Przed wjazdem do Chivay jest szlaban i punkt sprzedaży Boleto Turistico, który obowiązujące przyjezdnych do szeroko rozumianego rejonu Colca (dla extranjero 70 SOL). Trzeba go nabyć niezależnie od tego, czy planujemy trekking, czy może tylko oglądanie widoków z miradores. Tankuję tu jeszcze paliwo, bo dalej na mojej trasie nie ma już żadnych stacji i jadę dalej. Po drodze do oddalonego o 45 km hotelu mam jeszcze dwie kontrole mojego biletu (gdybym go nie miał, musiałbym dokonać zakupu w jednym z tych punktów). Ale co ważniejsze, mam co chwilę potrzebę zatrzymania się i podziwiania widoków. W okolicy Chivay kanion jest jeszcze dość płytki, a jego zbocza to niekończące się tarasy uprawne. Im dalej, tym głębokość kanionu się zwiększa, a otoczenie staje się coraz bardziej majestatyczne.
Docieram do La Granja del Colca - małego hoteliku pomiędzy Mirador Cruz del Cóndor, a wioską Cabanaconde. No po prostu bajka! Co za widoki! Obiekt jest ulokowany na samym skraju zbocza kanionu w jednym z miejsc, w których jego głębokość jest największa, więc płynąca dołem Rio Colca wygląda, jak lśniący w słońcu kosmyk włosów. Szczyty na przeciwko w noszą się na blisko 6000 m.n.p.m., a za plecami widać solidne wyziewy z przebudzonego wulkanu Hualca Hualca, który 2-3 razy na godzinę kicha solidną porcją pyłów i gazów.
Jestem na miejscu około 14:00 i o tej porze mam to wszystko tylko dla siebie. Oprócz mnie jest tu tylko 3-osobowa rodzina prowadzącą ten przybytek (małżeństwo i na oko 18-letni syn), dwa psy, kot i latające nad głowami kondory. Inni goście zaczynają docierać dopiero po 16:00 (w sumie zebrało się nas tutaj nie więcej, niż 15 osób). Mój pokoik za 56 USD (expediowa stawka elastyczna ze śniadaniem) jest skromniutki, ale czysty i z werandą wychodzącą wprost na zbocze kanionu.
Pora jest jeszcze wczesna, więc podążając za wskazówkami gospodarza idę na szlak, który ciągnie się aż do Cabanaconde. Nie docieram aż tam, bo mógłbym nie wrócić przed zmrokiem, ale nie sądzę, bym na dalszym odcinku zobaczył jeszcze piękniejsze widoki, niż te na odcinku godziny drogi od hotelu. Wspaniałe miejsce.
Ta drewniana konstrukcja, to jedno z wielu zadaszeń stawianych w licznych punktach widokowych, które budowane są obecnie wzdłuż wielokilometrowego szlaku trekkingowego przebiegającego m. in. w sąsiedztwie La Granja del Colca. Nie sprawdzałem dokładnie, gdzie jest jego początek i koniec, ale podejrzewam, że ciągnie się co najmniej od Chivay do Cabanaconde. Widać, że mocno inwestują tu w infrastrukturę dla turystów. Dochody z Boleto Turistico nie idą na marne.
Gdy wracam do hotelu, zaczynam odczuwać spadającą powoli temperaturę, więc biorę szybko prysznic, póki zasoby nagrzanej przez słońce wody są wystarczające. Poza tym, w pokoju nie ma ogrzewania, więc to ostatnia chwila na oblucje, bo potem miałbym gwarantowane przeziębienie.
Od 19:00 można zacząć zamawiać posiłki przygotowywane przez żonę właściciela i ich syna. Mój wybór jest nieco schematyczny, ale bezpieczny: Sopa Andina i Lomo Saltado oraz jakieś lokalne piwo. Drugie danie jest tak dobre, że aż idę podziękować pani kucharce za takie delikatesy.
