Ja się jeszcze muszę sporo uczyć by móc mieć tutejszy luz. Lot z IGU jest opóźniony o 30 minut, i moja przesiadka z "lekki dyskomfort" zmienia się w "na styk z finał call". Pytam się stewarda czy może sprawdzić w jakiej bramce i czy na tym lotnisku będzie wykonalne - odpowiada "zobaczymy jak wylądujemy". Wylądowaliśmy, jak już powinienem trwać boarding - wychodziłem z samolotu kilka minut przed przewidywanym zamknięciem bramki. CGH to nie jest duże lotnisko, ale i tak musiałem przedrałować prawie na drugi koniec. W biegu widzę, że że na tablicy jest "oczekiwany". Ok, może zapomnieli zmienić - w IGU z oczekiwanego się zmieniło na last call.
Dobiegam do bramki, kolejka jeszcze jest - dobra nasza. Patrzę uważnie - a to samolot GOLa a nie Latam. Ok... Patrzę po monitorach, rzeczywiście to samolot sprzed 20 minut. Ok, czyli powinienem się wyluzować. Zaczynam pisać ten wpis gdy kątem oka widzę jakieś poruszenie. Ok. Co znowuż? Aaaa, zmienili nam bramkę i jest już "go to Gate", tylko znowu na jakąś inną część lotniska. Super, pierwszy raz tutaj - i na pewno poznam je dokładnie...
Drugi lot prawie bez historii - poza prawie godzinnym spóźnieniu. Najbliższe dwa dni będą nudne - trza zarobić na wojaże. Za 5,5h odbijam kartę.Jak dzień w pracy się rozpoczął o 4, to z trudem zakończył o 13.30. Może jutro będzie luźniej... Anyhow, airbnb blisko Copacabany, w jakimś zabytkowym budynku, który chyba nie był remontowany od czasu gdy modernizm był był pryszczatym pyrtkiem. Tak to jest jak się niektóre rzeczy załatwia budżetowo. Jako że pogoda dzisiaj pochmurna, to zamiast wieczoru na Głowie Cukru, ruszyłem w miasto. Znaczy się, powolnie się czołgałem uberem w korku, w kierunku centrum.
Biblioteka przepiękna.
Katedra równie dziwna co urokliwa - ale chyba pozostanę fanem baroku. No i nagroda za trudny dzień w pracy.
A po drodze mały spacer - ciekawe kontrasty domów mających najlepsze lata za sobą z biurowcami rodem z lat dziewięćdziesiątych... I wylądowałem na Lapa na piwie. Sympatyczny klimat, gdyby nie to, że jutro wczesna pobudka, został bym dłużej, no ale. Wzywam ubera. Żaden kierowca nie jest zainteresowany. Więc po 15 min biorę drugie piwo. I zakąskę. Potem znowu próbuję zamówić ubera. To samo. Chciałem być sprytniejszy i zacząłem szukać kierowcy w połowie trzeciej kolejki... ale nie takie numery z algorytmem. Odpowiedział pierwszy - był odległy o jakieś 120 metrów. Wątroba się ucieszyła. Wewnętrzny nosacz nie. Szkoda zmarnowanego piwa. Cóż, albo mnie dopadło zmęczenie po zmianie czasu, albo Excel nad którym spędziłem dużo czasu miał bardzo mało ciekawe makra. Z trudem udało mi się nie zasnąć. Ale część pracowa tego urlopu się zakończyła i można się zrelaksować. Na początek coś, na co miałem ochote od początku planowania wyjazdu. Czyli kąpiel na Copacabanie. Woda przyjemnie chłodna, fale orzeźwiająco masują, piasek przyjemny - cóż więcej od życia chcieć. W ramach dodatkowej przyjemności, zrobiłem sobie spacer tam i z powrotem po piasku. Spodziewałem się większych tłumów, ale nie będę narzekał.
Swoją drogą, nie wiem czy to mój wygląd czy też od razu wiadomo że miewam głupie pomysły (..ale nie uprzedzajmy faktów... ) ale zaskakująco duża ilość osób proponowała mi sprzedaż kokainy. I chyba tylko jedna z nich poza podstawową ofertą (koszulki, miętówki czy inne przydatne gadżety) zanim dotarła do oferty proszkowej, zmiękczyła to jakimś haszyszem czy inną trawą. Zarówno na plaży jak i później w barze. Sam nie wiem co o tym myślec...
Może dzisiaj będzie mniejsze zachmurzenie i uda się zrobić jakieś ciekawe zdjęcia z głowy cukru. Najpierw lekkie zaskoczenie bowiem z dużej kolejki do kas wyciąga mnie miła pani i za drobne 150 reali przepycha do kolejki do załadunku. Cóż lepsza jedna kolejka niż dwie...
