Po zakupach dalsze zwiedzanie okolicy. W sumie Pisac można przemierzyć wzdłuż i wszerz w godzinę (z pewnością dużo więcej,gdy chce się zobaczyć ruiny)
:) Po zaspokojeniu ciekawości, udaliśmy się do lokalnego baru, gdzie wypiliśmy po litrowym Pilsenie i oglądaliśmy mecz ligi włoskiej z będącym tam chyba od otwarcia (biorąc pod uwagę stan upojenia) panem.
:) Po zaspokojeniu pragnienia udaliśmy się busem w stronę Cuzco.
W Cuzco zgłodnieliśmy. Udaliśmy się do lokalnej knajpy, kawałek od centrum. Postanowiłem zamówić danie, które miało być "kulinarną podróżą przez Peru". "Podróż" wyglądała mniej więcej tak
:) K, jak przez większośc podróży jadła ziemniaki i rybę.
Najedzeni, zwiedzaliśmy miasto nocą.25-26 Pażdziernika
Machu Picchu
Prszyszedł czas na "wizytówkę Peru". Jeśli chcecie się tam dostać tanio, potrzebujecie trochę czasu i cierpliwości:) Wstajemu o 8 rano - przyjeżdża po nas kierowca (to już sukces - obawialiśmy się, że nikt nie przyjedzie). Jesteśmy w busie sami, przez najblizszą godzinę zbieramy pozostałych pasażerów z różnych hosteli w Cuzco. Towarzystwo międzynarodowe. Poznajemy m.in. Niemkę i Rosjankę, które studiują a Limie, a do Cuzco przyjechały z uniwersytecką drużyną koszykówki. Na pytanie: "dobrze gracie w kosza?", dostajemy odpowiedź: "Nie, po prostu jesteśmy wysokie":). Dziewczyny miały 1.65-1.7 metra wzrostu
:D Wystarczająco, by stać się gwiazdą koszykówki w Peru. Najpierw jedziemy do Santa Maria. Nasz kierowca ma duże poważanie u swoich kolegów po fachu, wszyscy usuwają się z drogi - jedziemy najszybciej ale bezpiecznie. W Santa Maria dostajemy obiad (prosty ale smaczny). Tu zaczynają sie problemy, gdyż nie ma nas na liście. Właścicielka restauracji dzwoni do agencji w Cuzco i wszystko okazuje się być w porządku. Następnie jedziemy w stronę Hidroelectrici. Po drodze niesamowite widoki: góry, serpentyny, głębokie przepaście. Kierowca pokonywał tę trasę pewnie setki razy, więc wydaje się jechać "na pamięć". Dojeżdżamy. Teraz czeka nas piesza wędrówka do Aquas Calientes. Nam zajęło to 3 godziny. Było duszno,parno i trochę padało. Idziemy po torach - po drodze są 2 tunele. Oczywiście pociąg nadjeżdża, gdy znajdujemy się w jednym z nich:). Udaje nam się uciec.
Trochę zmęczeni docieramy do Aquas Calientes. Tu czekamy na kogoś, kto zaprowadzi nas do hostelu. Dookooła słychać nawoływania, ale żadne z nich nie dotyczy nas. Wszyscy zostali odebrani, a my wciąż czekamy. Z ust jednego z wołających, słyszymy swojsko brzmiące nazwisko: "Ewa Pornolsky,Ewa Pornolsky!" Co prawda nie jestem Ewą, moje nazwisko kończy się na "-ski", ale z porno ma niewiele wspólnego. Sprawdzamy. Pan decyduje, że to na pewno o nas chodzi i zabiera nas do hostelu. Ten jest bardzo skromny, z zimną wodą i ogólnie jest zimno. Czystość też pozostawia wiele do życzenia. I tak spędzimy tam wyłącznie kilka godzin, więc nie stanowi to dla nas problemu.