@tropikey: poczekalnia LA w GRU jest jak najbardziej funkcjonalna i bardzo spoko pod kątem jedzenia itp., ale zawsze zatłoczona + średnio interesujący design ; jak będziesz miał okazję być we flagowym LA VIP Signature Lounge w SCL (albo może już byłeś?) to dopiero zobaczysz / znasz różnicę ?
W pierwszym rzędzie LA jest IMO bardzo wygodnie i dla mnie to zawsze preferowany wybór o ile tylko jest dostępne miejsce pod oknem - no chyba że ktoś jest ekstremalnie wysoki, to wtedy być może rzeczywiście ścianka przeszkadza. Zaletą jest to, że nikt nie rozłoży przed nosem fotela, co się zdarza w kolejnych rzędach, że pax praktycznie od startu do lądowania ma full rozłożony fotel (do czego oczywiście każdy ma prawo), a wtedy ogranicza to jednak dość wydatnie "przestrzeń życiową" w trakcie lotu. Moja uwaga generalnie jest taka: na lotach krajowych w Peru, Kolumbii, Brazylii, Chile itp. różnice cenowe LA Eco (zwłaszcza z bagażem większym niż mała torba) i premium Eco są relatywnie nieduże, więc jak ktoś nie liczy każdego grosza absolutnie warto bukować PE - zdecydowana większość tych lotów jest zapakowana po dach dosłownie, więc za kilka groszy więcej wolny fotel obok, miejsce na nogi, jakiś poczęstunek (w Chile i Brazylii jest bardziej wydatny niż np. w Peru), brak kontrolowania ilości/wagi bagażu, zdecydowanie więcej mil w FFP, są ogromną zaletą.Na trasach międzynarodowych różnice w cenach są zwykle większe, choć też zależy od konkretnej trasy (przeloty po APd między krajami generalnie i tak są dość drogie nawet w zwykłym Y).
@tropikey: trzymanie nóg na przednich ściankach to raczej kwestia braku właściwej kultury i dobrego smaku niektórych paxów, niż przestrzeni przed fotelem...
tropikey napisał:O 1:30 korytarzem zaczęła krążyć pani z ochrony informując, że drzwi do lotów krajowych są już otwarte. Po drugiej stronie jest inna bajka. Pełno wolnych foteli, w tym nadających się do leżenia, więc znajduję sobie taki zestaw i spędzam tam kolejne niecałe 2 godziny, drzemiąc w oczekiwaniu na otwarcie saloniku Newrest (wstęp m. in. na Priority Pass). Jest to jedyny salonik w części krajowej lotniska w Limie. W osobnym wątku o lotnisku LIM padły mocno krytyczne oceny tego przybytku, ale bywałem w gorszych. Biorąc pod uwagę, że to jednak terminal krajowy, mniej prestiżowy, nie jest moim zdaniem aż tak dramatycznie. Jest sporo miejsca (wielkościowo zbliżony do saloniku w GDN), są lekko odseparowame szezlągi (ja się załapałem, bo wchodziłem, jako pierwszy gość, ale później mogą być trudno dostępne), jedzenie jest zjadliwe (3 rodzaje kanapek, owoce, słodycze), są napoje, w tym alkoholowe. W skali od 0 do 10 daję 5-tkę. A gdyby nie było tu zimno jak w psiarni, dałbym nawet 6-tkę.Eh, bardzo jesteś łaskawy dla przybytku w Limie. ...5/10... no ja bym dał 2/10. Wczesnym popołudniem panował tłok i bałagan, nikt nie sprzątał i nie zmywał stolików, naczynia mogłem sobie powynosić sam po poprzednich paxach. Miły personel był zainteresowany wyłącznie skasowaniem wejścia. Niska temperatura to najmniejszy mankament. Krzywdzące jest Twoje porównanie do saloniku w GDN (wiem, chodziło o rozmiary,przestrzeń
;) ). O ile w obu nie ma nic sensownego do jedzenia, kanapki w GDN są jednak słuszniejszych rozmiarów. A przecież żołądki mamy my i Peruwiańczycy podobne
:D. Owoce- litości. Każdy przeciętny, 2* hotel w Peru daje na śniadanie lepsze, bardziej apetyczne frukty. No i napoje- w Limie straszna nędza, podłe, słodzone soczki, cola, kiepskie wino, jeszcze gorsza whisky i niedogotowana woda na herbatę, o kawie nie chciałbym pamiętać- bez porównania z przybytkiem w GDN z piwem z Brovarnii i wyjątkową wiśniówką.
