Zależy nam na wysuszeniu całego ekwipunku,a przede wszystkim kajaka.Już jutro zarzucimy plecaki na grzbiet i heja naprzód
;)
Mapka dnia 5-tego: przepływamy 15 km
-- 08 Sie 2016 19:17 --
Dzień 6.
Plan na ten dzień to przede wszystkim spakowanie się do plecaków, około 30 i 20 kilowych.To się udało
;) O 9.50 mamy autobus do Roisheim, do którego jedziemy półtorej godziny.Sceneria niezwykle malownicza, gdyż jest to słynna krajobrazowa trasa nr 55.Jesteśmy już znacznie wyżej, a sam autobus jedzie docelowo do Lom.
Droga z Roisheim do Spiterstulen to 17 km, leśna, lecz utwardzona nawierzchnia.Spiterstulen to b.popularne schronisko,baza wypadowa wielu szlaków z pełną infrastrukturą, domkami oraz kempingiem.Dla wybrednych jest nawet basen i sauna.Po około godzinie marszu udaje się złapać stopa.Do Spiterstulen zmierza pan z samochodu chłodni (pierwsze skojarzenie - Ice-track killer z serialu Dexter
:D ).
Miły Norweg ani nas nie zabił,ani nie poćwiartował, za to już około 13 jesteśmy pod Spiterstulen.Po sprawdzeniu prognozy decyzja mogła być tylko jedna - jeszcze dziś atakujemy Galdhøpiggen - najwyższy szczyt Norwegii, Gór Skandynawskich i Półwyspu Skandynawskiego.Namiot wraz z doborowym towarzystwem w pakiecie (owce) rozstawiamy na kempingu.
Bierzemy ciepłe ciuchy, troche prowiantu i wodę.W internecie wyczytałem, iż szlak nie jest zbyt trudny, wejście zajmuje 4,5 godziny, a zejście 2,5.Cieszy nas zapowiadane okno pogodowe.Na szlaku ludzi całkiem sporo, lecz do przepełnienia b.daleko.Widoki piękne.
Quote:
Ze szczytu przy dobrej widoczności roztacza się widok na obszar ponad 35 tysięcy km². Według niektórych źródeł i map Galdhøpiggen nie jest najwyższym szczytem Norwegii, ustępując wysokością wierzchołkowi Glittertind. Dane te nie są jednak prawdziwe, gdyż opierają się na pomiarach dokonanych przed roztopami lodowca znajdującego się na szczycie Glittertind, którego obecna wysokość wynosi 2464 m n.p.m. (skała sięga do 2452 m n.p.m.).
Im wyżej, tym oczywiście więcej śniegu i wiatru.Na samym szczycie znajduje się schronisko, obecnie już w wersji kamiennej, gdyż dwie pierwotne, drewniane konstrukcje, zwiał wiatr.
Quote:
W 1888 Knut O. Vole wybudował na Galdhøpiggen niewielki drewniany schron w kształcie prostej budki. Służył on za schronienie turystom, których zastało w górach załamanie pogody. W 1925 obok stanął drugi obiekt, który wybudował Lars Sulheim, właściciel Spiterstulen – drewniany domek nazwano Steinarstugu, od Steinera Sulheima, jednego z pierwszych zdobywców Galdhøpiggen. Knut Vole, który był właścicielem schroniska Juvasshytta, w następnym roku postawił nowe Vole-hytta. W latach 50. XX wieku Steinarstugu doczekało się własnego stempla pocztowego, z kolei w 1960 Vole-hytta zaczęło serwować posiłki.
Ciężkie warunki atmosferyczne położyły kres istnieniu obu obiektów – w Niedzielę Palmową 1961 silny wiatr zniszczył Steinarstugu, której kawałki znaleziono nawet w dolinie Visdalen, 6 mil od wierzchołka. Vole-hytta została pokonana przez wichurę w 1970.
Obecnie na szczycie znajduje się nowa konstrukcja z 1975, którą tym razem wybudowano z kamienia. Działa pod nazwą Knut Voles hytte – nie udziela noclegów, ale funkcjonuje w niej bufet.
Na szczycie jest nawet wi-fi
;) Można kupić herbatę/kawę, opcjonalnie coś do jedzenia.Zastanawia nas jak często jest zmiana wśród obsługujących sklep na szczycie.
