Nie pamiętam już, czy motywacją do tej podróży była jedna z relacji z forum Fly4free, czy któryś z proponowanych filmów na YouTube. Nigdy nie miałem celów podróżniczych, bo w sumie świat jest taki ciekawy i duży, że chciałbym odwiedzić każdy kraj. Jedno jest pewne, po jakimś czasie ta podróż, a raczej jazda słynnym mauretańskim pociągiem stała się celem samym w sobie. Nigdy tez wcześniej nie poświęciłem tyle czasu na szukanie informacji na temat jakiegokolwiek wyjazdu. Szczegółowych informacji jest jednak mało, a te które znalazłem pisane były kilka lat temu. Warto więc spisać relacje, aby była dla kogoś pomocna lub inspirująca.
Przegadałem chwilę temat z żoną i szybko dostałem zielone światło na wyjazd, pod warunkiem że nie pojadę sam z uwagi na bezpieczeństwo. Momentalnie zaproponowałem wyjazd Bartkowi, z którym podróżowałem wielokrotnie /relacje z Iraku i Kuwejtu, a także Azja Pd-Wsch z dzieckiem. Kolejny telefon do Marcina K vel Kuti, który raczej doświadczenie zerowe, za to pełen zaangażowania do wyjazdu. Marcin po moim pobycie w Iraku tak długo wiercił mi dziurę w brzuchu że chciałby gdzieś pojechać, że nie pozostało mi nic innego zaproponować mu taki wyjazd. Mając na uwadze powyższe, do kompletu czteroosobowego składu który jest bardzo dobrym zespołem do podziału kosztów podróży (taxi, noclegi, etc) brakowało jednej osoby. Skład uzupełnił kolejny Marcin K vel @wntl którego w zasadzie widziałem na własne oczy dwa razy i znałem tylko z Internetu. Marcin długo negocjował wyjazd z żoną, która po wielu tygodniach w końcu zgodziła się na wyjazd na… 3 dni
8-) .
Po jakimś czasie, ku mojemu zaskoczeniu @wntl zaprosił do zespołu kolejny 3 osoby, których nie znałem. Zwiększało to wprawdzie nasze bezpieczeństwo, a jednak mogło spowodować logistyczne komplikacje. Klamka zapadła i zaczęliśmy przygotowania.
Przygotowań wbrew pozorom trochę było. Bo i trasa rozbudowana, a i trochę sprzętów też musieliśmy przygotować, porobić szczepienia i nastawić się trochę mentalnie. Finalnie część z nas nawet na lotnisku nie wiedziała do końca jaka jest trasa, ale nie było odwrotu
;)
Najprościej jest kupić jakiekolwiek bilety, wydać na to sporo pieniędzy i nie martwic się niczym. Wspólnie z @wntl spędziliśmy sporo czasu nad kombinacją lotów, aby odbyło się to logistycznie odpowiednio i przede wszystkim ekonomicznie uzasadnione.
Nasz plan zawierał wizytę w Senegalu, Mauretanii, w tym przejazd jednym z najdłuższych pociągów świata na rudzie żelaza i wizytę w Saharze Zachodniej, aktualnie pod jurysdykcją Maroka. Pomoc w optymalizacji kosztów dostarczył @skrzat. Biletu zostały zakupione. Koszt za wszystkie loty w okolicy 1400zł.
Zaplanowana trasa wyjazdu wyglądała tak:
Wisienką torcie miało być uroczyste przecięcie wstęgi komitetu powitalnego na lotnisku w Radomiu, ale zaczęło się od odwołania lotu w zimowej siatce Ryanaira i skasowaniu połączenie Kraków – Marsylia. No to trochę skomplikowała się sytuacja na starcie. Każde inne możliwe rozwiązanie powodowało konieczność przylotu dzień wcześniej, a co za sobą niesie konieczności noclegu i podniesienia kosztów.
Ograniczając potencjalnie ryzyka z kasowaniem kolejnych lotów, zmuszeni zostaliśmy do zakupu biletów z Warszawy do Amsterdamu późnym popołudniem, a następnie po niespełna dwóch godzinach lot do Marsylii. @wntl uznał, że dla niego jest już spore ryzyko z połączeniem do Amsterdamu i postanowił polecieć rano do Marsylii z Krakowa i pozwiedzać jej uroki.
Większość ekipy poznała się więc na lotnisku w Warszawie, w składzie Kuti, Bartek, Tom, Jerzy i Łukasz. Mały dreszczyk emocji jest, bo w końcu jedzie się z obcymi ludźmi, dzielić trudny podróży a nie rzadko także jedno łóżko
:) .
Podróż liniami KLM do Amsterdamu bez zakłóceń. Szybkie odnalezienie właściwy Gate, ustawiamy się w kolejce do boardingu i... słyszymy że mamy usiąść bo samolot będzie opóźniony o 1h. Nie zrażeni, w dobrych nastrojach czekamy na samolot. Chwilę później słyszymy nadany komunikat, że na lotniskach we Francji rozpoczął się właśnie 24h strajk. Że co? Jak to strajk? Teraz?
