Dodaj Komentarz
Komentarze (30)
igore
30 sierpnia 2017 19:20
Odpowiedz
Totalnie nie mój klimat podróżowania (może kiedyś się to zmieni), ale czytam z zaciekawieniem.
;)
greg2014
30 sierpnia 2017 19:50
Odpowiedz
@igore - Tym bardziej jest mi miło:-) A tak na poważnie to oczywiście nie jestem wyznawcą jakiejś jedynie słusznej religii, która uważa, że tylko taka forma spędzania urlopu czy podróżowania jest słuszna a tych co uważają inaczej należy palić na stosie:-) Ja zresztą również korzystam z innych (bardziej tradycyjnych) form podróżowania. A kto wie...być może kiedyś spróbujesz i tego...
brzemia
30 sierpnia 2017 21:42
Odpowiedz
Greg2014 napisz cos wiecej po poziomie jedzenia. Napisales ze jest o wiele lepsze niz na Costa. Jakosciowo czy ilosciowo ?Wysłane przy użyciu Tapatalka
greg2014
30 sierpnia 2017 22:27
Odpowiedz
@brzemia - Różnica w jedzeniu między Costą a NCL dotyczy przede wszystkim różnorodności. Co do jakości wielkiej różnicy w mojej ocenie nie ma (może poza makaronami, które wydaje mi się, że zdecydowanie lepsze są na statkach Costy). A co do ilości...cóż - w obu przypadkach ilość jedzenia jest nie do przejedzenia:-) Wydaje mi się, że w dużej części wynika to z różnych pomysłów obu linii. Costa reklamuje swoje rejsy jako "Włochy na morzu" i jeśli chodzi o kuchnię to dania włoskie zauważalnie przeważają nad pozostałymi. Również struktura pasażerska Costy jest taka, że dominują w niej pasażerowie z Europy zazwyczaj z nadreprezentacją Włochów i Francuzów - i kuchnia jest idealnie do tego dopasowana. Przykładowo kuchnia azjatycka na statkach Costy reprezentowana jest wyłącznie w ograniczonym zakresie w bufecie (chyba tylko na statku Costa Diadema jest osobna-płatna restauracja azjatycka). W normalnym menu dania kuchni azjatyckiej pojawiają się stosunkowo rzadko (podaję ją tutaj jako przykład ale to samo dotyczy np. steków brazylijskich czy sushi).Z kolei NCL posiada zdecydowanie bardziej zróżnicowaną strukturę pasażerów - może z jakąś przewagą pasażerów z USA, Kanady i Australii. Cenią oni sobie z reguły różnorodność i możliwość spróbowania dań bardzo różnych kuchni co było widać z restauracjach tematycznych, które cieszyły się bardzo dużym powodzeniem (szczególnie stekhouse czy restauracja japońska, gdzie rezerwacje z reguły trzeba było robić dzień wcześniej). Dodatkowo między obiema liniami jest duża różnica w dostępnych możliwościach dot. jedzenia w godzinach późnowieczornych/nocnych. Na statkach Costy z reguły jest to tylko pizza lub room-service (zresztą nawet bufet wieczorny nie jest tam czymś do końca traktowanym poważnie - co nie zmienia faktu, że jest niezły; podstawową formą kolacji na statkach Costy jest kolacja w restauracji, która wiąże się ze specyficznym ceremoniałem-również czasowym). Z rozmów z pasażerami amerykańskimi wiem, że dla nich jest to trudne do zaakceptowania - oni lubią mieć możliwość wyboru prawie o każdej porze, jedzenia w środku nocy itd. I pod tym względem statki NCL-a biją Costę o kilka długości. Takie mają nawyki i nawet ich rozumiem, że na urlopie chcą mieć coś do czego są przyzwyczajeni. Podsumowując: różnica dotyczy przede wszystkim różnorodności i dużo większej możliwości wyboru pomiędzy kuchniami z różnych stron świata (nawet w ramach tego, co obejmuje cena za rejs - nie wspominając o dodatkowo płatnych opcjach). Jeśli chodzi o jakość samych dań to poza wspomnianymi makaronami, gdzie moim zdaniem wygrywa wyraźnie Costa wielkich róznic nie ma.
namteh
30 sierpnia 2017 23:15
Odpowiedz
Jak kształtowały się ceny w tym dodatkowo płatnych restauracjach?
