0
Antares 20 czerwca 2024 20:36
To było moje trzecie podejście do Bałkanów i trzecie z problemami. Od samego początku wszystko mówiło mi, że to się nie uda. A zaczęło się jeszcze przed wyjazdem. Ogólnie ten rok (jak żaden inny dotychczas) jest kumulacją złych zdarzeń i wypadków w moim życiu. I za nami dopiero połowa roku, a ja z szeroko otwartymi oczami czekam, co przyniesie druga.

Tak pokrótce: zaczęło się od kłopotów ze zdrowiem – przez blisko dwa miesiące trzymało mnie zapalenie stawów niewiadomego pochodzenia (zaczęło się tuż przed opisywanym tutaj styczniowym wyjazdem do Belgii, tylko wtedy jeszcze tego nie wiedziałam), przy czym wszelkiej maści badania twierdziły jednoznacznie, że nic mi nie jest. Zmarnowany czas i pieniądze. Później stresy związane z pracą i domem (o dziwo inne wyjazdy prywatne i jeden służbowy jakoś bez większych przeszkód), aż na dwa tygodnie przed wyjazdem do Bułgarii wylądowałam na urazówce z podejrzeniem złamania dużego palca u stopy. Zaplątałam się o cieniutki kabelek od routera i potknęłam na prostej drodze, skutkiem czego palec nabrał pięknej fioletowej barwy i zmienił się w dotyku w drewniany kołek. Na rentgenie nikt mi jednoznacznie nie chciał powiedzieć, że jest złamanie, ale też nikt go jednoznacznie nie chciał wykluczyć... Idealny timing, nie ma co!

Tak wyglądała planowana trasa objazdu – loty, samochód i później komunikacja publiczna.

Trasa2.jpg



Trasa1.jpg



Mówią, że dobry plan, to połowa sukcesu.


Dzień 1 - wyjazd
Otwieram rano oczy, całkiem wyspana, a na telefonie już czeka email od Get Your Guide „Przykro nam, ale Twoja wycieczka na 7 Jezior Rilskich i monastyru została odwołana”… No świetnie, Siedem Jezior było jednym z trzech moich obowiązkowych punktów tego wyjazdu. W oficjalnym uzasadnieniu firma podała, że nie są w stanie zrealizować planu, bo wyciąg krzesełkowy jest wyłączony z powodu awarii prądu. GYG szybko wraca z informacją, że zwrot środków jest już procesowany, zatem postanawiam znaleźć coś zastępczego. Niech więc będzie sam monastyr, moja strata (ale za to w promocyjnej cenie).
Ogarnęłam, odetchnęłam. Wchodzę na booking, żeby przypiąć sobie adres mojego noclegu do mapy. I kolejny raz mnie zastanawia to, dlaczego za tą rezerwację chcieli pobrać płatność dopiero w maju przyszłego roku… Tym razem po zalogowaniu się do konta, spojrzałam jakoś trzeźwiejszym okiem i z dotarło do mnie, że nocleg po przylocie to ja mam, owszem, 1-4 czerwca, ale 2025 roku! O matko, jakim cudem ja to zrobiłam na przyszły rok?!?!?!… Anuluję, całe szczęście jest bez kosztowo.
Teraz znajdź coś na ostatnią chwilę, w dobrej lokalizacji i cenie… Przeczesuję jednocześnie Booking i Agodę, bo to mam pod ręką i tu mi jakoś idzie najszybciej. Znajduję jakiś sensowny apartament, cena ciut niższa od tego, który przed chwilą anulowałam, więc startuję z rezerwacją. W drugim kroku „przykro nam, ktoś Cię uprzedził”…
Ech, trudno, przeglądam dalej. Po 3 minutach zaczynam rezerwację drugiej opcji. I znów w drugim kroku „przykro nam, ktoś Cię uprzedził”…
No nie, dlaczego?!?!?! Kolejne propozycje już cenowo powyżej mojej pierwotnej miejscówki. Trudno, za głupotę/nieuwagę/nieprzygotowanie itp. trzeba zapłacić. Będzie nauczka na przyszłość. Rezerwuję, tym razem wszystko się udaje i jak wyląduję koło północy, to przynajmniej mam gdzie się położyć spać.
Wylot mam po południu, więc ogarniam trochę w domu, pakowanie, kanapki. Lufthansa wysyła mi email z propozycją darmowego nadania bagażu podręcznego, z uwagi na pełne obłożenie samolotu. Chętnie skorzystam, chociaż tyle dobrego dzisiaj. :D Przy odprawie pani ma chwilę wątpliwości, bo samolot, który ma wylecieć z Wrocławia, będzie opóźniony i nie jest pewna, czy w Monachium zdążą go przepakować, ale w końcu nadaje go do Sofii.
Przez moją głowę przebiegła momentalnie myśl, że mogłabym wylądować w Sofii i nie dostać bagażu, ale błyskawicznie ją przeganiam.
Samolot z Wrocławia wylatuje pół godziny opóźniony. W Monachium mam dość czasu na przesiadkę z jeżdżeniem kolejką włącznie i dalsze około godzinne opóźnienie. W końcu docieram na metę. Moja walizka również. Przy wyjściu z terminala wężyk do Yellow taxi – staję w kolejce i zamawiam swój transport w aplikacji. Szybko się jednak orientuję, że ta kolejka to postoi pewnie jeszcze z godzinę, a za rogiem lotniska stoją wolne taksówki. Zaproponowali mi cenę taką, jak pokazywała aplikacja, więc nie będę stała jak kołek, niech sobie inni czekają. Wiem, pewnie znowu przepłaciłam, ale w tych okolicznościach było to akceptowalne.
Do apartamentu docieram niczym Kopciuszek, chwilę przed północą.