@wntl nadaje na naszej grupie WhatsApp o odwołanych lotach w Marsylii. Niestety już na starcie nasz zespół został rozdzielony. Skoro strajk ma trwać 24h…to co z naszym lotem jutro do Dakaru? Nikt nic nie wie. Obsługa naziemna KLM przekierowuje nas do automatów zmiany lotów, pobrania Voucherów na hotel. Zaczynam się denerwować. Jeszcze na dobre podróż się nie rozpoczęła a tutaj już takie kłopoty. Przypomniałem sobie nagle o odwołanym locie Ryanair z Krakowa do Marysylii. Siedzimy zablokowani na lotnisku w Amsterdamie, a za kilkanaście godzin mamy samolot z Marsylii do Dakaru w Senegalu. Może to jakiś kolejny znak aby nie lecieć?
:lol:
:lol:
:lol:
:lol: U mnie jest spoko. Zona raczej ze mną jeździ. No ale nasze zony to takie psy ogrodnika
:lol: Tym razem to był męski wypad
;)Stoimy w długiej kolejce do kiosków aby przebookować lot. Po godzinie czekania, kilkadziesiąt osób zostaje odesłanych z niczym, gdyż…. obsługa kończy prace o 22:00. Jedyne co jest pewne, że na drugi dzień o 5:30 wznawiają prace, a my możemy wziąć sobie voucher na hotel i na jedzenie (15e), co też czynimy. Na naszej grupie Whatsapp jest gorąco. Nie bardzo mamy pomysł co zrobić, bo sami nie mamy pomysłu jak dostać się do Marsylii, a i lot na który czeka @wntl jest mało prawdopodobny. Dodajemy do czatu @Skrzata jako nasz suport i idziemy do hotelu.
KLM zapewnił nam nockę w hotelu Hilton, mieszczący się bezpośrednio przy samym lotnisku. Nastroje raczej kiepskie, choć nie było w nas rezygnacji. O 8 rano miał być samolot do Barcelony w ramach sojuszu Star Alliance, więc liczyliśmy na pozytywny załatwienie sprawy. Niestety już wiedzieliśmy że lot z Marsylii do Dakaru nam przepadnie.
Docieramy do hotelu. Obiekt bardzo okazały. Siadamy w jego obszernym lobby i łączymy się telefonicznie na telekonferencji z Maryslią (@wntl) i dzwonimy do @Skrzata. Musimy przyjąć jakąś strategię. Już wiemy, że jeśli nie dostaniemy się na samolot z samego rana, to będziemy musieli kupić kolejny bilet do Barcelony i stamtąd do Dakaru.
Pamiątkowe zdjęcie tuż przed północą. Już wiemy że tego dnia nic więcej nie załatwimy i trzeba za 5h spotkać się w tym samym miejscu
:)
Vouchery można wykorzystać na lotnisku. Jeszcze w nocy przed północą część ekipy wróciła na lotnisko do Burger Kinga. Duży zestaw 18e, ale mamy przecież kupony na 15e. O północy postanawiamy się rozejść do pokojów. Hotel odmówił nam przygotowania prowiantu na rano. Śniadanie serwują od 6, ale my umawiamy się na 5 rano na recepcji. Od 5:30 otwierają helpdesk i za dużo mamy do stracenia, aby się tam tak wcześnie nie udać.
Ekipa jest zdyscyplinowana. O 5 ruszamy na lotnisko i wcale nie jesteśmy pierwsi. Przed nami w kolejce kilka dwie osoby, co spowodowało że musieliśmy czekać kolejną godzinę aż będziemy mogli wyłożyć nasz problem. Poziom zdenerwowania każdemu się udzielał, bo do boardingu została godzina. Niestety okazało się że nie ma dla nas już biletów na 8 rano. @Skrzat od rana już na posterunku, więc pomaga ogarnąć nam nowe bilety. Niestety za dwa kolejne bilety w trybie emergency musieliśmy zapłacić dodatkowo 1700zł. Nikt nie protestował. Zabrnęliśmy tak daleko, a jednocześnie tak blisko, że wycofanie się byłoby jakąś kompletna porażką. Tym sposobem staliśmy się posiadaczami biletów AMS – BCN i BCN – DSS linami Vueling. Pieniądze już nie miały znaczenia, a my wróciliśmy do Hiltona na śniadanie. Dochodzą do nas wieści że lotnisko w Marsylii zaczyna puszczać loty i tylko 20% z nich będzie odwołanych. Jest nadzieja. Marcin @wntl też nie bardzo wie co robić, więc jedzie na lotnisko czekać.
