0
jasiub 15 lipca 2014 10:11
Ostatnio z zapartym tchem przeczytałem kilka bardzo fajnych relacji, więc pomyślałem, że w ramach rewanżu ja też spróbuję coś napisać. Wybór padł na Wenezuelę z bardzo prozaicznych powodów. Nie ma jeszcze żadnej relacji z tego kraju:), więc nie będę miał konkurencji.

Prawdę mówiąc nie planowałem tej wycieczki, ale któregoś wieczoru trafiłem na info o PROMOJP Alitalli. Uzyskałem błogosławieństwo żony, wyciągnąłem kartę kredytową i bez większego zastanowienia kupiłem bilet. Podróż odbyłem w lutym zeszłego roku.

Jadąc do Wenezueli nie miałem dokładnego planu – moim podstawowym założeniem było spędzenie paru dni pływając po Delcie Orinoko i łażąc po okolicznej dżungli. Co z tego wyszło opisałem poniżej.

Wszystkie ceny w Wenezueli podaję w dolarach – kurs czarnorynkowy zmienił się tak bardzo, że ceny w Boliwarach byłyby zupełnie nieaktualne.

Dzień 1. Warszawa-Bolonia-Werona

Przelot Warszawa-Bolonia. Wylatuję o 12:15 z Okęcia (szczęśliwie dla mnie lotnisko w Modlinie było akurat zamknięte). Lot odbył się bez problemu. Transfer z lotniska do centrum – zgodnie z opisem z forum. Spacer do osiedla Birra i autobus 91 (w niedzielę rano nigdzie nie można było kupić biletu, więc jechałem na gapę). W Bolonii spędziłem 5h włócząc się bez specjalnego planu. Miasto sympatyczne, ale nie pozostawiło we mnie jakichś specjalnych wspomnień. Sorry ... zjadłem genialną pizza z wielkiej blachy, sprzedawaną w formie prostokątnych kawałków (1,5 Euro). Wieczorem szybki przejazd Frecciargento do Werony (9Euro , 140km - 47minut) i nocleg w hotelu niedaleko lotniska (http://www.hotelantichicortili.it/).

Dzień 2. Werona-Rzym-Caracas

Wczesna pobudka o 4:30 (wrr) i spacer na lotnisko. Wylot mam o 7:05. Trudno mi ocenić lot, gdyż pamiętam tylko moment zapinania pasów. Na lotnisku w Rzymie łyknąłem browarka na otrzeźwienie i spotykałem kilka grup Polaków, którzy też wybierają się do Wenezueli. W samolocie przy barku koło toalet następuje pełna integracja. Okazuje się, że nie będę podróżował sam:). Z Jackiem znamy się wirtualnie z forum fly4free :). Nasza grupa liczy 7 osób. Nieźle jak na samotną wycieczkę. Wylot jest opóźniony, sam lot przebiega spokojnie. Pierwszy raz lecę AlItalią, ale nie zaskakuje mnie w żaden sposób.

Z opóźnieniem lądujemy w Caracas – pierwszym problemem okazuje się brak lokalnej waluty. W Wenezueli obowiązują 2 kursy: oficjalny ok. 4 boliwary=1 USD i czarnorynkowy, który podczas naszego pobytu wahał się między 18 a 22 Bs za dolara. Obecnie jest znacznie wyższy – około 75Bs=1$ (aktualny kurs "równoległy" - http://lechugaverde.net/ ). Wymiana walut odbywa się w pełnej konspiracji (jest to nielegalne). Gdybym był trochę starszy pewnie przypomniałyby mi się czasy polskiej komuny... Wstępne ustalenia z cinkciarzem następują w toalecie, kurs niestety niezbyt korzystny, ale musimy jakoś wydostać się z lotniska. Z duszą na ramieniu i 1000$ w kieszeni (mamy wymienić pieniądze dla całej grupki Polaków) umawiamy się z kolesiem na parkingu przed lotniskiem. W umówione miejsce po chwili podjeżdża po nas taksówka z kierowcą w mundurze policjanta. Nie mając specjalnego wyboru wsiadamy (oj była adrenalina) i robimy kurs w okolicach lotniska. Podczas jazdy następuje przeliczenie pieniędzy i wymiana z ręki do ręki. Przy okazji oglądamy karnawałowe platformy z roztańczonym towarzystwem. Po wszystkim cali i zdrowi wracamy na lotnisko. Dzielimy kasę i wsiadamy do autobusu do miasta (1,5$). Następnie krótka podróż metrem (0,075$) i jesteśmy w okolicy dworca autobusowego. Moim celem jest Ciudad Bolivar, skąd można znaleźć wycieczki na Deltę Orinoko. Bilety kupujemy bez problemu (7,2$), mamy jeszcze czas na szybkie przekąski w barze i w drogę.

