Woda, dzięki której ten rejon mógł się tak zazielenić. Niezbyt sobie wyobrażam, jak w tym można prać :/
Domy w oazie.
W oazie znajduje się hotel i restauracja, z kelnerami, zimną colą i chyba nawet basenem. Przed wejściem taki widok. Olbrzymi kontrast.
Opuncja figowa.
To skała, która według naszego przewodnika ma kształt lwa. Dla mnie to bardziej wygląda na słonia
:D ale, chcąc mu zrobić przyjemność, przytaknęliśmy, że lwa widzimy. Zastanawiam się, czy nie robią tak wszyscy turyści, utwierdzając go w błędnym przekonaniu, że jest to jednak lew. Albo w myśleniu typu "Ale głupi ci turyści. Przecież to słoń, jak nic, a im można wszystko wcisnąć"
:D
I ostatni rzut oka na oazę. Do tej pory cała wycieczka przebiegała niepokojąco zgodnie z planem. Dostaliśmy wszystko, za co zapłaciliśmy, nikt nas nie naciągał, a nawet ośmieliłabym się powiedzieć że, dzięki naszemu przewodnikowi, parę gwiazdek straciliśmy (wjazd do studia bez biletu, ostrzeżenie przed naciągaczami w Ait Bennhadou)
:D Szło gładko. Za gładko. A powinniśmy wiedzieć, że w naszym wypadku, to mocny sygnał ostrzegawczy
:D
cdn.Po raz ostatni chłonęliśmy widok oazy, w milczeniu, zachwyceni obrazem. Nagle Salem powiedział powoli : "Mam dziś urodziny"... To wyrwało nas z kontemplacji i zareagowaliśmy, jak należy - tzn. od słowa do słowa uznaliśmy, że trzeba to oblać
:D Tu muszę wytłumaczyć, że wybierając się do Maroka, zabraliśmy ze sobą parę butelek (ok - po dwie na głowę
:D dla zdrowia (przeczytaliśmy gdzieś, że bezpiecznie jest po posiłku wypić "setkę", w celu ewentualnej dezynfekcji :/ i trochę nam jeszcze z tych zapasów zostało.
Nie byliśmy też do końca pewni, jak wygląda sytuacja z alkoholem w Maroku. Wprawdzie w sieci można było przeczytać (ale rzadko), że w niektórych hotelach turyści mogą kupić alkohol, jednak my takiego miejsca nie widzieliśmy. Nie widzieliśmy też nikogo pijącego, ani pijanego. Trzeba więc przyznać, że rozmowa o oblewaniu była dosyć ryzykowna. Jednak Salem bardzo się ożywił i entuzjastycznie stwierdził, że wyprawi urodziny, i będzie tajin, i Berberowie, i muzyka, i będziemy pić...I w ogóle strasznie się rozkręcił
:) I tak powstał cały plan - ponieważ nasza wycieczka właśnie się zakończyła, odwiezie nas teraz do hotelu, przyjedzie po nas wieczorem i pojedziemy na party. W pierwszym momencie bardzo się nam ten pomysł spodobał, ale im dłużej się nad tym zastanawialiśmy, tym większe mieliśmy obiekcje (głównie dotyczące tego, kto i ile za to zapłaci :/
:D Ale na razie zapakowaliśmy się do auta i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Jednak tu czekało nas kolejne zaskoczenie - zamiast do hotelu, Salem zaczął nas wieźć do innej kasby, po drodze roztaczając uroki muzeów, które będziemy jeszcze zwiedzać. Tytułem wyjaśnienia dodam, że gdy dzień wcześniej kontraktowaliśmy wycieczkę, w agencji padła propozycja poszerzenia naszej (i oczywiście podrożenia
:D o zwiedzanie muzeów i innych kasb - jednak nie zdecydowaliśmy się na to. I tu już mocno się zaniepokoiliśmy, powróciły wspomnienia z Imlil (bo przecież jak nas tam zawiezie, to znowu, jak zawsze, będziemy musieli dopłacać :/
:D A ponieważ nadal mieliśmy problemy z wyartykułowaniem pytania o pieniądze, wybraliśmy mniejsze zło - zasymulowaliśmy złe samopoczucie i mega-zmęczenie. Salem, zmartwiony, odwiózł nas więc do hotelu. Po drodze zatrzymał się tylko w jednym miejscu, w jakiejś miejscowości - pokazał nam restaurację, w której miała się odbyć wieczorna impreza i zapytał, czy nam to miejsce odpowiada. My w drodze postanowiliśmy, że na imprezę nie pójdziemy, bo w naszym przypadku (wysoka podatność na "gud prajs, maj frend"
:D byłoby to wysoce ryzykowne przedsięwzięcie.
