Olbrzymi tłok, kupić i sprzedać można było wszystko i to nie jest przesada.
Im głębiej wchodziliśmy, tym biedniej było. Nikt nas właściwie nie zaczepiał, natomiast sama czułam się trochę głupio, bo miałam ubrane spodenki do kolan i były to jedyne gołe łydki w okolicy.
Cała alejka takich domko-szop. Budowane z każdego możliwego materiału.
Dotarliśmy do brzegu oceanu, tony śmieci, wrażenie straszne, smutne...
W tle zdjęcia widać zarys Medyny. Niby niewielka odległość, a taka różnica w warunkach życia...
i bawiące się dzieci...
W końcu znaleźliśmy supermarket. Dwupoziomowy, bardzo dobrze zaopatrzony, wydawał się zupełnie nie na miejscu w tej dzielnicy. I tu pewnie nie napiszę niczego nowego, ale wszystkie zakupy warto robić właśnie tam. Różnice w cenach ogromne. Np. buteleczka olejku arganowego w sklepiku dla turystów, to koszt od 100 MAD do nawet 500. W supermarkecie - 35 MAD za dużą buteleczkę. I oliwki...Cudowne...Na wagę kosztowały grosze. Beczułki w których są przechowywane, higienicznie osłonięte folią spożywczą, a klient nabiera sobie sam łopatką do woreczka. I jeszcze coś - kiszone cytryny. Dla mnie król smaku, choć jak się później dowiedzieliśmy, dodaje się je do tajin, a nie je "na surowo"
:D A już na pewno nie tak, jak my - prosto z worka pod supermarketem
:D
Zdjęcia na suku robione były raczej "z biodra". W końcu to my wchodzimy na cudzy teren. A pytanie o możliwość sfotografowania, bardzo często powoduje, że traci się naturalność. Jednak ten chłopiec był tak śliczny, że nie można się było opanować... A, i jeszcze jedno - w Maroku bardzo często za możliwość zrobienia zdjęcia płaci się drobnym napiwkiem - 10 MAD jest jak najbardziej ok. Jednak dzieciom nie powinno się dawać pieniędzy, żeby nie uczyć ich "łatwego zarobku". My dawaliśmy owoce i cukierki.
Farbiarnia skór, pewnie rzeczy tu zrobione jadą parę kilometrów dalej, na stragany w Medynie.
cdn
PS. barka, odarłaś mnie ze złudzeń
:DOj, ciężko, Washington
:D A kolejny dzień był wyjątkowo gwiazdkogenny
:D ale nie żałuję ani jednej.
Od poznanych w Essaouirze Szwajcarów, dowiedzieliśmy się o przepięknej (podobno) wiosce berberyjskiej Imlil, która znajdowała się w Parku Narodowym Tubkalu. Podobno można się było do niej dostać z Marrakeszu, ale tylko taksówką, bo teraz nie sezon. Zarezerwowaliśmy więc przez booking.com jeden nocleg w trzyosobowym pokoju ze śniadaniem w Imlil (18 euro) i sprawdziliśmy autobusy do Marrakeszu. W Maroko działają dwie duże sieci autobusowe - Supratour i CTM. My korzystaliśmy z Supratour (komfortowe autobusy, przyjeżdżające zgodnie z planem). Chcieliśmy z Essaouiry wyjechać jak najwcześniej rano i okazało się, że mamy kurs o 6.00. Bilet Essaouira-Marrakesz kosztuje 70 MAD, a podróż trwa 2.45. I faktycznie, dokładnie tyle trwała. Co ciekawe, w czas podróży wliczane są postoje na posiłek.