Na Galdhoppingen wiodą dwa szlaki - ze Spiterstulen oraz z Juvashytta, ten drugi można zdobyć wyłącznie wykupując wycieczkę zorganizowaną.Wejście wjedzie przez lodowiec i wymaga użycia sprzętu alpinistycznego.Przy schodzeniu popełniamy błąd i zaczynamy schodzić tym drugim, gubimy się, lecz szczęśliwie wracamy i dokładnie po szlaku schodzimy na dół.No może z wyjątkiem paru miejsc, gdzie zjeżdżamy po śniegu
;) Zmęczenie wynagradzają nam piękne widoki, zachodzące słońce i zbliżające się Spiterstulen.
O godz. 0.30 jesteśmy z powrotem w namiocie.Zasypiamy w 30 sekund
;)7.dzień
Z uwagi na fakt, iż mamy b.dobry czas, jesteśmy praktycznie 2 dni do przodu z uwagi na tempo narzucone na fiordach, a zarazem złapanie stopa i wejście tego samego dnia na Galdhoppingen, do wczesnego popołudnia zostajemy w Spiterstulen.Jemy dwa solidne śniadania.
Szlak ze Spiterstulen do Gjendbu to 24,3 km.Bez zbytniego obciążenia można go przejść w 1 długi, ciężki dzień.Myślę jednak,że mało kto zakładał przejście go z kajakiem na plecach
;) Od godziny 18 zapowiadane są silne opady deszczu i mają trwać całą noc.Prognoza się sprawdza.Maszerujemy około 7km.
W pewnym momencie szlak rodziela się na drogę do Gjendbu oraz Leivasbru.Nasz szlak,czyli Gjendbu skręca w góry, by docelowo osiągnąć 1663 metry na górze Uradalsbandet.My rozbijamy się wcześniej.Przy jednym z wyjść z namiotu, słyszę tylko "chodź i bierz aparat"
:) Na zewnątrz 10-15 metrów od namiotu urzędowało stado reniferów.Po spotkaniu z fokami - kolejne niesamowite przeżycie.
Była to najzimniejsza noc ze wszystkich.Niemniej jednak namiot (apollo light) dał radę,a my razem z nim.A widok reniferów dał dodatkowe moce
;)
W Spiterstulen kupuje w końcu gaz do kuchenki.Dzień 8.
Pogoda z rana już zgoła odmienna.Niezmiennie towarzyszą nam renifery.Sceneria górska piękna, tak więc około 10-tej zaczynamy marsz.
Droga wiedzie przez kamienie, strumyki mniejsze i większe (wskazane b.dobre buty).Przez pierwszą część dnia idziemy cały czas lekko w górę, by przez drugą część schodzić lekko w dolinie.Sporadycznie spotykamy piechurów zarówno z jednej, jak i z drugiej strony.Praktycznie każdy obracał się za moim plecakiem, ale pytanie które najbardziej zapadło mi w pamięci od jednego to
"Are you really having a fucking kayak in this pack?"
;)
Idziemy powoli, ale konsekwentnie cały dzień, do 19.Nie docieramy do Gjendbu, ale możemy sobie na to pozwolić.Rozbijamy się przy wodospadzie Hellerfossen, a zarazem na "polu minowym" z uwagi na blisko obecność pasących się nieopodal krów
;)
-- 08 Sie 2016 21:14 --
9.dzień
Piękny poranek przy Hellerfossen.Odczuwamy już trudy podróży, niemniej jednak twardo idziemy nad jezioro Gjende.Szlak pod koniec jest płaski, a nawet wiedzie przez mały lasek.Ciekawe czy ktoś już wcześniej zmagał się z podobnym problemem,a mianowicie koszenia drzew wiosłami
;)
Po fokach, reniferach i owcach, przyszedł czas na integracje z krowami
;)
Przed południem była naprawdę piękna pogoda i około 13 docieramy do Gjendebu.Jest to takie mini-Spiterstulen.Są do wynajęcia domki, camping, toalety i prysznice.Nie ma jednak np. sygnału GSM.Bardzo miła obsługa.Mieliśmy w planie wodowanie na jezioro jeszcze tego samego dnia, jednak wraz z prognozą, postanawiamy zostać do końca dnia w Gjendebu.
