+1
k4te 17 września 2013 16:28
Image

Wpuszczali przez bramkę, oczywiście z kolejną kontrolą biletu i dopiero wtedy można było wejść na peron, gdzie już czekał nasz pociąg (oczywiście do pociągu wsiadamy po okazaniu biletu stewardessie…). Mieliśmy bilety na wagon typu hard sleeper. Przy wejściu mijaliśmy toaletę – szybki rzut oka – kucana :P Wagon typu hard sleeper jest to jakby cały wagon z łóżkami, w takich niby-przedziałach bez drzwi, po 6 w jednym (3 łóżka jedno nad drugim razy 2). Prycze w naszym sleeperze były rzeczywiście wąskie, ale za to do każdej była poduszka i kołdra – życzyłabym sobie takich wygód w pkp za taką cenę ;)
Niestety ciężko zrobić lepsze zdjęcia wnętrza pociągu z powodu ciasnoty :) Ale jak kogoś interesują wnętrza pociągów w Chinach to polecam stronę http://www.seat61.com/China.htm#.UjxqW3_-t5p
Image

W naszym „przedziale” oprócz 3 starszych ludzi, którzy praktycznie od razu poszli spać był 1 młody Chińczyk i był też jego kolega, śpiący w przedziale obok. Chińczycy do nas zagadali, pytając czy jesteśmy z Rosji i ten jeden nasz, był wyraźnie ucieszony, że może z nami rozmawiać (sam tak powiedział ;) ). I tak nawiązała się między nami rozmowa na różne tematy. Zostaliśmy poczęstowani cukierkami kokosowymi, a jak powiedzieliśmy, że dobre, to Chińczyk podarował nam cała paczkę (miał ich chyba z 5 w walizce). My postanowiliśmy się odwdzięczyć i zaczęliśmy częstować Chińczyków naszą polską Wyborową :D Zaczęliśmy rozmawiać o alkoholach i koledzy polecili nam dwa rodzaje „wina” chińskiego, po ponad 50% alkoholu każde. Jeden dał nam też namiar na swojego facebooka i zdradził jak Chińczycy obchodzą ograniczenia związane z blokowaniem facebooka w Chinach. O godzinie 22 zgasło światło w pociągu, ok. 23 uznaliśmy, że idziemy spać. Zarówno mi jak i Szymonowi było dość ciężko zasnąć i spaliśmy raczej średnio, ale i tak lepsze to niż spanie na siedząco, no i nowe doświadczenie zaliczone :)
Wstawiam też zdjęcia bardzo oryginalnych snacków, jakie udało nam się kupić do pociągu: bułka z fasolą na słodko i bułka z "mięsną watą" (wtf?) oczywiście też na słodko.
Image27.08 - Xi'an i Terakotowa Armia
Przyjazd pociągu był zaplanowany na 7:58 i mieliśmy spać do 7:30, jednak już o 6 zapalili światła w pociągu (WHY?! ;( ) i Chińczycy powstawali i zaczęli wszyscy jak na komendę nawijać przez komórki – oczywiście nie wyciszone, bo po co - zauważyliśmy, że generalnie w takich kwestiach Chińczycy się nie krępują, tak samo jak słuchają muzyki bez słuchawek, oglądają filmy i grają w gry. Jak nietrudno się domyślić, nie dało się już spać… Dojechaliśmy o czasie i pożegnaliśmy się z naszymi chińskimi kolegami. Na zewnątrz dworca miał na nas czekać ktoś z hostelu, aby nas odebrać. Znaleźliśmy Chińczyka trzymającego kartkę z moim nazwiskiem, który zaprowadził nas do busa, w którym jak się okazało byliśmy jedynymi pasażerami. Kierowca zawiózł nas do hostelu, a po drodze mieliśmy okazję podziwiać miasto. Jakież to Xi’an brzydkie! Najbrzydsze miasto jakie kiedykolwiek widziałam! Okropne, komunistyczne i w dodatku brudne. Moja pierwsza myśl: co ja tu kurde robię? Na szczęście hotel okazał się być przyzwoity, z kawiarnią w stylu zachodnim na parterze (mieli nawet belgijskie piwa, my oboje spędziliśmy po roku w Belgii, więc belgijskie piwa wypatrzymy wszędzie :P ). Nasz deluxe pokój też w porządku (oczywiście lux to raczej niekoniecznie :P ).
Plan na ten dzień obejmował wyjazd do Terakotowej Armii, więc szybko się zameldowaliśmy, umyliśmy i wyszliśmy. W recepcji dostaliśmy darmową i bardzo dobrą mapkę miasta, a przed wyjściem, na naszą prośbę wytłumaczono nam jak samemu dojechać do Armii. Najpierw mieliśmy dojechać do dworca kolejowego autobusem 603 (cena biletu 0,5 RMB, czyli za darmo :) ; bilet kupujemy tak, że wsiadamy do autobusu, wrzucamy do skrzynki koło kierowcy kasę i sami urywamy sobie bilet (albo i nie) z bloczku leżącego obok. Autobus jest piętrowy i jak wszystko na ulicy jedzie jak szalony. Przy dworcu należało przesiąść się w 306. Kiedy udało nam się znaleźć ten autobus, dopadła nas naganiaczka do taksówki. Zaczęła nam mówić, że do autobusu trzeba stać w tej długiej kolejce, że autobus jedzie długo i że już jest bardzo późno jak na wycieczkę do Armii i że w takiej sytuacji to tylko taksówka. Taaaa… Oczywiście ją spławiliśmy, ale przynajmniej dowiedzieliśmy się, że do naszego autobusu należy stanąć w kolejce (kolejka do autobusu? Serio?). W tym kraju naprawdę wszyscy pragną nas zrobić w bambuko i oskubać nas do ostatniego pieniądza.
Kolejka:
Image

Udało nam się zapakować dopiero chyba do trzeciego autobusu z kolei. Koszt 7 RMB, jedziemy do ostatniej stacji (po drodze są gorące źródła, przy których absolutnie NIE wysiadamy, chociaż robi to większość naszego autobusu – łatwo się pomylić). Przy Armii pierwsze co nas atakuje to tłum sprzedawców i stoisk. Jak to zwykle w Chinach bywa, ticket office jest zupełnie gdzie indziej niż wejście i wcale nie tak łatwo je znaleźć. Ale znaleźliśmy i nawet nie popełniliśmy tego błędu co inni biali turyści, idąc od razu do wejścia. Po drodze do wejścia oczywiście 1000 straganów z pamiątkami, skórami zwierząt (ble!) i żarciem. Przez bramki wchodzi się na duży otwarty teren, gdzie są różne pawilony do oglądania.
Image

My za radą naszego przewodnika (papierowego :) ) byliśmy w Pit 1, 2 i 3 oraz Exhibition Hall. Pit 1 to największa hala, w której stoją zrekonstruowani wojownicy.
Image

Image

Image

Hala 2 jest średnia, z łucznikami i kawalerzystami w nieco gorszym stanie.
Image

Image

Tutaj łucznik w formie całościowej:
Image

A hala 3, najmniejsza, to „dowództwo” i jest tam ich na chwilę obecną tylko kilkudziesięciu.
Image

W Exhibition Hall znajdują się różne wystawy wojowników i innych wykopanych tam rzeczy (stamtąd m.in. pochodzi zdjęcie łucznika wyżej). W międzyczasie usiedliśmy aby zjeść paluszki o smaku wodorostów i zobaczyłam wtedy Ewę Chodakowską - wiecie, tą trenerkę fitness popularną, co jest śmieszne, bo człowiek jedzie tysiące kilometrów i gdzieś kurde w Chinach spotyka znaną osobę z Polski.
Dodam jeszcze, że ogólnie w tym dniu nie świeciło słońce, a było tak okropnie gorąco i duszno, że ciężko było nawet stać…
Wracając na parking autobusowy Szymon zapragnął kupić sobie figurkę wojownika, więc podeszliśmy do kilku straganów i ostatecznie nabyliśmy dzięki targowaniu się dwóch wojowników: małego i dużego (ok. 10 i ok. 20cm) za 65 RMB. Wróciliśmy do Xi’an tym samym busem, którym przyjechaliśmy.
Będąc na stacji kolejowej odebraliśmy bilety na pociąg do Szanghaju, po czym postanowiliśmy coś zjeść i pojechać na stację Xi’an North, kupić bilety na górę Hua Shan. Zjeść postanowiliśmy w miejscu, które na naszej mapie oznaczone było „Local Noodles”. Okazało się, że w uliczce jest kilka barów obok siebie, więc wybraliśmy jeden dobrze wyglądający z obrazkowym menu i zamówiliśmy po porcji kluchów za 12 i 15 RMB. Porcje okazały się solidne i smaczne, moje oczywiście pechowo ostre.
Tutaj stacja kolejowa i koczujący pod nią tradycyjnie ludzie :)
Image

