Są takie momenty w życiu łowców tanich lotów gdy puls znacząco przyśpiesza. Tak niewątpliwie było w moim przypadku pewnego marcowego dnia gdy zobaczyłem TE ceny http://www.fly4free.pl/mega-hit-ameryka ... d-805-pln/ Nie było wyjścia – błyskawiczny telefon do narzeczonej, wojenna narada kiedy możemy mieć wolne i na jak długo, szybki przegląd domowych finansów, chwila refleksji nad kosztami życia na miejscu.. kupione
:) Gdy poprzednim razem oferta Iberii do Ameryki Środkowej "przeleciała" nam koło nosa z powodu zbyt długiego zastanawiania się, postanowiliśmy że następnym razem nie popełnimy tego błędu!
Potem zaczęły się przygotowania. Dla mnie osobiście jeden z przyjemniejszych etapów podróży
;) Dużo czytania, wyszukiwania i rozpaczania nad skąpą ilością informacji z tego kraju. Brazylia nie jest typowo backpackerską destynacją i brakuje porad i wskazówek jak przetrwać wyjazd nie bankrutując. W większości gringo odwiedzający Brazylię pochodzą z Ameryki północnej.. i nie dla nich takie dylematy. Między innymi ten fakt skłonił mnie do napisania tej relacji. Jednak by nie zanudzić Was już na początku szczegółami technicznymi o wszystkim napiszę opisując samą przygodę jaką była ta wycieczka
:)
Na rozgrzewkę – Andaluzja
Jedną z niedogodności tej wyjątkowej okazji lotniczej było miejsce wylotu – lotnisko w Maladze. Fakt ten podrażał koszty i wydłużał sam czas podróży, jednak my na całą sprawę postanowiliśmy spojrzeć z pozytywnej strony – nigdy jeszcze nie byliśmy w Andaluzji
:) Z Malagi lot mieliśmy 5 maja. Czyli tuż po weekendzie majowym.. Nic dziwnego że tani, "ludzki" dolot (czyt. bez nocek na lotnisku) ciężko było znaleźć. Ostatecznie polecieliśmy z Modlina przez Rygge Ryanairem 3 maja. Że jesteśmy nadal w Polsce informowały nas kolejki do bramek na godzinę przed odlotem (co z tego że miejsca w samolocie są numerowane) oraz piękna poprawna polszczyzna Lecimy. Mimo że mam już prawie sto lotów za sobą, pierwszy raz leciałem przez Norwegię. Dlatego też widoki z okna były dla mnie przyjemną nowością. Na miejscu mieliśmy prawie 5h przesiadkę, korzystając więc z sprzyjającej wiosennej aury wybraliśmy się na spacer do pobliskiej (oddalonej 2,5km) wioski Rygge. Gdyby tak wyglądały domki na polskich wsiach.. Jednak wieś to wieś, do roboty nic tam nie ma, lepsze to jednak niż nudzić się na lotnisku
;) Na szczęście czas szybko zleciał i zanim się obejrzeliśmy lądowaliśmy w Maladze. Tu pojawił się pierwszy newralgiczny punkt naszej wycieczki. Nocleg przy wykorzystaniu kuponu zarezerwowaliśmy z Airbnb w położonym nieopodal nadmorskim kurorcie Torremolinos. Ostatni publiczny środek transportu tego dnia (kolejka podmiejska) odjeżdżała tam 15min po naszym lądowaniu. Gdybyśmy nie zdążyli czekało by nas pierwsze stopowanie na tej wycieczce (według naszego hosta nocna taxówka za ten niespełna 8km odcinek wyniosła by nas.. 20 euro! Po moim trupie:P). Jak na złość lotnisko w Maladze jest gigantyczne. Biegliśmy i biegliśmy a ono nie chciało się kończyć.. Terminale zmieniały nazwy, strzałki kręciły nami w prawo i lewo, najpierw po schodach na dół by potem poprowadzić nas na górę oO W końcu cali zziajani dotarliśmy do celu, by z przyjemnością stwierdzić że tym razem znów się udało
;) Nasza radość nie była jednak długa – w samym Torremolinos mimo posiadania dokładnego adresu i wskazówek z google maps za nic nie mogliśmy znaleźć właściwego mieszkania. Przez około 40min kręciliśmy się po okolicy, i nikt nam nie był wstanie wskazać właściwego miejsca, mimo że ludzie których się pytaliśmy stali oddaleni od niego jakieś 100m
:P Okazało się że nasz blok schowany był na tyłach dużego blokowiska przy którym staliśmy.. Na domiar złego, mimo że dochodziła już 1 w nocy, drzwi otworzyła nam sympatyczna amerykanka która też zatrzymała się u tego samego gospodarza – ale za nic nie chciała zrozumieć że jesteśmy zmęczeni i chcemy iść spać, tylko gadała i gadała jak najęta
;) Nie umiejąc przerwać jej słowotoku w pewnym momencie stwierdziliśmy po prostu "Sorry, we are going to bed" i uciekliśmy do pokoju
;)
Następnego dnia czekał nas bowiem długi dzień. Mając niewiele czasu (tak naprawdę jeden dzień) i tak dużo pięknych rzeczy do zobaczenia w okolicy, wynajęliśmy samochód. Najtańszą opcją okazała się dla nas firma Rentacar-s, w opcji odbiór auta z lotniska i zwrotu w to samo miejsce, z tą samą ilością paliwa (rzadkość jeśli chodzi o wypożyczalnie w Maladze). Pani z wypożyczalni miała na nas czekać, my czekaliśmy na nią. To jednak Hiszpania
;) Szybkie formalności, instrukcja gdzie zostawić auto ("Parking 3 near big tower, take ticket and leave it in open car with keys in glovebox" – ile te słowa przysporzą nam stresu nie mogliśmy przewidzieć). No to w drogę.
Na pierwszy cel obraliśmy miasteczko Ronda. Na początku drobna wpadka – chcieliśmy uniknąć płatnej autostrady – postanowiliśmy trzymać się drogi MA-21 która przechodzi w A7 i unikać E15 – i wpakowaliśmy się do miast, w dodatku bez oznaczeń gdzie dalsza droga prowadzi – tylko na google maps wygląda ta trasa prosto. Błąd. Pierwszy odcinek E15 i A7 jest wspólny, można śmiało nim jechać. Dopiero potem drogi się rozdzielają, jest to zaś wyraźnie zaznaczone, nikt przez przypadek nie wiedzie na płatną trasę. Może komuś z Was ta wskazówka się przyda. Jeszcze zanim dotarliśmy do naszego celu mogliśmy podziwiać słynne andaluzyjskie Pueblos Blancos Potem było tylko lepiej. Ronda przywitała nas przepiękną starówką zaś widok słynnego kamiennego mostu z końca XVIII w. Puente Nuevo nad 100m wąwozem El Tajo był dużo lepszy niż na zdjęciach (jeśli chcecie mieć lepsze zdjęcie niż ja koniecznie wykonajcie je wcześnie rano – niestety pozycja słońca po południu jest fatalna). Oczywiście czym byłby piękny widok bez odrobiny ruchu? Każdemu polecam zejście na dół wąwozu (jest też łatwiejsza droga niż ta z której skorzystaliśmy, z tej korzystały raczej tylko wycieczki w uprzężach i kaskach) Nasz kolejny cel, miasteczko Setenil de las Bodegas, jest mniej znane. A dziwne! Nie dość że jest typowym przykładem Pueblo Blanco, to dzięki nietypowej, przepięknej lokalizacji (naturalnego wtopieniu w otaczające je urwiska) sprawia magiczne wrażenie. Kolejnym punktem który nas nie rozczarował było niesamowicie błękitne jezioro Embalse del Conde de Guadalhorce. Te barwy to nie efekt obróbki zdjęć
:) Nie mieliśmy jednak za dużo czasu na plażowanie gdyż zmierzaliśmy do numeru jeden na naszej liście – El Chorro, a raczej położonej tam el Caminito del Rey (ścieżki króla) – zapierającej dech w piersiach ścieżki opartej na betonowych platformach przyklejonej do 100m pionowej ściany wąwozu Desfiladero de los Gaitanes. W 1921 roku przy okazji budowy tamy i tuneli kolejowych wybudowano tam ścieżkę techniczną. Doceniając jej niezwykłe walory nazwano ją na cześć nadzorującego prace króla Alfonso XIII. Co ja jednak będę się rozpisywał – to trzeba zobaczyć by uświadomić sobie o czym mowa
;) Przez długi czas była to wielka atrakcja turystyczna, jednak ścieżka zaczęła się rozpadać i obecnie wygląda tak Z tego powodu, oraz śmiertelnych wypadków, jest ona oficjalnie zamknięta już od 15 lat. Do tej pory nikt nie robił sobie za wiele z zakazów i grożących poszukiwaczom adrenaliny mandatów. W końcu mimo przerażającego widoku jest ona ubezpieczona stalową liną, zaś w El Chorro można było wypożyczyć uprzęże. Jednak dokładnie 28 kwietnia tego roku rozpoczęły się na niej prace renowacyjne, które mają przywrócić el Caminito del Rey do dawnej świetności. Prace mają zostać zakończone w najbliższych latach. Tymczasem wiąże się to z obecnością robotników i policji pilnującej by nikt robotnikom nie przeszkadzał. Tylko w niedzielę, gdy nikt nie pracuje, można wślizgnąć się niepostrzeżenie. I zafundować sobie dawkę wrażeń
:) Jeśli nie szukamy ich, nadal czekają na nas w El Chorro piękne widoki Ostatnią rzeczą którą chcieliśmy zobaczyć tego dnia był rezerwat przyrody Torcal de Antequera. Notabene równiż znany z świetnych możliwości wspinaczkowych. Nic dziwnego – zjawiska krasowe stworzyły tam cudowne formacje skalne Po tak pełnym wrażeń dniu skierowaliśmy się na powrót w stronę morza by w mieszkaniu szybko zapaść w sen. To był bardzo udany dzień
:) Niestety Andaluzja postanowiła chyba nas zatrzymać u siebie na dłużej. Spakowaliśmy się sprawnie z rana, i z odpowiednio dużym zapasem czasu jedziemy na lotnisko. Ale.. kierując się wskazówkami pracownika wypożyczalni samochodów nie mogliśmy za nic znaleźć parkingu. Przy dużej wieży tylko tereny dla pracowników lotniska, zakaz wjazdu. Parking 3 – dla długoterminowych postojów, jedzie się kilka km (sic!) poza lotnisko, a tam jakieś szopy itd z parkingami, każdy inaczej się nazywa. Ewidentnie brak automatów wydających bilety
:P Oczywiście z wypożyczalni nikt telefonu nie odbiera. Po zrobieniu kilku rundek, wypytaniu się wszystkich napotkanych osób, krążeniu przez prawie godzinę czasu!, już bardzo zdenerwowani że nie mamy ani minuty więcej na szukanie właściwego miejsca, postanowiliśmy auto zostawić na pierwszym z brzegu parkingu (parking 1, dla krótkoterminowych postojów, poziom 0) i napisać im w mailu gdzie jest samochód i co sobie o ich wskazówkach myślimy;) Skracając historię – okazało się że zostawiliśmy auto w prawie dobrym miejscu – podobno mówiąc parking 3 mieli na myśli poziom 3 parkingu 1 oO o co chodziło zaś z dużą wieżą nie wiem do dziś.. Sama odprawa i kontrola bezpieczeństwa poszły sprawnie. Przydatną informacją dla innych osób które wykupiły loty z tej samej oferty - na locie krajowym Iberii nie przysługuje pasażerom nic do jedzenia/picia (biorą dobry przykład z LOTu albo vice versa). W Madrycie jest bardzo mało czasu na przesiadkę, kolejne duże lotnisko, oczywiście zmiana terminalu – ale nie trzeba biegać – idąc szybkim krokiem zdążamy na początek boardingu. Dopiero w samolocie kolejna niemiła niespodzianka – brak pokładowego systemu rozrywki w klasie ekonomicznej. O dziwo te 10 godzin lotu przeminęło szybko, zaś reszcie usług pokładowych (np posiłkom) nie ma nic do zarzucenia. Zanim się spostrzegliśmy wylądowaliśmy w Sao Paulo..
CDNPierwsze zderzenie z rzeczywistością – witamy w raju
:)
Lądujemy w Brazylii. Nie powiem, byliśmy lekko wystraszeni. Nigdy nie byliśmy jeszcze w Ameryce południowej, a to co się naczytaliśmy się o tym kontynencie i konkretnie o Brazylii mocno nas zaniepokoiło. Favele (w których żyje 20-30% ludności), kradzieże (w hotelach, autobusach), napady w biały dzień. I te dziesiątki porad od osób które były "nie bierz lustrzanki" "nie wychodź po zmroku" "unikaj transportu publicznego" "smartfona na czas podróży zamień na tani telefon" "nie zostawiaj paszportów w hotelu" itd. itp. Aż się wierzyć nie chciało. No ale gdyby to były tylko opowieści w stylu jedna pani drugiej pani.. A tymczasem jakiś czas temu prawo drogowe w Brazylii zostało zmodyfikowane w ten sposób że w nocy samochody na czerwonym świetle powinny jedynie zwolnić a nie zatrzymywać się – tyle było napadów na kierowców oO Nic dziwnego że byłem zdenerwowany. Tym bardziej że wylądowaliśmy w Sao Paulo, gigantycznym mieście (a jak wiadomo w miastach jest większa przestępczość), a w dodatku po zmroku. Naszym celem zaś był dworzec autobusowy z którego o 23 mieliśmy wsiąść do busa jadącego do Cabo Frio. Czyli ok 3h czekania na dworcu w nocy. Nic tylko spodziewać się że ktoś zaraz wyskoczy na nas z nożem
;) Tymczasem rzeczywistość okazała się zupełnie inna.
Po szybkiej, bezproblemowej kontroli paszportowej (na której stemplują wcześniej wypełnioną kartę pobytu – nie należy zgubić jej, potrzebna jest przy wyjeździe) udaliśmy się na przystanek autobusu miejskiego. Które (pierwsze zdziwienie) okazały się nadzwyczaj cywilizowane. Do autobusu wchodzi się tylko pierwszymi drzwiami, pasażerowie ustawiają się w grzecznej kolejce, zaś za przejazd płaci się osobie w środku autobusu (ma ona swoje specjalne stanowisko). Z lotniska Guarulhos oprócz standardowych drogich shuttle busów prywatnych i miejskich są dwie linie "podmiejskie" jadące do stacji metra Tatupe – 257 i 299, za 4,45R$ (zamiast 36,5R$). Przy czym 299 jest linią ekspresową. W obu jednak może być problem z płatnością pieniędzmi wyjętymi z bankomatu – wydają one banknoty o nominale 100, których kierowcy nie chcą przyjmować. Na lotnisku też nie za bardzo jest gdzie rozmienić (ani jak, bo nikt nie mówi po angielsku). Nam z pomocą przyszedł uprzejmy pan, który na migi pokazał że nie ma problemu i siłą perswazji nakłonił kierowcę by jednak przyjął nasze pieniądze
;) W autobusie kolejne zaskoczenie – skoro w autobusach są napady z nożami, to dlaczego ci ludzie tacy uśmiechnięci, zrelaksowani, a nawet nie ściskają kurczowo swojego bagażu? To samo w metrze (turystyczny dworzec autobusowy znajduje się przy innej linii metra, przy stacjo Tiete, samo metro zaś jest bardzo dobrze oznakowane a przesiadki między liniami intuicyjne). A na dworcu czysto, brak bezdomnych, nikt nikogo nie zaczepia – może wylądowaliśmy w nie tym kraju? Z powodu zmiany czasu jesteśmy strasznie śpiący, nie mamy sił rozwiązywać tej zagadki, wchodzimy do super wygodnego autobusu (kupiliśmy na zwykłą klasę, przyjechał z półleżącymi siedzeniami) i szybko zapadamy w sen.