Na dworcu Supratour w Marrakeszu podawano nam jakieś koszmarne kwoty (rzędu 800 MAD) za taksówkę do Imlil. Aż tylu gwiazdek nie mamy, bez przesady
:D W końcu, po wielu próbach, ktoś się zlitował i powiedział nam, że pod tym dworcem są drogie taksówki i żeby pojechać na dworzec Dżamal Fresquel (piszę fonetycznie, tak, jak zrozumiałam
:D (wydaje mi się, że to po prostu jest dworzec Grand Taxi), bo tam jest taniej (no ale wiadomo, że tam nie trafimy, więc i tak musimy wziąć taksówkę spod Supratour
:D I faktycznie, za 50 MAD dojechaliśmy w to miejsce. Po paru minutach poznaliśmy parę Amerykanów, którzy właśnie chcieli jechać do Imlil, mieli już umówioną taksówkę za 300 MAD i szukali współtowarzyszy i współpłatników. Wiadomo, że się zgodziliśmy
:)
Droga mijała bardzo szybko, niestety, kierowca nie mówił w ogóle po angielsku. W końcu, na migi zapytał nas, gdzie będziemy spać. I wyglądał na niezbyt usatysfakcjonowanego odpowiedzią.
Przy wjeździe do Imlil zatrzymał się na chwilę i do auta dosiadł się jakiś mężczyzna (a już razem z kierowcą była nas szóstka
:D Objął kolegę siedzącego na przednim siedzeniu i tak z nim podróżował. Po wysiadce mężczyzna oznajmił (na szczęście angielski), że nas zaprowadzi do hotelu.
Wg nas też to był dobry pomysł, zwłaszcza, jak spojrzeliśmy na mapkę, którą przerysowałam wieczorem z google. Wyglądała jak krokodyl
:D
Szliśmy więc za nim i szliśmy, a wokół takie widoki ...
Przecież gdyby mi ktoś powiedział, że to Afryka, nigdy bym w to nie uwierzyła.
Szliśmy dalej, ale coś nam się to zaczęło nie podobać. Za długo trwało i właściwie skąd nasz przewodnik się tam wziął? Pewnie kierowca zadzwonił do jakiegoś swojego, on nas przejął, żeby zarobić, a nasz zarezerwowany nocleg czeka gdzie indziej (oj, od razu widać, jak te parę dni w Maroko rozwinęło naszą bystrość i podejrzliwość
:D
Na szczęście zaczęliśmy już podchodzić do jakiejś wioski.
Podczas drogi nasz przewodnik pytał, czy będziemy wchodzić na Tubkal. Gdy usłyszał, że nie, zapytał, co w takim razie będziemy robić. Odpowiedzieliśmy, że chcielibyśmy jakoś wokół pochodzić (określenie "all around" wydało mi się wtedy dobrym pomysłem). Na to przewodnik niesamowicie się ożywił i powiedział, że tak, to świetny pomysł i pójdzie z nami, tylko najpierw coś zjemy.
Wioska była tak zbudowana, że trudno rozpoznać, gdzie kończy się jeden budynek, a gdzie zaczyna drugi.
A to już widoki z dachu naszego (?) hotelu.
Przewodnik od razu wprowadził nas na dach, wszystkie pytania o pokoje zbywał : później, później, i gdzieś poszedł, a samo miejsce na hotel nie do końca wyglądało
:D To już nam brzmiało bardzo podejrzanie. W końcu, po przełamaniu lęku, że go urazimy, przeprowadziłam z nim bardzo delikatną rozmowę
:D Ja (tytułem wstępu) : Piękne miejsce... On : Bardzo piękne... Ja : I piękny hotel... On : O, tak... Ja : To pana hotel? On (z dumą) : Tak... Ja (po długich namysłach i bardzo, bardzo delikatnie) : A jak się ten hotel nazywa?
:D
:D
I okazało się, że jednak go uraziliśmy
:( zaczął nam pokazywać swoje wizytówki, zawołał syna z laptopem, pokazał nam naszą rezerwację...Przykro się tak jakoś zrobiło...Okazało się, że nasz kierowca, to jego kuzyn i zadzwonił z drogi, że jadą jego goście. Postanowiliśmy się już bardziej starać i być dla niego tak mili, jak to tylko możliwe. Zwłaszcza, że zaraz przyniósł nam herbatę.
I przepyszny posiłek
Wiec w tej sytuacji zupełnie już nie wypadało się pytać, ile to kosztuje, prawda ?
:D
Widok z już naszego balkonu
:)
A to sam balkon.
