+1
Woy 1 lutego 2021 19:34
20210102_185404.jpg



20210102_185639.jpg


Następnego dnia rano wybrałem się na spice tour, wycieczkę na lokalną farmę z przyprawami. I przyznam, że był to dobry wybór – na niewielkim terenie zgromadzono chyba wszystkie drzewa i krzewy, które uprawia się na Zanzibarze, m.in. kawę, wanilię, goździki, pieprz oraz wiele owoców. Całość jest oczywiście mocno pod turystę, z pokazami tańców, wspinania się na palmę, ozdobami z liści itd., ale i tak moim zdaniem warto.

20210103_102929.jpg



20210103_110739.jpg



20210103_112712.jpg

Cz. V

Z Zanzibaru późno w nocy przyleciałem lokalną linią Precision Air na lotnisko Kilimandżaro i za 40$ zamówiony wcześniej taksówkarz zawiózł mnie do hotelu w Aruszy. Nie wiedziałem, że Precision Air ma swój shuttle bus, który za 10 tys. szylingów (około 5$) zawozi pasażerów do Aruszy. Oficjalna cena taksówki z lotniska to 50 $.

Następnego dnia o 8 rano czekał na mnie człowiek z firmy organizującej safari. Przyjechaliśmy do centrum, w którym zbierają się wszyscy pasażerowie dżipów i czekałem jakąś godzinę na zebranie się grupy. Pierwszego dnia był ze mną Hiszpan, Francuz, Łotyszka, Szwajcar i dwoje Ukraińców. 7 osób to jednak za dużo, bo siódma osoba musi siedzieć obok kierowcy i nie widzi tak dobrze, jak pozostali.

Rozpoczęliśmy zwiedzanie od Parku Narodowego Tarangire, znanego ze swojej populacji słoni oraz nagromadzenia baobabów. Z naszej siódemki tylko ja byłem „weteranem” safari, dla pozostałych był to pierwszy raz. Różnica jest ogromna – „pospolite” zwierzęta typu słoń czy żyrafa innych zachwycały, ja traktowałem je z większym dystansem. I powiem, że chyba już nigdy safari nie wywoła we mnie takiej ekscytacji, jak w pierwszym dniu. Sam park był w porządku, faktycznie widok zwierząt na tle baobabów jest bardzo fotogeniczny. Widzieliśmy kilka lwów, a z nowych dla mnie zwierząt strusia i ciekawe ptaki, w tym koronnika – ptaka, który znajduje się na fladze Ugandy.



20210104_115658.jpg



20210104_150438.jpg



20210104_161556.jpg



DSC00170.JPG



DSC00145.JPG



DSC00147.JPG



DSC00149.JPG



DSC00161.JPG



Wieczór spędziliśmy na górze z widokiem na jezioro Manyara, gdzie miejscowi urządzili mzungu wspaniały pokaz gimnastyczny.

20210104_201414.jpg



Następnego dnia po sporych roszadach w ekipie udaliśmy się w stronę Parku Narodowego Serengeti, po drodze przejeżdżając przez obszar chroniony Ngorongoro i mogąc rzucić z góry okiem na ten wspaniały zielony krater.


20210105_112018.jpg



Paradoksalnie najwięcej zwierząt – tysiące zebr i antylop gnu – widzieliśmy nie w parkach narodowych, ale na drodze pomiędzy Ngorongoro a Serengeti. Styczeń to czas, w którym zwierzęta migrujące z Masai Mara w Kenii nie dochodzą jeszcze do Serengeti. Miesiąc później te tysiące zwierząt doszłyby już do parku, czekając na porę deszczową.


20210105_121227.jpg



20210105_130735.jpg



20210105_131911.jpg



DSC00184.JPG



Następny wpis będzie już z samego Serengeti i wnętrza krateru Ngorongoro.Cz. VI – Park Narodowy Serengeti i Obszar Chroniony Ngorongoro

Po południu przekroczyliśmy bramy Parku Narodowego Serengeti. Z uwagi na to, że wstęp do parku jest ważny tylko 24 godziny, firmy organizujące safari starają się maksymalnie wykorzystać ten czas, jednocześnie sprzedając to tak, jakby turysta miał spędzić w parku dwa dni. W naszym przypadku było to safari popołudniowe – od 14.00 do około 18.00, i z rana od 7.00 do ok. 14.00, wliczając w to posiłek i dojazd do bramy. Serengeti to ogromny, porośnięty trawą płaskowyż, jedynie z rzadka porośnięty drzewami. Po dużych deszczach trawa jest tam tak duża, że mniejszych zwierząt, w tym drapieżnych kotów, prawie nie widać. W styczniu jeszcze mocno nie pada i teoretycznie jest to najlepszy czas na zobaczenie drapieżników. My jednak szczęścia nie mieliśmy – poza kilkoma lwami nie udało się zobaczyć ani geparda ani lamparta. Widzieliśmy za to serwala, wyglądającego niemal jak gepard, tylko w miniaturze.