Tu na chwilę muszę przerwać opowieść by wyjaśnić kilka rzeczy technicznych. Autobusy w Brazylii najlepiej wyszukiwać na tej stronie http://www.buscaonibus.com.br/en. Gdy zobaczymy ceny połączeń włosy zjeżą nam się na głowie (lub nie ale to tylko gdy macie ich tak mało jak ja;) ). Często w podobnych cenach co autobusy są połączenia lotnicze. Wydawało by się więc że nie ma sensu podróżować po Brazylii lądem. Jednak autobusy po pierwsze są dużo wygodniejsze (naprawdę, w jeszcze żadnym kraju nie spotkałem się z tak wygodnymi autobusami; niestety Brazylijczycy są bardzo wygodnickim narodem, dlatego wszystkie połączenia są wykonywane "super hiper exclusive" pojazdami – stąd te ceny, podejrzewam jednak że gdyby istniały tańsze, "normalne" autobusy to nikt nimi by nie jeździł) a po drugie można w ten sposób zaoszczędzić na noclegu jeśli się wsiądzie w nocny autobus (a ceny noclegów również są bardzo wysokie w tym kraju). Jeśli już zdecydujemy się na busa możemy mieć poważny problem z zakupem online biletów (co może być konieczne w przypadku niektórych kursów na które szybko wyprzedają się bliety) – praktycznie wszystkie strony internetowe wymagają podania CPF (brazylijskiego numeru identyfikacji podatkowej, który posiadają wszyscy obywatele i rezydenci), czyli z automatu eliminują obcokrajowców (z zakupem w liniach lotniczych jest podobnie). Z pomocą przychodzi jednak strona brasilbybus – trzeba tylko na niej koniecznie zaznaczyć że jest się Brazylijczykiem, i że wybiera się płatność paypalem – w ten sposób unikniemy haraczu dla gringo w postaci kosmicznego przelicznika riali na dolary.
Wracając do przerwanej opowieści. Rano docieramy do miejscowości Cabo Frio. Po co tu się wybraliśmy? W poszukiwaniu najładniejszych plaż w Brazylii, nieskrępowanej atmosfery relaksu na odludziu oraz najlepszych miejsc nurkowych oczywiście
:D Wszystkie te rzeczy znajdziemy w pobliskim miasteczku – Arraial do Cabo. Przesiadamy się w miejski autobus i już po 30min wysiadamy pod naszym hostelem. Tak jak wspomniałem noclegi w Brazylii są bardzo drogie, i w znaczącym stopniu podnoszą koszty całej wycieczki. Warto rozglądać się za hostelami, które hostelami są tylko z nazwy – rzadko posiadają dormy, prawie wyłącznie pokoje prywatne. Standardem w jest tu też śniadanie wliczone w cenę (nie ważne czy śpimy w hostelu, pousadzie czy hotelu). Jest 7 rano. Check-in według rezerwacji mamy od 14. Co tam, spróbujemy zameldować się wcześniej. Na recepcji starsza kobieta która nic a nic nie rozumie po angielsku. Rękami daje nam znać by poczekać. Po 5 minutach przychodzi młoda dziewczyna (córka?) która też nic nie rozumie
;) poza tym że mamy rezerwację, bierze więc klucz i prowadzi nas do naszego pokoju. To tyle jeśli chodzi o problem z wcześniejszą rezerwacją;) Do problemów językowych na wyjeździe szybko zresztą się przyzwyczaimy, przez 2 tygodnie spotkamy może kilkanaście osób mówiących po angielsku. Z powodu zmiany czasu jesteśmy pełni zapału by rozpocząć plażowanie od razu (tak już zostanie prawie do końca wyjazdu – będziemy sami z siebie budzić się o 5-6 rano, zaś kłaść spać po 20-21), nie ma więc co zwlekać – wychodzimy na miasto. I kolejne zdziwienia – czemu miasta są tu tak czyste? Ba, czemu plaża portowa jest czystsza niż niektóre normalne plaże w Azji?? Choć w porcie jest już ślicznie, my chcemy tylko tego co najlepsze – idziemy na plażę Forno. Z portu wystarczy wspiąć się nieoznakowaną lecz szeroką ścieżką (każdy wskaże Wam drogę – Brazylijczycy są niesamowicie pomocni i sympatycznie) by po 10 min zawitać do raju
:) A jest to raj. Przyjemne 30 stopni, ciepła krystalicznie czysta woda, sympatyczna muzyka dobiegająca z plażowych barów, praktycznie zero ludzi, a że to nie Azja to kompletny brak naganiaczy i naciągaczy którzy mogli by zaburzyć plażowy spokój. Nic tylko się chillować
:D Co działo się przez najbliższe 3 dni łatwo przewidzieć
;) Były to: plażowanie drineczki (przepyszna Caprinha) obserwacje szybujących nad głową setek orłów czy też morskich połowów snorkle i nurkowania W wodzie nie czekały na nas uroki raf, ale fauna jest bardzo interesująca, występuje w oszałamiającej ilości i jest różna od tego co wcześniej widzieliśmy (nurkowaliśmy głównie w Azji). Zamiast kolorami, ryby fascynują nas swoimi niepowtarzalnymi kształtami. Zamiast korali, podwodne lasy wodorostów. Jeśli ktoś nie widział nigdy wcześniej żółwia morskiego, to tu zobaczy ich kilka/kilkanaście podczas jednego nurkowania. Choć nie jest to tania rozrywa (jak wszystko w Brazylii co jest pod turystów, choć w porównaniu z standardowymi cenami nurków nie ma tragedii), to byliśmy bardzo zadowoleni i polecamy. Najtańsze miejsce, w dodatku z divemasterami mówiącymi po angielsku (rzadkość!), i dobrym sprzętem to Seaquestsub, znajduje się tuż obok dworca/supermarketu, 2 nurkowania typu fun dive kosztują w nim 180R$ przy płatności gotówką. Choć w samym Arraial do Cabo jest kilka plaż, np ciągnąca się dzieciątkami kilometrów Praia Grande (duże fale, idealne dla surferów) mając tak niewiele czasu chodziliśmy tylko na naszą ulubioną Forno. Nie dane nam było niestety zobaczyć znajdujące się na wyspie plaży Farol (według niektórych jeszcze ładniejszej, z lepszymi możliwościami snorklowymi – większość nurkowań odbywa się przy tej wyspie), na którą można dostać się łódką (koszt takiej wycieczki – standardowo 50R$, najtaniej znaleźliśmy za 40R$). Jeśli w końcu coś jest dobre, to po co to zmieniać?
:) W te 3 dni przekonaliśmy się że Brazylijczycy są totalnie wyluzowani, sympatyczni, pomocni. Nikt od Ciebie nic nie chce, nikt nie zaczepia, nie biega za Tobą namawiając by Ci coś wcisnąć. Wszędzie był porządek i spokój, w miasteczku panowała senna atmosfera. Nic dziwnego że po zmroku bez strachu chodziliśmy na zakupy, nie bojąc się wziąć ze sobą lustrzanki. Cały czas pamiętaliśmy jednak że jesteśmy w mały miasteczku, gdzie życie toczy się inaczej. Czy w niesławnym Rio do którego mieliśmy właśnie wyruszyć sprawy będą wyglądać inaczej? Przekonacie się już w następnej części.dziś niestety trochę krócej, mniej czasu na pisanie było, mam nadzieję że jutro nadrobię zaległości
:)
Magiczne Rio
W końcu nadszedł czas na nasz sprawdzian. Rio de Janeiro. Nasz host w Rio postanowił zafundować nam na nowo dawkę emocji. Dzień przed przyjazdem wysłał nam wiadomość z pytaniem jak i o której przyjeżdżamy. Odpisałem, że około 19, weźmiemy bus numer 110 i czy dobrze sprawdziłem, że podjeżdża pod jego blok. "Don't use bus, take taxi, it's dangerous" – nie takiej odpowiedzi oczekiwałem
;) Powrócił stres i niepewność. Gdy po 3h jazdy kolejnym super wygodnym autobusem dojechaliśmy na dworzec, cały byłem spięty. Poszliśmy poszukać taxówki. Szybki rzut oka na ceny na dworcu – 40 riali za 7km.. hmm podziękujemy
;) Może następnym razem, jak będziemy już milionerami. Trzeba więc coś złapać z ulicy. Ledwo wyszliśmy tam, gdy zaczepia nas jakiś facet. Oho, zaczyna się. Zaczepił nas by zapytać się (po angielsku) gdzie chcemy jechać. Po czym.. zaczął pomagać łapać nam taxówkę (o tej godzinie nie jest to wcale proste), powiedział ile powinna kosztować i żeby nie płacić więcej niż 12 R$. Sam też czekał na taryfę, jednak gdy dopiero po 5 minutach złapaliśmy transport, wsadził nas do środka, powiedział że on pojedzie następną i dokładnie wytłumaczył niemówiącemu po angielsku kierowcy gdzie chcemy jechać. Takiej to niebezpiecznej przygody można doświadczyć w nocy w Rio:P Sam nasz nocleg był.. hmm, jak by to ująć, daleki od luksusów. Niestety gospodarz nie napisał (i nie było tego widać na zdjęciu) że oferuje nocleg na kanapie w salonie, salonie przez który trzeba przejść by dostać się gdziekolwiek w domu. Za namiastkę prywatności musiało służyć rozstawiane przepierzenie.. Za to host okazał się przesympatycznym człowiekiem, przywitał nas kolacją i zimnymi napojami, pokazał skąd odjeżdża nasz jutrzejszy autobus, a przez cały pobyt udzielał wskazówek co zobaczyć i jak tam można dojechać. Poza tym umówiliśmy się z nim na wieczorne wyjście w piątek na imprezę w dzielnicy samby, Lapa
:) Czas w Rio chcieliśmy wykorzystać jak najintensywniej, gdyż nie mieliśmy go wiele, zaledwie 1,5 dnia. Spowodowane to było wykupionymi przez nas lotami i planem by zwiedzając Brazylię wyjść poza utarte szlaki (jeśli ktoś odwiedza Brazylię to odwiedza Rio i Foz – a tymczasem w tym piątym największym kraju na świecie jest tyle innych ciekawych miejsc). Poszliśmy więc wcześnie spać, by nazajutrz rozpocząć zwiedzanie z samego rana.
A zaczęło się ono zanim jeszcze wyszliśmy z mieszkania. Za oknem bloku w którym mieszkaliśmy rozpościerał się taki oto widok
:) Favela w Santa Teresa. Nie jedna z tych wielkich i niesławnych, ale jej widok uzmysłowił nam gdzie mieszkamy. Z okna widać było też Chrystusa Odkupiciela, ale nie posiadając teleobiektywu nie robiłem zdjęcia, postanowiłem poczekać chwilę dłużej. Był to bowiem nasz pierwszy cel w Rio. Niestety jako że posąg Chrystusa jest jedną z największych atrakcji turystycznych, wstęp na niego jest też odpowiednio drogi. Na górę Corcovado na której się mieści można wjechać na trzy sposoby: kolejką za cenę 52 R$, vanem za 42R$, lub taxsówką (za? na pewno dużo
;) ) do Paineiras, a potem vanem za 22R$ (podane ceny są na low season – podczas high season za dwie pierwsze opcje wzrastają z tego co pamiętam o ok 8-10R$). Ale jest też i czwarta opcja, o której niewiele osób wie. Można wspiąć się na górę z parku Ladge. Ścieżka zaczyna się w urokliwym parku położonym u podnóża Corcovado, a prowadzi przez dziki park narodowy Tijuca Forest. I to właśnie jest w Rio piękne – w jednym mieście mamy malownicze góry, dzikie dżungle i przepiękne plaże. Zacznijmy więc od gór i dżungli. Na miejsce dojechaliśmy miejskim autobusem – i jest to mordęga. Jeśli Rio ma jakieś wady jest to komunikacja. Ogromne korki, niezrozumiałe próby zmiany 3 pasów ruchu by po chwili wrócić na ten sam, no i autobusy które jeżdżą jakby ich kierowcy uczyli używać się sprzęgła. Nie zabraknie natomiast miłych osób które chętnie podpowiedzą Ci na migi na którym powinieneś wysiąść przystanku. Z ulgą powitaliśmy parkowe zacisza. Ścieżkę prowadzącą na Corcovado łatwo znaleźć, wystarczy pójść na wprost i w prawo, by po chwili pojawiły się kierunkowskazy. Przed początkiem szlaku jest tablica z mapką oraz budka strażnicza gdzie podaje się swoje dane w razie wypadku (szlak jest uznawany przez Brazylijczyków za niebezpieczny). Sama ścieżka jest dobrze widoczna i oznakowana żółtymi strzałkami. Gdy docieramy do kanałku możemy pójść w lewo wzdłuż ścieżki, bądź na skróty wzdłuż kanałku na wprost, którą to opcję polecam (na mapce – strumyk między dwoma krzyżykami). Jak wspomniałem, z niezrozumiałych dla mnie przyczyn trasa uznawana jest przez lokalsów za śmiertelnie niebezpieczną. Chyba jedynym niebezpieczeństwem jest to, że jakby stała się popularna to mniej pieniędzy trafiałoby do Brazylijczyków
;) Ja osobiście określił bym ją jako łatwą, wymagającą jako takiej kondycji. Idziemy w końcu przez tropikalny las atlantycki, a do pokonania mamy 700m różnicy poziomów co równa się temu, że już po kilku chwilach cali jesteśmy mokrzy i zziajani. Możemy w zamian obserwować dzikich mieszkańców Brazylii. Gdy dojdziemy do krótkiego fragmentu trasy ubezpieczonego łańcuchami, możemy odetchnąć z ulgą. Koniec już bliżej niż dalej, czeka nas jeszcze tylko ostatnie ostre podejście pod górę. Nim się obejrzymy wyjdziemy na asfaltową drogę (czas przejścia z postojami - 1,5h). I tu przykra niespodzianka – musimy pójść nią w lewo, na dół, do Paineiras, gdzie należy zakupić bilet na vana, który podwiezie nas pod samego Chrystusa. I po co było się tyle wspinać
;) ? Ano niestety pod samym posągiem nie można kupić biletów wstępu, ani też wymienić voucheru zakupionego online na bilet. Daleko nie trzeba na szczęście iść i już po chwili możemy cieszyć się takim widokiem
:) Sam posąg okazał się dużo mniejszy niż sobie wyobrażałem
;) za to widoki były tak wyśmienite jak być powinny
Zaczyna się ciekawie. Pamiętam relację z Izraela. Mimo, że byłem tam 3 razy, kilku rzeczy dowiedziałem się dopiero z niej.Czekam na ciąg dalszy. Już w Brazylii.No a później pozostaje tylko czekać na kolejną promocję i.......... też polecieć
:D
jacakatowice napisał:Zaczyna się ciekawie. Pamiętam relację z Izraela. Mimo, że byłem tam 3 razy, kilku rzeczy dowiedziałem się dopiero z niej.Czekam na ciąg dalszy. Już w Brazylii.No a później pozostaje tylko czekać na kolejną promocję i.......... też polecieć
:DMam dokładnie tak samo. Już teraz jak oglądam te zdjęcia z Andaluzji to sobie myślę czy ja byłem w innej, nie tak ładnej Andaluzji?