Pod hotelem wreszcie odważyliśmy się powiedzieć Salemowi, że nie pójdziemy na party. Nie było to łatwe - próbował nas przekonywać, obiecywał, że jak się nam nie spodoba, to zaraz nas odwiezie z powrotem (co jeszcze nas utwierdziło w przekonaniu, że nadal jedziemy tam jako "turyści", nie jako goście) (ciekawe, czy wszystkim opowiadał o urodzinach i organizował kosztowne wieczorki z berberyjską kulturą?) . Jednak (wyjątkowo
:D byliśmy nieugięci. Pożegnaliśmy się i wróciliśmy do hotelu. Zmęczeni padliśmy na łóżko i tu ta historia mogłaby się zakończyć. Mogłaby, gdybyśmy (oprócz podatności na naganianie) nie mieli pewnych cech charakteru (które, niestety, czasem życie utrudniają
:D
Po półgodzinnym odpoczynku, odezwaliśmy się równocześnie : "Jesteśmy strasznymi świniami" :/ I tu zaczęliśmy snuć wizje o bardzo smutnym, samotnym (Salem opowiadał nam, że pochodzi z Zagory, cała jego rodzina tam została, a on mieszka tu, żeby zarabiać) berberyjskim chłopaku, który teraz, opuszczony przez wszystkich, spędza swoje smutne, samotne urodziny. Może nawet płacze? I to wszystko tylko dlatego, że trójka podejrzliwych turystów z Polski wszędzie węszy zło i podstęp. Nie możemy do tego dopuścić! Zrobiło nam się bardzo smutno i wstyd. I...postanowiliśmy go odszukać
:D
Najpierw poszliśmy do biura, ale było zamknięte (tzn. nikogo w nim nie było, światła pogaszone, ale drzwi były otwarte - zastanawialiśmy się, czy nie schować się w biurze i nie zrobić mu takiego party surprise
:D Od sąsiadów (dentysta) dowiedzieliśmy się, że biuro jest otwarte tylko wtedy, gdy do Ouarzazate przyjeżdżają autobusy (czyli ok. trzech razy na dzień). Ponieważ nie wiedzieliśmy, o której i czy w ogóle przyjedzie dziś jakiś autobus, nie mieliśmy pojęcia, co dalej robić. Ale wpadliśmy na genialny pomysł - pójdziemy na przystanek, bo tam go poznaliśmy, więc może teraz też czeka na kolejnych turystów. I tym sposobem, poziom absurdu osiągnął szczyt
:D Szukamy człowieka, którego duża część pracy polega na szukaniu odpowiednich ludzi (chętnych turystów) (wobec tego sam powinien nas znaleźć, bo, jak widać, byliśmy wyjątkowo chętnymi turystami
:D Niestety, na przystanku ani Salema, ani szansy na przyjazd autobusu (czyli nadziei, że się jeszcze tu pojawi) :/
Załamani wróciliśmy do hotelu i postanowiliśmy podjąć jeszcze jedną próbę - poprosiliśmy recepcjonistę, żeby zadzwonił na numer podany w reklamie agencji i poprosił, żeby Salem jednak po nas przyjechał. Po niezrozumianej przez nas rozmowie (arabski), recepcjonista, nieco stropiony, powiedział, że on zaraz tu będzie, ale nie ma na imię Salem, tylko jakośtam inaczej. Teraz my się stropiliśmy - bo skoro nie podał nam prawdziwego imienia, to pewnie i data urodzin była fałszywa :/ No ale skoro już poruszyliśmy wszystkie możliwości, żeby go znaleźć, to teraz nie wypadało już się wycofać. I faktycznie, po chwili pojawił się...właściciel agencji
:D
Nie wiedzieliśmy, czy party urodzinowe to prawda, czy naganianie naiwnych turystów. Nie wiedzieliśmy też (jeśli miałaby to być prawda), czy właściciel agencji nie będzie zły na Salema za umawianie się z klientami prywatnie, po pracy. Podsumowując - w ogóle nie wiedzieliśmy, jak i co powiedzieć właścicielowi :/ I tak od słowa, do słowa (najpierw powiedzieliśmy, że chodzi o wieczorną wycieczkę - na co właściciel zaproponował, że sam nas zabierze, bo Salem początkowo nie odbierał telefonu) powiedzieliśmy mu całą prawdę
:) Nawet się nie zdenerwował, potwierdził, że Salem ma urodziny, umówił nas z Salemem pod hotelem i nie chciał nawet wziąć napiwku, tylko stwierdził, że zależy mu, aby klienci byli z agencji zadowoleni. Niesamowicie sympatyczny człowiek
:)
I równo pół godziny później (ok. 21.00), pod hotelem zatrzymał się samochód, z którego wyglądał uśmiechnięty Salem i jakaś para
:)
cdn.
AJAJ napisał:
Za darmo powiadasz
:) A nie zapłaciliście nawet podwójnej ceny, z tą różnicą, że zamiast w kasie studia, w kasie biura, które organizowało wycieczkę ?;)
niestety :/ właśnie sobie uświadomiłam, że masz rację
:? a kolejną gwiazdkę powinnam dostać za to, że już nawet zaczęłam myśleć tak, jak chcieliby tego Marokańczycy - czyli, że to faktycznie "gud dil"
:D
Wsiedliśmy do auta i zaczęliśmy kluczyć uliczkami Ouarzazate. Salem nagle zatrzymał się (uwaga!) pod sklepem monopolowym! W Maroku! Sklepem doskonale zaopatrzonym. Zupełnie nas to zaskoczyło. I w dodatku był to sklep najprawdopodobniej dla miejscowych - naprawdę trzeba było wiedzieć, gdzie jest, żeby go znaleźć
:) I kolejne zaskoczenie - w tym sklepie też można było, a właściwie należało się targować! (wiem, nie uwierzycie, że to zrobiliśmy, ale po naszych ostatnich przygodach było nam tak bardzo wszystko jedno, że targowanie wyszło nam zupełnie naturalnie, bez żadnych oporów, czy wyrzutów - pewnie znacie ten stan ducha ). Kupiliśmy dwa wina dla siebie i whisky w prezencie urodzinowym dla Salema (sprzedawca : 420, my : 210, sprzedawca : OK :/
:D - powiem szczerze - wyżyny targowania to nie były
:D Wyjechaliśmy z Ouarzazate i wjechaliśmy do jakiegoś miasteczka. Zupełnie nie mieliśmy pojęcia, dokąd jedziemy :/ ale wszyscy się do nas miło (podejrzanie
:D uśmiechali, więc było ok. Wysiedliśmy pod jakąś piętrową restauracją, przeszliśmy przez salę, potem jakimiś schodami w górę i znaleźliśmy się na przepięknym tarasie, gdzie momentalnie rozłożono stolik, znalazły się krzesła i zaczęliśmy rozmawiać. Złożyliśmy życzenia Salemowi i wręczyliśmy mu whisky, bardzo się ucieszył i nawet chyba trochę wzruszył. Naprawdę, byliśmy z siebie dumni, że tak pięknie reprezentujemy Polskę i jesteśmy dowodem na to, że Polacy zawsze i wszędzie potrafią się dobrze zachować
:) Okazało się, że para, która przyjechała razem z nami należy do rodziny Salema, a dziewczyna studiuje na uniwersytecie w Ouarzazate. Zaczęło się robić coraz sympatyczniej, mieliśmy tylko problem, co zrobić z winami, które przywieźliśmy. Trochę głupio je tak po prostu postawić na stoliku w kraju, w którym alkohol jest sprawą conajmniej dyskusyjną. W dodatku w restauracji :/ Jednak dziewczyna powiedziała, że "z Salemem wszystko wolno". Więc po chwili pojawiły się też szklanki i wtedy zaczęło się robić jeszcze przyjemniej:) Wkrótce dołączyło do nas dwóch mężczyzn (których wcześniej widzieliśmy w strojach kelnerów na sali - widocznie skończyli już pracę). Salem wielokrotnie podkreślał, że wszyscy przy stoliku należą do jego rodziny (zwróciło to moją uwagę, bo w domyśle było - więc nie macie się czego obawiać). Było już tak miło, że zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim i w którymś momencie zapytałam "A jak u was się obchodzi urodziny?". I tu nastąpiło ukoronowanie całego naszego wyjazdu... Bo Salem powiedział "U nas? U nas się nie obchodzi urodzin"....:/
:D
:D
:D I wtedy się załamaliśmy....
:D Wszystkie nasze działania były spowodowane rzeczą, która w tej rzeczywistości nie istniała...
