Ale dla mnie najciekawsi są ludzie. Ponieważ przez wsie jedziemy wolno więc robię trochę fotek
Maj to jest tutaj jeden z najzimniejszych miesięcy, nic dziwnego, że ludzie poubierani w ciepłe kurty i czapki zimowe.
Nie przeszkadza to chodzić na bosaka oczywiście
Mnóstwo dzieci do nas macha i cieszy michy.
Tu wyraźnie usłyszeliśmy co wołali: „white people, white people…..” Moje dzieciaki w szoku!
Dojeżdżamy do bramy Parku Narodowego Lake Nakuru, wpisanego na listę UNESCO.
Cennik, jest trochę taniej niż w Masai Mara ale dalej sporo. Nie zmaterializowały się jeszcze zapowiadane duże podwyżki dla zagranicznych turystów.
Jemy tu lunchyk pudełkowy pod drzewkiem na którym posiłek umilają nam błyszczaki
Park Nakuru jest mały w porównaniu do Masai Mary i zjedziemy go w całe popołudnie. Zaczynamy od równin ze stadami zwierząt, głównie antylop, gazeli i bawołów
Pani „pumbowa” z blond fryzurą i dzieciakami
Tutaj oprócz rozległej sawanny jest też las
Bardzo blisko nas przepiękny kob śniady
A tutaj udało się ustrzelić bardzo ciekawe ptaki – parę wikłaczy olbrzymich. Mają bardzo śmieszne zwyczaje godowe, stado samców z tymi długimi ogonami podskakuje w wysokiej trawie aby zaimponować samiczce. Ja zrobiłem fotę już po godach
Jedną z atrakcji parku Nakuru są nosorożce czarne. Rzeczywiście widzimy parę osobników z daleka i jeździmy długo i namiętnie aby namierzyć jakiegoś blisko. Niestety bez powodzenia. Ten samotnik był najbliżej gdzie udało się podjechać:
Centralną część parku stanowi jezioro Nakuru na którym żyją wielkie populacje pelikanów i flamingów.
Niestety flamingów nie obserwujemy (są gdzie hen po drugie stronie) za to pelikanów jest bardzo dużo:
Jeszcze jeden fajny gatunek małpy: blue balls monkey czyli kotawiec sawannowy
A dlaczego nazwa „blue balls” ? No właśnie dlatego ?:
Tu ustrzeliłem pięknego zimorodka srokatego
Oprócz tego sporo „klasycznej” zwierzyny praktycznie na samej drodze, zebry, bawoły i pawiany
Tuż przed samym wyjazdem jeszcze dorodny Pan Guziec:
Park Lake Nakuru kończy się właściwe w centrum drugiego co do wielkości miasta Kenii czyli Nakuru:
Tutaj mamy jedyny na wyprawie nocleg w hotelu. No całkiem przyzwoity hotel wybrałem i polecam, Eastmark Hotel Nakuru. Jest praktycznie cały pusty więc wita nas nawet sam właściciel upewniając się, że wszystko jest ok. Mamy w cenie kolację i śniadanie ale że jest jeszcze chwila to zabieram rodzinkę na spacer po mieście (upewniwszy się, że Martine odjechał na swoją kwaterę bo prosił nas solennie abyśmy sami nigdzie nie chodzili!)
Dzieciaki chodzą po ulicy nie mogąc się nadziwić temu syfowi i bałaganowi, no tak wygląda w miarę cywilizowana Afryka przecież. Ale wszyscy dookoła są mili i się uśmiechają. Trafiamy na bazar, gdzie córka odkrywa stoisko z bransoletkami….
No tak, zostawiam tu „pokaźną” kwotę ? Wyszło po 4,5zł za jedną bransoletkę. Dla porównania w wielkich stoiskach dla turystów po drodze podobne bransoletki chodzą po 30-50zł ! Ale dalsze zwiedzanie miasta przerywa nam nagłe oberwanie chmury. Mamy wprawdzie kurtki przeciwdeszczowe ale na to, co leje się z nieba nie pomaga nawet parasolka! Prawdziwy „torrential rain”. Musimy schronić się po okapem miejscowego budynku razem z tubylcami. Miasto zamiera, po ulicach przelewają się rzeki wody dosłownie w 15 minut od rozpoczęcia ulewy. Do hotelu mamy 200m ale wyjść na ulicę to jak wskoczyć do strumienia z wodą. Idziemy wobec tego na kawkę do knajpki obok. Tu kolejny szok cenowy. Filiżanka kawy kosztuje po przeliczeniu…. 40 groszy!! No ewidentnie trafiliśmy na lokal tylko dla miejscowych. Po pół godzinie deszcz przestaje padać i 10 minut później na ulicy już nie ma śladu dużej wody. Tak to wygląda, trzeba po prostu przeczekać.
