Z Soldiers Trail lecimy na Alta Trail do Bedrock Mortars i do drzewa McKinley. Kiedy wchodzimy na popularny Congress Trail znajdujemy mniejszy „tunnel log”. Oprócz tego, że mniejszy, to także mniej oblegany, można sobie zrobić spokojnie zdjęcie, a wygląda równie fajnie. Kolejnym punktem na trasie jest Sherman. Zabijcie mnie, ale mój chory umysł w jakiś sposób łączył Shermana z Sherminatorem. A rodzice mówili, że za dużo telewizji sieje spustoszenie w głowie
:)
Kto chciałby policzyć ile lat ma drzewko?
:D
Ostatni punkt wycieczki to The General Grant Tree. Bardziej niż to drzewo, bawi nas możliwość przejścia „powaloną” sekwoją, nie przez nią, a wzdłuż niej, w środku. Koniec imprezy na dziś, wracamy do Mariposy.
Cóż, skoro wywołałeś mnie do tablicy... (inaczej nawet nie pamietałbym, że to Ty)Nie wiem czy jest się czym chwalić - po 12h locie w ekonomicznej (alkohol też był przy okazji co pokazujesz na zdjeciach) zmianie czasu (różnica względem PL), Wy jeszcze prowadziliście 6h samochód w nocy. Owszem, można - tak jak Ci zresztą pisałem. Można też zrobić wiele innych mało bezpiecznych dla siebie i innych rzeczy ale nie wiem czy to aby na pewno powód do dumy?
;)
A skąd wiesz czy nie przespał 3/4 lotu i nie był zmęczony? My po locie do San Francisco też w ogóle nie odczuwaliśmy zmęczenia i poszliśmy na parogodzinny spacer. Każdy organizm inaczej reaguje na zmiany stref czasowych.
Ciężko mi uwierzyć w to, że byli wypoczęci po 12h lotu startując o 17:00 z WAW i przylatujac do LAX o 5 rano warszawskiego czasu. Zwłaszcza, że lot był w ekonomicznej a nie w C. Do tego alkohol na pokładzie.Do tego się odnosiłem. Poza tym spacer po 12h lotu a jazda samochodem 6h w nocy to też nie to samo.A to że sam po takim locie nie odczuwałeś zmęczenia to stosunkowo normalne przez pierwsze godziny po wylądowaniu. Jednak nie znaczy to, że zmęczony w rzeczywistości nie byłeś. Biologii nie oszukasz nawet Ty
;)
Myślę po prostu, że każdy jest na tyle odpowiedzialny i na tyle zna swój organizm, że stwierdzili - "damy radę!". Pewnie też zadziałały emocje z powodu podróży
:-)
O matko, ale intensywnie.
:)Ale niektóre momenty to jakbym się cofnął w czasie. Te same miejsca, wydarzenia, wrażenia... (Vegas, R66, jelenie). W dodatku byliśmy niemal w tym samym czasie.No i zdjęcia... ŚWIETNE! Oczywiście oprócz tych, robionych pralką.
:lol: Ale że Wam się chciało pralkę ze sobą tachać...Zupełnie nie znam Waszego planu i nie będę teraz szukał, zatem z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.
:)
Zawsze z zaciekawieniem i sentymentem czytam relacje z zachodu USA. To była moja i żony pierwsza tak daleka wyprawa i spełnieniem marzeń o road tripie
:) Czekam na dalsze części
:)
A cóż to za spięcie na parkingu? Szkoda, że Angels Landing było zamknięte - z jakiego powodu? Wiesz może?My też jak jechaliśmy po zmroku w stronę Bryce to też jedna sarna stała praktycznie na linii oddzielającej pobocze od pasa ruchu. Lekki stresik po tym był...A Demolition Derby to fajne przeżycie
:)P.S Zgadzam się - fajnie rozpocząć samodzielne planowanie od bezproblemowo turystycznie miejsc. Zachodnie wybrzeże USA można zaliczyć do takich miejsc.
Angles Landing było zamknięte z powodu zniszczeń po mega burzy która nawiedziła Zion latem. Byłam w połowie września i mieli otworzyć za kilka dni, dlatego my wybraliśmy Observation Point
:)Super relacja - czekam na więcej
:)
Super relacja, bardzo fajnie, przystępnie napisana, a do tego PRZEPIĘKNE zdjęcia
:)!Świetnie, że udało się Wam pojechać do Yellowstone, tak pozytywnie zazdroszczę
:), te żubry to coś wspaniałego
:), nie wspominając oczywiście o gejzerach, mgle i czającej się Samanthcie hehehe
:). Ale krajobraz wygląda bajkowo, chyba jako jedni z nielicznych odbiliście do tego parku z typowego road tripa po zachodzie. Gdybym miała więcej czasu wtedy, to też byśmy nie odpuścili, zwłaszcza że jesteśmy Yogi i Bubu
:), więc chyba musimy to jednak nadrobić, a Twoje zdjęcia mnie dodatkowo zmotywowały (na razie tylko w myśleniu, ale kto wie za jakiś czas
;)). Czekam na ciąg dalszy!!! Fajnie jest wrócić wspomnieniami w te okolice, więc do roboty
:P
Z Soldiers Trail lecimy na Alta Trail do Bedrock Mortars i do drzewa McKinley. Kiedy wchodzimy na popularny Congress Trail znajdujemy mniejszy „tunnel log”. Oprócz tego, że mniejszy, to także mniej oblegany, można sobie zrobić spokojnie zdjęcie, a wygląda równie fajnie. Kolejnym punktem na trasie jest Sherman. Zabijcie mnie, ale mój chory umysł w jakiś sposób łączył Shermana z Sherminatorem. A rodzice mówili, że za dużo telewizji sieje spustoszenie w głowie :)
Kto chciałby policzyć ile lat ma drzewko? :D
Ostatni punkt wycieczki to The General Grant Tree. Bardziej niż to drzewo, bawi nas możliwość przejścia „powaloną” sekwoją, nie przez nią, a wzdłuż niej, w środku. Koniec imprezy na dziś, wracamy do Mariposy.