Dakota Południowa, wschodni Wyoming, Minnesota, Chicago, Boston w USA plus Kuba i Jamajka - ile można wyciągnąć z trzydniowej podróży służbowej do Chicago w sierpniu ten tylko się dowie, kto dotrwa do końca tej relacji. Rozciągnąłem ten wyjazd na maksa i zabieram żonę i dzieciaki w magiczną podróż po MidWeście USA, ekscytującej Kubie, wibrującej muzycznie Jamajce i na koniec starej dobrej Nowej Anglii czyli Bostonie.
Czy udało się zobaczyć 4 głowy Prezydentów w Dakocie?
Jakie są kolory prowincjonalnej Kuby w poważnym kryzysie?
A co z pościgiem za Szalonym Koniem?
Co można zaśpiewać w interaktywnym muzeum Boba Marleya w Kingston?
Woow, te wszystkie miejsca odwiedziliśmy podczas jednego sierpniowego wyjazdu. Cała trasa lotniczo wygląda tak:
Okazało się, że sierpniu bilety lokalne w USA nie są już takie drogie na przykład na trasie z Minneapolis do Chicago bilet American Airlines kosztował … 230zł od osoby (z wliczonymi dwoma bagażami podręcznymi – twardy plus plecak). Przeloty z USA na Kubę i Jamajkę ogarnąłem odpowiednio za mile Flying Blue dla Delty i Avioski dla American Airlines z niewielkimi dopłatami. Cały przelot z Warszawy był od razu do Rapid City w Dakocie Południowej a na powrocie z Bostonu na jednym bilecie. W sumie wyszło 12 lotów w czasie całej podróży.
Wynajmowałem samochód 5 razy, przejechałem kilka tysięcy kilometrów. Spaliśmy w tanich motelach, AirBnB a także w sieciówkach Hiltona i Marriotu, gdzie np. w Miami za suite dla 5 osób z wliczonym śniadaniem (ja, żona plus trójka dzieciaków), Embassy Suites wzięło 570zł.
Przejechaliśmy całą Dakotę Południową w poprzek łącznie z wizytą w Parku Narodowym Badlands, przejechaliśmy całą Minnesotę, wstąpiliśmy do Wyoming zobaczyć Devils Tower, wpadliśmy do Wisconsin i nawet zajechaliśmy do Iowa (był ktoś z Was kiedyś w Iowa ?? ?)
Na Kubie, która jest obecnie w coraz trudniejszej sytuacji gospodarczej, spędziliśmy rewelacyjnie czas u miejscowej kubańskiej rodziny w Trinidad. Poznaliśmy dobrze ich bolączki i codzienne problemy dla nas już nieistniejące (np. częste wyłączenia prądu, brak leków) co w połączeniu z lokalną sytuacją dało dodatkowo wspaniałą lekcję poglądową dla moich dzieciaków jak wygląda realny socjalizm.
Na Jamajce za to podążyliśmy śladami muzyki reggae zwiedzając jedno z fajniejszych muzycznych muzeów w jakich byłem czyli Bob Marley Museum. Plus oczywiście przejechałem samochodem całą wyspę wzdłuż i wszerz.
A na końcu Nowa Anglia czyli stan Massachusetts i Boston – jak wygląda campus Uniwersytetu Harvarda przekonaliśmy się na własne oczy.
Polecieliśmy tylko z bagażem podręcznym, zaplanowaliśmy pranie w połowie wyjazdu i sprawdziło się to fantastycznie. O tym będzie ta relacja, będę pisał o przygodach ale także o kosztach. Nie zabraknie zdjęć więc siadajcie wygodnie przed monitorem i zapraszam ?Rozpoczynamy podróż na Okęciu bardzo wcześnie rano przelotem do Amsterdamu na pokładzie KLM. Tam krótka przesiadka na mojego chyba obecnie najbardziej lubianego przewoźnika na long-haul czyli Deltę. Na pokładzie solidny, smaczny posiłek i non-limit dolewki wina (kubki size amerykański ?)