Image

I nasze kluchy:
Image

Image

Tu jeszcze widoczek z autobusu, którym jechaliśmy ze stacji, dobrze obrazujący sajgon na ulicach miasta:
Image

Na stację North pojechaliśmy metrem (linia 2, ostatni przystanek). Okazało się, że koszt przejazdu zależy od liczby stacji i powinno to być 3 RMB, czyli więcej niż bilet w Pekinie :( My kupiliśmy bilet za 2 RMB i w związku z tym bramka nie chciała nas wypuścić na zewnątrz, a kiedy w końcu ją przeskoczyliśmy zaczęła się na nas wydzierać baba z okienka, więc oddaliśmy jej bilety i uciekliśmy (bo się tej baby baliśmy :P ). Potem znowu nie mogliśmy znaleźć kas biletowych, ale pomógł nam student z wymiany napotkany na dworcu i wreszcie kupiliśmy bilety na szybki pociąg o 7:50 (chyba 54,5 RMB). Po powrocie do hostelu poszliśmy jak najszybciej spać.28.08 - Xi'an - Hua Shan
Pobudka o 6.10 :( Zbieramy się czym prędzej i pędzimy na Xi’an North aby złapać nasz pociąg do Hua Shan. Na stacji jak zwykle tysiąc kontroli. Pociąg jest nowy i dość wygodny, po chwili rozpędzamy się do 304 km/h!
Image

Niestety (albo i stety) nie jest to odczuwalne. Po pół godziny jesteśmy na stacji Hua Shan North. Po wyjściu z dworca jesteśmy atakowani przez taksówkarzy, ale najpierw idziemy do sklepu po jedzenie i kupujemy, jak się później okazało, bułeczki z żółtkiem jaja w środku - oczywiście zapewne równie "naturalnym" co same bułeczki. Po wyjściu ze sklepu dopada nas taksówkarz i proponuje 20 RMB za jazdę pod wejście na górę. Po szybkiej kalkulacji (5zł na osobę) zgadzamy się bez targowania. Jedziemy więc sobie radośnie tą taksówką pod Bramę Zachodnią aż tu nagle Pan Taksówkarz próbuje cwaniakować i pokazuje nam, że 20 za osobę, czyli 40. No nie drogi panie, tak to się nie umawialiśmy, twardo tłumaczymy, że uzgodniliśmy 20 i ma być 20. Negocjacje na chwilę ustają, jedziemy dalej. Pan dowozi nas do bramy i dalej kombinuje, jednak my jesteśmy twardzi, Szymon mówi: „We make business, good business”, ja mówię „We no America” i ostatecznie staje na 20 za nas dwoje. Pan się do nas śmieje, klepie się po nodze - chyba bardzo go ubawiły nasze negocjacje.
Od momentu wyjazdu z Xi’an cały czas nerwowo śledziłam pogodę za oknem i nie wyglądało to dobrze. Buro, ciemno i wieje, a podczas jazdy taksówką zaczęło padać. Gdy byliśmy pod bramą rozpadało się już na dobre, a my bez kurtek i lekko ubrani… No ale nic, idziemy dalej, nie ma innej opcji. Po drodze widzę baby sprzedające foliowe peleryny i postanawiam sobie też taką sprawić. Kupuję w pierwszym napotkanym sklepiku za 8 RMB wytargowane z 10, Szymon też bierze jedną. Dochodzimy do bramy – wjazd 180 RMB (kto w ogóle wymyślił coś takiego jak WSTĘP na górę??). Po wejściu zaczyna się kamienna droga wiodąca pod górę.
Image

Po drodze co chwilę mijamy sklepiki i świątynie. Hua Shan jest jedną ze świętych gór taoistycznych, więc dla niektórych taka wspinaczka ma też znaczenie religijne. Im wyżej, tym więcej na naszej drodze robi się schodów. Przez chwilę miałam nawet wrażenie, że się przejaśnia, jednak nad nami wciąż wisiały chmury. Był nawet moment, kiedy zdjęliśmy peleryny, ale nie trwał on długo, bo zaraz znowu zaczęło padać.
Image

Image

Nie ma to jak chińskie tłumaczenia z translatora :D
Image

Image

Im byliśmy bliżej North Peak – naszego celu, tym było bardziej stromo, zimno i wietrznie. Pod koniec drogi zorientowaliśmy się, że weszliśmy w chmurę, bo wszystko dookoła znikło za ścianą bieli, widać było tylko to co w najbliższej odległości. W końcu udało nam się zdobyć pierwszy szczyt, albo tak nam się zdawało, bo nie było nawet widać, czy to faktycznie szczyt. W sumie okazało się, że był on kawałek dalej, za pawilonem z restauracją. Wszędzie po drodze i na szczycie wisi mnóstwo kłódek i czerwonych wstążeczek – wydaje mi się, że wstążeczki mają jakiś wymiar religijny. Zrobiliśmy sobie zdjęcie na szczycie i postanowiliśmy iść dalej, bo byliśmy kompletnie mokrzy mimo peleryn, a w ruchu jednak było nieco cieplej.
Image

Image

Ja w sumie byłam już tak zziębnięta, że nie miałam nawet ochoty iść dalej. No ale jednak poszliśmy. Po drodze minęliśmy stację kolejki, która wozi ludzi na North Peak (cena 80 RMB). Szliśmy tak i szliśmy, aż w końcu dotarliśmy do Middle Peak i usiedliśmy aby zjeść suchary. W międzyczasie doszliśmy do wniosku, że nie ma co w taką pogodę zdobywać wszystkich szczytów tak, jak planowaliśmy, bo i tak nic kompletnie nie widać. Chcieliśmy też przejść kładką przyklejoną do ściany skalnej nad przepaścią, ale uznaliśmy, że to też bez sensu, bo nie byłoby widać przepaści pod nogami no i zapewne nie byłoby to zbyt bezpieczne… Zdecydowaliśmy, że zdobędziemy tylko jeden szczyt i zjedziemy kolejką na dół. Przy rozdrożu, gdzie rozdzielały się drogi na szczyty wybraliśmy więc drogę na West Peak, bo tam też była kolejka, którą można by ewentualnie zjechać. Po dojściu do stacji kolejki okazało się, że kosztuje ona 120 RMB, więc uznaliśmy, że to za drogo i że na zjazd kolejką wrócimy na North Peak. Na razie jednak był jeszcze przed nami West Peak. Dotarliśmy na niego w kompletnej mgle, ledwo widząc co jest przed nami. Ostatnie przejście to były schody wykute pionowo w skale, które były śliskie jak diabli oraz przejście między dwoma głazami, zatkane drewnianą belką, też śliskie. Ze szczytu oczywiście kompletnie nic nie widać, więc robimy sobie zdjęcia z chmurą w tle i schodzimy.
Image

Image

Zdążyliśmy już trochę zejść w dół, kiedy nagle: olśnienie! Chmura się trochę rozpierzchła i pojawiła się na horyzoncie jakaś skała! Rzuciliśmy się robić zdjęcia, póki jeszcze było coś widać. Chwilę potem jeszcze bardziej się przetarło i dało się zauważyć co nieco dookoła, w tym to, jak szybko poruszają się chmury i jak wylatują pionowo w górę znad przepaści, jakby je ktoś wyrzucał. Schodzimy sobie dalej, oglądając wyłaniające się widoki. Zastanawialiśmy się nawet, czy nie atakować innych szczytów, ale w górze cały czas unosiły się chmury, więc uznaliśmy, że wciąż nie ma to zbyt wiele sensu (a ja szczerze mówiąc bałam się, że się przeziębię od tego zimna i mokrości, co raczej byłoby średnio korzystne w połowie wycieczki ;) ).
Image