Samo miasteczko jest malowniczo położone i gdyby nie było bazą wypadową na MP, wyglądałoby zapewne jak zwykła wioska. A tak jest trochę "plastikowe" i drogie. Wypiliśmy tu najdroższe piwo podczas naszej podróży. Pochodziliśmy trochę po okolicy i udalismy się na kolację (wliczoną w cenę wycieczki) do hostelu. Tam odbieramy też bilety na Machu Picchu - co ciekawe, z datą na 2 dni do przodu
:) Jemy i około północy idziemy spać - rano musimy być na nogach wcześnie. Wstajemy przed 5-tą. Idziemy na śniadanie (skromne i również wliczonę w cenę) a potem na autobus na górę. Pierwszy odjeżdża o 5.30, jest kwadrans po piątej a ustawiła się juz spora kolejka. Autobusy odjeżdżają jeden po drugim. Bilety należy kupić w kasie - polecam zrobić to dzień wcześniej, unikniecie wtedy kolejki. Oczywiście na górę można też wejść pieszo. My z braku kondycji zrezygnowalismy z tej opcji
:) Bus kosztował 10$ w jedną stronę. Na górze jesteśmy tuż przed otwarciem bram (przed 6-tą). Wszyscy chcą być pierwsi w kolejce - my nie spieszymy się aż tak bardzo,mimo wszystko udaje się nam wejść dość szybko. Widok jest niesamowity.
Sądzę,że docierając w to miejsce później, wiele się traci. Rano ludzi jest naprawdę niewielu, w porównaniu do tego, co dzieje się po godzinie 10-tej, kiedy pociągiem docierają pierwsze wycieczki z Cuzco. Na górze spędzamy jakieś 4 godziny. W ramach wycieczki mamy też przewodnika - chodzimy częściowo z nim a częsciowo zwiedzamy sami. Około południa wracamy. Schodzimy piechotą - jest dość stromo. Kolejne 2 godziny po torach i jesteśmy przy Hidroelectrice.
Szukamy naszego busa i udajemy się w drogę powrotną. Jedziemy jakieś dwie godziny i zauważamy kilkanaście busów stojących przy przydrożnej restauracji. Nasz kierowca zamienia kilka zdań z kolegami, ci pukaja się w czoło i jedziemy dalej. Wyjeżdżamy na górę i okazuję się, że na drogę osunęło się mnóstwo kamieni i ziemi. Nie jesteśmy w stanie jechac dalej. Towarzyszący nam Amerykanin mówi, że jak ostatnim razem miał taką sytuację, czekał 2 dni, zanim udrożniono drogę. Nie muszę chyba pisac, że to jedyna droga jaką mogliśmy się dostać do Cuzco. Fajnie,robi się zimno, jesteśmy głodni a wokół nie ma miejsca by cos zjeść i się ogrzać. Teraz juz wiemy dlaczego inni kierowcy pukali się w czoło, gdy my jechaliśmy dalej
:) Na szczęście po trzech godzinach mogliśmy przejść na drugą stronę osuwiska, a podejście naszego kierowcy okazało się strzałem w dziesiątke
:) Po drugiej stronie czekał już na nas inny bus i wyjechaliśmy jako pierwsi. Po drodze niesamowita kolejka samochodów.
Przejechaliśmy kilka kilometrów i okazało się, że musimy zmienić koło. Zatrzymaliśmy się w "restauracji", która do dzisiaj wspominam jako jedną z ciekawszych, w jakich było mi dane jeść. Niesamowicie obskórna. Za kontuarem pani z dzieckiem przewieszonym w chuście. W menu tylko jedno danie i herbata. Wokół latają ogromne ćmy. Do tej pory nie wiem, gdzie była toaleta
:) Pani uwijała sie bardzo szybko - biorąc pod uwagę, że raczej nie była przygotowana na przyjazd kilkunastu gości w tym samym momencie. Spędziliśmy tam godzinę.
Do Cuzco dotarliśmy około pólnocy. Udaliśmy się do hostelu na zasłużony odpoczynek.
Cała trasa do MP i z powrotem zajęła nam dużo czasu. K. uważa, że nie warto było jechać, ja wręcz przeciwnie. Polecam ten sposób dotarcia na miejsce
:)28 Pażdziernika
Cuzco - ciąg dalszy
Ten dzień postanowilismy spędzić spokojnie - spacerując po Cuzco. Z samego rana udalismy się do biura Star Peru, by kupic bilety na przelot do Limy. Nie mielismy czasu, by jechać autobusem (ponad 20 godzin). Długo zastanawialiśmy się, czy ryzykować i polecieć do Limy w dzień naszego powrotu do Europy. W końcu zdecydowalismy się na taki właśnie krok. Biuro Star Peru mieści się na Av. Del Sol - głównej ulicy miasta, znajdującej się tuż obok Plaza de Armas. Obsługa bardzo miła, zakup biletów szybki. Kosztowały nas niecałe 100 dolarów/os. Bilety już mamy - teraz idziemy na targ. Aż dziw, że dopiero teraz. Mercado San Pedro mieści się w centrum miasta, nieopodal Plaza San Francisco. Vis a vis targu znajduje się supermarket. Jak już pisałem wcześniej, bardzo lubimy targi, więc spędzamy tam dużo czasu. Dominują produkty spożywcze: mieso, owoce, choć mozna też znaleźć pamiątki. Wydaje mi się jednak, że w Pisac wybór był większy.