Finalnie trasa została ustalona:
Startujemy do Barcelony choć nie obyło się bez dodatkowych perturbacji. Wcześniej mieliśmy wszędzie wykupione duże bagaże podręczne, ale teraz nie. Niestety dwójka z nas została wyłapana w kolejce za zbyt duży bagaż. Trzeba było zapłacić 2 x 60 euro extra. Przynajmniej tyle tylko że zabrali bagaż jako rejestrowy i poleci bezpośrednio do Dakaru, choć to tez niosło za sobą znamiona ryzyka. Czekamy na wylot. Samolot spóźnia się ze starem już ponad 40 minut. Znowu zaczynam się denerwować bo w Barcelonie mamy 1:30h na przesiadkę.
info od @wntl że jego lot do Dakaru jednak się odbędzie, pomimo sporego opóźnienia i zaczyna wchodzić do samolotu. Mega szczęście, bo sporo lotów jednak odwołanych. Będzie przed nami tylko godzinę, więc poczeka na nas na lotnisku.
Przylatujemy na Terminal A. Pomimo tego, że to będzie dokładnie ta sama maszyna wylatujemy z terminalu D, do którego mamy 17 minut pieszo… zdążyliśmy. Co ciekawe była tylko kontrola paszportowa a wejść można było wprost z ulicy. Zero security. Już czujemy że się nam uda, że nie zaliczymy porażki w początkowej fazie wyjazdu. Po początkowym etapie euforii że jednak się nam uda dolecieć, przychodzi zmęczenie materiału. Wsiadamy do samolotu. Obłożenie miejsc to jakieś 30%, więc każdy z nas ma własną „kozetkę”.
Przylatujemy 18:35, czyli 3h później niż planowaliśmy. Marcin wylądował kilka godzin wcześniej zgodnie z planem, lotem z Marsylii. Biorąc pod uwagę całokształt zamieszania ze strajkiem, to te 3h wydaje się być żadnym problemem.
Na lotnisku w Dakarze jest bezpłatne wifi, co pozwala nam się skomunikować z @wntl. Po wyjściu na halę przylotów, po prawej stronie jest kantor i trzy bankomaty. Jeden z nich jest bez prowizji za wypłatę, więc warto sprawdzić wszystkie. Autentycznie się cieszymy że udało nam się dotrzeć w komplecie. Trudno w to uwierzyć, ale jesteśmy stratni tylko 3h czasu wg pierwotnych założeń, nie wspominając oczywiście o dodatkowych wydatkach.
Bankomat bez prowizji.
Na lotnisku standardowo obskakują nas taksówkarze. Nie bardzo jesteśmy ufni. Szukamy 7 osobowej taksówki, ale każdy mówi że takiej tutaj nie ma. No i faktyczni nie było. Decydujemy się więc na dwie z założeniem że nie mogą się zgubić. Musimy wszyscy dotrzeć do portu w Dakarze na prom. Naszym celem jest wyspa Goree.
Za jedna taksówkę zapłaciliśmy 25 000 CFA (Frank Zachodnioafrykański). W tym dniu to mniej więcej 165zł, za 60km. To cena umowna, zapisana na tablicach przy lotnisku. Docieramy sprawnie. Kierowca nie mówi ani słowa po angielsku. U nas nikt nie mówi po francusku.
Do portu docieramy około 21. Następny prom dopiero 22:30. Na szczęście przy samym porcie jest czynna restauracja. Ogólnie cała okolica nie wyglądała przyjaźnie lub też w nocy wszystko wyglądało dla nas obco i podejrzanie. W restauracji sporo gości, raczej tak lepiej ubranych, czasami nawet „wystrojonych”. Byliśmy głodni, więc każdy coś tam do jedzenia zamówił i na stół wskoczyły afrykańskie Gazele
;-)
W końcu możemy kupić bilety. Dorosły 5200 CFA, dziecko 2700CFA. Idziemy na prom, a ja czuje wyraźną ulgę że się udało. Jest noc, a nocleg mamy właśnie na wyspie Goree. Odpływamy
Cos tam sprobujemy podziałać, ale strajk jest niczym załamanie pogody. Nie z winy linii lotniczej.
:roll:Prom płynie jakieś 20 minut. Jest ciemno więc mało co widać. Docieramy sprawnie, a wraz z nami tylko kilka dodatkowych osób, pewnie wracających z pracy na wyspę. Turystów brak. Z racji napiętego planu na wyjazd zależało mi na noclegu na wyspie, ale móc jeszcze tego dnia pozwiedzać, a rano udać się w dalsza drogę. Niestety opóźnienie spowodowywało, że po zachodzie słońca już nie wiele można było zrobić. Najważniejsze ze dotarliśmy. Na wyspie jest uboga oferta noclegowa. Na szczęście nocleg wcześniej zarezerwowaliśmy i dzięki temu wiedzieliśmy że będzie na nas czekać. Tak tez było. Miejscówka bardzo przyjemna, choć część z nas musiało dzielić jedno łózko z ledwo poznanym towarzyszem podróży
;-)
Już po rezerwacji noclegu gdzieś doczytałem że za pobyt na wyspie (pozostanie na noc) wynosi opłata około 100zł za noc. NIe ukrywam że trochę zmieniło to moje postrzeganie spania na wyspie a raczej kosztów noclegu. Nic takiego nie miało miejsca. Ta informacja jest błędna lub nikt tego nie respektuje.