greg2014
31 sierpnia 2017 08:39
Odpowiedz
@namteH - nie korzystałem ale z tego co pamiętam to wejście do restauracji japońskiej Teppanyaki kosztowało 30 USD/os. a do brazylijskiej 25 USD/os. Do tego doliczane były z automatu napiwki (18% powyższej ceny). Jeśli chodzi o restauracje 'a la karte' to najtańsza była restauracja włoska, najdroższa francuska i stekhouse.Były też dostępne pakiety typu restauracja X+restauracja Y+restauracja Z - do wykorzystania w trakcie rejsu i ich ceny były dużo bardziej atrakcyjne, ale samych cen nie pamiętam.
mashacra
31 sierpnia 2017 10:01
Odpowiedz
igore napisał:Totalnie nie mój klimat podróżowania (może kiedyś się to zmieni), ale czytam z zaciekawieniem.
;)Mam tak samo, ale od jakiegoś czasu czytam wszystkie relacje "rejsowe" na forum, i jestem już prawie namówiony
;)Zrobić to raz i wiedzieć, że więcej nie będę chciał, jedyne czego się obawiam, to że familia zasmakuje i będzie trzeba co roku prowadzić negocjacje.@greg2014 może jakieś podpowiedzi jak najtaniej wyrwać taki rejs OW? Świetna trasa się zapowiada
:)BTW nie miałeś dosyć pływania po poprzednim?
brzemia
31 sierpnia 2017 10:03
Odpowiedz
Ja bylem w maju, zanowilem juz na grudzien
;)Wysłane przy użyciu Tapatalka
tropikey
31 sierpnia 2017 10:27
Odpowiedz
Ja mam podobnie, jak @mashacra
:)Zdarzyło nam się chyba łącznie 3 lyb 4 razy być w szeroko rozumianym regionie karaibskim w wielkich "resortach", które (oprócz tego, że się nie przemieszczają
:D ) oferują podobny styl wypoczynku. Za każdym razem mówiliśmy, że ok, ale nigdy więcej. Obawiam się, że podobnie mogłoby być z wycieczkowcami...A co do relacji, to wyrazy uznania dla autora za wysiłek włożony w przekazanie nam tak wielu szczegółowych informacji.Bardzo jestem jednak ciekaw, jak to wygląda cenowo?Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
greg2014
31 sierpnia 2017 11:03
Odpowiedz
@mashacra i @tropikey - Ja z reguły rezerwuję z dużym wyprzedzeniem w czasie jakichś promocji. W miarę możliwości robię to na poprzednim rejsie na statku bo wtedy jest jeszcze jakiś ekstra upust. Do tego korzystam z różnych mało popularnych wynalazków typu 'shareholders benefit', w ramach których w dużym uproszczeniu za posiadanie akcji jakiegoś operatora (operacja stosunkowo prosta do przeprowadzenia chociaż wiąże się z pewnym ryzykiem-jak to na rynkach finansowych
:-) ) można dostać na statku darmowy kredyt do wykorzystania - np. na wycieczki. No i do tego dochodzą programy lojalnościowe, które zazwyczaj również dają jakieś benefity, z których niektóre nie mają dla mnie specjalnego znaczenia ale inne (np. kolejny kredyt do wykorzystania czy transport bagażu z domu do portu i z powrotem przez operatora) zdecydowanie tak. W zależności od ceny i długości rejsu, dodatkowe kredyty, które traktuję w uproszczeniu jako obniżkę ceny mogą stanowić nawet 20% wyjściowej ceny czyli sporo. Wykorzystuję te środki później na rejsie na to co i tam kupiłbym na statku - jakąś wycieczkę w fajne miejsce, gdzie zorganizowanie czegoś samemu jest problematyczne lub ryzykowne, na napoje czy jeszcze coś tam innego. Ale niestety złotej zasady na dobrą cenę nie ma-przynajmniej ja nie znam. Z dotychczasowych obserwacji wydaje mi się, że najlepsze ceny są poza sezonem wakacyjnym w danym rejonie, w przypadku rejsów repozycyjnych (gdy statek między sezonami zmienia całkowicie region-np. płynie z Europy do Brazylii) lub gdy początek i koniec rejsu są w różnych portach (ale to akurat nie dotyczy rejsów przez Kanał Panamski). Również nowe trasy, które operator wprowadza po raz pierwszy potrafią być relatywnie tanie (np. w tym roku rejsy Costy z Japonii w kilku wariantach czasowych; w przyszłym roku przypuszczam, że ta trasa będzie dużo droższa).Według tej zasady mam zaplanowane wyjazdy na mniej więcej rok do przodu (najbliższy w listopadzie). Z drugiej strony na najbardziej popularnych trasach, gdzie jest dużo rotacji i miejsc czasem pojawiają się bardzo atrakcyjne oferty "last minute". Jak dotąd z nich nie korzystałem bo trudno to planować ale zjawisko na pewno istnieje.Zgadzam się zresztą z @tropikey - ja na pierwszy rejs popłynąłem kiedyś w sumie prawie przypadkiem... A co do tego czy nie miałem dość - myślę, że gdyby te dwa rejsy odbywały się jeden po drugim (bez kilkudniowej przerwy w Miami) to być może byłoby to męczące. Wyszedłem jednak z założenia, że jak już lecę taki kawał świata to chcę też coś więcej zobaczyć a nie zaraz wracać do domu. Zresztą na tej trasie samo przejście przez kanał i porty były na tyle ciekawe, że rejs zleciał stosunkowo szybko. @brzemia - a gdzie się wybierasz w grudniu ?