Dzień 3. Ciudad Bolivar

Już na dworcu autobusowym dopada nas spragniony dolarów właściciel biura podróży. Negocjujemy z nim wycieczkę na Deltę. Ostatecznie płacimy 100$ za 3dni z wyżywieniem, transportem, noclegami w jego hostelu przed i po wycieczce. Dzień upływa nam na łażeniu po mieście – na ulicach pustki. Dopiero wieczorem zbierają się grupki młodych ludzi, którzy alkoholizują się nad rzeką wzdłuż Paseo Orinoco. Reprezentują styl nieco gangsterski, ale traktują nas przyjacielsko i łatwo się integrujemy. Do hostelu wracamy w bardzo wesołych nastrojach. Ulice pozostają wymarłe i samotne chodzenie po nich nie byłoby najlepszym pomysłem. Największą atrakcją miasta są liczne stare amerykańskie wozy (cadillace, chevrolety z lat 50/60tych). Benzyna w Wenezueli kosztuje 1Bs za litr (16 groszy), więc spalaniem nikt się nie przejmuje. Ciekawostką jest budka z meeega hot dogiem o nazwie perro caliente polaco (1,75$) w ofercie. No to prawdziwa polska kuchnia:). Zły nie był, ale mi osobiście bardziej do gustu przypadła smażona barrakuda (3$/zestaw), którą zjedliśmy w miejscowości Soledad – po drugiej stronie rzeki (przeprawa łodzią – 0,25$).

Image
Główny plac miast

Image
Widok z tarasu pałacu gubernatora

Image
Tu mieszkamy. Orinoco w tle

Image
Centrum handlowe ...

Image
Sklep jubilerski

Dzień 4-6. Delta Orinoco

Trip rozpoczynamy od podróży taksówką (w cenie) do Tucupity. 240km pokonujemy w niecałe 2h. Tu ograniczeniami prędkości nikt się nie przejmuje. Mieliśmy na liczniku prawie cały czas 160km/h , tylko dla tego,że więcej fabryka nie dała. Kontrole policji/wojska zdarzyły nam się dwa razy. Opłata mandatu/myta (trudno ocenić) odbywa się na bardzo szybko i nie wymaga żadnych pokwitowań. W Tucupacie robimy szybkie zakupy i wsiadamy łódź, która będzie naszym środkiem transportu przez 3 dni. Nocować będziemy w domu naszego przewodnika Jose razem z jego rodzicami i żywym inwentarzem.

Image
W oczekiwaniu na Jose. Czyli najciekawsze zdjęcie z Tucupity

Podróż zaczynamy oczywiście od zakupów w sklepie monopolowym (1 litr rumu – 3,5$), do którego dopływamy łodzią. Co ciekawe sklepy monopolowe są zakamuflowane , nie ma na nich żadnych szyldów, które pozwoliłyby postronnej osobie na identyfikację. Następnie płyniemy jakieś 5h w dół rzeki do domu naszego przewodnika. Po drodze mijamy wioski z brodzącymi dzieciakami. Moją uwagę zwracają wyróżniające się na plus budynki szkolne (podobno w każdej szkole jest komputer i dostęp do internetu). Zostały one pobudowane w ostatnich latach dzięki kampanii edukacyjnej Chaveza. Na krótki postój zatrzymujemy się w miejscowym barze, gdzie wypijamy po zimnym browarku (0,5$). Zatrzymujemy się też przy malutkiej osadzie , gdzie raczymy się mleczkiem kokosowym prosto z drzewa. Mniam. Wieczorem dopływamy do jego domu. Czeka nas jeszcze integracja z ludźmi z okolicznych osad, którzy przypływają niedługo po nas (zapewne zobaczyli nas jak płynęliśmy). Okazuje się,że wizyta ma też wymiar komercyjny – możemy kupić naszyjniki z zębów kajmana (1$) i tym podobne gadżety.

Image
Po drodze...

Image
Mijamy liczne rezydencje nad rzeką ...

Image
Najmłodsza sąsiadka Jose odwiedziła nas w naszej kwatarze

Image
I cała rodzina...

Image
Ładny widoczek na Orinoco?

