Ale wszystko to rekompensują widoki na szczycie. Piękna panorama wyspy i okolicy, cudowne obrazy na pewno rekompensują ten wysiłek fizyczny. Zobaczymy jak uda się powrót - niektóre miejsca wyglądają na trudniejsze do przejścia w dół niż do góry... (pisane ze szczytu)
Na szczęście droga powrotna okazała się łatwiejsza niż się obawiałem. Aczkolwiek zgubiłem się w jednym miejscu i przy jednym ze znaków poszedłem tam, gdzie mi się wydawało, a nie tam gdzie powinienem. Po 50 metrach okazało się, że niezbyt jest gdzie iść dalej. Więc poszedłem na azymut w kierunku ścieżki, i nawet udało mi się trafić na kolejny słupek (a wbrew pozorom nie ma ich tak dużo) przy ponad metrowej wysokości głazie. Nie pamiętałem tego głazu (bo dużo ich po drodze), więc poszedłem w kierunku, który wydawał mi się słuszny. Cóż, 50 metrów dalej przekonałem się, że kiepski ze mnie Indianin. Tym razem wróciłem po swoich śladach, bo troszkę przestałem się czuć komfortowo. Na szczęście z kierunku zza głazu usłyszałem jakiś turystów. Więc, chcąc, nie chcąc, wlazłem na ten głaz i po kilku metrach dostrzegłem ścieżkę.
Ogólnie powrót był szybszy (1:45 w porównaniu do 2:30 wejścia), ale summa summarum jestem pełen podziwu dla samego siebie że udało się wejść. W końcu facet w średnim wieku już nie zawsze może to, co za młodu [emoji16]
I na koniec widok spod drzwi właścicieli mojego airbnb (bo tylko tam jest internet) na szczyt
Dzisiaj już chyba nie będzie drugiego wpisu.
PS. Czuję się oszukany swoim własnym researchem. Ponoć na wyspie miały być 3 samochody. Ambulans, śmieciarka oraz autobus szkolny. A tu 3 śmieciarki... [emoji848] Człowiek na wakacjach zaczyna doceniać drobne rzeczy. Przeważnie kawa to takie wzruszenie ramion, nic nad czym można by się zastanawiać. A dzisiaj, kawa! Pierwsza od ładnych kilku dni - może nawet nie najlepsza, ale mimo wszystko. Nawet cena warszawska aż tak bardzo nie przeszkadza. Szczególnie że widok też całkiem, całkiem.
Dzisiaj nie miałem ochoty na drałowanie na przełaj przez wyspę, więc zrobię sobie lekki trekking trasą T2. Tak bez ustalania sobie celu - będę szedł aż uznam że już mi się nie chce iść dalej. Szczególnie że dzisiaj zrobił się żar tropików - w końcu jest słonecznie, a temperatura przekroczyła 30. Więc może lepiej nie przesadzać z planami.
Miałem zacząć od T1, ale można najpierw zahaczyć o Praia Preta - bardzo ładna plaża o rzut beretem od miasteczka.
Gdyby nie to, że miałem jeszcze sporo chodzenia przed sobą, to pewnie bym się wykąpał, ale może uda się to w drodze powrotnej. Tuż obok znajdują się ruiny dawnego lazaretu, azylu dla imigrantów czy też więzienia. (dwóch panów w tle przed chwilą nie uszanowało kontekstu historycznego i oznaczyło swoje terytorium...)
Idziemy dalej i po kilkuset metrach trafiam na naturalną nieckę, wykorzystywaną jako basen. Też powiedziałem sobie, że skorzystam w drodze powrotnej...
Troszkę dalej ruiny akweduktu, tutaj przemiła instagramerka zgodziła się zwiększyć swoje zasięgi o polskie forum podróżnicze (a tak serio, to tak długo robiły te zdjęcia, że straciłem cierpliwość)
Potem idę dalej T2. Niezbyt trudny szlak - niektórzy szli na bosaka, ale znowu, góra-dół, góra-dół. Po jakimś czasie jest rozwidlenie w kierunku najbardziej znanego na tej wyspie wodospadu. Również bardzo popularnego wśród osób się pod nim fotografującym. Przyznam się szczerze, że nie chciało mi się czekać w kolejce, szczególnie że nawet nie miał mi kto tego zdjęcia zrobić...