brzemia
31 sierpnia 2017 11:08
Odpowiedz
Itaka organizuje wyspy kanaryjskie i maderaWysłane przy użyciu Tapatalka
samaki9
1 września 2017 18:41
Odpowiedz
Greg2014 , czy w NCL są pakiety na drinki jak np w MSC czy po prostu za każdy drink płacisz osobno?
greg2014
1 września 2017 21:28
Odpowiedz
@samaki9 - Gdy rezerwowałem rejs w NCL była akurat promocja, w której w bonusie dostawało się do wyboru: all inclusive na napoje, nielimitowany wstęp do płatnych restauracji, jakiś pakiet internetu lub anulację napiwków. Wybrałem napoje w związku z tym problem płacenia za nie miałem prawie z głowy. Prawie bo ten AI (w NCL są różne typy AI) nie obejmował z nieznanych powodów kawy w barze koło atrium (ale tylko w tym jednym, żeby było ciekawie) i podczas postoju w porcie w Miami napoje były gratis ale amerykańskie podatki były naliczane (piszę dla porządku - były to drobne kwoty). Poza tym pakiet AI obejmował wszystko co było w barach i restauracjach - do jednostkowej ceny 15 USD. Jeśli coś było droższe (z reguły jakieś wódki i whisku premium/super premium) - płaciło się tylko nadwyżkę. Pakiet AI nie obejmował z kolei tego co jest w kabinach w minibarkach.Generalnie przy rezerwacji w NCL przez kanały europejskie (strona ncl.eu lub unijne biura podróży) tego typu lub nawet bardziej atrakcyjna promocja trwa prawie cały czas. Aktualnie oprócz AI obejmuje również butelkowaną wodę (litr na dzień), tę specjalną i jedyną kawę w barze koło atrium:-), napiwki i jakieś pakiety dot. restauracji płatnych-w promocji dostaje się wszystkie te bonusy razem. Czasem jest też dorzucany pakiet na wycieczki (np. 50 USD na każdy odwiedzany port). Co do zasady tą niekończącą się promocją objęte są wszystkie kabiny z wyjątkiem gwarantowanych (trzeba na to uważać) i prawie wszystkie rejsy w terminie 30 dni od zakupu i więcej. W last minutach często tego typu promocji nie ma. Niestety skutkiem ubocznym tego typu promocji są aktualnie dużo wyższe ceny w NCL niż gdy rezerwowałem ten rejs. Pocieszam się, że oni takie eksperymenty z pakietami wliczonymi w cenę już prowadzili jakieś 2 lata temu i okresowo ceny były wyższe/niższe - mam nadzieję, że teraz też za jakiś czas ceny u nich były rozsądniejsze niż teraz bo standard i trasy mają naprawdę świetne i chętnie bym się znowu gdzieś z nimi wybrał:-)Poza tym na statku kupowanie pakietów jest możliwe ale ceny są wysokie - takie jak dla klientów amerykańskich (np. AI ok. 65 USD/dzień + 18% napiwku). Oprócz pełnego AI są również pakiety na softdrinki (cola, sprite itd.).