Nocujemy w hamakach pod wiatą z blachy falistej. Cały następny dzień pływamy po Delcie – oglądamy ptaki, małpy, odwiedzamy też największą w okolicy wioskę. Wygląda ona zupełnie inaczej niż obrazki z National Geographic. Panuje lekki (?) burdel. Lokalne wyroby przeplatają się z złomem i chińskim szmelcem. Dorośli raczej nas unikają, a dzieci traktują nas jak atrakcję. Robimy zdjęcia i wspólnie je oglądamy. Szkoda, że nie miałem ze sobą cukierków, długopisów itp. - jeśli będziecie kiedyś w tym miejscu pamiętajcie by zabrać ze sobą upominki. Wieczorem integrujemy się z Jose korzystając z zakupionego na początku wycieczki rumu. W tych zawodach zdecydowanie wygraliśmy, a Jose miał ciężki poranek.

Image
Nie udało mi się zrobić upgrade pokoju za GOLDa w IHG.

Image
Niemowa...

Image
Nie wiem co to jest :( Może jakaś podpowiedź?

Image
Nie wszyscy mają silniki ...

Image
Ale zawsze można poholować. Ciekawostka: podróż odbywały też dwa pieski płynące za łódką. Ich nie udało się wziąć na hol ...

Image
To nie kwiaty...

Image
Tylko Ibisy

Image
My też odwiedziliśmy sąsiadów...


Image
I metropolię...

Image

Image
Nie spodziewali się gości?

Image

Image

Dla dzieciaków byliśmy małą atrakcją


Image

A to ich pupilek. Azorek?

Cały następny dzień to droga powrotna, obfitująca w kolejne atrakcje przyrodnicze (m.in. rzeczne delfiny). Z Tucupity wracamy do Ciudad Bolivar. Po drodze zjadam najlepszy obiad na tej wycieczce – genialny stek z polędwicy wołowej (5$). Nazwy knajpy niestety nie pamiętam, ale jest to jedyna duża restauracja zaraz za Tucupitą w stronę Ciudad Bolivar- polecam:)

Tu warto poruszyć jeszcze jedną kwestię – nie mając doświadczenia w tym rejonie i ograniczony czas kupiliśmy wycieczkę w agencji. 100$ to nie dużo, ale jak się okazało Jose dostaje z tego tylko 400Bs (20$), a to on poza przejazdem taksówkami wszystko organizuje, karmi, kupuje ropę udostępnia swój dom etc. . Jeśli chcecie zrobić taki trip taniej , a przy okazji zostawić więcej pieniędzy lokalnym społecznościom jedźcie sami do Tucupity i tam poszukajcie rybaka, który was zabierze (mam też tel. do siostry Jose - jakby co to podam PW).

Wieczorem mam zamiar jechać na Los Llanos, ale nie ma już biletów do Barinas. Jedzie tylko jeden autobus dziennie i trzeba było je kupić przed wyjazdem na Orinoco. Delikatnie mówiąc nie wykazałem się błyskotliwością, więc szybko zmieniam plany i decyduję się na wyjazd z resztą Polaków do parku Canaima by zobaczyć Salto Angel (najwyższy wodospad świata – 979 metrów). Lecimy następnego dnia z samego rana. Za wycieczkę po długich targach płacimy 187,5$/osoba.

Image
Śniadanko przed powrotem...

Image
Zwierzaków czaiło się dużo na drzewach. Niestety czasami przydaje się duży zoom w aparacie.

CDNDzień 7-9. Canaima

Na lotnisku kupuję szybko bilety na samolot Puerto Ordaz-Caracas i Caracas-El Vigia (planuję zobaczyć Andy w Meridzie, ale najbliższe czynne lotnisko to El Vigia). Będę leciał po powrocie z Canaimy. Biorąc pod uwagę kurs czarnorynkowy dolara bilety lotnicze są tanie, ale nie można ich kupić wcześniej przez internet (chyba że znajdziecie wenezuelczyka, który kupi je za was będąc na miejscu – podobno są agencje z którymi można się dogadać na płatność paypal w dolarach).

Na Canaimę lecimy małą Cesną. Lot 240km trwa jakieś 1,5h. Widoki na Teipui (góry stołowe) są niesamowite. Na miejscu wioska okazuje się mocno turystyczna, wiele w niej sklepów z rękodziełem i hosteli. Wycieczka niemieckich emerytów ma nawet swojego Indianina w przepasce biodrowej i kolorowym pióropuszu :).

