu.
Wieczorem dostarliśmy do Sidi Bennour i miny mieliśmy nietęgie, ponieważ nic nie mogliśmy znaleźć do spania. My jak my, ale dzieci niekoniecznie miały ochotę na nockę w samochodzie. W końcu udało nam się - coś w stylu hotelu robotniczego o dumnej nazwie Hotel des Voyageures. Całe szczęście mieliśmy tam spędzić tylko jedną nockę. "Łazienka" to te drzwi z tyłu po lewej, ledwo trzymający się podłogi sedes i prawie w tym samym miejscu tragiczny brodzik mający służyć za prysznic. Zjedliśmy szybko kolację, bo w ogólnodostępnej sali zbierali się już tubylcy na wieczorne modły. Nawet się nie rozbieraliśmy z ubrań do spania. Na szczęście cena znośna 100 mad/2 os, 120 mad/3 os.Rano obok hotelu skusiliśmy się na przepyszne śniadanko. Placki i herbata miętowa.
No to w drogę! Małe przystanki w przydrożnych miasteczkach na uzupełnienie zapasów.
I tak dojechaliśmy do kolejnego celu - El Jadida
Bardzo ładne miasto, warto poświecić ze dwa dni moim zdaniem. Dzień na plażę i dzień na medinę.
Po południu uderzyliśmy na autostradę. Casablance minęliśmy bokiem, w Rabacie spędziliśmy godzinę. Naszym planem było dojechać tego dnia do Fezu.W Fezie nie mieliśmy zarezerwowanego żadnego noclegu, a jak dojechaliśmy była już 21. Mieliśmy co prawda parę adresów zapisanych, ale nasz nawigacja niestety znowu dała ciała
:evil:. Drogę do miejscowości wyznaczała idealnie ale nie znajdowała już żadnych ulic. Sygic never again! Przynajmniej poza kontynentem. Pozostawał koniec języka za przewodnika. Wjechaliśmy do jakiejś super dzielnicy, fury takie że oko bielało. Ale za to z większością ludzi dało się porozumieć po angielsku. Co z tego jak nikt nie znał podawanych przez nas adresów. Ech, jedziemy dalej. Podejmujemy ostatnią próbę na rondzie, na którym jest usytuowana stacja benzynowa... Pytamy o drogę młodego chłopaka, który owszem wie co to za hotel (ufff) ale kompletnie go nie poleca (i co teraz...). Tzn, wg niego nie jest zły ale raczej dla mega backpakerów a nie rodzin z dziećmi (sale bardzowielooosobowe itp). Okazuje się jednak, że zna bardzo przyjemny hotel i nas do niego zaprowadzi (a jakże
;)). Zanim zdążyliśmy coś powiedzieć odrazu dodał że poprowadzi nas za darmo... Zobaczymy. Zapakował się i jeszcze kolegę na skuter i jedziemy. Faktycznie doprowadził nas do hotelu przy samym murze mediny po jednej stronie i ogromnym parku po drugiej stronie. Pozostała kwestia ceny. I tu też miłe zaskoczenie bo nie było tak źle, poniżej cennik:
Z tym, że w pokoju 1 osobowym spokojnie zmieściły się 2 osoby, a w 2 osobym 1 dorosły z dwójką dzieci. Problemu w recepcji żadnego nie było. Ceny nienegocjowalne, ustalone wg wywieszonego cennika ale hotel 2gwiazdkowy z rekomendacją jakiejś organizacji królewskiej. Pokoje na poziome europejskim z klima i standardem o wiele lepszym niż 2* w Europie.
Wejście Ale co z tego ma nasz kolega przewodnik. Zaproponował że zaprowadzi nas na super kolację z winem i specjałami marokańskimi ale podziękowaliśmy. Za to daliśmy się namówic na przewodnika po feskiej medinie w dniu nastepnym (podobno jego ojciec). Cena ustalona - 20 euro za 7 osób - 5 godzin łażenia.
Po ro rozpakowaniu udało się jeszcze pójść na wieczorny spacer po okolicy i trochę po medinie, tętniła życiem wieczornym prawie jak w Marrakeszu
:). Niestety po powrocie okazało się, że po zaliczonym upadku na chodnik aparat zdjęcia robił ale ich nie zapisywał
:(
:twisted:. Dobrze że co wieczór robiliśmy zrzut to odrazu wyszło... Ale bym się wkurzyła po powrocie do domu gdyby pół wyprawy poszło w kosmos...