:D Prawie każda nasza aktywność w Maroku była wynikiem pomyłki lub przypadku....
:D Dobrze, że nie chcieliśmy wchodzić na Toubkal...Pewnie zdobylibyśmy Kilimanjaro...Albo McKinley :/
:D I właściwie to dobrze, że przed wyjazdem nie zaplanowaliśmy dokładnie naszej wyprawy - byłaby to zupełna strata czasu :/
:D Po prostu nas zatkało...... Na szczęście jeden z mężczyzn przyniósł duży worek, który był wypełniony dokładnie takimi samymi winami, jakie przynieśliśmy
:D I pojawił się tajin, i były długie rozmowy - o życiu, filozofii i Bogu...
:) I o wychowaniu na pustyni, i o problemach marokańskich studentów, i o tym, jak trzeba sobie stawiać w życiu cele, żeby z berberyjskiego namiotu wyjść do własnej firmy, i jak się nauczyć pięciu języków wyłącznie ze słuchu, i jak było na rajdzie Paryż - Dakar, i....I długo jeszcze mogłabym tak wymieniać, ale nie będę Was zanudzać:) Dodam tylko, że zakończyło się na "nazwę swojego syna twoim imieniem"
:D I powiem szczerze - to był najlepszy wieczór naszego wyjazdu. Było nam dane doświadczyć prawdziwej berberyjskiej serdeczności i gościnności (to słowo powinno rozwiać wątpliwości co do pytania "kto za to płacił"
:D
Po imprezie Salem odwiózł nas do hotelu. Gdyby ktoś potrzebował dobrego przewodnika - służę namiarami
:) Salem organizuje też wycieczki na pustynię na wielbłądach, rajdy przez Maroko i właściwie chyba wszystkie atrakcje, jakie można sobie wymarzyć
:)
cdn.Kolejnego dnia nie obudziliśmy się za rano
:D na szczęście, dzień wcześniej Salem zawiózł nas na dworzec CTM, gdzie kupiliśmy bilety do Agadiru (135 MAD od osoby + 5 MAD za wszystkie bagaże). Autobus odjeżdżał o 12.30, na dworcu pojawiliśmy się już przed 10.00. CTM ma bardzo duże udogodnienie - bagaże można oddać wcześniej, więc parę godzin przed odjazdem spędza się wygodnie, bez ciężaru na plecach. Wolny czas poświęciliśmy na ostatnie zakupy - oczywiście w supermarkecie. Po raz kolejny szok - tak wielkie są różnice w cenach pomiędzy typowo turystycznymi miejscami, a sklepami dla mieszkańców. Niestety, efektem był duży stres - byłam przekonana, że tym razem to już na pewno przekroczę wagę bagażu
:D
Podróż do Agadiru trwa 7 godzin. Na szczęście autobusy CTM są bardzo wygodne, a kierowcy robią postoje na posiłki.
Za oknami zupełnie inny krajobraz. Raczej płasko i dominują kolory ziemi.
Niestety, wszędzie tony śmieci.
Dom kultury pod chmurką
:)
Ze względu na monotonię widoków, podróż okropnie się dłużyła.
Ok. 19.30 dojechaliśmy do Agadiru. I tu z góry przepraszam wszystkich wielbicieli tego miasta - jak dla mnie, to jest to miejsce, w którym trzeba wysiąść z samolotu i jak najszybciej stamtąd uciekać. To pewnie nie jest wina samego Agadiru, on raczej stara się po prostu spełnić oczekiwania i potrzeby Europejczyków. Wiadomo - kierunek Agadir jest bardzo modny, zwłaszcza jak chodzi o wczasy all inclusive. I wierzę, że dla kogoś urlop, podczas którego nawet nie będzie musiał opuszczać twierdzy-hotelu, w którym ma baseny, animatorów i jedzenie (no, chyba, że skusi się na jedną wycieczkę fakultatywną) może być bardzo udany. Ale nie dla nas.
Zarezerwowaliśmy przez booking.com nocleg w pokoju trzyosobowym (42,5 euro). Hotel miał w nazwie "beach", co nas bardzo pozytywnie nastrajało
:) Za punkt honoru postawiliśmy sobie, że dojdziemy do niego na piechotę. Oczywiście się nie udało
:D W połowie drogi trzeba było wziąć taksówkę, bo już zupełnie, zupełnie nie wiedzieliśmy w którą stronę iść
:D Za to odkryliśmy wtedy, jak można przynajmniej próbować nie zarobić kolejnych gwiazdek - zaczęliśmy pytać osób, które wyglądały nam na miejscowych, ile powinna kosztować taksówka w taki i taki rejon. Wyposażeni w tę tajemną wiedzę mogliśmy bardziej sensownie negocjować. Cena do naszego hotelu wynosiła 50 MAD, ale nikomu z czytelników to nie pomoże, bo nie mam zielonego pojęcia skąd jechaliśmy
:D
Wjechaliśmy w dzielnicę samych hoteli. Olbrzymi obszar, wszystko doskonale przygotowane pod turystów - palemki, bogate zdobienia itp. Nasz hotel wyglądał rzeczywiście imponująco, jednak nie wspominamy tego miejsca zbyt dobrze. Pokój, właściwie mały apartament, owszem, bardzo piękny, jednak obsługa miała sposób na zarobienie dodatkowych pieniędzy - w pokoju nie było ręczników, system klimatyzacji bardzo skomplikowany itp. Z każdą sprawą trzeba było dzwonić do recepcji i bardzo szybko przychodził pan, który rozwiązywał problem, ale za każdą taką przysługę, oczekiwał napiwku
:) Rachunek był wyższy o 10 euro, na pytanie dlaczego, pan odpowiedział (i pokazał), że to opłata za sejf zamontowany w pokoju. Po naszych dalszych naciskach przyznał, że nie podają tego na booking.com i zapomniał języka angielskiego
:D Żeby do końca zupełnie nie wyrzucać tych pieniędzy, chciałam włożyć do sejfu oliwki, ale nie znaliśmy kodu. Aby go poznać, musielibyśmy znów zadzwonić po pana z recepcji, ale poskąpiłam na napiwek