Po raz pierwszy od początku wyprawy, mamy pół dnia na totalny chill-out.Dajemy więc odpocząć nogom i plecom,a sami gramy w dostępne planszówki.Śpimy na campingu.Nazajutrz po 4 dniach przerwy, po raz kolejny, a zarazem ostatni mamy w planie wskoczyć do naszego kajaka.
-- 08 Sie 2016 21:51 --
10.dzień
Jezioro Gjende jest jednym z najpiękniejszych w Norwegii i słynie ze swojego niezwykłego, turkusowego koloru.Nad jego pierwszą częścią leży słynna górska grań - Besseggen. Najłatwiej dostać się pływającym tam promem - do Gjendebu, gdzie stacjonowaliśmy przedostatniego dnia wyprawy, albo Memurubu - leżącym pośrodku jezioro (główna baza wypadowa na Besseggen).Można też inaczej, np. ze Spiterstulen z kajakiem na plecach
;)
Pierwsza połowa jeziora, które w całości ma 18 km długości upłynęła na spokojnych, wręcz relaksacyjnych dwóch godzinach.Lekki wiatr z tyłu, lambada.Docieramy do Memurubu około południa.Jemy naleśniki i dzwonimy do najbliższych,że żyjemy
;) Teoretycznie do końca wyprawy zostało pół jeziora.
Kolor jeziora to nie fotoszop - ono autentycznie rozkładało na łopatki tym swoim turkusem.Do tego do złudzenia przypomina fiordy.W drugiej połowie dnia, na deser wzmaga się silny wiatr, robią się białe grzywy na falach i naprawdę staję na wyżynach możliwości, by bezpiecznie toi wszystko zakończyć.
UDAŁO SIĘ!
A w nagrodę takie widoczki z namiotu
:)
Ostatni 11.dzień
Tego dnia wracamy do Oslo, najpóźniej o 17.20 z Gjendersheim, gdzie zaczyna się, a w naszym przypadku kończy jezioro Gjende.Mamy ambitny plan, by z rana ruszyć na Besseggen.Wygrywa jednak opcja nr 2,a mianowicie śniadanie all-inclusiv w schronisku w Gjendersheim hytta.Cena za osobę - 165 NOK, ale jedliśmy pod korek.Co by nie było, waga po 11 dniach to minus 3 kg.Ok 10 zaczynamy wchodzić na popularne Besseggen, mając w głowie iż najpóźniej o 13 zaczynamy schodzić w dół.
Była niedziela, na szlaku sporo osób, ale i widoki warte wejścia.Tak więc cieszymy się niezmiernie,że podjęliśmy wysiłek ostatniego dnia.Pierwotny plan nie zakładał wejścia na grań, tak więc plan zrealizowany w 100% i jeszcze troche. (całego Besseggen jednak nie przeszliśmy).Po 17 wracamy do Oslo, przed nami nocka na lotnisku Gardemoen i nazajutrz o 12 powrót do Gdańska Norwegianem.
Podróż była niesamowita, nietypowa i z całym wachlarzem zarówno przeżyć, jak i pogody.Będzie co wspominać, a mam nadzieję,że dla niektórych będzie inspirująca do kolejnych wypraw.
Koniec - można komentować
;)Dokładnie 23.lipca 2016, w najbardziej upalny dzień całej wyprawy płynęliśmy przez Lustrafjord w okolicach Kroken. Pewna Pani (jak się później okazało z Belgii), siedziała tego dnia na skałach i fotografowała fiord z całym jego pięknem i wybitnymi barwami wody. Zrobiła także nam kilka ,a przecież trudno zrobić zdjęcie siebie w kajaku, w którym jakby nie patrzeć samemu się płynie
;) (nie, wiosło niekoniecznie musi służyć za selfie stick
;) ) Na odległość przeliterowałem jej maila, ale najprościej w świecie pomyślałem,że sobie źle zapisała.A tu wczoraj niespodzianka i kilka zdjęć na poczcie
:P Z miłą chęcią dziele się jako zwieńczenie niniejszej relacji.
Świetna wyprawa! Widoki nie samowite! Pomysł jeszcze lepszy
:)Sama zadałabym Wam takie pytanie odnośnie bagażu na plecach
:)I nie ukrywam, że lekkie ukłucie zazdrości poczułam - dobra wcale nie lekkie...