North Peak z daleka:
Image

Wróciliśmy na North Peak. Po drodze okazało się, że na niższych wysokościach pogoda znacznie się poprawiła i nawet całkiem dobrze już wszystko widać. Wreszcie zobaczyliśmy jak wygląda North Peak i widok z niego. Kupiliśmy bilet na kolejkę i wsiedliśmy do naszego wagonika. Okazało się to dużo bardziej przerażające niż mogliśmy przypuszczać, patrzenie w dół przez przednią szybę mogło skończyć się zawałem.
Zjechaliśmy na dół i poszliśmy szukać jakiegoś transportu na stację kolejową. Stały tam shuttle busy, ale okazało się, że kosztuje to 20 RMB za osobę – dwa razy drożej niż taksówka… Szukamy więc taksówki, ale żadna tam nie stoi, a jedyna droga wyjścia, według tablicy stojącej przy niej, ma 7km i zakaz chodzenia pieszo. Świetnie, nie ma to jak robić w wała turystów, nie mających innego wyjścia… Kupujemy bilet na busa, licząc, że chociaż jedzie na stację kolejową. Niestety się przeliczyliśmy, wszyscy wysiedli gdzieś tam w polu, cholera wie gdzie, więc założyliśmy że to była ostatnia stacja. Szukamy dojazdu do stacji już nieźle wściekli, bo co to ma być, dojechaliśmy taksówką za 10 RMB za osobę, a wracamy busem za 20 i jeszcze nie dowozi nas on na stację?! W końcu zapytaliśmy jakiejś Chinki na parkingu autobusowym i ona pokazała nam gdzie stoją taksówki. Idziemy tam i pytamy się za ile na dworzec. Koleś pokazuje nam 50 juanów. No chyba na głowę upadł, mówimy, że nie jedziemy za więcej niż 20. Pokazuje nam 30. Nie ma mowy, odchodzimy. Podjeżdża inny taksówkarz i proponuje, że zabierze nas za 20, ufff… Teraz tylko wytłumaczyć mu, że na stację kolejową (przy użyciu naszego samodzielnie przygotowanego mini słowniczka) i jedziemy. Po drodze taksówkarz zabiera jeszcze jedną Chinkę, która mówi po angielsku i upewnia się, że jedziemy na stację. Wysiadamy wszyscy na stacji, nasza Chinka pomaga nam kupić bilet. Pociąg, którym mamy jechać jest opóźniony o 20 minut – co z tą słynną punktualnością chińskich pociągów?! W dodatku stacja, na której czekamy jest najbrzydszą stacją kolejową, jaką kiedykolwiek widziałam… Aha, i bilet mamy bez miejscówek, bo już nie było, więc czeka nas 1,5 godziny stania… W końcu podjeżdża pociąg, pakujemy się do środka. W środku już prawie cały wagon zajęty przez stojące osoby. Jedziemy. Po chwili wpadam na pomysł: chodźmy do Warsa. Kupimy po piwie i będziemy mogli usiąść. Przechodzimy chyba przez 5 wagonów i w końcu znajdujemy nasz wagon restauracyjny. Kupujemy dwa małe piwa po 5 RMB i siadamy przy stoliku. Nie zdążyliśmy nawet tych piw otworzyć, kiedy przyszedł jakiś pracownik Warsa i coś nam mówi i pokazuje. Wychodzi na to, że chyba mamy sobie iść, bo on chce posprzątać. Stajemy sobie więc z boku, na początku wagonu i zamierzamy poczekać aż sprzątną i usiąść znowu. Nic z tego, po chwili przychodzi cała zgraja pracowników kolei, siadają, a barmani donoszą im jakieś wykwintne potrawy, ryż, makaron… Ok, zaczekamy aż oni zjedzą i sobie spokojnie usiądziemy z naszym piwem. W międzyczasie przychodzi jakaś chińska pasażerka i normalnie sobie siada, w dodatku nic nie zamawia i jej jakoś nikt nie wygania. Pytamy czy możemy już usiąść – nie. No to chyba sobie już nie usiądziemy… Na stojąco dojeżdżamy do Xi’an. Nasz plan na resztę dnia zakłada jedzenie, więc idziemy szybko do hostelu się przebrać i lecimy do znalezionego wczoraj miejsca. A na miejscu niemiła niespodzianka: zamknięte. Wkurzeni wracamy na naszą ulicę, gdzie były jeszcze otwarte, ale nieco syfiaste bary. W jednym z nich, tzn. przy stoliku na ulicy, siedzą biali turyści, więc pytamy ich gdzie zamówili jedzenie. Pokazują nam bar z szaszłykami, gdzie wchodzi się, wybiera do koszyka szaszłyki z warzywami, wybiera oddzielnie szaszłyki z mięsami i oni to przygotowują. Wybraliśmy sobie to i owo i usiedliśmy przy stole koło spotkanych wcześniej ludzi. Jeden z nich był z Niemiec, a dwójka z Iranu. Trochę z nimi pogadaliśmy, przyszło nasze jedzenie. Skrzydełka kurczaka dobre, warzywa pływają w jakimś sosie, który jak Szymon stwierdził, smakuje jak drożdże. W sumie takie sobie. Zapłaciliśmy za całość 31 RMB za dwie osoby.
Image

Wróciliśmy do hostelu. Po drodze kupiliśmy na śniadanie naleśnik nadziewany fasolą i różowy chleb tostowy. Kupiliśmy też piwa i… „Tiramisu” o smaku mięsa (WTF?) – okazało się to być chrupkami pachnącymi kawą i smakującymi mięsem… Hmmm… Jak zwykle z wczesnego pójścia spać zrobiła się 1…
Image29.08 - Xi'an
Dziś śpimy długo, czyli do 9:15, a i tak wstajemy tak chętnie, jakby to była 6 rano… Plan dnia: zwiedzanie Xi’an. Ale najpierw śniadanie – zakupione wczoraj w sklepie dziwactwa. Naleśnik z fasolą może być, według Szymona okropny. Różowy chleb tostowy okazał się być kanapką z jakąś śluzowatą mazią w środku i oczywiście słodkimi fasolkami – całość nadzienia baaaardzo słodka, za to chleb sam w sobie kompletnie bez smaku. Zaczynamy się zastanawiać jak Chińczycy tak żyją, jedząc takie świństwa.
Om nom nom nom
Image

Wychodzimy na miasto. Pierwszy cel to Świątynia Ośmiu Nieśmiertelnych, kawałek drogi za murem miejskim. Idziemy piechotą oglądając po drodze miasto, czyli to, jakie jest paskudne :P Już myśleliśmy, że zabłądziliśmy, bo szliśmy i szliśmy, a świątyni nie było widać, ale w końcu jest! Znajdujemy Świątynię. Wejście kosztuje całe 3 RMB – niespotykane jak na Chiny. Świątynia okazuje się być całkiem przyjemna i co ważne mało w niej turystów – tylko my i 2 Chińczyków, za to można zobaczyć kręcących się mnichów, bo świątynia jest ciągle aktywna. Jeden np. siedział sobie w pawilonie z Buddą i wcinał zupkę, inny z kolei układał jedzenie dla Buddy na ołtarzu. Na samym końcu świątyni był przyjemny ogród.
Image

Image

Image

Czas wracać do miasta. Kolejny cel to Bell i Drum Tower. Spacer do tych atrakcji trwa dość długo, ale wygląda na to, że trafiliśmy na główną ulicę miasta, więc oglądamy sobie sklepy i inne lokale. Docieramy w końcu do Bell Tower. Wejście do środka uznajemy za zbyt drogie jak na to, co można zobaczyć w środku, czyli wystawa czegośtam i zadowalamy się oglądaniem z zewnątrz.
Image

Tak samo sprawa ma się z Drum Tower kawałek dalej. Za Drum Tower znajduje się dzielnica muzułmańska wraz z Wielkim Meczetem, więc zagłębiamy się w jedną z uliczek, na której znajduje się bazar.
Image

Idziemy oglądając stoiska i przy okazji szukając czegoś do zjedzenia. Zaczynamy od panierowanego banana, smażonego w głębokim tłuszczu (5 RMB). Skręcamy w kolejną uliczkę z bazarem. Postanawiamy spróbować dziwnego „ciasta”, które facet kroi z wielkiego koła i sprzedaje na patyczkach. Okazuje się być to zrobione z lepkiego ryżu, polanego czymś przypominającym bardzo słodkie wino. W sumie niezłe (5 RMB), a facet, który nam to sprzedaje z dumą pokazuje nam na tablicę nad stoiskiem, na której na zdjęciu jest on sam i bardzo się cieszy, kiedy rozpoznajemy :)
Image

Zaraz obok znajduje się stanowisko z ziemniaczkami, które Chinka smaży na patelni z przyprawami. Zdążyliśmy już odejść, jednak postanowiliśmy wrócić na te ziemniaczki. To była dobra decyzja, bo bardzo nam posmakowały.
Image