brzemia
2 września 2017 17:46
Odpowiedz
Sluzy podwojne budowane byly w celu zaoszczedzenia ilosci wody potrzebnej do transportu. Zazwyczaj sluzowano w odwrotnych kietunkach a woda z gornej sluzy wplywala do dolnej a nie na zewnatrz. Widac teraz juz to nie ma znaczenia. Koszt slyzowania chyba przesadzony. Podobno panamaxy placa 100 tys dolarow i podobno tylko gotówką
;) czy w koszcie rejsu bylo jakos widać koszt przejscia przez kanał? W sumie 50$ na glowę wychodzi
;)Budowany most wchodzi daleko w glab ladu bo podobno poziom sztucznego jeziora ma zostac podniesiony.Czekam na dalszy ciąg.Wysłane przy użyciu Tapatalka
greg2014
2 września 2017 18:38
Odpowiedz
@brzemia - Co do kosztów trudno mi polemizować - przekazuję to co usłyszałem:-) Trzebaby głębiej wejść w taryfy kanału, które pewnie gdzieś są dostępne. Pamiętam jedynie, że kapitan mówił, że opłata dla statków wycieczkowych uzależniona jest od tego ile na nich może być maksymalnie osób (pasażerowie+załoga) bez względu na to ile jest faktycznie. Statek pusty i pełny płaci tyle samo. Sam koszt przejścia nie był natomiast nigdzie wyróżniony w dokumentach rejsu.Jeśli chodzi o zużycie wody przy śluzowaniu to chyba nadal jest duży problem ponieważ do tego wykorzystywana jest tylko woda z jeziora Gatun. Przewodnik podczas prezentacji mówił, że nowe śluzy mają system, w którym woda krąży w obiegu zamkniętym (mają specjalne zbiorniki buforowe) i w skali roku straty są głównie na parowaniu i nieszczelnościach instalacji. Szacują jednak, że o ile dobrze pamiętam 80% wody jest wykorzystywane w obiegu zamkniętym co radykalnie obniżyło jej zużycie a tym samym ubytki wody z jeziora. Tak, śluzy po stronie Pacyfiku przywracały nas do poziomu oceanu. Winda jechała w dół:-)
brzemia
12 września 2017 18:52
Odpowiedz
Tradycyjnie prosimy o zdjęcie ostatniej gazetki z podsumowaniem mil morskich i portów
;)ponad 2 tygodnie to pewnie kupon na pralnię się przydał.Ocena rejsu w skali 1-10 ?, który to już twój rejs? do zobaczenia na morzu
;)
greg2014
14 września 2017 10:22
Odpowiedz
@brzemia - Akurat jestem w rozjazdach. Wracam do domu za tydzien i mam nadzieje ze gdzies znajde papierowa gazetke z ostatniego dnia. Wtedy uzupelnie podsumowanie?Sam rejs oceniam bardzo wysoko - 9/10 bo zawsze cos mozna poprawic. Ten byl juz 10-y wiec jakas skale porownawcza juz mam. A kupon oczywiscie ze sie przydal. Takie niespodzianki zawsze ciesza?Do zobaczenia?
pawel5432
15 września 2017 19:40
Odpowiedz
mógłbyś napisać jak wygląda kontrola paszportowa (immigration) w przypadku takiego rejsu (chodzi o pieczątki wjazdowe-wyjazdowe) ?Czy odbywa się jeszcze na statku przed jego opuszczeniem w danym kraju czy już w porcie ? Jak wygląda wyjazd (wypłynięcie) z danego kraju (po wejściu na statek dostajesz pieczątkę wyjazdową) ?
greg2014
16 września 2017 13:28
Odpowiedz
@pawel5432 - ogólnie to nie ma jednej zasady:-)W porcie początku i końca rejsu jak dotąd zawsze było podobnie jak na lotnisku - na jakimś etapie wejścia na statek przechodziło się przez okienka urzędników imigracyjnych i najpierw wyjeżdżało a potem wjeżdżało do danego kraju. Na tym rejsie też tak było - najpierw w Miami przy opuszczaniu USA a potem w LA przy wjeździe do USA. Wygląda to podobnie jak na lotnisku - czyli przy wyjeździe kontrola minimalna/żadna, przy wjeździe bardziej drobiazgowa "face-to-face" z urzędnikiem imigracyjnym, deklaracjami celnymi, pieczątkami itp. W portach pośrednich na tym rejsie nie było żadnych kontroli. Na ląd schodziło się z kartą pokładową i teoretycznie trzeba było mieć ze sobą dokument ze zdjęciem, o który w moim przypadku nikt nigdzie nie spytał. Paszporty nie były nam zabierane. W związku z tym nie mam w nim żadnych