Tam było tak pięknie, że można było przesiedzieć cały czas i tylko patrzeć...
W końcu nasz gospodarz zaprowadził nas do pokoju, okazało się, że jesteśmy w hotelu sami, więc mogliśmy sobie wybrać, gdzie będziemy spać. I zaczęliśmy omawiać wycieczkę. Plan był taki - po zwiedzeniu okolicy, pójdziemy na herbatę do jego siostry, która mieszka w wiosce na wysokości 2500 m.n.p.m. Zapytaliśmy (baaardzo delikatnie
:D ile to będzie kosztować. Nie wiem, może Wy nie macie z tym problemów, jednak dla mnie poruszanie tematu pieniędzy, z przemiłym facetem, który ciągle donosi coś pysznego do jedzenia i z którym siedzimy sobie na balkonie miło rozmawiając i podziwiając boskie widoki, i który jest już prawie naszym przyjacielem, zwłaszcza, że wcześniej go uraziliśmy, jest takie jakieś, nie wiem, krępujące? :/
:D Pan odpowiedział, że to od turystów zależy, ile dadzą. Pytany o kwoty, jakie dają inni, powiedział ok. 250 MAD. (kolejna gwiazdka, bo chcąc mu wynagrodzić niewiarę w jego uczciwość, zaproponowaliśmy 300
:D No i siostrze trzeba będzie coś dać, za herbatę. Ok, ruszamy.
Dzieci wracające na obiad ze szkoły. Idą rano na lekcje, potem obiad w domu, jakaś praca i ponownie na lekcje. Co ciekawe, zaobserwowaliśmy tam niesamowity szacunek do starszych i w ogóle bardzo ciepłe relacje. Nasz przewodnik zatrzymywał się przy każdym spotkanym miejscowym i zamieniał z nim parę słów, a napotykane dzieci całowały go w rękę.
"All around"
:D później się okazało, że w pobliżu jest szczyt/kasba o nazwie Aroumd :/
:D nasz przewodnik myślał, że jesteśmy doskonale zorientowanymi turystami, którzy przyszli zamówić konkretny trekking
:D
Podchodzimy do kasby w której mieszka siostra naszego przewodnika.
A przed samym wejściem spotkało nas coś dziwnego. Usłyszeliśmy gwizdy i zza kamieni wyszedł człowiek, drugi wystawił tylko kawałek głowy z półki skalnej - ewidentnie strażnicy. Nasz przewodnik (ten w zielonym) zaczął z nim rozmawiać, wyjęli telefony, coś w nich zaczęli dłubać, dzwonić...Zapytany później o to, powiedział, że bez niego do wioski byśmy nie weszli. Nie wiem, możliwe, że faktycznie trzeba było coś zapłacić, a my płacąc za wycieczkę mieliśmy wejście w cenie
:D
A to już widok z dachu siostry. 2500 m.n.p.m. I herbata
:D
Oraz Jego Wysokość Tubkal... Kolejne marzenie do zrealizowania.
Po odpoczynku zapłaciliśmy siostrze 50 MAD i wyruszyliśmy w drogę powrotną.
Jemalhi Mocador, ale takich rzeczy to nie widzieliśmy
:D Może dlatego, że szybko po śniadaniu wybywaliśmy zwiedzać (choć wolę myśleć, że to dlatego, że tego nie robił
:D
pestycyda napisał:Bardzo fascynował mnie sposób układania przypraw, w takie stożki. Do tej pory się zastanawiam, jak wygląda podawanie przyprawy klientowi, czy ten stożek się nie rozsypuje i czy szybko ubijają go tak ponownie
:) niestety, nie było mi dane tego zobaczyć.Zazwyczaj jest to zwykła ściema, kartonowy stożek i na nim cienka warstwa przyprawy
:)
Bardzo ciekawa relacja! Aż sam odświeżyłem swoje wspomnienia
:).Jedno info z mojej strony - te stożki z przyprawami to metalowe formy pokryte klejem, które zostały obsypane konkretną przyprawą
:D. Ale spoko, też dałem się na to nabrać
;).