Idziemy sobie dalej, w międzyczasie koleś najechał mi na stopę skuterem i jeszcze według Szymona zrobił minę jakbym to ja najechała na niego… Tiaaa…
Skręciliśmy w kolejną uliczkę. Szymon kupił sobie soczek śliwkowy. Na stoiskach w tej uliczce sprzedawcy oferują obleśne wątroby. Na samym końcu uliczki obserwujemy jak facet robi na straganie jakieś ciasto, w które zawija nadzienie i śmiesznie je spłaszcza. Decydujemy się spróbować. W środku jest cebula i kapusta, smakuje trochę jak nasze paszteciki bożonarodzeniowe. Jedząc to ciacho dotarliśmy do Wielkiego Meczetu. Nie byłam pewna czy w szortach mnie wpuszczą, więc kupujemy najpierw jeden bilet, z myślą że jak mnie nie wpuszczą to na niego wejdzie Szymon. Na szczęście mnie wpuścili. W międzyczasie widzę jak Szymon ogląda koszulki na stanowisku obok wejścia. Ostatecznie po długich negocjacjach („Your price is ridiculous! This is COTTON!”) kupił koszulkę z napisem Xi’an za 30 RMB wytargowane ze 120 (dodam, że po powrocie koszulka została już uprana i oczywiście się skurczyła :D i napis troszkę sprał). W meczecie usiedliśmy sobie na chwilę na dziedzińcu i kiedy rozmawialiśmy podszedł do nas chłopak, który okazał się być również z Polski i bardzo się ucieszył, że nas spotkał. Zwiedziliśmy razem meczet rozmawiając (kolega polecał odwiedzić Iran) i wymieniając się wrażeniami, po czym po wyjściu przeszliśmy przez kolejne uliczki bazaru, gdzie ja kupiłam chiński obrazek dla Mamy. Po wyjściu z bazaru postanowiliśmy się pożegnać, bo nasz nowy znajomy chciał coś zjeść, a my mieliśmy iść na mury miejskie i stamtąd jechać do Wielkiej Pagody Dzikiej Gęsi.
Meczet (wiem, nie wygląda):
Image

Image

Na mury dotarliśmy po kolejnym spacerku główną ulicą. Okazało się jednak, że wstęp na górę to 54 RMB, a tak na dobrą sprawę nic tam nie ma oprócz możliwości przejścia po murze (a my mieliśmy już mało czasu), więc odpuściliśmy i złapaliśmy autobus 609 do Pagody. Po jakimś czasie dojechaliśmy i mieliśmy jeszcze kawałek do przejścia. Weszliśmy do parku dookoła Pagody, gdzie były fontanny (podobno wieczorami odbywają się spektakle typu światło i dźwięk) i kolejnych 100 niepotrzebnych strażników z gwizdkami, gwiżdżących jak tylko ktoś próbował wejść do fontanny.
Park jak park, ruszyliśmy wzdłuż murów Pagody, aby znaleźć wejście. W końcu się znalazło, rzecz jasna z dokładnie przeciwnej strony niż ta, z której nadeszliśmy. W międzyczasie jakaś Chinka z dzieckiem chciała sobie zrobić ze mną zdjęcie, ale dziecko cały czas płakało (na mój widok?), więc musiała odchodzić na bok i je uspokajać. Ostatecznie udało się zrobić zdjęcie zanim dziecko znowu się rozpłakało. Wejście na teren Pagody kosztowało 50 RMB. Niby czytałam wcześniej, że wejście do samej Pagody płatne oddzielnie, ale uznałam, że jednak skoro ten wstęp tu kosztuje 50, to wypadałoby żeby jednak Pagoda była w cenie, w końcu za co tu niby płacić 50 RMB, jeśli nie jest? No jak się okazało jednak można zapłacić 50RMB za nic, bo Pagoda kosztowała oddzielnie 30 RMB – oczywiście nie zamierzaliśmy tego płacić, poszliśmy więc obejrzeć świątynię, która stała za Pagodą i była wyjątkowo słaba. Wyszliśmy stwierdzając, że to najgorsza „atrakcja” jaką do tej pory odwiedziliśmy i w dodatku w najgorszej cenie.
Image

Image

Znaleźliśmy przystanek w stronę powrotną i wsiedliśmy do busa. W planie mieliśmy uliczkę z pamiątkami koło murów, a potem jedzenie w okolicy hostelu, niestety władowaliśmy się w koszmarny korek, więc uliczkę musieliśmy odpuścić i pojechaliśmy autobusem od razu na jedzenie. Zdecydowaliśmy się na znany nam już lokal i zamówiliśmy po zupce – oczywiście ostrej, ale nie zrobiło to już na nas wrażenia. Potem odebraliśmy bagaże z hostelu i poszliśmy na stację. Czekaliśmy na pociąg i oczywiście co? Okazał się opóźniony o jakieś 40 minut – pytam więc po raz drugi: co ze słynną punktualnością chińskich pociągów?! - jak na razie 2 z trzech opóźnione! No ale w końcu załadowaliśmy się do pociągu. Oczywiście okazało się, że mamy „przedział” z dwoma ryczącymi dzieciakami z ADHD (przykro mi jeśli kogoś to razi ale nie lubię dzieci a już szczególnie jak po mnie skaczą o 7 rano). Chińczycy jak zwykle nas zagadywali skąd jesteśmy itp. W końcu gdzieś między 23 a północą poszliśmy spać.
Może to nie był jakiś super interesujący dzień pod względem atrakcji, ale z drugiej strony na pewno dużo spacerowaliśmy po mieście, a dla mnie np. to zawsze jest fajne, nie raz lepsze niż zwiedzanie wszelkich must-see - można obserwować zycie codzienne, mieszkańców...30.08 - Szanghaj
Dzięki bogu za zatyczki do uszu! Dzięki nim udało mi się spać aż do 7 i potem już takim kiepskim snem do 8, kiedy to dzieciak zaczął po mnie skakać. Szymon śpi dłużej– szczęściarz… Chyba następnym razem to ja biorę górne łóżko.
Tutaj widok korytarza w naszym pociągu:
Image

Dojechaliśmy w końcu do Szanghaju z ponad dwugodzinnym opóźnieniem. Pierwsze wrażenie nie za dobre: wszyscy się pchają. Oczywiście w Chinach to jest normą, ale tutaj pchanie się wkroczyło na jakiś wyższy poziom i ludzie pojawiają się przed nami w kolejkach dosłownie znikąd! Kolejne rozczarowanie: cena biletu na metro – zależnie od tego gdzie jedziemy – od 3 do 6 RMB. I głupie bramki w metrze, przez które nie da się przejść z walizką. I brak ruchomych schodów… Co przy naszych niekoniecznie lekkich walizkach jest nieco uciążliwe. No ale w końcu jakoś się do tego metra zapakowaliśmy (wliczając w to przerzucanie przez Szymona 20-kilowych walizek górą nad bramką) i dojechaliśmy do hostelu. Umyliśmy się, przebraliśmy i ruszyliśmy na miasto. Plan jest taki, aby Szanghaj zwiedzać na luzie, bo mamy sporo czasu, niedużo rzeczy do zwiedzenia i jesteśmy zmęczeni (a poza tym jest tu duszno). Wychodząc jak zwykle zaopatrzyliśmy się w herbatki w butelce i ruszyliśmy na People’s Square.
Image

People’s Park and Square okazały się być żadną atrakcją. Chyba najfajniejsze w tym miejscu były małe koty, które w parku karmił jakiś Chińczyk :P No ale zdjęcia zrobione, idziemy dalej do Nanjing Road, aby wzdłuż niej przejść nad rzekę i podziwiać znajdujący się na drugim brzegu Pudong.
Nanjing Road:
Image

Po drodze wstąpiliśmy do kilku sklepów z Chińskimi specjałami spożywczymi (drogo!) i do jedzeniowego centrum handlowego, gdzie były też restauracje i gdzie zdecydowaliśmy się zjeść. Jako, że w końcu jesteśmy w Chinach, zamówiliśmy ryż z różnymi rzeczami. Mój oczywiście okazał się ostry, w przeciwieństwie do ryżu Szymona. Do każdej porcji dostaliśmy po małej miseczce z czymś przypominającym rosół i dzięki Bogu za to, bo dołączona łyżka pozwoliła nam zjeść do końca ryż (pałeczkami mieliśmy problem).
Image

Image

Na koniec zahaczyliśmy o stanowisko z bubble tea i ja wzięłam mleczną z perełkami tapioki, a Szymon waniliową bez dodatków – chyba zaczynam się uzależniać :P Po wyjściu stamtąd zaczęło się już ściemniać, więc ruszyliśmy w stronę rzeki.
Neony na Nanjing Road:
Image

Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o jarmark z chińską tandetą typu pamiątki(raczej z ciekawości niż chęci kupna czegokolwiek) i już byliśmy nad rzeką. Tłok przy barierce nieziemski, nie sposób się dopchać, aby użyć jej jako statywu pod aparat, ale widok jest naprawdę świetny.
Image


