Od dłuższego czasu ostrzyłem sobie zęby na wycieczkę do parków narodowych Yellowstone i Grand Teton. W lipcu tego roku leciałem do USA w celach zawodowych i postanowiłem wykorzystać tę okazję, żeby odwiedzić oba parki.
Oryginalnie zaplanowałem wycieczkę na 8 dni, zaczynając i kończąc na lotnisku w Salt Lake City. Niestety z powodu złej pogody w Chicago, gdzie miałem przesiadkę, mój całkowity czas lotu wydłużył się z 24 do 45h. Musiałem spędzić prawie dobę na lotnisku O’Hare. Dla zainteresowanych moje przygody na lotnisku opisałem tutaj:
Ostatecznie udało mi się dotrzeć do Salt Lake City dzień później, czyli w niedzielę wieczorem. Szybkie odebranie wypożyczonego auta (nie bez problemów, z powodu mojego opóźnienia), zrobienie zapasów w markecie Wallmart i do hostelu. Była to jedyna noc pod dachem podczas tej wycieczki.
Pobudka wcześnie rano i w drogę. Pierwszy na mojej trasie był park Grand Teton, do którego dojechałem po około 5 godzinach. Jak tylko moim oczom ukazał się ten widok zapomniałem od razu o wszelkich kłopotach podczas podróży.
Wjeżdżałem do parku od południa, przez tzw. Moose Junction. Pierwszą atrakcją na tej drodze są stare stodoły wybudowane przez mormonów w IXX wieku. Oni pierwsi dostrzegli uroki tego miejsca i zamieszkali tam na długo przed pierwszymi turystami.
Ponieważ było już po południu postanowiłem poszukać noclegu. O tej porze roku kempingi wypełniają się dosyć szybko, więc po południu nie miałem dużego wyboru. Załapałem się na jedno z ostatnich miejsc w Colter Bay. Po rozbiciu namiotu i szybkim obiedzie pojechałem dalej zwiedzać.
Po drodze wstąpiłem do Jacskon Lodge – chyba najstarszego i najlepszego hotelu w okolicy. Widok z ich tarasu w sam raz na popołudniową kontemplację.
Z resztą widok z największej Sali hotelu też nie gorszy.
Zatrzymałem się też na chwilę przy Leigh Lake:
oraz kilka razy spotkałem takie „jelonki”:
Ponieważ następnego dnia planowałem długą wycieczkę postanowiłem się trochę rozruszać. Zrobiłem sobie krótką wycieczkę do Phelps Lake.
Zwierzaki (ang. „wildlife”) w obu parkach są dosłownie wszędzie. Podczas wieczornego powrotu na kemping spotkałem rodzinę łosi, która jak widać miała mnie w d****
;)
Warunki bytowania mają dosyć korzystne
;)
Jeszcze tylko zachód słońca nad Oxbow Bend i powrót na noc do namiotu.
I tak upłynął mi pierwszy dzień wycieczki. W następnym odcinku pójdziemy w góry!
CDNNastępnego ranka pobudka o 6 rano, bo przede mną długa wyprawa. Po drodze krótkie przystanki, żeby podziwiać „budzące się” góry. Zapowiada się piękny dzień!
Zanim opiszę samą trasę krótka dygresja: okolice te roją się od niedźwiedzi, dlatego przed wyruszeniem w góry należy zaopatrzyć się w tzw. „bear spray”. Jest to gaz pieprzowy przeciw niedźwiedziom, sikający przez minimum 7 sekund na odległość > 10m. Należy go mieć ciągle pod ręką np. przy pasku. Chowanie go do plecaka mija się z celem
;)
Niektórzy samotni wędrowcy kupowali też dzwoneczki przyczepiane do garderoby, żeby z daleka robić hałas. Ja bym nie wytrzymał…
Pierwsza część wyprawy to przepłynięcie łódką Jenny Lake. Tym samym oszczędziłem sobie 10km dodatkowego marszu, co z perspektywy czasu uważam za zbawienne
;) Z Jenny Lake prowadzi krótki, 20 minutowy szlak do Inspiration Point. Większość turystów kończy tu swoją przygodę z górami
;) W ogóle miałem wrażenie, że na szlakach turystycznych jest dużo mniejszy ruch niż w Tatrach. Z resztą statystyki nie kłamią – podobno tylko 1% odwiedzających oddala się na więcej niż 1 milę od asfaltu…
Z Inspiration Point udałem się przez Cascade Canyon do Lake Solitude. Szlak prowadzi początkowo przez las, wzdłuż rzeki:
a potem dnem doliny:
By w końcu osiągnąć Lake Solitude
Według planu był to mój cel wycieczki, ale po dotarciu do jeziora nabrałem ochoty na więcej, szczególnie, że widoki zachęcały do dalszego wysiłku.
