Zmierzamy do ostatniego punktu naszego dzisiejszego zwiedzania. Po drodze zatrzymujemy się przy "A Noite" - oddanym do użytku w 1927 r. pierwszym "drapaczu chmur" Ameryki Południowej (ma 22 p.). Niestety, podobnie jak wiele innych obiektów z lat 20-tych i 30-tych XX w., także i ten pozostaje zamkniętą na cztery spusty ruiną, eksplorowaną jedyna (jak można się domyśleć ze stanu fasady) przez samozwańczych mistrzów prymitywizmu grafficiarskiego.
Kontrastuje z tym znajdujący się kilkaset metrów dalej wielki mural, a w zasadzie cykl tego rodzaju prac autorstwa Kobry, przedstawiający twarze przedstawicieli wielu ras zamieszkujących świata.
Jeszcze chwila i oto jesteśmy u celu zwieńczającego dzień. Dotarliśmy do Pedra do Sal. Zapyta ktoś może, cóż też takiego ciekawego może być w Skale Soli? Cóż, w niej samej może nic specjalnego (za wyjątkiem historii), ale cóż za sąsiedztwo ją otacza! W poniedziałkowe wieczory odbywają się tu koncerty samby, a dziś jest właśnie poniedziałek. Jesteśmy ciut za wcześnie, więc siadamy jeszcze na chwilę w Angu do Gomes, by się posilić, a zaraz potem ruszamy z powrotem do skały. Występy już się zaczęły. Pod wielkimi czerwono-czarnymi plachtami (przypominającymi o piłkarskiej drużynie z Rio) siedzi za stołem skromna ekipa młodych muzyków, których występ jest oklaskiwany, obtańcowywany i obśpiewywany przez kilkaset zgromadzonych tu osób. Po bokach uliczek ustawiły się stoiska oferujące alkohol w różnych postaciach. Jedno z nich prowadzi Savio - sporej postury, rozgadany brodacz, u którego zamawiamy kilka różnych wariacji Caipirinhi.
Zabawa trwa tu zapewne do późnych godzin nocnych, ale my dwaj długo nie wytrzymujemy (Ania opuszcza nas nieco wcześniej). Mikstura stworzona ze zwiedzania, słońca, temperatury, alkoholu i samby każe nam wracać do hotelu. Jutro mamy już niby czas wolny, ale trzeba się trzymać w ryzach...Gdyby ktoś był ciekaw, jak brzmi samba przy Pedra do Sal, to tu jest przykład (jest jedną różnica: teraz jest zachowany drobny dystans między muzykami, a widownią):
https://youtu.be/4xG49p_QFGgZwiedzanie Rio z Anią się skończyło, ale pozostajemy w tym mieście jeszcze 2 pełne dni (i ciut 3-go), więc musimy zdać się na własne umiejętności organizacyjne i intuicję, ale i na pogodę. Ta ostatnia ma dziś fochy. Poprzednie dni były piękne, a dziś mamy dużą zmianę. Jeszcze o świcie, za oknem wita nas śliczny wschód słońca, ale po śniadaniu robi się coraz bardziej pochmurno, a nawet popaduje.
Adaptujemy się do warunków i postanawiamy odwiedzić forty znajdujące się na dwóch krańcach Copacabany. Zaczynamy od tego bliżej Hiltona. Chcieliśmy wejść tam już wczoraj, ale okazało się, że w poniedziałki obiekt jest zamknięty. Dziś jednak czeka nas niespodzianka w postaci wstępu "gratuito", o czym informuje nas żołnierz stacjonujący w bazie, na której terenie jest fort. Przekraczamy bramę koszar, przyglądamy się zdjęciom prezentującym, jak zmieniała się ta okolica na przestrzeni lat i krętą ścieżką przez las wspinamy się do góry. Okazuje się, że ścieżka pełni również rolę... drogi krzyżowej.
Na szczycie wita nas niewielka fortyfikacja z nieczynną, ale pucowaną przez żołnierzy baterią artylerii. Widać stąd całą Copacabanę, ale i wejście do zatoki Guanabara. Widać również, jakie mieliśmy szczęście do pogody. Szlag by mnie chyba trafił, gdybym na Głowę Cukru lub Corcovado trafił właśnie dziś.
