+1
zuzanna_89 27 grudnia 2019 08:58
IMG100.jpg




IMG101.jpg



Szlak nad samym jeziorem jest dość mocno uczęszczany i jeśli będziecie w okolicy to zdecydowanie pojecam wybrać się dalej niż tylko krótki spacer nad jeziorem. Trasa do schroniska w Plain of Six Glaciers (jakby ktoś szedł od Lake Louise) jest względnie płaska i łatwa. Włączając w to Little Beehive i Lake Agnes zrobiliśmy tego dnia ponad 21km w niecałe 7h (z dwiema długimi przerwami).

Jeszcze wrzucę cennik wypożyczalni kajaków, jakby ktoś miał ochotę popływać po Lake Louise ;)


IMG102.jpg



Dotarliśmy do samochodu i ruszyliśmy do naszego kolejnego lokum – hostelu w Canmore. Rezerwując noclegi chciałam zostać tam dłużej, ale Canmore jest bardzo oblegane i nie było już miejsc w naszym przedziale cenowym nie licząc tych dwóch nocy. Co ciekawe, miejsce nazywało się Canmore Hotel Hostel (to hotel czy hostel?) i już przy rezerwacji ostrzegali, że odbywają się u nich głośne imprezy i chcącym pospać radzili zaopatrzyć się w zatyczki do uszu. No nic, zobaczymy co to będzie.

Trasa z Lake Louise do Canmore jest bardzo ładna. Nie myślałam, że będzie tam droga szybkiego ruchu, a tu proszę.


IMG103.jpg



Na miejscu zagadka się wyjaśniła - kiedyś w tym miejscu był Canmore Hotel, teraz jest to hostel ;) Zameldowaliśmy się, wykąpaliśmy i poszliśmy coś zjeść. Po raz pierwszy mieszkaliśmy w miejscu, z którego można było dojść pieszo do knajp czy sklepu. Mieszkaliśmy w centrum! Ale fajnie :) To widok spod hostelu:


IMG104.jpg



Po kolacji poszliśmy jeszcze na mały spacer po mieście. Natrafiliśmy między innymi na sklep z cukierkami, w którym sprzedawano znajomo wyglądające słodycze:


IMG105.jpg



Dalej trafiliśmy na małą galerię sztuki miejscowego artysty, Jasona Cartera, którego dzieła bardzo nam się spodobały (można je zobaczyć między innymi na lotnisku w Calgary). Zamieniliśmy z nim kilka słów, a ponieważ nie było nas stać na obraz kupiliśmy pocztówki z reprodukcjami.


IMG106.jpg




IMG109.jpg



Canmore jest pięknie położone i trochę żałowałam, że jesteśmy tu tylko na 2 noce. Pospacerowaliśmy, a jak już się ściemniło wróciliśmy do hostelu.


IMG107.jpg




IMG108.jpg



Ależ to był piękny dzień!Dzień 6: 3.09.2019 Banff

To była ciężka noc. Impreza w kuchni rozpoczęła się około 21 i trwała do 4 nad ranem. Ja budziłam się kilka razy w nocy, mój mąż w ogóle nie mógł spać. Nie kumam co za ludzie przyjeżdżają w góry imprezować do rana... Szczególnie słychać było jakąś tępą laskę, która nieźle podpita usilnie szukała zainteresowania wśród kolesi. Tak więc lokalizacja hostelu fajna, ale info o imprezach nieprzesadzone. Obudziliśmy się o 7:30 i jedząc śniadanie staraliśmy się być bardzo głośni, żeby choć trochę imprezowiczom dokuczyć ;) Nie wiem czy się udało. Canmore o poranku również prezentowało się pięknie.


IMG110.JPG



Dziś chcieliśmy pojechać nad Morraine Lake i przejść się na jakiś szlak w jego okolicy. Z Morraine Lake jest jeden problem – dojazd. Parking jest mały i szybko się zapełnia (w sezonie około 5:30 rano, bo ludzie przyjeżdżają na wschód słońca). Potem droga dojazdowa jest zamykana i wpuszczane są tylko pojedyncze samochody, jeśli akurat ktoś wyjedzie z parkingu. Jest też opcja dojazdu autobusem, problem jest tylko taki, że autobus jedzie z parkingu Park and Ride przy głównej drodze najpierw pod Lake Louise, a tam trzeba się przesiąść na kolejny autobus do Morraine Lake. Powrotny jedzie już prosto na Park and Ride. Jest to o tyle niewygodne, że im później tym dłuższe są kolejki do autobusów, można stać ponad godzinę, więc traci się sporo czasu. Oczywiście do Morraine Lake można też dojść pieszo, ale jest to 14km z Lake Louise, więc kawał drogi.