A na górze? Cóż, ponoć zachód słońca obserwowany z tego miejsca jest niezapomniany. Pewnie jest, ale dla mnie niestety nie, bo chmury pokryły wierzchołek i trzeba było uwierzyć że panorama jest fantastyczna - ale na pewno jazda huśtającym się wagonikiem i widoki przez 3/4 trasy są warte swojej ceny i czasu nań poświęconego. Dzień zakończyłem w klubie nocnym. Nawet nie tyle żeby samemu się zabawić, ale bardziej by zobaczyć jak bawią się lokalsi. Pewnie przez to że ja kończyłem mój wieczór o 22, to bawili się nie aż tak jak się spodziewałem - albo raczej dopiero zaczynali się bawić. Niemniej swobody i miękkości ruchów zazdroszczę...Ponieważ wczoraj byłem troszkę dłużej na mieście, a dzisiaj nie musiałem się zrywać przed świtem, to pozwoliłem sobie się nie zrywać. Więc wstałem w okolicach 10, co oznaczało że mam jakieś 2,5h do zagospodarowania zanim powinienem się pojawić na dworcu autobusowym. Gdzieś tam w głębi pamięci kojarzyłem ogród botaniczny, więc tam się wybrałem.
Cóż, zaskoczyło mnie że ta przyjemność kosztuje 67 reali, płatnych w dodatku gotówką. Troszkę mniej mnie zaskoczyło, że - moim zdaniem - ogród nie jest warty takiego drogiego wstępu. Poszlajałem się przez jakieś 45 min, obejrzałem zakątek z orchideami, ogród z leczniczymi roślinami i doszedłem do wniosku, że od zadbanego parku różni się to tylko tabliczkami z nazwami roślin.
Ale, by nie być tak negatywnym, udało mi się pierwszy raz zobaczyć symbol Rio. Pamiętając ogrom Jego kopii w Świebodzinie, tutejszy wyglądał tak skromnie z perspektywy ogrodu...
Wczoraj wieczorem, za wstęp do miejsca gdzie można było oglądać faunę wydałem 60 reali i były to dużo lepiej wydane pieniądze niż te, wydane na obserwację flory. Ale, na tym polega zwiedzanie przecież, że czasem się trafia na plusy danego miejsca, a czasem na plusy ujemne. Na dworcu autobusowym Novo Rio było trochę nerwowo, bo nie umiałem znaleźć kas przewoźnika, a tam trzeba było wymienić voucher na bilet. No ale się udało. Sam dworzec przypomina wszystkie inne dworce - duży, tłoczno trzeba troszkę czasu by się odnaleźć. I zapach moczu na stanowiskach postojowych. Nastepny wpis już - mam nadzieję - z Ilha GrandeI jak już usiadłem na ławeczce w oczekiwaniu na autobus, to sobie posiedzialem... Minęła godzina odjazdu, kwadrans po niej, aż w końcu przyjechał. Ustawiłem się w kolejce i jak przyszła moja kolej, to Pan powiedział "no, next". Co było troszkę niespodziewane. I niezbyt zrozumiałe. Ale że nie tylko mnie Pan z kolejki wygonił, to przyjąłem postawę oczekującą. Po 2-3 minutach pan nagle przerwał odprawę pasażerów, wskoczył na ławkę i zaczął coś krzyczeć, wskazując gdzieś coś daleko. Jako, że osoby które tak jak i mnie odprawiono z kolejki, nerwowo zaczęły truchtać we wskazanym kierunku - zrobiłem tak i ja.
Na drugim końcu dworca czekał na nas inny autokar tego przewoźnika i nawet udało się nań dostać. Po tym, jak wszyscy chętni weszli na pokład, kierowca wygłosił długie przemówienie, pewnie o czymś niezbyt interesującym, bowiem wzbudził takie samo zainteresowanie wśród osób go rozumiejących jak i u mnie, u mnie chyba nawet większe, po czym zamknął nas na klucz w przestrzeni pasażerskiej i z ponad półgodzinnym opóźnieniem mogliśmy ruszyć w trasę...
Która swoje trwała - kierowcy się nie spieszyło, ale też, jestem na wakacjach, mam miejsce na nogi, i raczej zdarzymy na ostatni prom. Czego chcieć więcej. Z trochę większym opóźnieniem dotarliśmy. Jacarei Conception jest mocno wakacyjną miejscówką, restauracje, bary, wielu ludzi cieszących się, nie za dużo odpustowości, łyż i relaks. Plus sporo osób oferujących szybkie łodzie na wyspę - za 70, ja kupiłem RT za 120 w budce na przystani na prom. Nawet gadali po angielsku. Ciut.
I chyba rzeczywiście powinienem się lepiej przygotowywać do wyjazdów. Prom kojarzy mi się z promem, a nie pontonem z dwoma 300 konnymi silnikami. Niemniej podróż była przyjemna, nie mogę narzekać.
Pierwsze wrażenie wyspy jest średnie. Nie byłem, ale tak sobie wyobrażam Ibizę - ciągłe party i chaos dźwiękowy z każdego baru. Plus stragany z mydłem i powidłem dla turystów plus rezerwację wycieczek. Ale, słyszałem że im dalej od brzegu, tym spokojniej - zobaczymy jutro. Póki co spóźniony obiad i się troszkę rozejrzę po okolicy. O miejscowości Abraão będzie w następnym wpisie - ten będzie pozytywny...