Wyspa Goree to przy wizycie w Senegalu jest punkt obowiązkowy. To wyjątkowe miejsce, ma swoja burzliwa historię. To właśnie wyspa Goree była centrum handlu niewolników w tej części Afryki. Procederem tym, w zależności od okresu panowania zajmowali się Portugalczycy, Hiszpanie, Brytyjczycy, Francuzi i Holendrzy. Przez lata handel niewolnikami stał się bardzo intratnym zajęciem, wiec przyłożyli się do niego także sami mieszkańcy Afryki, wyłapujących ludzi z głębi lądu i dostarczając żywy towar do Goree. W różnych materiałach można wyczytać, że przez prawie trzysta lat, wywieziono z Afryki w ten sposób od kilku do kilkunasty milionów ludzi jako niewolnicy (sic!). Dziś cała wyspa jako swoiste muzeum tamtych czasów, figuruje na liście światowego dziedzictwa UNESCO.
Jeszcze wieczorem próbujemy w kilka osób eksploracji wyspy. Jest ciemno więc musimy sobie świecić telefonami ścieżki którymi podążamy. Wiele tego dnia nie widzimy, ale zaczynamy się orientować w jej topografii . Ta wyspa jest bardzo mała. Zajmuje zaledwie 0,36km kwadratowego. Mieszka tutaj tylko 1000 mieszkańców i podobno nie ma tutaj żadnej przestępczości, gdyż mieszkańcy bardzo wzajemnie siebie pilnują, wiedząc że w zasadzie ich los jest powiązany z turystami przyjeżdzającymi do nich na wyspę. No i nie ma tutaj kompletnie ruchu samochodowego, zreszta nawet nie bardzo byłoby gdzie.
Wcześnie rano wstaje i puszczam nad wyspą drona. Pozwoliło mi to tez na szybko zapoznać się jeszcze bardziej z lokalizacją. Trochę pospacerowałem po wyspie.
Poranne zwiedzanie to kompletnie puste ulice. W zasadzie byłem cały czas sam. No i wszystko wygląda jednak dużo lepiej w ciagu dnia.
Wiele osób nie ma jednak swojego domu. Nie widać tego w ciągu dnia, ale bladym świtem spotykam ludzi w najstarszej części wyspy, śpiących pod prowizorycznymi namiotami, czy wprost na kocach na ziemi. Nikt mnie nie przegania, nic nie chce, ale ja tez szanuje ich prywatność, nie robiąc im zdjęć. Rano też dzieci wychodzą do szkoły, wesoło biegając po uliczkach. Życie zaczyna powoli się budzić. Zauważyłem, że mało kto „zwija” swoje kramy, jeśli są rozłożone na dużej przestrzeni. Wiele obrazów, rękodzieł całą dobę rozstawione są przy głównym deptaku prowadzącym na szczy wyspy.
Wracam na śniadanie, które mamy w cenie. Oczywiście śniadanie kontynentalne. Jeszcze nie wiedzieliśmy wtedy, że na koniec wyjazdu nikt nie będzie chciał patrzeć na bagietki
:lol:
Nie mamy dużo czasu, więc zaczynamy zwiedzać. Musimy jeszcze dzisiaj zameldować się w Saint Louis. To z Dakaru prawie 300km, ale wiadomo że odległości i czas inaczej się liczy niż w Europie. Na górę wyspy prowadzi brukowana ścieżka, przy której porozkładane są dzieła lokalnych artystów. Dużo obrazów, ale także wiele rzeczy zrobionych… w sumie z „byle czego”
:) , od starych telefonów, przez puszki po rybach na kontaktach kończąc.
Nikt jednak nie jest nachalny, co mi się bardzo podoba. Na samym szczycie znajdują się stare, już zardzewiałe działa, które kiedyś służyły do obrony wyspy. To pozostałość po francuzach z czasów ostatniej wojny światowej. Co ciekawe, to tutaj właśnie kręcone były niektóre sceny filmu „Działa Nawarony”. To tutaj na szczycie znajduje się także duży monument, przedstawiający biały żagiel, jako symbol niewolnictwa.
No tak. Dla zwiększenia wiarygodności dodałem kolejne zdjęcie już z bagietką
;-) Gdyby ktoś jednak uznał ze na dwóch zdjęciach są różne obrusy, to dodam ze siedzielismy przy długim stole złączony z dwóch, gdzie były dwa obrusy, różnych kolorów
:lol:
Co do samej bagietki. Przez kolejny tydzień w zasadzie jedliśmy bagietki na śniadanie, obiad i kolacje
:DZaczynamy robić drobne zakupy, czyli pamiątki. Przez chwile nawet w grę wchodziło zakup fotela, stylizowanego na afrykański tron. Kuti negocjował, przymierzał się i się nawet zastanawiał nad zakupem. Cena wyjściowa to 1mln CFA. Tylko udało mi się go przekonać że będzie nam ciężko ze sobą go ciągnąc przez całą podróż i odpuścił. Z drugiej strony mieć zdjęcie na takim tronie na szczycie wagonu wypełnionego ruda żelaza to było by coś. Rozsądek zwyciężył
:).
