Cały wąwóz ma parę kilometry, i kończy się na Oued el Abiod , czyli Białą Doliną, na wschodzie i piaskami Erg Amatlich na zachodzie
Najważniejsze jednak, była inna końcówka. Usytuowana w wąwozie na zachodnim krańcu płaskowyżu Adrar, znajduje się oaza Terjit. Słynna przez turystów jako szybki skok z Ataru albo dla nas, idealne miejsce na kąpiel.
Zródło z słodką wodą otoczone gajem palmowy, który został tam zasadzony, rozciąga się na kilkaset metrów wzdłuż wypływającego ze źródła strumienia.
Wejść do wody i się wypłukać. Jakie to było zbawienie. A najlepsze jeszcze nie dotarło. Przychodzi beduin i pyta czy byśmy coś zimnego się napili. Pytamy o zimną colę, mówi, spoko, załatwię wam. I dostajemy. Chyba pierwszy raz, delektowałem się colą, jakbym pił dobrego Malbeca gdzieś w Mendozie.
Odpoczywamy przy rzece, pod palmami gdzie wybieramy się na ostatni nocleg, nie daleko od Szinkit/Chinguetti.To była pierwsza przespana nocka. Beż burzy, bez dziwnych zwierzątek, byte 8 godzin snu. Śniadanko (znowu naleśniki), pakowanie i jedziemy do jednych z atrakcji UNESCO, do miasta Czinguetti, gdzie znajdują się pozostałości ksour, czyli ośrodka handlowego i religijnego, założone pomiędzy XI i XII wieku. To tutaj przemieszczały się karawany i stały się głównymi ogniskami kultury Islamu.
Po drodze mamy okazję zobaczyć jednych z licznych osad które żyją z produkcji daktyli
Zabijcie mnie, ale nie pamiętam nazwy osady.
Oraz dawne 4x4 pustyni
Po godzince dojeżdżamy do zabytkowego miasta Szinki/Chinguetti.
Historia miasta sięga końcówki VIII wieku, kiedy stał się ważnym ośrodkiem handlowym dla berberskiego plemiona Sanhadża. Dopiero XII wieku, miasto stało się wazny miejsce dla szlaków łączących cywilizacje dorzecza Nigru ze światem śródziemnomorskim oraz także dla pielgrzymów którzy kierowali się do Mekki. Syd-Ahmet nas zostawia żeby odkryć miasto, kiedy on załatwia nam zwiedzanie świętych ksiąg.
Godne uwagi budynki w mieście to Piątkowy Meczet Chinguetti, starożytna budowla z suchego kamienia, z kwadratowym minaretem zwieńczonym pięcioma zwieńczeniami strusich jaj oraz wieża ciśnień
Po otwarciu “muzeum/biblioteki”, mamy okazję zobaczyć manuskrypty, głównie Koranu, późnego średniowiecza. Wszystko pozostałości z czasów kiedy Szinkit było siódme najświętsze miejsce islamu i z czasem sam stał się celem pielgrzymek, zwłaszcza dla tych, którzy nie mogli pozwolić sobie na długą podróż oraz tak samo ważnym ośrodkiem edukacji islamskiej jak Timbuktu, w Mali.
Odpoczynek/obiad w lokalnym domu i kierujemy się do Ataru.
Powolutku docieramy do “cywilizacji”. Dojeżdżamy do naszej auberge Inimi, żegnamy się z Syd-Ahmedem i kierujemy się do miasta na mini zakupy i poszukiwaniu “bezpiecznego” jedzenia przed jazdy pociągiemWszystkie przewodniki zachwalali Atar. Jako super miasto na wypady do pobliskich atrakcji, dobra/bogata baza hotelowa jak na Mauretanię. Owszem, to pierwszy raz kiedy widzimy turystów z Europy (a nie pracowników ONZ), ale bardziej przypominało małą wioskę niż 25tyś miasto.
Całe życie się toczy wokół jednej drogi i koło marketu i meczetu. Niestety wszystkie polecajki kulinarne od przewodników dawno nie istniały lub wyglądały na takie ze jak coś tam zjemy, to w pociągu będzie wesoło. Kupujemy bagietki, w śmiesznej cenie, oraz nie alkoholowe browarki Bavaria, czekając na nas bus, który podwiezie do Szum, do miasta gdzie zatrzymuje się pociąg z kopalni Zouaret do Nawazibu.
Autobus miał gwarancje na tranzyt do pociągu, tak nam mówiono. Że jak odjedzie o 15, to na spokojnie pokona tę 115 km i będzie na czas. Ale jak to w Afryce. My mamy zegarki a oni mają czas.
Więc czekamy i podglądamy na naszych współpasażerów.
