0
Bulusia 20 sierpnia 2025 11:50
Wojny nie będzie, ale pokoju też nie będzie – mówią w Pakistanie. Kilka tygodni po wymianie ognia z Indiami, a później ataku Izraela na Iran wszystko wróciło do lokalnej normy wzajemnych pretensji i złośliwości. Choć w polityce na najwyższym szczeblu dzieje się wiele, na dole, wśród zwykłych ludzi obaw nie ma. – Będzie jak zwykle, inszallah – słyszę zgodne opinie.

W Karaczi nad Morzem Arabskim termometr każdego dnia pokazuje minimum 33 stopnie. Ale przy wysokiej wilgotności temperatura odczuwalna to 43-45 stopni. Przed żarem nie ma gdzie uciec. W 18-milionowym mieście tylko Saddar – dzielnica biznesowa – daje schronienie w klimatyzowanych sklepach i restauracjach. Większa część miasta to zakurzona, pokryta pyłem i piaskiem patelnia z rozgrzanymi kamiennymi murami. Rachityczne drzewka nie dają cienia, a gorący wiatr nie przynosi ochłody. Wydawałoby się, że życie w takich warunkach bez klimatyzacji nie jest możliwe, a jednak wiele mieszkań w południowych dzielnicach to zatęchłe proste izby, pozbawione mebli, z rozłożonym dywanem i poduszkami, które w zależności od potrzeb są łóżkiem albo krzesłem, a kiedy indziej stołem. Do walki z upałem musi wystarczyć wiatrak – ale ten nie chłodzi, mieli jedynie gorące powietrze, jak termoobieg w piekarniku. Przed upałem chronią za to grube kotary. Prąd – jeśli w ogóle jest – dużo nie kosztuje, więc światło świeci się całą dobę, bez potrzeby odsłaniania okien. Co innego w hotelach. Nawet w najpodlejszym klimatyzacja musi być: nieważne czy brudna, zapleśniała czy głośna tak, że nie da się przy niej spać – jest najważniejszym wyposażeniem hotelu. W pokoju może nie być łazienki, telewizora, drzwi mogą być zamykane na kłódkę, ale chińskie ustrojstwo musi dudnić na ścianie.

Praca dla każdego

Życie, tu na południu, jest proste i monotonne – daleko od Indii, niespokojnych prowincji Kaszmiru czy Beludżystanu – daje namiastkę stabilizacji. Pakistańczyków jest ponad 240 mln, więc o pracę się tu dba, bo przy takiej konkurencji ciężko o nową. Autobus, którym jechałem z Kwetty do Karaczi miał trzy osoby obsługi: kierowcę, jego zmiennika i jeszcze pomocnika. Przy czym oczywiście w Pakistanie nie mają tachografów, kierowcy nie zmieniają się w trasie, drugi szofer jest więc tylko na wszelki wypadek, gdyby pierwszy nie dawał rady, na przykład jadąc non stop 21 godzin…
W hotelu w którym się zatrzymałem zatrudnienie mogłoby być o połowę mniejsze, więc każdy markuje jakąkolwiek pracę by udowodnić swoją przydatność. Przy barze kierownik w garniturze zabawia gości intelektualną dysputą, kelnerzy podają drinki, a inny pracownik z elektryczną packą… poluje na muchy. Klimaty trochę jak z „Zaklętych rewirów”. Gdy nieopatrznie zapytałem jednego z kelnerów flaga jakiego państwa wisi przed hotelem, a ten nie wiedział, wybuchła potężna awantura, a szef po ostrej reprymendzie przepraszał mnie za niekompetencję pracownika…
Podobnie na śniadaniu. Dwóch starszych panów w eleganckich garniturach prowadzi do stołu, opowiada o pogodzie, podaje gazetę. Prawdziwi wybrańcy losu – dzień w dzień w klimatyzowanych czystych pomieszczeniach, gdy za oknem 45 stopni, kurz i pył. Za 150 dolarów miesięcznie nie ma co narzekać.
Do hotelu nie jest łatwo wjechać. Karaczi to rzekomo jedno z najniebezpieczniejszych miast świata. Stąd kamery, bramy, betonowe zapory, uzbrojeni w automaty ochroniarze kontrolujący każdy samochód. Ciekawe ilu z nich – z pensją 200 dolarów miesięcznie – byłoby gotowych umrzeć w obronie hotelowych gości…
Przerost zatrudnienia to nie tylko domena Karaczi. Tłumy zbędnych pracowników widuję w Rawalpindi, Islamabadzie czy Kwecie. To ostatnie miasto to stolica Beludżystanu, dążącej do niepodległości niespokojnej prowincji przy granicy afgańskiej, słynącej z przemytników, ukrywających się talibów i zwykłych bandytów. By poruszać się tutaj potrzebna jest policyjna eskorta i certyfikat bezpieczeństwa wydawany przez stosowny urząd. To raptem jedna kartka papieru z pieczątką. Coś, co można było przygotować w 15 minut, trwało ponad 3 godziny, a całą procedurą zajmowało się…. sześć osób. Szczególne wrażenie w tym łańcuszku zrobił na mnie jegomość, którego jedynym zadaniem było przygotowanie herbaty z mlekiem. Gotował wodę w wielkim garnku na palniku gazowym w kącie pokoju, a potem każdemu urzędnikowi (i mnie) przynosił w kubku do stolika. Picie owej herbaty było naturalnym etapem załatwiania papierów, równie ważnym jak pieczątka, którą stawiał jego kolega. Inny pan z kolei, ani chybi szef, jedynie podpisywał dokumenty. W międzyczasie gdy akurat nie było nic do podpisania, oglądał filmiki na komórce… Dwa monitory stojące na jego biurku nie były w ogóle podłączone, ale z pewnością dodawały powagi.
Ostatnią osobą w tej układance była jedyna w pokoju kobieta – jej rolą z kolei było przeniesienie gotowego dokumentu z biurka do moich rąk.
Fascynujące było obserwować jak każdy z tej szóstki urzędników trwał w swoim letargu, najczęściej grzebiąc w telefonie, czasem zagadując do kogoś, a ożywiał się jedynie na czas wykonania swojej czynności. Zaraz potem wracał do swego świata, dopóki znów nie trzeba było przybić pieczątki lub włożyć papieru do drukarki.
Ponaglanie nie miało żadnego sensu. Wszyscy byli uprzejmi i uśmiechnięci, godziny mijały, a rytuał toczył się swoim naturalnym rytmem.