Wspinałem się więc dalej aż do Paintbrush Divide (3267m). Ostatni odcinek pokonywałem baaardzo wolno. Zwalam to na karb rozrzedzonego powietrza, upału i niestety wszystkich piw jakie w życiu wypiłem
;)
Widoki na górze fajne, ale nie ma co za długo siedzieć, bo przede mną 5h powrót przez Paintbrush Canyon.
Ogólnie trochę przeszarżowałem z tą trasą. 30+ km na tej wysokości bez specjalnego przygotowania to dla mnie za dużo. Po powrocie nie miałem siły dosłownie na nic. Widać to z resztą po tym, ja „prosto” rozstawiłem namiot
;)
A następnego dnia do Yellowstone…
CDNNastępnego dnia z rana przejazd na północ do parku Yellowstone. Wjazd do parku na tym samym bilecie, co do GTNP, ważnym przez 7 dni (50$).
Zwiedzanie parku zacząłem od gejzera Old Faithfull, który przez wiele przewodników określany jest, jako największa atrakcja parku. Ów gejzer tryska w bardzo regularnych odstępach czasu (co 1,5h +/-10m) na wysokość około 50 metrów. Ciekawostką jest, że otwór, przez który wystrzeliwuje gorąca woda, ma tylko kilka centymetrów średnicy.
Gejzer ten ogląda się z oddali, siedząc na ławeczkach. Prawdę mówiąc ta atrakcja mnie nie zachwyciła. Zjawisko jest na pewno fascynujące geologicznie, ale wg. mnie średnio atrakcyjne wizualnie. Dużo bardziej podobały mi się spokojniejsze, ale bardziej kolorowe gejzery w okolicy:
Warto też zatrzymać się przy innych skupiskach gejzerów (Midway & Lower Geyser Basins), szczególnie przy Grand Prismatic Spring. Jest to największy tego typu gejzer w Yellowstone, a spacery wzdłuż jego brzegu są trochę nierzeczywiste.
Polecam również udanie się szlakiem prowadzącym do Fairy Falls. W połowie drogi, lekko zbaczając ze szlaku, można obejrzeć ten gejzer w całej okazałości:
Inne gejzery w okolicy:
Warto wspomnieć, że wszystkie najciekawsze gejzery położone są w bardzo przystępnej okolicy i może je zobaczyć z bliska nawet średnio sprawna osoba, spacerując po drewnianych kładkach.
Po gejzerach wybrałem się też do położonej nieco na uboczu Firehole Canyon Drive – przepływa tam malownicza górska rzeka, która w pewnym miejscu zasilana jest ciepłymi wodami z gejzerów. Można tam popływać w ciepłej wodzie, oraz pobawić się w całkiem rwącym nurcie. Idealne miejsce na relaks po upalnym dniu:
Tego dnia niestety nie udało mi się znaleźć wolnego campingu wewnątrz parku, dlatego musiałem wyjechać kilkadziesiąt kilometrów poza jego obręb, żeby znaleźć przyjemny nocleg. Z resztą trasa do zachodniego wejścia prowadzi wzdłuż rzeki Madison i jest bardzo malownicza:
Noc spędziłem nad jeziorem Earthquake, około 25mil na zachód od terenów parku. CDNNastępnego dnia jak zwykle wczesna pobudka i powrót w granice parku. Po drodze spory korek, bizon chciał sobie pochodzić po drodze. Zdjęcie z okna samochodu
:)
Na początek krótki spacer do Artists Paintpoint
I dalej do kolejnego skupiska gejzerów – Norris Basin. Miejsce to jest trochę inne, bo wiele gejzerów stale intensywnie paruje. W połączeniu z zachmurzonym niebem sprawia to czasem wrażenie Mordoru
;)
Tu też pojawiły się nowe kolory gejzerów np. zielony
Oraz bardzo fajna flora:
Z Norris pojechałem dalej na północ do Mammoth Hot Spring Tarraces. Są to takie płytkie baseniki położone na zboczu góry.
