Słońce wschodzi zza gór, my na śniadanku w lokalnej jadłodajni - dzień zapowiada się pięknie... ale niestety tak się nie skończy. Suniemy naszym autobusem z klimatyzacją w stronę Fezu. Czas mija leniwie, za oknami obserwujemy marokańskie bezkresne połacie ziemi. Czasem mijamy małe stadka kóz w opiece pasterza, czasem widzimy całe wielopokoleniowe rodziny pracujące na polach, a klimatyzacja czasem działa a czasami jest wyłączana przez kierowcę. W tych momentach czuć jak wysoka temperatura panuje na zewnątrz. Nagle "ni stąd ni z owąd" autobus zostaje zatrzymany przez policjanta. Po kilku minutach sytuacja się wyjaśnia, w największym skwarze, mija nas peleton rowerzystów, a następnie potem wozy serwisowe - jakiś konkretniejszy wyścig kolarski, ruszamy dalej. W Fezie lądujemy około 16, szybka orientacja wokół dworca w poszukiwaniu przystanku. Odnajdujemy kilkaset metrów dalej ten odpowiedni. Poznajemy tam dwie młode Marokanki, które pomagają nam wybrać autobus. Jedziemy i wysiadamy razem z nimi, a raczej one razem z nami w okolicy medyny. Dziewczyny prowadzą nas w okolice jednej z bram starego miasta i w tym momencie "przejmują" nas miejscowi naciągacze. Prowadzają do coraz to większych nor i w coraz to bardziej zapchlone zaułki. W którymś momencie stwierdzam, że wolę sam chodzić od drzwi do drzwi i samemu rozmawiać z właścicielami, co niestety nie podoba się miejscowym. Zaczynam iść szybciej, proszę i tłumaczę, że chciałbym sam pobłądzić nieco po uliczkach medyny, ale niestety uwolnienie się od nich nie jest możliwe. W pewnym momencie sytuacja staje się napięta, a typy zaczynają nas wyzywać i pluć na ziemię.Wchodzę do jednego riadu - za drogi, wchodzę do drugiego i wracam z dobrymi wieściami do Renaty, Zuzi i Roberta. Niestety w wąskiej uliczce drogę zastawia mi niebezpiecznie wyglądający koleś, mam złe przeczucia, odwracam się i szybkim krokiem wracam do właściciela riadu. Zbiega się kilka osób, sytuacja jest bardzo nieciekawa. Ostatecznie powiedzmy, że dochodzi do porozumienia, naganiacze twierdzą że dadzą nam spokój, ja kule uszy, aby nie zaogniać sytuacji. Bierzemy ten pokój za 300 dhr. Ruszamy liznąć medynę i coś zjeść.Koło 23, gdy wracamy do pokoju, na górze czeka na nas właściciel. Okazuje się, że facet ma w d...e naszą umowę, przedstawia bzdurne tłumaczenia, argumenty i żąda od nas 400 dhr za noc. Ręce mi opadają, koleś czekał aż wrócimy, wiedząc że jesteśmy z dzieckiem, żeby postawić nas w sytuacji bez wyjścia. Finał jest taki, że zostajemy tutaj jedną noc za ustalone 300, a co będzie jutro... to się okaże. (dodam jeszcze, że nasz "gospodarz" na drugi dzień, widząc, że pakujemy manatki momentalnie zmienia swoje zdanie i proponuje abyśmy jednak zostali za ustalone 300 dh...)