Po dobry 30 minut odjeżdżamy. Uff, ulga, będzie git. Nie do końca. Musi po drodze, nawet 100 metrów od “dworca” się zatrzymać i odebrać przesyłki. No ba, nawet do wulkanizatora dojechać i napompować opony. Delay już 60 minut. No nic nie zrobimy, jedziemy i będziemy się martwić później.
Jak to w Mauretanii, są i checkpointy po drodze. No i tylko nasza 4ka “podejrzana” do czasu jak powiemy polonais, i machają żeby jechać dalej.
Droga, zaskakująco, bardzo dobra, nawet jak na standardy afrykańskie. Asfalt przez całą drogę aż do samego Szum.
Dojeżdżamy do Szum, gdzie stajemy się atrakcją dla wszystkich. I zaczyna się pytanie, czy tutaj mamy wysiąść czy nie. Kierowca raczej języka Alexandre'a Dumasa nie używał a u mnie, jak na złość, zapomniałem jak jest pociąg po arabsku (yudarab tak btw), ale w końcu zrozumiał że chcemy jechać pociągiem. Ale nie zrozumiał, że nam chodzi o wagonach towarowych a nie pasażerskich (przypominamy że pociąg ma długość 2 - 2.5km), więc zostawia nas przy torach, daleko od innych pasażerów.
Dopytujemy lokalsów: wagon cargo/wagon de fer. Oni pokazują gdzie “ma być” pasażerski. No no, mon ami, cargo. Po chwili, @sko1czek się dowiaduje, że ten wagon się nazywa wagon de soleil. Wagon słońca. Którego pojęcie zrozumieliśmy za parę h.
Jak już wiemy, gdzie ma się zatrzymać nasz wagon, to rozkładamy karty i czekamy.
Pociąg ma przyjechać między 18:00 i 02:00 w nocy.
Czekamy, czekamy i czekamy. Moje ubranko z “malowania” wnętrz, rozpadł (dobrze że @sko1czek miał więcej ubrań “lekarskich”), bagaż już spakowany do worków na smieci, spiwór do pozostawienia na miejscu także no i najważniejsze woda, 4l na głowę.
Przed 2 widać białe światło i słychać brzęk jadącego pociągu. No to już wszyscy stoimy i czekamy kiedy bestia dojedzie.
I jest pierwszy szok. Czołówkami patrzymy na wagony z przerażeniem, jak pełne są. No ba, nawet ruda się wysypuje z nich. Wpadamy w ogromny przerazeniem, bo co teraz.
Stoimy, nie wiedząc co dalej, dopóki nie przychodzi jeden Mauretańczyk, który nam pomaga wybrać idealny wagon i wrzucenie naszych gratów na nim.
Patrzymy, jest ok. Jest miejsce do spania, dość spory.
Rozkładamy śpiwory, chowamy wodę i prowiant i odjeżdżamy. Próbuję zasnąć ale każde uderzenie wagonu mnie przeraża, że spadnę lub kij wiadomo co.
Koło 5 lub 6 jesteśmy w pierwszy przystanku - mijance. Słoneczko wychodzi ale jest coś bardziej ważniejszego. Jest zasięg i prawie 4G! Szybko łączymy się ze światem poinformować że żyjemy i jedziemy już pociągiem.
I tak jedziemy, prędkością którą sięga pociąg im. Bolka i Lolka, w relacji Kraków - Bielsko Biała przez Wadowice, czyli maks 30 km na godzinę.
I tak do kolejny mijanki.
Dopiero po paru godzinach, opanowałem i wygrałem ze strachem (akrofobia) żebym stał w trakcje jazdy i chodził po wagonie. I mieć okazie zrobić zdjęcia długości pociągu.
Dopiero po paru godzinach, opanowałem i wygrałem ze strachem (akrofobia) żebym stał w trakcje jazdy i chodził po wagonie. I mieć okazie zrobić zdjęcia długości pociągu.
Po 8h, dopiero dochodzi do nas, czemu tak nazywają ten wagon. Słoneczny wagon. Subsaharyjskie słońce, daje w kość i już pragniemy żeby szybko skończyła się nasza męczarnia.
W 9 lub 10h jazdy widzimy z dala Przylądek Biały, “autostradę” Nawakszut - Nawazibu - Maroko i za chwilę całe Nawazibu. I koniec naszej męczarni.Z daleka było widać pierwsze budynki, osady czyli miasto końcowe, Nawazibu. Cała nasza 4ka podgląda w GPSa, żeby wiedzieć kiedy wysiąść. Ale w końcu okazuje się że nie potrzebne. Jak kierowcy lokalnej taksówki widzieli, 4 “muzungu” w wagonie, to jechali za naszym wagonie, żeby nas przygarnąć.