Rano szybki spacer po marokańskie pieczywo i śniadanie zjedzone. Punktualnie o 9 pod hotelem czekał nasz wczorajszy przyjaciel z przewodnikiem. Faktycznie okazało się że to jego ojciec, a sam przewodnik miał normalną licencję więc byliśmy zadowoleni z dealu. Zapakował się z nami do samochodu i pojechaliśmy. Opowiadał bardzo dużo, ciekawie i bardzo dobrym angielskim. Wycieczka zaczęła się od pałacu królewskiego. Zdjęć bramie głównej i żołnierzom nie wolno robić, wszystkie ujęcia są więc bocznych murów.
Jedziemy dalej: panorama Fezu
Fabryka ceramiki feskiej
Oni układają to wszystko od tyłu na pamięć, całe wzory. Dopiero po sklejeniu tego wszystkiego odwracają na drugą stronę gdzie można podziwiać ich kunszt.
Sklep fabryczny. Można się było spokojnie targować, w związku z tym jakieś małe pamiątki zostały kupione
:).
Ruszamy dalej. Z przodu nasz przewodnik. Jedyny minus takiego rozwiązania to przymusowe odwiedziny we wszystkich "zaprzyjaźnionych" sklepach
:roll:.
Suszące się za miastem skóry
I sklep w garbarni Ceny duże. Ale uparci byli straszliwie, na odczepnego rzuciłam jakąś śmieszną cenę myśląc że ich zniechęcę. Nic z tego. Po wielu lamentach zgodzili się i tym sposobem za ok 60 zł mam torebkę z wielbłąda i taką sakiewkę przypinaną do paska...
:geek:
Warsztat, w którym wg słów przewodnika wytwarzane są naczynia zaopatrujące dwór królewski. Przepiękne.
Nie wiem czemu dopiero teraz, i to zupełnym przypadkiem, wdepnąłem na Twoją relację.Fajnie znowu popatrzeć na miejsca, w których się było, oczami innych.Czasami to samo miasto, a jakże inne miejsca. Tym bardziej nie mogę się doczekać dalszej części. Parę miejsc odwiedziłem, ale do Maroka postanowiłem co jakiś czas wracać. Miałem na myśli co kilka lat, a tu pół roku zaledwie minęło , a mnie znowu ciągnie. No cóż, na razie poczytam, dlatego nie daj się długo prosić i nadrób zaległości.
;)
Po południu ruszyliśmy w kierunku Safi.
Niestety nie mam zbyt fajnych fotek z tego miasta. Nie spędziliśmy tam dużo czasu, poza tym nie mieliśmy zaklepanego juz żadnego noclegu i ruszyliśmy dalej przed siebie w poszukiwaniu jakiego hotelu.
Wieczorem dostarliśmy do Sidi Bennour i miny mieliśmy nietęgie, ponieważ nic nie mogliśmy znaleźć do spania. My jak my, ale dzieci niekoniecznie miały ochotę na nockę w samochodzie.
W końcu udało nam się - coś w stylu hotelu robotniczego o dumnej nazwie Hotel des Voyageures. Całe szczęście mieliśmy tam spędzić tylko jedną nockę.
"Łazienka" to te drzwi z tyłu po lewej, ledwo trzymający się podłogi sedes i prawie w tym samym miejscu tragiczny brodzik mający służyć za prysznic. Zjedliśmy szybko kolację, bo w ogólnodostępnej sali zbierali się już tubylcy na wieczorne modły. Nawet się nie rozbieraliśmy z ubrań do spania. Na szczęście cena znośna 100 mad/2 os, 120 mad/3 os.Rano obok hotelu skusiliśmy się na przepyszne śniadanko. Placki i herbata miętowa.
No to w drogę!
Małe przystanki w przydrożnych miasteczkach na uzupełnienie zapasów.
I tak dojechaliśmy do kolejnego celu - El Jadida
Bardzo ładne miasto, warto poświecić ze dwa dni moim zdaniem. Dzień na plażę i dzień na medinę.
Po południu uderzyliśmy na autostradę. Casablance minęliśmy bokiem, w Rabacie spędziliśmy godzinę. Naszym planem było dojechać tego dnia do Fezu.W Fezie nie mieliśmy zarezerwowanego żadnego noclegu, a jak dojechaliśmy była już 21.
Mieliśmy co prawda parę adresów zapisanych, ale nasz nawigacja niestety znowu dała ciała :evil:. Drogę do miejscowości wyznaczała idealnie ale nie znajdowała już żadnych ulic. Sygic never again! Przynajmniej poza kontynentem.