3.05
Pobudka, śniadanie - standardowo zaczynamy dzień. Chwilę po nim startujemy bez bagaży, w poszukiwaniu jakiegokolwiek innego miejsca do spania. Znajdujemy spoko hostel o nazwie Kawtar. Cena zbita do 300 dh za wielki, wygodny pokój z łóżkami z baldachimem, łazienką itp. Pełni zapału ruszamy na podbój starego miasta. Zachodzimy do jednej ze szkół koranicznych. Mozaiki wypełniające każdy kawałek muru robią na nas spore wrażenie, zwłaszcza ich drobiazgowe wykonanie i ogromną dbałość o detale. Pomieszczenie jest niewielkie więc po wysłuchaniu kilku zdań z ust przewodnika jednej z grup wewnątrz, lecimy dalej. Kierujemy się w stronę słynnych garbarni. Na wejściu otrzymujemy gałązki mięty, które mają pomóc w przetrwaniu w smrodzie. Na zapach składa się odór gnijącego mięsa, krowiego moczu, odchodów gołębi i innych naturalnych barwników - opis z tego zdania powinien dość jasno pobudzić zmysł powonienia czytających. Samo miejsce wygląda identycznie jak na widokówkach, dziesiątki facetów kręcą się pomiędzy zbiornikami z barwnikami wykonując różne prace. Czyszczenie skór z resztek mięsa, uzupełnianie kadzi wodą, barwienie i ugniatanie skór, a to wszystko w pełnym słońcu. Pracę garbarzy obserwujemy z tarasu umieszczonego w jednym z przyległych budynków, gdzie oczywiście zostajemy oprowadzeni po sklepach z wyrobami ze skóry. Naszą uwagę przykuwa galanteria z niezwykle grubej skóry (podobno z wielbłąda), która musi być obrabiana ręcznie właśnie ze względu na swoją grubość. Ceny masakrują, startowa wartość jednej średniej wielkości torebki to 700 dh. Zakładając, że zbijemy ją o połowę - dalej jest kosmos. Płacimy dyszkę na wyjściu i idziemy dalej w mury medyny szukając ochłody. Wędrujemy po starej i nowej jej części. Centrum świata w tych najgorętszych godzinach znajduje się właśnie w wąskich korytarzach starego miasta. Najfajniejsze odczucia mamy w okolicy straganów z ziołami. Na stolikach leżą gigantyczne ilości świeżej mięty i innych ziół - zapach jest powalająco intensywny. Większość posiłków jest tutaj przygotowywanych ze świeżych składników. Królują małe knajpki z rusztem który jest sercem i wizytówką lokalu. Część dla klientów natomiast to barowy blat zawieszony przy ścianach wewnątrz lokalu. Kolejne mistrzostwa zapachów; smażona cebula, ryba, krążki kalmarów w panierce, szaszłyki mięsne oraz warzywa podane z bułą i grubym sosem z pomidorów - to nasz dzisiejszy główny posiłek. W przeciwieństwie do wczorajszego tajina z kota, to było bardzo dobre i tanie. Po jedzeniu odkrywamy również najlepszą wg nas wersję soku - wyjątkowe orzeźwienie daje napój z wyciśniętych świeżo pomarańczy wymieszany z sokiem cytryny. Fajnie na chwilę usiąść, przymknąć oczy i sączyć chłodny, przepyszny sok w największym skwarze. Czasem taki małe przyjemności stają się największymi. Wieczorem wędrujemy poza murami medyny, życie "pod gołym niebem" nabiera tempa gdy słońca już nie ma. Gromady dzieci biegają i bawią się na placach. Ale nie mam na myśli tradycyjnych placów zabaw, tylko płaskie brukowane kawałki wolnego terenu. Dzieciaki po prostu bawią się same ze sobą, tak jak u nas kilkanaście lat temu. Rozpoczynają się targi, między innymi używanych butów i ubrań, które są najzwyczajniej rozkładane na ziemi. Turyści znikają, na ulicach widać głównie Marokańczyków. Dzień kończy się fatalną akcją w postaci kradzieży mojego telefonu. Organizujemy małą akcję poszukiwawczą przy pomocy naszego opiekuna hostelu, jednak bez skutku. Blokuję telefon zdalnie, blokuję kartę. Koniec dnia.
Zdjęcie oddaje minimalnie - skwar nie do wytrzymania wraz z oślepiającym światłem dobijającym się od bardzo jasnego podłoża.
Próba druku kart pokładowych, niestety w tej kafejce skończyło się tylko na próbie.
4.05 - kierunek Marakesz, jakoś tak ten Fez nam nie podchodzi.