Dzisiaj wybrałem się na plażę Lopez Mendez, ponoć najładniejszą na całej wyspie. Może nie mam dużego doświadczenia z plażami na tej wyspie - widziałem kilka po drodze - ale ta zdecydowanie jest przepiękna. Drobniutki biały piasek doskonale komponujący się z jeszcze bielszymi grzywaczami fal, no i palma to i ówdzie. Normalnie pocztówkowy raj. Idąc na tą plażę spotkałem kilka grup lokalnych odpowiedników wolskich sebixów, z boomboxem na full, papierosem i krzyczącym coś do swoich wielbicielek, ale o dziwo na plaży była pełna kultura.
Właśnie, droga. Można się wybrać albo szybką łodzią albo jakieś 2,5h na przełaj przez wyspę. Ja oczywiście wybrałem to drugie. W końcu trzeba poznawać lokalną przyrodę. Nie jest to bardzo trudna droga, jest kilka podejść stromych, z ziemnymi czy też glinianymi psedo schodkami, które na dodatek są mokre. Duzo osób idzie boso albo w klapkach, ale ja bym się obawiał - widziałem jak się ślizgają. Patrząc z boku, nie wiem komu kradnę te porównanie, to jak sex z tygrysem. Przyjemność niewielka, a ryzyko spore... Widziałem jednego dżentelmena, który się na bosaka poślizgnął - jak wylądował tyłkiem na wystających kamieniach, to mnie z 20 metrów zabolało...
Chociaż, największy chyba mój podziw wzbudził pewien francuz, sądząc po wydawanych dźwiękach, który pokonywał ta trasę o kulach, z nogą w gipsie.
Jeszcze powinienem wspomnieć o jednej rzeczy, gdzie przy wejściu na plażę jest na ten temat tablica, ale raczej w relacjach się o tym nie wspomina. Otóż na plaży występuje zjawisko tzr. "cofki". Widziałem że ludzie wchodzą trochę powyżej pasa- ja na początku wszedłem po pierś i jak mnie uderzyły dwie duże fale pod rząd, to zanim się zorientowałem gdzie jestem to prąd mnie odciągał od brzegu. Miałem to szczęście, że jeszcze - ledwo - miałem grunt pod nogami, i jakoś się zaparłem aż do następnej dużej fali, ale byłem blisko momentu w którym testował bym swoją wiedzę o wyrywaniu się z takiego prądu w praktyce...
Spacerując po plaży, zauważyłem, że od drugiego końca odchodzi alternatywna trasą do T11, mniej stroma i błotnista. W dodatku z szansą na spotkanie tubylców. [emoji16]
Wracając, wykąpałem się też w Palmas i ciekawe jak te dwa bliskie miejsca się różnią. Tutaj piasek jest gruboziarnisty, fale małe i można popływać, bo szybko robi się głęboko.
Taaak, Abraão. Cóż, pierwsze zderzenie z nim jest trudne. Bo bardzo przypomina Władysławowo. Takie trochę ładniejsze, spojniejsze i z mniejszą (by nie powiedzieć bliską zeru) ilością odpustowych atrakcji. Ale poza tym, to to samo. Duża ilość jadłodajni, jeszcze większa ilość miejsc sprzedających aktywności oraz sporo straganów z pamiątkami. Takimi, które dość szybko zostaną zapomniane. Staram się przywozić kochanej żonie jakieś kolczyki, ale tutaj niezbyt jest co wybrać. Sporo modeli jest bardzo podobna do tych, które kupowałem jej jeszcze w czasach narzeczeńskich z polskich "rzemieslniczych" pracowni. Później odkryłem, że podobne modele można dostać dużo taniej na aliexpresie...
A pamiętacie te naciski samorządu bodajże Sopotu by zakazać chodzenia po mieście w strojach kąpielowych? Mam jakieś kompleksy dotyczące mojej sylwetki - ale patrząc na wiele męskich okazów w typowo brazylijskich kąpielówkach, zaczynam je tracić [emoji23]
I też czuć od obsługi wielu lokali, że klient jest tylko chodzącym portfelem. Już nie mówię o doliczaniu 10% za serwis - bo to powszechne w Brazylii, chociaż dla mnie łatwiej by było po prostu podnieść ceny o te 10% zamiast dopisywać gdzieś drobnym drukiem. Ale dużo bardziej to pokazują moje wczorajsze doświadczenia. (brazylijska wersja "cyganka prawdę ci powie" na drugim planie że świeczką)
Wiele lokali ma ofertę 2 caipirinhe za niższa cenę czy też druga za pół ceny. Wszedłem do jednego lokalu, poprosiłem o to i Pan obsługujący był bardzo zdziwiony ze nie chcę nic więcej. Dostałem jedną, wypiłem i czekam, i czekam. W końcu poszedłem do tego samego pana, zapłaciłem za jedną i poszedłem dalej w miasto. W drugim lokalu jak zamówiłem to samo, to cała obsługa kelnerska (3 osoby) przychodziły się dopytać czy na pewno nie chcę nic do jedzenia. Nie chciałem. Pół godziny później - o suchym pysku - poszedłem szukać szczęścia gdzieś indziej. Gdzieś indziej znowu byli zdziwienie że bez jedzenia. Dostałem jedną i sobie czekam, czekam, czekam. W końcu się wkurzyłem i polazłem do baro-kuchni i znalazłem mojego obsługującego i wydębiłem od niego co było należne. Gdyby napisali ze obowiązuje tylko z konsumpcją - wszystkim byłoby łatwiej...