DSC00191.JPG


No i oczywiście sporo innych zwierząt…

DSC00222.JPG



DSC00248.JPG



20210105_140129.jpg



20210106_070758.jpg




DSC00175.JPG



DSC00219.JPG


Jedną noc spędziliśmy w domkach w samym środku Serengeti, słuchając wycia hien, które podchodziły niemal pod same domki. Hiena zasadniczo nie jest niebezpieczna dla ludzi, ale przewodnik opowiadał o niedawnym przypadku, gdy to zwierzę zagryzło dwójkę śpiących przy ognisku starszych ludzi.

Drugą noc, po opuszczeniu Serengeti, spędziliśmy już w namiotach nad samym brzegiem kaldery Ngorongoro. 2-osobowe namioty są bardzo prymitywne, ale na miejscu (w tym przypadku Simba Camp II) jest m.in. gorący prysznic. Nie jest tak źle, ale jeśli komuś to nie wystarcza, może spędzić noc w lodge, słono za to dopłacając.

20210107_074248.jpg



Z samego rana wjechaliśmy do krateru Ngorongoro, największej niewypełnionej jeziorem kaldery na Ziemi. Na w sumie niewielkim terenie żyje około 25 tys. dużych ssaków, które nigdy nie mają szansy opuścić wnętrza krateru. Warunki do życia mają idealne, w Ngorongoro sporo pada i, w odróżnieniu do Serengeti, kaldera tonęła w zieleni – między innymi stąd jest czasami nazywana Ogrodem Edenu.

Wjazd do Ngorngoro jest ściśle limitowany, płaci się 300$ od samochodu (i to niezależnie od biletu wstępu do samego parku!), który ma prawo przebywać tam tylko 6 godzin – żeby wrócić do Aruszy o normalnej porze, trzeba zaczynać zwiedzanie wcześnie rano. Jest tylko jedna droga do wjazdu i jedna do wyjazdu. Widokowo jest wspaniale, ale jeśli chodzi o zwierzęta, byłem trochę rozczarowany. Spodziewałem się zobaczyć nosorożce, których populacja zamieszkuje Ngorongoro i nawet je widziałem, tyle że z tak daleka, że niewiele odróżniały się od białej kropki. No, ale trochę innych zwierząt udało się zobaczyć..

20210107_085826.jpg



20210107_095804.jpg



20210107_111203.jpg



DSC00306.JPG



DSC00309.JPG



DSC00311.JPG



DSC00328.JPG



Creme de la creme były wspaniałe samce lwów, spacerujące jakby nigdy nic pośród chyba kilkudziesięciu dżipów.


20210107_082629.jpg



20210107_083059.jpg



20210107_083519.jpg



Lew to prawdziwy król sawanny – nie boi się niczego, obecność człowieka zdaje się nie robić na nim żadnego wrażenia. Za to sam robi wielkie wrażenie – antylopy czy gazele robią się wyjątkowo czujne, gdy podchodzi...

DSC00294.JPG


Lwy były kiedyś obiektem rytualnych polowań wśród Masajów – grupa młodych ludzi wybierała się na lwa uzbrojona tylko w dzidy i łuki a ten, który pierwszy rzucił dzidą, otrzymywał zaszczytny tytuł wojownika. Pozostali musieli obejść się smakiem. Dziś ten zwyczaj zaniknął, oficjalnie zabroniony przez rząd.Część VII - ostatnia

Przedostatniego dnia wypożyczonym po paskarskich cenach autem udałem się na jednodniowy trekking po Parku Narodowym Kilimandżaro. Nie miałem czasu, a po prawdzie też ochoty, na zdobywanie szczytu, ale chciałem poczuć trochę górę i odhaczyć kolejne miejsce z listy UNESCO. Przyjemność jest dość droga – wejście do parku kosztuje 87$, wynajęcie obowiązkowego przewodnika to kolejne 35$, nie wspominając o transporcie do parku. W niecałe 3h pokonałem 900 m różnicy wysokości, dochodząc do pierwszej stacji na „Coca-Cola Route” z Bramy Machame do Mandara Hut na wysokości 2700 m n.p.m. Z Mandara Hut zobaczyłem jeszcze krater Maundi. Czy było warto? Mam wątpliwości. Droga do pierwszej stacji wiedzie przez las tropikalny który widziałem już w życiu wiele razy, co oznacza, że nic specjalnie wyjątkowego nie doświadczyłem. Nabawiłem się za to pęcherzy i dwa następne dni chodziłem w klapkach.


