Wracamy do linii kolejki wąskotorowej. Na stacji pośredniej odbieramy bilety i wsiadamy do pociągu, który zjawia się po ok. 10 minutach. Wysiada tu grupa pasażerów, więc pojawiają się wolne miejsca dla naszej trójki. Dojeżdżamy do ostatniej stacji i pozostaje już tylko spacer kładkami, którymi docieramy do Gardzieli Diabła. Jest wspaniale, choć wysoki poziom wody w rzece sprawia, że wodospad wzbija w powietrze ogromne masy drobnych kropel, które ograniczają nieco widoki.
Wracamy na stację kolejki. Czas oczekiwania to znowu kilkadziesiąt minut, więc wracamy na piechotę. Po drodze obserwujemy, jak kilkadziesiąt motyli sączy z ziemi wilgoć bogatą w związki mineralne, a kawałek dalej wielką (ma coś ok. 3 cm długości) mrówkę samotnicę i jeszcze większą (na oko dobre 10-12 cm) cykadę.
Świadomie odpuszczamy niektóre fragmenty parku argentyńskiego (np. część piknikową, tak bardzo lubianą przez małpy i ostronosy). Strona brazylijska jest teraz zamykana o godzinę wcześniej, a nie mamy pewności, jaka sytuacja panuje na granicy (mieszkańcy Foz tankują tanie argentyńskie paliwo i mogą być korki), więc wolimy nie ryzykować. Po dotarciu na granicę oddychamy z ulgą. Nie dość, że jest dość pustawo, nikt nawet jednym słowem nie próbuje zakwestionować możliwości naszego powrotu do Brazylii. Przepisy zatem swoje, a życie swoje
:D Awaryjny plan zakładający powrót przez Paragwaj (z którego wjazd do Brazylii jest już od jakiegoś czasu oficjalnie możliwy), wymagający nadrobienia kilkudziesięciu kilometrów, pozostaje tylko planem.
Z przejścia granicznego do parku brazylijskiego jest rzut beretem, więc już po chwili jesteśmy na miejscu. Kupujemy bilety w kasie samoobsługowej, wbijamy pamiątkową pieczątkę do paszportów i ruszamy autem Eduardo (przywilej wyłącznie dla przewodników - inni muszą korzystać z autobusów) w kierunku wodospadów. Strona brazylijska pokazuje te same wodospady z innej perspektywy, ale to co najlepsze czeka na samym końcu. Jestem zachwycony nie mniej, niż w 2019 r.
Opuszczając wodospady zastanawiam się, czy uda mi się utrzymać dotychczasową częstotliwość wizyt w tym miejscu i przybyć tu ponownie w 2023 r., tym razem z rodziną? Ściskam za to kciuki.
Eduardo odwozi nas do hotelu, gdzie rozstajemy się do jutra, gdy ma nas jeszcze podrzucić na lotnisko. Resztę dnia spędzamy (a jakże!) na jedzeniu w Rafain Chopp (restauracji należącej, podobnie jak hotel i kolejna restauracja, do lokalnego polityka), a potem jeszcze przy Marco das Três Fronteiras.
To ostatnie miejsce to typowa wydmuszka samorządowa. Stworzono tutaj cepeliową sielankę z różnymi akcentami folklorystycznymi i historycznymi, które na kilometr pachną komercją. Dla mieszkańców Foz wstęp jest bezpłatny, a dla wszystkich innych wymaga wysupłania 40 BRL. Jeśli warto je wydać, to tylko wtedy, gdy trafi się na jakiś pokaz lub koncert. W innym wypadku lepiej poczekać do 21:00, gdy brama "parku" jest otwierana na oścież dla wszystkich za darmo
;) Warto również uzbroić się w cierpliwość, bo złapanie kierowcy Ubera chętnego na kurs z tego miejsca to długa zabawa, a powrót na piechotę raczej odpada. Po 5(!) anulowaniach kursów przez kierowców, w końcu jeden podjeżdża po nas i trafiamy z powrotem do Ibisa. To koniec jakże udanego pobytu w Foz do Iguaçu. Jutro o 8:40 Eduardo zawiezie nas na lotnisko i zzzziu... będziemy znów w Sao Paulo.Jak to zwykle bywa, końcówkę relacji zamieszczam będąc już w kraju. Mam lekki poślizg, bo ledwo wróciłem, a przyplątało się do mnie przeziębienie. Pogoda jest tu po prostu ohydna, a że złapałem gumę i musiałem łazić między wulkanizacją a pracą, aura wywarła destrukcyjny wpływ na mój rozstrojony organizm. Dziś jest już lepiej, więc czas na zakończenie...