Pozostawał koniec języka za przewodnika. Wjechaliśmy do jakiejś super dzielnicy, fury takie że oko bielało. Ale za to z większością ludzi dało się porozumieć po angielsku. Co z tego jak nikt nie znał podawanych przez nas adresów. Ech, jedziemy dalej. Podejmujemy ostatnią próbę na rondzie, na którym jest usytuowana stacja benzynowa... Pytamy o drogę młodego chłopaka, który owszem wie co to za hotel (ufff) ale kompletnie go nie poleca (i co teraz...). Tzn, wg niego nie jest zły ale raczej dla mega backpakerów a nie rodzin z dziećmi (sale bardzowielooosobowe itp). Okazuje się jednak, że zna bardzo przyjemny hotel i nas do niego zaprowadzi (a jakże ;)). Zanim zdążyliśmy coś powiedzieć odrazu dodał że poprowadzi nas za darmo... Zobaczymy. Zapakował się i jeszcze kolegę na skuter i jedziemy. Faktycznie doprowadził nas do hotelu przy samym murze mediny po jednej stronie i ogromnym parku po drugiej stronie. Pozostała kwestia ceny. I tu też miłe zaskoczenie bo nie było tak źle, poniżej cennik:
Z tym, że w pokoju 1 osobowym spokojnie zmieściły się 2 osoby, a w 2 osobym 1 dorosły z dwójką dzieci. Problemu w recepcji żadnego nie było. Ceny nienegocjowalne, ustalone wg wywieszonego cennika ale hotel 2gwiazdkowy z rekomendacją jakiejś organizacji królewskiej. Pokoje na poziome europejskim z klima i standardem o wiele lepszym niż 2* w Europie.
Wejście
Ale co z tego ma nasz kolega przewodnik. Zaproponował że zaprowadzi nas na super kolację z winem i specjałami marokańskimi ale podziękowaliśmy. Za to daliśmy się namówic na przewodnika po feskiej medinie w dniu nastepnym (podobno jego ojciec). Cena ustalona - 20 euro za 7 osób - 5 godzin łażenia.
Po ro rozpakowaniu udało się jeszcze pójść na wieczorny spacer po okolicy i trochę po medinie, tętniła życiem wieczornym prawie jak w Marrakeszu :). Niestety po powrocie okazało się, że po zaliczonym upadku na chodnik aparat zdjęcia robił ale ich nie zapisywał :( :twisted:. Dobrze że co wieczór robiliśmy zrzut to odrazu wyszło... Ale bym się wkurzyła po powrocie do domu gdyby pół wyprawy poszło w kosmos...
Rano szybki spacer po marokańskie pieczywo i śniadanie zjedzone. Punktualnie o 9 pod hotelem czekał nasz wczorajszy przyjaciel z przewodnikiem. Faktycznie okazało się że to jego ojciec, a sam przewodnik miał normalną licencję więc byliśmy zadowoleni z dealu. Zapakował się z nami do samochodu i pojechaliśmy.
Opowiadał bardzo dużo, ciekawie i bardzo dobrym angielskim.
Wycieczka zaczęła się od pałacu królewskiego. Zdjęć bramie głównej i żołnierzom nie wolno robić, wszystkie ujęcia są więc bocznych murów.
Jedziemy dalej: panorama Fezu
Fabryka ceramiki feskiej
Oni układają to wszystko od tyłu na pamięć, całe wzory. Dopiero po sklejeniu tego wszystkiego odwracają na drugą stronę gdzie można podziwiać ich kunszt.
Sklep fabryczny. Można się było spokojnie targować, w związku z tym jakieś małe pamiątki zostały kupione :).
Ruszamy dalej. Z przodu nasz przewodnik. Jedyny minus takiego rozwiązania to przymusowe odwiedziny we wszystkich "zaprzyjaźnionych" sklepach :roll:.
Suszące się za miastem skóry
I sklep w garbarni
Ceny duże. Ale uparci byli straszliwie, na odczepnego rzuciłam jakąś śmieszną cenę myśląc że ich zniechęcę. Nic z tego. Po wielu lamentach zgodzili się i tym sposobem za ok 60 zł mam torebkę z wielbłąda i taką sakiewkę przypinaną do paska... :geek:
Warsztat, w którym wg słów przewodnika wytwarzane są naczynia zaopatrujące dwór królewski. Przepiękne.