W ramach niskobudżetowej podróży oraz aby znów przemieszczać się tak jak większość tutejszych, wybieramy drugą klasę marokańskich kolei ONCF. Budynki dworców są ogarnięte, nowoczesne, przygotowane na przybyszów z zagranicy, coś jak u nas przed Euro 2012. Zaprawieni w boju o miejscówki w polskich pociągach, wybieramy strategicznie dobry punkt peronu do atakowania drzwi pociągu, który lada chwila powinien podjeżdżać na peron. Punkt okazał się idealny. Wbijam do składu osłaniając Zuzię, która mogłaby zostać zagnieciona przez współpasażerów i pakujemy się na obustronną dwójkę (4 miejsca na przeciwko siebie). Pociągi faktycznie przypominają te polskie, włącznie z jakością i czystością toalet... Dodatkowo w czasie gdy ktoś z nich korzysta, smród niesie się na cały przedział. Na myśl przychodzi mi szal powiewający na wietrze jedynie gdy ten jest wystarczająco silny, a gdy ustaje, również i szal opada, tak samo jest ze smrodem z toalety w marokańskich pociągach. Obserwujemy widoki za oknami. Krajobraz przez te setki kilometrów zmienia się wielokrotnie. Raz przejeżdżamy przez pustkowia porośnięte gdzieniegdzie jakimiś krzaczorami i opuncją, innym razem wjeżdżamy pomiędzy pola uprawne. W jakimś momencie trasy, pojawia się pod nami całkiem spora rzeka o brązowym kolorze wijąca się gdzieś za horyzont, fajny dziki obrazek. Jadąc możemy obserwować krawędzie osad i różnej wielkości miasteczek. Widoki przywoływały w pamięci obrazy z filmów dokumentalnych. Lepianki z gliny i zagrody wykonane z patyków oraz odpadów. Te obrazy przewijają się wielokrotnie. Wniosek jest taki, że król Muhammad VI wychuchał tu kilka najciekawszych historycznych miejsc, zorganizował komunikację na średnio europejskim poziomie i promuje kraj jako raj dla turystów. Niestety okazuje się, że wystarczy choć odrobinę wychylić się poza utarte szlaki, aby zobaczyć jak wygląda szara rzeczywistość większej części Marokańczyków. Po 18 jesteśmy w Marakeszu. Szukamy taksy, która zawiezie nas na plac Jamaa el Fna. Niestety panowie mają turbo zmowę cenową i naszym zdaniem przeginają ze swoimi stawkami - 80 dh. Ruszamy więc kawałek poza okolice dworca i za mniej niż połowę tej kwoty znajdujemy pana w białym busiku towarowym, który zawiezie nas na miejsce. Zanim wpakowaliśmy się do środka, przybiega szpieg z postoju grand taxi i nawija coś do kierowcy i do nas. Wiadomo o co chodzi. Udajemy, że nie rozumiemy ani słowa odpowiadając po polsku - po 2 minutach typ daje spokój i odchodzi, jedziemy w kierunku centrum centrum. Szybka organizacja noclegu (po wcześniejszych doświadczeniach tym razem z dużo lepszym skutkiem) i ruszamy na mały obchód. Na placu można poczuć się jak na scenie jakiegoś teatru. Tak duża jest ilość bodźców otaczających człowieka zewsząd. Dźwięki muzyki, kuglarze, pajace z małpami, tancerze, bajko opowiadacze. Z każdej strony inna grupa lub pojedynczy artyści... Pozostawiam trzy kropki. Wrócimy tu jutro aby ogarnąć ten harmider będąc w pełni sił i wypoczęci.
5 i 6.05 - odpoczynek.
Słońce w tej części kraju pali ze zdwojoną mocą. Ze względu na brak ruchu powietrza, o pewnych godzinach oddycha się na prawdę ciężko. Kręcimy się po parkach, odpoczywamy w cieniu. W godzinach popołudniowych ruszamy w kierunku tutejszej Kazby - starej dzielnicy żydowskiej. Kolejne miejsce pracy sporej liczby ludzi. Setki warsztatów dla jednośladów, w których często widzimy pracujących kilkunastoletnich dzieciaków, pewnie pomagających rodzicom. Warsztaty samochodowe, choć mniej liczne, również robią spore wrażenie. Ciężko to ogarnąć, ale idąc chodnikiem dosłownie omija się leżące na ziemi narzędzia, części a nawet całe wyjęte silniki samochodowe. Chodniki i ulice zachlapane są olejami, paliwami i to wszystko w samym centrum dużego miasta. W trakcie łażenia nadchodzi i głód, wodzeni zapachem grilla trafiamy do jednej z przydrożnych knajpek. Jedzenie powaliło wszystkich. Na kilku niewielkich talerzykach otrzymujemy: krążki smażonych w głębokim oleju kalmarów, grilowany bakłażan, czerwony sos z pomidorów, oraz 2-3 rodzaje smażonej ryby i filetów, do tego miejscowa pita i frytki, czasem ostra papryczka z zalewy, do zagryzienia. Smaku dodaje fakt, że te wszystkie pyszności oczywiście wcinamy łapami. Taki sposób jedzenia u niewprawionych turystów sprawia , że część jedzenia spada zanim trafi do ust. To co spadnie z powrotem na jeden z talerzyków wkładamy do gęby ponownie, natomiast to co spadnie na ziemie - zjadają pałętające się wszędzie, dzikie koty, jednym słowem nic się nie zmarnuje. Cały bajzel po nas sprzątany jest jedną uniwersalną żółtą gąbeczką, służącą do czyszczenia wszystkiego w lokalu, blatów dla klientów, desek do krojenia i talerzy itp., a mimo wszystko z chęcią bym wrócił na taki obiadek. W nocy urządzamy sobie przechadzkę po odległych zakątkach starego miasta i kazby. Idąc ładnych kilka kilometrów, na całej długości ulicy, którą się poruszamy praktycznie w każdym miejscu zalegają Marokańczycy w różnym wieku, jedzą, kręcą się, grają w karty, przepychają się. W wielu wnękach budynków, w zapeziałych piwnicach znajdują się salony gier, gdzie młodzi pykają w piłkarzyki, bilard i innego typu gry. Noc już późna, my dziś nie pogramy. Wracamy do pokoju.