20210108_100643.jpg



20210108_103104.jpg



20210108_091825.jpg



20210108_131746.jpg



Może niedługo takie poświęcenie w ogóle nie będzie konieczne i na Kilimandżaro będzie można wjechać kolejką górską… Pomysł wydaje się absurdalny i nierealny, ale okazuje się, że jest poważnie rozważany!
https://www.outsideonline.com/2420863/cable-car-mount-kilimanjaro#close

Samego szczytu podczas trekkingu nie widziałem, ale dwa dni później zaprezentował mi się pięknie z samolotu.

20210110_172004.jpg


Moim przewodnikiem był Solomon, który w swojej karierze przeszedł wszystkie szczeble kariery od tragarza, poprzez kucharza, asystenta przewodnika do pełnego przewodnika. Solomon nie ma agencji turystycznej, ale bardzo chce samodzielnie organizować wyprawy i zna w okolicy wszystkich. Gdyby ktoś był zainteresowany zdobyciem Kilimandżaro naprawdę po kosztach, podaję mail selehonguo99@gmail.com i telefon +255788468370.

Wracając do Aruszy, na przedmieściach miasta rzucił mi się w oczy napis po polsku! Okazuje się, że nieopodal, w miejscowości Tengeru, jest cmentarz polskich uchodźców, których los rzucił tutaj po ewakuacji armii Andersa z Iranu. Cmentarz jest wspaniale odnowiony dzięki staraniom rządu polskiego, a najnowszy grób pochodzi z 2015 r. Z głównej drogi do cmentarza jest tylko 5 km, ale po fatalnej drodze – Tanzania już tak ma, że po zjechaniu z asfaltu droga zamienia się w zupełnie tragiczną.
O obozie i cmentarzu można więcej poczytać tutaj:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Ob%C3%B3z_w_Tengeru


20210108_183710.jpg



20210108_184109.jpg



20210108_184413.jpg



DSC00354.JPG



Ostatniego dnia wybrałem się w długą, 250-kilometrową drogę do Kolo, małej wioski mniej więcej w połowie drogi z Aruszy do Dodomy, znanej ze swoich wpisanych na listę UNESCO rysunków naskalnych (stanowisko nazywa się Kondoa, od nazwy najbliższego wielkiego miasta). Zwiedzanie popularnych tanzańskich atrakcji ma tę wadę, że ciężko jest je zorganizować samemu – najlepszą, a czasem jedyną opcją jest wykupienie safari. To nie jest mój ulubiony styl zwiedzania, a gdy biuro podróży zaproponowało mi 400$ za 2-dniową wycieczkę do Kolo z Aruszy, bez wahania wypożyczyłem samochód i pojechałem tam samodzielnie. Samo wypożyczenie też nie należy do najtańszych – za najmniejszy wariant Toyoty Rav 4 standardowa stawka wynosi 80$ za dzień, ale dawało mi upragnioną swobodę.

Droga, wybudowana zaledwie 5 lat wcześniej, jest tu bardzo dobra i równa, choć prowadzi przez wiele wiosek i miast. W tym wypadku to nawet zaleta, bo można z bliska obserwować życie mieszkańców – w sobotę było to szczególnie przyjemne, bo zdaje się, że to dzień targowy.

Wszelkiego rodzaju obszary zabudowane, z limitem prędkości do 50 km/h, to też raj dla tanzańskiej policji. Policji na drogach w Tanzanii jest bez liku i sam się zdziwiłem, dlaczego na trasie Arusza – Moszi – Arusza ani razu nie zostałem zatrzymany. W drodze do Kolo nie miałem takiego szczęścia – zatrzymał mnie policjant, twierdząc, że przekroczyłem prędkość. Zaprotestowałem, na co polecił zawrócić i podjechać do zaparkowanej 200 metrów dalej ciężarówki. A tam ukryty w kabinie siedział policjant z radarem. Drugi raz zostałem złapany, gdy policjant zrobił mi zdjęcie idealnie na znaku ograniczenia prędkości – zdążyłem zwolnić do 60 km/h, ale to nie wystarczyło.

„This is Tanzania, man” – powiedział do mnie jeden ze złapanych na ograniczeniu kierowców. Stawka mandatu wynosi 30k TZS (około 12$), niezależnie od wykroczenia. Tanzańskie zatrzymania oznaczały, że w ciągu dwóch tygodniu dostałem mandaty z trzech różnych kontynentów – poza Tanzanią z Polski (pierwszy raz od 10 lat!) i korespondencyjnie z Brazylii za wykroczenie z początku miesiąca.