W trakcie mojego pobytu dwa razy śniadania jadłem w towarzystwie dużej zorganizowanej grupy Greków (pierwszy raz w życiu widziałem Greków na wakacjach poza Grecją
:D ) i widziałem, że gdy sobie zażyczyli dostawali cappuccino lub inną kawę "nie-zalewajkę" (w sumie, to ona też nie jest taka zła, przynajmniej w tym HGI). Być może to jakieś ustalenie tej grupy z hotelem, na co może wskazywać też to, że bez skrępowania przychodzili z pudełkami i ładowali je po brzegi ciastkami i innymi dobrami. Sprawdzę jeszcze tą kawę, bo będę tam wkrótce jeszcze raz (obecnie Aguas Calientes).
Aguas Calientes teraz nazywa sie Machu Picchu Pueblo.Jak mogę coś polecić, to zajrzyj do tej restauracji, bo karmią, w mojej opinii, ponadprzeciętnie i do tego organicznie: Green House. Chyba najlepsza knajpa z odwiedzonych przeze mnie w Peru. Moja, zazwyczaj niejedząca mięs, Żona zajadała się ich wersją lomo saltado.https://www.greenhousemapi.com/https://maps.app.goo.gl/Nyu8z1DWuijZjCWYA
@sko1czek: ale żeś trafił
:D !Akurat wróciłem z MP, siedzę w recepcji hotelu, ćw którym spałem i rozglądam się za miejscem na kibsumpcje przed powrotem do Cuzco
:DWczoraj byłem w https://maps.app.goo.gl/wQeijqJhS53x9H9z8. Też było bardzo dobre (szczegóły później), ale bardzo chętnie spróbuję też innej kuchni.
No to klops
:(Z drugiej strony, może lepiej, bo jeszcze z rozpaczy zacząłby truć klientów. Może jednak nie wszystko jeszcze stracone i jest jakaś szansa na reaktywację....
A swoja droga pewnie chlopina nie ma zielonego pojecia jaki stal sie populany en Polonia i ze conajmniej kilkaset, jak nie kilka tysiecy osob zna jego aventuras de amor...
:-)
Doprecyzowując Twoją relację, wybierając bus też nie pozwolą Ci wyjechać wcześniej. Ale w kolejce 'cuda' się działy jak wybierałeś przewodnika
;) (wtedy tak jak Ty zostałeś wpuszczony na MP przed godziną na bilecie, niektórzy jechali wcześniejszym busem lub nagle byli przed Tobą w kolejce).Tak pogoda nam się udała
:), ja z rodziną wchodziliśmy o 11:00.PS. Jechaliśmy w tym samym wagonie ciuchci
:), ale ten świat mały
:)
Dzięki za wyjaśnienie dot. autobusu
:)A z tym pociągiem i niemal tym samym czasem wchodzenia do MP, to niezły zbieg okoliczności!Co do pogody, to nie wiem, czy Wam też to mówiono, ale ponoć przez cały wcześniejszy tydzień było kiepsko, więc dobrze trafiliśmy.
O to trafiłeś na ochłodzenie w AQP, bo byłem pewnie jakieś może 2-2,5 tygodnia przed tobą i w pokoju w H było mega gorąco tak że na noc musiałem chłodzić AC po tym jak się nagrzewał w ciągu dnia (okna na wulkan). BTW Uber ok 25-30 soli (w zależności od pory dnia), więc te 40 nie było aż tak mega zawyżone.
W ciągu dnia było bardzo ciepło, ale różnicę zrobiła pewnie ta ekspozycja pokoju - ja miałem na zachód i to taki słabo naświetlony, więc pokój nie miał się kiedy nagrzać. W trakcie tamtejszego lata to byłaby zaleta, a tak, to kichowato.No i widoku na wulkan nie było
:( (chociaż niby też typ "scenic view").
Świetne dwa ostatnie odcinki, czyta się i ogląda z zapartym tchem. Oczywiście wskakuje na moją listę "co robić przy ponownej wizycie w Peru". Kanion Colca oglądałem niestety tylko z okien Avianki.....
Potwierdzam renomę Zig Zag w AQP - świetne jedzenie, fajny wystrój io obsługa - można też zjeść na małym balkonie z widokiem na kościół i ulicę ale są tylko dwa malutkie stoliczki. Oczywiście warto wziąć pod uwagę, że nie jest to specjalnie budżetowa kanapa zwłaszcza jak na warunki peruwiańskie
;-)
@tropikey: to dziwne, wprawdzie ostatnio leciałem w Premium C, ale poprzednim razem w Premium Y (wtedy był to lot do AEP) i też miałem wstęp do Signature Lounge a nie tego środkowego. No chyba że wtedy babka w recepcji się pomyliła i mnie tam z rozpędu skierowała. Możliwe też, że zależy to też od konkretnej trasy (czy jakiś innych czynników): AEP jest kierunkiem zdecydowanie prestiżowym (biznesowo), a LA nie oferuje na tej trasie produktu C, z kolei GRU jest oczywiście też prestiżowe, ale tu w ofercie jest zarówno klasa C jak i PE w zależności od rotacji.
@tropikey - rozumiem, że tych łóżek/pokoików w saloniku nie dało się wcześniej zarezerwować. A miałeś jakiś plan B na tą noc jakby wszystko było zajęte? (ja dodam, że w podobnej sytuacji jechałem do pobliskiej LaQuinty z darmowym transferem - ale loty miałem w economy więc bez szans na ten salonik)
W Hiltonie w Stambule nie było expresu do kawy w pokoju aby Cię po prostu nie obrazić. Nie wyobrażam sobie picia dobrej kawy w tym mieście ( i zapewne management hotelu także) zaparzonej inaczej niż w specjalnym czajniczku, czarnej jak smoła i podawanej na życzenie bez cukru.
@hiszpan:A bo ja wiem... Mnie jakoś ta wersja nie przekonała do siebie (również bez cukru). Stąd też, do tej nieszczęsnej tarty z czekoladą wziąłem "americano", co z resztą nieco mnie poratowało, bo pojemność tego jest sporo większa, niż wersji tureckiej. Bez tego nie dałbym rady zjeść nawet 1/3
:DMam nauczkę - jeśli tureckie słodycze, to wyłącznie w wersji mini. A do takiej to już kawa po turecku pasuje (nomen omen) jak ulał
:)@Gadekk: a w czym przeglądasz? U mnie w Tapatalk wszystko widać. Sprawdzę później w wersji online.
tropikey napisał:Hmm, faktycznie, bardzo dużo zdjęci się nie wyświetla, ale po kilkukrotnym odświeżeniu strony jest komplet.[/b].Nope
:(Sprawdzane na firefoxie, chrome i safari.
tropikey napisał:Pytamy ją o męża, a dziewczyna na to, że ją rzucił i nic nie płaci na dziecko, więc jej Marco mówi, żeby koniecznie wystąpiła o alimenty i ze zdziwieniem słyszę, jak jej krok po kroku klaruje, co i jak (a nie sądzę, by miał osobiste doświadczenia w tym zakresie, bo wygląda na przykładnego męża i ojca). Oj bardzo stereotypowo tu podszedłeś do tematu... A może to pan Marco ma dziecko z niezbyt przykładną żoną i matką?
:-)
Przed wjazdem do Chivay jest szlaban i punkt sprzedaży Boleto Turistico, który obowiązujące przyjezdnych do szeroko rozumianego rejonu Colca (dla extranjero 70 SOL). Trzeba go nabyć niezależnie od tego, czy planujemy trekking, czy może tylko oglądanie widoków z miradores.
Tankuję tu jeszcze paliwo, bo dalej na mojej trasie nie ma już żadnych stacji i jadę dalej. Po drodze do oddalonego o 45 km hotelu mam jeszcze dwie kontrole mojego biletu (gdybym go nie miał, musiałbym dokonać zakupu w jednym z tych punktów). Ale co ważniejsze, mam co chwilę potrzebę zatrzymania się i podziwiania widoków. W okolicy Chivay kanion jest jeszcze dość płytki, a jego zbocza to niekończące się tarasy uprawne. Im dalej, tym głębokość kanionu się zwiększa, a otoczenie staje się coraz bardziej majestatyczne.
Docieram do La Granja del Colca - małego hoteliku pomiędzy Mirador Cruz del Cóndor, a wioską Cabanaconde. No po prostu bajka! Co za widoki! Obiekt jest ulokowany na samym skraju zbocza kanionu w jednym z miejsc, w których jego głębokość jest największa, więc płynąca dołem Rio Colca wygląda, jak lśniący w słońcu kosmyk włosów. Szczyty na przeciwko w noszą się na blisko 6000 m.n.p.m., a za plecami widać solidne wyziewy z przebudzonego wulkanu Hualca Hualca, który 2-3 razy na godzinę kicha solidną porcją pyłów i gazów.
Jestem na miejscu około 14:00 i o tej porze mam to wszystko tylko dla siebie. Oprócz mnie jest tu tylko 3-osobowa rodzina prowadzącą ten przybytek (małżeństwo i na oko 18-letni syn), dwa psy, kot i latające nad głowami kondory. Inni goście zaczynają docierać dopiero po 16:00 (w sumie zebrało się nas tutaj nie więcej, niż 15 osób).
Mój pokoik za 56 USD (expediowa stawka elastyczna ze śniadaniem) jest skromniutki, ale czysty i z werandą wychodzącą wprost na zbocze kanionu.
Pora jest jeszcze wczesna, więc podążając za wskazówkami gospodarza idę na szlak, który ciągnie się aż do Cabanaconde. Nie docieram aż tam, bo mógłbym nie wrócić przed zmrokiem, ale nie sądzę, bym na dalszym odcinku zobaczył jeszcze piękniejsze widoki, niż te na odcinku godziny drogi od hotelu. Wspaniałe miejsce.
Ta drewniana konstrukcja, to jedno z wielu zadaszeń stawianych w licznych punktach widokowych, które budowane są obecnie wzdłuż wielokilometrowego szlaku trekkingowego przebiegającego m. in. w sąsiedztwie La Granja del Colca. Nie sprawdzałem dokładnie, gdzie jest jego początek i koniec, ale podejrzewam, że ciągnie się co najmniej od Chivay do Cabanaconde. Widać, że mocno inwestują tu w infrastrukturę dla turystów. Dochody z Boleto Turistico nie idą na marne.
Gdy wracam do hotelu, zaczynam odczuwać spadającą powoli temperaturę, więc biorę szybko prysznic, póki zasoby nagrzanej przez słońce wody są wystarczające. Poza tym, w pokoju nie ma ogrzewania, więc to ostatnia chwila na oblucje, bo potem miałbym gwarantowane przeziębienie.
Od 19:00 można zacząć zamawiać posiłki przygotowywane przez żonę właściciela i ich syna. Mój wybór jest nieco schematyczny, ale bezpieczny: Sopa Andina i Lomo Saltado oraz jakieś lokalne piwo. Drugie danie jest tak dobre, że aż idę podziękować pani kucharce za takie delikatesy.