świetna relacja i zdjęcia, odżyły wspomnienia
:)byłem w Imlil we wrześniu 3 dni - miejsce jest magiczne, dość często pomijane przy planowaniu dłuższego wyjazdu a jednak tak blisko Marrakeszu że naprawdę szkoda nie podjechać chociaż na 1 dzień.My również mieliśmy przygodę z noclegiem - nie mieliśmy nic zarezerwowane i pierwszy naciągacz zaprowadził nas na wzgórze za Imlil do największej nory jaką w życiu widziałem (niestety żadna jego cena nie została przez nas zaakceptowana i musieliśmy się rozstać - wolałbym chyba spać pod chmurką
;-) - przyjemność kosztowała naszą czwórkę chyba 40 MAD 'napiwku' i znoszenie bagaży ze wzgórza..(na górę wjechały mułami) - gratis uczestniczenie w muzułmańskim pogrzebie.Ostatecznie wylądowaliśmy w połowie drogi z Imlil do Mazik u Mohammeda który aktualnie ogłasza się rownież na booking - jednak tam ceny są dwukrotnie wyższe niż na miejscu. Podobnie jak Ty chcieliśmy nocleg ze śniadaniem, a skończyło się na 2 noclegach, śniadaniach, obiadokolacjach, 2 mułach, przewodniku i całodniowej wycieczce po okolicy i na koniec taxi do Marrakeszu
:)Ostateczną cenę udało się utargować do jakichś rozsądnych kwot (jeśli dobrze pamiętam 400 MAD za osobę za wszystko) - więc polecam próbować i koniecznie ZAWSZE pytać o cenę przed każdym posiłkiem - u nas zdażało się że tajin kolejnego dnia kosztował 60 a nie 50 (bo z jagnięciny, a to droższe niż kurczak
:)), zupa 6 a nie 5 i nawet woda 10 pomimo sklepu za domem w którym synowie gospodarza sprzedawali za 5 MAD...
Dziękuję za miłe słowa
:)rafal.is napisał: te stożki z przyprawami to metalowe formy pokryte klejem Teraz to już wiem :/ świat stracił trochę ze swojej magii :/
:D Sorvali - opowiedz to koniecznie, bo widzę, że i Ty miałeś w Imlil dosyć ciekawe przejścia
:D cappricio napisał: bardzo dowcipna relacja
:DSamo życie, panie, samo życie
:D Myślę, że w weekend ogarnę relację do końca, pozdrawiam
:)
Zabawna relacja, super! a jeszcze przyjemniej się czyta, że pól roku wcześniej też zwiedzaliśmy Maroko więc wiemy o czym piszesz
;) czekam na opis imprezy urodzinowej
;)PS. pestycyda napisał: zwiedzanie kosztuje 50 MAD. Jednak tego nie mogę do końca potwierdzić
:D Potwierdzam, 50MAD/os z przewodnikiem tu możecie dodać sobie gwiazdkę, oni za wstęp tam nie zapłacili, ale Wy im tak
;)
Dziękuję
:) miło wiedzieć, że ktoś to czyta
:)AJAJ napisał:tu możecie dodać sobie gwiazdkę, oni za wstęp tam nie zapłacili, ale Wy im tak
;)Chyba odjąć gwiazdkę?
:) bo zwiedzaliśmy studio filmowe za darmo
:)
pestycyda napisał:Dziękuję
:) miło wiedzieć, że ktoś to czyta
:)AJAJ napisał:tu możecie dodać sobie gwiazdkę, oni za wstęp tam nie zapłacili, ale Wy im tak
;)Chyba odjąć gwiazdkę?