;)Ale z drugiej strony tak jak piszesz, to zawsze trochę motywuje by wrócić jeszcze raz aby zobaczyć ponownie te same miejsca tylko trochę z innej pozycji, perspektywy. Czekam na dalszy ciąg. Ostatnie opinie i wnioski Washingtona w tematach dotyczących Brazylii po tej wyprawie, różniły się trochę od moich wrażeń sprzed 1,5 roku dlatego jestem bardzo ciekawy dalszych etapów.
Ja również z żoną lecę we wrześniu. Jakoś trudno w internecie, czy w przewodnikach przeczytać coś sensownego na temat Brazylii. Czekam na jak najwięcej informacji. Po powrocie również podzielę się swoimi doświadczeniami.
My rowniez lecimy w pazdzierniku, przylatujemy do Malagi 24h wczesniej i mialam spedzic ten dzien na plazy ale chyba wynajme samochod, te miejsca sa naprawde magiczne. Z tym, ze my bedziemy spac w hotelu na lotnisku.
Potrafi utrzymać czytelnika w napięciu
:D Czyli po raz kolejny sprawdziło się, że obiegowe opinie ( o bezpieczeństwie czy porządku ), bywają wyolbrzymione. Przerobiłem to w Barcelonie. Naczytałem się ( również na F4F ) jak tam grasują kieszonkowcy i inne rzezimieszki, a była cisza i spokój.Trochę mało info o noclegach. Tylko , że są drogie.Można prosić o więcej ?Jakieś przykładowe ceny itp
Ok. To krótko o noclegach i kosztach. Praktycznie wszystkie noclegi na tej wycieczce były załatwione w stylu kombinowanym
;) co pozwoliło znacząco obniżyć wydatki:Rio - 2 noce - Airbnb z 2 kodami (zapłacone 16 euro zamiast 60). Sao Paulo - 4* hotel za darmo z programu lojalnościowego (promocja opisana na TS, więc nie wdaje się w szczegóły na otwartym forum). Foz do Iguacu - 2 noce w 3*hotelu darmo z AFT z wielkanocnymi jajeczkami. Cuiaba - 2 noce z błędu cenowego na hostelbookers, pokój prywatny - uznane przez hostel (cena zapłacona 140zł, normalnie za dwie noce chcą 590 zł co jest ceną z d...
:evil: ale pokazuje jak horrendalnie dużo sobie cenią za noclegi
;) ).Tak więc noclegów za "normalne" ceny nie mieliśmy dużo - 4 noce. 2 właśnie w Arraial do Cabo (niestety większość sztuczek działa tylko na popularne destynacje turystyczne), za kwotę 160R$, czyli ok 220zł (bardzo przyzwoita cena jak na Brazylię, chyba dlatego że małe miasteczko) oraz 2 noce w Cuiabie - w najtańszym hotelu w mieście (dormy wychodziły podobnie za 2 osoby) - za 210R$ (ok 295zł).Jeśli 150zł kosztuje normalnie najtańszy pokój w mieście, to śmiem twierdzić że noclegi są bardzo drogie. Jak na kraj o cenach życia codziennego zbliżonych do Polskich. Na szczęście są różne sposoby by te ceny obniżać
:D o czym czytelnicy naszego forum wiedzą najlepiej
;)
WitamMam do Ciebie 2 pytanka dotyczące Andaluzji.1.Auto w Maladze wypozyczałeś bezposrednio na lotnisku czy przez internet. Potwierdzam ,że rzeczywiście trudno wyszukac wypożyczalnie która rozlicza paliwo w sytsemie bierzesz i oddajesz auto z pełnym bakiem paliwa ( ewentualnie z tym samym stanem)2. El Chorro -czy tam w wąwozie można zobaczyć atrakcje bez sprzętu specjalistycznego ?
janeczek napisał:WitamMam do Ciebie 2 pytanka dotyczące Andaluzji.1.Auto w Maladze wypozyczałeś bezposrednio na lotnisku czy przez internet. Potwierdzam ,że rzeczywiście trudno wyszukac wypożyczalnie która rozlicza paliwo w sytsemie bierzesz i oddajesz auto z pełnym bakiem paliwa ( ewentualnie z tym samym stanem)2. El Chorro -czy tam w wąwozie można zobaczyć atrakcje bez sprzętu specjalistycznego ?Tak jak wspomniałem auto wypożyczałem przez internet, korzystając z tej firmy http://www.rentacar-s.com/default.aspCzy mogę ją polecić to się jeszcze okaże
;) O czym będzie dopiero pod koniec relacjiJeśli chodzi o drugie pytanie to nie, w samym wąwozie bez uprzęży nic nie zobaczymy (można ewentualnie nielegalnie pójść torami kolejowymi dla dobrego widoku z drugiej strony - torami rzadko bo rzadko ale jeżdżą pociągi, więc nie polecam). Ale jest pieszy szlak który wiedzie nad wąwóz (zaczyna się z tego samego miejsca co ścieżka wiodąca na wspinaczkę - wybieramy po prostu drogę w prawo do góry, a nie w lewo), oferując panoramiczny widok. No i można podejść do samej ścieżki króla, nie wchodząc na nią, i zobaczyć to cudo z bliska. Ponadto wspomniane jezioro Embalse del Conde de Guadalhorce znajduje się tuż obok (7km), także parę atrakcji jest też dla osób nie wspinających się.
Washington a jak blisko wąwozu da się podjechać. Widzę jednak że warto tam się wybrać bo można sobie pospacerować - ile czasu trzeba na to przeznaczyćPozdrawiam
Świetnie się czyta, dzięki za relację! Czekam na dalszy ciąg, ciekawe czy pojawi się w końcu jakiś "zgrzyt" w tym pięknym jak dotąd obrazku
;) Sama się zastanawiam nad nauką kitesurfingu w Brazylii, ale ceny niezbyt zachęcają...
Za twoje relacje lecą ode mnie okejki w ciemno
:) Mógłbyś napisać ile zapłaciłeś za WMI-RYG i RYG-AGP? Interesuje mnie też mocno całe zestawienie kosztów, no, ale na to pewnie będę musiał wytrwać do ostatniej części relacji
:cry:
Pod wawoz sam podjechac sie nie da, po zaparkowaniu samochodu trzeba przejsc sie jakies 15min (bedzie zakaz wjazdu, ale to chyba bez roznicy czy lamiemy 2 zakazy czy 1
;) ). Oczywiscie jest tez widok z drogi z drugiej strony rzeki, tu mozna nie wysiadac z auta
;) , ale to nie to samo. Jesli chcemy zobaczyc wawoz bez wspinaczki to godzinka powinna nam starczyc spokojnie.Lot do Malagi z powodu majowkowego terminu kosztowal sporo, 231zl (sporo bo jesli czytacie strone glowna to wiecie ze czesto zdarzaja sie loty RT za 300zl, a czasami taniej). O kosztach i ile cala wycieczka wyniosla bedzie obszernie oczywiscie w podsumowaniu.Samochod jak pisalem odbieralem z lotniska, tak duzo latwiej znalezc tanie auto, na i przy lotnisku znajduje sie najwiecej wypozyczalni.Co do samej Brazylii to zgrzyt bedzie, jednak jeszcze nie w dzisiejszej czesci, potrzymam Was jeszcze troche w niewiedzy
;)Wysłane z mojego LG-E460 przy użyciu Tapatalka
Hej, napiszę trochę o wąwozie El Chorro bo to miejsce naprawdę niesamowite. Byłem tam już kilka razy i zawsze, za każdym razem towarzyszyły nam kosmiczne emocje. Co do parkowanie najbliżej wąwozu to są 2 możliwości. Do wąwozu można dostać się z dwóch stron - od północy (od strony jeziora/zalewu Guadalahorce) wtedy trzeba zostawić auto przy drodze MA-444 w okolicy Restaurante El Kiosko i spacerkiem dochodzimy do wejścia do wąwozu od strony zapory/tamy. Gdy byłem tam ostatnio to samo wejście było zakratowane, ale dało się przez nie przejść i można było wejść w głąb wąwozu. Drugi dojazd od południa, który prowadzi do najbardziej spektakularnej części wąwozu to dojazd od strony miejscowości El Chorro. Auto można zostawić przy campingu Alberque Camping El Chorro. Następnie kierujemy się w stronę wąwozu - po prawej stronie mamy linie kolejową. Najlepiej zaopatrzyć się w jakąś roboczą mapkę i wtedy nie ma problemu z dotarciem. Samo wejście do El Chorro odbywa się przez most kolejowy i tunele - trzeba tylko uważać na pociągi, bo te jeżdżą tam naprawdę szybko. Można również wejść już na trasę (kładki i ich pozostałości) na lewo od mostu ale to jest tylko fragment ścieżki Camino El Rey. Poniżej kilka zdjęć.
Po przejściu przez most i tunele należy skręcić w lewo i stromym zboczem zejść aż do rzeki płynącej w dole wąwozu. Po jej przekroczeniu skierować się w górę - tam widać już fragmenty ścieżki Camino El Rey. Wejście oczywiście jest zakratowane
:) no ale.... Trasa prowadzi aż do mostu widocznego od strony miejscowości El Chorro. Przed zakratowanym wejściem można również wejść w wykuty w skale tunel, który prowadzi do wyjścia w skale nieopodal mostu, o którym mowa powyżej. Ścieżka gdy ja byłem tam ostatnio - 2010r. była częściowo zapadnięta, niektórych fragmentów nie było wcale, pozostały jedynie podpory metalowe. Na całej długości rozpięte były poręczówki tak by można było się wpiąć. Pierwszym razem byłem tam co prawda bez uprzęży i tez dało radę ale poruszaliśmy się po trasie bardzo wolno
:), będąc w zasadzie przyklejonym plecami do ścian. Niewiem jak to będzie teraz po remoncie trasy ale mocno polecam to miejsce to to naprawdę coś niesamowitego
:)
Na całą wycieczkę spokojnie można przeznaczyć pół dnia lub nawet cały. Dojście od campingu Alberque Camping El Chorro do mostu przed wąwozem zajmuje spokojnie idąc ok. 1 godziny. Jak już rozeznam jak to wrzucę zdjęcia (lub mogę bezpośrednio na maila) bo mam ich sporo ale coś nie chcą się załączać.
I dlatego uwielbiam to forum, zawsze czegos nowego mozna sie dowiedziec
:) Szkoda ze nie mialem wskazowek @tadeo przed wyjazdemWysłane z mojego LG-E460 przy użyciu Tapatalka
:) ja już od dłuższego czasu zbieram się by opisać El Chorro oraz inne super miejsca w Hiszpani i Portugalii jak np. Quinta da Regaleira (Sintra) to jednocześnie pałac, kaplica, groty, rzeźby i obiekty w ogrodach. Widoczne są tam odniesienia do ezoteryzmu, alchemii, hermetyzmu, templariuszy, różokrzyżowców i wolnomularstwa. Całość jest dziełem włoskiego architekta Luigi Maniniego, choć rzeczywistym autorem koncepcji był ówczesny właściciel posesji: "kawowy" magnat Antonio Augusto Carvalho Monteiro, mason 33-go stopnia wtajemniczenia. No ale zawsze jakoś brakuje czasu.Na marginesie to w tym roku zrobiliśmy (w trójkę z kumplami) również fajną trasę - 16 dniowy rejs na Południową Georgie i Antarktydę a potem 4 tygodnie Patagonia, Argentyna, Chile i na deser Brazylia z wodospadami Iguazu i Rio.
:)
Washington napisał:I dlatego uwielbiam to forum, zawsze czegos nowego mozna sie dowiedziec
:) Szkoda ze nie mialem wskazowek @tadeo przed wyjazdemWysłane z mojego LG-E460 przy użyciu TapatalkaTo i ja się podepnę pod relację Washingtona.Mam także w miarę aktualne info odnośnie hoteli w Brazylii, a tu padły takie pytania.W Brazylii byliśmy ciut wcześniej (01-08.05), zaliczając Sao Paolo, Foz do Iguacu i Rio.W wątku o Iguacu (iguazu-falls-byl-ktos,257,28734&start=60) pisałem, że Accor ma weekendową promocję. Jak się ma przynajmniej srebrny status to jest 50% zniżka, jak się nie ma żadnego statusu to 30% (tu już się może nie opłacać).Promocja jest dobra także z tego względu, że rezerwacje można odwołać do dnia przyjazdu, więc jak coś się w międzyczasie innego znajdzie, to nie ma straty.Warunki:Simply, stay from Friday to Monday or Saturday to Monday and get your guaranteed discount on all daily!Members Le Club Accorhotels Classic; 30% off in daily rates from Friday to Monday. Minimum of 2 nights.Members Le Club Accorhotels Silver, Gold and Platinum: 50% off in room rates from Friday to Monday. Minimum of 2 nights.Wcześniej w Sao Paolo spaliśmy 2 noce w hotelu Holiday Inn Express Sumare Ave. z punktów (hotel był w poprzedniej edycji Pont Break'ów, więc ubyło tylko 5.000 punktów za noc, śniadanie za darmo, bo to Express).Jak ktoś leci później niż w lipcu, to można liczyć, że w następnej edycji też jakiś hotel z Sao będzie na liście (są cztery, w Rio IHG nie ma żadnego) i się zaczaić. Choć moim zdaniem patrząc na bieżącą listę, to szanse, że znowu w tym roku będzie Sao Paolo, są małe.W Rio 2 noce mieliśmy w hotelu Paysandu z travelpony (cena startowa 80 USD, wyszło po 45 USD-50 USD za 1 noc za dwuosobowy pokój ze śniadaniem z uwzględnieniem 35 USD na start i przy jednej nocy 10% zniżki, takiej jak w dniu dzisiejszym na travelpony).Na ostatnią noc przenieśliśmy się do hotelu Othon przy lotnisku SDU, mieliśmy ranny lot właśnie z Santos Dumont do Sao Paolo.To załatwiane było przez hotwire.com i wyszło w okolicach 100 USD. Wcześniej zrobiłem status match i za platynę w ich programie lojalnościowym dali nam pokój na ostatnim piętrze z super widokiem na Rio.
Washington super piszesz. Relacja wręcz wciąga. Ja dopytam jeszcze o EL Chorro bo w przyszłą środę będę blisko.Ile czasu zajmie ten szlak pieszy (o którym pisałeś) który prowadzi nad wąwóz ?