To będzie baaardzo długi dzień. Lądowanie w Minneapolis zaplanowane jest na 12.30 tego samego dnia a potem ostatni odcinek do Rapid City (również Deltą) startuje o 21.45. To daje nam prawie 10 godzin przerwy w Minneapolis. No nic, trzeba to jakoś zagospodarować– wynajmuję na ten okres samochód, odpowiednio wcześnie w zamówiony w Hertzu przez stronkę Ryanaira za 330zł, kategoria mid-SUV. Moja małżonka upatrzyła sobie sklepik w Menomonie w Wisconsin i tam się niespiesznie udajemy. Przejazd przez Wisconsin jako żywo przypomina drogę miedzy Płońskiem a Mławą (nie umniejszając tym miejscowościom) czyli krajobrazowo bardzo podobnie a nuda do kwadratu za oknem. Trafiam akurat na zlot Chevy Corvetty i to jest jedyna perełka z Wisconsin jaką zapamiętałem.
Resztę dnia spędzamy w Minneapolis podziwiając Stone Arch Bridge - most kamienny zbudowany w 1883 roku jako most kolejowy. Dzisiaj to atrakcja dla pieszych ale akurat był w remoncie:
Trochę więcej czasu spędzamy w Minnehaha Regional Park, gdzie można pospacerować wzdłuż rzeki i podziwiać lokalną atrakcję: Minnehaha Falls
Czas odbyć ostatni przelot tego długiego dnia do Rapid City w Dakocie Południowej, gdzie czeka na mnie kolejny samochód (Pani w Avisie czekała tylko na nas, wydała nam wóz i zamknęła kantorek). Nocleg mamy niedaleko w Rockerville w przydrożnym motelu. Recepcja była już zamknięta a jej drzwiach zastałem przyklejoną kopertę ze swoim nazwiskiem, kluczem do pokoju i instrukcją jak się tam dostać ? – ot, prawdziwa Ameryka!
Odsypiamy podróż w normalnych warunkach a rano już klimaty mid-westu ?
Do Mount Rushmore National Memorial (bo tak się oficjalnie nazywają 4 głowy prezydentów) mamy 16 kilometrów. Jesteśmy w Black Hills National Forest czyli przewrotnie nazwanym paśmie górskim odizolowanym od innych większych gór Ameryki. Jesteśmy strasznie ciekawi jak te głowy wyglądają naprawdę, zdjęcia jakoś nie oddają skali. Na miejscu jest parking płatny (10USD) i możemy je już zobaczyć z daleka:
Na wzgórzu naprzeciwko zrobiona jest platforma widokowa, Visitor Centre i oczywiście giftshopy. Samo oglądanie jest oczywiście darmowe.
No widok iście imponujący. Naprawdę robią wrażenie!
Głowy zostały wykute w skale 1927 – 1941 przez zespół rzeźbiarzy prowadzony przez Gutzona Borgluma. Pomnik prezydentów znajduje się na wysokości około 1700m n.p.m. a każda głowa ma 18 metrów wysokości.
Oryginalnie planowano ująć tych prezydentów aż do pasa, udało się trochę dokonać tego przy Georgu Washingtonie ale ostatecznie porzucono ten pomysł i pozostały same głowy. Scenografię głów wykorzystywane w wielu filmach, dla nas najbardziej znany jest chyba „Skarb Narodów” z Nicolasem Cagem. Na platformie widokowej produkują się też lokalni Indianie, wiadomo za kasę (co jest smutne same w sobie)
Nie wszyscy wiedzą ale Głowy Prezydentów to nie jedyna pomnikowa atrakcja Black Hills.