Noclegi na kilku kempingach wewnątrz parku można zarezerwować wcześniej. Ja rezerwowałem na kilka tygodni wprzód, a i tak udało mi się złapać ostatnie miejsca.
Oryginalnie zaplanowałem wycieczkę na 8 dni, zaczynając i kończąc na lotnisku w Salt Lake City. Niestety z powodu złej pogody w Chicago, gdzie miałem przesiadkę, mój całkowity czas lotu wydłużył się z 24 do 45h. Musiałem spędzić prawie dobę na lotnisku O’Hare. Dla zainteresowanych moje przygody na lotnisku opisałem tutaj:
Ostatecznie udało mi się dotrzeć do Salt Lake City dzień później, czyli w niedzielę wieczorem. Szybkie odebranie wypożyczonego auta (nie bez problemów, z powodu mojego opóźnienia), zrobienie zapasów w markecie Wallmart i do hostelu. Była to jedyna noc pod dachem podczas tej wycieczki.
Pobudka wcześnie rano i w drogę. Pierwszy na mojej trasie był park Grand Teton, do którego dojechałem po około 5 godzinach. Jak tylko moim oczom ukazał się ten widok zapomniałem od razu o wszelkich kłopotach podczas podróży.
Wjeżdżałem do parku od południa, przez tzw. Moose Junction. Pierwszą atrakcją na tej drodze są stare stodoły wybudowane przez mormonów w IXX wieku. Oni pierwsi dostrzegli uroki tego miejsca i zamieszkali tam na długo przed pierwszymi turystami.
Ponieważ było już po południu postanowiłem poszukać noclegu. O tej porze roku kempingi wypełniają się dosyć szybko, więc po południu nie miałem dużego wyboru. Załapałem się na jedno z ostatnich miejsc w Colter Bay. Po rozbiciu namiotu i szybkim obiedzie pojechałem dalej zwiedzać.
Po drodze wstąpiłem do Jacskon Lodge – chyba najstarszego i najlepszego hotelu w okolicy. Widok z ich tarasu w sam raz na popołudniową kontemplację.
Z resztą widok z największej Sali hotelu też nie gorszy.
Zatrzymałem się też na chwilę przy Leigh Lake:
oraz kilka razy spotkałem takie „jelonki”:
Ponieważ następnego dnia planowałem długą wycieczkę postanowiłem się trochę rozruszać. Zrobiłem sobie krótką wycieczkę do Phelps Lake.
Zwierzaki (ang. „wildlife”) w obu parkach są dosłownie wszędzie. Podczas wieczornego powrotu na kemping spotkałem rodzinę łosi, która jak widać miała mnie w d**** ;)
Warunki bytowania mają dosyć korzystne ;)
Jeszcze tylko zachód słońca nad Oxbow Bend i powrót na noc do namiotu.
I tak upłynął mi pierwszy dzień wycieczki. W następnym odcinku pójdziemy w góry!
CDNNastępnego ranka pobudka o 6 rano, bo przede mną długa wyprawa. Po drodze krótkie przystanki, żeby podziwiać „budzące się” góry. Zapowiada się piękny dzień!
Zanim opiszę samą trasę krótka dygresja: okolice te roją się od niedźwiedzi, dlatego przed wyruszeniem w góry należy zaopatrzyć się w tzw. „bear spray”. Jest to gaz pieprzowy przeciw niedźwiedziom, sikający przez minimum 7 sekund na odległość > 10m. Należy go mieć ciągle pod ręką np. przy pasku. Chowanie go do plecaka mija się z celem ;)
Niektórzy samotni wędrowcy kupowali też dzwoneczki przyczepiane do garderoby, żeby z daleka robić hałas. Ja bym nie wytrzymał…
Pierwsza część wyprawy to przepłynięcie łódką Jenny Lake. Tym samym oszczędziłem sobie 10km dodatkowego marszu, co z perspektywy czasu uważam za zbawienne ;)
Z Jenny Lake prowadzi krótki, 20 minutowy szlak do Inspiration Point. Większość turystów kończy tu swoją przygodę z górami ;) W ogóle miałem wrażenie, że na szlakach turystycznych jest dużo mniejszy ruch niż w Tatrach. Z resztą statystyki nie kłamią – podobno tylko 1% odwiedzających oddala się na więcej niż 1 milę od asfaltu…
Z Inspiration Point udałem się przez Cascade Canyon do Lake Solitude. Szlak prowadzi początkowo przez las, wzdłuż rzeki:
a potem dnem doliny:
By w końcu osiągnąć Lake Solitude
Według planu był to mój cel wycieczki, ale po dotarciu do jeziora nabrałem ochoty na więcej, szczególnie, że widoki zachęcały do dalszego wysiłku.
