0
becool 3 listopada 2013 20:25
Image

Image

Image

Image

Image


Więcej zdjęć na http://mamasaidbecool.blogspot.com/Z Machu Picchu (a dokładnie z Cuzco) zmierzamy nocnym autobusem (cruz del sur) do miasta Arequipa.
Drugie co do wielkości, ultra-religijne miasto na południu Peru leży na wysokości 2300 metrów nad poziomem morza. Nie czujemy tej wysokości dopóki kolejnym nocnym autobusem z tej wysokości nie zjedziemy... Dlaczego ultra-religijne? Trafiamy w mieście na święto religijne (płaczące kobiety, o gołych stopach, niosące wielki krzyż, idące po obrazach religijnych usypanych z kolorowego piasku, robią wrażenie deko religijnego) a w taksówce na informację o tym, iż jesteśmy Polakami przytaczają wszyscy swoje ubóstwienie dla Jana Pawła II, który ponoć kiedyś tu był.

Image

Przyjeżdżamy rano, udaje nam się dostac do hotelu (swoją drogą dla nas najlepszy hotel w Peru http://www.posadaelcastillo.com/), jemy śniadanko i ruszamy na miasto.
Pogoda nas rozpieszcza, jest naprawdę bardzo ciepło i słonecznie:)

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Na obiad jemy alpakę (swoją drogą bardzo dobra;)) popijając lokalnym winem. Gdy wychodzimy z restauracji zdążył zapaśc już zmrok. Następnego dnia jedziemy na północ znów w stronę Pacyfiku.

Image

Po krótkim pobycie w Arequipie udajemy się na północ, do Paracas. Wybraliśmy nocną podróż autobusem, która trwała około 12 godzin i dostarczyła nam szczególnych wrażeń. Mianowicie: większa część drogi przebiegała przez góry, więc wyobraźcie sobie sytuacje: środek nocy, przysypiacie, wyglądacie przez okno, a tu przez dobre kilka godzin autobus przemierza górskie serpentyny. Przyznam, że ciężko było mi tym razem zasnąć, a za każdym razem gdy spoglądałam przez okno nie wierzyłam w to co widzę. W końcu jednak udało mi się zasnąć i rano perspektywa już była zupełnie inna. Żadnych gór, zupełnie płasko! ;)
Zaraz po przyjeździe ruszamy "na miasto".

Image

Image

Paracas to naprawdę niewielkie miasteczko, niczym szczególnym się nie wyróżnia. Więc po co tu jechać? A no po to po co przyjeżdżają tu wszyscy turyści, czyli żeby dostać się na Islas Ballestas. Ale zanim to uczyniliśmy spędziliśmy tu cały dzień. Początkowo myśleliśmy, że zanudzimy się tu na śmierć, ale w praktyce spędziliśmy bardzo przyjemnie czas.

Image

Image

Image

W Peru a szczególnie w Paracas spotkaliśmy tuziny bezpańskich psów wylegujących się na chodnikach i plażach. Wynika to z zaszłości historycznych - dla Peruwiańczyków hodowla psów była czymś dostojnym. Zajmowali się oni bowiem hodowlą pięciu zwierząt: kaczek, świnek morskich, alpak, lam i właśnie psów. Lamy i alpaki oraz ich runo stanowiły własność bossa czyli Inki. Lamy i alpaki trzymano dla wełny i mięsa, świnki morskie i kaczki dla mięsa (podobną są jummy), a psy dla zabawy i lansu.

Image

Image

Czas spędzamy dosyć leniwie. Po obejściu miasta (co nie trwało zbyt długo;)) kierujemy się dalej w kierunku pustyni. Gorąc i pył spychają nas jednak z powrotem w kierunku oceanu :)

Image

Image

Ciekawym urozmaiceniem okazał się mecz rozgrywany na plaży przez lokalsów. Mój "Polish Power" sportowiec zostaje nawet zaproszony i bawi się przednio:)

Image

Image

Image

Spędzamy zachód słońca nad Pacyfikiem. Jutro Islas Ballestas!