Wysiadamy jakieś 2,3 kg ciężsi z rudą żelaza w całym naszym ciele, krótka kontrola “paszportowa” Canadiens? No, Polonais Tres bien, aller-aller.
Wsiadamy w taksówkę i kierujemy się do pierwszego punktu. Dworca autobusowego/postoju taksówek gdzie pytamy o transport do Maroka. Jaka radocha, bo pierwszy raz mogę porozmawiać po hiszpańsku tam, w języku który jako tako ogarniam o niebo lepiej niż francuskiego.
Kierowcy byli chęci jechać nawet teraz, prosto z pociągu. Patrzymy na nich, z zdziwieniem, kto nas przepuści przez granice, kiedy bardziej przypominamy 4 ślązaków którzy ledwo co wyszli z gruby. Bierzemy telefony (wszyscy mają whatsappa) i kierujemy się do hotelu. Gdzie pierwszy raz od paru dni będziemy mieć okazję skorzystać z normalnej toalety (prysznica/wanny) oraz łóżka. Naszą radochę nie powielał recepcjonista, który nas zobaczył. Już wiedział jak będą wyglądać nasze pokoje po paru h. No i nie mylił się. Po 3-4 prysznicu, cała toaleta wyglądała jakby studenci z akademika zorganizowali 5 dniową balangę. O ręcznikach i prześcieradłach które w lada moment zmienili kolor z białego na czerwonych, to nawet Chajzer z proszkiem by nie uratował.
Chwila odpoczynku i kierujemy się do pobliskiej knajpy na zasłużony obiad. Jak to w nadmorskiego miasta Mauretanii, królują owoce morza i rybki.
No i jest propozycja alkoholu. Za Heinekena chcą 10 USD 15-20 USD. No cóż, dożyliśmy cały wyjazd to dożyjemy te parę h, które nas dzielą z Marokiem/Saharą Zachodnią.
Jako tako, atrakcji w Nawazibu prawie nie ma. Niestety słynne cmentarzysko statków już ni ma (prawdopodobnie jest poza miastem ale ciężko o potwierdzone info) więć po spacerku aż do portu wracamy do hotelu, na bezalkoholową Bawarię i wygodne - długie spanie.
Po śniadaniu, pakujemy się do naszego kierowcy który nas zawiezie do Dachly. Ale przed przekroczeniem granicy, mamy dogadane z kierowcą, że spróbujemy się zbić do miasta duchów Al-Kuwajra/La Gouèra/La Güera. Po wycofaniu się Hiszpanii z jej ówczesnej kolonii Sahary Hiszpańskiej na mocy porozumienia z Marokiem z 20 grudnia 1975 roku miasto znalazło się pod władzą Mauretanii. Obecnie miasto jest kontrolowane przez Mauretanię. mimo że do niej formalnie nie należy. Czyli to miasto de jure podlega pod Saharą Zachodnią (lub Maroka dla niektórych krajów) ale de facto podlega Mauretanii.
Znaleźć informacji jak tam się dostać, to jak szukanie Świętego Graala przez Indiana Jones, więc postanowiliśmy że pojedziemy na stylu hakuna matata. Co będzie, to będzie.
Dojeżdżamy do punktu wojskowego. Podajemy paszporty i czekamy. Okazuje się, że są urodziny Mahometa wtedy, i większość dowódców albo świętują albo nie ma ich przy telefonie.
Niestety, odmowa. Jakbyśmy wcześniej załatwili przepustkę wcześniej, to by nie było problemu. No ale niestety nie było jak. Więć tym sposobem kierujemy się do przejścia granicznego Al-Karkarat/Guerguerat żegnając pociąg który przyjechał z Zuaretu.