BooBooZB napisał:Praktycznie każdy obracał się za moim plecakiem, ale pytanie które najbardziej zapadło mi w pamięci od jednego to "Are you really having a fucking kayak in this pack?" [...] Koniec - można komentować
;)Szacunek, ukłony, respekt! Dajesz swoimi wyjazdami i relacjami dowód, że na tym forum jest kilka osób, dla których marzeniem wyjazdowym nie jest Malta na tydzień, tylko coś większego
;)Mieliście świetną pogodę – ja na Galdhøpiggen miałem w 2007 praktycznie zupę
:( . A odnośnie sprzętu kajakowego w górach, heh, skąd ja to znam?
:lol: . A niech stracę, rzucę fotką
:roll:I dziękuję za relację!
Super sprawa. Gratki za zrealizowanie planu.Obiecywałem sobie, że długo do Norwegii nie wrócę, ale chyba trzeba się będzie z nią przeprosić.Żołądkowa gorzka musi być
;)
Quote:A w jaki sposób wracaliście znad jeziora do Oslo? Kursuje tam jakiś publiczny transport?Z Gjendersheim do Oslo jeździ autobus kilka razy dziennie.Nawet nie drogo jak na Norwegie, ok 300 NOK, a jedziesz 6h.Quote:Żołądkowa gorzka musi być
;)
8-)
;) @OradeaOrbea - dobra fota
:P gdzie pływałeś kajakiem?
BooBooZB napisał:OradeaOrbea - dobra fota
:P gdzie pływałeś kajakiem?To akurat fota z wejścia na Howerlę. A dlaczego z wiosłami i sprzętem wodnym? Bo ze szczytu bezpośrednio zwijaliśmy się na Czarny i Biały Czeremosz, robić spływy minikatamaranami (takie gumowe pseudopontoniki z kratownicą aluminiową na środku).
czekałem do końca, żeby nie zepsuć ciągu relacji jakimś komentarzem.@BooBooZB: Mistrzostwo jak zawsze !
:) Ogromne gratulacje za zrealizowanie tego ambitnego planu.
@BooBooZB niesamowity wypad! gratuluję pomysłu i jestem ciekawa, gdzie teraz cię poniesie
;) relacja super napisana - jak zwykle, piękne widoki, dla mnie kolejna inspiracja od ciebie
;)
Wyjazdy @BooBooZB mogą stanowić inspirację dla wielu osób: nie tylko z forum, ale także dla czytelników całego portalu – postanowiłem przygotować mały artykuł i umieścić go na stronie głównej Flyfree >> TUTAJCzekamy na bezpieczny powrót i relację z Grenlandii!
;)
OradeaOrbea napisał:BooBooZB napisał:Praktycznie każdy obracał się za moim plecakiem, ale pytanie które najbardziej zapadło mi w pamięci od jednego to "Are you really having a fucking kayak in this pack?" [...] Koniec - można komentować
;)Szacunek, ukłony, respekt! Dajesz swoimi wyjazdami i relacjami dowód, że na tym forum jest kilka osób, dla których marzeniem wyjazdowym nie jest Malta na tydzień, tylko coś większego
;)I dziękuję za relację!Właśnie byłem tydzień na Malcie w kwietniu żeby podładować akumulatory a potem w maju pojechałem na miesięczny objazd Norwegii więc komentarz trochę onetowy
:lol:
:lol: Szacun dla BooBooZB za ten kajak. Pod koniec maja wchodziliśmy na Galdhopiggen i śniegu było niewiele więcej.Gaz można kupić w Biltemie (taka nasza Castorama) niedaleko lotniska, w drodze do Bergen. Dla chcących skorzystać z darmowego noclegu w Bergen, jest powyżej Floyen chatka Aasebu, z oświetleniem, podgrzewaną podłogą. Szczegóły opiszę w relacji. Nie mam takiego tempa w pisaniu jak BooBooZB ale jakoś ciągnę.Żołądkowa na miodzie?
Żyję i mam się dobrze
:) Przed dwoma godzinami wróciłem z Grenlandii...O Panie...