Dodaj Komentarz

Komentarze (45)

kamnowacki 17 września 2013 17:01 Odpowiedz
Dokładnie za 10dni lecę na miesiąc z tej promocji. Pisz dalej! ;)
monus 18 września 2013 13:02 Odpowiedz
Również zachęcam do dalszego pisania. W listopadzie robię identyczną trasę z rodziną
kamnowacki 26 września 2013 12:53 Odpowiedz
Można dalej? :) Jestem ciekawy Xian, bo byłem już tam raz, a może mnie czymś ciekawym zaskoczysz :)
monus 26 września 2013 13:36 Odpowiedz
Też najbardziej czekam na relacje z Xian i Szanghaju. Ze zdjęć widać, że mieliście szczęście unikając smogu.
k4te 26 września 2013 20:01 Odpowiedz
Dobra, to zaraz produkuję dalej. Przepraszam, że tak w odcinkach i w ogóle, ale nawet mimo że mniej więcej mam to wszystko spisane, to sama redakcja trochę trwa, a ja znowu ostatnio trochę jestem zajęta :)
grzegorz40 26 września 2013 22:19 Odpowiedz
Ciekawie się czyta :-)
k4te 26 września 2013 23:09 Odpowiedz
monus napisał:Też najbardziej czekam na relacje z Xian i Szanghaju. Ze zdjęć widać, że mieliście szczęście unikając smogu.Tak, wydaje mi się że ominęliśmy smog - co prawda nie wiem jak dokładnie to powinno wyglądać, ale zakładam, że to właśnie oznacza, że go ominęliśmy. Za to trafiliśmy na najgorętsze od iluśtamdziesięciu lat lato, więc momentami naprawdę nieźle się smażyliśmy ;)
monus 27 września 2013 09:16 Odpowiedz
Widok z parku Jingshan na Zakazane Miasto, a nie był to najgorszy dzień. Następnego dnia było już na tyle dobrze że było widać kopułę opery po drugiej stronie Zakazenego Miasta.W styczniu mieliśmy prawie połowę dni z takim smogiem. Gdybyś mogła napisz gdzie nocowaliście w Xian i Szanghaju.
k4te 27 września 2013 11:46 Odpowiedz
Wow, to rzeczywiście mieliśmy szczęście ze smogiem :) Chociaż trzeba przyznać, że ogólnie było widać, że to powietrze jednak jest nie do końca takie jak być powinno.W Xi'an nocowaliśmy w Han Tang hostel: http://www.hostelbookers.com/hostels/china/xian/74641/ - byliśmy zadowoleni, wiem też że oni co wieczór organizują jakieś "activities", tylko my zawsze wracaliśmy za późno żeby się na nie załapać.W Szanghaju z kolei wybraliśmy Phoenix hostel: http://www.hostelbookers.com/hostels/ch ... hai/43810/ - tutaj już byliśmy nieco mniej zadowoleni, chociaż w zasadzie nie było się do czego tak konkretnie przyczepić, poza ewidentnym skąpstwem w kwestii papieru toaletowego - zawsze sprzątaczka zostawiała jakiś mały zwitek i nigdy nie starczało do następnego dnia - ale to akurat jest chyba jakaś norma w Chinach, w sumie w Xi'an w ogóle nam nie dawali nowego papieru, także jak ktoś się wybiera to polecam zaopatrzyć się w swój własny :P
aluap 27 września 2013 17:37 Odpowiedz
Fajna relacja, odwiedzę część tych miejsc za 3 tygodnie i już nie mogę się doczekać ...
k4te 30 września 2013 19:07 Odpowiedz
No i to w zasadzie koniec naszych wakacji. Jeśli chodzi o drogę powrotną to chyba nie ma za bardzo co opisywać, bo wszystko odbywało się podobnie jak poprzednio. Jak wspominałam wcześniej, bez problemów udało nam się ominąć ostatni odcinek podróży i nadać bagaż tylko do Frankfurtu. Z Frankfurtu z kolei wracaliśmy pociągiem - do Kolonii szybkim a w Kolonii przesiedliśmy się do naszego Jana Kiepury (rezerwowaliśmy na stronie Deutsche Bahn, ok. 40 euro od osoby).Spróbuję jeszcze dorzucić na sam koniec post z informacjami praktycznymi, typu co załatwić przed wyjazdem, co warto zabrać itp. - mam nadzieję, że będzie to przydatne :)
monus 30 września 2013 19:44 Odpowiedz
Czytało się rewelacyjnie. Gdybyś mogła podpowiedzieć jak trafić do Si Ji Min Fu (google znajduje mi coś w pobliżu ulicy Qianmen). Podczas pierwszego pobytu jakoś nie starczyło nam czasu na kaczkę, a teraz żona mi nie daruje. Fajnie by było gdybyś miała możliwość wrzucenia skanów/fotek map z zaznaczonymi marketami, lokalami gdzie jedliście.
k4te 30 września 2013 21:51 Odpowiedz
monus napisał:Czytało się rewelacyjnie. Gdybyś mogła podpowiedzieć jak trafić do Si Ji Min Fu (google znajduje mi coś w pobliżu ulicy Qianmen). Podczas pierwszego pobytu jakoś nie starczyło nam czasu na kaczkę, a teraz żona mi nie daruje. Fajnie by było gdybyś miała możliwość wrzucenia skanów/fotek map z zaznaczonymi marketami, lokalami gdzie jedliście.Ta konkretna restauracja, gdzie my jedliśmy to ta: http://www.smartbeijing.com/venue/7794/si_ji_min_fu, ale wygląda mi na to, że to jest jakaś, powiedzmy, sieć i są w kilku lokalizacjach. Ogólnie nasi Chińczycy polecili nam, żeby szukać restauracji na tej stronie www.smartbeijing.com (lub w Szanghaju www.smartshanghai.com). Nie wiem czy uda mi się teraz znaleźć lokalizację tych restauracji, w których byliśmy z Chińczykami, bo nie mam pojęcia jak to się nazywało ;) Ale mogę zobaczyć czy w wolnej chwili uda się ogarnąć jakąś mapkę ;) Ogólnie do wielu miejsc z jedzeniem wchodziliśmy losowo ;P
aluap 1 października 2013 15:29 Odpowiedz
Dzięki za info o znaczkach:) Jeszcze jestem na etapie szukania jakichkolwiek pocztówek. Te w Hanghzou były okropne. Nie wiedziałam, że pociągi mają kraniki z wrzątkiem, za dwa dni mam dłuuugą podróż pociągiem i planowałam wziąć tylko suchy prowiant. Korzystaliście z wagonów restauracyjnych? Widzieliście je? Pisalaś o tym, że zapłaciliście za mało za metro i zwialiście. Na każdej stacji metra przynajmniej w Hanghzou jest kasa 'Excess fare' gdzie można uiścic niedopłatę - 1 RMB. Kasjerka doładowala mi kartę i bramka wypuściła mnie bez problemu.
chiny-infopl 7 października 2013 09:10 Odpowiedz
Quote:o pewnym czasie postanowiliśmy zalać nasze chińskie zupki z Chin (koszt ok. 4,70 RMB za pudło 82,5g), korzystając z dostępnego w każdym pociągu kraniku z wrzątkiem. Ja kupiłam zupkę seafood – była nawet spoko, chociaż sifud mocno udawany (mniej więcej podobny poziom do porannych bułeczek, tylko może bardziej wata niż plastik :D ).Dla mnie niebieski seafood jest okropny, za to znajomi lubią, a jak slyszą ze najbardziej podchodzi mi czerowy beef to pukaja sie w czoło:lol: Spoko relacja. Na szczęście po 'wiaderka' sięga się tylko w pociągu. Na chińkiej ulicy zawsze otacza nas jedzenie, prawdziwe ;) Ladne pocztówki można 'zdobyć' w księgarni na Wangfujing w Pekinie, 6niętrowa księgarnia- nie da sie nie znaleźć. Zestaw 10 pocztówek 'retro' kosztował cyhba 20rmb, byłby naprawdę OK. Sprzedawane sa przy kasach po lewej stronie wchodząc.pzdr
k4te 7 października 2013 10:54 Odpowiedz
chiny-info.pl napisał:Quote:o pewnym czasie postanowiliśmy zalać nasze chińskie zupki z Chin (koszt ok. 4,70 RMB za pudło 82,5g), korzystając z dostępnego w każdym pociągu kraniku z wrzątkiem. Ja kupiłam zupkę seafood – była nawet spoko, chociaż sifud mocno udawany (mniej więcej podobny poziom do porannych bułeczek, tylko może bardziej wata niż plastik :D ).Dla mnie niebieski seafood jest okropny, za to znajomi lubią, a jak slyszą ze najbardziej podchodzi mi czerowy beef to pukaja sie w czoło:lol: Spoko relacja. Na szczęście po 'wiaderka' sięga się tylko w pociągu. Na chińkiej ulicy zawsze otacza nas jedzenie, prawdziwe ;) Ladne pocztówki można 'zdobyć' w księgarni na Wangfujing w Pekinie, 6niętrowa księgarnia- nie da sie nie znaleźć. Zestaw 10 pocztówek 'retro' kosztował cyhba 20rmb, byłby naprawdę OK. Sprzedawane sa przy kasach po lewej stronie wchodząc.pzdrDobrze wiedzieć z tymi pocztówkami, może jeszcze kiedyś mi się ta wiedza przyda :)Przy okazji: Przed wyjazdem czytałam między innymi Twoją stronę w poszukiwaniu informacji, także dziękuję :)