Przez wiele lat gardziłem Kanarkami. Jakos nie widziałem sensu marnowania mojego urlopu zeby tam polecieć a cenowo nie było najtaniej żeby lecieć na weekend. Ale jednak pandemia spowodowała że to była jedyna destynacja łatwa i bliska do long haula. Połączenie do Las Palmas z Krakowa, był idealne skoordynowany godzinowo do wieczornego Bintera do Mauretanii. Lot dość przyjemny oraz szybki, jako że tylny wiatr spowodował że wygraliśmy prawie 1h.Relacji z Las Palmas, raczej nie będzie, bo głównie spędziłem na plaży przy stolicy delektująć się tapasami, lokalnymi krafcikami a na koniec drinkami w saloniku Las Palmas. Boarding, jak na samolot gdzie w 95% stanowiło rdzenni mieszkańcy Mauretanii, szło bardzo sprawnie a bagażowo nie wyglądało tak tragicznie jak się widzi w niektórych afrykańskich liniach. Ostatnie wiadomości na signale z resztą ekipy w DSS, także drinkują przed abstynencją.Ponownie lot bardzo spokojny i parę minut przed czasem dotykamy pas NKC. Pierwsza kontrola, to z sanepidu sprawdzających czy mamy wszystkie papiery covidowe i już myślą jestem, że za parę minut już będę mógł powiedzieć, witamy w Afryce. Ale jednak nie. Wszędzie pisano że wiza, jak na warunki Afrykańskie, jest bezproblemowa. Myśląc podobnie, kieruję się do stanowiska wyrobienie wizy. A tu zaczynają się schody. Raczej, jak by powiedział Jean-Paul Sartre: les chaises, bo jedynie języki w których mogłem porozmawiać, to francuski i arabski. Im nie pasowało jak to, że grek i posiada polski paszport. Tłumaczę im, tak jak Mauretańczyk który posiada francuski paszport, czyli nie wasz interes. Sprawę komplikowały 2 jeszcze rzeczy. Brak wifi na lotnisku oraz całkowity brak zasięgu (nie wiedziałem że w Mauretanii karty sim z Europy po prostu nie będą działać) więc nie wiedziałem czy chłopaki polecieli, nie dolecieli, czekają - nie czekają. Po 20 minutach, już mam wlepkę République islamique de Mauritanie i zadowolony kieruję się do stanowiska kontroli paszportowej. Byłem ostatnim pasażerem tego dnia na lotnisku i czekali łaskawie, i już myślałem że tu chociaż pójdzie gładko. Je m'en fous, podaj mi trasę jaką pan planuje w Mauretanii zrobić. En français, bien sûr. Dobrze ze druki miałem i poszło to, zaskakująco szybko. Została tylko kontrola celna. Daję plecak do sprawdzenia a tu butelka szklana (spakowałem wodę z saloniku) i już wielka afera! Alcool? Dans notre pays? (Alkohol? Do naszego kraju?)I trafiło na słowo, które za żadne skarby, nie wypowiedziałbym poprawnie, więc staram się w każdym innym języku: woda, aqua, h2o, nero aż w końcu przygotowuję usta w pozycji rzygającego kota, żeby wypowiedzieć to nieszczęsne słowo: eau.Poszło i to. Wychodzę wreszcie w landside, tam już @sko1czek z @Apocalipse długo czekają na mnie a @kamo375 już kontakty załatwia w Mauretanii przy papierosie. Bienvenue en Afrique.
Dodam tylko 2 drobne rzeczy, o których nie wspomniałeś, nieznacznie spojlerując kolejną część. Dzień zwiedzania Nawakszut to była niedziela. W poniedziałek ruch był kilku, albo nawet kilkunastokrotnie większy.I drugie: lokalna karta sim jest szczególnie istotna, gdyż żadna Polska karta nie ma roamingu w Mauretanii, więc nie zadzwonicie nawet awaryjnie.
A powiedz w ramach dygresji; co z tymi robalami, jadowitymi stworzeniami i pierwotniakami ?Strach uzasadniony, czy nie?Kąpiel w rzece nie kończy się gorączką krwotoczną?
Skorpiony, kobra, ale nasz przewodnik twierdził ze nigdy nie widział na żywo. Co do rzeki, nasz doktorek oraz weteran Afryki, @sko1czek potwierdził ze jest ok tam wejść
:)
Robiłem ten pociąg z synem rok przed pandemią, wspaniałe doświadczenie
;)Doba w autobusie z Marrakeszu, nocleg w spelunie w Nawazibu, szybki pociąg do Ataru, sen w Nawakszucie i powrót na jednym ciągu do Marrakeszu.Jedna z moich fajniejszych wypraw.
irae napisał:Robiłem ten pociąg z synem rok przed pandemią, wspaniałe doświadczenie
;)@irae Wszystko psujesz! <jatukibicujęchłopakomwięcidźsobie!> Spoko, to tylko taki dziewczyński żart
;)
irae napisał:Robiłem ten pociąg z synem rok przed pandemią, wspaniałe doświadczenie
;)Doba w autobusie z Marrakeszu, nocleg w spelunie w Nawazibu, szybki pociąg do Ataru.Co to to nie, nie do Ataru no i nie szybki ?