Idąc dalej T2 widzę że po odnodze na wodospad, ilość osób które podąża tym szlakiem gwałtownie spadła i po pierwsze jestem już sam, a po drugie zaczyna on zarastać. Co nie jest problemem. Problemem jest natomiast pogoda. Słońce schowało się za chmury i zaczął padać deszcz. Dotarłem do jakieś cywilizacji, kupiłem sobie soczek i czekam - ale deszcz raczej się wzmaga niż słabnie. W dodatku gdzieś tam w tle zaczyna grzmieć. (kto zgadnie w którą stronę idzie szlak?)
Jednak po drugiej szklance soku udało się przetrzymać deszcz i ruszyłem dalej plaża przed Enseada das Estrelas ładniutka (no może nie na pocztówki, ale...) I zupełnie pusta. O ile przy barze było kilka osób, to dalej jestem sam. Jest cudnie.
Doszedłem do wioski i nastrój się zmienia. Mała dziura, gdzie wszystko wygląda jakby miało się zaraz rozpaść, psy gniewnie pilnujące swoich rewirów i garsta lokalsów okupująca okolice dwóch okienek spożywczych z piwem w ręku, dyskutujących o ważnych sprawach. Ostatni raz jakąś wioska zrobiła na mnie takie depresyjne wrażenie chyba w latach 90-tych, gdy za czasów wczesnostudenckich zabłądziłem że znajomymi gdzieś pomiędzy Jeziorem Dobskim a Wilczym Szańcem i trafiliśmy na post-PGRowską wieś. Też taki nastrój beznadziei.
(chociaż, ja za tydzień będę przeklejał komórki w Excelu dla zarządu, bo inaczej się kej pi aje rozbiegną po świecie i będą molestować niewinne fundusze inwestycyjne - może piwo w ręku i rozmowa o życiu jest lepszym pomysłem...)
O dziwo była tam restauracja. Też wyglądająca nędznie, ale jacyś ludzie jeśli, więc może nie truli zbytnio. Rzuciłem okiem na ceny i zrobiłem w tył zwrot. Lazania 150 reali, spaghetti bolonese 120, sałatka z kurczakiem 110. Troszkę za wysokie progi. Wróciłem na wspomnianą wcześniej plażę, stwierdziłem że skoro i tak pada, to zostawię rzeczy pod drzewem i pójdę się wykąpać.
Kąpiel była bardzo przyjemna, szczególnie że na tyle długa iż przestało padać. Uznałem że na mnie też już czas - szczególnie że chmury na horyzoncie były niczym żarówki pewnego niemieckiego (?) producenta. Wisiały i groziły... I owszem, w drodze powrotnej kolejny raz złapał mnie deszcz, ale lesie jest to mniejszy problem nie licząc bardziej śliskich glinianych ścieżek.
Ale, taka pogoda miała swój plus. Naturalne oczko wodne było całkiem puste - do mojej wyłącznej dyspozycji. Woda ciepła niczym w Bałtyku latem była doskonałym relaksem dla nóg zmęczonych wędrówką. Cud miód i orzeszki. (nie licząc ulewy na ostatnich 15 minutach, która mnie całkowicie zmoczyła...)...w czasie deszczu dzieci się nudzą... Tutaj od rana leje i mój plan A został odwołany - czyli tour dookoła wyspy łódką za jedyne 170 reali. Plan B czyli Diod Rios w taką pogodę nie ma sensu, a planu C nie ma, bo tutaj jest jak nad polskim morzem 20 lat temu, nie ma nic co mogło być alternatywą w ramach niepogody.