Jako, że dzień miał być spokojny, spędziliśmy go głownie w centrum - włócząc sie od knajpy do knajpy - najpierw sami, a później w środkowoeuropejskim towarzystwie. Na obiad był stek z lamy, na kolacje trzydaniowy (bardzo tani) zestaw, składający się m.in ze steka z lamy
:). Do tego liczne piwa. Odpoczęlismy jak należy
:D
29 Października
Ollantaytambo i Salineras de Maras
Wstaliśmy dość wcześnie, by po śniadaniu udać się do Ollantaytambo. To właśnie na nazwie tego miasteczka obcokrajowcy najczęściej "łamią" sobie języki
:) Busy do Ollanta odjeżdżają z Calle Pavitos - blisko Av. del Sol. Czekamy oczywiście, aż zbierze się komplet i jedziemy. Trasa jak zwykle w Peru - malownicza a na miejscu jesteśmy po niecałych dwóch godzinach. Miasteczko jest bardzo urokliwe. Są oczywiście inkaskie ruiny,jak wszędzie w okolicy
:) My siadamy na kawie,plątamy się trochę, obserwujemy życie mieszkańców.
Kolejnym miejscem na ten dzień jest Salineras de Maras. Udajemy się najpierw collectivo do Urubamby. Tam siadamy do autobusu, który jedzie w pobliże Maras. Pojazd jest stary i jedzie bardzo wolno. Dodatkowo co chwilę się zatrzymuje, głównie po to, by zabrać wracające ze szkoly dzieci. Jak zwykle nie mieliśmy dokłądnego planu, więc pokonanie trasy Ollanta - Maras zajęło nam sporo czasu
:) Zatrzymujemy się na skrzyżowaniu. Wysiadamy a razem z nami pokaźna grupa dzieci. Oczywiście nie wiemy w którą stronę mamy podążać. Dzieci pakują się do niewielkiego vana. Pytamy kierowcy, czy nie zabierze nas do Salineras. "Jasne,nie ma problemu". Dzieci muszą się stłoczyć na niewielkiej przestrzeni z tyłu,podczas gdy my siadamy z przodu samochodu. Chcieliśmy chociaż wziąć ich plecaki, ale nie udało nam się porozumieć. Najpierw rozwozimy dzieciaki po okolicznych domostwach, by następnie udać się do celu naszej podróży.
Same saliny sprawiają niesamowite wrażenie. Są tam od tysięcy lat i wciąż pozyskuje się z nich sól. Na miejscu znajduję się sklepik, w którym można kupić produkty z niej zrobione.
Wracamy. Kierowca wysadza nas na tym samym skrzyżowaniu, na którym wsiedliśmy. Nie rozmawialiśmy wcześniej o zapłacie. Umawiamy się na 30 soli (do tej pory nie wiem,czy to mało czy dużo
:) ). Jesteśmy w miejscu, w którym o tej porze trudno o autobus do Cuzco. Poznajemy Francuzkę, która praktycznie łapie nam stopa i za 6 soli/os. jedziemy. Po drodze widzimy patrole policji. Kierowca przerażony mówi coś do Francuzki. Ta tłumaczy: "gdy będą pytać skąd Was znam,powiedzcie, że jesteście moimi znajomymi z Europy". Ciekawe w jakim języku mielibyśmy to powiedzieć
:) Nie zatrzymują nas jednak i spokojnie dojeżdżamy do Cuzco. Udajemy się oczywiście na kolację,
A na kolację peruwiański standard: świnka morska, ceviche i standardowe dla nas piwo
:)30 Pażdziernika
To był nasz ostatni dzień w Cuzco i Peru. Po śniadaniu zrobiliśmy sobie jeszcze spacer po mieście.