zeus 7 października 2013 11:01 Odpowiedz
Fajnie z ta ksiegarnia ;) Bede w Pekinie, na jakies 20 godzin, to pojde do nia :)
aluap 8 października 2013 12:19 Odpowiedz
Zapisane info o księgarni z Pekinu. Zupka czerwony beef daje radę ...zwłaszcza na dwudniowe przejazdy pociągiem. Spróbowałam jedzenia serwowanego w pociągu. Zupka przy nim to niebo w gębie! Przyłączam się do podziękowań dla chiny_info za informacje.
zeus 8 października 2013 16:25 Odpowiedz
A gdzie najlepiej kupic pamiątki w Pekinie? ;) Jako ze będę miec mało czasu na szukanie, a brat mnie ukatrupi jak mu nic nie kupię ;)
k4te 9 października 2013 11:45 Odpowiedz
Zeus napisał:A gdzie najlepiej kupic pamiątki w Pekinie? ;) Jako ze będę miec mało czasu na szukanie, a brat mnie ukatrupi jak mu nic nie kupię ;)Jeśli zajrzysz na Wangfujing do księgarni, to możesz zagłębić się w boczną uliczkę, która jest targiem z jedzeniem - jedna jej odnoga zawiera właśnie targ z pamiątkami - oczywiście targowanie obowiązkowe :P Jakieś mniejsze sklepiki z pamiątkami są też na Nanluoguxiang, chociaż tam już wydaje mi się, że jest tak trochę mniej mainstreamowo :P W każdym razie uprzedzam, że ja np. żadnych pamiątek w Chinach nie kupiłam bo wszystko wydawało mi się drogie ;) Chyba tylko w Xi'an w dzielnicy muzułmańskiej było w miarę ;)
chiny-infopl 9 października 2013 12:00 Odpowiedz
Quote:A gdzie najlepiej kupic pamiątki w Pekinie? ;) Jako ze będę miec mało czasu na szukanie, a brat mnie ukatrupi jak mu nic nie kupię ;)Wlasnie mialem pisac o bocznych od Wangfujing:) Sporo wynalazkow, duze skupisko wiec mozna sie targowac odchodzic, wracac, isc do konkurencji etc.2gie meijsce to rejony(boczne) Qianmen DaJie czy Dashilan lu(boczna od Qianmen) , tez sporo souvenirów porozstawiane. Jak wspomniano, targowac sie wszedzie ale tez z wyczuciem zeby nie przesadzic. Lokalnej ceny nigdy nie dostaniesz, kazdy placi ile mu odpowiada.Quote: Spróbowałam jedzenia serwowanego w pociągu. Zupka przy nim to niebo w gębie! Zgadzam sie w 100%, Probowalem kiedys 'fan qie ji dan' zwykla jajecznica z pomidorami na ryzu, niby nie mozna spieprzyc a jednak... nie szlo ruszyc. Wiaderka sie sprawdzaja w pociagu.Jesli komus cos ze strony sie przydalo to fajnie, po to jest. mam czasu to sobie klepie. Jeszcze sporo roboty, ale powoli i do przodu.pzdr!
zeus 9 października 2013 12:10 Odpowiedz
Dzięki! Zaznaczyłem to na moim przewodniku! 2 lata nauki chinskiego plus targowanie we krwi, nie pojda na marne :D
jakubciu 9 października 2013 12:30 Odpowiedz
Wracając jeszcze do tematu kartek pocztowych, mnie osobiście najładniejsze udało się kupić w okolicy Świątyni Lamy, mniej więcej vis a vis wejścia po drugiej stronie ulicy jest jakaś boczna uliczka i małe sklepiki po lewej stronie. 3 razy podchodziłem do targowania się o cenę i komplet naprawdę ładnych kartek w kartoniku kosztował 17 RMB. Pomijam fakt, że kartki już od ponad miesiąca nie mogą dotrzeć do Polski:)) a wysłane zostały z Pekinu z poczty.
k4te 9 października 2013 21:25 Odpowiedz
Moje kartki z Pekinu szły chyba ze 3 tygodnie albo miesiąc a przyszły jak psu z gardła (przynajmniej ta którą wysłałam do domu mamie, bo innych nie widziałam :P ) No ale fakt, że miały długą drogę ;)
k4te 9 października 2013 21:50 Odpowiedz
Dobra, dobyłam mojego magicznego notesu, dopisuję informacje praktyczne przed wyjazdem:Do załatwienia:- szczepienia -> 5-8 tygodni przed wyjazdem, nie ma żadnych obowiązkowych, ale są zalecane, można iść na konsultację do przychodni Sanepidu (w Warszawie na Żelaznej) i tam też nas zaszczepią.- wiza -> jednokrotna turystyczna to koszt 220zł, w trybie normalnym czas oczekiwania to tydzień, w warszawskiej ambasadzie (ul. Bonifraterska) do składania wniosku były kolejki od samego rana (ludzie przychodzą jeszcze przed otwarciem)- ubezpieczenie podróżne- zakwaterowanie -> teoretycznie potrzebne do wydania wizy, ale nas nikt o potwierdzenia rezerwacji nie pytał, na wniosku trzeba wpisać adres, ale jak nie trzeba potwierdzenia to można wylosować dowolny hotel i tam wpisać :P- ewentualne pociągi na terenie Chin -> polecam pośrednika China DIY Travel, bierze za każdy bilet 10 dolarów australijskich + ok. 3% wartości transakcji (jest to opłata dla paypal, przez który odbywa się płatność). Bilety trafiają do sprzedaży internetowej na 20 dni przed podróżą i te tańsze potrafią bardzo szybko znikać. Polecam też stronę będącą kopalnią wiedzy o chińskich pociągach: http://www.seat61.com/China.htm#.UlWwihC8dcp- wymiana waluty -> w Warszawie juany można kupić np. w kantorze w Arkadii, jeśli wymieniamy powyżej 3000zł to kurs jest korzystniejszy niż przy małej kwocie (my wymieniliśmy po 1500 na osobę, czyli razem 3000, żeby się załapać na dobry kurs i mogę polecić to rozwiązanie - szybkie i wygodne). Innym rozwiązaniem jest wymiana dolarów lub euro już w samych Chinach, w oddziałach Bank of China, ale to według mnie gorsze rozwiązanie, bo trzeba odstać zazwyczaj w kolejce, wypełnić formularze i spędzić dużo czasu w okienku na jakiś dziwnych formalnościach.- rezerwacja ewentualnych wycieczek na terenie Chin - oczywiście można to zrobić i na miejscu, ale zawsze lepiej sobie chociaż czegoś poszukaćDo zabrania (z rzeczy mniej oczywistych):- poduszka podróżna - przydatna w samolocie- papier toaletowy- jakieś mokre chusteczki, żel antybakteryjny do rąk itp. pozwalające umyć ręce w podróży kiedy chcemy coś zjeść- wódka - do picia po kieliszku rano i wieczorem w celu uniknięcia problemów żołądkowych- adaptery do wtyczek - my akurat we wszystkich hostelach mieliśmy wtyczki z normalnym gniazdkiem, ale kto to wie jak jest w innych miejscach...- jedzenie na czarną godzinę (albo jakby nas dopadły problemy żołądkowe - jakieś biszkopty czy suchary) - chińskie zupki są zbędne, można je zakupić na miejscu :P- krem z filtrem jeśli wybieramy się latem- leki na różne przypadłości, szczególnie na problemy żołądkowe
szarik 10 października 2013 11:05 Odpowiedz
dziwny żołądek mam, żarcie z chińskich /i innych azjatyckich/ brudnych wózków nigdy nic złego mi nie zrobiło, za to europejskie czasami szkodzi :lol:a, i żel antybakteryjny oraz chusteczki w nienaruszonym stanie do PL zwożę.
k4te 10 października 2013 12:16 Odpowiedz
Czy ja wiem czy dziwny? :P Mojemu chłopakowi w podróży też się nic nie działo, mimo że specjalnie nie uważał (piliśmy tylko po kieliszku wódki rano i na wieczór), za to ja, mimo że oprócz tego brałam jeszcze leki osłonowe miałam problemy przez prawie pół wyjazdu - to się nazywa dopiero dziwny żołądek :P
chiny-infopl 10 października 2013 14:23 Odpowiedz
