druga część prowadząca wzdłuż Lago Roca jest kręta, zmienia się też kolor wody
Na parkingu wykupujemy godzinny rejs po jeziorze (500 ARS dorosły, 400 ARS dziecko). Wejście do parku kosztuje 500 ARS za dorosłego i 100 ARS za dziecko.
Statek podpływa do lodowca na około 20-30 metrów i przepływa kilka razy wzdłuż jego czoła (około 50 m wysokości). Co jakiś czas odrywa się jakiś fragment i wpada do wody.
W oddali widać pole firnowe
Na zdjęciach nie wygląda imponująco, ale na żywo robi piorunujące wrażenie. Jest ogromny.
W tym miejscu na mapie pokazane jest połączenie obu jezior. Na około dwa tygodnie przed naszym przyjazdem spadł tam olbrzymi fragment lodowca tzw. most, a powstały lód zasypał połączenie.
W drodze powrotnej zatrzymujemy się na jednym z punktów widokowych
Tutaj Perito Moreno ze statkiem pokazującym skalę
Dzień czwarty
Rano pogoda nie rozpieszcza. Pada przelotny deszcz . Jedziemy nad mieszczącą się nieopodal Laguna Nimez
Spotykamy takie oto ptaszory
Później zaczyna padać deszcz, który każe szybciej niż planowaliśmy pożegnać Argentynę. Jedziemy w kierunku Puerto Natales.
Gdzieś pośrodku głuszy, na drodze numer 7 zauważamy bagnisty teren, z mnóstwem ptaków. Długa lufa w ruch
Tam właśnie jedziemy
Granice przekraczamy w Paso Rio Don Guilermo. Na tym przejściu panują zupełnie inne zasady niż na poprzednim. Aby do niego dojechać należy zjechać z drogi asfaltowej na żwirową. Po przejechaniu około trzech kilometrów dojeżdża się do budki gdzie siedziało trzech argentyjskich pograniczników. Wbili nam pieczątki, a na pytanie co dalej pokazali w lewo. Zwiedziliśmy drewniany domek obok, ale okazał się pusty.Z duszą na ramieniu ruszyliśmy dalej. Po kolejnych siedmiu, może ośmiu kilometrach dotarliśmy do posterunku chilijskiego. Tam kazano wypełnić deklarację i zabrano wszystkie owoce (przy wjeździe do Argentyny z Chile nie ma tego obostrzenia). Po minięciu posterunku droga numer 9 doprowadza nas do Puerto Natales. Jest to miasto leżące u wrót Torres del Paine. Wymarzone miejsce dla sknerusów jak ja. Jak jesteś burżujem to nocujesz w samym parku za 1000-1500 zł za noc.,Można też spać w Puerto Natales za ćwierć tej kwoty. Miasto oferuje całkiem sensowną baze noclegową, kilka restauracji oraz stacje benzynowe (do tego tematu jeszcze wróce). Dla kierowców ważny jest jeszcze jedno udziwnienie. Otóż większość ulic jest jednokierunkowa, ale nie używa się znaków typu zakaz wjazdu czy też nakaz jazdy w którąś stronę. Na domach umieszczone są strzałki pokazujące kierunek jazdy. Odlot. Udaje nam się jeszcze upolować coś do jedzenia (pomimo pierwszego dnia Świąt Wielkanocnych większość restauracji była czynna). Na zdjęciu najlepsze przegrzebki jakie w życiu jadłem.
Kuchnia patagońska specjalizuje się w daniach ze zwierząt kopytnych - głównie baranina, ale też wołowina oraz guanaco, a także w owocach morza - np. kraby, przegrzebki, łosoś i jeszcze kilka innych miejscowych ryb. O ile baranina mnie nie przekonała, to z owocami morza potrafią się obchodzić po mistrowsku.
druga część prowadząca wzdłuż Lago Roca jest kręta, zmienia się też kolor wody
Na parkingu wykupujemy godzinny rejs po jeziorze (500 ARS dorosły, 400 ARS dziecko). Wejście do parku kosztuje 500 ARS za dorosłego i 100 ARS za dziecko.
Statek podpływa do lodowca na około 20-30 metrów i przepływa kilka razy wzdłuż jego czoła (około 50 m wysokości). Co jakiś czas odrywa się jakiś fragment i wpada do wody.
W oddali widać pole firnowe
Na zdjęciach nie wygląda imponująco, ale na żywo robi piorunujące wrażenie. Jest ogromny.
W tym miejscu na mapie pokazane jest połączenie obu jezior. Na około dwa tygodnie przed naszym przyjazdem spadł tam olbrzymi fragment lodowca tzw. most, a powstały lód zasypał połączenie.
W drodze powrotnej zatrzymujemy się na jednym z punktów widokowych
Tutaj Perito Moreno ze statkiem pokazującym skalę
Rano pogoda nie rozpieszcza. Pada przelotny deszcz . Jedziemy nad mieszczącą się nieopodal Laguna Nimez
Spotykamy takie oto ptaszory
Później zaczyna padać deszcz, który każe szybciej niż planowaliśmy pożegnać Argentynę. Jedziemy w kierunku Puerto Natales.
Gdzieś pośrodku głuszy, na drodze numer 7 zauważamy bagnisty teren, z mnóstwem ptaków. Długa lufa w ruch
Tam właśnie jedziemy
Granice przekraczamy w Paso Rio Don Guilermo.
Na tym przejściu panują zupełnie inne zasady niż na poprzednim. Aby do niego dojechać należy zjechać z drogi asfaltowej na żwirową. Po przejechaniu około trzech kilometrów dojeżdża się do budki gdzie siedziało trzech argentyjskich pograniczników. Wbili nam pieczątki, a na pytanie co dalej pokazali w lewo. Zwiedziliśmy drewniany domek obok, ale okazał się pusty.Z duszą na ramieniu ruszyliśmy dalej. Po kolejnych siedmiu, może ośmiu kilometrach dotarliśmy do posterunku chilijskiego. Tam kazano wypełnić deklarację i zabrano wszystkie owoce (przy wjeździe do Argentyny z Chile nie ma tego obostrzenia).
Po minięciu posterunku droga numer 9 doprowadza nas do Puerto Natales. Jest to miasto leżące u wrót Torres del Paine. Wymarzone miejsce dla sknerusów jak ja. Jak jesteś burżujem to nocujesz w samym parku za 1000-1500 zł za noc.,Można też spać w Puerto Natales za ćwierć tej kwoty.
Miasto oferuje całkiem sensowną baze noclegową, kilka restauracji oraz stacje benzynowe (do tego tematu jeszcze wróce). Dla kierowców ważny jest jeszcze jedno udziwnienie. Otóż większość ulic jest jednokierunkowa, ale nie używa się znaków typu zakaz wjazdu czy też nakaz jazdy w którąś stronę. Na domach umieszczone są strzałki pokazujące kierunek jazdy. Odlot.
Udaje nam się jeszcze upolować coś do jedzenia (pomimo pierwszego dnia Świąt Wielkanocnych większość restauracji była czynna).
Na zdjęciu najlepsze przegrzebki jakie w życiu jadłem.
Kuchnia patagońska specjalizuje się w daniach ze zwierząt kopytnych - głównie baranina, ale też wołowina oraz guanaco, a także w owocach morza - np. kraby, przegrzebki, łosoś i jeszcze kilka innych miejscowych ryb. O ile baranina mnie nie przekonała, to z owocami morza potrafią się obchodzić po mistrowsku.