I tym sposobem, wypije sobie dzisiaj wieczorem piwo że sklepu na murku przy plaży - po co mam sprawiać kłopot innym. A prawie zawsze jak gdzieś jestem, to staram się spędzać wieczory w knajpach czy pubach, but troszkę poznać atmosferę miasta. No ale, nic na siłę. (w bonusie jeden z bodajże 3 samochodów na wyspie) @tropikey ulało mi się na to miasteczko, ale jedno trzeba przyznać, można się tu czuć bezpiecznie. Wczoraj wracałem po 23 i na ulicach (3 w sumie) były rodziny z dziećmi czy samotne kobiety. Aczkolwiek jak się ten dżentelmen z prawej dowie, że go umieściłem pod tekstem o leczeniu kompleksów sylwetkowych, to pewnie zrobi mi - tak jak wczoraj inni - głośną imprezę pod oknem do 5 rano, bym przypadkiem się nie wyspał [emoji16]@piotrkr kiedyś kupiłem na allegro - najtańszy jaki był w okolicach 35l i miał dolną kieszeń oraz w pasie biodrowym a także możliwość dostępu do głównej komory od dołu https://www.amazon.in/Senterlan-Outdoor ... B00RV35PGI
Buty to vibram fivefingers - świetne buty do biegania ale też i codziennego chodzenia. I mają ten plus, że nie trzeba do nich używać skarpetek, po wyjeździe lądują w pralce. Te tutaj są na grubszej podeszwie tak by za bardzo się nie ślizgać w terenie...Plan dzisiaj był, pójść do Dios Rios, i nawet częściowo go wdrożyłem w życie, ale pewnym momencie zauważyłem że najwyższy szczyt wyspy nie jest zakryty chmurami - w przeciwieństwie do wczoraj i przedwczoraj. Więc nastąpiła szybka zmiana decyzji. Co prawda kosztowało mnie to jakieś sto kilkadziesiąt metrów przewyższenia (czyli tyle musiałem zejść i potem wejść), ale czułem się mocny. Później przekonałem się, że troszkę przeceniam swoją kondycję - ale nie uprzedzajmy faktów.
Ścieżka opisana jest jako ekstremalna, i może aż tak nie jest, natomiast jest trudna. Spore przewyzszenie w krótkim czasie, trudne stopnie w korzeniach czy też trochę skakania po kamieniach. No i uczciwie zapowiadają że można się zgubić. Kilka razy musiałem bawić się w małego Indianina, szukając po korzeniach czy kamieniach otarć, by upewnić się czy to co mi się wydaje ścieżką, jest nią w rzeczywistości...
A i jak wspomniałem wcześniej, trochę przeceniłem swoje siły - pod koniec robiłem sobie chwilę na oddech co 50-100 metrów. No i na szczycie było mi trochę chłodno bo wieje, a ja nie miałem nic na sobie suchego. Koszulka - można było wyrzymać, spodenki - mokre. Nawet buty były mokre. W pewnym momencie nawet ekran telefonu stwierdził że się już nie bawi - też dlatego niektóre zdjęcia są troszkę rozmazane.
abelincoln napisał:Od początku pobytu w Foz mam mieszane uczucia. Już w drodze z lotniska widać sporo brzydoty - jakieś ledwo stojące słupy, zabudowania w stanie agonalnym, droga proszącą się o remont (i chyba coś takiego się dzieje) ale oprócz tego też pasujące jak pięść do nosa ogromne resorty, hotele, centrum handlowe godne Mokotowia, czy odpustowe atrakcje w postaci wystawy o dinozaurach połączonej z motoryzacyjną oraz ice-barem. W centrum jest niewiele lepiej. Jakieś bloki, każdy z innej bajki, dziurawe ulice oraz odpicowane pojedyncze parcele.Mi akurat po pobycie w Sao Paulo, Foz jawiło się jako bardzo przyjemne miejsce.Co do kierowców to tak, oni faktycznie wychodzą, kierują a nawet każą się wpychać przed innych, bo im się generalnie spieszy. No i jak się nie wepchniesz, to może nie poczekać. Powodzenia!
abelincoln napisał:Swoją drogą, ktoś wie dlaczego EU serce Foz? Widziałem to w kilku miejscach...'Eu' nie 'EU'.'Eu' to po portugalsku "Ja" - Ja kocham Foz do Iguacu.
8-)
abelincoln napisał:A i dlaczego przez kilka lat(bo na tyle wygląda ten autobus) nie ściągną resztek folii z siedzeń? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi...Jechałem tym samym,
:mrgreen: tyle że byłem już po prawie miesiącu pobytu w Am. Pd. Po takim czasie powoli przestajesz sobie zaprzątać głowę takimi pytaniami wiedząc, że resztki folii, to tak naprawdę nie jest jakiś wielki problem i zaczynasz być wyluzowany.