Całkiem niedaleko (27km) znajduje się kolejne miejsce budowy gigantycznego monumentu, który w przeciwieństwie do Mount Rushmore jest już w zgodzie z miejscowymi plemionami Indian Lakota i nie jest jeszcze ukończony. Będzie to pomnik słynnego wodza Lakota – Szalonego Konia. Pomysłodawcą tej gigantycznej rzeźby był Polak – Korczak Ziółkowski. Pracował on przy rzeźbieniu Mount Rushmore i zdobył spore doświadczenie jak robić gigantyczne rzeźby. Zgłosiło się do niego kilku lokalnych wodzów Indian, którzy nawet mieli konkretną górę na myśli. Korczak wykupił tę górę od rządu USA, osiedlił się tam i rozpoczął pracę w roku 1948. Korczak zmagał się z tą rzeźbą prawie całkiem samotnie przez całe swoje pozostałe życie i nie doczekał ukończenia nawet twarzy. Zmarł w roku 1982 i został pochowany u stóp przyszłego pomnika. Na szczęście jego praca nie poszła na marne i budowa największego pomnika na świecie jest dalej konturowana przez jego rodzinę i spadkobierców. Obecnie prace sponsorowane są głównie z opłat za zwiedzanie i prywatnych datków. Na sierpień 2024 rok stan pomnika wygląda następująco:
A tak będzie wyglądał gotowy kiedyś w odległej przyszłości:
Nie widać dobrze skali ale ten pomnik będzie gigantyczny. Sama głowa ma 25 metrów wysokości a pomnik ma mieć rozmiary 195m na 172 metry. Głowy prezydentów to pikuś w porównaniu do gotowej rzeźby Szalonego Konia. Najnowszym osiągniętym kamieniem milowym ostatniego roku jest ukończenie palca wskazującego
Jest już gotowa twarz i dłoń Szalonego Konia
Nowym pomysłem jest też dodanie pióra na sztorc na głowie Szalonego Konia - jest już pomysł jak te pióro dobudować (będzie miało kilkanaście metrów!)
Aby zobaczyć pomnik z bliska należy zapłacić 35usd od samochodu oraz po 5usd od osoby dodatkowo jak się chce podjechać blisko busikiem (na sam pomnik nie wolno wchodzić bo trwają prace). Ponieważ to nasz rodak jest pomysłodawcą więc bez oporów dokładamy cegiełki do dalszej budowy.
Kierowca autobusu (emerytowany wojskowy) opowiada nam całą historię Korczaka, który dla niego jest bohaterem amerykańskim (sic!) i z dumą przedstawia wszystkie szczegóły budowy i ciekawostki z przeszłości.
Wokół dawnego domu Korczaka powstało muzeum indiańskie, które chętnie zwiedzamy.
Są też inne rzeźby Korczaka w tym jego najsłynniejsza – popiersie Paderewskiego
Można też oglądać prymitywne narzędzia, których używał Korczak i jego ekipa przy rzeźbieniu twarzy. Tu wiekowy kompresor nazywany „Budda”
Przyznam, że było o wiele ciekawiej niż na Mount Rushmore. Moje dzieciaki zachwycone tą historią i w szoku, że kompletnie nie wiedziały o takim przedsięwzięciu (ale zapewne większość z Was czytających słyszy o Szalonym Koniu i Korczaku też po raz pierwszy).
To nie koniec atrakcji na ten dzień. Chcę jeszcze zobaczyć Devils Tower, która znajduje się już w Wyoming ale od Szalonego Konia dzieli ją 180km. Jedziemy przez całe Blach Hills pięknymi górskimi trasami mijając od czasu do czasu senne miejscowości żywcem wyjęte z czasów Dzikiego Zachodu:
Zajeżdżamy też do Jewel Cave National Monument – zespół pięknych jaskich, które kilometrami ciągną się pod Black Hills ale wejścia są na konkretne terminy i musielibyśmy czekać prawie 3 godziny na slot – odpuszczamy ale w pamięci na przyszłość.
No ale co to jest Devils Tower? Starsi podróżnicy z pewnością pamiętają jeden z pierwszych hitów sc-fi Stevena Spielberga – film „Bliskie Spotkania Trzeciego Stopnia”. Rodzicie zabrali mnie na niego do kina chyba we wczesnej podstawówce. Był wtedy dla mnie niesamowity, pełen wspaniałych efektów specjalnych i muzyki i ze świetną fabułą. Dobrze ogląda się go nawet dzisiaj – solidne kino sc-fi. Zapamiętałem bardzo dobrze miejsce lądowania statku kosmicznego – ten obraz mam od zawsze przed oczami (tu fotos z filmu):
No tak – ta góra istnieje naprawdę i nazywa się właśnie Devils Tower. Już z oddali wygląda niesamowicie:
Można podjechać pod samą podstawę samochodem (wstęp na parking 25usd ale działa też karta roczna na parki USA) i pójść na szlak 1,5h dookoła tej niesamowitej góry. Tak właśnie robimy.
Devils Tower jest tak zwaną intruzją wulkaniczną czyli zastygłym pasmem lawy, które zostało wypiętrzone w procesach górotwórczych i obrobione przez wiatr i wodę.