:shock: Quote:Szacun. Ile ważyły wasze plecakiW wizzarze tyle ile mialy mieć, czyli po 23 kg, potem bylo rozbicie i moj byl cos okolo 27-28kg, damska wersja ok 10 kg lzejsza.
Super!!! Ja rownież cofnąłem sie o ćwierć wieku czytając Twoją relacje. Wtedy wprawdzie nie Norwegia tylko nasza piękna Polska i DDR (hymn, to może jednak wiecej niż ćwierć wieku?
;-). Woziłem pociągiem i autobusem nasz rodzimy produkt (Neptun?), taki z drewnianym szkieletem. Pózniej podmieniony na DDRowski, który był dużo lżejszy bo miał górę z materiału (mój Neptun miał gore ze skaju czy czegoś takiego). Z północy Polski targalismy sprzęt na Bóbr, Dunajec czy San. Drewniane wiosła !! Na plecach to sie dało przenieść symboliczny kawałek... Napisz mi na PW ciut wiecej na temat sprzętu. Może zainspirowany Twoją wyprawą dam sie porwać wspomnieniom
:)Dla mnie relacja miesiąca!!
W Norwegii będę od środy. Na razie Belgia. I niestety oba nie kajakiem
;-) Ale i tak może być wesoło, gdy nawigacja w aucie jest ustawiona na brazylijski portugalski... a w opcjach "omin autostrady". Gratisowe zwiedzanie Brukseli i te sprawy ...
;-) Jak będę oddawał to im normalnie na ruski zmienię, a co!
Zależy nam na wysuszeniu całego ekwipunku,a przede wszystkim kajaka.Już jutro zarzucimy plecaki na grzbiet i heja naprzód ;)
Mapka dnia 5-tego: przepływamy 15 km
-- 08 Sie 2016 19:17 --
Dzień 6.
Plan na ten dzień to przede wszystkim spakowanie się do plecaków, około 30 i 20 kilowych.To się udało ;) O 9.50 mamy autobus do Roisheim, do którego jedziemy półtorej godziny.Sceneria niezwykle malownicza, gdyż jest to słynna krajobrazowa trasa nr 55.Jesteśmy już znacznie wyżej, a sam autobus jedzie docelowo do Lom.
Droga z Roisheim do Spiterstulen to 17 km, leśna, lecz utwardzona nawierzchnia.Spiterstulen to b.popularne schronisko,baza wypadowa wielu szlaków z pełną infrastrukturą, domkami oraz kempingiem.Dla wybrednych jest nawet basen i sauna.Po około godzinie marszu udaje się złapać stopa.Do Spiterstulen zmierza pan z samochodu chłodni (pierwsze skojarzenie - Ice-track killer z serialu Dexter :D ).
Miły Norweg ani nas nie zabił,ani nie poćwiartował, za to już około 13 jesteśmy pod Spiterstulen.Po sprawdzeniu prognozy decyzja mogła być tylko jedna - jeszcze dziś atakujemy Galdhøpiggen - najwyższy szczyt Norwegii, Gór Skandynawskich i Półwyspu Skandynawskiego.Namiot wraz z doborowym towarzystwem w pakiecie (owce) rozstawiamy na kempingu.
Bierzemy ciepłe ciuchy, troche prowiantu i wodę.W internecie wyczytałem, iż szlak nie jest zbyt trudny, wejście zajmuje 4,5 godziny, a zejście 2,5.Cieszy nas zapowiadane okno pogodowe.Na szlaku ludzi całkiem sporo, lecz do przepełnienia b.daleko.Widoki piękne.
Im wyżej, tym oczywiście więcej śniegu i wiatru.Na samym szczycie znajduje się schronisko, obecnie już w wersji kamiennej, gdyż dwie pierwotne, drewniane konstrukcje, zwiał wiatr.
Ciężkie warunki atmosferyczne położyły kres istnieniu obu obiektów – w Niedzielę Palmową 1961 silny wiatr zniszczył Steinarstugu, której kawałki znaleziono nawet w dolinie Visdalen, 6 mil od wierzchołka. Vole-hytta została pokonana przez wichurę w 1970.
Obecnie na szczycie znajduje się nowa konstrukcja z 1975, którą tym razem wybudowano z kamienia. Działa pod nazwą Knut Voles hytte – nie udziela noclegów, ale funkcjonuje w niej bufet.