:) bo zwiedzaliśmy studio filmowe za darmo
:)Za darmo powiadasz
:) A nie zapłaciliście nawet podwójnej ceny, z tą różnicą, że zamiast w kasie studia, w kasie biura, które organizowało wycieczkę ?;)
CześćSuper czyta się waszą relację - traktuję ją trochę jako przewodnik bo wybieramy się w tym roku do Maroko - końcem sierpnia, już bilety kupione i opracowujemy trasę
:)Czy mogłabyś zrobic jakies podsumowanie dot noclegów? nazwy hoteli, ich cena i czy było warto i polecacie?Czy podliczyliście może ile kosztowała was cała wyprawa do Maroko? ;>Miejsca które szczególnie trzeba odwiedzić i te które można wg Was odpuścic na rzecz czegoś ciekawszego?PozdrawiamMaxima
Maxima, zrobię podsumowanie jakoś na dniach. Teraz niestety pochłania mnie praca :/ Trudno jest komuś doradzić, bo każdy ma inny gust i oczekiwania, również pod względem standardów.Ale jeżeli mam Wam radzić na szybko i od serca - to uwzględnijcie w podróży Imlil. Nas to miejsce powaliło na kolana i chcielibyśmy tam kiedyś wrócić. Pozdrawiam i zazdroszczę, że lecicie do Maroka
:)
Dzięki za odpowiedź. Mamy już bilety do Tangeru i trasę planujemy dość ambitną - mam wrażenie że trzeba będzie z jednych rzeczy zrezygnować na rzecz innych...pierwszą część wyprawy na pewno potraktujemy po macoszemu (choć w Szawszawan szkoda byłoby nie spędzić dłuższej chwili...). mam wrażenie, że prawdziwe zwiedzanie zacznie się od Merzouga (i tu staram sie dotrzeć do jakiś fajnych organizatorów noclegów na pustyni i ewentualnych atrakcji w atrakcyjnej cenie - kto zna jakieś konkretne info bardzo proszę o namiary, wolałabym coś sprawdzonego niż wyszukanego w ciemno na internecie)... no i planujemy wylecieć z Marrakeshu ale Assawira i Legzira strasznie kuszą...tak wiem wiem... to nie chodzi o to żeby "zaliczać" ipotem się chwalić gdzie się było
:P ale tak ciężko zrobić jakąś porządną selekcje!!chciałabym mniej więcej przewidzieć ile realnie jesteśmy w stanie w ciągu dnia zobaczyć i ile przejechać i podzielić tą trasę na dni... przewidzieć mniej więcej gdzie będziemy nocować i wcześniej zorientować się w hotelach, żeby potem nie tracić czasu na szukanie czegoś w rozsądnej cenie.. https://maps.google.pl/maps?saddr=Tange ... =9&t=m&z=7będę baaardzo wdzięczna za wszelkie rady
:)odsyłam do dokładniejszego planu trasy jaka wczoraj powstał i oczywiście w dalszym ciągu liczę na rady (Imlil zaklepany;) dzięki)viewtopic.php?f=348&p=384972#p384972
Rewelacyjna relacja, lekka, bez pompy, naturalna, dzięki czemu człowiek czuje, jakby był z Wami i kibicuje, by Was nie obdarli z kolejnych pieniędzy
;)
Znalazłam paragon z marketu w Maroku i zmotywowało mnie to do tego, aby zrobić finansowe podsumowanie wyjazdu (z VAT-em
:P ). Może się komuś przyda
:)Bilet lotniczy : 1 059 złWszystkie podróże w Maroku (taksówki i autobusy) : 326, 34 złNoclegi (w każdym przypadku ze śniadaniem, a w Imlil z całodziennym wyżyw...tfu, obżarstwem
:D : 289, 80 złAtrakcje (trekking, wycieczka w Ouarzazate, alkohol na imprezę) : 180, 56Czyli całość (na osobę): 1 855,70 zł.Oprócz tego trochę zakupów żywieniowych w marketach, parę posiłków w lokalnych knajpkach (wybieraliśmy te, w których siedzą miejscowi - czyli tańsze), duuuże zakupy do Polski : ok 400 zł.Polecam wszystkie hotele, w których spaliśmy. Gdybym mogła jeszcze raz planować ten wyjazd, niczego bym nie zmieniła (no, może w Imlil dopytałabym się o ceny przed
:D A tu parę cen z marketowego paragonu :anchois 100 g. - 9.90 MADdżem figowy - 6.50 MADL&M - 25 MADChałwa w puszce 400 g - 29.90 MADOlejek arganowy do twarzy - 34.90 MADOliwki (niestety, nie wiem ile dokładnie, ale były tam trzy pełne worki trzech różnych gatunków - spokojnie ze 2 kg) - 40 MADOlejek do włosów 200 ml - 23.90 MADsardynki w puszce - 4.90 MADsardynki w puszce do tajin - 6.50 MADHerbata zielona 125 g. - 7 MADHerbata (do "berberyjskiej whisky") - 25 MADPrzyprawy - od 3 do 15 MADI teraz już wszyscy wiedzą, co kupowałam :/
:D
Świetna relacja, fajnie się ją czyta, a ilość zdjęć pozwala poczuć klimat tej podróży. Wypad do Maroko planuję na koniec następnego roku i na bank wezmę pod uwagę wskazówki zawarte w relacji.