:D Hotel połączony był z działającą 24 godz. na dobę restauracją, która obsługiwała gości (również jeśli ktoś zamówił pokój ze śniadaniem). Poszliśmy tam na kolację i to był jeden jedyny raz, kiedy nie dojadłam tajin (trudno w to uwierzyć, ale mięso było nieświeże). Byliśmy strasznie zmęczeni, więc postanowiliśmy pójść spać, za na wczesny poranek zaplanowaliśmy pożegnalną wizytę nad oceanem. W końcu nazwa "beach" zobowiązuje
:D Rano okazało się, że niezupełnie, bo odbyliśmy pożegnalną wizytę wzdłuż murów różnych hoteli, przeprowadziliśmy kilka interesujących rozmów z miejscowymi ("no, you can't go there, this is a private beach" itp
:D I w taki oto inspirujący sposób spędziliśmy ostatni marokański poranek
:)
Taksówka na lotnisko w Agadirze to koszt 250 MAD, a jedzie się ok. pół godziny. Odprawa poszła nieoczekiwanie (jak na nasze obawy, co do ciężaru bagaży) sprawnie i gdy przez nią przeszliśmy, to nagle nam się przypomniało, że nie kupiliśmy sobie żadnej prawdziwej pamiątki - amuletu
:D Więc postanowiliśmy to natychmiast zmienić (tu już gwiazdka za absurdy i głupotę
:D i zakupiliśmy sobie na lotnisku po bransoletce. Sznurek z plastikową ręką Fatimy (całkiem możliwe, że z Chin
:D . 7 euro
:D Ale do tej pory ją noszę i jest jedną z moich ulubionych
:)
A, i jeszcze jedno - gdyby ktoś wybierał się do Maroka i chciał wziąć ze sobą alkohol w celach zdrowotnych (dezynfekcja organizmu po posiłkach, do których nie jesteśmy przyzwyczajeni), to jest to bardzo dobry pomysł, medycznie potwierdzony fakt. Polecam. Z tym, że alkohol musi mieć min. 80 %
:D
Gratuluję wytrwałości tym, którzy dotrwali do końca tej rozwlekłej relacji
:) I jeśli zastanawiacie się, czy jechać do Maroka, to przestańcie. Po prostu to zróbcie. Warto
:)
Jemalhi Mocador, ale takich rzeczy to nie widzieliśmy
:D Może dlatego, że szybko po śniadaniu wybywaliśmy zwiedzać (choć wolę myśleć, że to dlatego, że tego nie robił
:D
pestycyda napisał:Bardzo fascynował mnie sposób układania przypraw, w takie stożki. Do tej pory się zastanawiam, jak wygląda podawanie przyprawy klientowi, czy ten stożek się nie rozsypuje i czy szybko ubijają go tak ponownie
:) niestety, nie było mi dane tego zobaczyć.Zazwyczaj jest to zwykła ściema, kartonowy stożek i na nim cienka warstwa przyprawy
:)
Bardzo ciekawa relacja! Aż sam odświeżyłem swoje wspomnienia
:).Jedno info z mojej strony - te stożki z przyprawami to metalowe formy pokryte klejem, które zostały obsypane konkretną przyprawą
:D. Ale spoko, też dałem się na to nabrać
;).
świetna relacja i zdjęcia, odżyły wspomnienia
:)byłem w Imlil we wrześniu 3 dni - miejsce jest magiczne, dość często pomijane przy planowaniu dłuższego wyjazdu a jednak tak blisko Marrakeszu że naprawdę szkoda nie podjechać chociaż na 1 dzień.My również mieliśmy przygodę z noclegiem - nie mieliśmy nic zarezerwowane i pierwszy naciągacz zaprowadził nas na wzgórze za Imlil do największej nory jaką w życiu widziałem (niestety żadna jego cena nie została przez nas zaakceptowana i musieliśmy się rozstać - wolałbym chyba spać pod chmurką
;-) - przyjemność kosztowała naszą czwórkę chyba 40 MAD 'napiwku' i znoszenie bagaży ze wzgórza..(na górę wjechały mułami) - gratis uczestniczenie w muzułmańskim pogrzebie.Ostatecznie wylądowaliśmy w połowie drogi z Imlil do Mazik u Mohammeda który aktualnie ogłasza się rownież na booking - jednak tam ceny są dwukrotnie wyższe niż na miejscu. Podobnie jak Ty chcieliśmy nocleg ze śniadaniem, a skończyło się na 2 noclegach, śniadaniach, obiadokolacjach, 2 mułach, przewodniku i całodniowej wycieczce po okolicy i na koniec taxi do Marrakeszu
:)Ostateczną cenę udało się utargować do jakichś rozsądnych kwot (jeśli dobrze pamiętam 400 MAD za osobę za wszystko) - więc polecam próbować i koniecznie ZAWSZE pytać o cenę przed każdym posiłkiem - u nas zdażało się że tajin kolejnego dnia kosztował 60 a nie 50 (bo z jagnięciny, a to droższe niż kurczak
:)), zupa 6 a nie 5 i nawet woda 10 pomimo sklepu za domem w którym synowie gospodarza sprzedawali za 5 MAD...
Dziękuję za miłe słowa
:)rafal.is napisał: te stożki z przyprawami to metalowe formy pokryte klejem Teraz to już wiem :/ świat stracił trochę ze swojej magii :/
:D Sorvali - opowiedz to koniecznie, bo widzę, że i Ty miałeś w Imlil dosyć ciekawe przejścia
:D cappricio napisał: bardzo dowcipna relacja
:DSamo życie, panie, samo życie
:D Myślę, że w weekend ogarnę relację do końca, pozdrawiam
:)
Zabawna relacja, super! a jeszcze przyjemniej się czyta, że pól roku wcześniej też zwiedzaliśmy Maroko więc wiemy o czym piszesz
;) czekam na opis imprezy urodzinowej
;)PS. pestycyda napisał: zwiedzanie kosztuje 50 MAD. Jednak tego nie mogę do końca potwierdzić
:D Potwierdzam, 50MAD/os z przewodnikiem tu możecie dodać sobie gwiazdkę, oni za wstęp tam nie zapłacili, ale Wy im tak
;)
Dziękuję
:) miło wiedzieć, że ktoś to czyta
:)AJAJ napisał:tu możecie dodać sobie gwiazdkę, oni za wstęp tam nie zapłacili, ale Wy im tak
;)Chyba odjąć gwiazdkę?
:) bo zwiedzaliśmy studio filmowe za darmo
:)
pestycyda napisał:Dziękuję
:) miło wiedzieć, że ktoś to czyta
:)AJAJ napisał:tu możecie dodać sobie gwiazdkę, oni za wstęp tam nie zapłacili, ale Wy im tak
;)Chyba odjąć gwiazdkę?