ImageDrugi dzień naszego pobytu w Paracas to przede wszystkim wycieczka na Islas Ballestas, które potocznie nazywane jest Galapagos dla ubogich. Dlaczego Galapagos? Bo zamieszkuje tam mnóstwo gatunków zwierząt, szczególnie dużo ptactwa, ale też np. południowoamerykańskie lwy morskie czy pingwiny:) A dlaczego dla ubogich? Bo wycieczka ta kosztowała nas zaledwie 25 soli (~25 pln) + jakieś "podatki". Od godziny 8 rano do 13 kursują tu specjalne motorówki. W ciągu 40 minut docieramy do celu, po drodze jeszcze podziwiamy słynny kandelabr, którego pochodzenie jest nie do końca znane, a różne teorie na ten temat opowiada nam przewodnik.

Image

Image

Zatrzymujemy się na chwilę przy wspomnianym kandelabrze:
Image

Image

Image

Image

Wokół Islas Ballestas czuć specyficzny zapach, żeby nie powiedzieć smród. Jednak widoki wylegujących się na słońcu lwów morskich rekompensują tę niedogodność:) Pogoda dopisuje, jest naprawdę gorąco, a widoki są piękne - z pewnością warto tu było przypłynąć! Lwy morskie wylegują się na słońcu spoglądając, na przepływających obok turystów. Mają nawet swoją plażę gdy znudzi im się leżenie na skałach :)

Image

Image

Image

Image

Jest również mnóstwo ptactwa. W mojej ocenie najbardziej spektakularne są pelikany.

Image

Podczas przepływania między wylegującymi się lwami morskimi spotykamy rybaków, którzy, dopiero co, złapali piękne ryby. Swoją drogą ciekawe, iż jest im wolno poławiać w Islas Balletas, które jest rezerwatem.

Image

Po dwóch godzinach podziwiania wspaniałości natury pora wracać na brzeg, z powrotem do Paracas, gdzie udaliśmy się na pyszny obiad.

Image

Wieczorem wracamy do Limy. A z samego rana czeka nas wylot z Peru.Wylot z Peru nie oznacza jednak końca podróży, bowiem udało nam się tak wykombinować żeby jeszcze "zahaczyć" o Rio de Janeiro. Z Limy wylecieliśmy z samego rana do Sao Paolo, a stamtąd czekał nas jeszcze jeden, tym razem wyjątkowo krótki (około 40 minut), ale niesamowity lot, do boskiego Rio! Mamy tylko 24 h w Rio. Lądujemy wieczorem, a następnego dnia w nocy czeka nas powrót. To bardzo mało czasu, dlatego nie zdążyliśmy zobaczyć wszystkiego co byśmy chcieli, ale... to powód żeby tam wrócić, a teraz jesteśmy pewni, że warto!
Brazylijczycy mówią, że Bóg przez sześć dni tworzył świat, a siódmy przeznaczył na Rio de Janeiro. Chyba musimy się z nimi zgodzić, położenie miasta jest tak piękne, że w zasadzie nie wiem czego można by chcieć więcej. Jesteśmy zachwyceni! Do tego pogoda nas znowu rozpieszcza. Jest słonecznie, termometr pokazuje jedyne 30 stopni C. A to początek wiosny przecież:)
Nic tylko leżeć na plaży! I tam też kierujemy nasze pierwsze kroki. Niestety nie mamy tyle czasu żeby sobie faktycznie poleżeć. Decydujemy się na spacer najsłynniejszą plażą w Rio, czyli Copacabaną, a wkrótce docieramy również na plażę z "kokosem" - Ipanemę.