A ile dalibyście mi gwiazdek za nocleg w chatce za 250 MAD/2 os z tak full wypas łazienką?Jest to połączenie toalety z prysznicem. Ręcznik w cenie.
:D
:D Pomieszczenie jest tak małe, że aparat nie objął tego ustrojstwa na raz.
I dotarliśmy do prawdziwego suku.
Olbrzymi tłok, kupić i sprzedać można było wszystko i to nie jest przesada.
Im głębiej wchodziliśmy, tym biedniej było. Nikt nas właściwie nie zaczepiał, natomiast sama czułam się trochę głupio, bo miałam ubrane spodenki do kolan i były to jedyne gołe łydki w okolicy.
Cała alejka takich domko-szop. Budowane z każdego możliwego materiału.
Dotarliśmy do brzegu oceanu, tony śmieci, wrażenie straszne, smutne...
W tle zdjęcia widać zarys Medyny. Niby niewielka odległość, a taka różnica w warunkach życia...
i bawiące się dzieci...
W końcu znaleźliśmy supermarket. Dwupoziomowy, bardzo dobrze zaopatrzony, wydawał się zupełnie nie na miejscu w tej dzielnicy. I tu pewnie nie napiszę niczego nowego, ale wszystkie zakupy warto robić właśnie tam. Różnice w cenach ogromne. Np. buteleczka olejku arganowego w sklepiku dla turystów, to koszt od 100 MAD do nawet 500. W supermarkecie - 35 MAD za dużą buteleczkę. I oliwki...Cudowne...Na wagę kosztowały grosze. Beczułki w których są przechowywane, higienicznie osłonięte folią spożywczą, a klient nabiera sobie sam łopatką do woreczka. I jeszcze coś - kiszone cytryny. Dla mnie król smaku, choć jak się później dowiedzieliśmy, dodaje się je do tajin, a nie je "na surowo" :D A już na pewno nie tak, jak my - prosto z worka pod supermarketem :D
Zdjęcia na suku robione były raczej "z biodra". W końcu to my wchodzimy na cudzy teren. A pytanie o możliwość sfotografowania, bardzo często powoduje, że traci się naturalność. Jednak ten chłopiec był tak śliczny, że nie można się było opanować...
A, i jeszcze jedno - w Maroku bardzo często za możliwość zrobienia zdjęcia płaci się drobnym napiwkiem - 10 MAD jest jak najbardziej ok. Jednak dzieciom nie powinno się dawać pieniędzy, żeby nie uczyć ich "łatwego zarobku". My dawaliśmy owoce i cukierki.
Farbiarnia skór, pewnie rzeczy tu zrobione jadą parę kilometrów dalej, na stragany w Medynie.
cdn
PS. barka, odarłaś mnie ze złudzeń :DOj, ciężko, Washington :D A kolejny dzień był wyjątkowo gwiazdkogenny :D ale nie żałuję ani jednej.