;)
abelincoln napisał:Piwo smaczne, steków nie polecam. Rozumiem że nie spytali się o poziom wysmażenia że względu na różnice językowe, ale nie znaczy to że musieli go przypalić. Szkoda krowy...Miałeś pecha (sic!) bo ja tam jadłem najlepszego steka w moim życiu. Warto próbować dalej....
abelincoln napisał:Swoją drogą, nie wiem czy to mój wygląd czy też od razu wiadomo że miewam głupie pomysły (..ale nie uprzedzajmy faktów... ) ale zaskakująco duża ilość osób proponowała mi sprzedaż kokainy. I chyba tylko jedna z nich poza podstawową ofertą (koszulki, miętówki czy inne przydatne gadżety) zanim dotarła do oferty proszkowej, zmiękczyła to jakimś haszyszem czy inną trawą. Zarówno na plaży jak i później w barze. Sam nie wiem co o tym myślec...Hehe mi też ciągle proponowali, ale najpierw, gość że niby jest fizjoterapeutą (chodził z rozkładanym łóżkiem po Copacabanie) i uleczy mój ból kręgosłupa, a jak odmawiałem to na koniec proponował kokę i trawę
:) później wieczorem na deptaku też go spotykałem i taka sama gadka
:)
@tropikey ulało mi się na to miasteczko, ale jedno trzeba przyznać, można się tu czuć bezpiecznie. Wczoraj wracałem po 23 i na ulicach (3 w sumie) były rodziny z dziećmi czy samotne kobiety. Aczkolwiek jak się ten dżentelmen z prawej dowie, że go umieściłem pod tekstem o leczeniu kompleksów sylwetkowych, to pewnie zrobi mi - tak jak wczoraj inni - głośną imprezę pod oknem do 5 rano, bym przypadkiem się nie wyspał [emoji16]
@piotrkr kiedyś kupiłem na allegro - najtańszy jaki był w okolicach 35l i miał dolną kieszeń oraz w pasie biodrowym a także możliwość dostępu do głównej komory od dołu https://www.amazon.in/Senterlan-Outdoor ... B00RV35PGIButy to vibram fivefingers - świetne buty do biegania ale też i codziennego chodzenia. I mają ten plus, że nie trzeba do nich używać skarpetek, po wyjeździe lądują w pralce. Te tutaj są na grubszej podeszwie tak by za bardzo się nie ślizgać w terenie...
Super relacja. A z tymi 3 sztukami samochodów na wyspie to może chodziło o 3 rodzaje aut: ambulans, śmieciarka i autobus szkolny, ale po kilka sztuk z każdego:)
abelincoln napisał:Jeszcze tylko coś, co mnie bardzo śmieszy w Brazylii, czyli tutejsze kubły na śmieci - przed każdym (prawie) domem.Ale wiesz dlaczego to jest na podniesieniu? Inaczej bezpańskie (i nie tylko) psy rozdzierały by worki i utrudniały pracę lokalnym odpowiednikom MPGK czy innego MPO. Standardowe nie tylko w Brazylii.
8-)
Tyle to wykoncypowałem, napisałem tylko że mnie to śmieszy. W Foz, w przeciwieństwie do pozostałych części Brazylii które odwiedziłem, akurat było pełno bezdomnych kotów - ciekawe czy na nie też to działa, szczególnie jeśli kosz wisi na murze a nie jest wolnostojący jak na moich zdjęciach...
Ja się jeszcze muszę sporo uczyć by móc mieć tutejszy luz. Lot z IGU jest opóźniony o 30 minut, i moja przesiadka z "lekki dyskomfort" zmienia się w "na styk z finał call". Pytam się stewarda czy może sprawdzić w jakiej bramce i czy na tym lotnisku będzie wykonalne - odpowiada "zobaczymy jak wylądujemy". Wylądowaliśmy, jak już powinienem trwać boarding - wychodziłem z samolotu kilka minut przed przewidywanym zamknięciem bramki. CGH to nie jest duże lotnisko, ale i tak musiałem przedrałować prawie na drugi koniec. W biegu widzę, że że na tablicy jest "oczekiwany". Ok, może zapomnieli zmienić - w IGU z oczekiwanego się zmieniło na last call.
Dobiegam do bramki, kolejka jeszcze jest - dobra nasza. Patrzę uważnie - a to samolot GOLa a nie Latam. Ok... Patrzę po monitorach, rzeczywiście to samolot sprzed 20 minut. Ok, czyli powinienem się wyluzować. Zaczynam pisać ten wpis gdy kątem oka widzę jakieś poruszenie. Ok. Co znowuż? Aaaa, zmienili nam bramkę i jest już "go to Gate", tylko znowu na jakąś inną część lotniska. Super, pierwszy raz tutaj - i na pewno poznam je dokładnie...
Drugi lot prawie bez historii - poza prawie godzinnym spóźnieniu. Najbliższe dwa dni będą nudne - trza zarobić na wojaże. Za 5,5h odbijam kartę.Jak dzień w pracy się rozpoczął o 4, to z trudem zakończył o 13.30. Może jutro będzie luźniej... Anyhow, airbnb blisko Copacabany, w jakimś zabytkowym budynku, który chyba nie był remontowany od czasu gdy modernizm był był pryszczatym pyrtkiem. Tak to jest jak się niektóre rzeczy załatwia budżetowo. Jako że pogoda dzisiaj pochmurna, to zamiast wieczoru na Głowie Cukru, ruszyłem w miasto. Znaczy się, powolnie się czołgałem uberem w korku, w kierunku centrum.