Nowa Cywilizacja

Ludzie żyją swoimi codziennymi sprawami, ale polityka jest tu wszechobecna, dotyka absolutnie każdego, nakazuje stanąć twardo po czyjejś stronie. Pakistan to kipiący tygiel, w którym państwowość istnieje tylko po to by jednoczyła przeciwko Indiom. Benazir Bhutto, Pervez Musharraf, wreszcie Osama bin Laden, talibowie, Chiny, Afganistan, Kaszmir, Beludżystan – każdy z tych tematów to wojna – aż kipi od emocji, wzajemnych pretensji i żalów. Gdziekolwiek nie pojechać, kogokolwiek nie zapytać – jest problem: antychiński-prochiński, antyamerykański-proamerykański, antyrządowy-prorządowy. Do tego klanowość – generałowie obalają się nawzajem, ale wiadomo, że nikt z Kwetty władzy w Islamabadzie nie obejmie. Władza niby przechodzi z rąk do rąk, ale zawsze są to właściwe ręce. Aktualny prezydent – Asif Ali Zardari – to mąż zamordowanej Benazir Bhutto…
Już na lotnisku w Karaczi wiadomo kto jest równy, a kto równiejszy. Do odprawy paszportowej są trzy kolejki: dla Pakistańczyków, obcokrajowców i… Chińczyków. Pekin to strategiczny partner Islamabadu i sojusznik w walce z Indiami. W Gwadar, niedaleko Karaczi Chińczycy mają własny port, a Korytarz Ekonomiczny Chiny-Pakistan (CPEC) to największa chińska inwestycja Inicjatywy Pasa i Szlaku. W jej ramach powstają nowe autostrady, koleje i elektrownie. Dla Chin dostęp do Morza Arabskiego oznacza skrócenie transportu ropy o ponad 10 tys. km. Pakistan zyskuje nie tylko nowoczesną infrastrukturę, ale co znacznie ważniejsze polityczne wsparcie Pekinu, upatrującego w Delhi regionalnego rywala. W grudniu 2024 Chińczycy zatwierdzili projekt budowy największej na świecie zapory wodnej na Brahmaputrze, tuż przy granicy z Indiami. Jej ukończenie pozwoli Chinom manipulować ilością wody, jaka popłynie do sąsiada. A dostęp do wody, to tutaj dosłownie sprawa życia i śmierci. Hindusi odpowiedzieli własnym megaprojektem na rzece Siang. Jakkolwiek sprawa się zakończy dla Islamabadu korzystne jest już to, że zaangażowanie Indii w spór z Chinami odciąga uwagę (i fundusze) od kaszmirskich sporów z Pakistanem.
Z polskiej perspektywy Pakistan to odległy biedny kraj zagrożony terroryzmem. Niesamowite jednak jak splatają się tu polityczne interesy Chin, Indii, Afganistanu, Turcji, Rosji i USA. To przecież tu, w szkołach religijnych, uformował się ruch talibski, tu prezydent Bush szukał poparcia w walkach z Al-Kaidą, tu wreszcie ukrył się Osama bin Laden, niewykluczone zresztą, że pod nadzorem pakistańskiego wywiadu… W czasie mojego pobytu codziennie odbywały się konferencje i narady w międzynarodowym gronie. To kilka tygodni temu, w Pekinie co prawda, ale z inicjatywy i współudziale Pakistańczyków, rządzący na powrót w Kabulu talibowie szukali międzynarodowego wsparcia i gospodarczych inwestycji. To Islamabad natychmiast po izraelskiej napaści ogłosił całkowite poparcie dla Teheranu (a później zamknął granicę z sąsiadem). Nawet jeśli to ruchy pozorowane, skala dyplomatycznej ofensywy przewyższa wszystko, co znamy w ospałej Europie.
Pakistanem zafascynowany jest Aleksander Dugin, twórca koncepcji eurazjatyzmu i czwartej teorii politycznej. Widzi w nim kolejne Państwo-Cywilizację wielobiegunowego świata. Dugin to szarlatan, traktujący na równi wątki duchowe i polityczne, ale to główny ideolog Kremla, z którego nauk prezydent Putin czerpie garściami – i to dosłownie. Gdy Dugin napisał, że Ukraina nie jest potrzebna Rosji, ale Chrystusowi, natychmiast rosyjska cerkiew przedstawiła Putina jako archanioła na czele anielskich zastępów, a w osobie Wołodymira Żełeńskiego odkryła Antychrysta…
Ludzie w Pakistanie wspaniali: życzliwi, przyjacielscy, a jednocześnie pełni wrodzonego fatalizmu. Inszallah (jak Bóg da) to najczęstsza odpowiedź. Autobus pojedzie inszallah, wojny nie będzie inszallah, jutro się ochłodzi inszallah… Autobus z Kwetty do Karaczi zamiast 9 godzin, jechał 21 – widocznie Bóg tak chciał. W Kwecie właśnie poznałem policjanta, patrzył na mnie z politowaniem gdy mu mówiłem, że mam jedną żonę i dwoje dzieci. Sam ma dwie i 18 dzieci, a dziewiętnaste w drodze. Czy zamierza na tym poprzestać? Inszallah… Żony nie pracują, a on sam zarabia 250 dolarów miesięcznie. Jak dają radę? Jakoś, inszallah…