Uwielbiam czytać takie relacje z taką ilością zdjęć. Sama ostatnio zastanawiam się nad podróżą do Maroka, lecz we wszystkich relacjach, które czytam pojawia się ten sam problem - naciągacze! Jak sobie z nimi poradzić? Raczej nie są to ludzie, którym wystarczy powiedzieć - NIE....???
Nie traktuj tego jako problem, ale jako urok i specyfikę. Fajnie poczuć na własnej skórze, jak odmienne od naszej mogą być inne kultury.Z pewnością na wypad w takie miejsca należy się do edukować. Ja gdy będę tam jechał kolejny raz (a chciałbym), na pewno kilka razy zachowałbym się inaczej.Kilka rzeczy, które utkwiły mi w pamięci, a może komuś się przydadzą:- po wychodzeniu z dworców, nie pędzimy od razu na główny postój taksówek gdyż zostaniemy "naznaczeni"
:); zamiast tego zostawiamy bagaże współtowarzyszowi i w pojedynkę, bez plecaka robimy rekonesans w poszukiwaniu tańszej alternatywy dojazdu - z szukaniem noclegu jest bardzo podobnie - zostawiamy bagaże i udajemy jakbyśmy w danym miejscu już piąty dzień siedzieli- nie brałbym już w takie miejsce fajnych technicznie ale jaskrawych ciuchów - działają jak reklama ledowa w nocy:); zamiast tego kupiłbym jakieś ubranie na miejscu!fromviewof.com - jedź! WARTO!:)
singielka_1976 napisał:Bardzo ciekawa relacja, czytało się ekspresowo, podziwiam za taki wyjazd nie dość, że momentami hardcorowy to poniekąd w ciemno z małym dzieckiem
;) .Czy można prosić o jakieś podsumowanie kosztów?A niech się młoda hartuje:), mam małą nadzieję że te nasze wyjazdy w jakiś pozytywny sposób wpłyną na jej charakter. Czas pewnie pokaże.Całkowity koszt wyjazdu dwóch osób dorosłych i dziecka wyniósł 4500 zł, wyjazd trwał 12 dni a podczas ostatnich trzech w zasadzie nie patrzeliśmy już w portfele.
super fotki! niektóre naprawdę pokazują magię tego miejsca. nie doczytałam, albo może mi 'umkło' -też wam wszyscy córkę całowali? my byliśmy z 2,5-latką i cały czas ją całowali - kobiety, faceci i dzieciaki - najpierw była w szoku, ale potem już na luzie. @fromviewof.com - nam się trafił naciągacz tylko raz w Marrakeszu, ale szybko został przepędzony przez policjantów czy wojskowych. znaczy może było ich więcej, ale nasza uwaga skupiała się na dziecku, więc może przez to odpuszczali.nie stresuj się nimi, najlepiej ignorować.
dialam napisał:super fotki! niektóre naprawdę pokazują magię tego miejsca. nie doczytałam, albo może mi 'umkło' -też wam wszyscy córkę całowali? my byliśmy z 2,5-latką i cały czas ją całowali - kobiety, faceci i dzieciaki - najpierw była w szoku, ale potem już na luzie.Zuzia nie przyciąga ich uwagi jakoś wyjątkowo, ale kilka razy zdarzyło się że ją zaczepiali tubylcy. Te różne formy nawiązania kontaktu w 90% miały charakter powiązany z kasą.