Że śmieszniejszych rzeczy, moje airbnb oferuje darmowe śniadanie w kafejce obok. Kilka razy próbowałem skorzystać - ale zawsze było "przepraszamy, nie ma miejsca, proszę przyjść później". Dzisiaj poszli na łatwiznę i zamknęli na głucho. Spotkałem właścicielkę airbnb (bo pod jej drzwiami tylko jest zasięg), to beztrosko powiedziała - "a tak, dzisiaj jest ich dzień wolny"... [emoji16] Frontem do klienta [emoji6]Środa miała być inna - stwierdziłem, że po trzech dniach ganiania po górkach i dolinkach, należy mi się odrobina odpoczynku i wybuliłem całe 170 reali na opływówkę po drugiej stronie wyspy. Kupowałem to we wtorek wieczorem, kierując się znaną marketingową zasadą, że skoro dekolt sprzedaje, to wybrałem takie, gdzie nie było dekoltu, a sprzedaje facet. Niestety, wybierałem w poniedziałek, we wtorek sprzedawała pani z dekoltem. Znaczy się, zdaję sobie sprawę z tego, że sprzedawców jest wielu a łódka pewnie jedna, ale w imię zasad. I żeby nie było, wyjątkowo, nie narzekam.
Ale jeszcze mała reminiscencja z wczoraj. Wspominałem ulewę, która mnie zmoczyła jak wracałem. Najwyraźniej zmoczyła coś jeszcze ponieważ przestał działać internet u operatora u którego mam roaming. Jako że nie mam planu b w tej dziedzinie, to troszkę dziwnie mi się kupowało ten dzisiejszy wyjazd. Szczególnie że pani sprzedającej angielski był na poziomie mojego portugalskiego. Ale chyba kupiłem to co chciałem...
Dzisiejszy poranek pokazał, że wyszło jak wyszło i jeśli chciałem zrobić dzisiaj cokolwiek poza gapieniem się w ścianę airbnb, mogłem sobie iść się wykąpać w dżungli, bądź wybrać każdą wycieczkę z katalogu każdej agencji, pod warunkiem że to "meia volta". Inne będą mañana. Jak będą oczywiście, zobaczymy mañana... A i oczywiście cena z reklamy to cena z reklamy, obowiązuje na wolniejszą łódkę, niestety, dzisiaj ponoć wyjątkowo nie płynie. +10 reali do bardziej czaderskiej motorówki. Czyli razem 110.
(a tak wygląda 10 euro różnicy, udało mi się pogadać z kimś znającym angielski i dzisiaj obsługuje tańsza łódka coś innego, ale nie wiem co)
Muszę się do czegoś przyznać. Nie jestem samochodziarzem, zapach benzyny i moc koni nie do końca na mnie działa. Dlatego przejażdżka z dużą prędkością w padającym deszczu i wstrząsany falami była fajna, ale tylko przez pierwsze 5 minut. Potem było zimno i monotonnie. Ale, wracamy do wycieczki.
Na początek Lagoa Azul, sympatyczne miejsce do snorklingu z dużą ilością rybek. Nie mam niczego wodoodpornego, więc zdjęć spod wody nie będzie.
Potem przyszedł czas na Lagoa Verde. Bardzo sympatyczne miejsce z taką ilością ryb, że można się poczuć niczym w japońskiej restauracji. No może troszkę mniej dorodne sztuki.[emoji6]A i przestało kropić, ba, nawet przez jakieś 45 sekund przebłysneło słońce. Od razu się zrobiło przyjemniej - miło jak poza wodą jest trochę cieplej niż w niej, szczególnie że ma ona około 23 stopnie. (tak, na zdjęciu są ryby)
Wracając zahaczyliśmy o coś, co się nazywa Praia do Amor, tylko po to by pani, która wcześniej co najwyżej zanurzyła nogi do kolan na drabince - w celach sesji zdjęciowej, mogła zaliczyć kolejną. Nie zamazuje twarzy bo pewnie to jakaś lokalna gwiazda której nie rozpoznałem, ale może któremuś z czytających się uda.