Wspinałem się więc dalej aż do Paintbrush Divide (3267m). Ostatni odcinek pokonywałem baaardzo wolno. Zwalam to na karb rozrzedzonego powietrza, upału i niestety wszystkich piw jakie w życiu wypiłem ;)
Widoki na górze fajne, ale nie ma co za długo siedzieć, bo przede mną 5h powrót przez Paintbrush Canyon.
Ogólnie trochę przeszarżowałem z tą trasą. 30+ km na tej wysokości bez specjalnego przygotowania to dla mnie za dużo. Po powrocie nie miałem siły dosłownie na nic. Widać to z resztą po tym, ja „prosto” rozstawiłem namiot ;)
A następnego dnia do Yellowstone…
CDNNastępnego dnia z rana przejazd na północ do parku Yellowstone. Wjazd do parku na tym samym bilecie, co do GTNP, ważnym przez 7 dni (50$).
Zwiedzanie parku zacząłem od gejzera Old Faithfull, który przez wiele przewodników określany jest, jako największa atrakcja parku. Ów gejzer tryska w bardzo regularnych odstępach czasu (co 1,5h +/-10m) na wysokość około 50 metrów. Ciekawostką jest, że otwór, przez który wystrzeliwuje gorąca woda, ma tylko kilka centymetrów średnicy.
Gejzer ten ogląda się z oddali, siedząc na ławeczkach. Prawdę mówiąc ta atrakcja mnie nie zachwyciła. Zjawisko jest na pewno fascynujące geologicznie, ale wg. mnie średnio atrakcyjne wizualnie. Dużo bardziej podobały mi się spokojniejsze, ale bardziej kolorowe gejzery w okolicy:
Warto też zatrzymać się przy innych skupiskach gejzerów (Midway & Lower Geyser Basins), szczególnie przy Grand Prismatic Spring. Jest to największy tego typu gejzer w Yellowstone, a spacery wzdłuż jego brzegu są trochę nierzeczywiste.
Polecam również udanie się szlakiem prowadzącym do Fairy Falls. W połowie drogi, lekko zbaczając ze szlaku, można obejrzeć ten gejzer w całej okazałości:
Inne gejzery w okolicy:
Warto wspomnieć, że wszystkie najciekawsze gejzery położone są w bardzo przystępnej okolicy i może je zobaczyć z bliska nawet średnio sprawna osoba, spacerując po drewnianych kładkach.
Po gejzerach wybrałem się też do położonej nieco na uboczu Firehole Canyon Drive – przepływa tam malownicza górska rzeka, która w pewnym miejscu zasilana jest ciepłymi wodami z gejzerów. Można tam popływać w ciepłej wodzie, oraz pobawić się w całkiem rwącym nurcie. Idealne miejsce na relaks po upalnym dniu:
Tego dnia niestety nie udało mi się znaleźć wolnego campingu wewnątrz parku, dlatego musiałem wyjechać kilkadziesiąt kilometrów poza jego obręb, żeby znaleźć przyjemny nocleg. Z resztą trasa do zachodniego wejścia prowadzi wzdłuż rzeki Madison i jest bardzo malownicza:
Noc spędziłem nad jeziorem Earthquake, około 25mil na zachód od terenów parku.
CDNNastępnego dnia jak zwykle wczesna pobudka i powrót w granice parku. Po drodze spory korek, bizon chciał sobie pochodzić po drodze. Zdjęcie z okna samochodu :)
Na początek krótki spacer do Artists Paintpoint
I dalej do kolejnego skupiska gejzerów – Norris Basin. Miejsce to jest trochę inne, bo wiele gejzerów stale intensywnie paruje. W połączeniu z zachmurzonym niebem sprawia to czasem wrażenie Mordoru ;)
Tu też pojawiły się nowe kolory gejzerów np. zielony
Oraz bardzo fajna flora:
Z Norris pojechałem dalej na północ do Mammoth Hot Spring Tarraces. Są to takie płytkie baseniki położone na zboczu góry.
Kolory wydają się bardzo żywe na tle skały: