Późna pobudka, chyba organizm potrzebuje nieco więcej snu. Wybywamy na śniadanie. Nauczeni doświadczeniem wybieramy miejsce niezbyt atrakcyjne wizualnie, wyposażone w zdezelowane stoliki i podobne im krzesła, ale za to pełne miejscowych klientów. Ze złożeniem zamówienia mamy przejściowy kłopot, najpierw się kręcimy, szukamy karty, w końcu siadamy i czekamy, obsługi brak. Podchodzimy do pani sprzedającej i pichcącej jedzenie. Mamy świadomość, że trudno się dogadać bo miejscowi nie znają ani słowa po angielsku. Teraz stwierdzam jednak, że może być gorzej - babka nawet pół słowa nie rozumiała (podobnie jak my arabskiego). Ostatecznie udało się porozumieć w inny sposób. Miła Pani poprosiła jednego z szamających druidów aby pomógł, gość mówił tylko po arabsku/berberyjsku ale chyba lepiej od niej gestykulował. Zadziałała komunikacja niewerbalna czyli zwykłe wskazanie paluchem na talerz jednego z Marokańczyków.Udajemy się ścieżką w górę, poza miasto, w kierunku ruin hiszpańskiego meczetu. Na ścieżce mijamy pasące się kozy i mieszkanki okolicznych gospodarstw targających zaopatrzenie z miasta do domów, odziane w regionalne kolorowe stroje. Znowu jesteśmy wielokrotnie zaczepiani przez sprzedawców palenia, którzy mają swoją wydeptaną ścieżkę biegnącą gdzieś pomiędzy skałami. Ludzie wdrapują się tam regularnie, co kilka minut, często mocno skopceni. Zakładam, że to taki spot do palenia, ale dokładnie wolę nie sprawdzać.Jutro planujemy być w Fezie więc przezornie zaczynamy ogarniać bilety. Przez święto, na czas którego miasto napęczniało turystami (głównie Marokańczykami) mamy poważny problem z ich zakupem. Brak jest miejsc w busach, przynajmniej oficjalnie. Ostatecznie dowiadujemy się, że jest szansa coś załatwić ale należy rozmawiać z obsługą CTM, której to firmy biuro jest aktualnie zamknięte, siesta? Po 16 robię sobie przebieżkę na dworzec raz jeszcze, z nadzieją że coś załatwię. Wpadam na miejsce, pytam, typ sprawdza i wszystko gra. Jest ostatnich 6 wolnych miejsc z czego 4 są już nasze. Jutro będziemy podróżować jak burżuje, autobusem z klimatyzacją. Wracając mija mnie farmer, z którym "gaworzyłem" wczorajszego wieczoru, myślę sobie - lekko nie będzie. Koleś opowiada dalej te swoje głupoty, zaprasza na farmę, oferuje nocleg, jedzenie.. i mimo mojego negatywnego nastawienia i coraz szybszego kroku, zaczyna ze mną nawet podbiegać. Nie wiedząc co z tego wyniknie, ostatecznie jakoś udało mi się od niego uwolnić, ale do samego końca nie byłem pewien czy za mną nie idzie do riadu. Wieczorową porą kręcimy się po warsztatach tkackich, Renata napaliła się na zakup koca, kapy i poszefki na poduszkę. Wybór, ocena jakości czy wstęp do rozmowy to osobna sprawa, ale same negocjacje to temat na osobny rozdział. Ja opiszę to kilkoma słowami. Uśmiech, serwowanie historyjek, cfaniactwo, fisiowanie do Zuzi, kilkukrotnie pozorne fochy, a później przybiegający dzieciak z siatką, który odnajduje nas w tłumie ze spakowanymi zakupami. Trochę wysiłku to kosztuje, ale żeby coś dobrze kupić najpierw trzeba, poznać średnią minimalną wartość przedmiotu. Nam zajęło to trochę czasu, ale ostatecznie udało się zakupić ten konkretny artykuł za 50-60% wartości początkowej i zapewne sprzedawca dalej pozostał tym wygranym. Wieczorem coraz to większe tłumy Marokańczyków wylegają na ulicę, natomiast my chowamy się do naszego pokoju i przygotowujemy na jutrzejszy wyjazd.
Nasz riad
Miejsce regularnych wycieczek tubylców.
Taboreciki z drzewa korkowego.
A na niebiesko malują kobiety.
Na zdjęciu do końca chyba ne widać, ale to drzwi balkonowe bezpośrednio z ulicy na panoramę dolnej części miasta - bajka.
Uwielbiam czytać takie relacje z taką ilością zdjęć. Sama ostatnio zastanawiam się nad podróżą do Maroka, lecz we wszystkich relacjach, które czytam pojawia się ten sam problem - naciągacze! Jak sobie z nimi poradzić? Raczej nie są to ludzie, którym wystarczy powiedzieć - NIE....???
Nie traktuj tego jako problem, ale jako urok i specyfikę. Fajnie poczuć na własnej skórze, jak odmienne od naszej mogą być inne kultury.Z pewnością na wypad w takie miejsca należy się do edukować. Ja gdy będę tam jechał kolejny raz (a chciałbym), na pewno kilka razy zachowałbym się inaczej.Kilka rzeczy, które utkwiły mi w pamięci, a może komuś się przydadzą:- po wychodzeniu z dworców, nie pędzimy od razu na główny postój taksówek gdyż zostaniemy "naznaczeni"
:); zamiast tego zostawiamy bagaże współtowarzyszowi i w pojedynkę, bez plecaka robimy rekonesans w poszukiwaniu tańszej alternatywy dojazdu - z szukaniem noclegu jest bardzo podobnie - zostawiamy bagaże i udajemy jakbyśmy w danym miejscu już piąty dzień siedzieli- nie brałbym już w takie miejsce fajnych technicznie ale jaskrawych ciuchów - działają jak reklama ledowa w nocy:); zamiast tego kupiłbym jakieś ubranie na miejscu!fromviewof.com - jedź! WARTO!:)
singielka_1976 napisał:Bardzo ciekawa relacja, czytało się ekspresowo, podziwiam za taki wyjazd nie dość, że momentami hardcorowy to poniekąd w ciemno z małym dzieckiem
;) .Czy można prosić o jakieś podsumowanie kosztów?A niech się młoda hartuje:), mam małą nadzieję że te nasze wyjazdy w jakiś pozytywny sposób wpłyną na jej charakter. Czas pewnie pokaże.Całkowity koszt wyjazdu dwóch osób dorosłych i dziecka wyniósł 4500 zł, wyjazd trwał 12 dni a podczas ostatnich trzech w zasadzie nie patrzeliśmy już w portfele.
super fotki! niektóre naprawdę pokazują magię tego miejsca. nie doczytałam, albo może mi 'umkło' -też wam wszyscy córkę całowali? my byliśmy z 2,5-latką i cały czas ją całowali - kobiety, faceci i dzieciaki - najpierw była w szoku, ale potem już na luzie. @fromviewof.com - nam się trafił naciągacz tylko raz w Marrakeszu, ale szybko został przepędzony przez policjantów czy wojskowych. znaczy może było ich więcej, ale nasza uwaga skupiała się na dziecku, więc może przez to odpuszczali.nie stresuj się nimi, najlepiej ignorować.
dialam napisał:super fotki! niektóre naprawdę pokazują magię tego miejsca. nie doczytałam, albo może mi 'umkło' -też wam wszyscy córkę całowali? my byliśmy z 2,5-latką i cały czas ją całowali - kobiety, faceci i dzieciaki - najpierw była w szoku, ale potem już na luzie.Zuzia nie przyciąga ich uwagi jakoś wyjątkowo, ale kilka razy zdarzyło się że ją zaczepiali tubylcy. Te różne formy nawiązania kontaktu w 90% miały charakter powiązany z kasą.