Na szczycie jest nawet wi-fi ;) Można kupić herbatę/kawę, opcjonalnie coś do jedzenia.Zastanawia nas jak często jest zmiana wśród obsługujących sklep na szczycie.
Na Galdhoppingen wiodą dwa szlaki - ze Spiterstulen oraz z Juvashytta, ten drugi można zdobyć wyłącznie wykupując wycieczkę zorganizowaną.Wejście wjedzie przez lodowiec i wymaga użycia sprzętu alpinistycznego.Przy schodzeniu popełniamy błąd i zaczynamy schodzić tym drugim, gubimy się, lecz szczęśliwie wracamy i dokładnie po szlaku schodzimy na dół.No może z wyjątkiem paru miejsc, gdzie zjeżdżamy po śniegu ;) Zmęczenie wynagradzają nam piękne widoki, zachodzące słońce i zbliżające się Spiterstulen.
O godz. 0.30 jesteśmy z powrotem w namiocie.Zasypiamy w 30 sekund ;)7.dzień
Z uwagi na fakt, iż mamy b.dobry czas, jesteśmy praktycznie 2 dni do przodu z uwagi na tempo narzucone na fiordach, a zarazem złapanie stopa i wejście tego samego dnia na Galdhoppingen, do wczesnego popołudnia zostajemy w Spiterstulen.Jemy dwa solidne śniadania.
Szlak ze Spiterstulen do Gjendbu to 24,3 km.Bez zbytniego obciążenia można go przejść w 1 długi, ciężki dzień.Myślę jednak,że mało kto zakładał przejście go z kajakiem na plecach ;) Od godziny 18 zapowiadane są silne opady deszczu i mają trwać całą noc.Prognoza się sprawdza.Maszerujemy około 7km.
W pewnym momencie szlak rodziela się na drogę do Gjendbu oraz Leivasbru.Nasz szlak,czyli Gjendbu skręca w góry, by docelowo osiągnąć 1663 metry na górze Uradalsbandet.My rozbijamy się wcześniej.Przy jednym z wyjść z namiotu, słyszę tylko "chodź i bierz aparat" :) Na zewnątrz 10-15 metrów od namiotu urzędowało stado reniferów.Po spotkaniu z fokami - kolejne niesamowite przeżycie.
Była to najzimniejsza noc ze wszystkich.Niemniej jednak namiot (apollo light) dał radę,a my razem z nim.A widok reniferów dał dodatkowe moce ;)
W Spiterstulen kupuje w końcu gaz do kuchenki.Dzień 8.
Pogoda z rana już zgoła odmienna.Niezmiennie towarzyszą nam renifery.Sceneria górska piękna, tak więc około 10-tej zaczynamy marsz.
Droga wiedzie przez kamienie, strumyki mniejsze i większe (wskazane b.dobre buty).Przez pierwszą część dnia idziemy cały czas lekko w górę, by przez drugą część schodzić lekko w dolinie.Sporadycznie spotykamy piechurów zarówno z jednej, jak i z drugiej strony.Praktycznie każdy obracał się za moim plecakiem, ale pytanie które najbardziej zapadło mi w pamięci od jednego to
"Are you really having a fucking kayak in this pack?" ;)
Idziemy powoli, ale konsekwentnie cały dzień, do 19.Nie docieramy do Gjendbu, ale możemy sobie na to pozwolić.Rozbijamy się przy wodospadzie Hellerfossen, a zarazem na "polu minowym" z uwagi na blisko obecność pasących się nieopodal krów ;)
-- 08 Sie 2016 21:14 --
9.dzień
Piękny poranek przy Hellerfossen.Odczuwamy już trudy podróży, niemniej jednak twardo idziemy nad jezioro Gjende.Szlak pod koniec jest płaski, a nawet wiedzie przez mały lasek.Ciekawe czy ktoś już wcześniej zmagał się z podobnym problemem,a mianowicie koszenia drzew wiosłami ;)
Po fokach, reniferach i owcach, przyszedł czas na integracje z krowami ;)
Przed południem była naprawdę piękna pogoda i około 13 docieramy do Gjendebu.Jest to takie mini-Spiterstulen.Są do wynajęcia domki, camping, toalety i prysznice.Nie ma jednak np. sygnału GSM.Bardzo miła obsługa.Mieliśmy w planie wodowanie na jezioro jeszcze tego samego dnia, jednak wraz z prognozą, postanawiamy zostać do końca dnia w Gjendebu.