Jutro czeka nas wielogodzinny przejazd w kierunku parku Amboseli i Kilimandżaro.
Stay tuned!Z Nakuru do Parku Amboseli jest ponad 360km. W warunkach afrykańskiego ruchu drogowego zajmie nam to około 8 godzin. Wyjeżdżamy więc wcześnie rano zaraz po śniadaniu i staramy się przebić przez najbardziej zatłoczoną drogę Kenii – szlak z Mombasy przez Nairobi aż do granicy ugandyjskiej. Mijamy po drodze Lake Elementaita, przepięknie położone wśród gór:
Odpuszczamy Lake Naivasha, obok jest krater wulkanu Longonot:
Mijamy znowu Nairobi pustą obwodnicą (jest płatna więc cały ruch idzie obok) i w ciągłym sznurze ciężarówek tniemy w kierunku Mombasy. Dopiero za Emali jest skręt z trasy na południe w kierunku Kilimandżaro i parku Amboseli. Martine oczywiście wyprzedza co się da jak szalony, czasami na trzeciego. Zupełnie nie reaguje na uwagi, że nas się nigdzie nie śpieszy.
Jedziemy przez małe miejscowości, gdzie kwitnie handel przyuliczny, trasą tranzytową przejeżdża bardzo dużo ciężarówek więc gdzie tylko można na ulicy stoją sprzedawcy. Oferują towar ryzykując życiem:
Ludzi wożą tu bardzo kolorowe busiki, oklejone ciekawymi napisami.
Widzę, że niezależnie jakie plemię afrykańskie, żelazny pkt, czyli rozpalanie ognia przy pomocy drewna i tarcia, musi być:). Wcześniej widzieliśmy to u Masajow, w tym roku w wiosce pokazowej Damara
:)
Niesamowita relacja i przepiękne zdjęcia. Przeżyliście Państwo wspaniałą przygodę. Ja także planuję taką przeżyć na początku lutego 2025 zabierając do Kenii 2 moich dzieciaków i żonę. Czy podzieli się Pan namiarem na kierowcę? Czy Kierowcę załatwiał Pan osobno a osobno w ramach oferty z lokalnego biura noclegi, bo nie wiem, czy dobrze zrozumiałem? Serdecznie pozdrawiam.
Tu namiar do naszego kierowcy Martina +254723442842 kontakt przez Whatsapp oczywiście. Pogadaj z nim i napisz co się konkretnie interesuje. Pisałem w relacji o cenach więc będziesz miał pogląd które opcje są najbardziej opłacalne.
Ale dla mnie najciekawsi są ludzie. Ponieważ przez wsie jedziemy wolno więc robię trochę fotek
Maj to jest tutaj jeden z najzimniejszych miesięcy, nic dziwnego, że ludzie poubierani w ciepłe kurty i czapki zimowe.
Nie przeszkadza to chodzić na bosaka oczywiście
Mnóstwo dzieci do nas macha i cieszy michy.
Tu wyraźnie usłyszeliśmy co wołali: „white people, white people…..” Moje dzieciaki w szoku!
Dojeżdżamy do bramy Parku Narodowego Lake Nakuru, wpisanego na listę UNESCO.
Cennik, jest trochę taniej niż w Masai Mara ale dalej sporo. Nie zmaterializowały się jeszcze zapowiadane duże podwyżki dla zagranicznych turystów.
Jemy tu lunchyk pudełkowy pod drzewkiem na którym posiłek umilają nam błyszczaki
Park Nakuru jest mały w porównaniu do Masai Mary i zjedziemy go w całe popołudnie. Zaczynamy od równin ze stadami zwierząt, głównie antylop, gazeli i bawołów
Pani „pumbowa” z blond fryzurą i dzieciakami
Tutaj oprócz rozległej sawanny jest też las
Bardzo blisko nas przepiękny kob śniady
A tutaj udało się ustrzelić bardzo ciekawe ptaki – parę wikłaczy olbrzymich. Mają bardzo śmieszne zwyczaje godowe, stado samców z tymi długimi ogonami podskakuje w wysokiej trawie aby zaimponować samiczce. Ja zrobiłem fotę już po godach
Jedną z atrakcji parku Nakuru są nosorożce czarne. Rzeczywiście widzimy parę osobników z daleka i jeździmy długo i namiętnie aby namierzyć jakiegoś blisko. Niestety bez powodzenia. Ten samotnik był najbliżej gdzie udało się podjechać:
Centralną część parku stanowi jezioro Nakuru na którym żyją wielkie populacje pelikanów i flamingów.