Na razie liczyliśmy na cud, że może akurat ktoś będzie wyjeżdżał zobaczywszy już wschód słońca i uda nam się zaparkować pod Morraine Lake. Niestety, nic z tego. Droga dojazdowa była zamknięta – parking pełen. Krążyliśmy chyba z pół godziny, raz nawet kogoś, kto jechał przed nami wpuszczono, ale nas już nie. Pojechaliśmy więc na parking Park and Ride w miejscowości Lake Louise, a tam kolejka do autobusu na ponad godzinę. O nie, tyle nie będziemy stali. Okazało się, że rano (między 6 a 7:30) jeździ też autobus bezpośrednio z Park and Ride nad Morraine Lake. Postanowiliśmy, że jutro nim pojedziemy (co oznaczało, że będziemy musieli wstać o 5), a dziś będziemy realizować plan awaryjny, czyli Johnston Canyon i pranie ;)

Zanim dojechaliśmy w okolice kanionu było już na tyle późno, że oczywiście tam też parking był pełen. Na szczęście można było stawać wzdłuż drogi i tak też zrobiliśmy.


IMG111.JPG



Niestety, przez problemu z dojazdem nad Morraine Lake, a także kiepską noc byliśmy już nieźle wkurzeni, dodatkowo tłumy na trasie nie poprawiały nam humorów. Byliśmy już w kanionie Maligne i może przez to Johnston Canyon nie wydawał nam się specjalnie ekscytujący.


IMG112.JPG




IMG113.JPG



Dopiero tęcza przy Upper Falls poprawiła nam humor :)


IMG114.JPG



Upper Falls z góry:


IMG115.JPG



Ponieważ czas mieliśmy dobry postanowiliśmy kontynuować spacer do Ink Pots – źródeł o rzekomo pięknych kolorach. Z Upper Falls to 3km łatwą trasą (ale byliśmy zmęczeni po wczorajszym chodzeniu, więc nie było aż tak lekko). Ludzi było tam już znacznie mniej i liczyliśmy na to, że może spotkamy znowu misia – niedoczekanie! Po około 2km w lesie pomiędzy drzewami zaczęły prześwitywać góry.


IMG116.JPG



A po kolejnym kilometrze (na oko) wyszliśmy z lasu na prześliczną polanę.


IMG117.JPG



Jeszcze tylko kilka kroków i już widzieliśmy cel naszej trasy – turkusowe źródła!


IMG118.JPG




IMG119.JPG



A gdy podeszło się bliżej do wody i przyjrzało się jej z bliska można było zauważyć bąbelki – miejsca, w których wybija woda. Niesamowite :)


IMG120.JPG



Lunch w okolicy źródełek, w słońcu i z pięknym widokiem – bardzo przyjemny! Oczywiście widoki te nie mogą równać się z Morraine Lake, ale tam pojedziemy jutro (taką mamy nadzieję).

Po powrocie do samochodu było jeszcze dość wcześnie, więc postanowiliśmy w drodze powrotnej do Canmore zahaczyć o Banff. Nic specjalnego, ale będąc w okolicy można wstąpić.


IMG121.jpg



W Banff jest sporo sklepów z pamiątkami. Chyba najbardziej trafioną pamiątką jaką kupiliśmy była foremka do ciasteczek w kształcie liścia klonowego, którą kupiłam mamie – wszystkie koleżanki jej zazdroszczą :D

Tego dnia zrobiliśmy też pranie w pralni wyglądającej jakby żywcem wyciągnięta z filmu.


IMG122.JPG



A na kolację poszliśmy do włoskiej knajpy, której zdecydowanie nie polecam (nazywała się Santa Lucia Trattoria, w samym centrum Canmore). Jeszcze lasagna była niezła, ale pizza to naprawdę nie była podobna do pizzy. Niestety pizza nie tylko była niedobra, ale i spowodowała zatrucie żołądkowe, więc tej nocy (mimo że mieliśmy już zatyczki do uszu) też nie mogliśmy spać :/Ojej, zazdroszczę, te czasy już chyba minęły... Szczególnie w miejscach łatwo dostępnych (blisko parkingów) są prawdziwe chmary Azjatów (Hindusów i Chińczyków). Na szczęście bardzo niewielu decyduje się na trekking, więc szlaki są wciąż pustawe. A i tak byliśmy we wrześniu, podobno w sierpniu jest jeszcze gorzej!Dzień 7: 4.09.2019 Banff