Przechadzamy się po alejkach wyspy. Piękne kolorowe elewacje, czerwone, pomarańczowe. Stare bydynki. Kolonialny klimat. Jest bardzo ładnie. Goree słynie także z muzyki, choć nie było tego dnia słychać senegalskich rytmów.
Jest tutaj na serio czysto. Zbają bardzo o porządek. Śmieci zwożone są wcześnie rano za pomocą osiołków. Uliczki pozamiatane. Kompletnie inny afrykański świat. Oczywiście nie jest idealne, ale odnoszę to do reszty kraju.
Docieramy do tzw Domu Niewolników. Bilet 1500 CFA od osoby. Nas 7 osób…. a 10 biletów grupowych to koszt 10 000 CFA
;-) To wyjątkowe miejsce. Wiele lat temu, to właśnie z tego miejsca transportowano na statki niewolników. To jednopiętrowy dom, gdzie na piętrze mieszkali właściciele, a na dole w fatalnych warunkach przetrzymywani byli niewolnicy czekający na transport do „lepszego świata”. Małe ciasne cele z małym okienkiem, w których rozmieszczano po 20-30 osób robiły wrażenie. Są tutaj także symboliczne drzwi, przez które można wyjść na brzeg oceanu, w miejsce gdzie kiedyś wychodzili niewolnicy wprost na statki. Wyjście te okraszone jest wymownym napisem „Door of no return”, czyli „Drzwi bez powrotu.” Ciekawe miejsce, o ile można tak określić. Warto tez pamiętać, że na wyspę cyklicznie przyjeżdżają promy z turystami, którzy tłumnie przybywają do tego miejsca. Wiąże się to niestety ciasnotą zwiedzania w tym okresie. My nie mogliśmy za bardzo tracić czasu na czekanie, więc wygląda to tak jak na zdjęciu…
W środku wyspy znajduje się kościół Saint-Charles-Borromee na cześć kardynała Borromee. Jak dla mnie kościół jak kościół.
Klikam "Pomocny", bo utwierdziłem się w przekonaniu, żeby się nie żenić
:mrgreen: DAD napisał:Przegadałem chwilę temat z żoną i szybko dostałem zielone światło na wyjazd, pod warunkiem DAD napisał: Marcin długo negocjował wyjazd z żoną, która po wielu tygodniach
No tak. Dla zwiększenia wiarygodności dodałem kolejne zdjęcie już z bagietką
;-)Gdyby ktoś jednak uznał ze na dwóch zdjęciach są różne obrusy, to dodam ze siedzielismy przy długim stole złączony z dwóch, gdzie były dwa obrusy, różnych kolorów
:lol: Co do samej bagietki. Przez kolejny tydzień w zasadzie jedliśmy bagietki na śniadanie, obiad i kolacje
:D
No tak, tak. Tez weryfikowaliśmy na miejscu. Generalnie to była modelka. Na serio mila i sympatyczna dziewczyna. Z modelkami to tak jest jak w tym programie Top Model. Dziewczyny na ulicy normalne ze tak powiem, a podczas sesji zdjęciowej wyglądają mega super. Oglądając jej zdjęcia profilowe tez widziałem kilka ciekawych stylizacji, gdzie wyglądała zupełnie inaczej niż ją znamy.No i taka ciekawostka... dostała wypowiedzenia z agencji, bo uznali ze jest za gruba
:lol: Ogólnie mega pozytywna dziewczyna. Raczej kojarzę takie panny jako te zadzierające nosa.
Wszystko opisze jak trzeba
;) Tylko to zajmuje czas. Zjęcia musze konwertować na jpg, później zmienić wielkość, zmienić rozmiar, napisać tekst... to wszystko trwa. Dlatego dodaje co kilka dni, bo to same w sobie nieco męczy
:twisted: Zdradzę tylko ze ze tytuł nie jest przypadkowy
:shock:
Świetna relacja i ogólnie bardzo ciekawy powód wycieczki, w sumie lecieć tam po to żeby się przejechać towarowym pociągiem ? Ciekawe czy jeszcze żadne biuro podróży nie podłapało tego jako okazji do biznesu ? A tak na serio to widać że wypadki się zdarzają i dla tych co będą chcieli powtórzyć ten wyczyn, cenne info jest takie, żeby jednak nie być w wagonach na początku pociągu - chociaż pewnie nie ma reguły... W wielu miejscach wspominasz że wypytywali o to skąd jesteście i zawód. Jak reagowali na Polskę? Jakie są niepożądane zawody przy takich pytaniach?Mógłbyś jeszcze podsumować cały wyjazd finansowo?
