Przy dwóch "centras de visitantes" można opłacić myto za wejście lub wjazd z przewodnikiem na teren rozciągający się po lewej stronie (patrząc w stronę Chile), ale nie sprawdzam nawet, ile ono wynosi, bo nie widzę szczególnego sensu w zagłębianiu się w tą okolicę.
Odjeżdżam kawałek, zawracam w stronę Purmamarca i widzę, że na poboczu, przy otwartej bramie (choć z informacją o zakazie wstępu) stoi osobówka na brazylijskich tablicach, której obsada weszła dość głęboko w teren "kopalni" i wali zdjęcia na instagrama. Nie chcę może być aż tak obcesowy, jak tamci, ale słońce akurat trochę wyszło, więc zatrzymuję się obok i wkraczam kilka metrów w głąb, by zrobić jakieś szybkie fotki. Szału nie ma, ale niech są na pamiątkę.
Wracam do Purmamarca, karmiąc oczy widokami po drodze. Choćbym nie wiem, jak się starał, zdjęcia nie są w stanie oddać walorów tego rejonu. Góry mają tyle różnych barw, form i "konsystencji", że tylko oglądanie ich na żywo pozwala to w pełni docenić. A że jutro ma być już zupełnie słonecznie, zaczyna mi świtać - tradycyjnie już w moim wypadku - pomysł, by powrócić tu i mieć pełen obraz. To raptem 50 minut jazdy z Purmamarci.
Robię jeszcze mały rekonesans po wiosce, która sprawia bardzo przyjemne wrażenie. Owszem, na "rynku" jest jeden wielki jarmark, ale przynajmniej sprzedają tu wyroby lokalne, a nie importowane z Bangladeszu (tak mi się przynajmniej zdaje). Jest też duży wybór lokali, choć większość otwiera się dopiero o 20:00. Dla Argentyńczyków zjeść wcześniej, to chyba ujma na honorze
:D .
Zanim będę mógł coś zjeść wchodzę na punkt widokowy (wstęp 50 ARS), z którego jest najlepszy chyba widok a Cerro de los Siete Colores.
O tej porze kolory są już nieco wyblakłe, ale w sumie nie jest to wielka strata. W rzeczywistości, wzgórze w Purmamarca, mimo, że słynne, jest maleństwem w porównaniu z tym, co się widzi w tym regionie na każdym niemal kroku. Wystarczy wejść na Google maps, włączyć widok satelitarny i przelecieć sobie po okolicy, by zorientować się, że takich wielokolorowych wzgórz, gór, czy całych masywów jest tu co nie miarą. Z resztą, przekonam się o tym już jutro.
Na razie, czas wreszcie coś zjeść. Decyduję się na pizzerię "Ci Vediamo" prowadzoną przez wytatuowanego (raczej przyjezdnego) hipstera, który zna się na rzeczy
:) Pizza jest naprawdę smaczna. Wybieram opcję "personal" (mniejsza, czterokawałkowa, ale wciąż spora). Razem z piwem uiszczam za nią coś ok. 1200 ARS, czyli z grubsza 4 USD
:)
Pierwszy dzień w Purmamarce dobiega końca...Śniadanie w "El Refugio De Coquena" jest o dziwo bufetowe. Co prawda wybór jest mocno ograniczony, ale coś da się z tego skleić.
Jest pieczywo tostowe, ser, szynka, dżem, sok pomarańczowy, kawa, no i oczywiście słodkie rzeczy, których proporcjonalnie do innych produktów jest zdecydowanie za dużo. Oczekiwania miałem jednak bardzo okrojone, więc nie czuję zawodu.
Już z sali sniadaniowej widać, że pogoda zrobiła się zupełnie bezchmurna, więc klecę sobie w głowie taki plan na dziś:
1) poranny spacer szlakiem "Paseo de los Colorados", wśród wzgórz na tyłach Purmamarca,
2) ponowna jazda do Salinas Grandes,
3) przejazd do Humahuaca i Serranias del Hornocal.