Biblioteka przepiękna.
Katedra równie dziwna co urokliwa - ale chyba pozostanę fanem baroku.
No i nagroda za trudny dzień w pracy.
A po drodze mały spacer - ciekawe kontrasty domów mających najlepsze lata za sobą z biurowcami rodem z lat dziewięćdziesiątych... I wylądowałem na Lapa na piwie. Sympatyczny klimat, gdyby nie to, że jutro wczesna pobudka, został bym dłużej, no ale. Wzywam ubera. Żaden kierowca nie jest zainteresowany. Więc po 15 min biorę drugie piwo. I zakąskę. Potem znowu próbuję zamówić ubera. To samo.
Chciałem być sprytniejszy i zacząłem szukać kierowcy w połowie trzeciej kolejki... ale nie takie numery z algorytmem. Odpowiedział pierwszy - był odległy o jakieś 120 metrów. Wątroba się ucieszyła. Wewnętrzny nosacz nie. Szkoda zmarnowanego piwa.
Swoją drogą, nie wiem czy to mój wygląd czy też od razu wiadomo że miewam głupie pomysły (..ale nie uprzedzajmy faktów... ) ale zaskakująco duża ilość osób proponowała mi sprzedaż kokainy. I chyba tylko jedna z nich poza podstawową ofertą (koszulki, miętówki czy inne przydatne gadżety) zanim dotarła do oferty proszkowej, zmiękczyła to jakimś haszyszem czy inną trawą. Zarówno na plaży jak i później w barze. Sam nie wiem co o tym myślec...
Może dzisiaj będzie mniejsze zachmurzenie i uda się zrobić jakieś ciekawe zdjęcia z głowy cukru. Najpierw lekkie zaskoczenie bowiem z dużej kolejki do kas wyciąga mnie miła pani i za drobne 150 reali przepycha do kolejki do załadunku. Cóż lepsza jedna kolejka niż dwie...
A na górze? Cóż, ponoć zachód słońca obserwowany z tego miejsca jest niezapomniany. Pewnie jest, ale dla mnie niestety nie, bo chmury pokryły wierzchołek i trzeba było uwierzyć że panorama jest fantastyczna - ale na pewno jazda huśtającym się wagonikiem i widoki przez 3/4 trasy są warte swojej ceny i czasu nań poświęconego.
Dzień zakończyłem w klubie nocnym. Nawet nie tyle żeby samemu się zabawić, ale bardziej by zobaczyć jak bawią się lokalsi. Pewnie przez to że ja kończyłem mój wieczór o 22, to bawili się nie aż tak jak się spodziewałem - albo raczej dopiero zaczynali się bawić. Niemniej swobody i miękkości ruchów zazdroszczę...Ponieważ wczoraj byłem troszkę dłużej na mieście, a dzisiaj nie musiałem się zrywać przed świtem, to pozwoliłem sobie się nie zrywać. Więc wstałem w okolicach 10, co oznaczało że mam jakieś 2,5h do zagospodarowania zanim powinienem się pojawić na dworcu autobusowym. Gdzieś tam w głębi pamięci kojarzyłem ogród botaniczny, więc tam się wybrałem.
Cóż, zaskoczyło mnie że ta przyjemność kosztuje 67 reali, płatnych w dodatku gotówką. Troszkę mniej mnie zaskoczyło, że - moim zdaniem - ogród nie jest warty takiego drogiego wstępu. Poszlajałem się przez jakieś 45 min, obejrzałem zakątek z orchideami, ogród z leczniczymi roślinami i doszedłem do wniosku, że od zadbanego parku różni się to tylko tabliczkami z nazwami roślin.
Ale, by nie być tak negatywnym, udało mi się pierwszy raz zobaczyć symbol Rio. Pamiętając ogrom Jego kopii w Świebodzinie, tutejszy wyglądał tak skromnie z perspektywy ogrodu...
Wczoraj wieczorem, za wstęp do miejsca gdzie można było oglądać faunę wydałem 60 reali i były to dużo lepiej wydane pieniądze niż te, wydane na obserwację flory. Ale, na tym polega zwiedzanie przecież, że czasem się trafia na plusy danego miejsca, a czasem na plusy ujemne.
Na dworcu autobusowym Novo Rio było trochę nerwowo, bo nie umiałem znaleźć kas przewoźnika, a tam trzeba było wymienić voucher na bilet. No ale się udało. Sam dworzec przypomina wszystkie inne dworce - duży, tłoczno trzeba troszkę czasu by się odnaleźć. I zapach moczu na stanowiskach postojowych.
Nastepny wpis już - mam nadzieję - z Ilha GrandeI jak już usiadłem na ławeczce w oczekiwaniu na autobus, to sobie posiedzialem... Minęła godzina odjazdu, kwadrans po niej, aż w końcu przyjechał. Ustawiłem się w kolejce i jak przyszła moja kolej, to Pan powiedział "no, next". Co było troszkę niespodziewane. I niezbyt zrozumiałe. Ale że nie tylko mnie Pan z kolejki wygonił, to przyjąłem postawę oczekującą. Po 2-3 minutach pan nagle przerwał odprawę pasażerów, wskoczył na ławkę i zaczął coś krzyczeć, wskazując gdzieś coś daleko. Jako, że osoby które tak jak i mnie odprawiono z kolejki, nerwowo zaczęły truchtać we wskazanym kierunku - zrobiłem tak i ja.