Przyznam, że z bliska ta góra sprawia niesamowite wrażenie – nic takiego podobnego nie widziałem jeszcze na świecie.
Obchodzimy ją dookoła „amerykańskim” wybetonowanym szlakiem. Wokół biegają pieski preriowe - mega zabawne stworzonka:
Uff cały dzień na świeżym powietrzu i w trasie. Wracamy w okolice Rapid City na wieczór aby porządnie odpocząć, bo następnego dnia czeka nas Park Narodowy Badlands i przejazd przez całą Dakotę Południową
Stay tuned…Park Narodowy Badlands znajduje się tylko godzinę jazdy od Rapid City. Wyjeżdżamy wcześnie rano bo oprócz parku mamy do przejechania całą Dakotę i Minnesotę. Sam park jest bardzo mało znany, nie występuje wśród największych atrakcji USA w większości przewodników i łatwo go przeoczyć. Tym bardziej byłem ciekawy czego mamy się spodziewać na miejscu. Wstęp kosztuje tyle co wszędzie czyli 35usd od samochodu chyba, że ktoś ma kartę roczną. Niestety zarząd Parków Narodowych postanowił ukrócić w tym roku powszechną praktykę dopisywania drugiego właściciela do karty rocznej i nie ma już możliwości odkupienia od kogoś karty i dopisania się ☹. Zaraz po wjeździe wita nas małe stado bizonów. Dla moich dzieci to debiut, widzą bizony amerykańskie na wolności po raz pierwszy w życiu:
Wszędzie dookoła pełno też piesków preriowych, zawsze jeden stoi na czatach gdy reszta buszuje dookoła:
Zwiedzanie Parku Badlands jest "po amerykańsku" klasyczne. Jest przejazd główną drogą nr 240 i co chwila zatrzymanie na parkingu na ciekawy punkt widokowy zwany tutaj „overlook”. No to pierwszy z nich, Pinnacles Ovelook:
No to jest właśnie Badlands, jesteśmy na krawędzi klifu, który przechodzi w księżycowy krajobraz kanionów wyżłobionych przez prehistoryczne rzeki i składający się wielokolorowych skał osadowych
Punkty widokowe usiane są gęsto wśród drogi i mimo powtarzającego się krajobrazu zatrzymujemy się dość często bo jest tu po prostu ładnie:
Na horyzoncie rozciąga się preria, taka prawdziwa z filmów o Indianach ?
Czy udało się zobaczyć 4 głowy Prezydentów w Dakocie?
Jakie są kolory prowincjonalnej Kuby w poważnym kryzysie?
A co z pościgiem za Szalonym Koniem?
Co można zaśpiewać w interaktywnym muzeum Boba Marleya w Kingston?
Woow, te wszystkie miejsca odwiedziliśmy podczas jednego sierpniowego wyjazdu. Cała trasa lotniczo wygląda tak:
Okazało się, że sierpniu bilety lokalne w USA nie są już takie drogie na przykład na trasie z Minneapolis do Chicago bilet American Airlines kosztował … 230zł od osoby (z wliczonymi dwoma bagażami podręcznymi – twardy plus plecak). Przeloty z USA na Kubę i Jamajkę ogarnąłem odpowiednio za mile Flying Blue dla Delty i Avioski dla American Airlines z niewielkimi dopłatami. Cały przelot z Warszawy był od razu do Rapid City w Dakocie Południowej a na powrocie z Bostonu na jednym bilecie. W sumie wyszło 12 lotów w czasie całej podróży.
Wynajmowałem samochód 5 razy, przejechałem kilka tysięcy kilometrów. Spaliśmy w tanich motelach, AirBnB a także w sieciówkach Hiltona i Marriotu, gdzie np. w Miami za suite dla 5 osób z wliczonym śniadaniem (ja, żona plus trójka dzieciaków), Embassy Suites wzięło 570zł.
Przejechaliśmy całą Dakotę Południową w poprzek łącznie z wizytą w Parku Narodowym Badlands, przejechaliśmy całą Minnesotę, wstąpiliśmy do Wyoming zobaczyć Devils Tower, wpadliśmy do Wisconsin i nawet zajechaliśmy do Iowa (był ktoś z Was kiedyś w Iowa ?? ?)