pieczątek z krajów, w których byliśmy po drodze. Chyba w jednym kraju był wymóg wypełnienia lokalnej deklaracji celnej, którą oddawało się przy schodzeniu ze statku - i to było wszystko.Jeśli chodzi o inne trasy to w Europie dla obywateli UE kontroli imigracyjnej praktycznie nie ma (dopóki statek porusza się w ramach strefy Schengen) ale na statku jest wymóg posiadania paszportu - nie można płynąć z dowodem osobistym. Osobom spoza UE w Europie paszporty są zabierane zazwyczaj przy wejściu na statek i zwracane przed zejściem. Czasami - gdy np. statek ma po drodze port w Wielkiej Brytanii, kontrola imigracyjna przeprowadzana jest na statku. Trzeba się ustawić w kolejce o określonej porze (z reguły wszyscy są podzieleni na "okienka czasowe" w zależności od tego na jakim pokładzie się znajdują ich kabiny a całość w miarę sensownie zorganizowana) i zaliczyć indywidualną kontrolę "face-to-face" przed urzędnikiem imigracyjnym. Odbywa się to zwykle w jakimś dużym barze albo w teatrze (urzędnicy siedzą przy długim stoliku na scenie - zabawnie to wygląda). Podobne zasady z tego co pamiętam były również w Indiach. Jeśli wcześniej paszport komuś był zabierany to przed taką kontrolą jest wydawany na czas kontroli (i zaraz po niej znowu zabierany).Są też trasy - głównie w Azji i na Bliskim Wschodzie, gdzie paszporty są zabierane wszystkim przy wejściu na statek i oddawane na koniec (z ewentualnymi indywidualnymi kontrolami pośrednimi - jak np. w Indiach) z kompletem pieczątek ze wszystkich krajów. Miłość do stempli jest szczególnie widoczna w Azji Płd-Wsch, gdzie potrafią stemplować paszporty w każdym porcie - nawet jeśli poprzedni port był w tym samym kraju. Pewnie wynika to z jakichś lokalnych zwyczajów/przepisów ale nigdy w to nie wnikałem.Podsumowując - bywa różnie i wszystko zależy od tego gdzie dany rejs się odbywa:-)
greg2014
21 września 2017 20:33
Odpowiedz
brzemia napisał:Tradycyjnie prosimy o zdjęcie ostatniej gazetki z podsumowaniem mil morskich i portów
;)Wróciłem, odszukałem gazetki lecz niestety podsumowania przebytego dystansu w milach morskich w nich nie było. Prawdopodobnie mogło to być w jakiejś wkładce do gazetki, która się gdzieś zawieruszyła...Korzystając jednak z jednego z popularnych serwisów w necie umożliwiających sprawdzenie dystansu na morzu (https://sea-distances.org) można szacować, że w trakcie rejsu przebyliśmy odległość ok. 4500 mil morskich.Pozdrawiam wszystkich miłośników mórz i oceanów:-)
norwich1987
26 października 2017 13:43
Odpowiedz
Przeczytałem, świetna relacja!Moje pytania
:) 1) Czy przy tak dużym statku po wejściu do małego portu/miasta nie okazywało się, że mieścina 3-tysięczna nagle podwajała swoją populację i cały czar tego miejsca pękał z powodu nadmiaru turystów? Dało się to odczuć, że gdzie nie wejdziesz to nagle milion turystów z Twojego statku? 2) Rozumiem, że jak chcesz kupić pamiątkowy alkohol w jakimś porcie to nie ma szans, bo nie wniesiesz na statek?3) Czy na samym statku masz wrażenie, że "igły nie wciśniesz" czy raczej jest w miarę luz?Dzięki za odp!
namteh
26 października 2017 13:49
Odpowiedz
norwich1987 napisał:...1) Czy przy tak dużym statku po wejściu do małego portu/miasta nie okazywało się, że mieścina 3-tysięczna nagle podwajała swoją populację i cały czar tego miejsca pękał z powodu nadmiaru turystów? Dało się to odczuć, że gdzie nie wejdziesz to nagle milion turystów z Twojego statku? ...Tego to nie wiesz, bo po pierwsze: nie byłeś w miasteczku przed przybyciem statkiem, a po drugie: przecież to sami swoi, ze statku! Prawie jak rodzina
;) @greg2014Mógłbyś coś powiedzieć o średnim wieku wycieczkowiczów? Czy na statku były przewidziane atrakcje dla każdej grupy wiekowej?