Kilka postow powyzej jest info o czasie dojscia do wawozu.Samo zwiedzanie w zaleznosci od tempa moze zajac do 8-10 godz. Co do Rio - dla tych co sie wybieraja bezwzglednie zorganizujcie sobie wycieczke do faveli np. do Rocinhi.Wrazenia nie z tej ziemi, doslownie inny swiat. Jak ktos mi podpowie jak najprosciej wrzucic tu zdjecia to podesle co nieco
:) -- 29 Maj 2014 13:36 -- Zdjecia z Rio -- 29 Maj 2014 13:39 -- Rio -- 29 Maj 2014 13:42 -- Favela Rocinha -- 29 Maj 2014 13:46 -- Grafiti w Rio -- 29 Maj 2014 13:52 -- Rio- schody Selaron
Washington napisał:Szybki rzut oka na ceny na dworcu – 40 riali za 7km.. hmm podziękujemy
;)A tam przypadkiem nie ma reali? Bo mi się jakoś riale z trochę inną częścią świata kojarzą... To tak tylko w ramach wyjaśnienia chciałbym się dowiedzieć.
bohdan napisał:Washington napisał:Szybki rzut oka na ceny na dworcu – 40 riali za 7km.. hmm podziękujemy
;)A tam przypadkiem nie ma reali? Bo mi się jakoś riale z trochę inną częścią świata kojarzą... To tak tylko w ramach wyjaśnienia chciałbym się dowiedzieć.tak, w Brazylii obowiązują reale
:)http://pl.wikipedia.org/wiki/Real_brazylijski
Quote:A tam przypadkiem nie ma reali?Tak i nie
;) W Brazylii jest real brazylijski, ale są reais (liczba mnoga), a nie reale. Wymowa tego słowa przez Brazylijczyków najbardziej przypominała mi zapisując fonetycznie "rials", choć oni oczywiście mówili mniej więcej coś takiego http://pl.forvo.com/word/reais/#pt (wersja brazylijska portugalskiego)Ogólnie z wymową w Brazylii było trochę problemu - przed wyjazdem nauczyliśmy się nieco słówek i przydatnych zwrotów, jednak na miejscu mało kto nas rozumiał
;) Najczęściej kończyło się na rozmowie na migi, ew napisaniu na kartce nazwy miejsca gdzie chcemy dotrzeć
:)Dziś postaram się napisać kolejną część relacji.
Osobom planującym wyjazd proponuję się zastanowić przed pieszą wycieczką na Corcovado (Chrystus). Prawdopodobieństwo utraty portfela i aparatu - spore.
BusinessClass napisał:Osobom planującym wyjazd proponuję się zastanowić przed pieszą wycieczką na Corcovado (Chrystus). Prawdopodobieństwo utraty portfela i aparatu - spore.Piszesz z własnego doświadczenia czy w celach prowokacyjnych
;) ?Akurat w to że podczas trekingu przez Tijuca ktoś może nas okraść nie uwierzę - kto, małpa? Idzie się przez dość gęstą dżunglę gdzie nie ma nikogo. W zeszycie, w który należy się wpisać przed wejściem na ścieżkę, zauważyliśmy że poprzedniego dnia szło nią.. 8 osób. Jakbym był złodziejem to nic tylko bym czyhał cały dzień w krzakach licząc że może dziś jakiś turysta nią przejdzie
:lol:
Washington napisał:Zawodnicy odbijają piłkę jak do siatkówki wszystkim tylko nie rękoma. Nogami, klatą, głową – całość jest niesamowicie efektowna (zwłaszcza ścięcie piłki z wyskoku nogami). Jeśli ktoś wie więc jak się nazywa ten sport będę wdzięczny za informację.Siatkonoga lub footvolley jak kto woli
:DŚwietna relacja!
Washington napisał:Piszesz z własnego doświadczenia czy w celach prowokacyjnych
;) ?Akurat w to że podczas trekingu przez Tijuca ktoś może nas okraść nie uwierzę - kto, małpa? Idzie się przez dość gęstą dżunglę gdzie nie ma nikogo. W zeszycie, w który należy się wpisać przed wejściem na ścieżkę, zauważyliśmy że poprzedniego dnia szło nią.. 8 osób. Jakbym był złodziejem to nic tylko bym czyhał cały dzień w krzakach licząc że może dziś jakiś turysta nią przejdzie
:lol:Z doświadczenia po pięciu podróżach do Brazylii. To, że Wam się udało nie oznacza, że tam jest bezpiecznie. My z kolegą też kiedyś szliśmy w nocy pijani w Nowej Hucie i nic się nie stało co nie oznacza, że jest tam bezpiecznie i komukolwiek bym polecał. Gratuluję farta ale innym odradzam!Bo może się skończyć tak (info sprzed paru lat z RPA):Quote:Para Polaków była w podróży poślubnej w Sterkofontein Dam w centralnej prowincji Wolny Kraj, kiedy została napadnięta 24 maja 2000 roku przez pięciu mężczyzn. Zgwałcona kobieta została pozostawiona przy zamordowanym mężu. Sprawcy sądzili prawdopodobnie, że umrze. Napastnicy zrabowali także rzeczy należące do polskiego małżeństwa.
Jeśli nie zdarzyło się to Tobie, ani nie piszesz żebyś znał jakąś osobę której by się to przytrafiło to jednak choćbyś był tam dwadzieścia razy to nie była by to dla mnie informacja wiarygodna. Szedłeś chociaż tą trasą i wiesz jak ona wygląda? Bo ja wiem
;)I nie chodzi o to że opisuję że nic mi się nie stało więc innym nic się nie stanie. Ja po prostu nie czułem się wcale zagrożony w żadnym z tych miejsc.Nie wiem też czemu miałby służyć ten cytat o przypadku z RPA w wątku o Brazylii..
Washington napisał:Nie wiem też czemu miałby służyć ten cytat o przypadku z RPA w wątku o Brazylii..Ku przestrodze. Po przeczytaniu Twojej relacji jakiś mało doświadczony podróżnik zapamięta "w Rio jest bezpiecznie" a to się może skończyć tragicznie. Ja w Brazylii zazwyczaj nie sypiam w hotelach a u moich przyjaciół, wyłącznie rodowitych Brazylijczyków. Doskonałe źródło informacji.
Lub dezinformacji. Kwestia czy usłyszane informacje przyjmie się za dobrą monetę czy też sprawdzi. Od Brazylijczyków wielokrotnie słyszałem że tu czy tam jest niebezpiecznie. Za każdym razem było wręcz przeciwnie. Nie chcę na razie pisać o tym za dużo, bo najwięcej przykładów doświadczyłem w rejonie Mato Grosso, z którego relację dopiero będzie zamieszczona. Pierwsze ostrzeżenie usłyszałem w Rio właśnie odnośnie tej ścieżki z parku Ladge - że bez przewodnika nie da rady, i ryzykujemy życie, to w końcu góry i dżungla. A trasa okazała się łatwa.Oczywiście nie namawiam do tego by kompletnie deprecjonować takie ostrzeżenia. Po prostu należy zachować zdrowy rozsądek i dawkę sceptycyzmu. Może bym do całej sprawy podchodził zupełnie inaczej gdyby nie to że w bardzo wielu miejscach na świecie słyszałem że to jest niebezpieczne, tam mogą zabić, a tu to w ogóle najgorzej - gdybym się ich słuchał nie zobaczył bym połowy tego co widziałem.
Washington napisał: Może bym do całej sprawy podchodził zupełnie inaczej gdyby nie to że w bardzo wielu miejscach na świecie słyszałem że to jest niebezpieczne, tam mogą zabić, a tu to w ogóle najgorzej - gdybym się ich słuchał nie zobaczył bym połowy tego co widziałem. Sorry za off-top, ale wielu z nas ma dokładnie tak samo. Jakbym nie zaryzykowała to bym nie zobaczyła. Z tym, że Ci co zaryzykowali i im się nie udało nie napiszą o tym, bo po prostu nie żyją. uffff Ale ich jest zdecydowanie mniej. I tym optymistycznym akcentem nie wcinam się już więcej w dyskusję tylko czytam rady innych, bo sama się tam wybieram.
Potwierdze niejako opinie Autora - Rio nie jest straszne, ot wielkie miasto. Fakt uczciwie dodam ze bylismy tam z 10-cio miesieczna Ada, ktora bajerowala wszystkich wokolo i pewnie to pomagalo nam bezoiecznie przetrwac w miescie (2 pary z Polski spotkane w samolocie z Berlina w drodze do Rio nie ustrzegly sie kieszonkowcow w metrze ale to samo moze sie stac w Warszawie). Duzo gorzej czulem sie w Sao Paulo, w sumie to po godzinie na miescie chcialem jak najszybciej wrocic do mieszkania i zwijac sie z tego miasta.A co do Foz
:-) to naszym zdaniem Eco Hostel przy samej grancy parku jest najlepsza opcja.Wyslane z Tableta przez Tapatalk
świetna relacja, super pomocna, bo z tego co widzę robiliście bardzo podobną trasę do tej, którą ja planuję, więc mam świeże informacje
:DA tak z innej beczki...jakim aparatem cykaliście takie piękne foty?
Nie.. ta atrakcja, 12min przejażdżka, okazała się dla nas za droga - przed wyjazdem czytaliśmy że kosztuje po argentyńskiej stronie 30$, czy to aktualna cena nie wiem, nawet nie sprawdzaliśmy.Aparat to jak zwykle Nikon 5100 z kitowym szkłem.
czasem łódka na wyspę nie działa np. jak ja byłam to ze względu na poziom wody ta atrakcja była nieczynna.I to nie są szopy
:) choć ta sama rodzina
:)http://pl.wikipedia.org/wiki/Ostronos_rudy
Ile według Ciebie czasu trzeba poświęcić na argentyńską stronę?Park jest otwarty do jakiejś konkretnej godziny, czy do zmroku?Czy może trzeba wyjść wcześniej by zdążyć na ostatni autobus jadący na stronę brazylijską?
Kurczę, dzięki za info o ostronosach, wydawało mi się że to szop rakojad ale ewidentnie masz rację
;) Na Argentyńską stronę można spokojnie poświęcić 6h, jest naprawdę sporo do zobaczenia. Limitem czasu zwiedzania nie jest godzina zamknięcia (chyba do 18), czy nawet autobusy powrotne do Brazylii (tych nie zabraknie, kursują do późna), ale ostatnia kolejka do diabelskiej gardzieli (chyba o 16:45, i powrotna o 17.30, ale tych godzin nie jestem pewien; kursy na wyspę łódki zamykają się jeszcze wcześniej, chyba o 15:30). Może napiszę inaczej - zaczynając o 11-11:30 spokojnie wszystko się zobaczy.
gumac napisał:A co z przestępczością, spotkało was coś nie miłego lub byliście może świadkami jakiejś niemiłej sytuacji?Zarówno nie doświadczyliśmy niczego nieprzyjemnego/groźnego (o czym pisałem wcześniej), ale i nie widzieliśmy też żadnej takiej sytuacji (czy to w odniesieniu do turystów, czy lokalsów).Relacja ruszy z kopyta już niebawem, po poniedziałku (koniec sesji)
Brazylijskie chyba rozczarowały? Menadżer hostelu w którym byłem stwierdził że różnica jest prosta. Strona brazylijska to oglądanie imprezy, argentyńska - bycie na imprezie
;) Zdecydowanie się zgadzam. Z niebezpieczeństwami tez bym nie przesadzał. Do Jezusa można też wejść od Schodów Selarona i potem przez Santa Teresę do granicy Parku Narodowego i potem w górę. Jak ktoś nie lubi chodzić to wjechać busem 006 albo 007 za 3 reale z centrum do granicy parku narodowego i dalej piechotą. Owszem kilka lat temu fawele po drodze były niebezpieczne ale teraz są spacyfikowane. Chodziłem tam co 2-3 dni (niesamowite widoki + jest chłodniej niż na dole) przez 2 miesiące i nigdy nie miałem żadnej nieprzyjemnej sytuacji.
Co do bezpieczeństwa to faktycznie nasłuchałem się przed wyjazdem strasznych rzeczy a nic złego mi sie nie przytrafiło mimo że stale chodziłem z lustrzanką na szyi często po zmroku, zarówno w Rio, Sao Paulo czy innych dużych miastach. Mam tylo małą uwagę co do tych orłów nad głowami - to na 100% były urubu czarne. P.S. Szkoda że się wcześniej nie zgadaliśmy bo wylatywałem 8 maja, mogliśmy połączyć siły i podzielić koszty.Pozdrawiam.
Naprawdę świetne relacja kolego Washington. Miło czytać i oglądać zdjęcia oddające w pełni przygodę jakiej doświadczyliscie.Co do kwestii bezpieczeństwa wtrącę się i ja, stając w obronie autora relacji. Dlaczego autor miałby pisać o niebezpieczeństwie w pewnych miejscach skoro niczego takiego nie doświadczył? wierzę, że nie wszędzie jest bezpiecznie ale autor oddał to co sam przeżył a nie pisał, że gdzieś słyszał, że ktoś tam został okradziony albo coś mu ucięto a mu się udało bo tam napewno musi być niebezpiecznie. Ponadto nie ukrywajmy, że jako podróżnicy czekający na okazję taniego lotu, również w u celu naszych podróży raczej nie jesteśmy skłonni wydawać dużo. (chyba że tylko ja tam mam to przepraszam). A wiąże się to również z bezpieczeństwem. Tam gdzie tanio poziom bezpieczeństwa spada wprost proporcjonalnie
:) (nie wszędzie oczywiście) Przecież jesteśmy bardziej podróżnikami niż turystami w klapeczkach i 20 kg bagażem rejestrowym na beret
Washington <-- Z jakim bagażem byliście ? Planuję 2 tygodnie z Forclazem 50, żeby nie mieć nic poza podręcznym, co o tym myślisz ?A propos kelnera, pozwalałeś mu na dolewanie ? Słyszałem od dziewczyny, która pracowała rok w Brazylii, że w pubach/na imprezach to standard, że kelner, kiedy opróżni się butelkę/kufel, sam donosi następną co jest oczywiście uwzględnione w rachunku
:?
My lecieliśmy tylko z podręcznymi (ze względu na dolot), bez żadnych problemów. Na 2 tyg spokojnie można lecieć.Może z kelnerem nie wyjaśniłem odpowiednio o co chodziło - miałem jedną dużą butelkę piwa (660ml) i mały kufel - i ilekroć skończyło mi się piwo w kuflu to podchodził nalać z butelki która stała na naszym stoliku do kufla ;] Żadnych dodatkowych butelek których nie zamawialiśmy nie przynosił
;)
Hehehe nie doczytując końca podziwiałam odwagę zapuszczania się w dżunglę, gdzie dotknięcie niektórych roślin moze grozić co najmniej wielkim a-ła!