Ostatni dzień w Banff, o 19 mamy samolot do Seattle. Trochę szkoda, że tak szybko to minęło, ale z drugiej strony jesteśmy ciekawi Seattle (a także Vancouver Island, ale to później). Dziś dzień zaczynamy wcześnie, bo wstajemy o 5, żeby zdążyć się spakować i przed 6 wyjechać. Noc była kiepska ze względu na pizzę, która nam zaszkodziła, no ale co zrobić – Morraine Lake trzeba zobaczyć! Odpoczniemy po powrocie do Polski ;)

Jedziemy najpierw bezpośrednio nad Morraine Lake – oczywiście parking jest pełen i nie wpuszczają samochodów (byliśmy tam o 6:50). W takim razie kierujemy się na Park and Ride, jestem już zestresowana, bo docieramy zbyt późno, żeby zdążyć na autobus o 7:00 i zostaje tylko ten o 7:30. A co jeśli już nie będzie biletów? Na szczęście parking o tej godzinie jest prawie pusty.


IMG123.jpg



Biegnę szybko do kasy i kupuję bilety :) Było jeszcze sporo. Ustawiamy się więc w kolejkę do szkolnego busa i o 7:30 ruszamy. Autobus jest pełen, ostatnich chętnych niestety musiano odprawić z kwitkiem.

Jazda trwa jakieś 20 minut. Parking na który docieramy faktycznie jest wypełniony po brzegi. Kilka kroków i jesteśmy nad upragnionym Morraine Lake. Nie wiem czemu ludzie przyjeżdżają tu na wschód słońca, jesteśmy jakieś pół godziny po wschodzie i widok naprawdę nie jest szałowy – w tak słabym oświetleniu:


IMG124.JPG



Z Morraine Lake wybraliśmy się do Larch Valley (doliny modrzewi). Na trasie znowu wszędzie były ostrzeżenia o niedźwiedziach, mało osób i byliśmy pewni, że jakiegoś spotkamy. Niedoczekanie! Dojście do doliny zajęło nam około 1h20, było to strome podejście i po drodze sukcesywnie się rozbieraliśmy (zaczynaliśmy w polarach, czapkach itd, było niewiele powyżej 0). Dolina jest śliczna.


IMG125.jpg




IMG126.JPG




IMG127.jpg



Pierwotnie planowaliśmy iść dalej, na Sentinel Pass, ale trochę się obawialiśmy czy zdążymy, a też nie chcieliśmy się wykończyć. Postanowiliśmy zjeść śniadanie nad potokiem i wracać nad Morraine Lake.


IMG128.JPG



Kiedy dotarliśmy z powrotem nad jezioro było już około 10:30 i prezentowało się ono znacznie lepiej.


IMG129.jpg



Jak wszyscy turyści skierowaliśmy się następnie na tzw. kupę kamieni (ang. pile of rocks) skąd jest najlepszy widok na jezioro. Wejście to jakieś 5-10 minut, prowadzi tam normalna ścieżka wbrew nazwie mogącej sugerować chybotliwe kamienie. Na szczycie jest trochę ludzi, ale widok zwala z nóg.


IMG130.jpg



Wystarczy jednak trochę pokombinować i można zrobić dobre zdjęcie.


IMG131.JPG



Ja chciałam jeszcze jedno zdjęcie – zdjęcie z okładki ;)


IMG132.JPG



Jak się przyjrzycie dobrze, to widać, że koło mnie przysiadła wiewiórka!

No, jestem usatysfakcjonowana. Udało się zobaczyć Morraine Lake i okazało się tak piękne jak myśleliśmy :D Można jechać dalej!

Wsiedliśmy do autobusu i pojechaliśmy na parking. Tam zjedliśmy lunch w towarzystwie kruka ;)


IMG133.jpg



Dojazd na lotnisko z Lake Louise to 2h. W Calgary mijamy wioskę olimpijską powstałą jeszcze przed naszym urodzeniem.