Ta dezynfekcja alkoholowa to wg lekarzy mit, co nie znaczy ze nie mozna aplikowac dawek regularnie;)Troche kurzu czy spalin w jedzeniu z ulicznego wozka nie zabije. Glownie chodzi chyba o wode ktora jest uzywana w kuchnii przechowywanie produktow. Mozesz pojsc do dobrze wygladajacej knajpy, gdzie kelnerzy w bialych koszulach biegaja po sali, i za to placisz wiecej a w kuchni moga brac wode z jakiegos syfiastego zrodla i wyladujesz uwieziony w hotelu na kilka dni.Oczywiscie zaden normalny wlasciciel sobie na takie cos nie pozwoli, ale majac turystow jako wiekszosc klienteli to roznie bywa, na wejsciu wiedza ze wiecej Cie nie zobacza. Zawsze isc za lokalnymi mieszkancami, oni wiedza jak jest;)Ja nigdy nie kieruje sie wygladem knajpy, chyba ze naprawde jest sajgon po bandzie, ale to 1 na 100 moze az tak zniecheci...pzdr
olus 10 października 2013 15:23 Odpowiedz
chiny-info.pl napisał:Ta dezynfekcja alkoholowa to wg lekarzy mit, co nie znaczy ze nie mozna aplikowac dawek regularnie;)Dokładnie, to mit. Jesli dodatkowo bierzesz leki osłonowe, na przykład probiotyki to alkohol wrecz neutralizuje ich działanie, po prostu zabija te "dobre" bakterie zawarte w leku.
k4te 11 października 2013 17:10 Odpowiedz
chiny-info.pl napisał:Ta dezynfekcja alkoholowa to wg lekarzy mit, co nie znaczy ze nie mozna aplikowac dawek regularnie;)Troche kurzu czy spalin w jedzeniu z ulicznego wozka nie zabije. Glownie chodzi chyba o wode ktora jest uzywana w kuchnii przechowywanie produktow. Mozesz pojsc do dobrze wygladajacej knajpy, gdzie kelnerzy w bialych koszulach biegaja po sali, i za to placisz wiecej a w kuchni moga brac wode z jakiegos syfiastego zrodla i wyladujesz uwieziony w hotelu na kilka dni.Oczywiscie zaden normalny wlasciciel sobie na takie cos nie pozwoli, ale majac turystow jako wiekszosc klienteli to roznie bywa, na wejsciu wiedza ze wiecej Cie nie zobacza. Zawsze isc za lokalnymi mieszkancami, oni wiedza jak jest;)Ja nigdy nie kieruje sie wygladem knajpy, chyba ze naprawde jest sajgon po bandzie, ale to 1 na 100 moze az tak zniecheci...pzdrZ tego co ja wiem, to problemy wynikają po prostu z innej flory bakteryjnej w dalekich krajach i dlatego np. nie zaleca się picia wody z lodem ani niebutelkowanej, jedzenia surowych rzeczy (w wysokiej temperaturze bakterie giną) itp. Btw, moja mama jest lekarzem, ale powiedziała, że nie wie czy ten sposób z wódką działa :P Niemniej jednak odrobina polskiej wódki nikomu nigdy nie zaszkodziła i tym też się kierowaliśmy :D
k4te 11 października 2013 17:11 Odpowiedz
olus napisał:chiny-info.pl napisał:Ta dezynfekcja alkoholowa to wg lekarzy mit, co nie znaczy ze nie mozna aplikowac dawek regularnie;)Dokładnie, to mit. Jesli dodatkowo bierzesz leki osłonowe, na przykład probiotyki to alkohol wrecz neutralizuje ich działanie, po prostu zabija te "dobre" bakterie zawarte w leku.Nieprawda, pytałam o to mamy-lekarza i powiedziała, że nie ma żadnych przeciwwskazań do picia alkoholu, kiedy bierze się te leki.
jik 11 października 2013 18:25 Odpowiedz
Zeus napisał:A gdzie najlepiej kupic pamiątki w Pekinie? ;) Jako ze będę miec mało czasu na szukanie, a brat mnie ukatrupi jak mu nic nie kupię ;)Ja osobiście najwięcej pamiątek kupiłem w Mutianyu.Następnie uderzyliśmy na różnego rodzaju silk markety i gdzie z zadowolenie utargowaliśmy tyle ile chcieliśmy. Jak się okazało w parku Beahi (za Zakazanym Miastem) pani na stoisku miała takie ceny pamiątek (magnesy, figurki itp.) jakie udało nam się "utargować" w silk markecie o.O
jakubciu 11 października 2013 18:41 Odpowiedz
I to właśnie jest piękne w Chinach:) Wydaje Ci się, że wytargowałeś już cenę minimum (która jest naprawdę śmieszna), a tu w jakimś dziwnym miejscu znajdujesz ten sam towar jeszcze taniej;)
chiny-infopl 12 października 2013 06:27 Odpowiedz
też sie lekko zdziwiłem na Mutianyu, że powywieszane były bardzo niskie ceny, targować się wstyd jeśli np. kosztulka 'I climbed the great wall of china' wisi z ceną 15rmb/7,5zl :shock: A tą dezynfekcją to nieważne jak jest naprawdę, zawwsze warto sie od czasu do czasu profilaktycznie zdezynfekować, najlepiej lokalnymi specyfikami, chociaż w Chinach to baiju nie polecam nikomu, chyba że tylko dla spróbowania żeby mieć pojęcie;)pzdr
jik 12 października 2013 08:58 Odpowiedz
chiny-info.pl napisał:też sie lekko zdziwiłem na Mutianyu, że powywieszane były bardzo niskie ceny, targować się wstyd jeśli np. kosztulka 'I climbed the great wall of china' wisi z ceną 15rmb/7,5zl :shock: A tą dezynfekcją to nieważne jak jest naprawdę, zawwsze warto sie od czasu do czasu profilaktycznie zdezynfekować, najlepiej lokalnymi specyfikami, chociaż w Chinach to baiju nie polecam nikomu, chyba że tylko dla spróbowania żeby mieć pojęcie;)pzdrTsingtao polecam wszystkim :) Ja ze znajomymi raz spróbowaliśmy specyfików z woreczka i był to ostatni raz ;)
k4te 14 października 2013 00:02 Odpowiedz
My za namową Chińczyków z pociągu kupiliśmy Erguoto (zielona butelka, czerwono biała etykietka) - cena to zawrotne 2,50 za setkę :D Po minie Szymona kiedy tego spróbował bałam się do tego zbliżać. Poczęstowaliśmy w Polsce kilku znajomych, powiedzieli że to najgorsze świństwo, po czym daliśmy to tacie Szymona, a on powiedział że bardzo dobre i zabrał drugą, nienapoczętą setkę ze sobą :D Gusta i guściki... :P
olus 14 października 2013 01:33 Odpowiedz
k4te napisał:olus napisał:chiny-info.pl napisał:Ta dezynfekcja alkoholowa to wg lekarzy mit, co nie znaczy ze nie mozna aplikowac dawek regularnie;)Dokładnie, to mit. Jesli dodatkowo bierzesz leki osłonowe, na przykład probiotyki to alkohol wrecz neutralizuje ich działanie, po prostu zabija te "dobre" bakterie zawarte w leku.Nieprawda, pytałam o to mamy-lekarza i powiedziała, że nie ma żadnych przeciwwskazań do picia alkoholu, kiedy bierze się te leki.Mozliwe, nie wiem jakie leki bralas. Ja kilka razy wyczytalam to na ulotkach od probiotykow. Ze trzeba zrobic przynajmniej kilkugodzinna przerwe miedzy braniem leku a piciem alkoholu.
chiny-infopl 14 października 2013 10:44 Odpowiedz
Quote:My za namową Chińczyków z pociągu kupiliśmy Erguoto (zielona butelka, czerwono biała etykietka) - cena to zawrotne 2,50 za setkę :D Po minie Szymona kiedy tego spróbował bałam się do tego zbliżać. Poczęstowaliśmy w Polsce kilku znajomych, powiedzieli że to najgorsze świństwo, po czym daliśmy to tacie Szymona, a on powiedział że bardzo dobre i zabrał drugą, nienapoczętą setkę ze sobą :D Gusta i guściki... :PEr Guo Tou to klasyk, ktorego wypada sprobowac zeby wiedziec;) Ja probowalem te najtansze jak i troche drozsze i niewielka roznice widzialesm/czulem. NAjtansze bylo pollitra(worek nie butelk;) w 2007. Wiekszosci towarzystwa w PL wzglednie smakowalo ale tylko jako atrakcja, na 2ga runde nie blyo jzu chetnych :lol:Gusta i gusciki dokladnie;)Podobno z czasem baijiu zaczyna smakowac, ale ja raczej unikam. Sa w Chinach rodacy ktorym to juz wchodzi;) Ja z mocniejszych nadal wole czysta. W Chinach mozna znalezc Belwedera, Zubrowke czy Wyborowa, a nawet Starogardzka (56rmb/28zl- flaszka).Problem z alkoholami jest w Chinach w temacie podrobek, niestety podrabiaja na szeroka skale i lewizne mozna dostac w kazdym miejscu. Pisalem niedawno na blogu jakby kogos interesowalo.pzdrPSTsingtao mnie nie powala, slabe i wodniste, ale nadrabia cena i buelka 0,6;) Poelcam sprobowac tez Harbina, a w Guangdong bezapelacyjnie moj chinski faworyt 'Pearl River', niestety nie jest dostepny w calym kraju...