Image
No comment

Image
Właśnie pod tym wodospadem można przejść - widok z samolotu

Kwaterujemy się w zarezerwowanym hostelu (w cenie wycieczki), pijemy herbatę rumiankową (wrr – jedyny dostępny napój), czekamy, czekamy, czekamy … i wyruszamy na wodospady. Płyniemy jakieś 15min. , a następnie 2,5h z buta. Największą atrakcją jest przejście pod wodospadem Salto Sapo. Spacer wiąże się z totalnym przemoczeniem , więc cały dobytek zostawiamy na skałkach przed wodospadem (paszporty, pieniądze). Nic nam nie zginęło, ale ze względu na fakt, że jest tam zawsze klika wycieczek chyba lepiej te rzeczy zostawić w hostelu. Wieczorem piwkujemy (1$ - puszka 0,3l), a z samego rana mamy płynąć pod wodospad.

Image

Image

Image
Salto Sapo i Domy Bogów

Rano stwierdzam, że określenie „z samego rana” warto było doprecyzować. Wypływamy o 11, bo czekamy na Japończyków, którzy przylatują rannym samolotem. Płyniemy naprawdę szybko. ok 5h. Ok. 1h idziemy na piechotę. Widoki na Teipui są niesamowite. W końcu dopływamy do wyspy koło wodospadu Salto Angel. Nie robi on na mnie jakiegoś gigantycznego wrażenia. Kiedyś byłem nad wodospadami Wiktorii, tam ściana wody porażała , a tu taka mała stróżka. No i wcale nie wygląda na najwyższy na świecie. Spacerujemy trochę po dżungli (w sandałach , miałem świetny pomysł by buty trekingowe zostawić w Ciudad Bolivar, bo niby po co nosić ciężkie buty, jak jedziemy tylko oglądać wodospad). Zjadamy naprawdę dobrą kolację pieczoną nad ogniskiem (kucharz miałby szansę wygrać survivalowe Masterchef) i idziemy spać. Nocujemy w hamakach pod daszkiem z blachy falistej.

Image
Po drodze chlapało


Image
Ale widoczki są dość unikalne...

Pobudka o 4:30 – idziemy na punkty widokowy pod Salto Angel by podziwiać wschód słońca. Idąc w sandałach pod górę po ciemku (latarkę też zostawiłem w Ciudad) przestałem być entuzjastą tej wycieczki. Wschód słońca jest niesamowity, wodospad cały czas zmienia kolory, a w połowie jego wysokości pojawia się tęcza. To rekompensuje wysiłek. Po powrocie śniadanie, kąpiel w rzece i ruszamy z powrotem. Znowu 4h łodzią i 1h na piechotę w potwornym upale. O 13 jesteśmy w hostelu , obiad , zwiedzanie sklepów z pamiątkami i idziemy na samolot. Co do pamiątek , nic nie kupiłem i żałuję – regionalne maski i cacuszka dla dzieci były do kupienia tylko tam. Ceny przy czarnorynkowym kursie dolara niewygórowane. Do Ciudad wracamy turbośmigłowym Jetstream 32, więc już o 15 jesteśmy na miejscu.

Image
Aniołek o świcie

Podsumowując Canaimę – warto tam się wybrać, ale przy ograniczonym czasie spokojnie można zobaczyć to samo w 2 dni.

Wieczorem lecę na ostatnie dwa dni w Andy. Dlatego po dotarciu do hostelu żegnam się szybko z ekipą Polaków i pędzę do Puerto Ordaz na samolot. Zdecydowałem się wziąć colectivo (3,5$/100km). I tu pierwszy raz wystraszyłem się. Wsiadam , z tyłu stare babcie (na oko 80 lat), ja obok kierowcy. Wyjeżdżamy z miasta, a on wyciąga zza paska giwerę i zaczyna się nią bawić jadąc 150km/h. Musiałem mieć mało wesoła minę, bo spojrzał na mnie i powiedział tranquilo, para la seguridad i schował pistolet pod siedzenie. Dojechałem cały , zdrowy, a jednak z lekkim zawałem serca. Na lotnisku okazało się , że mój samolot (DC9 wyprodukowany chyba w 1976 roku – nowe postanowienie: nie latam samolotami starszymi ode mnie) ma opóźnienie, jest zepsuty i nie wiadomo kiedy poleci... Ostatecznie wyleciał o północy, dolecieliśmy o 1:00, samolot do El Vigia dawno odleciał. Przy counetrze dowiedziałem się , że bez problemu mi przebukują na następny lot … za 24h. Tylko , że miałem lecieć na 2 dni , więc ta impreza traciła sens. Biura innych linii nieczynne, więc nie mam szans na zakup innego biletu. Krótka narada z przewodnikiem LP i decyduję się zostać na wybrzeżu. Biorę taksówkę (10$ , taryfa nocna z lotniska) i jadę do Macuto. Dzień kończę odprowadzony przez taksówkarza z czymś w stylu UZI w ręce pod bramę hotelu Plazamar ( http://hotelplazamarvenezuela.net/). Wyjaśnia mi, że jeśli ktoś nas obserwuje to widzi, że on ma większą spluwę i do nas nie wyskoczy. Chwilowo mam dosyć przygód ...