IMG134.jpg



Na lotnisku jesteśmy 3h przed czasem, ale że to lot do USA to nigdy nie wiadomo jak pójdzie. Szczególnie, że ja mam wizę na nazwisko panieńskie i trochę się obawiałam, czy nie będzie problemów przez to, że teraz mam inne (podwójne) nazwisko. Przed wyjazdem oczywiście próbowałam się zorientować jak to jest – przecież jestem tą samą osobą, to nie powinni mi chyba kazać wyrabiać nowej wizy? Okazuje się, że choć oficjalne stanowisko ambasady mówiło o konieczności wyrabiania nowej wizy po ślubie (w przypadku nowego nazwiska), tak w praktyce nie ma problemu z wjazdem na starej wizie. Niektóre osoby sugerowały zaopatrzenie się w międzynarodowy akt ślubu i tak zrobiłam. Nie było problemów.

Lecąc do USA z Calgary jest o tyle fajnie, że wszystkie formalności wjazdowe do USA załatwia się już po stronie kanadyjskiej. Jest to świetnym rozwiązaniem, bo po przylocie jesteśmy traktowani jakbyśmy przylecieli z USA – nie ma żadnych kontroli i można szybciutko wyjść na miasto. Ogromna oszczędność czasu. Wracając jeszcze do strony kanadyjskiej – znów wszystko załatwialiśmy w automatach (skanowanie paszportów i wiz, odpowiadanie na pytania czy przewozimy broń/narkotyki itp.). Na koniec z wydrukowanym podsumowaniem podchodziło się do celnika i już – oficjalnie jesteśmy w USA :D


IMG135.JPG



Jakby ktoś chciał zaliczyć wszystkie czerwone krzesła (lokalizacje można znaleźć tutaj: https://www.pc.gc.ca/en/voyage-travel/chaises-chairs), to są też na lotnisku (a przynajmniej po tej amerykańskiej stronie).


IMG136.jpg



Są też obrazy naszego ulubionego twórcy z Canmore :)


IMG137.jpg



Samolot linii Alaska Airlines był malutki – Embraer QX E175 (wiem, bo zrobiłam zdjęcie tej informacji ;), ale na szczęście nie rzucało nami specjalnie. W ramach najtańszej taryfy dostaliśmy nawet napoje ze Starbucksa ;)


IMG138.JPG



Za słabo znam geografię tych okolic, nie wiedziałam, że to będzie tak widowiskowy lot. Akurat trafiły nam się miejsca z dobrej strony i sporą część trasy mogliśmy podziwiać góry.


IMG139.jpg




IMG140.jpg



Na koniec przelecieliśmy nad miastem, aby wylądować na lotnisku Tacoma. Wysiedliśmy, odebraliśmy plecak i postanowiliśmy zamówić Ubera do hotelu. Wiadomo, w USA transport publiczny nie jest specjalnie popularny i dojazd z lotniska zająłby nam jakieś 2-3 razy dłużej niż Uberem. Dodatkowo w Seattle była opcja Uber Pool – aplikacja łączy osoby jadące w podobnym kierunku i dzięki temu jest taniej (i mniej szkodliwie dla środowiska :). Tym razem mimo zaznaczonej opcji Uber Pool jechaliśmy sami. Co ciekawe, na lotnisku w Seattle jest specjalne miejsce gdzie kierowcy Ubera (i podobnych) podjeżdżają po pasażerów.


IMG141.jpg



Dobre rozwiązanie, bo nie trzeba się szukać.
W pół godziny dojechaliśmy do naszego hotelu w Queen Anne (okolice Space Needle). Byliśmy bardzo podeksycotwani, że znów jesteśmy w USA – co tu dużo mówić, bardzo lubimy odwiedzać ten kraj, jakoś tak swojsko człowiek się tam czuje. Była już 22, więc odpuściliśmy sobie chodzenie po okolicy, pooglądaliśmy sobie za do amerykańską telewizję. Bardzo ciekawe doświadczenie, szczególnie reklamy są zupełnie inne niż u nas. Kolejny dzień to jedyny pełny w Seattle, więc będzie intensywnie :)Dzien 8: 5.09.2019 Seattle

Teoretycznie z Calgary mogliśmy polecieć prosto do Vancouver, po co zahaczać o Seattle? Powodów było kilka – po pierwsze i najważniejsze, w okolicach Seattle mam rodzinę, więc skoro jesteśmy w okolicy to czemu by się nie spotkać. Prócz tego po prostu lubimy USA i chcieliśmy odwiedzić ten kraj będąc tak blisko. Chcieliśmy też wykorzystać wizę (nie wiedzieliśmy, że to nasz ostatni wjazd na wizie!).