greg2014
26 października 2017 21:57
Odpowiedz
norwich1987 napisał:Przeczytałem, świetna relacja!1) Czy przy tak dużym statku po wejściu do małego portu/miasta nie okazywało się, że mieścina 3-tysięczna nagle podwajała swoją populację i cały czar tego miejsca pękał z powodu nadmiaru turystów? Dało się to odczuć, że gdzie nie wejdziesz to nagle milion turystów z Twojego statku? 2) Rozumiem, że jak chcesz kupić pamiątkowy alkohol w jakimś porcie to nie ma szans, bo nie wniesiesz na statek?3) Czy na samym statku masz wrażenie, że "igły nie wciśniesz" czy raczej jest w miarę luz?Dzięki za odp!Dziękuję za opinię:-)ad. 1 Generalnie z takim problemem się nie spotkałem chociaż zdarzały się sytuacje jeszcze bardziej ekstremalne - np. Katakolon w Grecji (dawna Olimpia), gdzie osada do której przybija statek liczy może kilkuset mieszkańców - głównie jakieś zaplecze turystyczne. Czasem przybijają tam natomiast naraz 2 statki z 2-3 tys. pasażerów każdy. Większość z nich jednak jedzie na wycieczki-np. w tym konkretnym miejscu do Olimpii (zorganizowaną na statku albo samodzielnie) i problemu nie ma. Myślę, że linie tak dobierają miejsca w których zatrzymują się statki, aby podobnego problemu uniknąć co nie oznacza, że jakiegoś poczucia, że jest dużo osób nie będzie - ale to praktycznie dotyczy większości popularnych miejsc turystycznych. Dla mnie nigdy to nie był w każdym razie problem.ad. 2Jeśli kupisz alkohol na lądzie możesz go wnieść na statek ale zostanie od razu przy wejściu zatrzymany w depozycie. Dostajesz pokwitowanie a w ostatnim dniu rejsu zostanie on wieczorem przyniesiony do kabiny (lub trzeba go samemu gdzieś odebrać) i wtedy można go spakować do bagażu przed zejściem ze statku.ad. 3Na statku zawsze są luźne miejsca - jeśli ktoś potrzebuje się gdzieś zaszyć w spokoju bez problemu takie miejsce znajdzie. Jedynym miejscem, gdzie bywa ciasno (to przynajmniej mój odbiór) to bufet w szczycie pory śniadania czy lunchu (ale nie kolacji) oraz ewentualnie okolice basenów przy ładnej pogodzie podczas dni na morzu. Mam nadzieję, że pomogłem. W razie dalszych pytań pytaj śmiało:-)
brzemia
27 października 2017 08:57
Odpowiedz
Gdzie tym razem?
;)Wysłane z telefonu przy użyciu Tapatalka
greg2014
27 października 2017 20:55
Odpowiedz
Tym razem mam w planie rejs z Włoch do Dubaju przez Kanał Sueski:-) Po drodze kilka portów na Morzu Śródziemnym, Eliat w Izraelu, Aquaba w Jordanii oraz po kilka portów w Omanie i Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Typowa repozycja statku na zimę w cieplejszy region.
greg2014
12 listopada 2017 21:54
Odpowiedz
Jeśli chodzi o ten program dla dzieci to pochodzi on ze statku Norwegian Epic.
brzemia
12 listopada 2017 21:58
Odpowiedz
Mi chodzilo o twoj kolejny. Jesli tak to juz zazdroszcze kanalu sueskiego. Juz 2 do kompletu.Wysłane z telefonu przy użyciu Tapatalka
greg2014
12 listopada 2017 23:23
Odpowiedz
Następny płynę Costą - tym razem Costa Mediterranea. Jeśli chodzi o szeroko rozumiany Bliski Wschód i okolice to Costa na zimę przebazowywuje zawsze jeden statek do Dubaju, jeden na Mauritius i jeden na Malediwy/do Indii więce teoretycznie na jesień jest do wyboru trzy okazje, żeby wybrać się w tamtym kierunku a w marcu trzy na trasę w drugim kierunku. Z tego co kojarzę to na wiosnę chyba nawet będzie jedna okazja więcej bo wycofują na stałe jeden statek z Azji do Europy ale to będzie dość długi rejs (chyba z Szanghaju albo Hongkongu do Savony - pewnie w sumie trasa na 30-40 dni).Możliwe, że skrobnę jakąś relację - przynajmniej z części poza Morzem Śródziemnym. Bazując na relacjach tych co mieli okazję płynąć tą trasą, samo przejście przez Kanał Sueski jest na pewno mniej widowiskowe niż przez Panamski: po pierwsze nie ma śluz (kanał na wysokości morza) a po drugie otoczenie to generalnie pustynia. Ale wkrótce przekonam się na własnej skórze. Za 2 tygodnie będę już w trasie:-)
Bezpośrednio przy placu było również kilka bardziej reprezentacyjnych uliczek handlowych wyglądających jak ta poniżej:
Uliczki położone nieco dalej wyglądały już nieco inaczej:
Pomimo tego, że w Tapachula byliśmy w niedzielę okazało się, że czynne są wszystkie sklepy, domy towarowe a nawet targ uliczny. W związku z tym można było spróbować wczuć się trochę w tutejszy klimat. „Wczuć” w dosłownym tego słowa znaczeniu ponieważ okolice targu można było zlokalizować z dość dużej odległości posługując się wyłącznie węchem…
Wiedziony ciekawością co do źródła bardzo charakterystycznej woni nie musiałem długo szukać…okazało się, że jest to wszechobecny drób sprzedawany w tak wielu miejscach, że aż zacząłem się zastanawiać czy tutaj jest znane jeszcze jakieś inne mięso…
Co ciekawe był on podejrzanie żółty – ale być może to kwestia serwowanych zwierzakom pasz:-)
Dla uzupełnienia: temperatura była w okolicach albo nieco powyżej 30 stopni ale jak widać ani sprzedającym ani kupującym to nie przeszkadzało.