:DRewelacyjna relacja
;) Z niecierpliwością czekam na podsumowanie
:)
Co do pytan - mysle ze dobrze upchana 40 dala by radeJesli chodzi o koszty to standardowo znajdzie sie na nie miejsce w podsumowaniu, czyli juz za odcinek lub dwa
:)
Napiszę tylko WOOOOW! I jeszcze, że ten ostatni "odcinek" też czyta się super i z uśmiechem na buzi...z fotela. Wyobrażam sobie natomiast te ukłucia strachu i niepewności, które musiały Wam towarzyszyć wtedy. Czasem się zastanawiam czy lubię tego typu "przygody" czy nienawidzę
:)
Muszę przyznać, że i ja oczarowałam się Brazylią - przekaz bardzo sugestywny, czego gratuluję. Piękne zdjęcia, piękne opisy. Ale piszesz, że jest bezpiecznie a mi włos się jeżył na głowie, kiedy wyobrażałam sobie siebie w niektórych opisanych okolicznościach
:) Często Was ostrzegali przed niebezpieczeństwem - nie tylko ze strony ludzi. Z perspektywy czasu: uważasz, że mieliście szczęście czy przestrogi były przesadzone? Bardzo pociąga mnie ten kierunek (Peru, Kolumbia - teraz doszła Brazylia) tylko informacje, które napływają stają się skutecznym "odstraszaczem" od samodzielnej wyprawy
:(
Washington napisał:Noclegi (kwota zapłacona online wcześniej) – 85,73złczy dobrze rozumiem, że wszystkie noclegi w Brazylii kosztowały Was 85,73/os ?? wow!!
AJAJ napisał:czy dobrze rozumiem, że wszystkie noclegi w Brazylii kosztowały Was 85,73/os ?? wow!!aż tak dobrze to nie ma
;) 85zł zapłaciłem online za noclegi kombinowane (2 noclegi w Maladze, 5 noclegów w Brazylii) - do nich musiałem dopłacić jeszcze na miejscu 71zł/os - czyli 7 noclegów kosztowało w sumie 156zł/osnoclegi w normalnych cenach (4 w Brazylii) kosztowały mnie 245zł/osdo tego jedna noc w samolocie i jedna w autobusie, ale to w cenie transportusumarycznie noclegi podczas 16 dniowej wycieczki wyniosły 401zł/os co i tak jest przyzwoitym wynikiem
:D nawet nie chcę myśleć ile by kosztowała mnie ta wycieczka po normalnych cenach
:shock: gosiagosia napisał:Często Was ostrzegali przed niebezpieczeństwem - nie tylko ze strony ludzi. Z perspektywy czasu: uważasz, że mieliście szczęście czy przestrogi były przesadzone? Bardzo pociąga mnie ten kierunek (Peru, Kolumbia - teraz doszła Brazylia) tylko informacje, które napływają stają się skutecznym "odstraszaczem" od samodzielnej wyprawy
:(Przestrogi były strasznie przesadzone (i śmieszyły nas po prostu), szczególnie w rejonie Mato Grosso - według lokalnych mieszkańców co chwila ktoś powinien nas mordować, zamiast tego co chwila ktoś nas zaczepiał by sam z siebie zaproponować pomoc i podwózkę samochodem. Nie wiem skąd się brała ta hiperbolizacja, może ma ona jakieś podłoże kulturowe lub historyczne?
Achh.. Mam bilety do Brazylii na dwa tygodnie poczatkiem października... i teraz dopisałam Pantanal do listy must see
:) Dzięki wielkie za tak wyczerpujące informacje!!
Rewelacja - mowa oczywiscie o relacji.takze sie wybieram do Brazyli, ale to dopiero w listopadzie.czy moze ktos ma jakies pojecia dot akutalnych? chodzi mi to o sprawy zwiazne z wyzywieniem, piciema... np jak potrzbny jest budzet na dzien (sniadanie na miesice, jakies obiad i kolacja)czy np 2000 pln na 10 dni da rade? noclegi mam juz upatrzone. przez wiekszosc czasu chce posiedziec w rio i sao paulo. dzieki za pomoc.
Hej,W Rio i SP ceny rok temu "w martwym sezonie" tj. w połowie października były takie - piszę co pamiętam, ceny w R$:Kokos na plaży - must (!) - 3-5 R$Caipirinha - 5-10 R$I... nie pamiętam
:), sorry. Bardzo drogie są kremy do opalania, pierwszego dnia jak nas spaliło w Rio to szybko kupowałem SPF50 za masę kasy.Jedzenie żeby się najeść to polecam knajpy typu "bufet". Jest tam kilka wariantów, albo sama pizza do oporu za ok 30 zł (przeliczam), albo wszystko co mają do oporu za ok. 40 zł od osoby + napoje (przy czym wszystko co mają to znaczy kelnerzy przynoszą pizzę w kawałkach albo masz bufet + churrasco = grill). W bufecie pełno dań mięsnych i rybnych a z grilla wszystkie możliwe mięsa w tym polędwica w dowolnej ilości grilowana wedle uznania. Za te pieniądze to w Polsce się tak nie najesz. My jedliśmy kilka razy tutaj:http://goo.gl/RzlasfGeneralnie trzeba pamiętać, że ceny są tam dla Polaka jak w krajach na zachód od Odry, w sumie to po prostu drogo. Zabawki i elektronika - masakra, ale nie po to się tam jedzie. Sprawdziłem teraz historię w banku i mam tak:Kolacje (głodny ja i głodna żona, dużo jedzenia i napoje) - zwykle ok. 150 zł za 2 osobyHelikopter nad wodospadami
:D - 750 zł za 2 osobyKolacja w Buzios - 120 zł za 2 osobyWięcej nie mogę wyszczególnić, ale jakby co to jest forum o Polonii w Brazylii i tam spytaj, jest kilka osób z Rio
:)
Naprawdę niezwykła relacja, bardzo przyjemnie się czyta. Washington jeśli możesz napisz jak wygląda sprawa z szczepieniami. Czy robiliście jakieś dodatkowe a jak tak to ile przed wycieczką.
:) pozdrawim
Czy ktoś posiada kontakt do agencji, które pomogą z organizacją wycieczki na wodospady po stronie argentyńskiej.Dostałem mail do jednej z hotelu, w którym mam spać i cena 192 reale od osoby to trochę dużo...
yogibabu napisał:Czy ktoś posiada kontakt do agencji, które pomogą z organizacją wycieczki na wodospady po stronie argentyńskiej.Dostałem mail do jednej z hotelu, w którym mam spać i cena 192 reale od osoby to trochę dużo...A po co Ci agencja? Podjeżdżasz pod wejście, kupujesz bilet i cieszysz się wodospadami
:)
jw. nie bierz agencji, wydaje mi sie ze w relacji jasno przedstawilem jak udac sie tam na wlasna reke, nie jest to trudne
:)Jesli chodzi o internet to na nasze potrzeby wifi wystarczylo - jest ono wszedzie latwo dostepne w hotelach i knajpach (a na ulicy moze lepiej nie korzystac)Zreszta to raczej ogolniswiatowy trend, pisze wlasnie z Filipin z hotelu ktory ma niedzialajaca toalete - ale wifi jest
:PCo do szczepien to my na tyle regularnie jezdzimy w tropiki ze mamy caly pakiet aktualny, nie doszczepialismy sie wiec przed tym wyjazdem. Obowiazkowych zreszta nie ma, a zalecane latwo znajdziesz w internecie.
Dziekuje za info. Jedynie obawiam sie o dostepność peso i mozliwości wstepu do parku. Czy nie bedzie problemu z wypłatą gotówki z bankomatu przy wejściu....Czy moze warto zaopatrzyć sie w argentynską walute już w brazylii...Washingotn czy moza opłacić wejście w innej walucie tj. USD?
Podejmę wyzwanie i za waszymi radami rezygnuje z agencji... Myślę, iż jest to do ogarnięcia własnymi siłami...Jedyne co mnie zastanawia to kwestia wjazdu do Argentyny a co za tym idzie posiadania pieczątki w paszporcie. Czy są jakieś znaczące problemy w przypadku kontroli i nie posiadania w/w pieczątki...Washington pisał ,iż autokar nawet się nie zatrzymuje... czy tak jest zazwyczaj czy to był przypadek...Czy jest gdzieś po stronie brazylijskiej kantor aby posiadać przed wyjazdem arg. peso?Najlepiej coś w okolicach terminala autobusowego...Chciałbym mieć gotówkę w łapie i nie zastanawiać się czy działa bankomat po stronie argentyńskiej...Ostatnie już pytanie czy mastercard jest powszechnie "akceptowalny" w Brazylii i Argentynie...Pytanie wynika z faktu,iż ostatnio byłem w Amsterdamie i wszędzie królował Maestro... trochę tego jest ale pierwszy raz będę w ameryce pld. i chciałbym sie jakoś przygotować. Z góry dziękuje za pomoc i odpowiedzi...
Wejscie tylko za argentynska walute. Ale o bankomaty bym raczej sie nie marywil bo stoja przy wejsciu bodajze 3 - ktorys z nich na pewno bedzie dzialal
;)Z dostepnoscia mastercard nie ma problemu. Ale raz bankomat chcial prowizje (nie pamietam jak duza) a dla visy nic juz o prowizjach nie wspominal. Najlepiej miec zawsze 2 rozne karty.
yogibabu napisał:Dziekuje za info. Jedynie obawiam sie o dostepność peso i mozliwości wstepu do parku. Czy nie bedzie problemu z wypłatą gotówki z bankomatu przy wejściu....Czy moze warto zaopatrzyć sie w argentynską walute już w brazylii...Washingotn czy moza opłacić wejście w innej walucie tj. USD?Pamiętaj, że bankomat wypłaca po kursie oficjalnym, czyli tracisz ok. 50% swoich pieniędzy... Lepiej wymienić kasę np. na dworcu autobusowym po argentyńskiej stronie.
Jeszcze raz dzięki...zaczynam ogarniać temat
:)...wracając do wymiany walut...to możliwa jest wymiana w kantorze np. w Rio de janeiro reali na peso... Nie wiem czy było o tym ale czy na stronie brazylijskiej będą szafki na bagaże...wylatujemy zaraz po wyjściu z parku więc będziemy targali rzeczy..
Bardzo przydatna relacje.Wybieram się do Pantanalu za trzy tygodnie. W swojej relacji opisywałeś próbę wynajęcia auta w Cuiaba. Pamiętasz jaka to była firma, może masz do niej adres? Próbuję zarezerwować auto z Polski, ale mam problem aby znaleźć firmę oferującą wynajem z pełnym ubezpieczeniem. Każdy oferuje ubezpieczenie z udziałem własnym rzędu od 100 do kilku tyś. USD. Wiesz może jak to wygląda? Czy można wynająć auto z pełnym ubezpieczeniem, bez wyłączeń?
Hej, sorry że z opóźnieniem odpowiadam, ale co dopiero wróciłem z dłuższej podróży.Ja rezerwowałem auto przez pośrednika - vipcars.com z firmy Thrifty. Nie brałem pełnego ubezpieczenia, a wymagana blokada (udział własny) była niewielka jak na wypożyczalnie (o ile dobrze pamiętam - 1000 reali - oczywiście przed wypożyczeniem sprawdź dokładnie warunki). Za samo auto zaś chcieli 75 BRL za dzień - czyli też nie najgorzej.
Dzięki za zachętę
:) Relacja jest w trakcie przygotowania - a właściwie to dwie - pierwsza będzie z Chin, a druga z Filipin
;) (w tym roku będę musiał trochę mniej podróżować, ale za to więcej będzie czasu na grafomaństwo - może relacje z jakiś zaległych podróży się pojawią)
no to kolejna zachwycajaca lektura . Czekam z niecierpliwoscia
:) już Twój opis miejsc nurkowych na Filipinach rozbudzil emocje . Jak zwykle ogromny profesjonalizm .
yogibabu napisał:Podejmę wyzwanie i za waszymi radami rezygnuje z agencji... Myślę, iż jest to do ogarnięcia własnymi siłami...Jedyne co mnie zastanawia to kwestia wjazdu do Argentyny a co za tym idzie posiadania pieczątki w paszporcie. Czy są jakieś znaczące problemy w przypadku kontroli i nie posiadania w/w pieczątki...Washington pisał ,iż autokar nawet się nie zatrzymuje... czy tak jest zazwyczaj czy to był przypadek...Czy jest gdzieś po stronie brazylijskiej kantor aby posiadać przed wyjazdem arg. peso?Najlepiej coś w okolicach terminala autobusowego...Chciałbym mieć gotówkę w łapie i nie zastanawiać się czy działa bankomat po stronie argentyńskiej...Ostatnie już pytanie czy mastercard jest powszechnie "akceptowalny" w Brazylii i Argentynie...Pytanie wynika z faktu,iż ostatnio byłem w Amsterdamie i wszędzie królował Maestro... trochę tego jest ale pierwszy raz będę w ameryce pld. i chciałbym sie jakoś przygotować. Z góry dziękuje za pomoc i odpowiedzi...Z pieczątkami nie ma problemu, jest kontrola graniczna ( autobus czeka na pasażerów). Poza tym ruch mały ruch graniczny , charakteryzuje się inna specyfiką. Ponoć nawet wpuszczają i wypuszczają amerykanów bez wizy. Mnie pieczątki sprawdzali jak wsiadałem na autobus do Curitiby Co do płatności w Argentynie , absolutnie nie opłacalne jest używanie karty jak i oficjalna wymiana waluty. W chwili obecnej oficjalny kurs to 8,5 a zamienisz powyżej 15 Peso za $ . Kursy http://www.dolarblue.net/. Generalnie w Argentynie najlepiej wymieniać kasę u złotników "Compre Oro".
Wybieram się do Brazylii w listopadzie na 3 tygodnie.W planach mam Rio (do którego przylatuję), Sao Paolo (z którego wylatuję) oraz Foz do Iguacu.Czy moglibyście coś jeszcze polecić co warto zobaczyć na "południu" kraju?
Na poczatku tego posta pragne serdeczne podziekowac Tobie Washington za super relacje, ktora niesamowicie pomogla nam zorganizowac wyjazd do Brazylii!
:)Teraz wazne info dla tych ktorzy sie tu wybieraja. Jestesmy wlasnie w Foz. Dzisiaj bylismy po stronie arg. i UWAGA diabelska gardziel jest zamknieta! Nie ma o tym zadnej informacji przed wejsciem a bilet kosztuje oczywiscie standardowa cene, ktora obecnie wynosi 215 pesos. Obsluga parku udzielila nam info ze prawdopodobnie gardziel bedzie zamknieta jeszcze przez 2 mies. ze wzgledu na to ze zostala zniszczona przez zbyt duzy poziom wody w rzeceJutro planujemy udac sie na str. br. ale jesli gardziel tam tez jest zamknieta to ograniczymy sie do parku ptakow.Ps. Sorry za brak polskich znakow, pisze z tel.
Zgadza sie. Argentynska strona otwarte ma 2 z 4 szlakow. Generalnie nie jest warta swojej ceny wg mnie, nie wspominajac juz o problemach z wyplata z bankomatow, cenami posilkow w parku, infrastruktura i tym ze poza kilkoma widokami niewiele mamy interesujacych wspomnien.Dzisiaj bylismy na brazylijskiej stronie i jest zdecydowanie lepsza, tansza i wszystko jest lepiej zorganizowane. Bez porownania lepsze widoki, ceny w restauracjach zdecydowanie nizsze, mozna placic karta, obsluga mowi po angielsku, francuski i pewnie hiszpansku, kilka punktow turystycznych i park ptakow tuz obok.
Siema Szacun Washington za podzielenie się wieloma informacjami z podróży. Wybieram się w lutym do Brazylii : Sao Paulo/Manaus/Iguazu/Rio/ Paraty/ i coś jeszcze na wybrzeżu.Kluczowe pytanie jakie mam do Ciebie dotyczy noclegów...co to za kody na noclegi? skad je wziać ? z jakich stron - słyszalem już o tym nie raz ale póki co temat brzmi dla mnie dosyć enigmatycznie... ceny w czasie karnawału drastycznie skaczą w górę najtańszy nocleg 28 zł kosztuje w Rio a na drugi dzień 138zł
:D- pytanie drugie: czy Malarone można na miejscu normalnie kupić czy nalezy stąd wziąć ze sobą?