Nastepny przystanek Feiticeira. Czy bardziej plaża niż miejsce do snorklingu. Ale plaża klasy pół lux, bo ma dwa sklepiki oraz rozkład jazdy taksówek wodnych oraz prysznic. Pół, ponieważ za potrzebą trzeba w krzaki, albo do oceanu. Nie powiem, bardzo przyjemna plaża. A nawet amatorzy żyjątek wodnych coś dla siebie znajdą - jak krzyczał dunczyk do swojej partnerki na brzegu: "jaka wielka rozgwiazda". Nasza gwiazda z poprzedniego akapitu natomiast wytrzasnęła skądś bardzo gustowny kieliszek (różowy) i robiła sesję. Najpierw jemu na tle oceanu, a potem swojej stopie (z gustowną opaską z muszelek na kostce) na tle kieliszka. A mi się jakieś rybki pod stopami plątały. I tym razem myśmy robili wiochę z boomboxem na full..
I pewnie uwazny czytelnik zauważy, że w porównaniu z programem, brakuje jednego przystanku. Dlaczego? Nie wiem. Insallah. Wieczór zaczął się tradycyjnie. Poszedłem do knajpy, gdzie ostatnio piłem kawę - z bardzo urokliwym widokiem na plażę i miasteczko. Żadnych promocji, może nawet bym coś zjadł. Siadłem sobie przy stoliku obok baru - kelner za każdym razem przechodził obok. 15 min minęło, 30, po 40 stwierdziłem że widoki widokami, ale przyszedłem tu w jakimś celu. Najwyraźniej już z facjaty jestem niezbyt atrakcyjnym klientem. A nawet bieliznę czystą założyłem. Bo o koszulce tego nie można powiedzieć - nic nie chce tu schnać, więc mój schemat prania(który miał mi pomóc się kompaktowo się spakować) jest lekko nieaktualny i troszkę mam kryzys w tym asortymencie [emoji16]
abelincoln napisał:Od początku pobytu w Foz mam mieszane uczucia. Już w drodze z lotniska widać sporo brzydoty - jakieś ledwo stojące słupy, zabudowania w stanie agonalnym, droga proszącą się o remont (i chyba coś takiego się dzieje) ale oprócz tego też pasujące jak pięść do nosa ogromne resorty, hotele, centrum handlowe godne Mokotowia, czy odpustowe atrakcje w postaci wystawy o dinozaurach połączonej z motoryzacyjną oraz ice-barem. W centrum jest niewiele lepiej. Jakieś bloki, każdy z innej bajki, dziurawe ulice oraz odpicowane pojedyncze parcele.Mi akurat po pobycie w Sao Paulo, Foz jawiło się jako bardzo przyjemne miejsce.Co do kierowców to tak, oni faktycznie wychodzą, kierują a nawet każą się wpychać przed innych, bo im się generalnie spieszy. No i jak się nie wepchniesz, to może nie poczekać. Powodzenia!
abelincoln napisał:Swoją drogą, ktoś wie dlaczego EU serce Foz? Widziałem to w kilku miejscach...'Eu' nie 'EU'.'Eu' to po portugalsku "Ja" - Ja kocham Foz do Iguacu.
8-)
abelincoln napisał:A i dlaczego przez kilka lat(bo na tyle wygląda ten autobus) nie ściągną resztek folii z siedzeń? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi...Jechałem tym samym,
:mrgreen: tyle że byłem już po prawie miesiącu pobytu w Am. Pd. Po takim czasie powoli przestajesz sobie zaprzątać głowę takimi pytaniami wiedząc, że resztki folii, to tak naprawdę nie jest jakiś wielki problem i zaczynasz być wyluzowany.