Na Kubie, która jest obecnie w coraz trudniejszej sytuacji gospodarczej, spędziliśmy rewelacyjnie czas u miejscowej kubańskiej rodziny w Trinidad. Poznaliśmy dobrze ich bolączki i codzienne problemy dla nas już nieistniejące (np. częste wyłączenia prądu, brak leków) co w połączeniu z lokalną sytuacją dało dodatkowo wspaniałą lekcję poglądową dla moich dzieciaków jak wygląda realny socjalizm.
Na Jamajce za to podążyliśmy śladami muzyki reggae zwiedzając jedno z fajniejszych muzycznych muzeów w jakich byłem czyli Bob Marley Museum. Plus oczywiście przejechałem samochodem całą wyspę wzdłuż i wszerz.
A na końcu Nowa Anglia czyli stan Massachusetts i Boston – jak wygląda campus Uniwersytetu Harvarda przekonaliśmy się na własne oczy.
Polecieliśmy tylko z bagażem podręcznym, zaplanowaliśmy pranie w połowie wyjazdu i sprawdziło się to fantastycznie.
O tym będzie ta relacja, będę pisał o przygodach ale także o kosztach. Nie zabraknie zdjęć więc siadajcie wygodnie przed monitorem i zapraszam ?Rozpoczynamy podróż na Okęciu bardzo wcześnie rano przelotem do Amsterdamu na pokładzie KLM. Tam krótka przesiadka na mojego chyba obecnie najbardziej lubianego przewoźnika na long-haul czyli Deltę. Na pokładzie solidny, smaczny posiłek i non-limit dolewki wina (kubki size amerykański ?)
To będzie baaardzo długi dzień. Lądowanie w Minneapolis zaplanowane jest na 12.30 tego samego dnia a potem ostatni odcinek do Rapid City (również Deltą) startuje o 21.45. To daje nam prawie 10 godzin przerwy w Minneapolis.
No nic, trzeba to jakoś zagospodarować– wynajmuję na ten okres samochód, odpowiednio wcześnie w zamówiony w Hertzu przez stronkę Ryanaira za 330zł, kategoria mid-SUV. Moja małżonka upatrzyła sobie sklepik w Menomonie w Wisconsin i tam się niespiesznie udajemy.
Przejazd przez Wisconsin jako żywo przypomina drogę miedzy Płońskiem a Mławą (nie umniejszając tym miejscowościom) czyli krajobrazowo bardzo podobnie a nuda do kwadratu za oknem.
Trafiam akurat na zlot Chevy Corvetty i to jest jedyna perełka z Wisconsin jaką zapamiętałem.
Resztę dnia spędzamy w Minneapolis podziwiając Stone Arch Bridge - most kamienny zbudowany w 1883 roku jako most kolejowy. Dzisiaj to atrakcja dla pieszych ale akurat był w remoncie:
Trochę więcej czasu spędzamy w Minnehaha Regional Park, gdzie można pospacerować wzdłuż rzeki i podziwiać lokalną atrakcję: Minnehaha Falls
Czas odbyć ostatni przelot tego długiego dnia do Rapid City w Dakocie Południowej, gdzie czeka na mnie kolejny samochód (Pani w Avisie czekała tylko na nas, wydała nam wóz i zamknęła kantorek).
Nocleg mamy niedaleko w Rockerville w przydrożnym motelu. Recepcja była już zamknięta a jej drzwiach zastałem przyklejoną kopertę ze swoim nazwiskiem, kluczem do pokoju i instrukcją jak się tam dostać ? – ot, prawdziwa Ameryka!
Odsypiamy podróż w normalnych warunkach a rano już klimaty mid-westu ?
Do Mount Rushmore National Memorial (bo tak się oficjalnie nazywają 4 głowy prezydentów) mamy 16 kilometrów. Jesteśmy w Black Hills National Forest czyli przewrotnie nazwanym paśmie górskim odizolowanym od innych większych gór Ameryki. Jesteśmy strasznie ciekawi jak te głowy wyglądają naprawdę, zdjęcia jakoś nie oddają skali.
Na miejscu jest parking płatny (10USD) i możemy je już zobaczyć z daleka:
Na wzgórzu naprzeciwko zrobiona jest platforma widokowa, Visitor Centre i oczywiście giftshopy. Samo oglądanie jest oczywiście darmowe.