Dzień 10. Caracas

Hotel mi się spodobał (10$/noc), więc decyduję się potraktować Macuto jako bazę wypadową. Mam miejscówkę tuż przy nadmorskiej promenadzie z licznymi knajpkami wypełnionymi wieczorem lokalnymi mieszkańcami. Podobno w weekendy przyjeżdżają tu mieszkańcy Caracas by poimprezować, ale w tygodniu jest spokojnie.

Po śniadaniu wyjeżdżam do Caracas. Jadę busikiem (0,6$/45min). O Caracas naczytałem się dużo przed wyjazdem i początkowo chciałem je pominąć, ze względu na bezpieczeństwo. Dzięki zmianie planów mam teraz własną opinię - nikt mnie nie napadł, nie zaczepiał, jeździłem metrem (4 linie, 0,075$/bilet), chodziłem po Sabana Grande i innych dzielnicach. Myślę,że nocą może być niebezpiecznie, ale za dnia nie odczuwałem, że jest to najniebezpieczniejsze miasto świata. Barrios (takie fawele) widziałem tylko z okien autobusu. Z drugiej strony Caracas dla mnie to po prostu brzydka, zatłoczona i chaotyczna metropolia.

Image
Typowe zdanie z przewodników: If possible, you should avoid city streets in central Caracas and the Sabana Grande area.
Ja tam przesadnie odważny nie jestem, ale w tym przypadku w dzień naprawdę nie bardzo wiem co jest tak niebezpieczne


Image
W Caracas naprawdę nie ma nic ciekawego


Jedynym miejscem, które zrobiło na mnie dobre wrażenie jest miasteczko El Hatillo (dojazd busem z metra Chacaito – 0,2$). Uliczki utrzymanie są w stylu kolonialnym,można miło pospacerować na zasadzie w góre-w dól-w górę-.... Główną atrakcją El Hatillo jest sklep Cepelia (przepraszam … Hannsi), w którym można kupić autentyczne wyroby rękodzieła z całej Wenezueli. Ja powiększyłem swoją kolekcję masek:) Na prezenty można kupić za grosze (2,5$-5$) wypchane piranie. Wieczór spędziłem piwkując (0,5$) z lokalnymi mieszkańcami w barach przy promenadzie Macuto.

Dzień 11. okolice Caracas

Tego dnia postanowiłem pojeździć po małych miejscowościach, których nie ma w przewodnikach,a są na mapie. Podróżowanie jest banalnie proste, ustawiamy się na przystanku w kierunku , w którym chcemy jechać i czekamy aż nadjedzie busik (najdłuższy czas oczekiwania 5 minut) z odpowiednią nazwą na tabliczce (cena stała – 0,2$). Zwiedziłem:

Colonia Tovar (dojazd z przesiadką w El Junquito,zajmuje 2h) – miasteczko z korzeniami niemieckimi, architektura przypomina Niemcy/Austrię, a nie Wenezuelę. Fajna katedra, zjadłem oryginalny Strudel de manzana (1,5$) :)
Catia la Mar – chaotyczne targowisko, tłok, wygląda jak jeszcze jedna dzielnica Caracas , zapamiętałem niezbyt ciekawą plażę La Zorra
Maiquieta – ładny park, duże targowisko chińszczyzny, tłoczno. No i w Maiquiecie znajduje się lotnisko.
Canaballeda – w moich notatkach znalazłem „nic ciekawego”
Caribe – miejsce gdzie carakańczycy (?) wybierają się w weekendy na plaże. Niestety są one brudnawe i zdecydowanie nie powalają. Mimo środka tygodnia było pełno pań z dziećmi (niestety urodą nie przypominały Wenezuelek z wyborów Miss World); można wypić piwko (0,5$) i genialny sok z Guyabano (0,6$). Pisząc tą relację sprawdziłem co to jest właściwie za owoc – i chodzi o ten http://sokizdzungli.pl/owoce/graviola-guanabana/ .