Następnie taksówką udaliśmy się na lotnisko. Jest ono niewielkie i łatwo się po nim poruszać. Wokół kilka knajp. Sam lot do Limy bezproblemowy, na pokładzie przekąski i coś do picia. Prócz tego wspaniały widok na Andy. Na lotnisku mieliśmy spędzić tylko kilka godzin. Niestety okazało się, że samolot jest opóźniony. Dostaliśmy vouchery na posiłek i znów przekonaliśmy się, że w Peru trudno znaleźć coś dla wegetarian. Wiedzieliśmy już, że nie uda nam się zdążyć na lot Madryt- Paryż. Po przylocie do stolicy Hiszpanii zostaliśmy zakwaterowani w całkiem niezłym czterogwiazdkowym hotelu niedaleko lotniska. Wieczór przesiedzieliśmy w okolicznej knajpie, popijając zimne piwko. Następnego dnia, podczas śniadania backpackerzy (którzy podobnie jak my spóźnili się na transfer) od razu "rzucali" się w oczy. Głównie przez ogromne ilości jedzenia, jakie nosili do stolików
:) Spędziliśmy jeszcze trzy dni w Paryżu: zwiedzając, pijąc wino,jedząc sery i bagietki
:)
Przykro mi, że nie zapisywałem jeszcze wtedy istotnych informacji i że relacja jest bardzo ogólna. Cóż, mam nauczkę na przyszłość. Peru zdecydowanie polecam. Kraj jest bardzo przyjazny turystom i dosyć "tani".Ludzie mili,ale trochę jakby nieufni i podejrzliwi. Wiele razy żałowaliśmy, że nie mówimy po hiszpańsku. Znajomość języka angielskiego jest znikoma,nawet w hostelach. Po powrocie zaczęliśmy się nawet uczyć ale zapału wystarczyło na kilka lekcji. Od następnego miesiąca zaczynamy znowu
:)
igore napisał:I tu popełniliśmy błąd - powinniśmy płynąć do Challapampy, skąd jest trochę więcej możliwości na zwiedzanie. Przede wszystkim można przejść do Yumani, by zdążyć na łodkę z powrotem.Moim zdaniem, opcja z noclegiem jest jedyną rozsądną, w przypadku chęci zrobienia trekkingu. Wtedy można to zrobić na spokojnie, rozkoszując się widokami itd. A na prawdę warto. Dla mnie ten trek jest szczególny, bo przez własną głupotę przeszedłem go 6 razy w ciągu dwóch dni
;).
Rzeczywiście na cena 100$ jest ok - myśmy robili wszystko samodzielnie, i cenowo wyszło podobnie. Z tą różnicą, że po drodze zahaczyliśmy Salineras de Maras, no i spaliśmy jedną noc w Aguas Calientes i jedną koło Hydroeletrici (w namiocie).
Po zakupach dalsze zwiedzanie okolicy. W sumie Pisac można przemierzyć wzdłuż i wszerz w godzinę (z pewnością dużo więcej,gdy chce się zobaczyć ruiny) :) Po zaspokojeniu ciekawości, udaliśmy się do lokalnego baru, gdzie wypiliśmy po litrowym Pilsenie i oglądaliśmy mecz ligi włoskiej z będącym tam chyba od otwarcia (biorąc pod uwagę stan upojenia) panem. :) Po zaspokojeniu pragnienia udaliśmy się busem w stronę Cuzco.
W Cuzco zgłodnieliśmy. Udaliśmy się do lokalnej knajpy, kawałek od centrum. Postanowiłem zamówić danie, które miało być "kulinarną podróżą przez Peru". "Podróż" wyglądała mniej więcej tak :) K, jak przez większośc podróży jadła ziemniaki i rybę.
Najedzeni, zwiedzaliśmy miasto nocą.25-26 Pażdziernika
Machu Picchu
Prszyszedł czas na "wizytówkę Peru". Jeśli chcecie się tam dostać tanio, potrzebujecie trochę czasu i cierpliwości:)
Wstajemu o 8 rano - przyjeżdża po nas kierowca (to już sukces - obawialiśmy się, że nikt nie przyjedzie). Jesteśmy w busie sami, przez najblizszą godzinę zbieramy pozostałych pasażerów z różnych hosteli w Cuzco. Towarzystwo międzynarodowe. Poznajemy m.in. Niemkę i Rosjankę, które studiują a Limie, a do Cuzco przyjechały z uniwersytecką drużyną koszykówki. Na pytanie: "dobrze gracie w kosza?", dostajemy odpowiedź: "Nie, po prostu jesteśmy wysokie":). Dziewczyny miały 1.65-1.7 metra wzrostu :D Wystarczająco, by stać się gwiazdą koszykówki w Peru.
Najpierw jedziemy do Santa Maria. Nasz kierowca ma duże poważanie u swoich kolegów po fachu, wszyscy usuwają się z drogi - jedziemy najszybciej ale bezpiecznie. W Santa Maria dostajemy obiad (prosty ale smaczny). Tu zaczynają sie problemy, gdyż nie ma nas na liście. Właścicielka restauracji dzwoni do agencji w Cuzco i wszystko okazuje się być w porządku. Następnie jedziemy w stronę Hidroelectrici. Po drodze niesamowite widoki: góry, serpentyny, głębokie przepaście. Kierowca pokonywał tę trasę pewnie setki razy, więc wydaje się jechać "na pamięć". Dojeżdżamy. Teraz czeka nas piesza wędrówka do Aquas Calientes. Nam zajęło to 3 godziny. Było duszno,parno i trochę padało. Idziemy po torach - po drodze są 2 tunele. Oczywiście pociąg nadjeżdża, gdy znajdujemy się w jednym z nich:). Udaje nam się uciec.
Trochę zmęczeni docieramy do Aquas Calientes. Tu czekamy na kogoś, kto zaprowadzi nas do hostelu. Dookooła słychać nawoływania, ale żadne z nich nie dotyczy nas. Wszyscy zostali odebrani, a my wciąż czekamy. Z ust jednego z wołających, słyszymy swojsko brzmiące nazwisko: "Ewa Pornolsky,Ewa Pornolsky!" Co prawda nie jestem Ewą, moje nazwisko kończy się na "-ski", ale z porno ma niewiele wspólnego. Sprawdzamy. Pan decyduje, że to na pewno o nas chodzi i zabiera nas do hostelu. Ten jest bardzo skromny, z zimną wodą i ogólnie jest zimno. Czystość też pozostawia wiele do życzenia. I tak spędzimy tam wyłącznie kilka godzin, więc nie stanowi to dla nas problemu.
Samo miasteczko jest malowniczo położone i gdyby nie było bazą wypadową na MP, wyglądałoby zapewne jak zwykła wioska. A tak jest trochę "plastikowe" i drogie. Wypiliśmy tu najdroższe piwo podczas naszej podróży. Pochodziliśmy trochę po okolicy i udalismy się na kolację (wliczoną w cenę wycieczki) do hostelu. Tam odbieramy też bilety na Machu Picchu - co ciekawe, z datą na 2 dni do przodu :) Jemy i około północy idziemy spać - rano musimy być na nogach wcześnie.
Wstajemy przed 5-tą. Idziemy na śniadanie (skromne i również wliczonę w cenę) a potem na autobus na górę. Pierwszy odjeżdża o 5.30, jest kwadrans po piątej a ustawiła się juz spora kolejka. Autobusy odjeżdżają jeden po drugim. Bilety należy kupić w kasie - polecam zrobić to dzień wcześniej, unikniecie wtedy kolejki. Oczywiście na górę można też wejść pieszo. My z braku kondycji zrezygnowalismy z tej opcji :) Bus kosztował 10$ w jedną stronę.
Na górze jesteśmy tuż przed otwarciem bram (przed 6-tą). Wszyscy chcą być pierwsi w kolejce - my nie spieszymy się aż tak bardzo,mimo wszystko udaje się nam wejść dość szybko. Widok jest niesamowity.
Sądzę,że docierając w to miejsce później, wiele się traci. Rano ludzi jest naprawdę niewielu, w porównaniu do tego, co dzieje się po godzinie 10-tej, kiedy pociągiem docierają pierwsze wycieczki z Cuzco. Na górze spędzamy jakieś 4 godziny. W ramach wycieczki mamy też przewodnika - chodzimy częściowo z nim a częsciowo zwiedzamy sami. Około południa wracamy. Schodzimy piechotą - jest dość stromo. Kolejne 2 godziny po torach i jesteśmy przy Hidroelectrice.
Szukamy naszego busa i udajemy się w drogę powrotną. Jedziemy jakieś dwie godziny i zauważamy kilkanaście busów stojących przy przydrożnej restauracji. Nasz kierowca zamienia kilka zdań z kolegami, ci pukaja się w czoło i jedziemy dalej. Wyjeżdżamy na górę i okazuję się, że na drogę osunęło się mnóstwo kamieni i ziemi. Nie jesteśmy w stanie jechac dalej. Towarzyszący nam Amerykanin mówi, że jak ostatnim razem miał taką sytuację, czekał 2 dni, zanim udrożniono drogę. Nie muszę chyba pisac, że to jedyna droga jaką mogliśmy się dostać do Cuzco. Fajnie,robi się zimno, jesteśmy głodni a wokół nie ma miejsca by cos zjeść i się ogrzać. Teraz juz wiemy dlaczego inni kierowcy pukali się w czoło, gdy my jechaliśmy dalej :) Na szczęście po trzech godzinach mogliśmy przejść na drugą stronę osuwiska, a podejście naszego kierowcy okazało się strzałem w dziesiątke :) Po drugiej stronie czekał już na nas inny bus i wyjechaliśmy jako pierwsi. Po drodze niesamowita kolejka samochodów.
Przejechaliśmy kilka kilometrów i okazało się, że musimy zmienić koło. Zatrzymaliśmy się w "restauracji", która do dzisiaj wspominam jako jedną z ciekawszych, w jakich było mi dane jeść. Niesamowicie obskórna. Za kontuarem pani z dzieckiem przewieszonym w chuście. W menu tylko jedno danie i herbata. Wokół latają ogromne ćmy. Do tej pory nie wiem, gdzie była toaleta :) Pani uwijała sie bardzo szybko - biorąc pod uwagę, że raczej nie była przygotowana na przyjazd kilkunastu gości w tym samym momencie. Spędziliśmy tam godzinę.
Do Cuzco dotarliśmy około pólnocy. Udaliśmy się do hostelu na zasłużony odpoczynek.
Cała trasa do MP i z powrotem zajęła nam dużo czasu. K. uważa, że nie warto było jechać, ja wręcz przeciwnie. Polecam ten sposób dotarcia na miejsce :)28 Pażdziernika
Cuzco - ciąg dalszy
Ten dzień postanowilismy spędzić spokojnie - spacerując po Cuzco. Z samego rana udalismy się do biura Star Peru, by kupic bilety na przelot do Limy. Nie mielismy czasu, by jechać autobusem (ponad 20 godzin). Długo zastanawialiśmy się, czy ryzykować i polecieć do Limy w dzień naszego powrotu do Europy. W końcu zdecydowalismy się na taki właśnie krok.
Biuro Star Peru mieści się na Av. Del Sol - głównej ulicy miasta, znajdującej się tuż obok Plaza de Armas. Obsługa bardzo miła, zakup biletów szybki. Kosztowały nas niecałe 100 dolarów/os. Bilety już mamy - teraz idziemy na targ. Aż dziw, że dopiero teraz. Mercado San Pedro mieści się w centrum miasta, nieopodal Plaza San Francisco. Vis a vis targu znajduje się supermarket. Jak już pisałem wcześniej, bardzo lubimy targi, więc spędzamy tam dużo czasu. Dominują produkty spożywcze: mieso, owoce, choć mozna też znaleźć pamiątki. Wydaje mi się jednak, że w Pisac wybór był większy.
Jako, że dzień miał być spokojny, spędziliśmy go głownie w centrum - włócząc sie od knajpy do knajpy - najpierw sami, a później w środkowoeuropejskim towarzystwie. Na obiad był stek z lamy, na kolacje trzydaniowy (bardzo tani) zestaw, składający się m.in ze steka z lamy :). Do tego liczne piwa. Odpoczęlismy jak należy :D
29 Października
Ollantaytambo i Salineras de Maras
Wstaliśmy dość wcześnie, by po śniadaniu udać się do Ollantaytambo. To właśnie na nazwie tego miasteczka obcokrajowcy najczęściej "łamią" sobie języki :) Busy do Ollanta odjeżdżają z Calle Pavitos - blisko Av. del Sol. Czekamy oczywiście, aż zbierze się komplet i jedziemy. Trasa jak zwykle w Peru - malownicza a na miejscu jesteśmy po niecałych dwóch godzinach.
Miasteczko jest bardzo urokliwe. Są oczywiście inkaskie ruiny,jak wszędzie w okolicy :) My siadamy na kawie,plątamy się trochę, obserwujemy życie mieszkańców.