Dzień 2 – Sofia
Na okoliczność tego urlopu pożyczyłam od koleżanki z pracy aparat, bo akurat nie mam żadnego, a telefon tak słaby, że wstyd się przyznawać. A bardzo chciałam mieć fajne zdjęcia, bo Bułgaria przecież potrafi być malownicza, no i miałam być w górach… Aparat przeszedł jakąś naprawę ostatnio, ale ponoć działa i ma być sprzedany, więc obiecuję zadbać, jak o swój.
Przyjeżdżam do Bułgarii w upały, jest po 30 stopni w dzień. W nocy było duszno, na dzisiaj zapowiadają deszcz. Oczywiście nie pospałam, mój zegar biologiczny kompletnie nie umie się dostosować do zegara w telefonie i tak od 6 w zasadzie nie śpię. Dobrze, że zabrałam z domu zapas kanapek – upchnięte do walizki nadanej do luku miały się świetnie, lecąc jak w lodówce. Trochę się spłaszczyły i to wszystko – za to są nadal świeże. Śniadanie, kawusia i w zasadzie po 8 można wyjść się rozejrzeć.

Spacer do centrum prowadzi mnie przez Most Orłów, później skręcam w stronę soboru św. Aleksandra Newskiego. Zapatrzona w mapę w telefonie zupełnie zapomniałam, że przecież mam aparat i miałam robić zdjęcia. Odpalam sprzęt i przez chwilę z nim walczę – za nic w świecie nie chce mi złapać kadru, wszystko jest jakby na zoomie i nie chce się wyregulować. Ostrości też nie mogę złapać… No przecież na tyle umiem obsługiwać aparat, co jest grane?... Klikam, przestawiam, kręcę, resetuję, kombinuję, jak tylko mogę. W akcie desperacji nawet piszę do właścicielki, że mam problemy i czy coś robię źle. Zanim dostałam odpowiedź, po kolejnym uruchomieniu jakoś sam zaskoczył i udaje mi się zrobić parę zdjęć. W międzyczasie zebrały się ciemne chmury i zaczyna padać. Telefon, aparat, parasolka – brakuje mi przynajmniej jednej ręki. Leje coraz mocniej, parasol ledwo wystarcza. Próbuję się schować pod drzewami, jak inni, ale słyszę grzmoty i mam wątpliwości, czy to dobry pomysł. Ulewa nie trwa jednak długo. Sięgam znowu po aparat i niestety wracają te same problemy. Finalnie zrobiłam chyba 5 zdjęć, zanim odmówił współpracy - reszta będzie moim lipnym telefonem. Świetny początek pobytu.