@sko1czekmiał wyjechać o 10 rano, a ruszył o 16 jeśli dobrze pamiętam
:) Noc pod gwiazdami, cudo. Najfajniejsze, że szliśmy spać na środku wagonu, a budziliśmy się na brzegu, bo nas ściągało od tego stukotu i cali w pyle i syfie. Jechaliśmy razem z Japończykiem poznanym na granicy Mauretańsko-Marokańsko, trochę nas podratował finansowo, bo nie miałem waluty Mauretańskiej i przez 2h szukałem po Nawazibu jednego działającego bankomatu ... Z Atarem jak najbardziej racja, wyskakiwaliśmy niedaleko i czekały busy, które nas do Ataru zawiozły. Tam w 44-stopniowym upale czekaliśmy sobie radośnie na busa do stolicy. Ależ mam sentyment do tego pociągu, cały czas mam nawet myśli, że chyba bym na niego wrócił, zwłaszcza że chętnie zobaczyłbym Oko Zuwirat i oazy (akurat przy następnej trasie przez Mauretanię po roku, spotkałem Niemców, którzy przez chyba 2-3 tygodnie łązili po oazach w tamtych okolicach).@maginiakprzepraszam
8-)
:P
@Pabloo pisał, że "nie może się załapać na ten pociąg", ale nie napisał dlaczego. @sko1czek odpisał, że na "słoneczny wagon" nie ma problemu się załapać. Teraz już wiem o co chodzi.
;) Wybraliście te wagony towarowe z powodów czysto subiektywnych, czy są jakieś istotne trudności w tym, żeby pojechać osobowym?
Przeczytałem z uwagę i bardzo mi się podoba. W sumie zacząłem się temu przyglądać szerzej i chciałbym kiedyś to przejechać.Zainteresowało mnie jak napisałeś ze bałeś się ze spadniesz. Na zdjęciach jednak wygląda jakbyście spali wewnątrz wagonu.Jak to jest faktycznie?
-- 03 Maj 2023 20:47 -- Tak wyglądał nasz wagon wiec spać można było spokojnie
-- 03 Maj 2023 20:50 -- A tak wyglada człowiek po skończeniu podróży, pomimo tych wszystkich zabezpieczeń ochronnych typu Google narciarskie itd
U mnie tu blisko KTW, choć bliżej Muchowca (MUC - Monachium-Muchowiec), zaraz za familokiem pełno takich cugów z wynglem stoi, można wskakiwać jak Impel pójdzie w krzoki.
czy będzie jakieś podsumowanie ? Ile łącznie byliście w Afryce od lądowania do wylotu ? Na każdym odcinku mieliście osobnego kierowce ? Jakieś orientacyjne koszty przejazdu między miastami ?
Ręcznie skopiowałem do YT i działa. Myślałem ze to Wasze filmiki będą, ale to tez pomocne. Na jednym z nich piszą ze fixerzy sa po obydwu stronach granicy, więc dzięki za link
8-)
Jak zobaczyłem Wasz opis podróży pociągiem i Wasze foto, to zastanawiałem się, czy to są jeszcze podróże i czy chcę jeszcze podróżować? Szok. Dla mnie szok, ale może dla innych inspiracja. Piękna relacja. Pozdrawiam i życzę kolejnych wyzwań i ich realizacji.
Eehhh. W grudniu 2011 zrobiłem tę podróż mauretańskim pociągiem (nie było smartfonów, byłem bez neta cały pobyt
;) ). Jechałem stopem z Maroka do Nawazibu (tu świetny hostel z ciapłą wodą
;) ), ale spokojnie z Ad Dahlli są taksówki, bo z powrotem taką jechałem.W Nawaziby załapałem się na jakieś państwowe święto rybołystwa i uścisnąłem nawet dłoń ministra. Wypaliłem (kupiłem) płytę z mauretańskim hip hopem. Zrobiłem trasę w obie strony, czyli z Nawazibu do miasta Szum. Z "dworca" w Szum było mnóstwo aut zabierających w inne miejsca, ja pojechałem do Ataru (tu bardzo fajne miejsce noclegowe w oberży prowadzonej przez małżeństwo niemiecko-holenderskie), gdzie miałem bazę noclegową skąd pojechałem do Szinkitu. Cudne miejsce, zwłaszcza biblioteka, gdzie znaleziono jedne z najstarszych na świecie egzemplarzy Koranu. ponoć też świetne miejsce do Wadan, ale nie było czasu, żeby i tam pojechać. W kierunku Szum jechałem pustym pociągiem, potwierdzam, że ostatni wagon jest "turystyczny", mi policjant zmusił do jazdy własnie nim (jakaś mała opłata była) a nie w pustych wagonach towarowych. Ze zdjęć widzę, do wprawili okna lub osłonę na okna w wagonie, za moich czasów nie było szyb, więc pył wlatywał bezpośrednio do przedziałów. W przedziałach brakowała foteli, wszędzie dziury, ale dzięki temu poznałem rodzinę uchodźców z Sahary Zachodniej, którzy zaopiekowali się mną. Gotowali na otwartym ogniu herbatę na środku przedziału
;) Z uwagi, że był jeden tor szyn, a z naprzeciwka zepsuł się pociąg, staliśmy 12 godzin na pustyni. W powrotną drogę jechałem już na rudzie żelaza. Choć wspomnę, że przypadkowo mój plecak zostawiłem w aucie, które wiozło mnie na dworzec w Szum, w wyniku czego przegapiłem jeden pociąg i spędziłem całą dobę w Szum...na komisariacie policji, gdzie mi dali łóżko i jedzenie a pan komendant był żywo zainteresowany polskimi blondynkami w miniówkach z polski
;) . W ogarnięciu legowiska na rudzie pomógł mi senegalski student zmierzający do Maroka na studia. Ważny tip od niego - warto wybrać wagon zaraz za lokomotywą, bo pył nie dociera do wagonu i nie szarpie jak w ostatnich. Ahhhh co za wspomnienia.