Eduardo z iście szwajcarską punktualnością podjeżdża pod hotel i odwozi nas na lotnisko. W IGU panuje o tyle specyficzna organizacja pracy, że najpierw, jeszcze przed stanowiskami check in, trzeba oddać bagaż do prześwietlenia. Ma to prawdopodobnie związek z chęcią wyłapania tych, którzy zbyt wielkimi garściami czerpią z tańszych zakupów w paragwajskim Ciudad del Este. Oddajemy bagaż i po kontroli bezpieczeństwa przechodzimy dalej. W ogóle tego nie planowaliśmy, ale cóż to ja widzę? Na lotnisku IGU uruchomiono salonik! Czasu mamy raptem kilkanaście minut, ale co tam... Dla społeczności F4F poświęcę kolejną wejściówkę z karty Diners, bo to nie lada nowinka, ten salonik.
Mimo krótkiego czasu spędzonego tutaj, mogę powiedzieć, że jest bardzo przyjemnie - kameralnie, z bardzo sympatyczną obsługą (Panie starają się w taki naturalny, niewymuszony sposób) i satysfakcjonującą - jak na to miejsce - ofertą.
Samolot już czeka. Jest nawet rękaw! Siadam na z góry upatrzonym miejscu po prawej stronie, które pozwala mi raz jeszcze spojrzeć na wodospady. Czy uda się tu wrócić w ciągu najbliższych 2 lat?
W dole majaczy już Sao Paulo. Lądując na lotnisku Congonhas widoki zdają się mniej szpetne, niż w przypadku Guarulhos. Owszem, jest dużo betonu, ale nie brakuje i zieleni parków, a same budynki poniżej bardziej są jakieś takie przyjazne oczom.
Tu mnie masz
:DWłaśnie zameldowaliśmy się w hotelu i pierwsze co robimy, to jemy śniadanie (w samolocie oczywiście też było)
:DDalsza część za jakiś czas, bo mamy dziś intensywny dzień w SP....
To tylko wypadek przy pracy. Choć może podświadomy, bo dzieciństwo upłynęło mi w dużej mierze pod wpływem dziadka - intendenta na promach pływających do... Szwecji.
Dwa pytania:- ile Pani Ania życzy sobie za dniówkę?- w Hiltonie da radę wjechać na górę na zdjecia, ewentualnie coś drobnego zamówić czy tylko dla gości hotelowych?
Dwie odpowiedzi:1) za każde 8 h (w praktyce wychodziło zawsze dłużej) zapłaciliśmy 400 BRL, łącznie za 2 osoby. W sumie wyszło zatem 800 BRL, do podziału na 2. Oczywiście, bilety wstępu i transport (zawsze Uber) to dodatkowy koszt, ale to jest do wydania niezależnie od formy zwiedzania (dodam, że oficjalni przewodnicy mają wstępy i przejazdy kolejkami za darmo), 2) wydaje mi się, że tak zupełnie bokiem wjechać się nie da, bo do wjazdu na dowolne piętro musisz mieć kartę. Niewykluczone jednak, że po zagadaniu w recepcji, że chce się pojechać do Lounge Isabel (nazwa baru), jakoś to organizują. Mogę o to zapytać - dam jeszcze znać.