Bałkany 013.jpg



Bałkany 016.jpg



Poszwendałam się trochę po mieście bez sensu i bez celu. Grzmiało i padało jeszcze kilka razy i byłam już na tyle zła, zmęczona (niedospaniem, pogodą) i zmoczona, że mi się odechciało zwiedzania. Wracając do apartamentu, kupiłam trochę rzeczy do jedzenia i postanowiłam sobie sama ugotować, a potem się położyć na kanapie i po prostu odpocząć. Gorąc i duchota na zewnątrz zrobiły swoje, a mój poziom zadowolenia z urlopu spadł prawie do zera. Jak na razie, to żadnego odpoczynku na tym urlopie. ;)

Bałkany 001.jpg



Bałkany 002.jpg



Bałkany 003.jpg



Bałkany 004.jpg



Bałkany 005.jpg




Dzień 3 – Monastyr Rylski
Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Skoro monastyr jest taki ważny i podobno piękny, to niech będzie. Mam tylko dziwne wrażenie, że już go gdzieś widziałam. Ale nic, wycieczka kupiona, miejsce zbiórki znalezione, wszystko elegancko. Wyjazd z niedużym poślizgiem i wleczenie się w korkach pierwszą godzinę. Nie lubię marnować czasu, ale nie mam wyjścia, więc próbuję się pogodzić z sytuacją. W końcu jestem na urlopie, powinnam się trochę wyluzować. Więc próbuję. W autobusie rozkręca się rozmowa z jednym Chińczykiem, który aktualnie mieszka w Niemczech. Zwiedził niezły kawałek Europy, w Bułgarii też już był, więc podpytuję o kilka interesujących mnie kwestii, żeby się lepiej zorganizować na trasie później.
Jak na poniedziałek, monastyr jest dość oblężony – przyjechało sporo wycieczek, w tym dzieci szkolne. Za dwie godziny to miejsce opustoszeje, ale na razie jest dość tłoczno. Przypominam sobie też, że podobny monastyr widziałam już w Bukareszcie, ale skleroza nie pozwala mi na więcej szczegółów.

Bałkany 010.jpg



Bałkany 009.jpg



Bałkany 006.jpg



Bałkany 008.jpg



Bałkany 007.jpg



Wycieczkę wykupiłam z opcją zwiedzania jaskini, w której święty założyciel mieszkał na samym początku swojej samotniczej drogi. I zdecydowanie odradzam wszystkim tą opcję – chyba lepiej zobaczyć któreś z pięciu muzeów mieszczących się przy monastyrze, niż tłuc się dla 3 metrów sześciennych ciemnej dziury.

Bałkany 012.jpg



Bałkany 011.jpg



Ale za to miałam ciekawą rozmowę z przewodnikiem. Opowiedziałam mu o perturbacjach związanych z GYG i usłyszałam, że Urca Travel, u której kupiłam wycieczkę, notorycznie coś anuluje i w zasadzie do może ze 3 razy w roku ich widzą z turystami. Ponoć mają tak mało chętnych, że nie opłaca im się nic organizować, więc po prostu odwołują wyjazdy.
Monastyr kupiłam z City Tour Sofia - oni oraz Traventuria byli w pełni obłożeni i jechaliśmy w kilka busików, więc tych mogę polecić. Ale miło już w drugim dniu pobytu dowiedzieć się, że ktoś mnie prawdopodobnie oszukał. :(

W drodze powrotnej jedziemy jeszcze do Bojany – nie dopłacam za wejście, chociaż to tylko 5 EUR. Widziałam już trochę takich kościółków i nawet X-wieczne malowidła mnie nie skuszą. Tym bardziej, że opinie w internecie raczej bez zachwytów. Zamiast tego, znajduję ścieżkę na skraju lasu i mam nadzieję, że może uda mi się znaleźć mały wodospad, albo po prostu się pokręcę po okolicy w tym czasie. Niestety daleko nie zaszłam, bo się zrobiła znowu ciężka ulewa.
Po powrocie do Sofii wracam prosto do siebie, obiad i sjesta. Więcej czasu straciłam jeżdżąc i czekając na innych, niż na samo zwiedzanie. Mam poczucie, że zmarnowałam dzień. Ale przecież to urlop, nie muszę znowu biegać z językiem na wierzchu – próbuję się przekonać, że można inaczej, że można wolniej. I wcale mi się to nie podoba. Dobrze, że od jutra już w swoim tempie!Dzień 4 – Hobbit, czyli tam i z powrotem
Plan był taki: samochód odbieram o 9:30 i jadę do Veliko Tyrnowo. Tam się pokręcę, ile będę chciała, na ile mi się spodoba i będzie sił chodzić, później przez Kazanłyk i Dolinę Róż w stronę Starej Zagory, może zahaczając o Szipkę. Nie mam noclegu, zarezerwuję coś po drodze, jak już będę wiedziała mniej więcej, gdzie tego dnia wyląduję, ale ogólnie celowałam w Starą Zagorę. Spróbuję chociaż trochę na spontanie.
Samochód zarezerwowany przez Rentalcars.com w First, informacja na voucherze o odbiorze w terminalu 1. Tylko tu nic nie ma, wszystkie wypożyczalnie mają w okienkach informacje, że są na terminalu 2. Łapię darmowy shuttle bus. Na terminalu 2 ani śladu po First, ale mnie oświeciło, że mam przecież podany jakiś numer telefonu. Dzwonię – proszę przyjechać na terminal 1, tutaj auto zaraz będzie. Znowu zmarnowałam trochę czasu, ale wracam. Gość podjeżdża jakimś niedużym Citroenem, formalności zajmują nam kwadrans. Auto ma pół baku, więc spokojnie zajadę do Tyrnowa.
Połowa trasy po autostradzie, więc jedzie się elegancji, potem niestety trzeba się ciągnąć za ciężarówkami, chyba, że ktoś ma lepszy silnik. Jestem 5 kilometrów przed centrum Tyrnova, mijam gości strzygących trawę przy jezdni… błysk, huk, patrzę w prawo… matko, taka ulewa nagle, że nic nie widać?!... Ale przednia szyba w porządku, tylko ta od pasażera… dziwna… pajęczyna!... Po 50 metrach mam opcję zjazdu, zatrzymuję samochód. Szkło zaczyna się już sypać.