aluap 14 października 2013 15:09 Odpowiedz
k4te napisał:27.08 - Xi'an i Terakotowa ArmiaNa stację North pojechaliśmy metrem (linia 2, ostatni przystanek). Okazało się, że koszt przejazdu zależy od liczby stacji i powinno to być 3 RMB, czyli więcej niż bilet w Pekinie :( My kupiliśmy bilet za 2 RMB i w związku z tym bramka nie chciała nas wypuścić na zewnątrz, a kiedy w końcu ją przeskoczyliśmy zaczęła się na nas wydzierać baba z okienka, więc oddaliśmy jej bilety i uciekliśmy (bo się tej baby baliśmy :P ). Potem znowu nie mogliśmy znaleźć kas biletowych, ale pomógł nam student z wymiany napotkany na dworcu i wreszcie kupiliśmy bilety na szybki pociąg o 7:50 (chyba 54,5 RMB). Kupiłam te same bilety na głównym dworcu kolejowym przy murach, obok tego przystanku do Armii Terakkotowej 306, bez konieczności jechania na stację północną. Może się komuś przyda.Ogólnie przed przyjazdem do Chin naczytałam się, że nikt mi nie sprzeda biletów, np w Xi'an na podróż zaczynającą się w innym mieście, co okazało się być nieprawdą. W 3 miejscach sprzedano mi takie bilety bez problemu.
k4te 14 października 2013 19:22 Odpowiedz
aluap napisał:k4te napisał:27.08 - Xi'an i Terakotowa ArmiaNa stację North pojechaliśmy metrem (linia 2, ostatni przystanek). Okazało się, że koszt przejazdu zależy od liczby stacji i powinno to być 3 RMB, czyli więcej niż bilet w Pekinie :( My kupiliśmy bilet za 2 RMB i w związku z tym bramka nie chciała nas wypuścić na zewnątrz, a kiedy w końcu ją przeskoczyliśmy zaczęła się na nas wydzierać baba z okienka, więc oddaliśmy jej bilety i uciekliśmy (bo się tej baby baliśmy :P ). Potem znowu nie mogliśmy znaleźć kas biletowych, ale pomógł nam student z wymiany napotkany na dworcu i wreszcie kupiliśmy bilety na szybki pociąg o 7:50 (chyba 54,5 RMB). Kupiłam te same bilety na głównym dworcu kolejowym przy murach, obok tego przystanku do Armii Terakkotowej 306, bez konieczności jechania na stację północną. Może się komuś przyda.Ogólnie przed przyjazdem do Chin naczytałam się, że nikt mi nie sprzeda biletów, np w Xi'an na podróż zaczynającą się w innym mieście, co okazało się być nieprawdą. W 3 miejscach sprzedano mi takie bilety bez problemu.A doliczyli Ci 5 RMB opłaty jakiejśtam za kupowanie biletów w innym miejscu niż stacja odjazdu?
chiny-infopl 15 października 2013 01:03 Odpowiedz
Quote:A doliczyli Ci 5 RMB opłaty jakiejśtam za kupowanie biletów w innym miejscu niż stacja odjazdu?Powinni skasować dodatkowe 5rmb, jednak nie wydaje mi się to wygorowaną ceną, czas+bilet(y) na metro...pzdr
aluap 15 października 2013 19:03 Odpowiedz
chiny-info.pl napisał:Quote:A doliczyli Ci 5 RMB opłaty jakiejśtam za kupowanie biletów w innym miejscu niż stacja odjazdu?Powinni skasować dodatkowe 5rmb, jednak nie wydaje mi się to wygorowaną ceną, czas+bilet(y) na metro...pzdrSkasowali 10 rmb więcej, tak podejrzewałam, że to to za to .. przy zakupie 2 biletów powrotnych. Metro wyniosłoby 12 RMB/ 2 osoby - 4 przejazdy po 3 rmb. Bilety zakupione przy okazji powrotu z armii terakotowej, nie narzekam :)
aluap 15 października 2013 19:17 Odpowiedz
k4te napisał:28.08 - Xi'an - Hua ShanPrzy rozdrożu, gdzie rozdzielały się drogi na szczyty wybraliśmy więc drogę na West Peak, bo tam też była kolejka, którą można by ewentualnie zjechać. Po dojściu do stacji kolejki okazało się, że kosztuje ona 120 RMB, więc uznaliśmy, że to za drogo i że na zjazd kolejką wrócimy na North Peak. Na Wasze szczęście zeszliście do kolejki spod Północnego Szczytu:) Też miałam dzisiaj chmury na HuaShan, poszłam na słynny Plank Walk i to było jedyne miejsce, z którego były genialne widoki. Zajęło mi to jednak tyyyle czasu, że o zejściu do kolejki na północnym mogłam zapomnieć. Bardzo blisko była kolejka z Zachodniego Szczytu 140 RMB...ale kolejka okazała się turystyczną pułapką. Założyłam, że zawiezie nas w cywilizowane miejsce, taksówka albo autobus na doel i już jesteśmy na dworcu - przecież kasy biletowe są tylko przy dwóch bramach. I to był błąd. Nawet Chińczycy byli zdziwieni tym co zastali na dole. Szli do autobusu z biletami z kolejki, za którą swoje już zapłacili ..a tam, 40 rmb/ głowę. Trzeba było kupić nowy bilet. Kolejka kończy/ zaczyna trasę gdzieś w górach. 30 minut autobusem na dół do miasta. Żadnych taksówek, żadnej konkurencji. Wyglądało jak droga prywatna.Czy jak byłaś na HuaShan to też wszyscy opijali się Redbullami i zjadali ogórki?? Każdy sklepik sprzedawał długie zielone ogórki, które turyści jedli ze skórką.... może to tylko sezonowa moda...
k4te 22 października 2013 10:51 Odpowiedz
aluap napisał:k4te napisał:28.08 - Xi'an - Hua ShanPrzy rozdrożu, gdzie rozdzielały się drogi na szczyty wybraliśmy więc drogę na West Peak, bo tam też była kolejka, którą można by ewentualnie zjechać. Po dojściu do stacji kolejki okazało się, że kosztuje ona 120 RMB, więc uznaliśmy, że to za drogo i że na zjazd kolejką wrócimy na North Peak. Na Wasze szczęście zeszliście do kolejki spod Północnego Szczytu:) Też miałam dzisiaj chmury na HuaShan, poszłam na słynny Plank Walk i to było jedyne miejsce, z którego były genialne widoki. Zajęło mi to jednak tyyyle czasu, że o zejściu do kolejki na północnym mogłam zapomnieć. Bardzo blisko była kolejka z Zachodniego Szczytu 140 RMB...ale kolejka okazała się turystyczną pułapką. Założyłam, że zawiezie nas w cywilizowane miejsce, taksówka albo autobus na doel i już jesteśmy na dworcu - przecież kasy biletowe są tylko przy dwóch bramach. I to był błąd. Nawet Chińczycy byli zdziwieni tym co zastali na dole. Szli do autobusu z biletami z kolejki, za którą swoje już zapłacili ..a tam, 40 rmb/ głowę. Trzeba było kupić nowy bilet. Kolejka kończy/ zaczyna trasę gdzieś w górach. 30 minut autobusem na dół do miasta. Żadnych taksówek, żadnej konkurencji. Wyglądało jak droga prywatna.Czy jak byłaś na HuaShan to też wszyscy opijali się Redbullami i zjadali ogórki?? Każdy sklepik sprzedawał długie zielone ogórki, które turyści jedli ze skórką.... może to tylko sezonowa moda...Ależ przy zejściu z kolejki na North Peak jest dokładnie to samo, tylko że autobus kosztuje 20 RMB. Co do reszty, mogłabym powiedzieć słowo w słowo to samo ;)Co do ogórków, to nie wiem czy jedli, bo jak my tam byliśmy to była taka pogoda, że oprócz nas naprawdę mało kto na tej drodze był, ale faktycznie jak właziliśmy na North Peak, to w tych wszystkich sklepikach po drodze były takie długie, cienkie ogórki, które w dodatku leżały w wodzie (i tak mi pachniało, że zachciało mi się naszego swojskiego, dobrego ogórka :P ). Red bulle też były na sprzedaż, ale nie widziałam czy ktoś pił ;)
karnistka 3 grudnia 2013 19:23 Odpowiedz
Tylko pozazdrościć! A jedzonko wygląda bardzo smakowicie. Ciekawe czy też tak smakowało jak wyglądąło.