Akurat mnie udało się załatwić noclegi przy pomocy kuponów Airfasttickets oraz jednej okazji z Twierdzy Szyfrów (więc nie będę pisał na ogólnym). Oba deale już dawno są nieaktualne, ale polecam po prostu śledzić forum na bieżąco - co jakiś czas są okazje na półdarmowe lub tańsze noclegi. W ostatnim czasie znów nocowałem pół darmo kilkukrotnie dzięki takim okazjom jak Gala Hotels czy lastminute.com (w TS też był kolejny kod niedawno). Do lutego jeszcze może coś się trafi - zarezerwuj sobie póki co jakieś miejsce z możliwością bezpłatnej anulacji i licz na kolejne kody
;)Co do profilaktyki malarycznej czy można kupić na miejscu nie pomogę bo nie wiem - ja byłem w regionach nie malarycznych, ale jeśli jedziesz do Manaus (i to w deszczowej porze) to warto się zabezpieczyć.
Jestem pod wrażeniem tej mega obszernej relacji.Brazylia to prawie jak jeden kontynent. Tobie udało się zobaczyć bardzo dużo.Byłem w Brazylii dwa lata temu, bardzo miło wspominam życzliwość ludzi, klimat, plaże i ocean.Jedynie kuchni brazylijskiej nie udało mi się polubić, ale to już pewnie kwestia gustu.
Hej Washington
:)Dzięki za relacje z podróży. Jest naprawdę świetna i fajnie się ją czyta
:) Mam jednak pytanie co do Waszego snorklowania
:)"Negocjacje są długie i wyczerpujące, w końcu sięgam po ostateczny argument czyli prawie pusty portfel (pieniądze mam ukryte w innym miejscu) – ok, cała zawartość portfela za wycieczkę na snorkle nad Salobrę, podziwianie papug nad Lagoa das Araras i transport do Cuiaby bo właściciel pousady i tak tam jedzie. I całe szczęście że w końcu wzięliśmy przewodnika. Na własną rękę nie ma mowy byśmy trafili w te miejsca, tak są ukryte." Ile Was wyniosła właśnie ta przyjemność?? W podsumowaniu nie określiłeś tego dokładnie albo ja coś przeoczyłam. Będę wdzięczna za odpowiedź.
Washington, czy masz jakieś informacje o Ciudad del Este, czy nie pojechaliście tam z braku czasu, czy też nie ma nic interesującego. Ja będę w Foz od 13 do 17 lutego i zastanawiam się co można w tym czasie jeszcze robić oprócz 1 dnia argentyńskiego a 3 brazylijskiego.Wracam z Foz do Rio 17 a wylot z Brazylii mam 24 lutego i też jeszcze nie mam koncepcji jak ten czas wykorzystać, Muślę o Ilha Grande i Paraty, Może macioe jakieś pomysły?
Hej, sorry że z opóźnieniem ale już odpisuje wszystkim
:)Juliette_88 napisał:Ile Was wyniosła właśnie ta przyjemność?? W podsumowaniu nie określiłeś tego dokładnie albo ja coś przeoczyłam. Będę wdzięczna za odpowiedź.O ile moje notatki mnie nie okłamują to 150 R$ za dwie osoby.lia napisał:Washington, czy masz jakieś informacje o Ciudad del Este, czy nie pojechaliście tam z braku czasu, czy też nie ma nic interesującego. Ja będę w Foz od 13 do 17 lutego i zastanawiam się co można w tym czasie jeszcze robić oprócz 1 dnia argentyńskiego a 3 brazylijskiego.Wracam z Foz do Rio 17 a wylot z Brazylii mam 24 lutego i też jeszcze nie mam koncepcji jak ten czas wykorzystać, Muślę o Ilha Grande i Paraty, Może macioe jakieś pomysły?Do Ciudad del Este nie pojechaliśmy, raz że brakowało trochę czasu, a dwa że warto tam jechać chyba tylko w celach zakupowych z tego co czytałem. Ale jeśli cierpisz na nadmiar czasu przy wodospadach to właśnie Ciudad del Este i tama Itaipu wydają się jakimś rozwiązaniem (tej ostatniej zwiedzanie podobno nie robi wrażenia w przeciwieństwie do faktów jej potęgi).Co do Ilha Grande to myślę że to jest bardzo dobry pomysł, gdybyśmy nie jechali do Arraial do Cabo to właśnie tam byśmy się wybrali.77kylo napisał:Będę w Rio 0d 3 maja do 10 maja.Mam pytanko czy siedem dni to nie zadużo na to miasto?Gdzie mozna wyskoczyć na 1 lub 2 dni poza Rio?Wszystko zależy co lubisz. Ja choć miast nie lubię zbytnio mógłbym w Rio spędzić kilka dni, choć raczej nie tydzień
;) jest naprawdę super:) Ale blisko masz właśnie Arraial do Cabo czy imprezowe Buzios, więc można tam wyskoczyć na 1-2 dni, i myślę że tak było by lepiej.
Właśnie 1-2 dni chcę przeznaczyć na wypad poza Rio,tylko nadal nie wiem gdzie.Myślałem o Manaus I dżungli ale to chyba za daleko.Buenos Aires też chyba odpada.Więc może wodospady?
qras napisał:tasiek napisał:Czy moglibyście coś jeszcze polecić co warto zobaczyć na "południu" kraju?Na pewno warto zobaczyć Paraty i Ilha Grande.a mając do wyboru Paraty albo wyspa, co polecasz i dlaczego?
:) i jaki to koszt? -- 06 Lut 2015 22:54 -- Washington napisał:Pelna zgoda, to byl wlasnie moj plan B gdybym nie jechal do Arraial do Cabo.Washington również wielkie podziękowania za skarbnice praktycznej wiedzy. Powiedz proszę dlaczego wybrałeś Arrial de Cabo a nie Paraty albo Ilha Grande. Googlując wydają mi się że są atrakcyjniejsze, czy chodziło o czas transportu?
Tak, przeważyła logistyka. Czas transportu, zgranie połączeń autobusowych i lotniczych, ale też i koszty podróży. Gdybym miał więcej czasu i pieniędzy prawdopodobnie moja wycieczka wyglądała by inaczej
;) Niczego jednak nie żałuję, planuję jeszcze zostanie bogatym
:P i odwiedzenie Amazonii, Lençóis Maranhenses czy Fernando de Noronha
:D
Cześć, a możesz pomóc odnośnie pogody i rzeczy jakie najlepiej wziąć na taki wyjazd. Będziemy na przełomie maja-czerwca. Na wybrzeżu jest ciepło i normalnie krótki rękaw + spodenki wystarczą. Jak natomiast jest z temperaturami w okolicach wodospadów i Pantanal ? Czy do trekkingu w tych miejscach zwykłe wygodne adidasy wystarczą czy jednak zaopatrzyć się w jakiś bardziej "profesjonalny" sprzęt ?
Jeśli chodzi o Arraial do Cabo to oczywiście moje subiektywne zdanie ale nie jest to aż tak wielka atrakcja. Przyznam, że ten punkt wycieczki dorzuciłem będąc pod wrażeniem świetnej relacji Washingtona i zdjęć, które zamieścił szczególnie z Praia Grande. Przy okazji dzięki za inspirację i wszystkie podpowiedzi zamieszczone w jej treści. Jednakże będąc na miejscu stwierdzam, że relacja cena= atrakcyjność miejsca wychodzi słabo. Oczywiście plaże są fajne, Forno także - trzeba trochę przejść pod górkę po okolicy wyglądającej nieco jak favela - ale raczej jest tam bezpiecznie przynajmniej w dzień - nocą nie chodziliśmy. Problemem są ceny, które nawet jak na Brazylię są "nieco" zawyżone - noclegi itp.tak było jak byliśmy teraz na przełomie marca i lutego. Trzeba też napisać, że na Praia Grande woda jest najzimniejsza w całej Brazylii - jak wchodziłem to nasz Bałtyk wydawał mi się cieplejszy. Zdecydowanie polecam wycieczkę na nurkowanie ceny poszły w górę sama wycieczka łódką to teraz koszt 60 reali , ja snoorklowałem i wyszło to 70 reali -wypożyczenie maski, rurki i płetw, z pianką jest trochę drożej + około 10 reali. Trzeba też pamiętać o 5 realach podatku za wejście na przystań - z tego co zaobserwowałem niektóre firmy mają to w cenie warto pytać przy zamawianiu. Ogólnie należy przejść się główną ulicą od dworca autobusowego ( hmm dworzec to za dużo powiedziane od bardziej przystanek) w kierunku portu Av.Brizola - tam jest większość operatorów i popytać o ceny. Problem jest aby znaleźć kogoś kto mówi po angielsku , mi bardzo pomogły podstawy hiszpańskiego bo brazylijczycy dużo rozumieją gorzej jest jak zaczynają odpowiadać. Polecam za to budkę tuż koło przystanku z zmiksowanym Acai -pyszne owoce lepsze niż lody w gorący dzień za 400ml-6 reali sami miejscowi kupują co chyba świadczy o jakości. Reasumując drugi raz raczej nie wybrałbym na typowe plażowanie Arraial głównie z uwagi na wysokie ceny. Ponadto według mnie Copacabana jest jednak ładniejszą plażą ale to każdy sam oceni.
Lekkie uaktualnienie cen wejściówek do Wodospadów (20 marzec 2015):Brazylia- 53 realeArgentyna- 260 peso (kantor przy wejściu, można płacić w peso, realach lub dolarach)
77kylo napisał:Będę w Rio 0d 3 maja do 10 maja.Mam pytanko czy siedem dni to nie zadużo na to miasto?Gdzie mozna wyskoczyć na 1 lub 2 dni poza Rio?Ja miałam w Rio 4 pełne dni na zwiedzanie - gdybym miała jeszcze 3 dni w zanadrzu, to też wiedziałabym co z nimi zrobić
;) przy naszych 4 dniach nie było czasu na słodkie nieróbstwo i leżenie bez stresu z caipirinhą na plaży. Myślę, że 5-6 dni na samo Rio powinno być ok. Jeśli chcesz gdzieś wyskoczyć poza, to napewno w trakcie tych 7 dni nie będziesz się nudzić
:) -- 03 Kwi 2015 23:28 -- lia napisał:2 dni na wodospady to chyba absolutne minimum, weź poprawkę na przeloty, które zajmują trochę czasuNam się udało zrobić wodospady w jeden dzień. Z samego rana strona brazylijska, a potem do końca dnia - strona argentyńska. I oczywiście przylot poprzedniego dnia wieczorem i wylot następengo rano - tak żeby mieć pełen dzień na podziwanie jednego z najpiękniejszych widoków
:)
mariol napisał:77kylo napisał:Będę w Rio 0d 3 maja do 10 maja.Mam pytanko czy siedem dni to nie zadużo na to miasto?Gdzie mozna wyskoczyć na 1 lub 2 dni poza Rio?Ja miałam w Rio 4 pełne dni na zwiedzanie - gdybym miała jeszcze 3 dni w zanadrzu, to też wiedziałabym co z nimi zrobić
;) przy naszych 4 dniach nie było czasu na słodkie nieróbstwo i leżenie bez stresu z caipirinhą na plaży. Myślę, że 5-6 dni na samo Rio powinno być ok. Jeśli chcesz gdzieś wyskoczyć poza, to napewno w trakcie tych 7 dni nie będziesz się nudzić
:) Możesz pomóc zaplanować.1 dzień-Jezus2 dzień-głowa cukru3 dzień-centrum i Maracana,park botaniczny4 dzień-plaże copacabana,Ipanemai tyle mam pomysłów na teraz
Można wejść na wzgórze Moro na lewym krańcu Copacabany, stamtąd również jest piękny widok, po drodze małe małpki b. przyjazne, a kosztuje to tylko 6 reali.Polecam też dzielnicę Centrum - jest fascynująca, stare zabytkowe domki dają wyobrażenie jak to kiedyś Rio wyglądało i na wieczór Lapa ze świetną caipirinią. Spędziłam w Rio 6 dni i też miałabym jeszcze co robić dłużej.
Podepnę się pod temat i od razu składam podziękowania na ręce Washingtona za świetną relację. Liczę na pomoc autora i reszty braci forumowej
;) Korzystając z 'promocji' Turkisha lecimy w 3os składzie do Sao Paulo, lądujemy 27.11 o godz 19 natomiast powrót mamy o 5 rano 10.12. Zainspirowany relacją ułożyłem taki plan podróży:Jeszcze 27.11 samolot do Foz do Iguazu28,29 Foz 30,1,2 Pantanal3,4,5,6 Rio7,8 Paraty9 Sao PauloCo o tym sądzicie? Oczywiście bardzo możliwe, że gdzieś będzie 1 dzień mniej, gdzieś więcej. Pytania ponumeruję, żeby było bardziej czytelnie.1. Zastanawiam się nad wykupieniem wycieczki po Pantanalu lub wynajem auta i przejazd Transpantanerią. Warto wykładać 500-600zł na taką przyjemność? Dysponuje ktoś jakimś sprawdzonym i niedrogim organizatorem/relacją/fotami z takiego wypadu?2. Jeśli zdecydujemy się na opcje samochodu to najkorzystniej dolecieć do Cuiaba, z lotniska zabrać samochód, zrobić trasę Cuiaba-Porto Jofre-Cuiaba i lecieć dalej dalej samolotem do Rio? Jakieś miejsce do którego koniecznie trzeba podjechać mając auto?3. Lepiej przeznaczyć 1 dzień na Paraty i 2 na Sao czy na odwrót. Oczywiście wszystko subiektywnie.4. Ostatniego etapu podróży pomimo taniego samolotu Rio-Sao chcę skorzystać z autokaru lub samochodu ze względu na Paraty, które chcemy odwiedzić po drodze. Którą opcję polecacie? Bardzo stresujące będzie przemieszczenie się autem na trasie Rio-Paraty-Sao? Jeśli ma być z tym dużo zamieszania, stania w korkach i nerwów z wjazdem/wyjazdem z miasta to skłaniałbym się nad opcją autokaru.
O co chodzi z tym samolotem Ist -Gru ? Obecnie staruje on o 9.30 a ląduje na GRU o 16.55. W listopadzie i dalszych miesiącach samolot startuje równiez o 9.30 , a ląduje o 19.10...Czy ktoś potrafi wyjaśnić tą przeszło dwugodzinną róznicę? Według TK róznica w czasie lotu wynosi tylko 15 minut.
Też się nad tym zastanawiałem. Od końca października dochodzi jeszcze zmiana czasu zimowy/letni co daje 2h różnicy ale skąd różnica 19.10-16.55 nie mam pojęcia.
dobra wszystko sie zgadza , od ostatniego weekendu pazdziernika. W Brazylii godzina do przodu , a u nas ( Polska) godzina do tyłu. Czyli teraz jest 5 godzn róznica czasu , a od listopada będą tylko 3 godziny.
dobra wszystko sie zgadza , od ostatniego weekendu pazdziernika. W Brazylii godzina do przodu , a u nas ( Polska) godzina do tyłu. Czyli teraz jest 5 godzn róznica czasu , a od listopada będą tylko 3 godziny.