Balkany 201.jpg



Zdjęcia, filmik, telefon do wypożyczalni i szybka odpowiedź, że nie podstawią mi nowego auta, mam sama wrócić, bo auto jest sprawne. Nikogo nie interesuje, że mam jechać autostradą i bez okna przy 30 stopniach, czyli bez klimatyzacji. Nie wzywam policji, nie mam czasu – zanim przyjadą, zanim się dogadamy, zanim formalności… Wiem, że wykupiłam przy rezerwacji pełne ubezpieczenie od wszystkiego, więc postanawiam się tym zbytnio nie martwić. Zahaczam tylko o stację, tankowanie, kanapka, jakiś cukier dla mózgu, potem zakładam słuchawki od mp3, żeby mnie nie zawiało i żeby jakoś zniwelować huk zza okna, i po kwadransie ruszam w drogę powrotną.
I jednak się martwię – ubezpieczeniem i nie tylko. Jeśli się będę wlokła 90km/h, to przejazd zajmie mi za długo i utknę w Sofii; jeśli zrobię przystanek, to mogę już nie ruszyć (na razie trzyma mnie adrenalina i trzeba to wykorzystać). Dlatego decyduję się jechać tak, jakby nigdy nic i cisnę na autostradzie po 130km/h modląc się, żebym dała radę.
Powrót zajął mi mniej więcej tyle samo czasu, tylko mnie trochę mdli z gorąca. Drugie auto to Kia Rio, ćwierć baku. Gość mi radzi zostać w Sofii na noc… zabawny! :D. Chowam się do terminala na kwadrans, żeby ochłonąć. W przerwie rezerwuję nocleg w Veliko Tyrnowo, bo już wiem, że nigdzie dalej dzisiaj nie mam szans dotrzeć; kupuję jakiś napój w automacie… i w drogę! Kolejne 2,5 godziny jazdy, trzeci raz tą samą trasą. Umówmy się, że to też jest forma zwiedzania kraju. ;)

Docieram kompletnie wykończona, ponad 600 km i 8 godzin za kierownicą. Zdarzyło mi się kiedyś w delegacji zrobić 500 km jednego dnia i nie wspominam tego zbyt miło, ale teraz chyba pobiłam swój rekord.
Hotel w porządku, dostaję duży i wygodny pokój na 4 piętrze, z całkiem fajnym widokiem. Ale jakoś tak gorąco na tym piętrze, niżej chodziła klimatyzacja. U mnie w pokoju coś nie chce zaskoczyć – włożyłam kartę do czujnika, ale się nie włącza. Jedna próba, druga, trzecia i nic. Schodzę na recepcję, zgłaszam problem i czy w związku z tym mogą mnie przenieść do innego pokoju. „Oczywiście, nie ma problemu, ale klimatyzacja powinna u Pani działać, więc najpierw sprawdzimy.” Pani wchodzi do pokoju, szybki rzut oka na sytuację – bierze pilot od klimatyzacji ze stolika i włącza chłodzenie, jakby nigdy nic. Dziękuję. Kurtyna.