No widok iście imponujący. Naprawdę robią wrażenie!
Głowy zostały wykute w skale 1927 – 1941 przez zespół rzeźbiarzy prowadzony przez Gutzona Borgluma. Pomnik prezydentów znajduje się na wysokości około 1700m n.p.m. a każda głowa ma 18 metrów wysokości.
Oryginalnie planowano ująć tych prezydentów aż do pasa, udało się trochę dokonać tego przy Georgu Washingtonie ale ostatecznie porzucono ten pomysł i pozostały same głowy.
Scenografię głów wykorzystywane w wielu filmach, dla nas najbardziej znany jest chyba „Skarb Narodów” z Nicolasem Cagem.
Na platformie widokowej produkują się też lokalni Indianie, wiadomo za kasę (co jest smutne same w sobie)
Nie wszyscy wiedzą ale Głowy Prezydentów to nie jedyna pomnikowa atrakcja Black Hills.
Całkiem niedaleko (27km) znajduje się kolejne miejsce budowy gigantycznego monumentu, który w przeciwieństwie do Mount Rushmore jest już w zgodzie z miejscowymi plemionami Indian Lakota i nie jest jeszcze ukończony.
Będzie to pomnik słynnego wodza Lakota – Szalonego Konia. Pomysłodawcą tej gigantycznej rzeźby był Polak – Korczak Ziółkowski. Pracował on przy rzeźbieniu Mount Rushmore i zdobył spore doświadczenie jak robić gigantyczne rzeźby. Zgłosiło się do niego kilku lokalnych wodzów Indian, którzy nawet mieli konkretną górę na myśli. Korczak wykupił tę górę od rządu USA, osiedlił się tam i rozpoczął pracę w roku 1948.
Korczak zmagał się z tą rzeźbą prawie całkiem samotnie przez całe swoje pozostałe życie i nie doczekał ukończenia nawet twarzy. Zmarł w roku 1982 i został pochowany u stóp przyszłego pomnika. Na szczęście jego praca nie poszła na marne i budowa największego pomnika na świecie jest dalej konturowana przez jego rodzinę i spadkobierców.
Obecnie prace sponsorowane są głównie z opłat za zwiedzanie i prywatnych datków. Na sierpień 2024 rok stan pomnika wygląda następująco:
A tak będzie wyglądał gotowy kiedyś w odległej przyszłości:
Nie widać dobrze skali ale ten pomnik będzie gigantyczny. Sama głowa ma 25 metrów wysokości a pomnik ma mieć rozmiary 195m na 172 metry. Głowy prezydentów to pikuś w porównaniu do gotowej rzeźby Szalonego Konia.
Najnowszym osiągniętym kamieniem milowym ostatniego roku jest ukończenie palca wskazującego
Jest już gotowa twarz i dłoń Szalonego Konia
Nowym pomysłem jest też dodanie pióra na sztorc na głowie Szalonego Konia - jest już pomysł jak te pióro dobudować (będzie miało kilkanaście metrów!)
Aby zobaczyć pomnik z bliska należy zapłacić 35usd od samochodu oraz po 5usd od osoby dodatkowo jak się chce podjechać blisko busikiem (na sam pomnik nie wolno wchodzić bo trwają prace). Ponieważ to nasz rodak jest pomysłodawcą więc bez oporów dokładamy cegiełki do dalszej budowy.
Kierowca autobusu (emerytowany wojskowy) opowiada nam całą historię Korczaka, który dla niego jest bohaterem amerykańskim (sic!) i z dumą przedstawia wszystkie szczegóły budowy i ciekawostki z przeszłości.
Wokół dawnego domu Korczaka powstało muzeum indiańskie, które chętnie zwiedzamy.
Są też inne rzeźby Korczaka w tym jego najsłynniejsza – popiersie Paderewskiego
Można też oglądać prymitywne narzędzia, których używał Korczak i jego ekipa przy rzeźbieniu twarzy. Tu wiekowy kompresor nazywany „Budda”
Przyznam, że było o wiele ciekawiej niż na Mount Rushmore. Moje dzieciaki zachwycone tą historią i w szoku, że kompletnie nie wiedziały o takim przedsięwzięciu (ale zapewne większość z Was czytających słyszy o Szalonym Koniu i Korczaku też po raz pierwszy).