;)
abelincoln napisał:Piwo smaczne, steków nie polecam. Rozumiem że nie spytali się o poziom wysmażenia że względu na różnice językowe, ale nie znaczy to że musieli go przypalić. Szkoda krowy...Miałeś pecha (sic!) bo ja tam jadłem najlepszego steka w moim życiu. Warto próbować dalej....
abelincoln napisał:Swoją drogą, nie wiem czy to mój wygląd czy też od razu wiadomo że miewam głupie pomysły (..ale nie uprzedzajmy faktów... ) ale zaskakująco duża ilość osób proponowała mi sprzedaż kokainy. I chyba tylko jedna z nich poza podstawową ofertą (koszulki, miętówki czy inne przydatne gadżety) zanim dotarła do oferty proszkowej, zmiękczyła to jakimś haszyszem czy inną trawą. Zarówno na plaży jak i później w barze. Sam nie wiem co o tym myślec...Hehe mi też ciągle proponowali, ale najpierw, gość że niby jest fizjoterapeutą (chodził z rozkładanym łóżkiem po Copacabanie) i uleczy mój ból kręgosłupa, a jak odmawiałem to na koniec proponował kokę i trawę
:) później wieczorem na deptaku też go spotykałem i taka sama gadka
:)
@tropikey ulało mi się na to miasteczko, ale jedno trzeba przyznać, można się tu czuć bezpiecznie. Wczoraj wracałem po 23 i na ulicach (3 w sumie) były rodziny z dziećmi czy samotne kobiety. Aczkolwiek jak się ten dżentelmen z prawej dowie, że go umieściłem pod tekstem o leczeniu kompleksów sylwetkowych, to pewnie zrobi mi - tak jak wczoraj inni - głośną imprezę pod oknem do 5 rano, bym przypadkiem się nie wyspał [emoji16]
@piotrkr kiedyś kupiłem na allegro - najtańszy jaki był w okolicach 35l i miał dolną kieszeń oraz w pasie biodrowym a także możliwość dostępu do głównej komory od dołu https://www.amazon.in/Senterlan-Outdoor ... B00RV35PGIButy to vibram fivefingers - świetne buty do biegania ale też i codziennego chodzenia. I mają ten plus, że nie trzeba do nich używać skarpetek, po wyjeździe lądują w pralce. Te tutaj są na grubszej podeszwie tak by za bardzo się nie ślizgać w terenie...
Super relacja. A z tymi 3 sztukami samochodów na wyspie to może chodziło o 3 rodzaje aut: ambulans, śmieciarka i autobus szkolny, ale po kilka sztuk z każdego:)
abelincoln napisał:Jeszcze tylko coś, co mnie bardzo śmieszy w Brazylii, czyli tutejsze kubły na śmieci - przed każdym (prawie) domem.Ale wiesz dlaczego to jest na podniesieniu? Inaczej bezpańskie (i nie tylko) psy rozdzierały by worki i utrudniały pracę lokalnym odpowiednikom MPGK czy innego MPO. Standardowe nie tylko w Brazylii.
8-)
Tyle to wykoncypowałem, napisałem tylko że mnie to śmieszy. W Foz, w przeciwieństwie do pozostałych części Brazylii które odwiedziłem, akurat było pełno bezdomnych kotów - ciekawe czy na nie też to działa, szczególnie jeśli kosz wisi na murze a nie jest wolnostojący jak na moich zdjęciach...
Ale wszystko to rekompensują widoki na szczycie. Piękna panorama wyspy i okolicy, cudowne obrazy na pewno rekompensują ten wysiłek fizyczny. Zobaczymy jak uda się powrót - niektóre miejsca wyglądają na trudniejsze do przejścia w dół niż do góry...