Są takie momenty w życiu łowców tanich lotów gdy puls znacząco przyśpiesza. Tak niewątpliwie było w moim przypadku pewnego marcowego dnia gdy zobaczyłem TE ceny http://www.fly4free.pl/mega-hit-ameryka ... d-805-pln/
Nie było wyjścia – błyskawiczny telefon do narzeczonej, wojenna narada kiedy możemy mieć wolne i na jak długo, szybki przegląd domowych finansów, chwila refleksji nad kosztami życia na miejscu.. kupione :) Gdy poprzednim razem oferta Iberii do Ameryki Środkowej "przeleciała" nam koło nosa z powodu zbyt długiego zastanawiania się, postanowiliśmy że następnym razem nie popełnimy tego błędu!
Potem zaczęły się przygotowania. Dla mnie osobiście jeden z przyjemniejszych etapów podróży ;) Dużo czytania, wyszukiwania i rozpaczania nad skąpą ilością informacji z tego kraju. Brazylia nie jest typowo backpackerską destynacją i brakuje porad i wskazówek jak przetrwać wyjazd nie bankrutując. W większości gringo odwiedzający Brazylię pochodzą z Ameryki północnej.. i nie dla nich takie dylematy. Między innymi ten fakt skłonił mnie do napisania tej relacji. Jednak by nie zanudzić Was już na początku szczegółami technicznymi o wszystkim napiszę opisując samą przygodę jaką była ta wycieczka :)
Na rozgrzewkę – Andaluzja
Jedną z niedogodności tej wyjątkowej okazji lotniczej było miejsce wylotu – lotnisko w Maladze. Fakt ten podrażał koszty i wydłużał sam czas podróży, jednak my na całą sprawę postanowiliśmy spojrzeć z pozytywnej strony – nigdy jeszcze nie byliśmy w Andaluzji :)
Z Malagi lot mieliśmy 5 maja. Czyli tuż po weekendzie majowym.. Nic dziwnego że tani, "ludzki" dolot (czyt. bez nocek na lotnisku) ciężko było znaleźć. Ostatecznie polecieliśmy z Modlina przez Rygge Ryanairem 3 maja. Że jesteśmy nadal w Polsce informowały nas kolejki do bramek na godzinę przed odlotem (co z tego że miejsca w samolocie są numerowane)
oraz piękna poprawna polszczyzna
Lecimy. Mimo że mam już prawie sto lotów za sobą, pierwszy raz leciałem przez Norwegię. Dlatego też widoki z okna były dla mnie przyjemną nowością.
Na miejscu mieliśmy prawie 5h przesiadkę, korzystając więc z sprzyjającej wiosennej aury wybraliśmy się na spacer do pobliskiej (oddalonej 2,5km) wioski Rygge. Gdyby tak wyglądały domki na polskich wsiach..
Jednak wieś to wieś, do roboty nic tam nie ma, lepsze to jednak niż nudzić się na lotnisku ;) Na szczęście czas szybko zleciał i zanim się obejrzeliśmy lądowaliśmy w Maladze. Tu pojawił się pierwszy newralgiczny punkt naszej wycieczki. Nocleg przy wykorzystaniu kuponu zarezerwowaliśmy z Airbnb w położonym nieopodal nadmorskim kurorcie Torremolinos. Ostatni publiczny środek transportu tego dnia (kolejka podmiejska) odjeżdżała tam 15min po naszym lądowaniu. Gdybyśmy nie zdążyli czekało by nas pierwsze stopowanie na tej wycieczce (według naszego hosta nocna taxówka za ten niespełna 8km odcinek wyniosła by nas.. 20 euro! Po moim trupie:P). Jak na złość lotnisko w Maladze jest gigantyczne. Biegliśmy i biegliśmy a ono nie chciało się kończyć.. Terminale zmieniały nazwy, strzałki kręciły nami w prawo i lewo, najpierw po schodach na dół by potem poprowadzić nas na górę oO W końcu cali zziajani dotarliśmy do celu, by z przyjemnością stwierdzić że tym razem znów się udało ;) Nasza radość nie była jednak długa – w samym Torremolinos mimo posiadania dokładnego adresu i wskazówek z google maps za nic nie mogliśmy znaleźć właściwego mieszkania. Przez około 40min kręciliśmy się po okolicy, i nikt nam nie był wstanie wskazać właściwego miejsca, mimo że ludzie których się pytaliśmy stali oddaleni od niego jakieś 100m :P Okazało się że nasz blok schowany był na tyłach dużego blokowiska przy którym staliśmy.. Na domiar złego, mimo że dochodziła już 1 w nocy, drzwi otworzyła nam sympatyczna amerykanka która też zatrzymała się u tego samego gospodarza – ale za nic nie chciała zrozumieć że jesteśmy zmęczeni i chcemy iść spać, tylko gadała i gadała jak najęta ;) Nie umiejąc przerwać jej słowotoku w pewnym momencie stwierdziliśmy po prostu "Sorry, we are going to bed" i uciekliśmy do pokoju ;)
Następnego dnia czekał nas bowiem długi dzień. Mając niewiele czasu (tak naprawdę jeden dzień) i tak dużo pięknych rzeczy do zobaczenia w okolicy, wynajęliśmy samochód. Najtańszą opcją okazała się dla nas firma Rentacar-s, w opcji odbiór auta z lotniska i zwrotu w to samo miejsce, z tą samą ilością paliwa (rzadkość jeśli chodzi o wypożyczalnie w Maladze). Pani z wypożyczalni miała na nas czekać, my czekaliśmy na nią. To jednak Hiszpania ;) Szybkie formalności, instrukcja gdzie zostawić auto ("Parking 3 near big tower, take ticket and leave it in open car with keys in glovebox" – ile te słowa przysporzą nam stresu nie mogliśmy przewidzieć). No to w drogę.
Na pierwszy cel obraliśmy miasteczko Ronda. Na początku drobna wpadka – chcieliśmy uniknąć płatnej autostrady – postanowiliśmy trzymać się drogi MA-21 która przechodzi w A7 i unikać E15 – i wpakowaliśmy się do miast, w dodatku bez oznaczeń gdzie dalsza droga prowadzi – tylko na google maps wygląda ta trasa prosto. Błąd. Pierwszy odcinek E15 i A7 jest wspólny, można śmiało nim jechać. Dopiero potem drogi się rozdzielają, jest to zaś wyraźnie zaznaczone, nikt przez przypadek nie wiedzie na płatną trasę. Może komuś z Was ta wskazówka się przyda.
Jeszcze zanim dotarliśmy do naszego celu mogliśmy podziwiać słynne andaluzyjskie Pueblos Blancos
Potem było tylko lepiej. Ronda przywitała nas przepiękną starówką
zaś widok słynnego kamiennego mostu z końca XVIII w. Puente Nuevo nad 100m wąwozem El Tajo był dużo lepszy niż na zdjęciach
(jeśli chcecie mieć lepsze zdjęcie niż ja koniecznie wykonajcie je wcześnie rano – niestety pozycja słońca po południu jest fatalna). Oczywiście czym byłby piękny widok bez odrobiny ruchu? Każdemu polecam zejście na dół wąwozu (jest też łatwiejsza droga niż ta z której skorzystaliśmy, z tej korzystały raczej tylko wycieczki w uprzężach i kaskach)
Nasz kolejny cel, miasteczko Setenil de las Bodegas, jest mniej znane. A dziwne! Nie dość że jest typowym przykładem Pueblo Blanco, to dzięki nietypowej, przepięknej lokalizacji (naturalnego wtopieniu w otaczające je urwiska) sprawia magiczne wrażenie.
Kolejnym punktem który nas nie rozczarował było niesamowicie błękitne jezioro Embalse del Conde de Guadalhorce. Te barwy to nie efekt obróbki zdjęć :)
Nie mieliśmy jednak za dużo czasu na plażowanie gdyż zmierzaliśmy do numeru jeden na naszej liście – El Chorro, a raczej położonej tam el Caminito del Rey (ścieżki króla) – zapierającej dech w piersiach ścieżki opartej na betonowych platformach przyklejonej do 100m pionowej ściany wąwozu Desfiladero de los Gaitanes. W 1921 roku przy okazji budowy tamy i tuneli kolejowych wybudowano tam ścieżkę techniczną. Doceniając jej niezwykłe walory nazwano ją na cześć nadzorującego prace króla Alfonso XIII. Co ja jednak będę się rozpisywał – to trzeba zobaczyć by uświadomić sobie o czym mowa ;)
Przez długi czas była to wielka atrakcja turystyczna, jednak ścieżka zaczęła się rozpadać i obecnie wygląda tak
Z tego powodu, oraz śmiertelnych wypadków, jest ona oficjalnie zamknięta już od 15 lat. Do tej pory nikt nie robił sobie za wiele z zakazów i grożących poszukiwaczom adrenaliny mandatów. W końcu mimo przerażającego widoku jest ona ubezpieczona stalową liną, zaś w El Chorro można było wypożyczyć uprzęże. Jednak dokładnie 28 kwietnia tego roku rozpoczęły się na niej prace renowacyjne, które mają przywrócić el Caminito del Rey do dawnej świetności. Prace mają zostać zakończone w najbliższych latach. Tymczasem wiąże się to z obecnością robotników i policji pilnującej by nikt robotnikom nie przeszkadzał. Tylko w niedzielę, gdy nikt nie pracuje, można wślizgnąć się niepostrzeżenie. I zafundować sobie dawkę wrażeń :)
Jeśli nie szukamy ich, nadal czekają na nas w El Chorro piękne widoki
Ostatnią rzeczą którą chcieliśmy zobaczyć tego dnia był rezerwat przyrody Torcal de Antequera. Notabene równiż znany z świetnych możliwości wspinaczkowych. Nic dziwnego – zjawiska krasowe stworzyły tam cudowne formacje skalne
Po tak pełnym wrażeń dniu skierowaliśmy się na powrót w stronę morza
by w mieszkaniu szybko zapaść w sen. To był bardzo udany dzień :)
Niestety Andaluzja postanowiła chyba nas zatrzymać u siebie na dłużej. Spakowaliśmy się sprawnie z rana, i z odpowiednio dużym zapasem czasu jedziemy na lotnisko. Ale.. kierując się wskazówkami pracownika wypożyczalni samochodów nie mogliśmy za nic znaleźć parkingu. Przy dużej wieży tylko tereny dla pracowników lotniska, zakaz wjazdu. Parking 3 – dla długoterminowych postojów, jedzie się kilka km (sic!) poza lotnisko, a tam jakieś szopy itd z parkingami, każdy inaczej się nazywa. Ewidentnie brak automatów wydających bilety :P Oczywiście z wypożyczalni nikt telefonu nie odbiera. Po zrobieniu kilku rundek, wypytaniu się wszystkich napotkanych osób, krążeniu przez prawie godzinę czasu!, już bardzo zdenerwowani że nie mamy ani minuty więcej na szukanie właściwego miejsca, postanowiliśmy auto zostawić na pierwszym z brzegu parkingu (parking 1, dla krótkoterminowych postojów, poziom 0) i napisać im w mailu gdzie jest samochód i co sobie o ich wskazówkach myślimy;) Skracając historię – okazało się że zostawiliśmy auto w prawie dobrym miejscu – podobno mówiąc parking 3 mieli na myśli poziom 3 parkingu 1 oO o co chodziło zaś z dużą wieżą nie wiem do dziś..
Sama odprawa i kontrola bezpieczeństwa poszły sprawnie. Przydatną informacją dla innych osób które wykupiły loty z tej samej oferty - na locie krajowym Iberii nie przysługuje pasażerom nic do jedzenia/picia (biorą dobry przykład z LOTu albo vice versa). W Madrycie jest bardzo mało czasu na przesiadkę, kolejne duże lotnisko, oczywiście zmiana terminalu – ale nie trzeba biegać – idąc szybkim krokiem zdążamy na początek boardingu. Dopiero w samolocie kolejna niemiła niespodzianka – brak pokładowego systemu rozrywki w klasie ekonomicznej. O dziwo te 10 godzin lotu przeminęło szybko, zaś reszcie usług pokładowych (np posiłkom) nie ma nic do zarzucenia. Zanim się spostrzegliśmy wylądowaliśmy w Sao Paulo..
CDNPierwsze zderzenie z rzeczywistością – witamy w raju :)
Lądujemy w Brazylii. Nie powiem, byliśmy lekko wystraszeni. Nigdy nie byliśmy jeszcze w Ameryce południowej, a to co się naczytaliśmy się o tym kontynencie i konkretnie o Brazylii mocno nas zaniepokoiło. Favele (w których żyje 20-30% ludności), kradzieże (w hotelach, autobusach), napady w biały dzień. I te dziesiątki porad od osób które były "nie bierz lustrzanki" "nie wychodź po zmroku" "unikaj transportu publicznego" "smartfona na czas podróży zamień na tani telefon" "nie zostawiaj paszportów w hotelu" itd. itp. Aż się wierzyć nie chciało. No ale gdyby to były tylko opowieści w stylu jedna pani drugiej pani.. A tymczasem jakiś czas temu prawo drogowe w Brazylii zostało zmodyfikowane w ten sposób że w nocy samochody na czerwonym świetle powinny jedynie zwolnić a nie zatrzymywać się – tyle było napadów na kierowców oO Nic dziwnego że byłem zdenerwowany.
Tym bardziej że wylądowaliśmy w Sao Paulo, gigantycznym mieście (a jak wiadomo w miastach jest większa przestępczość), a w dodatku po zmroku. Naszym celem zaś był dworzec autobusowy z którego o 23 mieliśmy wsiąść do busa jadącego do Cabo Frio. Czyli ok 3h czekania na dworcu w nocy. Nic tylko spodziewać się że ktoś zaraz wyskoczy na nas z nożem ;) Tymczasem rzeczywistość okazała się zupełnie inna.
Po szybkiej, bezproblemowej kontroli paszportowej (na której stemplują wcześniej wypełnioną kartę pobytu – nie należy zgubić jej, potrzebna jest przy wyjeździe) udaliśmy się na przystanek autobusu miejskiego. Które (pierwsze zdziwienie) okazały się nadzwyczaj cywilizowane. Do autobusu wchodzi się tylko pierwszymi drzwiami, pasażerowie ustawiają się w grzecznej kolejce, zaś za przejazd płaci się osobie w środku autobusu (ma ona swoje specjalne stanowisko). Z lotniska Guarulhos oprócz standardowych drogich shuttle busów prywatnych i miejskich są dwie linie "podmiejskie" jadące do stacji metra Tatupe – 257 i 299, za 4,45R$ (zamiast 36,5R$). Przy czym 299 jest linią ekspresową. W obu jednak może być problem z płatnością pieniędzmi wyjętymi z bankomatu – wydają one banknoty o nominale 100, których kierowcy nie chcą przyjmować. Na lotnisku też nie za bardzo jest gdzie rozmienić (ani jak, bo nikt nie mówi po angielsku). Nam z pomocą przyszedł uprzejmy pan, który na migi pokazał że nie ma problemu i siłą perswazji nakłonił kierowcę by jednak przyjął nasze pieniądze ;) W autobusie kolejne zaskoczenie – skoro w autobusach są napady z nożami, to dlaczego ci ludzie tacy uśmiechnięci, zrelaksowani, a nawet nie ściskają kurczowo swojego bagażu? To samo w metrze (turystyczny dworzec autobusowy znajduje się przy innej linii metra, przy stacjo Tiete, samo metro zaś jest bardzo dobrze oznakowane a przesiadki między liniami intuicyjne). A na dworcu czysto, brak bezdomnych, nikt nikogo nie zaczepia – może wylądowaliśmy w nie tym kraju? Z powodu zmiany czasu jesteśmy strasznie śpiący, nie mamy sił rozwiązywać tej zagadki, wchodzimy do super wygodnego autobusu (kupiliśmy na zwykłą klasę, przyjechał z półleżącymi siedzeniami) i szybko zapadamy w sen.