to nasza córka przyciąga uwagę strasznie. syn zresztą też, ale to bobas jest, więc to zrozumiałe. w naszym przypadku na pewno nie było to powiązane z kasą, bo po prostu do niej dzieciaki podbiegały, dawały całusa i zmykały dalej. dorośli (kobiety, mężczyźni) - całowali w policzek, czasem coś do niej zagadali i też odchodzili. generalnie, to było bardzo miłe, nie wyczułam żadnej wrogości czy chęci wyzysku.
prodrewnoNie traktuj tego jako problem, ale jako urok i specyfikę. Fajnie poczuć na własnej skórze, jak odmienne od naszej mogą być inne kultury.Z pewnością na wypad w takie miejsca należy się do edukować. Ja gdy będę tam jechał kolejny raz (a chciałbym), na pewno kilka razy zachowałbym się inaczej.Kilka rzeczy, które utkwiły mi w pamięci, a może komuś się przydadzą:- po wychodzeniu z dworców, nie pędzimy od razu na główny postój taksówek gdyż zostaniemy "naznaczeni"
:); zamiast tego zostawiamy bagaże współtowarzyszowi i w pojedynkę, bez plecaka robimy rekonesans w poszukiwaniu tańszej alternatywy dojazdu - z szukaniem noclegu jest bardzo podobnie - zostawiamy bagaże i udajemy jakbyśmy w danym miejscu już piąty dzień siedzieli- nie brałbym już w takie miejsce fajnych technicznie ale jaskrawych ciuchów - działają jak reklama ledowa w nocy:); zamiast tego kupiłbym jakieś ubranie na miejscu!fromviewof.com - jedź! WARTO!:)
prodrewnoNie traktuj tego jako problem, ale jako urok i specyfikę. Fajnie poczuć na własnej skórze, jak odmienne od naszej mogą być inne kultury.Z pewnością na wypad w takie miejsca należy się do edukować. Ja gdy będę tam jechał kolejny raz (a chciałbym), na pewno kilka razy zachowałbym się inaczej.Kilka rzeczy, które utkwiły mi w pamięci, a może komuś się przydadzą:- po wychodzeniu z dworców, nie pędzimy od razu na główny postój taksówek gdyż zostaniemy "naznaczeni"
:); zamiast tego zostawiamy bagaże współtowarzyszowi i w pojedynkę, bez plecaka robimy rekonesans w poszukiwaniu tańszej alternatywy dojazdu - z szukaniem noclegu jest bardzo podobnie - zostawiamy bagaże i udajemy jakbyśmy w danym miejscu już piąty dzień siedzieli- nie brałbym już w takie miejsce fajnych technicznie ale jaskrawych ciuchów - działają jak reklama ledowa w nocy:); zamiast tego kupiłbym jakieś ubranie na miejscu!fromviewof.com - jedź! WARTO!:)
Takie relacje czyta się z wielką przyjemnością. Mnóstwo praktycznych rad i świetne fotki. Jeśli ktoś z Was nie ma dośc tematu, zapraszam na moja relacje z Maroka (głównie Marrakesz i Fez oraz Agadir).http://zyciewpodrozy.pl/category/afryka/maroko-afryka/
Nie widzę w relacjach na forum żeby ludzie jeździli w Maroku na wycieczki na Saharę.Jest jakiś problem z tymi wycieczkami ?Niebezpiecznie ? Drogo ? Długo trwają ?
Posypka po goleniu brzytwą.