Ciągle delikatnie kropi i nie zanosi się na poprawę, więc żwawym krokiem idziemy na drugi kraniec plaży. Tutejszy fort jest dużo większy i obejmuje całkiem duże i zaskakująco interesujące (zwłaszcza w części militarnej) muzeum. I tu wstęp jest dziś 4free
:D . W dzisiejszych warunkach pogodowych to idealne dla nas miejsce. Na pierwszy rzut idzie część artyleryjska, wyposażona w "narzędzia pracy" (podobnie, jak we wcześniejszym forcie) przez fabrykę Krupps. Idziemy coraz dalej i dalej, a końca nie widać. Jestem pod wrażeniem, bo zupełnie nie spodziewałem się tak fajnie urządzonego muzeum. Szczególną uwagę przywiązują tu do historii "osiemnastki" - grupy buntowników, którzy bronili fortu w czasie próby jakiegoś przewrotu wojskowego (niestety, informacje są tylko po portugalsku, więc wiedzę na ten temat muszę uzupełnić sobie oddzielnie).
Tu mnie masz
:DWłaśnie zameldowaliśmy się w hotelu i pierwsze co robimy, to jemy śniadanie (w samolocie oczywiście też było)
:DDalsza część za jakiś czas, bo mamy dziś intensywny dzień w SP....
To tylko wypadek przy pracy. Choć może podświadomy, bo dzieciństwo upłynęło mi w dużej mierze pod wpływem dziadka - intendenta na promach pływających do... Szwecji.
Dwa pytania:- ile Pani Ania życzy sobie za dniówkę?- w Hiltonie da radę wjechać na górę na zdjecia, ewentualnie coś drobnego zamówić czy tylko dla gości hotelowych?
Dwie odpowiedzi:1) za każde 8 h (w praktyce wychodziło zawsze dłużej) zapłaciliśmy 400 BRL, łącznie za 2 osoby. W sumie wyszło zatem 800 BRL, do podziału na 2. Oczywiście, bilety wstępu i transport (zawsze Uber) to dodatkowy koszt, ale to jest do wydania niezależnie od formy zwiedzania (dodam, że oficjalni przewodnicy mają wstępy i przejazdy kolejkami za darmo), 2) wydaje mi się, że tak zupełnie bokiem wjechać się nie da, bo do wjazdu na dowolne piętro musisz mieć kartę. Niewykluczone jednak, że po zagadaniu w recepcji, że chce się pojechać do Lounge Isabel (nazwa baru), jakoś to organizują. Mogę o to zapytać - dam jeszcze znać.
W recepcji powiedzieli, że najlepiej dzień wcześniej skontaktować się z nimi i zarezerwować miejsce, a oni, po przyjściu takiego gościa z zewnątrz wpuszczą go do góry.@ofer - może chodziło Ci o ich Executive Lounge (strasznie marny swoją drogą)? To na samej górze, to Isabel Lounge.
@tropikey Cieszę się, że jesteś zadowolony z usług Ani - polecam za każdym razem, bo ona ma furę pomysłów na zwiedzanie Rio i okolic.Jak ktoś chce wycisnąć maksimum, to polecam kombo z kierowcą (np. lokalsem, Gabrielem), wprawdzie to kosztuje kolejne 400 BRL, ale są to bardzo dobrze wydane pieniądze.Co do pomników, jak już znalazłeś Chopina, to między wejściem 8 a 9 koło Ipanema jest popiersie Piłsudskiego (Busto do Marechal Józef Piłsudski), obecnie ma oberwaną tablicę, ale rozpoznawalny bez problemu
;)
Gdyby ktoś był ciekaw, jak brzmi samba przy Pedra do Sal, to tu jest przykład (jest jedną różnica: teraz jest zachowany drobny dystans między muzykami, a widownią):https://youtu.be/4xG49p_QFGg
Fajna relacja, choć trochę nie w moim stylu, gdyż wolę odkrywać (lub nie) wszystko sam.
;) Rio jest super. Sam spałem w 2 favelach i widok tylko trochę gorszy niż z Hiltona.
;)
Zmierzamy do ostatniego punktu naszego dzisiejszego zwiedzania. Po drodze zatrzymujemy się przy "A Noite" - oddanym do użytku w 1927 r. pierwszym "drapaczu chmur" Ameryki Południowej (ma 22 p.). Niestety, podobnie jak wiele innych obiektów z lat 20-tych i 30-tych XX w., także i ten pozostaje zamkniętą na cztery spusty ruiną, eksplorowaną jedyna (jak można się domyśleć ze stanu fasady) przez samozwańczych mistrzów prymitywizmu grafficiarskiego.
Kontrastuje z tym znajdujący się kilkaset metrów dalej wielki mural, a w zasadzie cykl tego rodzaju prac autorstwa Kobry, przedstawiający twarze przedstawicieli wielu ras zamieszkujących świata.