Image
Caribe, jednak na plaże to chyba na Margeritę lepiej się wybrać

Image
Trzej Królowei w Maiquiecie

Dzień 12. Macuto, Caracas-Rzym

Czas wracać. Samolot mam o 16:30, więc rano pospacerowałem jeszcze po Macuto i skoczyłem na ostatnie zakupy do Maiquiety. Wszyscy mówią, że wylot z Caracas to dramat – potwierdzam w 100%. Na lotnisku byłem 3,5h przed odlotem i ledwo zdążyłem. Przeszedłem 4 kontrole bezpieczeństwa, musiałem dopłacić 4,6$ opłaty lotniskowej (uległa podwyższeniu od czasu zakupu biletu, płatność tylko gotówką w boliwarach), dwa razy byłem przepytywany o cel podróży do Europy (za drugim razem straciłem moje legendarne opanowanie i powiedziałem, że chyba powód jest dość k.... oczywisty, co o dziwo zakończyło kontrolę). Obsługa nie jest zbyt delikatna i miła – Jackowi, który wracał ze mną pogranicznicy zbili gliniany gwizdek. Na plus można zaliczyć sklep na lotnisku,w którym można płacić w boliwarach. Przy kursie wymiany 1$=22Bs był to najtańszy sklep duty-free ever (!). 3-Pak wenezuelskiego rumu (naprawę niezły) - 6,5$ (wychodziło 6,7zł za butelkę – policzyłem dokładnie) , kilogramowa wenezuelska kawa 4,5$ itp.

Image
Jadę na lotnisko, adios...

Jeszcze jedna uwaga praktyczna: miałem kupiony przelot na trasie CCS-FCO-BRU, odcinek FCO-BRU skasowali mi bez problemu w biurze Alitalii (nie przy counterze Check-In).

Lot był oczywiście opóźniony. Serwis i samolot po prostu przeciętne.



Dzień 13. Rzym-Warszawa

O 8:00 jestem już na lotnisku w Rzymie. Lot powrotny mam o 15:15 z Ciampino, więc w ramach transferu postanawiam zahaczyć o Watykan. W Rzymie byłem już wcześniej, więc koncentruję się na odwiedzinach grobu JP II. Akurat jest okres przed konklawe i muszę przeciskać się między tłumami dziennikarzy z całego świata. W metrze stłukłem w plecaku podręcznym jedną z butelek rumu, więc przepakowałem pływający w rumie plecak do reklamówki. Na lotnisku w Ciampino kontrolę przeszedłem zaskakująco sprawnie biorąc pod uwagę mój wygląd , reklamówkę i ten zapach :-).

Image
Nie tylko ja byłem zmęczony podróżą ... w Watykanie

CDNN , ale napiszę podsumowanie z kosztami :)Zgodnie z obietnicą podsumowałem wycieczkę:

Podsumowanie

Wenezuela mnie nie rozczarowała, a wręcz przeciwnie czułem niedosyt – w szczególności zabrakło mi czasu na Los Llanos i Meridę. Delta Orinoco dostarczyła mi niezapomnianych wspomnień i zdecydowanie ją polecam. Przed wyjazdem naczytałem się wiele na temat niebezpieczeństw. Przez to cały czas miałem lekką fobię (nie tylko ja miałem takie obawy sądząc po komentarzach). Na podstawie moich doświadczeń uważam, że choć pewne zagrożenia istnieją (chociażby wynikające z powszechności posiadania broni) to w przewodnikach są lekko wyolbrzymione. Z drugiej strony podróżowanie po Wenezueli ( zapewne z wyjątkiem Margarity) jest troszkę trudniejsze niż po innych krajach regionu i nie polecałbym jej na pierwszy wypad poza Europę.

Koszty


Kosztów jedzenia, pamiątek, profilaktyki antymalarycznej, tipów nie podliczam, bo ich nie pamiętam (przykładowe ceny podałem w tekście). Pozostałe koszty są poniżej:

Dodaj Komentarz

Komentarze (18)