Cały wąwóz ma parę kilometry, i kończy się na Oued el Abiod , czyli Białą Doliną, na wschodzie i piaskami Erg Amatlich na zachodzie
Najważniejsze jednak, była inna końcówka. Usytuowana w wąwozie na zachodnim krańcu płaskowyżu Adrar, znajduje się oaza Terjit. Słynna przez turystów jako szybki skok z Ataru albo dla nas, idealne miejsce na kąpiel.
Zródło z słodką wodą otoczone gajem palmowy, który został tam zasadzony, rozciąga się na kilkaset metrów wzdłuż wypływającego ze źródła strumienia.
Wejść do wody i się wypłukać. Jakie to było zbawienie. A najlepsze jeszcze nie dotarło. Przychodzi beduin i pyta czy byśmy coś zimnego się napili. Pytamy o zimną colę, mówi, spoko, załatwię wam. I dostajemy. Chyba pierwszy raz, delektowałem się colą, jakbym pił dobrego Malbeca gdzieś w Mendozie.
Odpoczywamy przy rzece, pod palmami gdzie wybieramy się na ostatni nocleg, nie daleko od Szinkit/Chinguetti.To była pierwsza przespana nocka. Beż burzy, bez dziwnych zwierzątek, byte 8 godzin snu.
Śniadanko (znowu naleśniki), pakowanie i jedziemy do jednych z atrakcji UNESCO, do miasta Czinguetti, gdzie znajdują się pozostałości ksour, czyli ośrodka handlowego i religijnego, założone pomiędzy XI i XII wieku. To tutaj przemieszczały się karawany i stały się głównymi ogniskami kultury Islamu.
Po drodze mamy okazję zobaczyć jednych z licznych osad które żyją z produkcji daktyli
Zabijcie mnie, ale nie pamiętam nazwy osady.
Oraz dawne 4x4 pustyni
Po godzince dojeżdżamy do zabytkowego miasta Szinki/Chinguetti.
Historia miasta sięga końcówki VIII wieku, kiedy stał się ważnym ośrodkiem handlowym dla berberskiego plemiona Sanhadża. Dopiero XII wieku, miasto stało się wazny miejsce dla szlaków łączących cywilizacje dorzecza Nigru ze światem śródziemnomorskim oraz także dla pielgrzymów którzy kierowali się do Mekki. Syd-Ahmet nas zostawia żeby odkryć miasto, kiedy on załatwia nam zwiedzanie świętych ksiąg.
Godne uwagi budynki w mieście to Piątkowy Meczet Chinguetti, starożytna budowla z suchego kamienia, z kwadratowym minaretem zwieńczonym pięcioma zwieńczeniami strusich jaj oraz wieża ciśnień
Po otwarciu “muzeum/biblioteki”, mamy okazję zobaczyć manuskrypty, głównie Koranu, późnego średniowiecza. Wszystko pozostałości z czasów kiedy Szinkit było siódme najświętsze miejsce islamu i z czasem sam stał się celem pielgrzymek, zwłaszcza dla tych, którzy nie mogli pozwolić sobie na długą podróż oraz tak samo ważnym ośrodkiem edukacji islamskiej jak Timbuktu, w Mali.
Odpoczynek/obiad w lokalnym domu i kierujemy się do Ataru.
Powolutku docieramy do “cywilizacji”. Dojeżdżamy do naszej auberge Inimi, żegnamy się z Syd-Ahmedem i kierujemy się do miasta na mini zakupy i poszukiwaniu “bezpiecznego” jedzenia przed jazdy pociągiemWszystkie przewodniki zachwalali Atar. Jako super miasto na wypady do pobliskich atrakcji, dobra/bogata baza hotelowa jak na Mauretanię.