Jedynka idzie bardzo sprawnie. Ścieżka zaczyna się blisko cmentarza i prowadzi potem tyłami "Wzgórza Siedmiu Kolorów", a następnie powraca do wsi. Wrażenia wizualne są pierwszorzędne.
Dwójka też przebiega jak po maśle, tym bardziej, że trasę już dobrze znam. Potwierdzają się moje przypuszczenia - przy bezchmurnym, błękitnym niebie okolica prezentuje się jeszcze wspanialej. Do tego, spotykam wreszcie lamy, przed którymi już tyle razy ostrzegały mnie znaki drogowe.
[/quote]Check in na lot do FRA był jeszcze szybszy. Zdziwiło mnie, że nie sprawdzano ani ESTA, ani szczepienia. Lufthansie wystarczą najwyraźniej dane wprowadzone przeze mnie w trakcie on line check in, a zwłaszcza odhaczony "ptaszek" przy oświadczeniu, że jakby co, to poniosę wszelkie koszty, jeśli nie wpuszczą mnie do USA.... No ale chyba nie zrobią mi tego przy mojej pierwszej w życiu wizycie tamże[/quote]Coś się zmieniło w tym temacie. Przy tegorocznym wylocie z WAW do Toronto nikt nie sprawdzał kanadyjskiej eTA. Znaczy, że była sprawdzona w inny sposób. Zarówno kanadyjska eTA jak i amerykańska ESTA są powiązane z numerem paszportu. Po maszynowym odczycie paszportu przez osobę na check-inie czy urzędnika Immigration po prostu widać, że klient ma eTA czy ESTA.
We FRA obsługiwał mnie bardzo młody chłopak, chyba nowicjusz (pytał sąsiadów o różne kwestie), więc być może działał asekuracyjnie
:)Na marginesie, SQ daje na cały lot wifi gratis dla pasażerów w C i F, więc chyba nadam jeszcze odcinek z pokładu (z którego piszę właśnie te słowa).
Wiedziałem, że po przylocie będzie jeszcze bieganina, więc nawet jej nie sprawdzałem, co by się nie drażnić
:DWypiłem 2 kieliszki Shiraz (bardzo dobre, ale nawet nie wiem, z jakiego kraju) i tyle.Na bieżąco można sprawdzać tu:https://inflightmenu.singaporeair.com/home
@tropikey: zaiste poczekalnia LA w SCL jest znakomita - jest przeznaczona tylko dla paxów segmentu premium (bilet biznes / premium międzynarodowe) oraz posiadaczy najwyższego statusu w LATAMPASS.
@lataczuk mając do wyboru otwarte ramiona latynoskiego kraju i forum z dalekiego, zimnego środkowoeuropejskiego kraju - nic dziwnego że utonął w tych ramionach [emoji23]
W kwestii formalnej to Dolce Gusto jest ciśnieniowy (15 bar) . Z tanich i popularnych kapsułkowców tylko Tassimo Bosha oszukuje na ciśnieniu (3 bar). [emoji12]
tropikey napisał:(...) część z wyrobami reginalnymi, pamiątkami i innymi atrakcjami, dla których tu dotarłem jest dość mała. Może po prostu trafiłem tu o złej porze? Na szczęście, są charakterystyczne dla tej imprezy tańce ludowe, ale nie w wykonaniu zespołów folklorystycznych, lecz zwykłych mieszkańców.Co innego część jarmarczna, ze świeżą dostawą z Chin i Bangladeszu oraz że wszelkiego rodzaju second handem. Tu na brak sprzedawców narzekać nie można. Czyżby taka właśnie przyszłość czekała Feria de Mataderos?Dla mnie właśnie ta spontaniczność i tańce w wykonaniu mieszkańców, a nie zespołów, dodawały wyjątkowości właśnie temu miejscu.Nie pamiętam jakiejś większej ilości chińszczyzny - jeśli rzeczywiście co tydzień wygląda to tak jak mówisz, to niesamowita szkoda. :/
Jasne, pełna zgoda! Mnie też ujęło właśnie to, że bawili się zwykli ludzie, a nie wyszkolona do tego grupa
:)Fajnie, że mają w sobie tyle luzu, ale i szacunku dla tradycji. Już widzę, jak u nas na festynie ludzie wyskakują do oberka, czy innego kujawiaka
:DA co do asortymentu, to mam podejrzenie, że spora część wystawców mogła tego dnia nie przyjechać ze względu na niepewną pogodę, obawiając się, że klienci mogą nie dopisać.
Się kurde znalazł uważny czytelnik
:DWstyd się było przyznać, więc już o tym nie wspomniałem... Jakby to ująć... Na to, że mogłem to zrobić wpadłem dopiero w samolocie do GDN. Nie wiem dlaczego, ale lecąc z FRA do MUC założyłem sobie, że tam już wstępu nie mam.
Całkiem możliwe że mogliśmy się minąć na lotnisku AEP 18.11, z tym że ja leciałem do El Calafate.Kolejka rzeczywiście była taka że się załamałem, na szczęście po chwili pracownik lotniska wyciągnął z kolejki podróżnych na mój lot, do osobnego punktu check-in.Co ciekawe, do Salty lecialem kilka dni później i wtedy był luz.
Co do obłożenia w F @tropikey: oczywiście część miejsc jest sprzedawana (za cash albo mile- mile to też waluta, nie zapominajmy o tym; to nie jest żaden "darmowy" czy "nagrodowy" bilet jak często to się usiłuje prezentować
;-)), ale druga część często jest z upów - upy biorą się generalnie oczywiście z wypełnienia biznesu, ale też różnie z tym jest. Praktyczny przykład spoza protokołu: jest powiedzmy 2 pracowników linii wracających z urlopu na stby do C a kabina jest full - co się robi? Przenosi przy gejcie dwóch płatnych paxów z C do F (wg godności, czyli zaczynając od HON o ile są na liście) i w ten sposób tworzy dostępność dla tych z stby
;)
Obydwa regiony ładne, górzyste.W Patagonii byłem w dość turystycznych miejscach, takich jak El Chalten, Perito Moreno.W Salce pojechałem do większej dziczy - opuszczonych wiosek i kopalń na zachód od San Antonio de los Cobres.
Relacja wręcz nadziana przydatnymi uwagami i ciekawymi obserwacjami, a do tego pisane "live", to kawał dobrej roboty
:o Pytanie techniczne: czym robiłeś zdjęcia? Szczególnie te czernie z NY sprawiają wrażenie:tropikey napisał:
Dziękuję za miłe słowa
:)Oby jak najwięcej osób skorzystało!A co do zdjęć, to... telefonem
:) Huawei P20 Pro, więc już powoli robi się emeryt, na dodatek poobtłukiwany tu i ówdzie.
Drobny suplement do relacji (od str. 68)
:) https://etruckandtrailer.com/2023/02/01 ... er-1-2023/Wyjaśnienie:Dobry znajomy od wieków pasjonuje się autami, zwłaszcza takimi starszymi. Pisze o tym książki, przez wiele lat pracował w drukowanym magazynie o ciężarówkach, a gdy tytuł został zamknięty, uruchomił zbliżony, tylko że internetowy. Podczas pobytu w Argentynie zapytałem go o napotkanego tam Fiata, wyglądającego jak nasz 125p pick up. Wyjaśnił mi, że to wersja argentyńska i poprosił przy okazji o więcej zdjęć różnych tamtejszych okazów, no i tak doszło do tego, co powyżej
:)
Przy dwóch "centras de visitantes" można opłacić myto za wejście lub wjazd z przewodnikiem na teren rozciągający się po lewej stronie (patrząc w stronę Chile), ale nie sprawdzam nawet, ile ono wynosi, bo nie widzę szczególnego sensu w zagłębianiu się w tą okolicę.
Odjeżdżam kawałek, zawracam w stronę Purmamarca i widzę, że na poboczu, przy otwartej bramie (choć z informacją o zakazie wstępu) stoi osobówka na brazylijskich tablicach, której obsada weszła dość głęboko w teren "kopalni" i wali zdjęcia na instagrama. Nie chcę może być aż tak obcesowy, jak tamci, ale słońce akurat trochę wyszło, więc zatrzymuję się obok i wkraczam kilka metrów w głąb, by zrobić jakieś szybkie fotki. Szału nie ma, ale niech są na pamiątkę.
Wracam do Purmamarca, karmiąc oczy widokami po drodze. Choćbym nie wiem, jak się starał, zdjęcia nie są w stanie oddać walorów tego rejonu. Góry mają tyle różnych barw, form i "konsystencji", że tylko oglądanie ich na żywo pozwala to w pełni docenić. A że jutro ma być już zupełnie słonecznie, zaczyna mi świtać - tradycyjnie już w moim wypadku - pomysł, by powrócić tu i mieć pełen obraz. To raptem 50 minut jazdy z Purmamarci.
Robię jeszcze mały rekonesans po wiosce, która sprawia bardzo przyjemne wrażenie. Owszem, na "rynku" jest jeden wielki jarmark, ale przynajmniej sprzedają tu wyroby lokalne, a nie importowane z Bangladeszu (tak mi się przynajmniej zdaje). Jest też duży wybór lokali, choć większość otwiera się dopiero o 20:00. Dla Argentyńczyków zjeść wcześniej, to chyba ujma na honorze :D .
Zanim będę mógł coś zjeść wchodzę na punkt widokowy (wstęp 50 ARS), z którego jest najlepszy chyba widok a Cerro de los Siete Colores.
O tej porze kolory są już nieco wyblakłe, ale w sumie nie jest to wielka strata. W rzeczywistości, wzgórze w Purmamarca, mimo, że słynne, jest maleństwem w porównaniu z tym, co się widzi w tym regionie na każdym niemal kroku. Wystarczy wejść na Google maps, włączyć widok satelitarny i przelecieć sobie po okolicy, by zorientować się, że takich wielokolorowych wzgórz, gór, czy całych masywów jest tu co nie miarą. Z resztą, przekonam się o tym już jutro.
Na razie, czas wreszcie coś zjeść. Decyduję się na pizzerię "Ci Vediamo" prowadzoną przez wytatuowanego (raczej przyjezdnego) hipstera, który zna się na rzeczy :)
Pizza jest naprawdę smaczna. Wybieram opcję "personal" (mniejsza, czterokawałkowa, ale wciąż spora). Razem z piwem uiszczam za nią coś ok. 1200 ARS, czyli z grubsza 4 USD :)
Pierwszy dzień w Purmamarce dobiega końca...Śniadanie w "El Refugio De Coquena" jest o dziwo bufetowe. Co prawda wybór jest mocno ograniczony, ale coś da się z tego skleić.
Jest pieczywo tostowe, ser, szynka, dżem, sok pomarańczowy, kawa, no i oczywiście słodkie rzeczy, których proporcjonalnie do innych produktów jest zdecydowanie za dużo. Oczekiwania miałem jednak bardzo okrojone, więc nie czuję zawodu.
Już z sali sniadaniowej widać, że pogoda zrobiła się zupełnie bezchmurna, więc klecę sobie w głowie taki plan na dziś:
1) poranny spacer szlakiem "Paseo de los Colorados", wśród wzgórz na tyłach Purmamarca,
2) ponowna jazda do Salinas Grandes,
3) przejazd do Humahuaca i Serranias del Hornocal.
Jedynka idzie bardzo sprawnie. Ścieżka zaczyna się blisko cmentarza i prowadzi potem tyłami "Wzgórza Siedmiu Kolorów", a następnie powraca do wsi. Wrażenia wizualne są pierwszorzędne.
Dwójka też przebiega jak po maśle, tym bardziej, że trasę już dobrze znam. Potwierdzają się moje przypuszczenia - przy bezchmurnym, błękitnym niebie okolica prezentuje się jeszcze wspanialej. Do tego, spotykam wreszcie lamy, przed którymi już tyle razy ostrzegały mnie znaki drogowe.