Na drugim końcu dworca czekał na nas inny autokar tego przewoźnika i nawet udało się nań dostać. Po tym, jak wszyscy chętni weszli na pokład, kierowca wygłosił długie przemówienie, pewnie o czymś niezbyt interesującym, bowiem wzbudził takie samo zainteresowanie wśród osób go rozumiejących jak i u mnie, u mnie chyba nawet większe, po czym zamknął nas na klucz w przestrzeni pasażerskiej i z ponad półgodzinnym opóźnieniem mogliśmy ruszyć w trasę...
Która swoje trwała - kierowcy się nie spieszyło, ale też, jestem na wakacjach, mam miejsce na nogi, i raczej zdarzymy na ostatni prom. Czego chcieć więcej. Z trochę większym opóźnieniem dotarliśmy. Jacarei Conception jest mocno wakacyjną miejscówką, restauracje, bary, wielu ludzi cieszących się, nie za dużo odpustowości, łyż i relaks. Plus sporo osób oferujących szybkie łodzie na wyspę - za 70, ja kupiłem RT za 120 w budce na przystani na prom. Nawet gadali po angielsku. Ciut.
I chyba rzeczywiście powinienem się lepiej przygotowywać do wyjazdów. Prom kojarzy mi się z promem, a nie pontonem z dwoma 300 konnymi silnikami. Niemniej podróż była przyjemna, nie mogę narzekać.
Pierwsze wrażenie wyspy jest średnie. Nie byłem, ale tak sobie wyobrażam Ibizę - ciągłe party i chaos dźwiękowy z każdego baru. Plus stragany z mydłem i powidłem dla turystów plus rezerwację wycieczek. Ale, słyszałem że im dalej od brzegu, tym spokojniej - zobaczymy jutro. Póki co spóźniony obiad i się troszkę rozejrzę po okolicy.
Dzisiaj wybrałem się na plażę Lopez Mendez, ponoć najładniejszą na całej wyspie. Może nie mam dużego doświadczenia z plażami na tej wyspie - widziałem kilka po drodze - ale ta zdecydowanie jest przepiękna. Drobniutki biały piasek doskonale komponujący się z jeszcze bielszymi grzywaczami fal, no i palma to i ówdzie. Normalnie pocztówkowy raj. Idąc na tą plażę spotkałem kilka grup lokalnych odpowiedników wolskich sebixów, z boomboxem na full, papierosem i krzyczącym coś do swoich wielbicielek, ale o dziwo na plaży była pełna kultura.
Właśnie, droga. Można się wybrać albo szybką łodzią albo jakieś 2,5h na przełaj przez wyspę. Ja oczywiście wybrałem to drugie. W końcu trzeba poznawać lokalną przyrodę. Nie jest to bardzo trudna droga, jest kilka podejść stromych, z ziemnymi czy też glinianymi psedo schodkami, które na dodatek są mokre. Duzo osób idzie boso albo w klapkach, ale ja bym się obawiał - widziałem jak się ślizgają. Patrząc z boku, nie wiem komu kradnę te porównanie, to jak sex z tygrysem. Przyjemność niewielka, a ryzyko spore... Widziałem jednego dżentelmena, który się na bosaka poślizgnął - jak wylądował tyłkiem na wystających kamieniach, to mnie z 20 metrów zabolało...
Chociaż, największy chyba mój podziw wzbudził pewien francuz, sądząc po wydawanych dźwiękach, który pokonywał ta trasę o kulach, z nogą w gipsie.
Jeszcze powinienem wspomnieć o jednej rzeczy, gdzie przy wejściu na plażę jest na ten temat tablica, ale raczej w relacjach się o tym nie wspomina. Otóż na plaży występuje zjawisko tzr. "cofki". Widziałem że ludzie wchodzą trochę powyżej pasa- ja na początku wszedłem po pierś i jak mnie uderzyły dwie duże fale pod rząd, to zanim się zorientowałem gdzie jestem to prąd mnie odciągał od brzegu. Miałem to szczęście, że jeszcze - ledwo - miałem grunt pod nogami, i jakoś się zaparłem aż do następnej dużej fali, ale byłem blisko momentu w którym testował bym swoją wiedzę o wyrywaniu się z takiego prądu w praktyce...
Spacerując po plaży, zauważyłem, że od drugiego końca odchodzi alternatywna trasą do T11, mniej stroma i błotnista. W dodatku z szansą na spotkanie tubylców. [emoji16]
Wracając, wykąpałem się też w Palmas i ciekawe jak te dwa bliskie miejsca się różnią. Tutaj piasek jest gruboziarnisty, fale małe i można popływać, bo szybko robi się głęboko.