Obudziliśmy się wcześnie, przed 7. O 12 mieliśmy jechać do rodziny (jakieś 30km od Seattle), więc mieliśmy trochę czasu na zwiedzanie. Po śniadaniu wybraliśmy się Uberem do Ballard zobaczyć tamę i drabinę dla ryb (fish ladder). Postawienie tamy powoduje, że ryby (głównie łososie) nie mogą migrować w górę rzeki na tarło, dlatego dobrym rozwiązaniem są drabiny dla ryb. Są to po prostu zbiorniki z wodą wzdłuż tamy, dzięki którym ryby mogą się przemieszczać w górę/dół rzeki. Bardzo chciałam to zobaczyć, szczególnie, że we wrześniu podobno mnóstwo ryb tamtędy migruje!

Poranek był piękny, a okolice tamy bardzo urokliwe.


IMG142.jpg



Szybko okazało się, że jesteśmy w dobrym miejscu :D


IMG143.JPG



Wejście jest otwarte bodajże od 8 (byliśmy przed 9) i jest darmowe. 2 razy dziennie, o 13 i 15, organizowane są też wycieczki z przewodnikiem. Aby obejrzeć drabinę trzeba zejść kilka schodków w dół:


IMG144.jpg



W tych „okienkach” powinniśmy móc obserwować łososie. Jak widać jednak żadnego nie było... Za to sporo informacji na wyświetlaczach (łącznie z filmem) i tablicach. W końcu, zupełnie bezszelestnie i nie wiadomo skąd, w jednym okienku pojawił się łosoś!


IMG145.JPG



Nie bardzo mu się spieszyło, ale powoli przemieszczał się w górę rzeki, aż zniknął nam z oczu. Mogliśmy iść dalej :)

Nie spodziewaliśmy się innych zwierząt, a tu proszę, gdy przechadzaliśmy się po tamie:


IMG146.jpg



Foka. Miejscowi chyba podśmiewywali się z nas, że zachwycamy się foką, ale co tam ;)

Po drugiej (północnej) stronie tamy jest niewielki, ale bardzo ładny park.


IMG147.jpg



W sumie w okolicach tamy byliśmy jakieś 45 minut po czym postanowiliśmy jechać dalej. Przy kawiarni udało się złapać internet i zamówiliśmy Ubera. Czekając zauważyłam ciekawą ściankę wspinaczkową.


IMG148.JPG



Kierowca Ubera trafił się bardzo gadatliwy, dzięki temu sporo dowiedzieliśmy się o dzielnicy Ballard. Kiedyś były to tereny przemysłowe, teraz podobno najmodniejsza hipsterska miejscówka, ceny mieszkań poszybowały w górę, jest sporo knajp itp.
Uberem pojechaliśmy do chyba najsłynniejszego miejsca w Seattle – Pike Market. Trochę jak nasza hala targowa w Gdyni ;)


IMG149.JPG



No dobra, z zewnątrz może nie, ale w środku to (jak dla mnie) naprawdę nic specjalnego. Przeszliśmy się po nabrzeżu, doszliśmy do Parku Rzeźb Olimpijskich i stamtąd do hotelu. Przebraliśmy się i pojechaliśmy do rodziny. Po drodze mogliśmy podziwiać przedmieścia Seattle, w tym dom Billa Gates’a i miejsce gdzie mieszkał Tom Hanks w "Bezsenności w Seattle". Seattle ma w sobie coś skandynawskiego i nie dziwi mnie, że tak wielu imigrantów ze Skandynawii przyjechało do Seattle w XIX wieku i zostało na stałe.



Dodaj Komentarz

Komentarze (16)