W recepcji powiedzieli, że najlepiej dzień wcześniej skontaktować się z nimi i zarezerwować miejsce, a oni, po przyjściu takiego gościa z zewnątrz wpuszczą go do góry.@ofer - może chodziło Ci o ich Executive Lounge (strasznie marny swoją drogą)? To na samej górze, to Isabel Lounge.
@tropikey Cieszę się, że jesteś zadowolony z usług Ani - polecam za każdym razem, bo ona ma furę pomysłów na zwiedzanie Rio i okolic.Jak ktoś chce wycisnąć maksimum, to polecam kombo z kierowcą (np. lokalsem, Gabrielem), wprawdzie to kosztuje kolejne 400 BRL, ale są to bardzo dobrze wydane pieniądze.Co do pomników, jak już znalazłeś Chopina, to między wejściem 8 a 9 koło Ipanema jest popiersie Piłsudskiego (Busto do Marechal Józef Piłsudski), obecnie ma oberwaną tablicę, ale rozpoznawalny bez problemu
;)
Gdyby ktoś był ciekaw, jak brzmi samba przy Pedra do Sal, to tu jest przykład (jest jedną różnica: teraz jest zachowany drobny dystans między muzykami, a widownią):https://youtu.be/4xG49p_QFGg
Fajna relacja, choć trochę nie w moim stylu, gdyż wolę odkrywać (lub nie) wszystko sam.
;) Rio jest super. Sam spałem w 2 favelach i widok tylko trochę gorszy niż z Hiltona.
;)
Wracamy do linii kolejki wąskotorowej. Na stacji pośredniej odbieramy bilety i wsiadamy do pociągu, który zjawia się po ok. 10 minutach. Wysiada tu grupa pasażerów, więc pojawiają się wolne miejsca dla naszej trójki. Dojeżdżamy do ostatniej stacji i pozostaje już tylko spacer kładkami, którymi docieramy do Gardzieli Diabła. Jest wspaniale, choć wysoki poziom wody w rzece sprawia, że wodospad wzbija w powietrze ogromne masy drobnych kropel, które ograniczają nieco widoki.
Wracamy na stację kolejki. Czas oczekiwania to znowu kilkadziesiąt minut, więc wracamy na piechotę. Po drodze obserwujemy, jak kilkadziesiąt motyli sączy z ziemi wilgoć bogatą w związki mineralne, a kawałek dalej wielką (ma coś ok. 3 cm długości) mrówkę samotnicę i jeszcze większą (na oko dobre 10-12 cm) cykadę.
Świadomie odpuszczamy niektóre fragmenty parku argentyńskiego (np. część piknikową, tak bardzo lubianą przez małpy i ostronosy). Strona brazylijska jest teraz zamykana o godzinę wcześniej, a nie mamy pewności, jaka sytuacja panuje na granicy (mieszkańcy Foz tankują tanie argentyńskie paliwo i mogą być korki), więc wolimy nie ryzykować.
Po dotarciu na granicę oddychamy z ulgą. Nie dość, że jest dość pustawo, nikt nawet jednym słowem nie próbuje zakwestionować możliwości naszego powrotu do Brazylii. Przepisy zatem swoje, a życie swoje :D
Awaryjny plan zakładający powrót przez Paragwaj (z którego wjazd do Brazylii jest już od jakiegoś czasu oficjalnie możliwy), wymagający nadrobienia kilkudziesięciu kilometrów, pozostaje tylko planem.
Z przejścia granicznego do parku brazylijskiego jest rzut beretem, więc już po chwili jesteśmy na miejscu. Kupujemy bilety w kasie samoobsługowej, wbijamy pamiątkową pieczątkę do paszportów i ruszamy autem Eduardo (przywilej wyłącznie dla przewodników - inni muszą korzystać z autobusów) w kierunku wodospadów. Strona brazylijska pokazuje te same wodospady z innej perspektywy, ale to co najlepsze czeka na samym końcu. Jestem zachwycony nie mniej, niż w 2019 r.