To nie koniec atrakcji na ten dzień. Chcę jeszcze zobaczyć Devils Tower, która znajduje się już w Wyoming ale od Szalonego Konia dzieli ją 180km. Jedziemy przez całe Blach Hills pięknymi górskimi trasami mijając od czasu do czasu senne miejscowości żywcem wyjęte z czasów Dzikiego Zachodu:
Zajeżdżamy też do Jewel Cave National Monument – zespół pięknych jaskich, które kilometrami ciągną się pod Black Hills ale wejścia są na konkretne terminy i musielibyśmy czekać prawie 3 godziny na slot – odpuszczamy ale w pamięci na przyszłość.
No ale co to jest Devils Tower? Starsi podróżnicy z pewnością pamiętają jeden z pierwszych hitów sc-fi Stevena Spielberga – film „Bliskie Spotkania Trzeciego Stopnia”. Rodzicie zabrali mnie na niego do kina chyba we wczesnej podstawówce. Był wtedy dla mnie niesamowity, pełen wspaniałych efektów specjalnych i muzyki i ze świetną fabułą. Dobrze ogląda się go nawet dzisiaj – solidne kino sc-fi. Zapamiętałem bardzo dobrze miejsce lądowania statku kosmicznego – ten obraz mam od zawsze przed oczami (tu fotos z filmu):
No tak – ta góra istnieje naprawdę i nazywa się właśnie Devils Tower. Już z oddali wygląda niesamowicie:
Można podjechać pod samą podstawę samochodem (wstęp na parking 25usd ale działa też karta roczna na parki USA) i pójść na szlak 1,5h dookoła tej niesamowitej góry. Tak właśnie robimy.
Devils Tower jest tak zwaną intruzją wulkaniczną czyli zastygłym pasmem lawy, które zostało wypiętrzone w procesach górotwórczych i obrobione przez wiatr i wodę.
Przyznam, że z bliska ta góra sprawia niesamowite wrażenie – nic takiego podobnego nie widziałem jeszcze na świecie.
Obchodzimy ją dookoła „amerykańskim” wybetonowanym szlakiem. Wokół biegają pieski preriowe - mega zabawne stworzonka:
Uff cały dzień na świeżym powietrzu i w trasie. Wracamy w okolice Rapid City na wieczór aby porządnie odpocząć, bo następnego dnia czeka nas Park Narodowy Badlands i przejazd przez całą Dakotę Południową
Stay tuned…Park Narodowy Badlands znajduje się tylko godzinę jazdy od Rapid City. Wyjeżdżamy wcześnie rano bo oprócz parku mamy do przejechania całą Dakotę i Minnesotę.
Sam park jest bardzo mało znany, nie występuje wśród największych atrakcji USA w większości przewodników i łatwo go przeoczyć. Tym bardziej byłem ciekawy czego mamy się spodziewać na miejscu.
Wstęp kosztuje tyle co wszędzie czyli 35usd od samochodu chyba, że ktoś ma kartę roczną. Niestety zarząd Parków Narodowych postanowił ukrócić w tym roku powszechną praktykę dopisywania drugiego właściciela do karty rocznej i nie ma już możliwości odkupienia od kogoś karty i dopisania się ☹.
Zaraz po wjeździe wita nas małe stado bizonów. Dla moich dzieci to debiut, widzą bizony amerykańskie na wolności po raz pierwszy w życiu:
Wszędzie dookoła pełno też piesków preriowych, zawsze jeden stoi na czatach gdy reszta buszuje dookoła:
Zwiedzanie Parku Badlands jest "po amerykańsku" klasyczne. Jest przejazd główną drogą nr 240 i co chwila zatrzymanie na parkingu na ciekawy punkt widokowy zwany tutaj „overlook”. No to pierwszy z nich, Pinnacles Ovelook:
No to jest właśnie Badlands, jesteśmy na krawędzi klifu, który przechodzi w księżycowy krajobraz kanionów wyżłobionych przez prehistoryczne rzeki i składający się wielokolorowych skał osadowych
Punkty widokowe usiane są gęsto wśród drogi i mimo powtarzającego się krajobrazu zatrzymujemy się dość często bo jest tu po prostu ładnie:
Na horyzoncie rozciąga się preria, taka prawdziwa z filmów o Indianach ?