Owszem, to pierwszy raz kiedy widzimy turystów z Europy (a nie pracowników ONZ), ale bardziej przypominało małą wioskę niż 25tyś miasto.
Całe życie się toczy wokół jednej drogi i koło marketu i meczetu. Niestety wszystkie polecajki kulinarne od przewodników dawno nie istniały lub wyglądały na takie ze jak coś tam zjemy, to w pociągu będzie wesoło. Kupujemy bagietki, w śmiesznej cenie, oraz nie alkoholowe browarki Bavaria, czekając na nas bus, który podwiezie do Szum, do miasta gdzie zatrzymuje się pociąg z kopalni Zouaret do Nawazibu.
Autobus miał gwarancje na tranzyt do pociągu, tak nam mówiono. Że jak odjedzie o 15, to na spokojnie pokona tę 115 km i będzie na czas. Ale jak to w Afryce. My mamy zegarki a oni mają czas.
Więc czekamy i podglądamy na naszych współpasażerów.
Po dobry 30 minut odjeżdżamy. Uff, ulga, będzie git. Nie do końca. Musi po drodze, nawet 100 metrów od “dworca” się zatrzymać i odebrać przesyłki. No ba, nawet do wulkanizatora dojechać i napompować opony. Delay już 60 minut. No nic nie zrobimy, jedziemy i będziemy się martwić później.
Jak to w Mauretanii, są i checkpointy po drodze. No i tylko nasza 4ka “podejrzana” do czasu jak powiemy polonais, i machają żeby jechać dalej.
Droga, zaskakująco, bardzo dobra, nawet jak na standardy afrykańskie. Asfalt przez całą drogę aż do samego Szum.
Dojeżdżamy do Szum, gdzie stajemy się atrakcją dla wszystkich. I zaczyna się pytanie, czy tutaj mamy wysiąść czy nie. Kierowca raczej języka Alexandre'a Dumasa nie używał a u mnie, jak na złość, zapomniałem jak jest pociąg po arabsku (yudarab tak btw), ale w końcu zrozumiał że chcemy jechać pociągiem. Ale nie zrozumiał, że nam chodzi o wagonach towarowych a nie pasażerskich (przypominamy że pociąg ma długość 2 - 2.5km), więc zostawia nas przy torach, daleko od innych pasażerów.
Dopytujemy lokalsów: wagon cargo/wagon de fer. Oni pokazują gdzie “ma być” pasażerski.
No no, mon ami, cargo. Po chwili, @sko1czek się dowiaduje, że ten wagon się nazywa wagon de soleil. Wagon słońca. Którego pojęcie zrozumieliśmy za parę h.
Jak już wiemy, gdzie ma się zatrzymać nasz wagon, to rozkładamy karty i czekamy.
Pociąg ma przyjechać między 18:00 i 02:00 w nocy.
Czekamy, czekamy i czekamy. Moje ubranko z “malowania” wnętrz, rozpadł (dobrze że @sko1czek miał więcej ubrań “lekarskich”), bagaż już spakowany do worków na smieci, spiwór do pozostawienia na miejscu także no i najważniejsze woda, 4l na głowę.
Przed 2 widać białe światło i słychać brzęk jadącego pociągu. No to już wszyscy stoimy i czekamy kiedy bestia dojedzie.
I jest pierwszy szok. Czołówkami patrzymy na wagony z przerażeniem, jak pełne są. No ba, nawet ruda się wysypuje z nich. Wpadamy w ogromny przerazeniem, bo co teraz.
Stoimy, nie wiedząc co dalej, dopóki nie przychodzi jeden Mauretańczyk, który nam pomaga wybrać idealny wagon i wrzucenie naszych gratów na nim.
Patrzymy, jest ok. Jest miejsce do spania, dość spory.
Rozkładamy śpiwory, chowamy wodę i prowiant i odjeżdżamy. Próbuję zasnąć ale każde uderzenie wagonu mnie przeraża, że spadnę lub kij wiadomo co.
Koło 5 lub 6 jesteśmy w pierwszy przystanku - mijance. Słoneczko wychodzi ale jest coś bardziej ważniejszego. Jest zasięg i prawie 4G! Szybko łączymy się ze światem poinformować że żyjemy i jedziemy już pociągiem.
I tak jedziemy, prędkością którą sięga pociąg im. Bolka i Lolka, w relacji Kraków - Bielsko Biała przez Wadowice, czyli maks 30 km na godzinę.
I tak do kolejny mijanki.
Dopiero po paru godzinach, opanowałem i wygrałem ze strachem (akrofobia) żebym stał w trakcje jazdy i chodził po wagonie. I mieć okazie zrobić zdjęcia długości pociągu.