Taaak, Abraão. Cóż, pierwsze zderzenie z nim jest trudne. Bo bardzo przypomina Władysławowo. Takie trochę ładniejsze, spojniejsze i z mniejszą (by nie powiedzieć bliską zeru) ilością odpustowych atrakcji. Ale poza tym, to to samo. Duża ilość jadłodajni, jeszcze większa ilość miejsc sprzedających aktywności oraz sporo straganów z pamiątkami. Takimi, które dość szybko zostaną zapomniane. Staram się przywozić kochanej żonie jakieś kolczyki, ale tutaj niezbyt jest co wybrać. Sporo modeli jest bardzo podobna do tych, które kupowałem jej jeszcze w czasach narzeczeńskich z polskich "rzemieslniczych" pracowni. Później odkryłem, że podobne modele można dostać dużo taniej na aliexpresie...
A pamiętacie te naciski samorządu bodajże Sopotu by zakazać chodzenia po mieście w strojach kąpielowych? Mam jakieś kompleksy dotyczące mojej sylwetki - ale patrząc na wiele męskich okazów w typowo brazylijskich kąpielówkach, zaczynam je tracić [emoji23]
I też czuć od obsługi wielu lokali, że klient jest tylko chodzącym portfelem. Już nie mówię o doliczaniu 10% za serwis - bo to powszechne w Brazylii, chociaż dla mnie łatwiej by było po prostu podnieść ceny o te 10% zamiast dopisywać gdzieś drobnym drukiem. Ale dużo bardziej to pokazują moje wczorajsze doświadczenia.
(brazylijska wersja "cyganka prawdę ci powie" na drugim planie że świeczką)
Wiele lokali ma ofertę 2 caipirinhe za niższa cenę czy też druga za pół ceny. Wszedłem do jednego lokalu, poprosiłem o to i Pan obsługujący był bardzo zdziwiony ze nie chcę nic więcej. Dostałem jedną, wypiłem i czekam, i czekam. W końcu poszedłem do tego samego pana, zapłaciłem za jedną i poszedłem dalej w miasto. W drugim lokalu jak zamówiłem to samo, to cała obsługa kelnerska (3 osoby) przychodziły się dopytać czy na pewno nie chcę nic do jedzenia. Nie chciałem. Pół godziny później - o suchym pysku - poszedłem szukać szczęścia gdzieś indziej. Gdzieś indziej znowu byli zdziwienie że bez jedzenia. Dostałem jedną i sobie czekam, czekam, czekam. W końcu się wkurzyłem i polazłem do baro-kuchni i znalazłem mojego obsługującego i wydębiłem od niego co było należne. Gdyby napisali ze obowiązuje tylko z konsumpcją - wszystkim byłoby łatwiej...
I tym sposobem, wypije sobie dzisiaj wieczorem piwo że sklepu na murku przy plaży - po co mam sprawiać kłopot innym. A prawie zawsze jak gdzieś jestem, to staram się spędzać wieczory w knajpach czy pubach, but troszkę poznać atmosferę miasta. No ale, nic na siłę.
(w bonusie jeden z bodajże 3 samochodów na wyspie)
Aczkolwiek jak się ten dżentelmen z prawej dowie, że go umieściłem pod tekstem o leczeniu kompleksów sylwetkowych, to pewnie zrobi mi - tak jak wczoraj inni - głośną imprezę pod oknem do 5 rano, bym przypadkiem się nie wyspał [emoji16]@piotrkr kiedyś kupiłem na allegro - najtańszy jaki był w okolicach 35l i miał dolną kieszeń oraz w pasie biodrowym a także możliwość dostępu do głównej komory od dołu https://www.amazon.in/Senterlan-Outdoor ... B00RV35PGI
Buty to vibram fivefingers - świetne buty do biegania ale też i codziennego chodzenia. I mają ten plus, że nie trzeba do nich używać skarpetek, po wyjeździe lądują w pralce. Te tutaj są na grubszej podeszwie tak by za bardzo się nie ślizgać w terenie...Plan dzisiaj był, pójść do Dios Rios, i nawet częściowo go wdrożyłem w życie, ale pewnym momencie zauważyłem że najwyższy szczyt wyspy nie jest zakryty chmurami - w przeciwieństwie do wczoraj i przedwczoraj. Więc nastąpiła szybka zmiana decyzji. Co prawda kosztowało mnie to jakieś sto kilkadziesiąt metrów przewyższenia (czyli tyle musiałem zejść i potem wejść), ale czułem się mocny. Później przekonałem się, że troszkę przeceniam swoją kondycję - ale nie uprzedzajmy faktów.
Ścieżka opisana jest jako ekstremalna, i może aż tak nie jest, natomiast jest trudna. Spore przewyzszenie w krótkim czasie, trudne stopnie w korzeniach czy też trochę skakania po kamieniach. No i uczciwie zapowiadają że można się zgubić. Kilka razy musiałem bawić się w małego Indianina, szukając po korzeniach czy kamieniach otarć, by upewnić się czy to co mi się wydaje ścieżką, jest nią w rzeczywistości...
A i jak wspomniałem wcześniej, trochę przeceniłem swoje siły - pod koniec robiłem sobie chwilę na oddech co 50-100 metrów. No i na szczycie było mi trochę chłodno bo wieje, a ja nie miałem nic na sobie suchego. Koszulka - można było wyrzymać, spodenki - mokre. Nawet buty były mokre. W pewnym momencie nawet ekran telefonu stwierdził że się już nie bawi - też dlatego niektóre zdjęcia są troszkę rozmazane.