Uwagę przyciągały również liczne stanowiska pucybutów rozstawionych przy ulicach a szczególnie przy głównym placu miasta. W tym drugim miejscu było ich co najmniej 20-30, każdy zaopatrzony w specjalny fotel (prawie tron) dla klienta oraz uzbrojony w potrzebny sprzęt i mikstury, które z każdego rodzaju obuwia są w stanie wydobyć połysk nowości:-) Jak widać tutaj o buty się dba:-)
No i jeszcze jedno spostrzeżenie nie pozostawiające wątpliwości, że jesteśmy w Meksyku: bardzo duża nadreprezentacja garbusów na ulicach, z których wiele to modele pamiętające naprawdę stare czasy. Można też było zobaczyć ciekawe pomysły na nadanie temu popularnemu samochodowi bardziej oryginalnego wyglądu:
Korzystając z handlowego charakteru miasteczka zaliczyłem małe zakupy, później ze znajomymi trochę czasu spędziliśmy w lokalnym barze degustując meksykańskie piwa, których nazw niestety nie pamiętam a wreszcie wróciłem do portu. Pozostały czas jaki pozostał nam do wypłynięcia spędziliśmy na trawce w cieniu palm widocznych na jednym z pierwszych obrazków :-)Meksykańsie Huatulco za nami:-)
Dotarliśmy tutaj wcześnie rano. Ze statku rozpościerał się widok na zatokę z plażą, gdzie szczególną uwagę zwracały bezlistne drzewa:
Tak właśnie tutaj wygląda pora sucha. U nas drzewa zrzucają liście na zimę a tutaj w czasie pory suchej. Większość z nich wyglądała dokładnie tak jak wyglądają u nas drzewa w zimie.
Port w Huatulco to zdecydowanie za duże słowo. Jest to po prostu złamane kilka razy molo, przy którym cumują statki wycieczkowe:
W oczy rzuca się marina oraz liczne nie dokończone budynki pomyślane głównie o turystach:
Huatulco jest zdecydowanie jednym z popularniejszych resortów na Riwierze Meksykańskiej a sposób jego rozbudowy jest dość chaotyczny. Na bazie mody na ten region powstają tutaj liczne hotele, pensjonaty i inne podobne przybytki – i chyba biznes się kręci całkiem nieźle bo na miejscu naprawdę widać bardzo dużo turystów…
Wejścia do portu (tzn. molo, przy którym był zacumowany nasz statek) strzeże brama z uzbrojonymi strażnikami:
…ale zaraz po jej przekroczeniu wchodzimy w środek tętniącej życiem mariny z dziesiątkami mniejszych i większych jednostek:
Tak naprawdę coś, co w planie naszego rejsu nazywało się „Huatulco” w rzeczywistości stanowi niewielką miejscowość o nazwie La Cruceita. Okolice portu są bardzo malownicze ale dominują w niej wyłącznie liczne sklepy z pamiątkami i bary. Aby zobaczyć coś więcej warto się wybrać do centrum La Cruceitty. Prowadzi tam dosłownie wycięty w skałach nienaturalny chodnik:
Nie jest to żadne wyzwanie – wycieczka na ok. 15 minut.
