Pora coś zjeść (co by @igore nie pomyślał, że spuściłem z tonu
:D ). Maciek proponuje Peixaria bar e venda (https://m.facebook.com/peixariabarevenda/). Bardzo fajne miejsce z nadmorskim klimatem, mimo że do plaży jest stąd przecież coś ok. 100 km.
Spędzamy tu całkiem sporo czasu, jedząc, popijając Caipirinhę i cachacę w różnych wariantach, gawędząc o życiu w Brazylii i wspominając znane całej naszej trójce okolice Trójmiasta.
Dalsza trasa prowadzi do dzielnicy Brooklin, w której mieszka Maciek (widok z tarasu ma zacny
:) ), a tam do zrealizowania są dwa punkty:
1) zakup karty SIM w salonie VIVO,
2) poimprezowanie na miarę naszych gasnących powoli sił.
To pierwsze czynimy tuż przed zamknięciem salonu. Podejrzewam, że sami też dalibyśmy radę, ale obsługa nie znała angielskiego ni w ząb, więc pomoc Maćka przyspieszyła sprawę co najmniej dwukrotnie. Bierzemy zestaw składający się z karty SIM (12 BRL) i doładowania w postaci 3 GB (15 BRL). Widzę, że schodzi to na razie dość skromnie, więc kto wie, może wystarczy do końca pobytu.
Po drodze do drugiego punktu podchodzimy jeszcze do jednego z owoców twórczości niejakiego Kobry, miejscowego Banksy`ego (dzięki @pabien za wyłapanie literówki
:), https://en.m.wikipedia.org/wiki/Eduardo_Kobra):
Z tym drugim punktem jest już nieco gorzej. Łeb zaczyna pulsować mi z obu stron w rytmie ostrego berlińskiego techno, a do tego narastająca powoli senność. Nie są to warunki sprzyjające do wieczornego rozluźniania się. Ale trochę się udaje. Trafiamy do lokalu "Charme do Brooklin", w którym brazylijska muzyka na żywo (wcale nie Samba, czy bossa nova, tylko soczysty indie, czy może rodzaj folk rocka) przyciąga spore tłumy.
Potem jeszcze zaglądamy do urokliwej piekarnio-kafejki Padaria Leiriense, oferującej szeroki wybór tradycyjnych wypieków brazylijskich i portugalskich (choć pasteis de nata nie było).
Chwilę potem Maciek zgarnia nas do auta i jak prawdziwy Samarytanin odwozi do hotelu. Jesteśmy mu dozgonnie wdzięczni. Poświęcił nam naprawdę kupę swojego prywatnego czasu, pokazał mniej znane i oklepane miejsca, a do tego okazał się przesympatycznym człowiekiem. Mam nadzieję, że trafimy jeszcze na siebie. Kto wie, może jeszcze w grudniu...O poranku, w celach eksperymentalno-porównawczych, zjadam dwa śniadania, oczywiście w pewnym odstępie czasowym. Najpierw, niemal na otwarcie, udaję się do Club Lounge, mieszczącego się na jednej z ostatnich kondygnacji. W związku ze spotkaniem z Maćkiem nie wpadliśmy tu wczoraj wieczorem na "happy hour", ale mam zamiar nadrobić to ostatniego wieczora przed lotem powrotnym. Salonik jest ogromny, wielopomieszczeniowy i rozciąga się z niego piękna panorama miasta. Ponieważ wczoraj miałem już okazję zjeść śniadanie w restauracji na dole, widzę, że tu na górze jest nieco mniejszy wybór, ale nie ma powodu do narzekania. Bardzo sympatyczna obsługa dodaje temu miejscu uroku.
Po przerwie regeneracyjnej i basenie odwiedzam salę śniadaniową, tym razem tą główną, na parterze. Widoku nie ma tu żadnego, ale wybór potraw jest większy. Objawieniem jest dla mnie m.in. smoothie z jagód acai, o dziwo (jak na Brazylię, gdzie wszystko słodzą) bez dodatku cukru.