Copacabana:

Image

Image

Image

Image

Image

Ipanema:

Image

Image

Image

Aż chce się zostać dłużej, jednak postanowiliśmy jeszcze że obowiązkowo zobaczymy Chrystusa:) Tak więc jedziemy taksówką, żeby było szybciej, w miejsce skąd można się dostać na słynne Corcovado. Czekamy w niezbyt długiej kolejce po bilet, który kosztuje 46 reali i obejmuje wjazd i zjazd tramwajem na górę oraz wejście (można tam zostać jak długo się chce). Widoki są naprawdę piękne, atmosferę jedynie psują tłumy ludzi no ale wiadomo było czego się spodziewać :)

Image


Dodaj Komentarz

Komentarze (8)

pawelyop 4 listopada 2013 09:03 Odpowiedz
Czekamy wobec tego na kolejną część relacji z opisem tego czego doświadczyliście w Peru, co was zaskoczyło, jakie przygody spotkały w kontaktach z miejscowymi :D
hubuus 4 listopada 2013 10:49 Odpowiedz
Pracujemy nad kolejną częścią :)
mipel 5 listopada 2013 11:40 Odpowiedz
super! jak wyglądają kwestie bezpieczeństwa? dużo jest różnych nieprzyjemnych doniesień z tamtych stron. podróżowaliście tylko "przetartymi' szlakami czy też zaglądaliście w miejsca mniej popularne wśród turystów?
becool 5 listopada 2013 13:56 Odpowiedz
Byliśmy głównie w turystycznych miejscach. Wcześniej również czytaliśmy o różnych niebezpieczeństwach, jednak nas nic nie miłego nie spotkało i ogólnie wydaje mi się że te opinie są lekko przesadzone. Dodam, że chodziliśmy często z aparatami na wierzchu (niezbyt rozsądne, ale nie mogliśmy się powstrzymać;)) i nikt nas nawet nie próbował okraść. Czasami mieliśmy wrażenie, że to oni się nas boją:)
aluap 13 listopada 2013 06:21 Odpowiedz
Ciekawe zdjęcia przyniosły wspomnienia z poprzedniego roku :) Pisco Sour mi nie smakowało. Nie wiedziałam, że ludzie chodzą po torach tą trasą. Ja jechałam w jedną stronę tym samym pociagiem co Wy - fajny lunch nam podano :). Powrotna trasa - tańszy wariant - bezpieczną ścieżką wzdłuż torów do Hydroelektrowni, nie było żadnych tuneli po drodze... a dalej szalone colectivos. Cuzco i MP mnie urzekło. Grrr ..schodyna Machu Pichu - macie rację, przewodnik podaje czas wejścia 45 minut, nam zajęło z dwie godziny...nie warto było. Czekam na dalszą część relacji :)
dziewon 13 listopada 2013 09:15 Odpowiedz
Czy teraz po powrocie nie czujesz się lepiej ,że wyszliście na MP pieszo?:) ja też zawsze wybieram taką drogę bo A. kolejki do busów, B. można sobie powiedzieć,że wyszło się o własnych siłach:)
becool 13 listopada 2013 13:05 Odpowiedz
Jeżeli chodzi o pisco sour to też zależy od miejsca, w którym się je piło, np. w Aguas Calientes piliśmy najgorsze pisco ever;D Jak jechaliśmy pociągiem "lunch" to było zwykłe ciastko lub muffin, coś do picia i tyle. Co do wejścia na MP po schodach to nie wiem czy się czuje z tym lepiej, wtedy byłam strasznie zła, że poszliśmy pieszo bo po 1. straciliśmy sporo czasu a po 2. byliśmy strasznie zmęczeni, ale przynajmniej widoki były fajne ;) i faktycznie 45 minut to może komuś zajęło jak wbiegał po tych schodach... a z naszą wątpliwą kondycją to było jakieś 1,5 do 2 h
businessclass 13 listopada 2013 16:11 Odpowiedz
Na molo na 4-tej fotce jest restauracja, super żarcie, miła obsługa, jedna z lepszych w jakich byłem. Polecam!