Od poznanych w Essaouirze Szwajcarów, dowiedzieliśmy się o przepięknej (podobno) wiosce berberyjskiej Imlil, która znajdowała się w Parku Narodowym Tubkalu. Podobno można się było do niej dostać z Marrakeszu, ale tylko taksówką, bo teraz nie sezon. Zarezerwowaliśmy więc przez booking.com jeden nocleg w trzyosobowym pokoju ze śniadaniem w Imlil (18 euro) i sprawdziliśmy autobusy do Marrakeszu. W Maroko działają dwie duże sieci autobusowe - Supratour i CTM. My korzystaliśmy z Supratour (komfortowe autobusy, przyjeżdżające zgodnie z planem). Chcieliśmy z Essaouiry wyjechać jak najwcześniej rano i okazało się, że mamy kurs o 6.00. Bilet Essaouira-Marrakesz kosztuje 70 MAD, a podróż trwa 2.45. I faktycznie, dokładnie tyle trwała. Co ciekawe, w czas podróży wliczane są postoje na posiłek.
Na dworcu Supratour w Marrakeszu podawano nam jakieś koszmarne kwoty (rzędu 800 MAD) za taksówkę do Imlil. Aż tylu gwiazdek nie mamy, bez przesady :D W końcu, po wielu próbach, ktoś się zlitował i powiedział nam, że pod tym dworcem są drogie taksówki i żeby pojechać na dworzec Dżamal Fresquel (piszę fonetycznie, tak, jak zrozumiałam :D (wydaje mi się, że to po prostu jest dworzec Grand Taxi), bo tam jest taniej (no ale wiadomo, że tam nie trafimy, więc i tak musimy wziąć taksówkę spod Supratour :D I faktycznie, za 50 MAD dojechaliśmy w to miejsce. Po paru minutach poznaliśmy parę Amerykanów, którzy właśnie chcieli jechać do Imlil, mieli już umówioną taksówkę za 300 MAD i szukali współtowarzyszy i współpłatników. Wiadomo, że się zgodziliśmy :)
Droga mijała bardzo szybko, niestety, kierowca nie mówił w ogóle po angielsku. W końcu, na migi zapytał nas, gdzie będziemy spać. I wyglądał na niezbyt usatysfakcjonowanego odpowiedzią.
Przy wjeździe do Imlil zatrzymał się na chwilę i do auta dosiadł się jakiś mężczyzna (a już razem z kierowcą była nas szóstka :D Objął kolegę siedzącego na przednim siedzeniu i tak z nim podróżował. Po wysiadce mężczyzna oznajmił (na szczęście angielski), że nas zaprowadzi do hotelu.
Wg nas też to był dobry pomysł, zwłaszcza, jak spojrzeliśmy na mapkę, którą przerysowałam wieczorem z google. Wyglądała jak krokodyl :D
Szliśmy więc za nim i szliśmy, a wokół takie widoki ...
Przecież gdyby mi ktoś powiedział, że to Afryka, nigdy bym w to nie uwierzyła.
Szliśmy dalej, ale coś nam się to zaczęło nie podobać. Za długo trwało i właściwie skąd nasz przewodnik się tam wziął? Pewnie kierowca zadzwonił do jakiegoś swojego, on nas przejął, żeby zarobić, a nasz zarezerwowany nocleg czeka gdzie indziej (oj, od razu widać, jak te parę dni w Maroko rozwinęło naszą bystrość i podejrzliwość :D
Na szczęście zaczęliśmy już podchodzić do jakiejś wioski.
Podczas drogi nasz przewodnik pytał, czy będziemy wchodzić na Tubkal. Gdy usłyszał, że nie, zapytał, co w takim razie będziemy robić. Odpowiedzieliśmy, że chcielibyśmy jakoś wokół pochodzić (określenie "all around" wydało mi się wtedy dobrym pomysłem). Na to przewodnik niesamowicie się ożywił i powiedział, że tak, to świetny pomysł i pójdzie z nami, tylko najpierw coś zjemy.
Wioska była tak zbudowana, że trudno rozpoznać, gdzie kończy się jeden budynek, a gdzie zaczyna drugi.
A to już widoki z dachu naszego (?) hotelu.
Przewodnik od razu wprowadził nas na dach, wszystkie pytania o pokoje zbywał : później, później, i gdzieś poszedł, a samo miejsce na hotel nie do końca wyglądało :D To już nam brzmiało bardzo podejrzanie. W końcu, po przełamaniu lęku, że go urazimy, przeprowadziłam z nim bardzo delikatną rozmowę :D
Ja (tytułem wstępu) : Piękne miejsce...