Jeszcze chwila i oto jesteśmy u celu zwieńczającego dzień. Dotarliśmy do Pedra do Sal. Zapyta ktoś może, cóż też takiego ciekawego może być w Skale Soli? Cóż, w niej samej może nic specjalnego (za wyjątkiem historii), ale cóż za sąsiedztwo ją otacza! W poniedziałkowe wieczory odbywają się tu koncerty samby, a dziś jest właśnie poniedziałek. Jesteśmy ciut za wcześnie, więc siadamy jeszcze na chwilę w Angu do Gomes, by się posilić, a zaraz potem ruszamy z powrotem do skały. Występy już się zaczęły. Pod wielkimi czerwono-czarnymi plachtami (przypominającymi o piłkarskiej drużynie z Rio) siedzi za stołem skromna ekipa młodych muzyków, których występ jest oklaskiwany, obtańcowywany i obśpiewywany przez kilkaset zgromadzonych tu osób. Po bokach uliczek ustawiły się stoiska oferujące alkohol w różnych postaciach. Jedno z nich prowadzi Savio - sporej postury, rozgadany brodacz, u którego zamawiamy kilka różnych wariacji Caipirinhi.
Zabawa trwa tu zapewne do późnych godzin nocnych, ale my dwaj długo nie wytrzymujemy (Ania opuszcza nas nieco wcześniej). Mikstura stworzona ze zwiedzania, słońca, temperatury, alkoholu i samby każe nam wracać do hotelu. Jutro mamy już niby czas wolny, ale trzeba się trzymać w ryzach...Gdyby ktoś był ciekaw, jak brzmi samba przy Pedra do Sal, to tu jest przykład (jest jedną różnica: teraz jest zachowany drobny dystans między muzykami, a widownią):
https://youtu.be/4xG49p_QFGgZwiedzanie Rio z Anią się skończyło, ale pozostajemy w tym mieście jeszcze 2 pełne dni (i ciut 3-go), więc musimy zdać się na własne umiejętności organizacyjne i intuicję, ale i na pogodę. Ta ostatnia ma dziś fochy. Poprzednie dni były piękne, a dziś mamy dużą zmianę.
Jeszcze o świcie, za oknem wita nas śliczny wschód słońca, ale po śniadaniu robi się coraz bardziej pochmurno, a nawet popaduje.
Adaptujemy się do warunków i postanawiamy odwiedzić forty znajdujące się na dwóch krańcach Copacabany. Zaczynamy od tego bliżej Hiltona. Chcieliśmy wejść tam już wczoraj, ale okazało się, że w poniedziałki obiekt jest zamknięty. Dziś jednak czeka nas niespodzianka w postaci wstępu "gratuito", o czym informuje nas żołnierz stacjonujący w bazie, na której terenie jest fort. Przekraczamy bramę koszar, przyglądamy się zdjęciom prezentującym, jak zmieniała się ta okolica na przestrzeni lat i krętą ścieżką przez las wspinamy się do góry. Okazuje się, że ścieżka pełni również rolę... drogi krzyżowej.
Na szczycie wita nas niewielka fortyfikacja z nieczynną, ale pucowaną przez żołnierzy
baterią artylerii. Widać stąd całą Copacabanę, ale i wejście do zatoki Guanabara. Widać również, jakie mieliśmy szczęście do pogody. Szlag by mnie chyba trafił, gdybym na Głowę Cukru lub Corcovado trafił właśnie dziś.
Ciągle delikatnie kropi i nie zanosi się na poprawę, więc żwawym krokiem idziemy na drugi kraniec plaży. Tutejszy fort jest dużo większy i obejmuje całkiem duże i zaskakująco interesujące (zwłaszcza w części militarnej) muzeum. I tu wstęp jest dziś 4free :D . W dzisiejszych warunkach pogodowych to idealne dla nas miejsce. Na pierwszy rzut idzie część artyleryjska, wyposażona w "narzędzia pracy" (podobnie, jak we wcześniejszym forcie) przez fabrykę Krupps. Idziemy coraz dalej i dalej, a końca nie widać. Jestem pod wrażeniem, bo zupełnie nie spodziewałem się tak fajnie urządzonego muzeum. Szczególną uwagę przywiązują tu do historii "osiemnastki" - grupy buntowników, którzy bronili fortu w czasie próby jakiegoś przewrotu wojskowego (niestety, informacje są tylko po portugalsku, więc wiedzę na ten temat muszę uzupełnić sobie oddzielnie).