Tu na chwilę muszę przerwać opowieść by wyjaśnić kilka rzeczy technicznych. Autobusy w Brazylii najlepiej wyszukiwać na tej stronie http://www.buscaonibus.com.br/en. Gdy zobaczymy ceny połączeń włosy zjeżą nam się na głowie (lub nie ale to tylko gdy macie ich tak mało jak ja;) ). Często w podobnych cenach co autobusy są połączenia lotnicze. Wydawało by się więc że nie ma sensu podróżować po Brazylii lądem. Jednak autobusy po pierwsze są dużo wygodniejsze (naprawdę, w jeszcze żadnym kraju nie spotkałem się z tak wygodnymi autobusami; niestety Brazylijczycy są bardzo wygodnickim narodem, dlatego wszystkie połączenia są wykonywane "super hiper exclusive" pojazdami – stąd te ceny, podejrzewam jednak że gdyby istniały tańsze, "normalne" autobusy to nikt nimi by nie jeździł) a po drugie można w ten sposób zaoszczędzić na noclegu jeśli się wsiądzie w nocny autobus (a ceny noclegów również są bardzo wysokie w tym kraju). Jeśli już zdecydujemy się na busa możemy mieć poważny problem z zakupem online biletów (co może być konieczne w przypadku niektórych kursów na które szybko wyprzedają się bliety) – praktycznie wszystkie strony internetowe wymagają podania CPF (brazylijskiego numeru identyfikacji podatkowej, który posiadają wszyscy obywatele i rezydenci), czyli z automatu eliminują obcokrajowców (z zakupem w liniach lotniczych jest podobnie). Z pomocą przychodzi jednak strona brasilbybus – trzeba tylko na niej koniecznie zaznaczyć że jest się Brazylijczykiem, i że wybiera się płatność paypalem – w ten sposób unikniemy haraczu dla gringo w postaci kosmicznego przelicznika riali na dolary.
Wracając do przerwanej opowieści. Rano docieramy do miejscowości Cabo Frio. Po co tu się wybraliśmy? W poszukiwaniu najładniejszych plaż w Brazylii, nieskrępowanej atmosfery relaksu na odludziu oraz najlepszych miejsc nurkowych oczywiście :D Wszystkie te rzeczy znajdziemy w pobliskim miasteczku – Arraial do Cabo. Przesiadamy się w miejski autobus i już po 30min wysiadamy pod naszym hostelem. Tak jak wspomniałem noclegi w Brazylii są bardzo drogie, i w znaczącym stopniu podnoszą koszty całej wycieczki. Warto rozglądać się za hostelami, które hostelami są tylko z nazwy – rzadko posiadają dormy, prawie wyłącznie pokoje prywatne. Standardem w jest tu też śniadanie wliczone w cenę (nie ważne czy śpimy w hostelu, pousadzie czy hotelu). Jest 7 rano. Check-in według rezerwacji mamy od 14. Co tam, spróbujemy zameldować się wcześniej. Na recepcji starsza kobieta która nic a nic nie rozumie po angielsku. Rękami daje nam znać by poczekać. Po 5 minutach przychodzi młoda dziewczyna (córka?) która też nic nie rozumie ;) poza tym że mamy rezerwację, bierze więc klucz i prowadzi nas do naszego pokoju. To tyle jeśli chodzi o problem z wcześniejszą rezerwacją;) Do problemów językowych na wyjeździe szybko zresztą się przyzwyczaimy, przez 2 tygodnie spotkamy może kilkanaście osób mówiących po angielsku. Z powodu zmiany czasu jesteśmy pełni zapału by rozpocząć plażowanie od razu (tak już zostanie prawie do końca wyjazdu – będziemy sami z siebie budzić się o 5-6 rano, zaś kłaść spać po 20-21), nie ma więc co zwlekać – wychodzimy na miasto. I kolejne zdziwienia – czemu miasta są tu tak czyste? Ba, czemu plaża portowa jest czystsza niż niektóre normalne plaże w Azji??
Choć w porcie jest już ślicznie, my chcemy tylko tego co najlepsze – idziemy na plażę Forno. Z portu wystarczy wspiąć się nieoznakowaną lecz szeroką ścieżką (każdy wskaże Wam drogę – Brazylijczycy są niesamowicie pomocni i sympatycznie) by po 10 min zawitać do raju :)
A jest to raj. Przyjemne 30 stopni, ciepła krystalicznie czysta woda, sympatyczna muzyka dobiegająca z plażowych barów, praktycznie zero ludzi, a że to nie Azja to kompletny brak naganiaczy i naciągaczy którzy mogli by zaburzyć plażowy spokój. Nic tylko się chillować :D Co działo się przez najbliższe 3 dni łatwo przewidzieć ;) Były to: plażowanie
drineczki (przepyszna Caprinha)
obserwacje szybujących nad głową setek orłów
czy też morskich połowów
snorkle
i nurkowania
W wodzie nie czekały na nas uroki raf, ale fauna jest bardzo interesująca, występuje w oszałamiającej ilości i jest różna od tego co wcześniej widzieliśmy (nurkowaliśmy głównie w Azji). Zamiast kolorami, ryby fascynują nas swoimi niepowtarzalnymi kształtami. Zamiast korali, podwodne lasy wodorostów. Jeśli ktoś nie widział nigdy wcześniej żółwia morskiego, to tu zobaczy ich kilka/kilkanaście podczas jednego nurkowania. Choć nie jest to tania rozrywa (jak wszystko w Brazylii co jest pod turystów, choć w porównaniu z standardowymi cenami nurków nie ma tragedii), to byliśmy bardzo zadowoleni i polecamy. Najtańsze miejsce, w dodatku z divemasterami mówiącymi po angielsku (rzadkość!), i dobrym sprzętem to Seaquestsub, znajduje się tuż obok dworca/supermarketu, 2 nurkowania typu fun dive kosztują w nim 180R$ przy płatności gotówką.
Choć w samym Arraial do Cabo jest kilka plaż, np ciągnąca się dzieciątkami kilometrów Praia Grande (duże fale, idealne dla surferów)
mając tak niewiele czasu chodziliśmy tylko na naszą ulubioną Forno. Nie dane nam było niestety zobaczyć znajdujące się na wyspie plaży Farol (według niektórych jeszcze ładniejszej, z lepszymi możliwościami snorklowymi – większość nurkowań odbywa się przy tej wyspie), na którą można dostać się łódką (koszt takiej wycieczki – standardowo 50R$, najtaniej znaleźliśmy za 40R$). Jeśli w końcu coś jest dobre, to po co to zmieniać? :)
W te 3 dni przekonaliśmy się że Brazylijczycy są totalnie wyluzowani, sympatyczni, pomocni. Nikt od Ciebie nic nie chce, nikt nie zaczepia, nie biega za Tobą namawiając by Ci coś wcisnąć. Wszędzie był porządek i spokój, w miasteczku panowała senna atmosfera. Nic dziwnego że po zmroku bez strachu chodziliśmy na zakupy, nie bojąc się wziąć ze sobą lustrzanki. Cały czas pamiętaliśmy jednak że jesteśmy w mały miasteczku, gdzie życie toczy się inaczej. Czy w niesławnym Rio do którego mieliśmy właśnie wyruszyć sprawy będą wyglądać inaczej? Przekonacie się już w następnej części.dziś niestety trochę krócej, mniej czasu na pisanie było, mam nadzieję że jutro nadrobię zaległości :)
Magiczne Rio
W końcu nadszedł czas na nasz sprawdzian. Rio de Janeiro. Nasz host w Rio postanowił zafundować nam na nowo dawkę emocji. Dzień przed przyjazdem wysłał nam wiadomość z pytaniem jak i o której przyjeżdżamy. Odpisałem, że około 19, weźmiemy bus numer 110 i czy dobrze sprawdziłem, że podjeżdża pod jego blok. "Don't use bus, take taxi, it's dangerous" – nie takiej odpowiedzi oczekiwałem ;) Powrócił stres i niepewność. Gdy po 3h jazdy kolejnym super wygodnym autobusem dojechaliśmy na dworzec, cały byłem spięty. Poszliśmy poszukać taxówki. Szybki rzut oka na ceny na dworcu – 40 riali za 7km.. hmm podziękujemy ;) Może następnym razem, jak będziemy już milionerami. Trzeba więc coś złapać z ulicy. Ledwo wyszliśmy tam, gdy zaczepia nas jakiś facet. Oho, zaczyna się. Zaczepił nas by zapytać się (po angielsku) gdzie chcemy jechać. Po czym.. zaczął pomagać łapać nam taxówkę (o tej godzinie nie jest to wcale proste), powiedział ile powinna kosztować i żeby nie płacić więcej niż 12 R$. Sam też czekał na taryfę, jednak gdy dopiero po 5 minutach złapaliśmy transport, wsadził nas do środka, powiedział że on pojedzie następną i dokładnie wytłumaczył niemówiącemu po angielsku kierowcy gdzie chcemy jechać. Takiej to niebezpiecznej przygody można doświadczyć w nocy w Rio:P
Sam nasz nocleg był.. hmm, jak by to ująć, daleki od luksusów. Niestety gospodarz nie napisał (i nie było tego widać na zdjęciu) że oferuje nocleg na kanapie w salonie, salonie przez który trzeba przejść by dostać się gdziekolwiek w domu. Za namiastkę prywatności musiało służyć rozstawiane przepierzenie.. Za to host okazał się przesympatycznym człowiekiem, przywitał nas kolacją i zimnymi napojami, pokazał skąd odjeżdża nasz jutrzejszy autobus, a przez cały pobyt udzielał wskazówek co zobaczyć i jak tam można dojechać. Poza tym umówiliśmy się z nim na wieczorne wyjście w piątek na imprezę w dzielnicy samby, Lapa :) Czas w Rio chcieliśmy wykorzystać jak najintensywniej, gdyż nie mieliśmy go wiele, zaledwie 1,5 dnia. Spowodowane to było wykupionymi przez nas lotami i planem by zwiedzając Brazylię wyjść poza utarte szlaki (jeśli ktoś odwiedza Brazylię to odwiedza Rio i Foz – a tymczasem w tym piątym największym kraju na świecie jest tyle innych ciekawych miejsc). Poszliśmy więc wcześnie spać, by nazajutrz rozpocząć zwiedzanie z samego rana.
A zaczęło się ono zanim jeszcze wyszliśmy z mieszkania. Za oknem bloku w którym mieszkaliśmy rozpościerał się taki oto widok :)
Favela w Santa Teresa. Nie jedna z tych wielkich i niesławnych, ale jej widok uzmysłowił nam gdzie mieszkamy. Z okna widać było też Chrystusa Odkupiciela, ale nie posiadając teleobiektywu nie robiłem zdjęcia, postanowiłem poczekać chwilę dłużej. Był to bowiem nasz pierwszy cel w Rio. Niestety jako że posąg Chrystusa jest jedną z największych atrakcji turystycznych, wstęp na niego jest też odpowiednio drogi. Na górę Corcovado na której się mieści można wjechać na trzy sposoby: kolejką za cenę 52 R$, vanem za 42R$, lub taxsówką (za? na pewno dużo ;) ) do Paineiras, a potem vanem za 22R$ (podane ceny są na low season – podczas high season za dwie pierwsze opcje wzrastają z tego co pamiętam o ok 8-10R$). Ale jest też i czwarta opcja, o której niewiele osób wie. Można wspiąć się na górę z parku Ladge. Ścieżka zaczyna się w urokliwym parku położonym u podnóża Corcovado, a prowadzi przez dziki park narodowy Tijuca Forest. I to właśnie jest w Rio piękne – w jednym mieście mamy malownicze góry, dzikie dżungle i przepiękne plaże. Zacznijmy więc od gór i dżungli.
Na miejsce dojechaliśmy miejskim autobusem – i jest to mordęga. Jeśli Rio ma jakieś wady jest to komunikacja. Ogromne korki, niezrozumiałe próby zmiany 3 pasów ruchu by po chwili wrócić na ten sam, no i autobusy które jeżdżą jakby ich kierowcy uczyli używać się sprzęgła. Nie zabraknie natomiast miłych osób które chętnie podpowiedzą Ci na migi na którym powinieneś wysiąść przystanku. Z ulgą powitaliśmy parkowe zacisza.
Ścieżkę prowadzącą na Corcovado łatwo znaleźć, wystarczy pójść na wprost i w prawo, by po chwili pojawiły się kierunkowskazy. Przed początkiem szlaku jest tablica z mapką
oraz budka strażnicza gdzie podaje się swoje dane w razie wypadku (szlak jest uznawany przez Brazylijczyków za niebezpieczny). Sama ścieżka jest dobrze widoczna i oznakowana żółtymi strzałkami.
Gdy docieramy do kanałku możemy pójść w lewo wzdłuż ścieżki, bądź na skróty wzdłuż kanałku na wprost, którą to opcję polecam (na mapce – strumyk między dwoma krzyżykami). Jak wspomniałem, z niezrozumiałych dla mnie przyczyn trasa uznawana jest przez lokalsów za śmiertelnie niebezpieczną.
Chyba jedynym niebezpieczeństwem jest to, że jakby stała się popularna to mniej pieniędzy trafiałoby do Brazylijczyków ;) Ja osobiście określił bym ją jako łatwą, wymagającą jako takiej kondycji. Idziemy w końcu przez tropikalny las atlantycki, a do pokonania mamy 700m różnicy poziomów co równa się temu, że już po kilku chwilach cali jesteśmy mokrzy i zziajani. Możemy w zamian obserwować dzikich mieszkańców Brazylii.
Gdy dojdziemy do krótkiego fragmentu trasy ubezpieczonego łańcuchami, możemy odetchnąć z ulgą. Koniec już bliżej niż dalej, czeka nas jeszcze tylko ostatnie ostre podejście pod górę. Nim się obejrzymy wyjdziemy na asfaltową drogę (czas przejścia z postojami - 1,5h). I tu przykra niespodzianka – musimy pójść nią w lewo, na dół, do Paineiras, gdzie należy zakupić bilet na vana, który podwiezie nas pod samego Chrystusa. I po co było się tyle wspinać ;) ? Ano niestety pod samym posągiem nie można kupić biletów wstępu, ani też wymienić voucheru zakupionego online na bilet. Daleko nie trzeba na szczęście iść i już po chwili możemy cieszyć się takim widokiem :)
Sam posąg okazał się dużo mniejszy niż sobie wyobrażałem ;) za to widoki były tak wyśmienite jak być powinny