Odpowiadając na poprzednie @szsz - Myślę ze takie kwlasnie typy YouTuber, dziennikarz i inny o podobnych korzeniach, który mógłby opisywać rzeczywistość.Ja zawsze i od zawsze mowie i wpisuje w papiery ze jestem MANAGER. No bo to przecież nic nie znaczy
:) Chłopaki mówili ze ślą właścicielami biznesów i tyle.@kumkwat_kwiat - podcastu jeszcze nie słuchałem, ale przed wyjazdem czytałem jego książkę "Wszystkie ziarna piasku". Warto przeczytać, aby zrozumieć niektóre mechanizmy polityczne, histerie regionu i inne ciekawostki. Ja przyznaje, ze nic nie wiedziałem wcześniej na ten temat. Nigdy nie słyszałem przecież o słynnym murze długości niemal 3000km. Podobno jego utrzymanie kosztuje podobno od 1,5 do 3 mln dolarów dziennie (sic!). Trudno to aż uwierzyć, ale to są informacje z Wikipedii Żałuję ze sobie nie odświeżyłem tematu teraz i nie opisałem trochę w relacji.To na serio interesujące rzeczy.@szsz - co do wydatków, to starałem się w relacji wpisywać wszędzie kwoty. Są one jednak porozrzucane. Nie mam tego podsumowanego. Przestałem to robić, od czasu jak mam portfele Revolut współdzielone z innymi. Nie mniej co ważne, tam na serio NIE BYŁO na co wydawać kasy. Serio. Transport podałem wszędzie, noclegi to wiadomo że zamawiasz jaki chcesz standard. My mieliśmy go różny. Raczej wszędzie mieliśmy nocleg ze śniadaniem. Bo to jednak rano kawa czy herbata, bagietki i nie trzeba było biegać i szukać.Co do pamiątek jakiś, to w Senegalu wiadomo można kupić tego sporo. Takie afrykańskie akcesoria pamiątkowe bym to nazwał.W Mauretanii to już takich rzeczy nie było. Raczej sklepiki z jedzeniem tylko. W dużych miastach są normalne sklepy. Markety, sklepy z ubraniami, nawet płytkami do łazienki etc etc. No nie ma co wymieniać. Stolica to stolica choć nie taka powiedzmy europejska.Duża oszczędność kasy to wiadomo wyjazd w grupie, bo dzielisz koszt "taksówek" i noclegów. No ale to zawsze. Długie dystanse płaciło się i tak od osoby.Jedzenie i woda tanie raczej. W sklepi chał woda 0,7l około 1zł. Bagietka z jajkiem czy jakiś podobno kurczakiem i sosem, w okolicy 3zł. W Dakarze w restauracji ceny jak W Polsce, ale to taka lepsza restauracja była przy porcie.
Dramaturgia to by dopiera była, gdyby nastąpiło drobne przesunięcie w czasie
:roll: W relacji pisałem, że Bartek leżący obok mnie na wagonie źle się poczuł. Nawet w nocy wymiotował.No niby nic wielkiego, ale jednak samopoczucie się gwałtownie pogorszyło, ale zwalił to na pył z rudy, co było w miarę wiarygodne choć pozostałym nic nie dolegało.Po powrocie do Polski, dwie doby leżał w łożku. Zaczęły się drgawki, gorączka i wymioty krwią. Masakra. Finalnie wieczorem zaczął tracić przytomność i zabrała go karetka z domu na noszach. Nie wiadomo było co konkretnie się stało, a ponieważ poinformował ratowników medycznych że wrócił z Afryki, pojechali od razu na oddział zakaźny. Tam akcja niczym w szczycie pandemii. Nikt nie wiedział co jest grane, ale po szeregu badań wykluczyli choroby zakaźne. W końcu zdiagnozowali. Przetoczyli kilka jednostek krwi i okazało się że to nie żadna malaria czy inne sprawy... a pęknięty wrzód żołądka
:x 7 dni w szpitalu, ale wszystko ok. W dniu wyjścia ze szpitala widziałem Bartka. Lżejszy o 6kg a cera szaro-ziemisto-żołta. Wyglądał fatalnie
:) Dzisiaj się z tego śmiejemy oczywiście, ale co by było gdyby apogeum było jadąc pociągiem? Jego żona by mi chyba do końca życia nie wybaczyła że go tam zabrałem. Zreszta całe szczęście że była w domu wtedy i zadzwoniła po karetkę.Trochę takiej prywaty napisałem, ale w sumie to życie pisze scenariusze
:). Nie mniej wszystko jest już ok. Za miesiąc jedziemy razem w kolejną podróż
:lol:
DAD napisał:@szsz - co do wydatków, to starałem się w relacji wpisywać wszędzie kwoty.Spoko, dzięki za odpowiedzi. Tak, widziałem we wpisach było sporo finansowych informacji. Chodziło mi bardziej o to, ile taka szalona wyprawa kosztuje, w sensie jeśli ktoś chciałby to powtórzyć, to będzie miał jakiś punkt odniesienia.