Visitors Center znajduje się tuż przy samej drodze Arusha-Dodoma, nie ma możliwości go przegapić. Na miejscu czeka podobno kilku przewodników, więc nie trzeba nic rezerwować wcześniej – tym bardziej, że, jak widziałem w księdze wizyt, turystów nie ma zbyt wielu. Mój przewodnik był szczerze zdziwiony widząc mzungu bez kierowcy i myślał, że na stałe mieszkam w Tanzanii. Uprawniałoby mnie to do sporej zniżki w opłacie.

Przewodnik dał mi możliwość dojechania do różnych miejsc ze sztuką naskalną, ale odniosłem wrażenie, że zniechęcał do zwiedzania innych stanowisk niż najbliższe, tj. B1, B2 i B3. Biorąc pod uwagę ograniczenia czasowe i nie chcąc wracać po zmroku, zdecydowałem się tylko na nie. Są oddalone kilka kilometrów od Visitors Center, po bardzo słabej drodze, która, choć nie wygląda, może być pokonana normalnym samochodem (sam widziałem, jak zrobili to strażnicy parkowi). Stanowiska B1, B2 i B3 są położone w jaskiniach na wzgórzach, wymagających trochę wspinaczki (dość wymagającej, ale bez przesady – ja pokonałem trasę w klapkach, mając strasznie obolałe stopy po trekkingu na Kilimandżaro dnia poprzedniego). Plusem są ładne widoki na najbliższą okolicę.

Jeśli chodzi o samą sztukę naskalną, dostałem to, czego się spodziewałem, ale nie doznałem efektu wow. Rysunki przedstawiają standardowe zwierzęta, sceny polowań i życia codziennego. Choć wydawały się dość wyraźne, na zdjęciach pokazują się dość przybladłe. W porównaniu ze wspaniałymi (i sporo starszymi) rysunkami z Serra da Capivara w Brazylii, widzianymi przeze mnie miesiąc wcześniej, wypadają słabiej.


20210109_112115.jpg



20210109_112123mały.jpg



20210109_112146.jpg




Dodaj Komentarz

Komentarze (10)

palomino 2 lutego 2021 07:59 Odpowiedz
Co do ugryzienia to obserwuj miejsce. Jak zacznie robic sie czerwone, zaognione i dziwnie to lepiej idz do ichniejszego lekarza. Kolezance po takim pojedynczym ugryzieniu wycinali larwe spod skory.Zdjecia piekne
jerzy5 2 lutego 2021 23:48 Odpowiedz
Pisz dalej , bo czekam z niecierpliwością, też tak zamierzałem, ale nie wyszło, więc po tej relacji, zwłaszcza po zdjęciach mam nadzieję że wróce do tematu
m-karol 3 lutego 2021 21:54 Odpowiedz
Super relacja. Czekamy na dalszy ciąg oraz szczegóły dotyczące logistyki i kosztów safari
ann-a-k 5 lutego 2021 05:08 Odpowiedz
Świetna relacja! Jesli nic sie nie zmieni , 8 marca takze lece do Tanzanii , ba nawet mam zaplanowane Safari w ... Selous takze czekam z wypiekami na kazdy kolejny odcinek :)
monroe 9 lutego 2021 23:08 Odpowiedz
Woy napisał:zagraniczni turyści przybywający z Dar otrzymują pieczątkę Zanzibaru (co ciekawe, przy wylocie pieczątek nie ma)Przy wylocie też są ;)Co do relacji - dzięki, bardzo przydatna odnośnie safari w Tanzanii. Jeśli Tanzania nadal będzie dla nas tak łatwo dostępna to z pewnością skorzystam z niej do planowania :)
woy 10 lutego 2021 17:08 Odpowiedz
@monroe To chyba zależy dokąd wylatujesz. Ja leciałem z Zanzibaru do Dar i żadnej pieczątki nie otrzymałem.
monroe 10 lutego 2021 17:08 Odpowiedz
A to pewnie tak, myślałem, że opuszczałeś Tanzanię.
cccc 12 lutego 2021 23:08 Odpowiedz
@Woy swietnie fotki, a moge zapytac przez jaka agencje zamawiales Serengeti i Ngorongoro i jaka byla cena?Pozdr.
woy 13 lutego 2021 12:08 Odpowiedz
@cccc Dzięki. Jeszcze jeden, max dwa wpisy i wszystko podsumuję, wraz z nazwami agencji i cenami.
sudoku 13 lutego 2021 12:08 Odpowiedz
Afryka to zdecydowanie mój ulubiony kontynent i rozważam Serengeti jako miejsce powrotu tamże, więc wszelkie praktyczne informacje będą mile widziane.Zdjęcia i na pewno też Twoje wrażenia fantastyczne.