Opuszczając wodospady zastanawiam się, czy uda mi się utrzymać dotychczasową częstotliwość wizyt w tym miejscu i przybyć tu ponownie w 2023 r., tym razem z rodziną? Ściskam za to kciuki.
Eduardo odwozi nas do hotelu, gdzie rozstajemy się do jutra, gdy ma nas jeszcze podrzucić na lotnisko. Resztę dnia spędzamy (a jakże!) na jedzeniu w Rafain Chopp (restauracji należącej, podobnie jak hotel i kolejna restauracja, do lokalnego polityka), a potem jeszcze przy Marco das Três Fronteiras.
To ostatnie miejsce to typowa wydmuszka samorządowa. Stworzono tutaj cepeliową sielankę z różnymi akcentami folklorystycznymi i historycznymi, które na kilometr pachną komercją. Dla mieszkańców Foz wstęp jest bezpłatny, a dla wszystkich innych wymaga wysupłania 40 BRL. Jeśli warto je wydać, to tylko wtedy, gdy trafi się na jakiś pokaz lub koncert. W innym wypadku lepiej poczekać do 21:00, gdy brama "parku" jest otwierana na oścież dla wszystkich za darmo ;)
Warto również uzbroić się w cierpliwość, bo złapanie kierowcy Ubera chętnego na kurs z tego miejsca to długa zabawa, a powrót na piechotę raczej odpada.
Po 5(!) anulowaniach kursów przez kierowców, w końcu jeden podjeżdża po nas i trafiamy z powrotem do Ibisa. To koniec jakże udanego pobytu w Foz do Iguaçu. Jutro o 8:40 Eduardo zawiezie nas na lotnisko i zzzziu... będziemy znów w Sao Paulo.Jak to zwykle bywa, końcówkę relacji zamieszczam będąc już w kraju. Mam lekki poślizg, bo ledwo wróciłem, a przyplątało się do mnie przeziębienie. Pogoda jest tu po prostu ohydna, a że złapałem gumę i musiałem łazić między wulkanizacją a pracą, aura wywarła destrukcyjny wpływ na mój rozstrojony organizm. Dziś jest już lepiej, więc czas na zakończenie...
Eduardo z iście szwajcarską punktualnością podjeżdża pod hotel i odwozi nas na lotnisko.
W IGU panuje o tyle specyficzna organizacja pracy, że najpierw, jeszcze przed stanowiskami check in, trzeba oddać bagaż do prześwietlenia. Ma to prawdopodobnie związek z chęcią wyłapania tych, którzy zbyt wielkimi garściami czerpią z tańszych zakupów w paragwajskim Ciudad del Este. Oddajemy bagaż i po kontroli bezpieczeństwa przechodzimy dalej. W ogóle tego nie planowaliśmy, ale cóż to ja widzę? Na lotnisku IGU uruchomiono salonik! Czasu mamy raptem kilkanaście minut, ale co tam... Dla społeczności F4F poświęcę kolejną wejściówkę z karty Diners, bo to nie lada nowinka, ten salonik.
Mimo krótkiego czasu spędzonego tutaj, mogę powiedzieć, że jest bardzo przyjemnie - kameralnie, z bardzo sympatyczną obsługą (Panie starają się w taki naturalny, niewymuszony sposób) i satysfakcjonującą - jak na to miejsce - ofertą.
Samolot już czeka. Jest nawet rękaw! Siadam na z góry upatrzonym miejscu po prawej stronie, które pozwala mi raz jeszcze spojrzeć na wodospady. Czy uda się tu wrócić w ciągu najbliższych 2 lat?
W dole majaczy już Sao Paulo. Lądując na lotnisku Congonhas widoki zdają się mniej szpetne, niż w przypadku Guarulhos. Owszem, jest dużo betonu, ale nie brakuje i zieleni parków, a same budynki poniżej bardziej są jakieś takie przyjazne oczom.