:) bo zwiedzaliśmy studio filmowe za darmo
:)Za darmo powiadasz
:) A nie zapłaciliście nawet podwójnej ceny, z tą różnicą, że zamiast w kasie studia, w kasie biura, które organizowało wycieczkę ?;)
CześćSuper czyta się waszą relację - traktuję ją trochę jako przewodnik bo wybieramy się w tym roku do Maroko - końcem sierpnia, już bilety kupione i opracowujemy trasę
:)Czy mogłabyś zrobic jakies podsumowanie dot noclegów? nazwy hoteli, ich cena i czy było warto i polecacie?Czy podliczyliście może ile kosztowała was cała wyprawa do Maroko? ;>Miejsca które szczególnie trzeba odwiedzić i te które można wg Was odpuścic na rzecz czegoś ciekawszego?PozdrawiamMaxima
Maxima, zrobię podsumowanie jakoś na dniach. Teraz niestety pochłania mnie praca :/ Trudno jest komuś doradzić, bo każdy ma inny gust i oczekiwania, również pod względem standardów.Ale jeżeli mam Wam radzić na szybko i od serca - to uwzględnijcie w podróży Imlil. Nas to miejsce powaliło na kolana i chcielibyśmy tam kiedyś wrócić. Pozdrawiam i zazdroszczę, że lecicie do Maroka
:)
Dzięki za odpowiedź. Mamy już bilety do Tangeru i trasę planujemy dość ambitną - mam wrażenie że trzeba będzie z jednych rzeczy zrezygnować na rzecz innych...pierwszą część wyprawy na pewno potraktujemy po macoszemu (choć w Szawszawan szkoda byłoby nie spędzić dłuższej chwili...). mam wrażenie, że prawdziwe zwiedzanie zacznie się od Merzouga (i tu staram sie dotrzeć do jakiś fajnych organizatorów noclegów na pustyni i ewentualnych atrakcji w atrakcyjnej cenie - kto zna jakieś konkretne info bardzo proszę o namiary, wolałabym coś sprawdzonego niż wyszukanego w ciemno na internecie)... no i planujemy wylecieć z Marrakeshu ale Assawira i Legzira strasznie kuszą...tak wiem wiem... to nie chodzi o to żeby "zaliczać" ipotem się chwalić gdzie się było
:P ale tak ciężko zrobić jakąś porządną selekcje!!chciałabym mniej więcej przewidzieć ile realnie jesteśmy w stanie w ciągu dnia zobaczyć i ile przejechać i podzielić tą trasę na dni... przewidzieć mniej więcej gdzie będziemy nocować i wcześniej zorientować się w hotelach, żeby potem nie tracić czasu na szukanie czegoś w rozsądnej cenie.. https://maps.google.pl/maps?saddr=Tange ... =9&t=m&z=7będę baaardzo wdzięczna za wszelkie rady
:)odsyłam do dokładniejszego planu trasy jaka wczoraj powstał i oczywiście w dalszym ciągu liczę na rady (Imlil zaklepany;) dzięki)viewtopic.php?f=348&p=384972#p384972
Rewelacyjna relacja, lekka, bez pompy, naturalna, dzięki czemu człowiek czuje, jakby był z Wami i kibicuje, by Was nie obdarli z kolejnych pieniędzy
;)
Znalazłam paragon z marketu w Maroku i zmotywowało mnie to do tego, aby zrobić finansowe podsumowanie wyjazdu (z VAT-em
:P ). Może się komuś przyda
:)Bilet lotniczy : 1 059 złWszystkie podróże w Maroku (taksówki i autobusy) : 326, 34 złNoclegi (w każdym przypadku ze śniadaniem, a w Imlil z całodziennym wyżyw...tfu, obżarstwem
:D : 289, 80 złAtrakcje (trekking, wycieczka w Ouarzazate, alkohol na imprezę) : 180, 56Czyli całość (na osobę): 1 855,70 zł.Oprócz tego trochę zakupów żywieniowych w marketach, parę posiłków w lokalnych knajpkach (wybieraliśmy te, w których siedzą miejscowi - czyli tańsze), duuuże zakupy do Polski : ok 400 zł.Polecam wszystkie hotele, w których spaliśmy. Gdybym mogła jeszcze raz planować ten wyjazd, niczego bym nie zmieniła (no, może w Imlil dopytałabym się o ceny przed
:D A tu parę cen z marketowego paragonu :anchois 100 g. - 9.90 MADdżem figowy - 6.50 MADL&M - 25 MADChałwa w puszce 400 g - 29.90 MADOlejek arganowy do twarzy - 34.90 MADOliwki (niestety, nie wiem ile dokładnie, ale były tam trzy pełne worki trzech różnych gatunków - spokojnie ze 2 kg) - 40 MADOlejek do włosów 200 ml - 23.90 MADsardynki w puszce - 4.90 MADsardynki w puszce do tajin - 6.50 MADHerbata zielona 125 g. - 7 MADHerbata (do "berberyjskiej whisky") - 25 MADPrzyprawy - od 3 do 15 MADI teraz już wszyscy wiedzą, co kupowałam :/
:D
Świetna relacja, fajnie się ją czyta, a ilość zdjęć pozwala poczuć klimat tej podróży. Wypad do Maroko planuję na koniec następnego roku i na bank wezmę pod uwagę wskazówki zawarte w relacji.
A ile dalibyście mi gwiazdek za nocleg w chatce za 250 MAD/2 os z tak full wypas łazienką?Jest to połączenie toalety z prysznicem. Ręcznik w cenie.
:D
:D Pomieszczenie jest tak małe, że aparat nie objął tego ustrojstwa na raz.
Woda, dzięki której ten rejon mógł się tak zazielenić. Niezbyt sobie wyobrażam, jak w tym można prać :/
Domy w oazie.
W oazie znajduje się hotel i restauracja, z kelnerami, zimną colą i chyba nawet basenem. Przed wejściem taki widok. Olbrzymi kontrast.
Opuncja figowa.
To skała, która według naszego przewodnika ma kształt lwa. Dla mnie to bardziej wygląda na słonia :D ale, chcąc mu zrobić przyjemność, przytaknęliśmy, że lwa widzimy. Zastanawiam się, czy nie robią tak wszyscy turyści, utwierdzając go w błędnym przekonaniu, że jest to jednak lew. Albo w myśleniu typu "Ale głupi ci turyści. Przecież to słoń, jak nic, a im można wszystko wcisnąć" :D
I ostatni rzut oka na oazę. Do tej pory cała wycieczka przebiegała niepokojąco zgodnie z planem. Dostaliśmy wszystko, za co zapłaciliśmy, nikt nas nie naciągał, a nawet ośmieliłabym się powiedzieć że, dzięki naszemu przewodnikowi, parę gwiazdek straciliśmy (wjazd do studia bez biletu, ostrzeżenie przed naciągaczami w Ait Bennhadou) :D Szło gładko. Za gładko. A powinniśmy wiedzieć, że w naszym wypadku, to mocny sygnał ostrzegawczy :D
cdn.Po raz ostatni chłonęliśmy widok oazy, w milczeniu, zachwyceni obrazem. Nagle Salem powiedział powoli : "Mam dziś urodziny"... To wyrwało nas z kontemplacji i zareagowaliśmy, jak należy - tzn. od słowa do słowa uznaliśmy, że trzeba to oblać :D Tu muszę wytłumaczyć, że wybierając się do Maroka, zabraliśmy ze sobą parę butelek (ok - po dwie na głowę :D dla zdrowia (przeczytaliśmy gdzieś, że bezpiecznie jest po posiłku wypić "setkę", w celu ewentualnej dezynfekcji :/ i trochę nam jeszcze z tych zapasów zostało.