-- 15 Sty 2024 11:35 -- Bilety lotnicze około 1500zł - 4 odcinki. (nie licząc problemów ze strajkiem we Francji)Noclegi - wyszło 388zł na osobę w Afryce. Zawsze nocleg ze śniadaniem. Jeden nocleg w Atarze to nie pamietam, bo było w pakiecie z kolacją, śniadaniem i wynajęciem Jeepa do Szinkit.Hostel w Paryżu 20 euroNo i na serio nie bardzo na co wydawać pieniądze. Dużo jest się w trasie. Wiec lokalnie się kupuje za grosze banany, jakieś bagietki i tyle.Na alko nie wydajesz, bo go nie ma
:)Resztę wydatków, czyli bilety na prom, do muzeum lub transport podawałem w relacji. Mogą dojść jakieś dodatkowe koszty. U mnie to była szczepionka na żółta febrę i tabletki Malarone na malarie. -- 15 Sty 2024 11:35 -- Bilety lotnicze około 1500zł - 4 odcinki. (nie licząc problemów ze strajkiem we Francji)Noclegi - wyszło 388zł na osobę w Afryce. Zawsze nocleg ze śniadaniem. Jeden nocleg w Atarze to nie pamietam, bo było w pakiecie z kolacją, śniadaniem i wynajęciem Jeepa do Szinkit.Hostel w Paryżu 20 euroNo i na serio nie bardzo na co wydawać pieniądze. Dużo jest się w trasie. Wiec lokalnie się kupuje za grosze banany, jakieś bagietki i tyle.Na alko nie wydajesz, bo go nie ma
:)Resztę wydatków, czyli bilety na prom, do muzeum lub transport podawałem w relacji. Mogą dojść jakieś dodatkowe koszty. U mnie to była szczepionka na żółta febrę i tabletki Malarone na malarie.
No tak, jakoś 3K powinno być, ale na serio nie podliczałem.Wiza do Mauretanii 55 euro ale pisałem o tym w relacji.Wieczorem posiłek to był jakiś tagine z kurczakiem czy inny kebab lub pizza. Średnio około 20zł. Mauretania to w większości Sahara. Jak się jedzie cały dzień, to postój wypada albo na środku pustynii, albo w małym mieście gdzie sklepik jest, gdzie kupujesz banana czy wodę. Przy drodze tez kupowaliśmy np bagietki z jajkiem czy z kurczakiem za 3zł od lokalsów. Powiedzmy street food
;) Na serio nie za bardzo jest gdzie wydać kasę.Jadąc dobę na pociągu tez się nie myśli za bardzo o jedzeniu. Pijesz wodę. No i nie bez znaczenia jest policzalna grupa osób w podróży, bo wynajmujesz auto i dzielisz go na ilość pasazerow a to bardzo mocno obniża koszt transportu. Zreszta sam główny odcinek przez cały kraj, czyli Nawakszut do Szum (550km), kosztował 50zł. Z Szum do Az Zuwajrat kolejne 200km też 50zł, choć cały odcinek liczący 750k też by kosztował 50zł. Tylko na dwa dni to podzieliliśmy. Jazda na pociągu za darmo. To samo z noclegami. Mieliśmy często jakieś 3 lub 4 osobowe pokoje, co po podziale wychodziło kilkadziesiąt złotych za nocleg. No sumarycznie na serio dużo się nie wydało.Jedyny bolący strzał to konieczność kupienia dodatkowych biletów lotniczych, ale nie było wyjścia.
Momentami zgubiłem się w przeliczaniu pieniędzy i denominacji. Google mówi, ze 100 ugija to 10 zł, a Ty raz napisałeś, że 2000 ugija to 22 zł. A za auto raz zapłaciłeś 250 zł a raz 250 euro (na koniec wycieczki).Świetna relacja, poczekam kilkanaście lat aż syn podrośnie
:D i jedziemy.
Słuszna uwaga @Kri$. Faktycznie napisałem o tym samym transporcie raz zł a raz euro. Poprawiłem. Tak to czasami jest jak się przerywa pisanie i wraca na drugi dzień. Rzeczywiście było to 250 euro. W Sacherze Zachodniej podawali od razu ceny w euro.Co do Ugija. Tak jak pisałem w tekście, była denominacja. Aktualnie jest to przelicznik w zaokrągleniu 1:10. Starsi zawsze podawali nam cenę w tysiącach. Dlatego pisałem że trzeba uważać i skrupulatnie dogadywać ceny. Jak się rozmawiało z wiekowym człowiekiem, to nawet jak mu się mówiło 200, to on się upierał ze ma być 2000, pomimo że dało mu się banknot 200
:). W relacji raz napisałem 2000, bo tyle nam podał, zapisałem w notatniku abym nie zapomniał i stąd ta różnica. Skorygowałem aby nie wprowadzało w błąd. Co ciekawe na Googlach tez różnie jest. Oficjalnie 1:10, ale pomimo upływu lat na kalkulatorze np CoinMill nadal 1000:1. Zwracam jednak uwagę na to, bo tam tez są różni ludzie i później może się okazać że mieli na myśli tysiące zamiast setek. Dlatego ZAWSZE pokazywaliśmy kwotę na kalkulatorze w telefonie, a czasami w przypadkach braku porozumienia, jak się upierali że to są tysiące, to wyciągaliśmy banknoty i pokazywaliśmy im, (setki) to dochodziło do porozumienia
:)
Relacja bomba. Jeden detal - może mi umknął - ile czasu zajęła cała wyprawa? Właśnie mi wyskoczyły jakieś bilety z Dachli za 50€ i się mocno zastanawiam ?