Powoli pakujemy się i udajemy na lotnisko Congonhas. Budynek wygląda nieco tak, jakby powstawał w tym samym czasie, co szereg charakterystycznych gdyńskich obiektów z okresu międzywojennego. Rzeczywiście, jego budowa trwała już w latach 20-tych XX w., choć oddany został do użytku dopiero w 1936 r. Jakże inna jest jego architektura od typowych portów lotniczych.
Tu mnie masz
:DWłaśnie zameldowaliśmy się w hotelu i pierwsze co robimy, to jemy śniadanie (w samolocie oczywiście też było)
:DDalsza część za jakiś czas, bo mamy dziś intensywny dzień w SP....
To tylko wypadek przy pracy. Choć może podświadomy, bo dzieciństwo upłynęło mi w dużej mierze pod wpływem dziadka - intendenta na promach pływających do... Szwecji.
Dwa pytania:- ile Pani Ania życzy sobie za dniówkę?- w Hiltonie da radę wjechać na górę na zdjecia, ewentualnie coś drobnego zamówić czy tylko dla gości hotelowych?
Dwie odpowiedzi:1) za każde 8 h (w praktyce wychodziło zawsze dłużej) zapłaciliśmy 400 BRL, łącznie za 2 osoby. W sumie wyszło zatem 800 BRL, do podziału na 2. Oczywiście, bilety wstępu i transport (zawsze Uber) to dodatkowy koszt, ale to jest do wydania niezależnie od formy zwiedzania (dodam, że oficjalni przewodnicy mają wstępy i przejazdy kolejkami za darmo), 2) wydaje mi się, że tak zupełnie bokiem wjechać się nie da, bo do wjazdu na dowolne piętro musisz mieć kartę. Niewykluczone jednak, że po zagadaniu w recepcji, że chce się pojechać do Lounge Isabel (nazwa baru), jakoś to organizują. Mogę o to zapytać - dam jeszcze znać.
W recepcji powiedzieli, że najlepiej dzień wcześniej skontaktować się z nimi i zarezerwować miejsce, a oni, po przyjściu takiego gościa z zewnątrz wpuszczą go do góry.@ofer - może chodziło Ci o ich Executive Lounge (strasznie marny swoją drogą)? To na samej górze, to Isabel Lounge.
@tropikey Cieszę się, że jesteś zadowolony z usług Ani - polecam za każdym razem, bo ona ma furę pomysłów na zwiedzanie Rio i okolic.Jak ktoś chce wycisnąć maksimum, to polecam kombo z kierowcą (np. lokalsem, Gabrielem), wprawdzie to kosztuje kolejne 400 BRL, ale są to bardzo dobrze wydane pieniądze.Co do pomników, jak już znalazłeś Chopina, to między wejściem 8 a 9 koło Ipanema jest popiersie Piłsudskiego (Busto do Marechal Józef Piłsudski), obecnie ma oberwaną tablicę, ale rozpoznawalny bez problemu
;)
Gdyby ktoś był ciekaw, jak brzmi samba przy Pedra do Sal, to tu jest przykład (jest jedną różnica: teraz jest zachowany drobny dystans między muzykami, a widownią):https://youtu.be/4xG49p_QFGg
Fajna relacja, choć trochę nie w moim stylu, gdyż wolę odkrywać (lub nie) wszystko sam.
;) Rio jest super. Sam spałem w 2 favelach i widok tylko trochę gorszy niż z Hiltona.
;)
Pora coś zjeść (co by @igore nie pomyślał, że spuściłem z tonu :D ). Maciek proponuje
Peixaria bar e venda (https://m.facebook.com/peixariabarevenda/). Bardzo fajne miejsce z nadmorskim klimatem, mimo że do plaży jest stąd przecież coś ok. 100 km.
Spędzamy tu całkiem sporo czasu, jedząc, popijając Caipirinhę i cachacę w różnych wariantach, gawędząc o życiu w Brazylii i wspominając znane całej naszej trójce okolice Trójmiasta.