Nie byliśmy też do końca pewni, jak wygląda sytuacja z alkoholem w Maroku. Wprawdzie w sieci można było przeczytać (ale rzadko), że w niektórych hotelach turyści mogą kupić alkohol, jednak my takiego miejsca nie widzieliśmy. Nie widzieliśmy też nikogo pijącego, ani pijanego.
Trzeba więc przyznać, że rozmowa o oblewaniu była dosyć ryzykowna. Jednak Salem bardzo się ożywił i entuzjastycznie stwierdził, że wyprawi urodziny, i będzie tajin, i Berberowie, i muzyka, i będziemy pić...I w ogóle strasznie się rozkręcił :) I tak powstał cały plan - ponieważ nasza wycieczka właśnie się zakończyła, odwiezie nas teraz do hotelu, przyjedzie po nas wieczorem i pojedziemy na party. W pierwszym momencie bardzo się nam ten pomysł spodobał, ale im dłużej się nad tym zastanawialiśmy, tym większe mieliśmy obiekcje (głównie dotyczące tego, kto i ile za to zapłaci :/ :D Ale na razie zapakowaliśmy się do auta i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Jednak tu czekało nas kolejne zaskoczenie - zamiast do hotelu, Salem zaczął nas wieźć do innej kasby, po drodze roztaczając uroki muzeów, które będziemy jeszcze zwiedzać. Tytułem wyjaśnienia dodam, że gdy dzień wcześniej kontraktowaliśmy wycieczkę, w agencji padła propozycja poszerzenia naszej (i oczywiście podrożenia :D o zwiedzanie muzeów i innych kasb - jednak nie zdecydowaliśmy się na to. I tu już mocno się zaniepokoiliśmy, powróciły wspomnienia z Imlil (bo przecież jak nas tam zawiezie, to znowu, jak zawsze, będziemy musieli dopłacać :/ :D A ponieważ nadal mieliśmy problemy z wyartykułowaniem pytania o pieniądze, wybraliśmy mniejsze zło - zasymulowaliśmy złe samopoczucie i mega-zmęczenie. Salem, zmartwiony, odwiózł nas więc do hotelu. Po drodze zatrzymał się tylko w jednym miejscu, w jakiejś miejscowości - pokazał nam restaurację, w której miała się odbyć wieczorna impreza i zapytał, czy nam to miejsce odpowiada. My w drodze postanowiliśmy, że na imprezę nie pójdziemy, bo w naszym przypadku (wysoka podatność na "gud prajs, maj frend" :D byłoby to wysoce ryzykowne przedsięwzięcie.
Pod hotelem wreszcie odważyliśmy się powiedzieć Salemowi, że nie pójdziemy na party. Nie było to łatwe - próbował nas przekonywać, obiecywał, że jak się nam nie spodoba, to zaraz nas odwiezie z powrotem (co jeszcze nas utwierdziło w przekonaniu, że nadal jedziemy tam jako "turyści", nie jako goście) (ciekawe, czy wszystkim opowiadał o urodzinach i organizował kosztowne wieczorki z berberyjską kulturą?) . Jednak (wyjątkowo :D byliśmy nieugięci. Pożegnaliśmy się i wróciliśmy do hotelu. Zmęczeni padliśmy na łóżko i tu ta historia mogłaby się zakończyć. Mogłaby, gdybyśmy (oprócz podatności na naganianie) nie mieli pewnych cech charakteru (które, niestety, czasem życie utrudniają :D
Po półgodzinnym odpoczynku, odezwaliśmy się równocześnie : "Jesteśmy strasznymi świniami" :/ I tu zaczęliśmy snuć wizje o bardzo smutnym, samotnym (Salem opowiadał nam, że pochodzi z Zagory, cała jego rodzina tam została, a on mieszka tu, żeby zarabiać) berberyjskim chłopaku, który teraz, opuszczony przez wszystkich, spędza swoje smutne, samotne urodziny. Może nawet płacze? I to wszystko tylko dlatego, że trójka podejrzliwych turystów z Polski wszędzie węszy zło i podstęp. Nie możemy do tego dopuścić! Zrobiło nam się bardzo smutno i wstyd. I...postanowiliśmy go odszukać :D
Najpierw poszliśmy do biura, ale było zamknięte (tzn. nikogo w nim nie było, światła pogaszone, ale drzwi były otwarte - zastanawialiśmy się, czy nie schować się w biurze i nie zrobić mu takiego party surprise :D Od sąsiadów (dentysta) dowiedzieliśmy się, że biuro jest otwarte tylko wtedy, gdy do Ouarzazate przyjeżdżają autobusy (czyli ok. trzech razy na dzień). Ponieważ nie wiedzieliśmy, o której i czy w ogóle przyjedzie dziś jakiś autobus, nie mieliśmy pojęcia, co dalej robić. Ale wpadliśmy na genialny pomysł - pójdziemy na przystanek, bo tam go poznaliśmy, więc może teraz też czeka na kolejnych turystów. I tym sposobem, poziom absurdu osiągnął szczyt :D Szukamy człowieka, którego duża część pracy polega na szukaniu odpowiednich ludzi (chętnych turystów) (wobec tego sam powinien nas znaleźć, bo, jak widać, byliśmy wyjątkowo chętnymi turystami :D Niestety, na przystanku ani Salema, ani szansy na przyjazd autobusu (czyli nadziei, że się jeszcze tu pojawi) :/
Załamani wróciliśmy do hotelu i postanowiliśmy podjąć jeszcze jedną próbę - poprosiliśmy recepcjonistę, żeby zadzwonił na numer podany w reklamie agencji i poprosił, żeby Salem jednak po nas przyjechał. Po niezrozumianej przez nas rozmowie (arabski), recepcjonista, nieco stropiony, powiedział, że on zaraz tu będzie, ale nie ma na imię Salem, tylko jakośtam inaczej. Teraz my się stropiliśmy - bo skoro nie podał nam prawdziwego imienia, to pewnie i data urodzin była fałszywa :/ No ale skoro już poruszyliśmy wszystkie możliwości, żeby go znaleźć, to teraz nie wypadało już się wycofać. I faktycznie, po chwili pojawił się...właściciel agencji :D
Nie wiedzieliśmy, czy party urodzinowe to prawda, czy naganianie naiwnych turystów. Nie wiedzieliśmy też (jeśli miałaby to być prawda), czy właściciel agencji nie będzie zły na Salema za umawianie się z klientami prywatnie, po pracy. Podsumowując - w ogóle nie wiedzieliśmy, jak i co powiedzieć właścicielowi :/ I tak od słowa, do słowa (najpierw powiedzieliśmy, że chodzi o wieczorną wycieczkę - na co właściciel zaproponował, że sam nas zabierze, bo Salem początkowo nie odbierał telefonu) powiedzieliśmy mu całą prawdę :)
Nawet się nie zdenerwował, potwierdził, że Salem ma urodziny, umówił nas z Salemem pod hotelem i nie chciał nawet wziąć napiwku, tylko stwierdził, że zależy mu, aby klienci byli z agencji zadowoleni. Niesamowicie sympatyczny człowiek :)
I równo pół godziny później (ok. 21.00), pod hotelem zatrzymał się samochód, z którego wyglądał uśmiechnięty Salem i jakaś para :)
cdn.