Po raz pierwszy od początku wyprawy, mamy pół dnia na totalny chill-out.Dajemy więc odpocząć nogom i plecom,a sami gramy w dostępne planszówki.Śpimy na campingu.Nazajutrz po 4 dniach przerwy, po raz kolejny, a zarazem ostatni mamy w planie wskoczyć do naszego kajaka.
-- 08 Sie 2016 21:51 --
10.dzień
Jezioro Gjende jest jednym z najpiękniejszych w Norwegii i słynie ze swojego niezwykłego, turkusowego koloru.Nad jego pierwszą częścią leży słynna górska grań - Besseggen. Najłatwiej dostać się pływającym tam promem - do Gjendebu, gdzie stacjonowaliśmy przedostatniego dnia wyprawy, albo Memurubu - leżącym pośrodku jezioro (główna baza wypadowa na Besseggen).Można też inaczej, np. ze Spiterstulen z kajakiem na plecach ;)
Pierwsza połowa jeziora, które w całości ma 18 km długości upłynęła na spokojnych, wręcz relaksacyjnych dwóch godzinach.Lekki wiatr z tyłu, lambada.Docieramy do Memurubu około południa.Jemy naleśniki i dzwonimy do najbliższych,że żyjemy ;) Teoretycznie do końca wyprawy zostało pół jeziora.
Kolor jeziora to nie fotoszop - ono autentycznie rozkładało na łopatki tym swoim turkusem.Do tego do złudzenia przypomina fiordy.W drugiej połowie dnia, na deser wzmaga się silny wiatr, robią się białe grzywy na falach i naprawdę staję na wyżynach możliwości, by bezpiecznie toi wszystko zakończyć.
UDAŁO SIĘ!
A w nagrodę takie widoczki z namiotu :)
Tego dnia wracamy do Oslo, najpóźniej o 17.20 z Gjendersheim, gdzie zaczyna się, a w naszym przypadku kończy jezioro Gjende.Mamy ambitny plan, by z rana ruszyć na Besseggen.Wygrywa jednak opcja nr 2,a mianowicie śniadanie all-inclusiv w schronisku w Gjendersheim hytta.Cena za osobę - 165 NOK, ale jedliśmy pod korek.Co by nie było, waga po 11 dniach to minus 3 kg.Ok 10 zaczynamy wchodzić na popularne Besseggen, mając w głowie iż najpóźniej o 13 zaczynamy schodzić w dół.
Była niedziela, na szlaku sporo osób, ale i widoki warte wejścia.Tak więc cieszymy się niezmiernie,że podjęliśmy wysiłek ostatniego dnia.Pierwotny plan nie zakładał wejścia na grań, tak więc plan zrealizowany w 100% i jeszcze troche. (całego Besseggen jednak nie przeszliśmy).Po 17 wracamy do Oslo, przed nami nocka na lotnisku Gardemoen i nazajutrz o 12 powrót do Gdańska Norwegianem.
Podróż była niesamowita, nietypowa i z całym wachlarzem zarówno przeżyć, jak i pogody.Będzie co wspominać, a mam nadzieję,że dla niektórych będzie inspirująca do kolejnych wypraw.
Koniec - można komentować ;)Dokładnie 23.lipca 2016, w najbardziej upalny dzień całej wyprawy płynęliśmy przez Lustrafjord w okolicach Kroken. Pewna Pani (jak się później okazało z Belgii), siedziała tego dnia na skałach i fotografowała fiord z całym jego pięknem i wybitnymi barwami wody. Zrobiła także nam kilka ,a przecież trudno zrobić zdjęcie siebie w kajaku, w którym jakby nie patrzeć samemu się płynie ;) (nie, wiosło niekoniecznie musi służyć za selfie stick ;) ) Na odległość przeliterowałem jej maila, ale najprościej w świecie pomyślałem,że sobie źle zapisała.A tu wczoraj niespodzianka i kilka zdjęć na poczcie :P Z miłą chęcią dziele się jako zwieńczenie niniejszej relacji.