Niestety flamingów nie obserwujemy (są gdzie hen po drugie stronie) za to pelikanów jest bardzo dużo:
Jeszcze jeden fajny gatunek małpy: blue balls monkey czyli kotawiec sawannowy
A dlaczego nazwa „blue balls” ? No właśnie dlatego ?:
Tu ustrzeliłem pięknego zimorodka srokatego
Oprócz tego sporo „klasycznej” zwierzyny praktycznie na samej drodze, zebry, bawoły i pawiany
Tuż przed samym wyjazdem jeszcze dorodny Pan Guziec:
Park Lake Nakuru kończy się właściwe w centrum drugiego co do wielkości miasta Kenii czyli Nakuru:
Tutaj mamy jedyny na wyprawie nocleg w hotelu. No całkiem przyzwoity hotel wybrałem i polecam, Eastmark Hotel Nakuru. Jest praktycznie cały pusty więc wita nas nawet sam właściciel upewniając się, że wszystko jest ok. Mamy w cenie kolację i śniadanie ale że jest jeszcze chwila to zabieram rodzinkę na spacer po mieście (upewniwszy się, że Martine odjechał na swoją kwaterę bo prosił nas solennie abyśmy sami nigdzie nie chodzili!)
Dzieciaki chodzą po ulicy nie mogąc się nadziwić temu syfowi i bałaganowi, no tak wygląda w miarę cywilizowana Afryka przecież. Ale wszyscy dookoła są mili i się uśmiechają.
Trafiamy na bazar, gdzie córka odkrywa stoisko z bransoletkami….
No tak, zostawiam tu „pokaźną” kwotę ? Wyszło po 4,5zł za jedną bransoletkę. Dla porównania w wielkich stoiskach dla turystów po drodze podobne bransoletki chodzą po 30-50zł !
Ale dalsze zwiedzanie miasta przerywa nam nagłe oberwanie chmury. Mamy wprawdzie kurtki przeciwdeszczowe ale na to, co leje się z nieba nie pomaga nawet parasolka! Prawdziwy „torrential rain”. Musimy schronić się po okapem miejscowego budynku razem z tubylcami. Miasto zamiera, po ulicach przelewają się rzeki wody dosłownie w 15 minut od rozpoczęcia ulewy.
Do hotelu mamy 200m ale wyjść na ulicę to jak wskoczyć do strumienia z wodą. Idziemy wobec tego na kawkę do knajpki obok. Tu kolejny szok cenowy. Filiżanka kawy kosztuje po przeliczeniu…. 40 groszy!! No ewidentnie trafiliśmy na lokal tylko dla miejscowych.
Po pół godzinie deszcz przestaje padać i 10 minut później na ulicy już nie ma śladu dużej wody. Tak to wygląda, trzeba po prostu przeczekać.
Jutro czeka nas wielogodzinny przejazd w kierunku parku Amboseli i Kilimandżaro.
Stay tuned!Z Nakuru do Parku Amboseli jest ponad 360km. W warunkach afrykańskiego ruchu drogowego zajmie nam to około 8 godzin. Wyjeżdżamy więc wcześnie rano zaraz po śniadaniu i staramy się przebić przez najbardziej zatłoczoną drogę Kenii – szlak z Mombasy przez Nairobi aż do granicy ugandyjskiej.
Mijamy po drodze Lake Elementaita, przepięknie położone wśród gór:
Odpuszczamy Lake Naivasha, obok jest krater wulkanu Longonot:
Mijamy znowu Nairobi pustą obwodnicą (jest płatna więc cały ruch idzie obok) i w ciągłym sznurze ciężarówek tniemy w kierunku Mombasy. Dopiero za Emali jest skręt z trasy na południe w kierunku Kilimandżaro i parku Amboseli. Martine oczywiście wyprzedza co się da jak szalony, czasami na trzeciego. Zupełnie nie reaguje na uwagi, że nas się nigdzie nie śpieszy.
Jedziemy przez małe miejscowości, gdzie kwitnie handel przyuliczny, trasą tranzytową przejeżdża bardzo dużo ciężarówek więc gdzie tylko można na ulicy stoją sprzedawcy. Oferują towar ryzykując życiem:
Ludzi wożą tu bardzo kolorowe busiki, oklejone ciekawymi napisami.