(pisane ze szczytu)
Na szczęście droga powrotna okazała się łatwiejsza niż się obawiałem. Aczkolwiek zgubiłem się w jednym miejscu i przy jednym ze znaków poszedłem tam, gdzie mi się wydawało, a nie tam gdzie powinienem. Po 50 metrach okazało się, że niezbyt jest gdzie iść dalej. Więc poszedłem na azymut w kierunku ścieżki, i nawet udało mi się trafić na kolejny słupek (a wbrew pozorom nie ma ich tak dużo) przy ponad metrowej wysokości głazie. Nie pamiętałem tego głazu (bo dużo ich po drodze), więc poszedłem w kierunku, który wydawał mi się słuszny. Cóż, 50 metrów dalej przekonałem się, że kiepski ze mnie Indianin. Tym razem wróciłem po swoich śladach, bo troszkę przestałem się czuć komfortowo. Na szczęście z kierunku zza głazu usłyszałem jakiś turystów. Więc, chcąc, nie chcąc, wlazłem na ten głaz i po kilku metrach dostrzegłem ścieżkę.
Ogólnie powrót był szybszy (1:45 w porównaniu do 2:30 wejścia), ale summa summarum jestem pełen podziwu dla samego siebie że udało się wejść. W końcu facet w średnim wieku już nie zawsze może to, co za młodu [emoji16]
I na koniec widok spod drzwi właścicieli mojego airbnb (bo tylko tam jest internet) na szczyt
Dzisiaj już chyba nie będzie drugiego wpisu.
PS. Czuję się oszukany swoim własnym researchem. Ponoć na wyspie miały być 3 samochody. Ambulans, śmieciarka oraz autobus szkolny. A tu 3 śmieciarki... [emoji848]
Dzisiaj nie miałem ochoty na drałowanie na przełaj przez wyspę, więc zrobię sobie lekki trekking trasą T2. Tak bez ustalania sobie celu - będę szedł aż uznam że już mi się nie chce iść dalej. Szczególnie że dzisiaj zrobił się żar tropików - w końcu jest słonecznie, a temperatura przekroczyła 30. Więc może lepiej nie przesadzać z planami.
Miałem zacząć od T1, ale można najpierw zahaczyć o Praia Preta - bardzo ładna plaża o rzut beretem od miasteczka.
Gdyby nie to, że miałem jeszcze sporo chodzenia przed sobą, to pewnie bym się wykąpał, ale może uda się to w drodze powrotnej. Tuż obok znajdują się ruiny dawnego lazaretu, azylu dla imigrantów czy też więzienia.
(dwóch panów w tle przed chwilą nie uszanowało kontekstu historycznego i oznaczyło swoje terytorium...)
Idziemy dalej i po kilkuset metrach trafiam na naturalną nieckę, wykorzystywaną jako basen. Też powiedziałem sobie, że skorzystam w drodze powrotnej...
Troszkę dalej ruiny akweduktu, tutaj przemiła instagramerka zgodziła się zwiększyć swoje zasięgi o polskie forum podróżnicze (a tak serio, to tak długo robiły te zdjęcia, że straciłem cierpliwość)
Potem idę dalej T2. Niezbyt trudny szlak - niektórzy szli na bosaka, ale znowu, góra-dół, góra-dół. Po jakimś czasie jest rozwidlenie w kierunku najbardziej znanego na tej wyspie wodospadu. Również bardzo popularnego wśród osób się pod nim fotografującym. Przyznam się szczerze, że nie chciało mi się czekać w kolejce, szczególnie że nawet nie miał mi kto tego zdjęcia zrobić...
Idąc dalej T2 widzę że po odnodze na wodospad, ilość osób które podąża tym szlakiem gwałtownie spadła i po pierwsze jestem już sam, a po drugie zaczyna on zarastać. Co nie jest problemem. Problemem jest natomiast pogoda. Słońce schowało się za chmury i zaczął padać deszcz. Dotarłem do jakieś cywilizacji, kupiłem sobie soczek i czekam - ale deszcz raczej się wzmaga niż słabnie. W dodatku gdzieś tam w tle zaczyna grzmieć.
(kto zgadnie w którą stronę idzie szlak?)
Jednak po drugiej szklance soku udało się przetrzymać deszcz i ruszyłem dalej plaża przed Enseada das Estrelas ładniutka (no może nie na pocztówki, ale...) I zupełnie pusta. O ile przy barze było kilka osób, to dalej jestem sam. Jest cudnie.
