0
brasilka2 10 stycznia 2015 21:05
Nasza druga wycieczka do Brazylii to były północno-wschodnie stany Ceará i Maranhão. Wyczailiśmy tani (3000 pln, jak na dzisiejsze ceny to mega-drogi :D ) przelot z Lizbony liniami z Wysp Zielonego Przylądka TACV, nie wiem czy jeszcze latają.

Najpierw spędziliśmy kilka dni na zwiedzaniu Lizbony, a następnie udaliśmy się na lotnisko, aby z dość egzotycznej części terminalu, skąd odlatują głównie samoloty do Afryki, wsiąść na pokład samolotu linii TACV i odlecieć do Fortalezy z przesiadką w Praia, na Wyspach Zielonego Przylądka (które z lotu ptaka i perspektywy lotniska wyglądają dość smętnie, jak spalone słońcem skaliste nieużytki). Samolot odleciał z ok. 2-godzinnym opóźnieniem i normalnie nie zdążylibyśmy się przesiąść, ale na szczęście ten sam samolot miał nas zabrać dalej, po przystanku w Praia. Gdzie się niestety zepsuł i naprawa potrwała kolejne 3 godziny i wyglądała dość strasznie, bo mechanicy zebrali się wokół samolotu i dramatycznie rozkładali ręce. W końcu polecili pasażerom wsiadać i odlecieliśmy do Fortalezy.

Przylecieliśmy dość późno w nocy, a razem z naszym, dotarł jeszcze jeden duży samolot z Afryki i służby graniczne bardzo szczegółowo studiowały paszporty pasażerów przed nami, tak że do hotelu dotarliśmy bardzo późno. A zatrzymaliśmy się pod Fortalezą, w Cumbuco, które jest chyba stolicą kitesurfingu, bo warunki bardzo sprzyjające. Niestety nie wzięliśmy lekcji, bo kolejnego dnia odpoczywaliśmy po upiornej podróży.

W tym czasie głośno było w Brazylii o licznych zachorowaniach na dengę i pomimo spreju na komary, od którego się niemal podusiliśmy, komary nas pogryzły w nocy. Na szczęście od następnej nocy mieliśmy już moskitierę, o co poprosiliśmy w recepcji.

Kolejnego dnia wypożyczyliśmy mały plażowy samochodzik buggy, razem z kierowcą (potwornie przy tym przepłacając) i pojechaliśmy do miejscowości Lagoinha, która jest znana głównie z wydmy wychodzącej w morze.
Niżej kilka fotek z tego pierwszego etapu, dalszy ciąg w kolejnym poście :)

-- 10 Sty 2015 22:50 --

Z Fortalezy polecieliśmy TAM-em do oddalonego ok. 1000 km miasta São Luís, które jest stolicą stanu Maranhão i leży 2 stopnie na południe od równika, co dało się odczuć, bo było gorąco, wilgotno i codziennie po południu były gwałtowne burze. Ludzie chowali się gdzie popadnie, my na przykład do sklepu z AGD – sprzedawcy podchodzili z wielką wyrozumiałością i nawet podsuwali ludziom krzesła, żeby sobie usiedli.

São Luís miało być dla nas jedynie przystankiem w drodze do niezwykłego miejsca, parku narodowego Lençois Maranhenses, ale kompletnie nas oczarowało. To tropikalne miasto z kolonialnym klimatem, akurat trafiliśmy na jakiś lokalny ludowy festiwal i zupełnie się zauroczyliśmy. Na jeden dzień popłynęliśmy promem do miasteczka Alcântara, które jest upalne, leniwe i wspaniałe. Przy niskim stanie wody, wyruszając z São Luís, nie wsiada się od razu na prom, ale najpierw do podstawionego autobusu (wszystko w cenie przeprawy), który wiezie pasażerów do drugiej przystani, skąd z piasku wsiada się trapem na statek. To wszystko jest cudownie brazylijskie i będąc na miejscu przyjmuje się to naturalnie i na luzie.

Z São Luís pojechaliśmy busikiem do miejscowości Barreirinhas, która jest bazą wypadową do parku Lençois Maranhenses. Jest to coś w rodzaju pustyni albo wydm, które podczas pory deszczowej wypełniają się wodą, tworząc naturalne słodkowodne jeziora. Krajobraz jak z bajki. Wycieczki załatwialiśmy jak zwykle w pousadzie, bo o ile się nic nie zmieniło, tylko z przewodnikiem można wjechać do parku. Samo dotarcie zajmuje trochę czasu i odbywa się osobową ciężarówką, tzw. "jardineira”, a wśród atrakcji jest przeprawa tratwą przez rzekę (samochód na tratwie).

Przedostatnim przystankiem tego wyjazdu była miejscowość Jericoacoara, uznawana w niektórych rankingach za najpiękniejszą plażę w Brazylii. Nie mogliśmy tego przegapić, chociaż dotarcie tam do łatwych nie należy. Najpierw trzeba dotrzeć do miejscowości Jijoca (normalnym autobusem albo wypożyczonym samochodem na przykład), a stamtąd samochodem 4x4 do Jeri, jak pieszczotliwie zdrabniają bywalcy. Swego czasu Itaka miała wycieczkę do Fortalezy z opcją wycieczki fakultatywnej do Jeri i dlatego obecność Polaków nikogo tam specjalnie nie dziwiła.
Sama Jeri mocno nas rozczarowała. Plaża była nijaka, z brudnym piaskiem. Trochę poprawiała smętną sytuację wydma zachodzącego słońca, gdzie wszyscy przychodzili podziwiać ten zachód oraz skały, na których również malowniczo wyglądał. Jak się jednak przekonaliśmy, urok Jeri tkwił gdzie indziej, a mianowicie w jej okolicach. Znowu samochodzik buggy zabrał nas nad okoliczne jeziorka, które jak na powiedziano, są nazywane brazylijskimi Karaibami i rzeczywiście były cudowne. Najfajniejszy wynalazek to hamaki zanurzone w wodzie, na których można było się wylegiwać bez końca, bo woda była przyjemnie ciepła.

Z Jeri wróciliśmy do Fortalezy. Niedaleko jest największy park wodny w Ameryce Południowej – Beach Park. Cały dzień na zjeżdżalniach :D W Fortalezie mieszkaliśmy w dzielnicy Iracema, w bardzo dobrym hotelu Sonata de Iracema, który wtedy przez booking wyniósł nas 110 reali za pokój ze śniadaniem – wszystkie pokoje z widokiem na morze. W Fortalezie na miejskich plażach nikt się nie kąpie – w tym celu trzeba się udać autobusem na Praia do Futuro i tam można śmiało zażywać plażowych uciech, najlepiej z perspektywy plażowej restauracji :)

http://wikitravel.org/pl/Len%C3%A7%C3%B3is_Maranhenses

-- 10 Sty 2015 22:57 --

Jeszcze kilka fotek z São Luís, Lençois i Alcântara.

Dodaj Komentarz