Nienawidzę Bułgarii! Chcę do domu! :(

Dzień 5 – Veliko Tyrnovo
Jak wspomniałam na początku, to moje trzecia wizyta na Bałkanach.
Za pierwszym razem robiliśmy ze znajomymi objazd po Rumunii (2014). Wypożyczyliśmy auto – ktoś nam wjechał w tył jeszcze zanim opuściliśmy Bukareszt. Pamiętam, że na policji zeszło nam trochę ponad godzinę, ale i tak się wkurzałam, że łapiemy nieplanowane opóźnienie. Tyle, że auto nie było na mnie.
Za drugim razem byłam w Czarnogórze z koleżanką (2019). Zamawiam zawsze manualną skrzynię biegów, bo nie umiem jeździć z automatem. Niestety podstawili takie auto. W dniu wylotu wyjeżdżam spod apartamentu, mam kwadrans do lotniska i lada moment będę w domu. I potłukłam tylną lampę – w szoku i stresie dałam się prawdopodobnie naciąć na 600zł, bo tyle sobie zaśpiewali w gotówce, inaczej będzie więcej po rozliczeniu z ubezpieczeniem. Szczerze mówiąc, nawet nie mam pojęcia, czy miałam wtedy dodatkowe ubezpieczenie, czy nie. Chciałam tylko wsiąść do samolotu.
Teraz mam przez przypadek rozbitą szybę. W zasadzie to jest chyba najgorsza rzecz, jaka mnie spotkała w trakcie tego wyjazdu, więc może wyczerpałam w końcu limit złych zdarzeń? Co jeszcze mogłoby mi się przytrafić?...

Jeszcze poprzedniego dnia zrobiłam sobie mały spacer wkoło komina, żeby rozprostować nogi i odetchnąć trochę świeżym powietrzem. Położenie miasta na wzgórzach, otoczenie zieleni i dużo przestrzeni sprawiło, że naprawdę mogłam się trochę zrelaksować. Zrobiłam rekonesans za sklepem spożywczym, gdzie jutro szukać śniadania i przy okazji okazało się, że niemal za rogiem mojego hotelu zaczyna się ścieżka na Tsarevets, więc skręciłam w tamtą stronę. Nie przeszłam za mury, bo było już po godzinach otwarcia, ale i tak zrobiło się przyjemnie i spodobało mi się, zwłaszcza z uwagi na pustki i ciszę wokół.

Balkany 202.jpg



Następnego ranka, zgodnie z moim przewidywaniami, zegar biologiczny obudził mnie krótko po 6:00. Chwilę jeszcze poleżałam, ale głód nie pozwolił mi na lenistwo. Ogarnęłam najpierw siebie, potem śniadanie i wychodzę. Skoro Tsarevets mam pod nosem i jest jeszcze wcześnie, to najlepiej zacząć od niego.

Balkany 208.jpg



Balkany 230.jpg



Balkany 207.jpg



Balkany 214.jpg



Balkany 215.jpg



Do drzwi Katedry Patriarchy dotarłam przed 9:00 i musiałam chwilę poczekać na otwarcie. Wnętrze mnie zaskoczyło – nie tego się spodziewałam, ale ucieszyłam się, że jednak mam okazję zobaczyć coś innego.

Balkany 232.jpg



Później zawróciłam w stronę centrum. Wczoraj wieczorem wypatrzyłam monument Asenowiczów, więc obrałam go sobie teraz za cel. Ale najbardziej zależało mi na klimatycznych uliczkach i domkach na wzgórzu. Veliko Tyrnowo jest bardzo malownicze i było moim drugim punktem obowiązkowym tego wyjazdu.

Balkany 205.jpg



Balkany 206.jpg



Balkany 218.jpg



Balkany 217.jpg



Balkany 219.jpg



Balkany 220.jpg



Balkany 221.jpg



Balkany 203.jpg



Balkany 204.jpg



Klimat klimatem, ale jazda tymi ciasnymi uliczkami trochę mnie przerażała po ostatnim zdarzeniu. Wydostałam się jednak i ruszyłam na południe. Od Chińczyka z autobusu dowiedziałam się między innymi, w którym miejscu dokładnie szukać Doliny Róż, aczkolwiek w tym roku cała impreza właśnie się zakończyła. Festiwal trwał do 31 maja, bo w tym roku wszystko zakwitło wcześniej i teraz było już po zbiorach. Szkoda, ale Jasenowo i tak mam po drodze do Kazanłyku. Odbiłam z trasy, mając nadzieję, że może jednak gdzieś coś jeszcze zostało, że może nie wszystko zebrali… Niestety, zostały już tylko maki i lawenda. I gdzieś w oddali można było dostrzec Szipkę – odpuściłam ją i Starą Zagorę przez te perturbacje na trasie.