to nasza córka przyciąga uwagę strasznie. syn zresztą też, ale to bobas jest, więc to zrozumiałe. w naszym przypadku na pewno nie było to powiązane z kasą, bo po prostu do niej dzieciaki podbiegały, dawały całusa i zmykały dalej. dorośli (kobiety, mężczyźni) - całowali w policzek, czasem coś do niej zagadali i też odchodzili. generalnie, to było bardzo miłe, nie wyczułam żadnej wrogości czy chęci wyzysku.
prodrewnoNie traktuj tego jako problem, ale jako urok i specyfikę. Fajnie poczuć na własnej skórze, jak odmienne od naszej mogą być inne kultury.Z pewnością na wypad w takie miejsca należy się do edukować. Ja gdy będę tam jechał kolejny raz (a chciałbym), na pewno kilka razy zachowałbym się inaczej.Kilka rzeczy, które utkwiły mi w pamięci, a może komuś się przydadzą:- po wychodzeniu z dworców, nie pędzimy od razu na główny postój taksówek gdyż zostaniemy "naznaczeni"
:); zamiast tego zostawiamy bagaże współtowarzyszowi i w pojedynkę, bez plecaka robimy rekonesans w poszukiwaniu tańszej alternatywy dojazdu - z szukaniem noclegu jest bardzo podobnie - zostawiamy bagaże i udajemy jakbyśmy w danym miejscu już piąty dzień siedzieli- nie brałbym już w takie miejsce fajnych technicznie ale jaskrawych ciuchów - działają jak reklama ledowa w nocy:); zamiast tego kupiłbym jakieś ubranie na miejscu!fromviewof.com - jedź! WARTO!:)
prodrewnoNie traktuj tego jako problem, ale jako urok i specyfikę. Fajnie poczuć na własnej skórze, jak odmienne od naszej mogą być inne kultury.Z pewnością na wypad w takie miejsca należy się do edukować. Ja gdy będę tam jechał kolejny raz (a chciałbym), na pewno kilka razy zachowałbym się inaczej.Kilka rzeczy, które utkwiły mi w pamięci, a może komuś się przydadzą:- po wychodzeniu z dworców, nie pędzimy od razu na główny postój taksówek gdyż zostaniemy "naznaczeni"
:); zamiast tego zostawiamy bagaże współtowarzyszowi i w pojedynkę, bez plecaka robimy rekonesans w poszukiwaniu tańszej alternatywy dojazdu - z szukaniem noclegu jest bardzo podobnie - zostawiamy bagaże i udajemy jakbyśmy w danym miejscu już piąty dzień siedzieli- nie brałbym już w takie miejsce fajnych technicznie ale jaskrawych ciuchów - działają jak reklama ledowa w nocy:); zamiast tego kupiłbym jakieś ubranie na miejscu!fromviewof.com - jedź! WARTO!:)
Takie relacje czyta się z wielką przyjemnością. Mnóstwo praktycznych rad i świetne fotki. Jeśli ktoś z Was nie ma dośc tematu, zapraszam na moja relacje z Maroka (głównie Marrakesz i Fez oraz Agadir).http://zyciewpodrozy.pl/category/afryka/maroko-afryka/
Nie widzę w relacjach na forum żeby ludzie jeździli w Maroku na wycieczki na Saharę.Jest jakiś problem z tymi wycieczkami ?Niebezpiecznie ? Drogo ? Długo trwają ?