Kolejnym miejscem na ten dzień jest Salineras de Maras. Udajemy się najpierw collectivo do Urubamby. Tam siadamy do autobusu, który jedzie w pobliże Maras. Pojazd jest stary i jedzie bardzo wolno. Dodatkowo co chwilę się zatrzymuje, głównie po to, by zabrać wracające ze szkoly dzieci. Jak zwykle nie mieliśmy dokłądnego planu, więc pokonanie trasy Ollanta - Maras zajęło nam sporo czasu :) Zatrzymujemy się na skrzyżowaniu. Wysiadamy a razem z nami pokaźna grupa dzieci. Oczywiście nie wiemy w którą stronę mamy podążać. Dzieci pakują się do niewielkiego vana. Pytamy kierowcy, czy nie zabierze nas do Salineras. "Jasne,nie ma problemu". Dzieci muszą się stłoczyć na niewielkiej przestrzeni z tyłu,podczas gdy my siadamy z przodu samochodu. Chcieliśmy chociaż wziąć ich plecaki, ale nie udało nam się porozumieć. Najpierw rozwozimy dzieciaki po okolicznych domostwach, by następnie udać się do celu naszej podróży.
Same saliny sprawiają niesamowite wrażenie. Są tam od tysięcy lat i wciąż pozyskuje się z nich sól. Na miejscu znajduję się sklepik, w którym można kupić produkty z niej zrobione.
Wracamy. Kierowca wysadza nas na tym samym skrzyżowaniu, na którym wsiedliśmy. Nie rozmawialiśmy wcześniej o zapłacie. Umawiamy się na 30 soli (do tej pory nie wiem,czy to mało czy dużo :) ). Jesteśmy w miejscu, w którym o tej porze trudno o autobus do Cuzco. Poznajemy Francuzkę, która praktycznie łapie nam stopa i za 6 soli/os. jedziemy. Po drodze widzimy patrole policji. Kierowca przerażony mówi coś do Francuzki. Ta tłumaczy: "gdy będą pytać skąd Was znam,powiedzcie, że jesteście moimi znajomymi z Europy". Ciekawe w jakim języku mielibyśmy to powiedzieć :) Nie zatrzymują nas jednak i spokojnie dojeżdżamy do Cuzco. Udajemy się oczywiście na kolację,
A na kolację peruwiański standard: świnka morska, ceviche i standardowe dla nas piwo :)30 Pażdziernika
To był nasz ostatni dzień w Cuzco i Peru. Po śniadaniu zrobiliśmy sobie jeszcze spacer po mieście.
Następnie taksówką udaliśmy się na lotnisko. Jest ono niewielkie i łatwo się po nim poruszać. Wokół kilka knajp. Sam lot do Limy bezproblemowy, na pokładzie przekąski i coś do picia. Prócz tego wspaniały widok na Andy. Na lotnisku mieliśmy spędzić tylko kilka godzin. Niestety okazało się, że samolot jest opóźniony. Dostaliśmy vouchery na posiłek i znów przekonaliśmy się, że w Peru trudno znaleźć coś dla wegetarian. Wiedzieliśmy już, że nie uda nam się zdążyć na lot Madryt- Paryż. Po przylocie do stolicy Hiszpanii zostaliśmy zakwaterowani w całkiem niezłym czterogwiazdkowym hotelu niedaleko lotniska. Wieczór przesiedzieliśmy w okolicznej knajpie, popijając zimne piwko. Następnego dnia, podczas śniadania backpackerzy (którzy podobnie jak my spóźnili się na transfer) od razu "rzucali" się w oczy. Głównie przez ogromne ilości jedzenia, jakie nosili do stolików :)
Spędziliśmy jeszcze trzy dni w Paryżu: zwiedzając, pijąc wino,jedząc sery i bagietki :)
Przykro mi, że nie zapisywałem jeszcze wtedy istotnych informacji i że relacja jest bardzo ogólna. Cóż, mam nauczkę na przyszłość.
Peru zdecydowanie polecam. Kraj jest bardzo przyjazny turystom i dosyć "tani".Ludzie mili,ale trochę jakby nieufni i podejrzliwi. Wiele razy żałowaliśmy, że nie mówimy po hiszpańsku. Znajomość języka angielskiego jest znikoma,nawet w hostelach. Po powrocie zaczęliśmy się nawet uczyć ale zapału wystarczyło na kilka lekcji. Od następnego miesiąca zaczynamy znowu :)