Pierwsze co rzuca się w oczy to całkowicie suche koryta lokalnych strumyków/rzek (w zasadzie trudno powiedzieć czego). Pokazało nam to czym tak naprawdę jest tutaj pora sucha:
Nawet szkolne boiska są chronione zadaszeniem – w porze suchej, aby można było tam wytrzymać w silnym słońcu a w porze deszczowej i aby boisko mogło pełnić w ogóle swoją funkcję.
Na mnie spore wrażenie zrobił lokalny park, do którego na chwilę zajrzałem. Oprócz kaktusów wszystkie inne rośliny wyglądały w nim prawie jak u nas w środku zimy. Ale uczciwie trzeba powiedzieć, że kaktusy (nawet na drugim planie) robiły wrażenie:
O tym jak tutaj musi wyglądać pora deszczowa dowodzą najlepiej termity, które ulokowały swoje gniazda na drzewach a nie w tradycyjnych kopcach w ziemi:
Można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że ziemne kopce w czasie pory deszczowej są w całością zalane wodą, stąd miejscowe termity lokują je na drzewach – podobnie jak w Tulum, o czym pisałem w poprzedniej relacji.
Uczciwie trzeba powiedzieć, że La Cruceita poza mariną i plażą nie powala na kolana. W centrum miasta można zobaczyć coś na kształt tamtejszego rynku oraz kościół stanowiący jego dominantę:
Pucybutów (podobnie wyposażonych jak w opisywanym wcześniej Tapachula) tutaj również nie brakuje, aczkolwiek mówiąc szczerze nie mają za wiele do roboty:
Trzeba jednak powiedzieć, że największym zainteresowaniem cieszyła się położona praktycznie tuż obok statku plaża. Funkcjonowała na niej masa drobnych punktów usługowych, które w oczach wielu pasażerów dopełniały jej atrakcyjności :-) Była to zresztą tylko jedna z niewielu plaż - oprócz niej dostępnych jest kilkanaście innych, do których najłatwiej jest dostać się jedną z kursujących tam łódek. Wiele z nich jest zresztą dostępna tylko od morza.
Nie będę ukrywał, że dużą część dnia w ramach z góry założonego na meksykańskiej ziemi lenistwa ja (i nie tylko ja) spędziłem właśnie tutaj. I żeby było jasne w ogóle tego nie żałuję :-)Kolejnym punktem na naszej trasie była popularna meksykańska miejscowość wycieczkowa Puerto Vallarta. Jest to chyba jeden z najbardziej znanych meksykańskich kurortów, szczególnie wśród turystów ze Stanów.
Sam port położony jest w odległości ok. 5km od centrum miasta. Była to nie tylko port dla statków wycieczkowych ale spora marina również dla mniejszych jednostek. Akurat obok nas zatrzymała się miła dla oka jednostka:-)
Z portu do centrum miasta można dostać się bardzo łatwo korzystając z lokalnej komunikacji realizowanej przez zdezelowane busiki. Bez problemu można w nich było zapłacić dolarami, resztę kierowca wydaje w lokalnej walucie.
Pierwsze kroki skierowaliśmy na Malecon – ciągnący się wiele kilometrów nadmorski bulwar.
Malecon jest naprawdę bardzo dobrze utrzymany i spacerowanie po nim – pomimo jego długości jest prawdziwą przyjemnością. Ciekawym urozmaiceniem są umieszczone przy nim liczne pomniki, figury oraz instalacje, których liczba naprawdę budzi podziw. Poniżej zamieszczam tylko wybrane z nich:
Praktycznie od portu aż do końca Maleconu z małymi przerwami ciągną się liczne plaże, przy czym trzeba powiedzieć, że są one bardzo różne – częściowo wąskie, częściowo szerokie, kamieniste i piaszczyste…
W okolicach centralnej części Maleconu można zwiedzić Kościół Matki Boskiej z Gwadelupy z imponujących rozmiarów koroną umieszczoną na jego wieży:
W bliskim jego sąsiedztwie można zobaczyć umowne centrum Puerta Vallarty-napis z nazwą miasta:
Po dłuższym oczekiwaniu (każdy chce zrobić sobie przy nim zdjęcie) udało się w końcu sfotografować tą atrakcję:-)
Ciekawym urozmaiceniem jest możliwość zwiedzenia niewielkiej destylarni położonej w wyspie obok Maleconu. Od przewodnika można się dowiedzieć o wszystkich etapach produkcji Tequilii oraz jej rodzajach:
Oczywiście możliwa jest degustacja oraz zakup produktów z tego „zakładu” : -)