niestety :/ właśnie sobie uświadomiłam, że masz rację :? a kolejną gwiazdkę powinnam dostać za to, że już nawet zaczęłam myśleć tak, jak chcieliby tego Marokańczycy - czyli, że to faktycznie "gud dil" :D
Wsiedliśmy do auta i zaczęliśmy kluczyć uliczkami Ouarzazate. Salem nagle zatrzymał się (uwaga!) pod sklepem monopolowym! W Maroku! Sklepem doskonale zaopatrzonym. Zupełnie nas to zaskoczyło. I w dodatku był to sklep najprawdopodobniej dla miejscowych - naprawdę trzeba było wiedzieć, gdzie jest, żeby go znaleźć :) I kolejne zaskoczenie - w tym sklepie też można było, a właściwie należało się targować! (wiem, nie uwierzycie, że to zrobiliśmy, ale po naszych ostatnich przygodach było nam tak bardzo wszystko jedno, że targowanie wyszło nam zupełnie naturalnie, bez żadnych oporów, czy wyrzutów - pewnie znacie ten stan ducha ).
Kupiliśmy dwa wina dla siebie i whisky w prezencie urodzinowym dla Salema (sprzedawca : 420, my : 210, sprzedawca : OK :/ :D - powiem szczerze - wyżyny targowania to nie były :D
Wyjechaliśmy z Ouarzazate i wjechaliśmy do jakiegoś miasteczka. Zupełnie nie mieliśmy pojęcia, dokąd jedziemy :/ ale wszyscy się do nas miło (podejrzanie :D uśmiechali, więc było ok. Wysiedliśmy pod jakąś piętrową restauracją, przeszliśmy przez salę, potem jakimiś schodami w górę i znaleźliśmy się na przepięknym tarasie, gdzie momentalnie rozłożono stolik, znalazły się krzesła i zaczęliśmy rozmawiać. Złożyliśmy życzenia Salemowi i wręczyliśmy mu whisky, bardzo się ucieszył i nawet chyba trochę wzruszył. Naprawdę, byliśmy z siebie dumni, że tak pięknie reprezentujemy Polskę i jesteśmy dowodem na to, że Polacy zawsze i wszędzie potrafią się dobrze zachować :) Okazało się, że para, która przyjechała razem z nami należy do rodziny Salema, a dziewczyna studiuje na uniwersytecie w Ouarzazate. Zaczęło się robić coraz sympatyczniej, mieliśmy tylko problem, co zrobić z winami, które przywieźliśmy. Trochę głupio je tak po prostu postawić na stoliku w kraju, w którym alkohol jest sprawą conajmniej dyskusyjną. W dodatku w restauracji :/ Jednak dziewczyna powiedziała, że "z Salemem wszystko wolno". Więc po chwili pojawiły się też szklanki i wtedy zaczęło się robić jeszcze przyjemniej:) Wkrótce dołączyło do nas dwóch mężczyzn (których wcześniej widzieliśmy w strojach kelnerów na sali - widocznie skończyli już pracę). Salem wielokrotnie podkreślał, że wszyscy przy stoliku należą do jego rodziny (zwróciło to moją uwagę, bo w domyśle było - więc nie macie się czego obawiać). Było już tak miło, że zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim i w którymś momencie zapytałam "A jak u was się obchodzi urodziny?". I tu nastąpiło ukoronowanie całego naszego wyjazdu... Bo Salem powiedział "U nas? U nas się nie obchodzi urodzin"....:/ :D :D :D
I wtedy się załamaliśmy.... :D Wszystkie nasze działania były spowodowane rzeczą, która w tej rzeczywistości nie istniała... :D Prawie każda nasza aktywność w Maroku była wynikiem pomyłki lub przypadku.... :D Dobrze, że nie chcieliśmy wchodzić na Toubkal...Pewnie zdobylibyśmy Kilimanjaro...Albo McKinley :/ :D I właściwie to dobrze, że przed wyjazdem nie zaplanowaliśmy dokładnie naszej wyprawy - byłaby to zupełna strata czasu :/ :D Po prostu nas zatkało......
Na szczęście jeden z mężczyzn przyniósł duży worek, który był wypełniony dokładnie takimi samymi winami, jakie przynieśliśmy :D I pojawił się tajin, i były długie rozmowy - o życiu, filozofii i Bogu... :) I o wychowaniu na pustyni, i o problemach marokańskich studentów, i o tym, jak trzeba sobie stawiać w życiu cele, żeby z berberyjskiego namiotu wyjść do własnej firmy, i jak się nauczyć pięciu języków wyłącznie ze słuchu, i jak było na rajdzie Paryż - Dakar, i....I długo jeszcze mogłabym tak wymieniać, ale nie będę Was zanudzać:) Dodam tylko, że zakończyło się na "nazwę swojego syna twoim imieniem" :D I powiem szczerze - to był najlepszy wieczór naszego wyjazdu. Było nam dane doświadczyć prawdziwej berberyjskiej serdeczności i gościnności (to słowo powinno rozwiać wątpliwości co do pytania "kto za to płacił" :D
Po imprezie Salem odwiózł nas do hotelu. Gdyby ktoś potrzebował dobrego przewodnika - służę namiarami :) Salem organizuje też wycieczki na pustynię na wielbłądach, rajdy przez Maroko i właściwie chyba wszystkie atrakcje, jakie można sobie wymarzyć :)
cdn.Kolejnego dnia nie obudziliśmy się za rano :D na szczęście, dzień wcześniej Salem zawiózł nas na dworzec CTM, gdzie kupiliśmy bilety do Agadiru (135 MAD od osoby + 5 MAD za wszystkie bagaże). Autobus odjeżdżał o 12.30, na dworcu pojawiliśmy się już przed 10.00. CTM ma bardzo duże udogodnienie - bagaże można oddać wcześniej, więc parę godzin przed odjazdem spędza się wygodnie, bez ciężaru na plecach. Wolny czas poświęciliśmy na ostatnie zakupy - oczywiście w supermarkecie. Po raz kolejny szok - tak wielkie są różnice w cenach pomiędzy typowo turystycznymi miejscami, a sklepami dla mieszkańców. Niestety, efektem był duży stres - byłam przekonana, że tym razem to już na pewno przekroczę wagę bagażu :D
Podróż do Agadiru trwa 7 godzin. Na szczęście autobusy CTM są bardzo wygodne, a kierowcy robią postoje na posiłki.