macio106 27 grudnia 2019 18:38 Odpowiedz
Czekam na kolejne części, byłaś dosłownie tydzień po mnie w tych miejscach.
macio106 30 grudnia 2019 21:42 Odpowiedz
zuzanna_89 napisał:Ustawiliśmy się do kontroli paszportowej trochę zdziwieni, że w samolocie nie dostaliśmy żadnych kwitków do wypełnienia. Okazało się jednak, że w dzisiejszych czasach papierki to przeżytek – deklarację wypełniało się w automatach, albo w aplikacji. Internet działał sprawnie, więc oboje ściągnęliśmy aplikację ..., w której trzeba było odpowiedzieć na kilka pytań (na ile przyjechałeś, czy przewozisz broń/leki/żywność, jaki jest cel przyjazdu itp.), generowany był kod QR, z tym podchodziło się do automatu, który drukował jakiś świstek (a jednak jest papierek!), to oglądał celnik i tyle. Aż się zdziwiłam, że tak szybko poszło. Teraz jeszcze plecak i możemy iść po samochód!Ciekawe co mówisz. 2 tygodnie wcześniej osobiście dostawałem kwitek i musiałem wypełnić, tak samo jak 3 lata temu. :?
zuzanna-89 30 grudnia 2019 22:46 Odpowiedz
@macio106 To faktycznie ciekawe. Ale robiłeś wszystko na papierze, czy w automacie? Tam było z 20 takich automatów, które były alternatywą dla odprawy w aplikacji, może faktycznie ustawiono je w te 2 tygodnie. Musisz jechać kolejny raz :D
stasiek-t 30 grudnia 2019 22:57 Odpowiedz
macio106 napisał:Ciekawe co mówisz. 2 tygodnie wcześniej osobiście dostawałem kwitek i musiałem wypełnić, tak samo jak 3 lata temu. :?Tu jest film instruktażowy z maja 2019 o elektronicznej odprawie w Calgary:https://www.youtube.com/watch?v=Tihbfk2ZmDk
witekkowal 31 grudnia 2019 10:47 Odpowiedz
A tutaj jest link do apliakcji na Androida: https://play.google.com/store/apps/deta ... eclarationWysłane z mojego SM-G950F przy użyciu Tapatalka
kkl 3 stycznia 2020 18:03 Odpowiedz
JIK chyba wiele osób zachęcił, bo też byłem w tym roku w tych okolicach, dwa tygodnie po was głównie w Banff i kawałku Jasper (Peyto Lake) i Yoho (Takakkaw Falls). I też potem lot do Seattle z Alaska Airlines :). Czekam na dalszy ciąg..Wysłane z mojego SM-G950F przy użyciu Tapatalka
zuzanna-89 3 stycznia 2020 20:40 Odpowiedz
@KKL No nieźle, to w 2019 roku tłumnie odwiedziliśmy te strony! A nie pomyślałabym, bo Polaków na miejscu spotkaliśmy dopiero po tygodniu pobytu, w Lake Louise, a dokładniej w Plain of Six Glaciers. Kolejne części niedługo, okazuje się, że mamy mnóstwo zdjęć i powoli przez nie brnę ;)
cart 30 stycznia 2020 21:11 Odpowiedz
Heh, ale tłumy. Ja byłem w połowie września 2013 i było puściutko. Nad Moraine pojechałem chyba o 7-8 rano i bez problemu zaparkowałem na parkingu przy jeziorze.
zuzanna-89 30 stycznia 2020 21:20 Odpowiedz
Ojej, zazdroszczę, te czasy już chyba minęły... Szczególnie w miejscach łatwo dostępnych (blisko parkingów) są prawdziwe chmary Azjatów (Hindusów i Chińczyków). Na szczęście bardzo niewielu decyduje się na trekking, więc szlaki są wciąż pustawe. A i tak byliśmy we wrześniu, podobno w sierpniu jest jeszcze gorzej!
macio106 30 stycznia 2020 21:43 Odpowiedz
Natomiast popołudniu tak od godziny 16 parkingi te pustoszeją. Podzielam zdanie na temat chmar Azjatów.viewtopic.php?p=1243912#p1243912
south 20 lutego 2020 13:38 Odpowiedz
W jednej z relacji z podróży do USA czytałem, że jak nie wyglądasz na minimum 40 lat to sprzedawca ma obowiązek sprawdzić dokument tożsamości przy zakupie alkoholu. Ciekawa relacja i piękne zdjęcia.
zuzanna-89 22 lutego 2020 05:08 Odpowiedz
@south Dzięki za miłe słowa :) To ciekawe co piszesz - w UK jest coś takiego jak Challenge 25, czyli jak wyglądasz na mniej niż 25 lat to Cię sprawdzają, 40 to sporo... No ale zawsze miło :D
jik 28 lutego 2020 05:08 Odpowiedz
@zuzanna_89 super relacja, gratuluję wyjazdu :)
gecko 1 marca 2020 23:14 Odpowiedz
Super wyprawa! Pacific Rim od dawna jest na mojej liście miejsc, które koniecznie muszę odwiedzić :D
jerzy5 23 marca 2020 02:06 Odpowiedz
piękna relacja, oby mi było dane to zrobić
kasiak80 24 marca 2020 20:58 Odpowiedz
W tych ciężkich czasach miło się czyta o miejscach w których się było prawie tym samym czasie. Super!!