Balkany 222.jpg



Balkany 223.jpg



Skoro już tu jestem i róż nie zastałam, to chociaż wejdę do Muzeum Róż w Kazanłyku – 6 BGN to nie majątek. Sam wjazd do miasta już wywołał zachwyt – wszystko obsadzone tymi pięknymi krzewami i wszystko kwitnie! No cudnie! Obok muzeum jest też nieduży park, oczywiście pełen róż.

Balkany 224.jpg



Balkany 225.jpg



Balkany 226.jpg



Balkany 227.jpg



Balkany 228.jpg



Balkany 229.jpg



Znowu zbiera się na burzę, może to i dobrze, bo chociaż trochę się ochłodzi. Na mnie też pomału czas, żeby się zbierać dalej. Zgodnie z pierwotnym planem, dzisiaj miałam się zameldować już w Płowdiwie, także łapię znowu nocleg last minute i ruszam. Pyszna bułgarska kolacja w Rendez-vous jest miłym zwieńczeniem tego dnia.Dzień 6 – Płowdiw
Prognoza zapowiada tak dla odmiany 32 stopnie w cieniu, więc nawet lepiej, że wcześnie wstaję. Do centrum mam blisko, zaczynam od strony parku ze śpiewającymi fontannami, które jeszcze o tej porze są wyłączone. Ale ta turkusowa woda sprawia, że przez chwilę czuję się, jak w jakimś egzotycznym kraju i o dziwo, na moment robi się o 5 stopni chłodniej. :)

Balkany 301.jpg



Po drodze mijam rzymskie ruiny i idę dalej głównym deptakiem, próbując w trakcie zwiedzania złapać trochę widoków również ze wzgórz. Nie koniecznie tylko z tego z wieżą zegarową, ale nie zupełnie było to wykonalne – na jednym z nich ścieżka była na pewnej wysokości zamknięta i zastawiona blachą.

Balkany 302.jpg



Balkany 303.jpg



Balkany 304.jpg



Balkany 305.jpg



Po przejściu przez ogólnie pojęte centrum, skierowałam się ku staremu miastu. Przyznam szczerze, że miałam początkowo trochę problem, żeby je zlokalizować. :) Tak, nie przygotowałam się do tego wyjazdu (nie miałam czasu i głowy), więc próbowałam sobie radzić na miejscu z Maps.me. Ale w końcu się udało.

Balkany 307.jpg



Balkany 308.jpg



Balkany 309.jpg




Dodaj Komentarz

Komentarze (3)

pabien 21 czerwca 2024 12:08 Odpowiedz
Ale żeby być w Wielkim Tyrnowie i zignorować Interhotel to trochę żal
pabien 24 czerwca 2024 12:08 Odpowiedz
Wielkie Tarnowo mogę darować, to w sumie bardziej urbex, ale pisanie że Skopje jest nieciekawe i niezobaczenie niczego z tego co jest w tym mieście wyjątkowe to już nie żal tylko zbrodnia. Otóż projekt Skopje 2014 to jest taki styropianowy żart historii, bowiem miasto przeżyło transformację znacznie wcześniej po trzęsieniu ziemi. Co więcej w odbudowie uczestniczyli znaczący architekci włączając to polskie tygrysy - tu projekt został zrealizowany oraz koncepcję zabudowy centrum tylko w nieiwlkim stopniu, autorstwa pracowni Kenzo Tange.Mimo to efekt jest unikalny i spektakularny, a centralnie zlokalizowane budynki poczty - cęściowo spalony czy kampus uniwersytetu Cyryla i Metodego robią wrażenie nawet na kompletnych laikach nie czujących architektury Nie będę wrzucał swoich zdjęć, ale oferuję link do artykułuhttps://architizer.com/blog/inspiration ... arthquake/
dad 24 czerwca 2024 12:08 Odpowiedz
Wiadomo ze to nie dyskusja komu się co podoba, ale ja się zgadzam z tym, ze pisanie o Skopje ze jest nudne to nadużycie. Byłem dwa tygodnie temu. Jak dla mnie na serio fajne. Co więcej, chętnie tam wrócę na jakiś weekend ze znajomymi.