2.05
Słońce wschodzi zza gór, my na śniadanku w lokalnej jadłodajni - dzień zapowiada się pięknie... ale niestety tak się nie skończy. Suniemy naszym autobusem z klimatyzacją w stronę Fezu. Czas mija leniwie, za oknami obserwujemy marokańskie bezkresne połacie ziemi. Czasem mijamy małe stadka kóz w opiece pasterza, czasem widzimy całe wielopokoleniowe rodziny pracujące na polach, a klimatyzacja czasem działa a czasami jest wyłączana przez kierowcę. W tych momentach czuć jak wysoka temperatura panuje na zewnątrz. Nagle "ni stąd ni z owąd" autobus zostaje zatrzymany przez policjanta. Po kilku minutach sytuacja się wyjaśnia, w największym skwarze, mija nas peleton rowerzystów, a następnie potem wozy serwisowe - jakiś konkretniejszy wyścig kolarski, ruszamy dalej. W Fezie lądujemy około 16, szybka orientacja wokół dworca w poszukiwaniu przystanku. Odnajdujemy kilkaset metrów dalej ten odpowiedni. Poznajemy tam dwie młode Marokanki, które pomagają nam wybrać autobus. Jedziemy i wysiadamy razem z nimi, a raczej one razem z nami w okolicy medyny. Dziewczyny prowadzą nas w okolice jednej z bram starego miasta i w tym momencie "przejmują" nas miejscowi naciągacze. Prowadzają do coraz to większych nor i w coraz to bardziej zapchlone zaułki. W którymś momencie stwierdzam, że wolę sam chodzić od drzwi do drzwi i samemu rozmawiać z właścicielami, co niestety nie podoba się miejscowym. Zaczynam iść szybciej, proszę i tłumaczę, że chciałbym sam pobłądzić nieco po uliczkach medyny, ale niestety uwolnienie się od nich nie jest możliwe. W pewnym momencie sytuacja staje się napięta, a typy zaczynają nas wyzywać i pluć na ziemię.Wchodzę do jednego riadu - za drogi, wchodzę do drugiego i wracam z dobrymi wieściami do Renaty, Zuzi i Roberta. Niestety w wąskiej uliczce drogę zastawia mi niebezpiecznie wyglądający koleś, mam złe przeczucia, odwracam się i szybkim krokiem wracam do właściciela riadu. Zbiega się kilka osób, sytuacja jest bardzo nieciekawa. Ostatecznie powiedzmy, że dochodzi do porozumienia, naganiacze twierdzą że dadzą nam spokój, ja kule uszy, aby nie zaogniać sytuacji. Bierzemy ten pokój za 300 dhr. Ruszamy liznąć medynę i coś zjeść.Koło 23, gdy wracamy do pokoju, na górze czeka na nas właściciel. Okazuje się, że facet ma w d...e naszą umowę, przedstawia bzdurne tłumaczenia, argumenty i żąda od nas 400 dhr za noc. Ręce mi opadają, koleś czekał aż wrócimy, wiedząc że jesteśmy z dzieckiem, żeby postawić nas w sytuacji bez wyjścia. Finał jest taki, że zostajemy tutaj jedną noc za ustalone 300, a co będzie jutro... to się okaże. (dodam jeszcze, że nasz "gospodarz" na drugi dzień, widząc, że pakujemy manatki momentalnie zmienia swoje zdanie i proponuje abyśmy jednak zostali za ustalone 300 dh...)
3.05
Pobudka, śniadanie - standardowo zaczynamy dzień. Chwilę po nim startujemy bez bagaży, w poszukiwaniu jakiegokolwiek innego miejsca do spania. Znajdujemy spoko hostel o nazwie Kawtar. Cena zbita do 300 dh za wielki, wygodny pokój z łóżkami z baldachimem, łazienką itp. Pełni zapału ruszamy na podbój starego miasta. Zachodzimy do jednej ze szkół koranicznych. Mozaiki wypełniające każdy kawałek muru robią na nas spore wrażenie, zwłaszcza ich drobiazgowe wykonanie i ogromną dbałość o detale. Pomieszczenie jest niewielkie więc po wysłuchaniu kilku zdań z ust przewodnika jednej z grup wewnątrz, lecimy dalej. Kierujemy się w stronę słynnych garbarni. Na wejściu otrzymujemy gałązki mięty, które mają pomóc w przetrwaniu w smrodzie. Na zapach składa się odór gnijącego mięsa, krowiego moczu, odchodów gołębi i innych naturalnych barwników - opis z tego zdania powinien dość jasno pobudzić zmysł powonienia czytających. Samo miejsce wygląda identycznie jak na widokówkach, dziesiątki facetów kręcą się pomiędzy zbiornikami z barwnikami wykonując różne prace. Czyszczenie skór z resztek mięsa, uzupełnianie kadzi wodą, barwienie i ugniatanie skór, a to wszystko