Dalsza trasa prowadzi do dzielnicy Brooklin, w której mieszka Maciek (widok z tarasu ma zacny :) ), a tam do zrealizowania są dwa punkty:
1) zakup karty SIM w salonie VIVO,
2) poimprezowanie na miarę naszych gasnących powoli sił.
To pierwsze czynimy tuż przed zamknięciem salonu. Podejrzewam, że sami też dalibyśmy radę, ale obsługa nie znała angielskiego ni w ząb, więc pomoc Maćka przyspieszyła sprawę co najmniej dwukrotnie. Bierzemy zestaw składający się z karty SIM (12 BRL) i doładowania w postaci 3 GB (15 BRL). Widzę, że schodzi to na razie dość skromnie, więc kto wie, może wystarczy do końca pobytu.
Po drodze do drugiego punktu podchodzimy jeszcze do jednego z owoców twórczości niejakiego Kobry, miejscowego Banksy`ego (dzięki @pabien za wyłapanie literówki :), https://en.m.wikipedia.org/wiki/Eduardo_Kobra):
Z tym drugim punktem jest już nieco gorzej. Łeb zaczyna pulsować mi z obu stron w rytmie ostrego berlińskiego techno, a do tego narastająca powoli senność. Nie są to warunki sprzyjające do wieczornego rozluźniania się. Ale trochę się udaje. Trafiamy do lokalu "Charme do Brooklin", w którym brazylijska muzyka na żywo (wcale nie Samba, czy bossa nova, tylko soczysty indie, czy może rodzaj folk rocka) przyciąga spore tłumy.
Potem jeszcze zaglądamy do urokliwej piekarnio-kafejki Padaria Leiriense, oferującej szeroki wybór tradycyjnych wypieków brazylijskich i portugalskich (choć pasteis de nata nie było).
https://maps.app.goo.gl/oLj9Nn6aPAZyPLDU6
Chwilę potem Maciek zgarnia nas do auta i jak prawdziwy Samarytanin odwozi do hotelu. Jesteśmy mu dozgonnie wdzięczni. Poświęcił nam naprawdę kupę swojego prywatnego czasu, pokazał mniej znane i oklepane miejsca, a do tego okazał się przesympatycznym człowiekiem. Mam nadzieję, że trafimy jeszcze na siebie. Kto wie, może jeszcze w grudniu...O poranku, w celach eksperymentalno-porównawczych, zjadam dwa śniadania, oczywiście w pewnym odstępie czasowym.
Najpierw, niemal na otwarcie, udaję się do Club Lounge, mieszczącego się na jednej z ostatnich kondygnacji. W związku ze spotkaniem z Maćkiem nie wpadliśmy tu wczoraj wieczorem na "happy hour", ale mam zamiar nadrobić to ostatniego wieczora przed lotem powrotnym.
Salonik jest ogromny, wielopomieszczeniowy i rozciąga się z niego piękna panorama miasta. Ponieważ wczoraj miałem już okazję zjeść śniadanie w restauracji na dole, widzę, że tu na górze jest nieco mniejszy wybór, ale nie ma powodu do narzekania. Bardzo sympatyczna obsługa dodaje temu miejscu uroku.
Po przerwie regeneracyjnej i basenie odwiedzam salę śniadaniową, tym razem tą główną, na parterze. Widoku nie ma tu żadnego, ale wybór potraw jest większy. Objawieniem jest dla mnie m.in. smoothie z jagód acai, o dziwo (jak na Brazylię, gdzie wszystko słodzą) bez dodatku cukru.
Powoli pakujemy się i udajemy na lotnisko Congonhas. Budynek wygląda nieco tak, jakby powstawał w tym samym czasie, co szereg charakterystycznych gdyńskich obiektów z okresu międzywojennego. Rzeczywiście, jego budowa trwała już w latach 20-tych XX w., choć oddany został do użytku dopiero w 1936 r. Jakże inna jest jego architektura od typowych portów lotniczych.