Osama był lub nie

110 km na północ od Islamabadu leży Abbotabad – pewnie nikt nigdy by nie słyszał o tym miasteczku, gdyby nie słynny Osama, który rzekomo tu się schował przed światem. Dokładnie 1 km od akademii wojskowej, w cichej uliczce domów jednorodzinnych. – Pamiętam, jak o 4 rano lądowały tu helikoptery – wspomina Asif, sąsiad mieszkający naprzeciwko domniemanego domu bin Ladena. Opowiadał tę historię tysiącom dziennikarzy z całego świata i już jest znużony. Tym bardziej, że to wszystko nieprawda. – Tu nigdy nie było Osamy – zapewnia. – Umarł na nerki już w Tora Bora.
Tora Bora to kompleks jaskiń w górach na granicy afgańsko-pakistańskiej. W grudniu 2001 roku Amerykanie zaatakowali ten teren, zginęło wielu talibów, ale ciała bin Ladena nigdy nie znaleziono. Ślad po Saudyjczyku urwał się na 10 lat, do czasu aż namierzono go właśnie w Abbotabad. Amerykanie Osamę zabili, ciało spalili, a prochy wysypali do Morza Arabskiego. Później jeden z uczestników akcji napisał o niej książkę. Szczegóły drastycznie różniły się od tych podawanych oficjalnie, więc plotki o wielkiej mistyfikacji znowu odżyły. Pakistański rząd nie czekał na stworzenie miejsca kultu w ruinach domu Osamy i w 2012 roku całkowicie wyburzył budynek. Dziś zostały tylko fundamenty i betonowa wylewka. A i to nie koniec. Cała działka zostanie niebawem przebudowana, by absolutnie nic nie przypominało o upokorzeniu, jakie doznało pakistańskie państwo po odkryciu, że najbardziej poszukiwany terrorysta świata mieszka sobie tuż obok akademii wojskowej. A czy tak faktycznie zrobią? Inszallah…

Dodaj Komentarz