Doszedłem do wioski i nastrój się zmienia. Mała dziura, gdzie wszystko wygląda jakby miało się zaraz rozpaść, psy gniewnie pilnujące swoich rewirów i garsta lokalsów okupująca okolice dwóch okienek spożywczych z piwem w ręku, dyskutujących o ważnych sprawach. Ostatni raz jakąś wioska zrobiła na mnie takie depresyjne wrażenie chyba w latach 90-tych, gdy za czasów wczesnostudenckich zabłądziłem że znajomymi gdzieś pomiędzy Jeziorem Dobskim a Wilczym Szańcem i trafiliśmy na post-PGRowską wieś. Też taki nastrój beznadziei.
(chociaż, ja za tydzień będę przeklejał komórki w Excelu dla zarządu, bo inaczej się kej pi aje rozbiegną po świecie i będą molestować niewinne fundusze inwestycyjne - może piwo w ręku i rozmowa o życiu jest lepszym pomysłem...)
O dziwo była tam restauracja. Też wyglądająca nędznie, ale jacyś ludzie jeśli, więc może nie truli zbytnio. Rzuciłem okiem na ceny i zrobiłem w tył zwrot. Lazania 150 reali, spaghetti bolonese 120, sałatka z kurczakiem 110. Troszkę za wysokie progi. Wróciłem na wspomnianą wcześniej plażę, stwierdziłem że skoro i tak pada, to zostawię rzeczy pod drzewem i pójdę się wykąpać.
Kąpiel była bardzo przyjemna, szczególnie że na tyle długa iż przestało padać. Uznałem że na mnie też już czas - szczególnie że chmury na horyzoncie były niczym żarówki pewnego niemieckiego (?) producenta. Wisiały i groziły... I owszem, w drodze powrotnej kolejny raz złapał mnie deszcz, ale lesie jest to mniejszy problem nie licząc bardziej śliskich glinianych ścieżek.
Ale, taka pogoda miała swój plus. Naturalne oczko wodne było całkiem puste - do mojej wyłącznej dyspozycji. Woda ciepła niczym w Bałtyku latem była doskonałym relaksem dla nóg zmęczonych wędrówką. Cud miód i orzeszki.
(nie licząc ulewy na ostatnich 15 minutach, która mnie całkowicie zmoczyła...)...w czasie deszczu dzieci się nudzą...
Tutaj od rana leje i mój plan A został odwołany - czyli tour dookoła wyspy łódką za jedyne 170 reali. Plan B czyli Diod Rios w taką pogodę nie ma sensu, a planu C nie ma, bo tutaj jest jak nad polskim morzem 20 lat temu, nie ma nic co mogło być alternatywą w ramach niepogody.
Że śmieszniejszych rzeczy, moje airbnb oferuje darmowe śniadanie w kafejce obok. Kilka razy próbowałem skorzystać - ale zawsze było "przepraszamy, nie ma miejsca, proszę przyjść później". Dzisiaj poszli na łatwiznę i zamknęli na głucho. Spotkałem właścicielkę airbnb (bo pod jej drzwiami tylko jest zasięg), to beztrosko powiedziała - "a tak, dzisiaj jest ich dzień wolny"... [emoji16]
Frontem do klienta [emoji6]Środa miała być inna - stwierdziłem, że po trzech dniach ganiania po górkach i dolinkach, należy mi się odrobina odpoczynku i wybuliłem całe 170 reali na opływówkę po drugiej stronie wyspy. Kupowałem to we wtorek wieczorem, kierując się znaną marketingową zasadą, że skoro dekolt sprzedaje, to wybrałem takie, gdzie nie było dekoltu, a sprzedaje facet. Niestety, wybierałem w poniedziałek, we wtorek sprzedawała pani z dekoltem. Znaczy się, zdaję sobie sprawę z tego, że sprzedawców jest wielu a łódka pewnie jedna, ale w imię zasad. I żeby nie było, wyjątkowo, nie narzekam.