slaweklipa 15 lipca 2014 12:48 Odpowiedz
W Ciudad B. mieszkałeś u Martina (Niemca)?
jasiub 15 lipca 2014 13:56 Odpowiedz
Nie, spałem u kolesia, który ma budkę (travel agency) na dworcu autobusowym - nazwy nie pamiętam. Kojarzę, że spotkałem ludzi, którzy mieszkali u Niemca i bardzo sobie chwalili. Było to dosłownie przecznicę od naszej miejscówki.
niva 16 lipca 2014 13:49 Odpowiedz
Quote:Nie wiem co to jest :( Może jakaś podpowiedź?Kacyk żółtosterny (eng. Yellow-rumped Cacique, lat. Cacicus cela)Wiedziałam, że jakis kacyk, ale dwa dni mi zajęło poprawne zidentyfikowanie gatunku :p
michcioj 16 lipca 2014 14:37 Odpowiedz
hej, prosze powiedz jak bylo z bezpieczenstwem.
jasiub 16 lipca 2014 16:25 Odpowiedz
@michcioj Ogólnie było dużo lepiej niż się spodziewałem. Gdy przed wyjazdem czytałem o Wenezueli byłem lekko zestresowany,ale na miejscu nic złego mnie nie spotkało. Z drugiej strony zachowywałem się ostrożniej niż w innych krajach tzn. nie latałem z apartem i dużym plecakiem na wierzchu, nie chodziłem po miastach w nocy (tego raczej nikt nie robi), gdy nie byłem pewny okolicy korzystałem z taksówek. Zdarzyło mi się 2 razy, że najadałem się strachu ze względu na bujną wyobraźnię - opiszę to w drugiej części relacji. Porównując do innych krajów regionu na "-" bezpieczeństwa : konieczność wymiany pieniędzy u cinkciarzy (zawsze jest jakieś ryzyko) i powszechność broni palnej. Z drugiej strony wydaje mi się , że jest mniejsze zagrożenie kradzieżami (prędzej spotka Cię rozbój) :)
mikolaj2206 16 lipca 2014 17:31 Odpowiedz
Gratuluję świetnej wyprawy!Jak byłem w Brazylii to pracujący ze mną Brazylijczyk został uprowadzony podczas podróży służbowej w Wenezueli przez... taksówkarza. Z tego co mi opowiadali to Wenezuela jest najgorszym krajem w Ameryce Płd. (mówili to Brazylijczycy, u których też nie jest zbyt dobrze z tym :)) także lepiej tam na siebie uważać i tak jak pisał autor - unikać plecaków, toreb, aparatów itd.
jasiub 16 lipca 2014 18:12 Odpowiedz
Mikolaj2206 napisał:Gratuluję świetnej wyprawy!Jak byłem w Brazylii to pracujący ze mną Brazylijczyk został uprowadzony podczas podróży służbowej w Wenezueli przez... taksówkarza. Z tego co mi opowiadali to Wenezuela jest najgorszym krajem w Ameryce Płd. (mówili to Brazylijczycy, u których też nie jest zbyt dobrze z tym :)) także lepiej tam na siebie uważać i tak jak pisał autor - unikać plecaków, toreb, aparatów itd.Też słyszałem o takich przypadkach, ale jakoś przemieszczać się trzeba ;-) Wyjątkowo złą opinią w tym względzie cieszy się lotnisko w Caracas - parking i chodnik między krajowym i międzynarodowym. Taksówki brałem głównie w nocy - oznakowane (jest sporo samochodów, które robią za taksówki bez żadnej licencji). W dzień w komunikacji miejskiej (busy) czułem się w 100% bezpiecznie. Jeździłem wiele razy - dzieci w mundurkach, kobiety , normalni ludzie bez dużej kasy. Po co ktoś miałby tam napadać? Nie przypominam sobie ani jednego turysty spotkanego w autobusie...
jacek96 3 sierpnia 2014 19:10 Odpowiedz
jasiub napisał: Wszyscy mówią, że wylot z Caracas to dramat – potwierdzam w 100%. Na lotnisku byłem 3,5h przed odlotem i ledwo zdążyłem. Przeszedłem 4 kontrole bezpieczeństwa, musiałem dopłacić 4,6$ opłaty lotniskowej (uległa podwyższeniu od czasu zakupu biletu, płatność tylko gotówką w boliwarach), dwa razy byłem przepytywany o cel podróży do Europy (za drugim razem straciłem moje legendarne opanowanie i powiedziałem, że chyba powód jest dość k.... oczywisty, co o dziwo zakończyło kontrolę). Obsługa nie jest zbyt delikatna i miła – Jackowi, który wracał ze mną pogranicznicy zbili gliniany gwizdek. Na plus można zaliczyć sklep na lotnisku,w którym można płacić w boliwarach. Przy kursie wymiany 1$=22Bs był to najtańszy sklep duty-free ever (!). 3-Pak wenezuelskiego rumu (naprawę niezły) - 6,5$ (wychodziło 6,7zł za butelkę – policzyłem dokładnie):Jasiu, piękna relacja, mogę się pod każdym słowem podpisac.Drugą pamiątkę stluklem w Rzymie, wiec na oslode pozostał rum, najlepszy jaki w zyciu pilem, na szczescie nie ucierpial ;)Mnie tez niebezpieczenstwa ominely, jednak znamienny byl widok glownej ulicy handlowej Caracas, gdzie w momencie zamykania sklepow tłumy spacerowiczow szybko sie ulotniły i centrum miasta zrobilo sie wymarle o godzinie 19.