Dopiero po paru godzinach, opanowałem i wygrałem ze strachem (akrofobia) żebym stał w trakcje jazdy i chodził po wagonie. I mieć okazie zrobić zdjęcia długości pociągu.
Po 8h, dopiero dochodzi do nas, czemu tak nazywają ten wagon. Słoneczny wagon. Subsaharyjskie słońce, daje w kość i już pragniemy żeby szybko skończyła się nasza męczarnia.
W 9 lub 10h jazdy widzimy z dala Przylądek Biały, “autostradę” Nawakszut - Nawazibu - Maroko i za chwilę całe Nawazibu. I koniec naszej męczarni.Z daleka było widać pierwsze budynki, osady czyli miasto końcowe, Nawazibu. Cała nasza 4ka podgląda w GPSa, żeby wiedzieć kiedy wysiąść. Ale w końcu okazuje się że nie potrzebne. Jak kierowcy lokalnej taksówki widzieli, 4 “muzungu” w wagonie, to jechali za naszym wagonie, żeby nas przygarnąć.
Wysiadamy jakieś 2,3 kg ciężsi z rudą żelaza w całym naszym ciele, krótka kontrola “paszportowa”
Canadiens?
No, Polonais
Tres bien, aller-aller.
Wsiadamy w taksówkę i kierujemy się do pierwszego punktu. Dworca autobusowego/postoju taksówek gdzie pytamy o transport do Maroka. Jaka radocha, bo pierwszy raz mogę porozmawiać po hiszpańsku tam, w języku który jako tako ogarniam o niebo lepiej niż francuskiego.
Kierowcy byli chęci jechać nawet teraz, prosto z pociągu. Patrzymy na nich, z zdziwieniem, kto nas przepuści przez granice, kiedy bardziej przypominamy 4 ślązaków którzy ledwo co wyszli z gruby. Bierzemy telefony (wszyscy mają whatsappa) i kierujemy się do hotelu.
Gdzie pierwszy raz od paru dni będziemy mieć okazję skorzystać z normalnej toalety (prysznica/wanny) oraz łóżka.
Naszą radochę nie powielał recepcjonista, który nas zobaczył. Już wiedział jak będą wyglądać nasze pokoje po paru h. No i nie mylił się. Po 3-4 prysznicu, cała toaleta wyglądała jakby studenci z akademika zorganizowali 5 dniową balangę. O ręcznikach i prześcieradłach które w lada moment zmienili kolor z białego na czerwonych, to nawet Chajzer z proszkiem by nie uratował.
Chwila odpoczynku i kierujemy się do pobliskiej knajpy na zasłużony obiad. Jak to w nadmorskiego miasta Mauretanii, królują owoce morza i rybki.
No i jest propozycja alkoholu. Za Heinekena chcą
10 USD15-20 USD. No cóż, dożyliśmy cały wyjazd to dożyjemy te parę h, które nas dzielą z Marokiem/Saharą Zachodnią.Jako tako, atrakcji w Nawazibu prawie nie ma. Niestety słynne cmentarzysko statków już ni ma (prawdopodobnie jest poza miastem ale ciężko o potwierdzone info) więć po spacerku aż do portu wracamy do hotelu, na bezalkoholową Bawarię i wygodne - długie spanie.
Po śniadaniu, pakujemy się do naszego kierowcy który nas zawiezie do Dachly. Ale przed przekroczeniem granicy, mamy dogadane z kierowcą, że spróbujemy się zbić do miasta duchów Al-Kuwajra/La Gouèra/La Güera. Po wycofaniu się Hiszpanii z jej ówczesnej kolonii Sahary Hiszpańskiej na mocy porozumienia z Marokiem z 20 grudnia 1975 roku miasto znalazło się pod władzą Mauretanii. Obecnie miasto jest kontrolowane przez Mauretanię. mimo że do niej formalnie nie należy. Czyli to miasto de jure podlega pod Saharą Zachodnią (lub Maroka dla niektórych krajów) ale de facto podlega Mauretanii.
Znaleźć informacji jak tam się dostać, to jak szukanie Świętego Graala przez Indiana Jones, więc postanowiliśmy że pojedziemy na stylu hakuna matata. Co będzie, to będzie.
Dojeżdżamy do punktu wojskowego. Podajemy paszporty i czekamy. Okazuje się, że są urodziny Mahometa wtedy, i większość dowódców albo świętują albo nie ma ich przy telefonie.
Niestety, odmowa. Jakbyśmy wcześniej załatwili przepustkę wcześniej, to by nie było problemu. No ale niestety nie było jak. Więć tym sposobem kierujemy się do przejścia granicznego Al-Karkarat/Guerguerat żegnając pociąg który przyjechał z Zuaretu.