w pełnym słońcu. Pracę garbarzy obserwujemy z tarasu umieszczonego w jednym z przyległych budynków, gdzie oczywiście zostajemy oprowadzeni po sklepach z wyrobami ze skóry. Naszą uwagę przykuwa galanteria z niezwykle grubej skóry (podobno z wielbłąda), która musi być obrabiana ręcznie właśnie ze względu na swoją grubość. Ceny masakrują, startowa wartość jednej średniej wielkości torebki to 700 dh. Zakładając, że zbijemy ją o połowę - dalej jest kosmos. Płacimy dyszkę na wyjściu i idziemy dalej w mury medyny szukając ochłody. Wędrujemy po starej i nowej jej części. Centrum świata w tych najgorętszych godzinach znajduje się właśnie w wąskich korytarzach starego miasta. Najfajniejsze odczucia mamy w okolicy straganów z ziołami. Na stolikach leżą gigantyczne ilości świeżej mięty i innych ziół - zapach jest powalająco intensywny. Większość posiłków jest tutaj przygotowywanych ze świeżych składników. Królują małe knajpki z rusztem który jest sercem i wizytówką lokalu. Część dla klientów natomiast to barowy blat zawieszony przy ścianach wewnątrz lokalu. Kolejne mistrzostwa zapachów; smażona cebula, ryba, krążki kalmarów w panierce, szaszłyki mięsne oraz warzywa podane z bułą i grubym sosem z pomidorów - to nasz dzisiejszy główny posiłek. W przeciwieństwie do wczorajszego tajina z kota, to było bardzo dobre i tanie. Po jedzeniu odkrywamy również najlepszą wg nas wersję soku - wyjątkowe orzeźwienie daje napój z wyciśniętych świeżo pomarańczy wymieszany z sokiem cytryny. Fajnie na chwilę usiąść, przymknąć oczy i sączyć chłodny, przepyszny sok w największym skwarze. Czasem taki małe przyjemności stają się największymi. Wieczorem wędrujemy poza murami medyny, życie "pod gołym niebem" nabiera tempa gdy słońca już nie ma. Gromady dzieci biegają i bawią się na placach. Ale nie mam na myśli tradycyjnych placów zabaw, tylko płaskie brukowane kawałki wolnego terenu. Dzieciaki po prostu bawią się same ze sobą, tak jak u nas kilkanaście lat temu. Rozpoczynają się targi, między innymi używanych butów i ubrań, które są najzwyczajniej rozkładane na ziemi. Turyści znikają, na ulicach widać głównie Marokańczyków. Dzień kończy się fatalną akcją w postaci kradzieży mojego telefonu. Organizujemy małą akcję poszukiwawczą przy pomocy naszego opiekuna hostelu, jednak bez skutku. Blokuję telefon zdalnie, blokuję kartę. Koniec dnia.
Zdjęcie oddaje minimalnie - skwar nie do wytrzymania wraz z oślepiającym światłem dobijającym się od bardzo jasnego podłoża.
Próba druku kart pokładowych, niestety w tej kafejce skończyło się tylko na próbie.
4.05 - kierunek Marakesz, jakoś tak ten Fez nam nie podchodzi.
W ramach niskobudżetowej podróży oraz aby znów przemieszczać się tak jak większość tutejszych, wybieramy drugą klasę marokańskich kolei ONCF. Budynki dworców są ogarnięte, nowoczesne, przygotowane na przybyszów z zagranicy, coś jak u nas przed Euro 2012. Zaprawieni w boju o miejscówki w polskich pociągach, wybieramy strategicznie dobry punkt peronu do atakowania drzwi pociągu, który lada chwila powinien podjeżdżać na peron. Punkt okazał się idealny. Wbijam do składu osłaniając Zuzię, która mogłaby zostać zagnieciona przez współpasażerów i pakujemy się na obustronną dwójkę (4 miejsca na przeciwko siebie). Pociągi faktycznie przypominają te polskie, włącznie z jakością i czystością toalet... Dodatkowo w czasie gdy ktoś z nich korzysta, smród niesie się na cały przedział. Na myśl przychodzi mi szal powiewający na wietrze jedynie gdy ten jest wystarczająco silny, a gdy ustaje, również i szal opada, tak samo jest ze smrodem z toalety w marokańskich pociągach. Obserwujemy widoki za oknami. Krajobraz przez te setki kilometrów zmienia się wielokrotnie. Raz przejeżdżamy przez pustkowia porośnięte gdzieniegdzie jakimiś krzaczorami i opuncją, innym razem wjeżdżamy pomiędzy pola uprawne. W jakimś momencie trasy, pojawia się pod nami całkiem spora rzeka o brązowym kolorze wijąca się gdzieś za horyzont, fajny dziki obrazek. Jadąc możemy obserwować krawędzie osad i różnej wielkości miasteczek. Widoki przywoływały w pamięci obrazy z filmów dokumentalnych. Lepianki z gliny i zagrody wykonane z patyków oraz odpadów. Te obrazy przewijają się wielokrotnie. Wniosek jest taki, że król Muhammad VI wychuchał tu kilka najciekawszych historycznych miejsc, zorganizował komunikację na średnio europejskim poziomie i promuje kraj jako raj dla turystów. Niestety okazuje się, że wystarczy choć odrobinę wychylić się poza utarte szlaki, aby zobaczyć jak wygląda szara rzeczywistość większej części Marokańczyków. Po 18 jesteśmy w Marakeszu. Szukamy taksy, która zawiezie nas na plac Jamaa el Fna. Niestety panowie mają turbo zmowę cenową i naszym zdaniem przeginają ze swoimi stawkami - 80 dh. Ruszamy więc kawałek poza okolice dworca i za mniej niż połowę tej kwoty znajdujemy pana w białym busiku towarowym, który zawiezie nas na miejsce. Zanim wpakowaliśmy się do środka, przybiega szpieg z postoju grand taxi i nawija coś do kierowcy i do nas. Wiadomo o co chodzi. Udajemy, że nie rozumiemy ani słowa odpowiadając po polsku - po 2 minutach typ daje spokój i odchodzi, jedziemy w kierunku centrum centrum. Szybka organizacja noclegu (po wcześniejszych doświadczeniach tym razem z dużo lepszym skutkiem) i ruszamy na mały obchód. Na placu można poczuć się jak na scenie jakiegoś teatru. Tak duża jest ilość bodźców otaczających człowieka zewsząd. Dźwięki muzyki, kuglarze, pajace z małpami, tancerze, bajko opowiadacze. Z każdej strony inna grupa lub pojedynczy artyści... Pozostawiam trzy kropki. Wrócimy tu jutro aby ogarnąć ten harmider będąc w pełni sił i wypoczęci.
5 i 6.05 - odpoczynek.
Słońce w tej części kraju pali ze zdwojoną mocą. Ze względu na brak ruchu powietrza, o pewnych godzinach oddycha się na prawdę ciężko. Kręcimy się po parkach, odpoczywamy w cieniu. W godzinach popołudniowych ruszamy w kierunku tutejszej Kazby - starej dzielnicy żydowskiej. Kolejne miejsce pracy sporej liczby ludzi. Setki warsztatów dla jednośladów, w których często widzimy pracujących kilkunastoletnich dzieciaków, pewnie pomagających rodzicom. Warsztaty samochodowe, choć mniej liczne, również robią spore wrażenie. Ciężko to ogarnąć, ale idąc chodnikiem dosłownie omija się leżące na ziemi narzędzia, części a nawet całe wyjęte silniki samochodowe. Chodniki i ulice zachlapane są olejami, paliwami i to wszystko w samym centrum dużego miasta. W trakcie łażenia nadchodzi i głód, wodzeni zapachem grilla trafiamy do jednej z przydrożnych knajpek. Jedzenie powaliło wszystkich. Na kilku niewielkich talerzykach otrzymujemy: krążki smażonych w głębokim oleju kalmarów, grilowany bakłażan, czerwony sos z pomidorów, oraz 2-3 rodzaje smażonej ryby i filetów, do tego miejscowa pita i frytki, czasem ostra papryczka z zalewy, do zagryzienia. Smaku dodaje fakt, że te wszystkie pyszności oczywiście wcinamy łapami. Taki sposób jedzenia u niewprawionych turystów sprawia , że część jedzenia spada zanim trafi do ust. To co spadnie z powrotem na jeden z talerzyków wkładamy do gęby ponownie, natomiast to co spadnie na ziemie - zjadają pałętające się wszędzie, dzikie koty, jednym słowem nic się nie zmarnuje. Cały bajzel po nas sprzątany jest jedną uniwersalną żółtą gąbeczką, służącą do czyszczenia wszystkiego w lokalu, blatów dla klientów, desek do krojenia i talerzy itp., a mimo wszystko z chęcią bym wrócił na taki obiadek. W nocy urządzamy sobie przechadzkę po odległych zakątkach starego miasta i kazby. Idąc ładnych kilka kilometrów, na całej długości ulicy, którą się poruszamy praktycznie w każdym miejscu zalegają Marokańczycy w różnym wieku, jedzą, kręcą się, grają w karty, przepychają się. W wielu wnękach budynków, w zapeziałych piwnicach znajdują się salony gier, gdzie młodzi pykają w piłkarzyki, bilard i innego typu gry. Noc już późna, my dziś nie pogramy. Wracamy do pokoju.