ayahaga 3 sierpnia 2014 20:27 Odpowiedz
Caracas nie jest tak niebezpieczne jak opowiadają Wenezuelczycy. Byłem tydzień chodziłem wieczorami i w nocy. Na Sabana Grande rapują i grają na bębnach. W uliczkach obok klimatyczne knajpki i kluby. Przed klubami się jara. Znakomite żarcie (najlepszy stek z tuńczyka jaki jadłem czy rewelacyjne empanady z rekina). Przejścia drogowe (z Brazylią i Kolumbią) luzackie. Przy wyjeździe trzeba uiścić opłatę wyjazdową w boliwarach więc warto mieć trochę odłożone. Na granicach jest lepszy kurs niż w Caracas i mniej zachodu (cinkciarze stoją za granicą więc transakcje nie są nielegalne). Polecam. Jeden z fajniejszych krajów w Ameryce Południowej
jasiub 4 sierpnia 2014 12:07 Odpowiedz
@ayahaga -zaskoczyłeś mnie nocnym życiem w Caracas... ,bo wydaje mi się,że wszystkie miasta wymierają po zmroku ,a tu taka niespodzianka...
chartsman 17 sierpnia 2014 17:39 Odpowiedz
Cała relacja jest znakomita, lecz najbardziej zaintrygował mnie jako miłośnika epoki kolonializmu fragment o Colonia Tovar. Czytałem swego czasu o zupełnie chybionej niemieckiej próbie podbicia terenów dzisiejszej Wenezueli, ale nie spodziewałem się, że zachowały się jakieś świadectwa tegoż historycznego epizodu. Masz może jakieś zdjęcia stamtąd? :)
ayahaga 30 marca 2015 20:53 Odpowiedz
jasiub napisał:@ayahaga -zaskoczyłeś mnie nocnym życiem w Caracas... ,bo wydaje mi się,że wszystkie miasta wymierają po zmroku ,a tu taka niespodzianka...Kilkumilionowe miasto w Ameryce Południowej wymarłe po zmierzchu? A łyżka na to: Niemożliwe. Myślę że po zamknięciu sklepów znika publika zakupowa. A klubowa pojawia się później. Bo jak to w Ameryce Południowej clubbing zaczyna się później. Oczywiście wszędzie opowiadają że jest niebezpiecznie. Ale te opowieści znam z Brazylii. W Rio opowiadają że São Paulo jest niebezpieczne. W São Paulo że w Rio. :-)
jacek96 31 marca 2015 13:20 Odpowiedz
O ile Rio, Sau Paulo, Lima, Bogota uwazane sa za niebezpieczne i nie przeszkadza to zyciu nocnemu, to w Caracas odnioslem wrazenie, ze miasto szykuje sie na wojne.Podaj jakies miejsca, gdzie sie bawilas i widzialas tetniace zyciem Caracas.
michcioj 31 marca 2015 13:27 Odpowiedz
lima to zalezy gdzie bogota rowniez, ale jakos szczegolnie w limie tego niebezpieczenstwa nie widzialem.
jaco 31 marca 2015 13:27 Odpowiedz
Mieszkałem tam prawie pół roku. Po Caracas nocą się nie chodzi. Kropka. Może poza klubami Las Mercedes, inaczej to proszenie się o problemy.
jasiub 31 marca 2015 14:01 Odpowiedz
@ayahaga - zapewne są kluby, ale NA PEWNO dla normalnego turysty chodzenie w nocy po Caracas nie jest bezpieczne W miarę bezpiecznie po zmroku można poimprezować w Macuto , jest wiele otwartych knajp na bulwarze.
czukuczuku 25 września 2015 03:05 Odpowiedz
biuro podrozy w C. Bolivar nazywa sie Conexion tour, i znajduje sie bodaj 200m od plaza bolivar, nie jest zbyt dobrze oznakowane, maja tez male okienko na termonalu autobusowym. sam tylko spalem w ich posadzie, ale spotkani turysci byli raczej zadowoleni z wycieczeka i taniej niz u martina, tylko trzeba sie targowac:)ps. nie miales problemu z wwozem rumu do eu? myslalem ze sie nie da... pamietam Rosjan ktorzy wiezli z duty free w havanie rum, to w madrycie nie pozwolili wiesc dalej, to ci otworzyli pol wypili, i pol wylali:)
czukuczuku 25 września 2015 03:14 Odpowiedz
jest to albo c. liberdad albo dalla costa, ok 100m od passeo orinoco