Za oknami zupełnie inny krajobraz. Raczej płasko i dominują kolory ziemi.
Niestety, wszędzie tony śmieci.
Dom kultury pod chmurką :)
Ze względu na monotonię widoków, podróż okropnie się dłużyła.
Ok. 19.30 dojechaliśmy do Agadiru. I tu z góry przepraszam wszystkich wielbicieli tego miasta - jak dla mnie, to jest to miejsce, w którym trzeba wysiąść z samolotu i jak najszybciej stamtąd uciekać. To pewnie nie jest wina samego Agadiru, on raczej stara się po prostu spełnić oczekiwania i potrzeby Europejczyków. Wiadomo - kierunek Agadir jest bardzo modny, zwłaszcza jak chodzi o wczasy all inclusive. I wierzę, że dla kogoś urlop, podczas którego nawet nie będzie musiał opuszczać twierdzy-hotelu, w którym ma baseny, animatorów i jedzenie (no, chyba, że skusi się na jedną wycieczkę fakultatywną) może być bardzo udany. Ale nie dla nas.
Zarezerwowaliśmy przez booking.com nocleg w pokoju trzyosobowym (42,5 euro). Hotel miał w nazwie "beach", co nas bardzo pozytywnie nastrajało :) Za punkt honoru postawiliśmy sobie, że dojdziemy do niego na piechotę. Oczywiście się nie udało :D W połowie drogi trzeba było wziąć taksówkę, bo już zupełnie, zupełnie nie wiedzieliśmy w którą stronę iść :D Za to odkryliśmy wtedy, jak można przynajmniej próbować nie zarobić kolejnych gwiazdek - zaczęliśmy pytać osób, które wyglądały nam na miejscowych, ile powinna kosztować taksówka w taki i taki rejon. Wyposażeni w tę tajemną wiedzę mogliśmy bardziej sensownie negocjować. Cena do naszego hotelu wynosiła 50 MAD, ale nikomu z czytelników to nie pomoże, bo nie mam zielonego pojęcia skąd jechaliśmy :D
Wjechaliśmy w dzielnicę samych hoteli. Olbrzymi obszar, wszystko doskonale przygotowane pod turystów - palemki, bogate zdobienia itp. Nasz hotel wyglądał rzeczywiście imponująco, jednak nie wspominamy tego miejsca zbyt dobrze. Pokój, właściwie mały apartament, owszem, bardzo piękny, jednak obsługa miała sposób na zarobienie dodatkowych pieniędzy - w pokoju nie było ręczników, system klimatyzacji bardzo skomplikowany itp. Z każdą sprawą trzeba było dzwonić do recepcji i bardzo szybko przychodził pan, który rozwiązywał problem, ale za każdą taką przysługę, oczekiwał napiwku :) Rachunek był wyższy o 10 euro, na pytanie dlaczego, pan odpowiedział (i pokazał), że to opłata za sejf zamontowany w pokoju. Po naszych dalszych naciskach przyznał, że nie podają tego na booking.com i zapomniał języka angielskiego :D Żeby do końca zupełnie nie wyrzucać tych pieniędzy, chciałam włożyć do sejfu oliwki, ale nie znaliśmy kodu. Aby go poznać, musielibyśmy znów zadzwonić po pana z recepcji, ale poskąpiłam na napiwek :D
Hotel połączony był z działającą 24 godz. na dobę restauracją, która obsługiwała gości (również jeśli ktoś zamówił pokój ze śniadaniem). Poszliśmy tam na kolację i to był jeden jedyny raz, kiedy nie dojadłam tajin (trudno w to uwierzyć, ale mięso było nieświeże).
Byliśmy strasznie zmęczeni, więc postanowiliśmy pójść spać, za na wczesny poranek zaplanowaliśmy pożegnalną wizytę nad oceanem.
W końcu nazwa "beach" zobowiązuje :D Rano okazało się, że niezupełnie, bo odbyliśmy pożegnalną wizytę wzdłuż murów różnych hoteli, przeprowadziliśmy kilka interesujących rozmów z miejscowymi ("no, you can't go there, this is a private beach" itp :D I w taki oto inspirujący sposób spędziliśmy ostatni marokański poranek :)
Taksówka na lotnisko w Agadirze to koszt 250 MAD, a jedzie się ok. pół godziny.
Odprawa poszła nieoczekiwanie (jak na nasze obawy, co do ciężaru bagaży) sprawnie i gdy przez nią przeszliśmy, to nagle nam się przypomniało, że nie kupiliśmy sobie żadnej prawdziwej pamiątki - amuletu :D Więc postanowiliśmy to natychmiast zmienić (tu już gwiazdka za absurdy i głupotę :D i zakupiliśmy sobie na lotnisku po bransoletce. Sznurek z plastikową ręką Fatimy (całkiem możliwe, że z Chin :D . 7 euro :D Ale do tej pory ją noszę i jest jedną z moich ulubionych :)
A, i jeszcze jedno - gdyby ktoś wybierał się do Maroka i chciał wziąć ze sobą alkohol w celach zdrowotnych (dezynfekcja organizmu po posiłkach, do których nie jesteśmy przyzwyczajeni), to jest to bardzo dobry pomysł, medycznie potwierdzony fakt. Polecam. Z tym, że alkohol musi mieć min. 80 % :D
Gratuluję wytrwałości tym, którzy dotrwali do końca tej rozwlekłej relacji :) I jeśli zastanawiacie się, czy jechać do Maroka, to przestańcie. Po prostu to zróbcie. Warto :)