Ale jeszcze mała reminiscencja z wczoraj. Wspominałem ulewę, która mnie zmoczyła jak wracałem. Najwyraźniej zmoczyła coś jeszcze ponieważ przestał działać internet u operatora u którego mam roaming. Jako że nie mam planu b w tej dziedzinie, to troszkę dziwnie mi się kupowało ten dzisiejszy wyjazd. Szczególnie że pani sprzedającej angielski był na poziomie mojego portugalskiego. Ale chyba kupiłem to co chciałem...
Dzisiejszy poranek pokazał, że wyszło jak wyszło i jeśli chciałem zrobić dzisiaj cokolwiek poza gapieniem się w ścianę airbnb, mogłem sobie iść się wykąpać w dżungli, bądź wybrać każdą wycieczkę z katalogu każdej agencji, pod warunkiem że to "meia volta". Inne będą mañana. Jak będą oczywiście, zobaczymy mañana... A i oczywiście cena z reklamy to cena z reklamy, obowiązuje na wolniejszą łódkę, niestety, dzisiaj ponoć wyjątkowo nie płynie. +10 reali do bardziej czaderskiej motorówki. Czyli razem 110.
(a tak wygląda 10 euro różnicy, udało mi się pogadać z kimś znającym angielski i dzisiaj obsługuje tańsza łódka coś innego, ale nie wiem co)
Muszę się do czegoś przyznać. Nie jestem samochodziarzem, zapach benzyny i moc koni nie do końca na mnie działa. Dlatego przejażdżka z dużą prędkością w padającym deszczu i wstrząsany falami była fajna, ale tylko przez pierwsze 5 minut. Potem było zimno i monotonnie. Ale, wracamy do wycieczki.
Na początek Lagoa Azul, sympatyczne miejsce do snorklingu z dużą ilością rybek. Nie mam niczego wodoodpornego, więc zdjęć spod wody nie będzie.
Potem przyszedł czas na Lagoa Verde. Bardzo sympatyczne miejsce z taką ilością ryb, że można się poczuć niczym w japońskiej restauracji. No może troszkę mniej dorodne sztuki.[emoji6]A i przestało kropić, ba, nawet przez jakieś 45 sekund przebłysneło słońce. Od razu się zrobiło przyjemniej - miło jak poza wodą jest trochę cieplej niż w niej, szczególnie że ma ona około 23 stopnie.
(tak, na zdjęciu są ryby)
Wracając zahaczyliśmy o coś, co się nazywa Praia do Amor, tylko po to by pani, która wcześniej co najwyżej zanurzyła nogi do kolan na drabince - w celach sesji zdjęciowej, mogła zaliczyć kolejną. Nie zamazuje twarzy bo pewnie to jakaś lokalna gwiazda której nie rozpoznałem, ale może któremuś z czytających się uda.
Nastepny przystanek Feiticeira. Czy bardziej plaża niż miejsce do snorklingu. Ale plaża klasy pół lux, bo ma dwa sklepiki oraz rozkład jazdy taksówek wodnych oraz prysznic. Pół, ponieważ za potrzebą trzeba w krzaki, albo do oceanu. Nie powiem, bardzo przyjemna plaża. A nawet amatorzy żyjątek wodnych coś dla siebie znajdą - jak krzyczał dunczyk do swojej partnerki na brzegu: "jaka wielka rozgwiazda". Nasza gwiazda z poprzedniego akapitu natomiast wytrzasnęła skądś bardzo gustowny kieliszek (różowy) i robiła sesję. Najpierw jemu na tle oceanu, a potem swojej stopie (z gustowną opaską z muszelek na kostce) na tle kieliszka. A mi się jakieś rybki pod stopami plątały. I tym razem myśmy robili wiochę z boomboxem na full..
I pewnie uwazny czytelnik zauważy, że w porównaniu z programem, brakuje jednego przystanku. Dlaczego? Nie wiem. Insallah.