On : Bardzo piękne...
Ja : I piękny hotel...
On : O, tak...
Ja : To pana hotel?
On (z dumą) : Tak...
Ja (po długich namysłach i bardzo, bardzo delikatnie) : A jak się ten hotel nazywa? :D :D
I okazało się, że jednak go uraziliśmy :( zaczął nam pokazywać swoje wizytówki, zawołał syna z laptopem, pokazał nam naszą rezerwację...Przykro się tak jakoś zrobiło...Okazało się, że nasz kierowca, to jego kuzyn i zadzwonił z drogi, że jadą jego goście. Postanowiliśmy się już bardziej starać i być dla niego tak mili, jak to tylko możliwe. Zwłaszcza, że zaraz przyniósł nam herbatę.
I przepyszny posiłek
Wiec w tej sytuacji zupełnie już nie wypadało się pytać, ile to kosztuje, prawda ? :D
Widok z już naszego balkonu :)
A to sam balkon.
Tam było tak pięknie, że można było przesiedzieć cały czas i tylko patrzeć...
W końcu nasz gospodarz zaprowadził nas do pokoju, okazało się, że jesteśmy w hotelu sami, więc mogliśmy sobie wybrać, gdzie będziemy spać. I zaczęliśmy omawiać wycieczkę. Plan był taki - po zwiedzeniu okolicy, pójdziemy na herbatę do jego siostry, która mieszka w wiosce na wysokości 2500 m.n.p.m. Zapytaliśmy (baaardzo delikatnie :D ile to będzie kosztować. Nie wiem, może Wy nie macie z tym problemów, jednak dla mnie poruszanie tematu pieniędzy, z przemiłym facetem, który ciągle donosi coś pysznego do jedzenia i z którym siedzimy sobie na balkonie miło rozmawiając i podziwiając boskie widoki, i który jest już prawie naszym przyjacielem, zwłaszcza, że wcześniej go uraziliśmy, jest takie jakieś, nie wiem, krępujące? :/ :D Pan odpowiedział, że to od turystów zależy, ile dadzą. Pytany o kwoty, jakie dają inni, powiedział ok. 250 MAD. (kolejna gwiazdka, bo chcąc mu wynagrodzić niewiarę w jego uczciwość, zaproponowaliśmy 300 :D No i siostrze trzeba będzie coś dać, za herbatę. Ok, ruszamy.
Dzieci wracające na obiad ze szkoły. Idą rano na lekcje, potem obiad w domu, jakaś praca i ponownie na lekcje.
Co ciekawe, zaobserwowaliśmy tam niesamowity szacunek do starszych i w ogóle bardzo ciepłe relacje. Nasz przewodnik zatrzymywał się przy każdym spotkanym miejscowym i zamieniał z nim parę słów, a napotykane dzieci całowały go w rękę.
"All around" :D później się okazało, że w pobliżu jest szczyt/kasba o nazwie Aroumd :/ :D nasz przewodnik myślał, że jesteśmy doskonale zorientowanymi turystami, którzy przyszli zamówić konkretny trekking :D
Podchodzimy do kasby w której mieszka siostra naszego przewodnika.
A przed samym wejściem spotkało nas coś dziwnego. Usłyszeliśmy gwizdy i zza kamieni wyszedł człowiek, drugi wystawił tylko kawałek głowy z półki skalnej - ewidentnie strażnicy. Nasz przewodnik (ten w zielonym) zaczął z nim rozmawiać, wyjęli telefony, coś w nich zaczęli dłubać, dzwonić...Zapytany później o to, powiedział, że bez niego do wioski byśmy nie weszli. Nie wiem, możliwe, że faktycznie trzeba było coś zapłacić, a my płacąc za wycieczkę mieliśmy wejście w cenie :D
A to już widok z dachu siostry. 2500 m.n.p.m. I herbata :D
Oraz Jego Wysokość Tubkal... Kolejne marzenie do zrealizowania.
Po odpoczynku zapłaciliśmy siostrze 50 MAD i wyruszyliśmy w drogę powrotną.
Tak wyglądała kasba siostry.