1.05
Późna pobudka, chyba organizm potrzebuje nieco więcej snu. Wybywamy na śniadanie. Nauczeni doświadczeniem wybieramy miejsce niezbyt atrakcyjne wizualnie, wyposażone w zdezelowane stoliki i podobne im krzesła, ale za to pełne miejscowych klientów. Ze złożeniem zamówienia mamy przejściowy kłopot, najpierw się kręcimy, szukamy karty, w końcu siadamy i czekamy, obsługi brak. Podchodzimy do pani sprzedającej i pichcącej jedzenie. Mamy świadomość, że trudno się dogadać bo miejscowi nie znają ani słowa po angielsku. Teraz stwierdzam jednak, że może być gorzej - babka nawet pół słowa nie rozumiała (podobnie jak my arabskiego). Ostatecznie udało się porozumieć w inny sposób. Miła Pani poprosiła jednego z szamających druidów aby pomógł, gość mówił tylko po arabsku/berberyjsku ale chyba lepiej od niej gestykulował. Zadziałała komunikacja niewerbalna czyli zwykłe wskazanie paluchem na talerz jednego z Marokańczyków.Udajemy się ścieżką w górę, poza miasto, w kierunku ruin hiszpańskiego meczetu. Na ścieżce mijamy pasące się kozy i mieszkanki okolicznych gospodarstw targających zaopatrzenie z miasta do domów, odziane w regionalne kolorowe stroje. Znowu jesteśmy wielokrotnie zaczepiani przez sprzedawców palenia, którzy mają swoją wydeptaną ścieżkę biegnącą gdzieś pomiędzy skałami. Ludzie wdrapują się tam regularnie, co kilka minut, często mocno skopceni. Zakładam, że to taki spot do palenia, ale dokładnie wolę nie sprawdzać.Jutro planujemy być w Fezie więc przezornie zaczynamy ogarniać bilety. Przez święto, na czas którego miasto napęczniało turystami (głównie Marokańczykami) mamy poważny problem z ich zakupem. Brak jest miejsc w busach, przynajmniej oficjalnie. Ostatecznie dowiadujemy się, że jest szansa coś załatwić ale należy rozmawiać z obsługą CTM, której to firmy biuro jest aktualnie zamknięte, siesta? Po 16 robię sobie przebieżkę na dworzec raz jeszcze, z nadzieją że coś załatwię. Wpadam na miejsce, pytam, typ sprawdza i wszystko gra. Jest ostatnich 6 wolnych miejsc z czego 4 są już nasze. Jutro będziemy podróżować jak burżuje, autobusem z klimatyzacją. Wracając mija mnie farmer, z którym "gaworzyłem" wczorajszego wieczoru, myślę sobie - lekko nie będzie. Koleś opowiada dalej te swoje głupoty, zaprasza na farmę, oferuje nocleg, jedzenie.. i mimo mojego negatywnego nastawienia i coraz szybszego kroku, zaczyna ze mną nawet podbiegać. Nie wiedząc co z tego wyniknie, ostatecznie jakoś udało mi się od niego uwolnić, ale do samego końca nie byłem pewien czy za mną nie idzie do riadu. Wieczorową porą kręcimy się po warsztatach tkackich, Renata napaliła się na zakup koca, kapy i poszefki na poduszkę. Wybór, ocena jakości czy wstęp do rozmowy to osobna sprawa, ale same negocjacje to temat na osobny rozdział. Ja opiszę to kilkoma słowami. Uśmiech, serwowanie historyjek, cfaniactwo, fisiowanie do Zuzi, kilkukrotnie pozorne fochy, a później przybiegający dzieciak z siatką, który odnajduje nas w tłumie ze spakowanymi zakupami. Trochę wysiłku to kosztuje, ale żeby coś dobrze kupić najpierw trzeba, poznać średnią minimalną wartość przedmiotu. Nam zajęło to trochę czasu, ale ostatecznie udało się zakupić ten konkretny artykuł za 50-60% wartości początkowej i zapewne sprzedawca dalej pozostał tym wygranym. Wieczorem coraz to większe tłumy Marokańczyków wylegają na ulicę, natomiast my chowamy się do naszego pokoju i przygotowujemy na jutrzejszy wyjazd.
Nasz riad
Miejsce regularnych wycieczek tubylców.
Taboreciki z drzewa korkowego.
A na niebiesko malują kobiety.
Na zdjęciu do końca chyba ne widać, ale to drzwi balkonowe bezpośrednio z ulicy na panoramę dolnej części miasta - bajka.