@DAD Wystarczyłoby żebyście się zrzucili po kilka dolarów a kobieta miałaby na lekarza i leki dla dziecka. Dla nas to niewielka kwota a afrykańskiemu dziecku może uratować życia.
Zrobiliśmy taką trasę w 3 osoby w 2012 - tylko w przeciwną stronę. Dzięki temu mieliśmy puste wagony, bez kamieni, i wygodę.Podpowiadam też następcom, że warto wziąć ze sobą do pociągu jednorazowe kombinezony robocze przeciwkurzowe. Leciutkie, malutkie, cieniutkie - a zabezpieczają dobrze.
Każdy kto planuje taki wypad wie w która stronę jedzie ruda przecież
:)Nie bez powodu jechaliśmy na rudzie przecież
;) No i widoki na pustynie nieporównywalne gdy cały czas je widzisz, a nie tylko jak się wdrapiesz na burtę pustego wagonu.Co do kombinezonów, to polowe składu miało. Nasi poprzednicy z forum którzy rok wcześniej jechali także.
Przegadałem chwilę temat z żoną i szybko dostałem zielone światło na wyjazd, pod warunkiem że nie pojadę sam z uwagi na bezpieczeństwo. Momentalnie zaproponowałem wyjazd Bartkowi, z którym podróżowałem wielokrotnie /relacje z Iraku i Kuwejtu, a także Azja Pd-Wsch z dzieckiem. Kolejny telefon do Marcina K vel Kuti, który raczej doświadczenie zerowe, za to pełen zaangażowania do wyjazdu. Marcin po moim pobycie w Iraku tak długo wiercił mi dziurę w brzuchu że chciałby gdzieś pojechać, że nie pozostało mi nic innego zaproponować mu taki wyjazd. Mając na uwadze powyższe, do kompletu czteroosobowego składu który jest bardzo dobrym zespołem do podziału kosztów podróży (taxi, noclegi, etc) brakowało jednej osoby. Skład uzupełnił kolejny Marcin K vel @wntl którego w zasadzie widziałem na własne oczy dwa razy i znałem tylko z Internetu. Marcin długo negocjował wyjazd z żoną, która po wielu tygodniach w końcu zgodziła się na wyjazd na… 3 dni 8-) .
Po jakimś czasie, ku mojemu zaskoczeniu @wntl zaprosił do zespołu kolejny 3 osoby, których nie znałem. Zwiększało to wprawdzie nasze bezpieczeństwo, a jednak mogło spowodować logistyczne komplikacje. Klamka zapadła i zaczęliśmy przygotowania.
Przygotowań wbrew pozorom trochę było. Bo i trasa rozbudowana, a i trochę sprzętów też musieliśmy przygotować, porobić szczepienia i nastawić się trochę mentalnie. Finalnie część z nas nawet na lotnisku nie wiedziała do końca jaka jest trasa, ale nie było odwrotu ;)
Najprościej jest kupić jakiekolwiek bilety, wydać na to sporo pieniędzy i nie martwic się niczym. Wspólnie z @wntl spędziliśmy sporo czasu nad kombinacją lotów, aby odbyło się to logistycznie odpowiednio i przede wszystkim ekonomicznie uzasadnione.
Nasz plan zawierał wizytę w Senegalu, Mauretanii, w tym przejazd jednym z najdłuższych pociągów świata na rudzie żelaza i wizytę w Saharze Zachodniej, aktualnie pod jurysdykcją Maroka. Pomoc w optymalizacji kosztów dostarczył @skrzat. Biletu zostały zakupione. Koszt za wszystkie loty w okolicy 1400zł.
Zaplanowana trasa wyjazdu wyglądała tak:
Wisienką torcie miało być uroczyste przecięcie wstęgi komitetu powitalnego na lotnisku w Radomiu, ale zaczęło się od odwołania lotu w zimowej siatce Ryanaira i skasowaniu połączenie Kraków – Marsylia. No to trochę skomplikowała się sytuacja na starcie. Każde inne możliwe rozwiązanie powodowało konieczność przylotu dzień wcześniej, a co za sobą niesie konieczności noclegu i podniesienia kosztów.
Ograniczając potencjalnie ryzyka z kasowaniem kolejnych lotów, zmuszeni zostaliśmy do zakupu biletów z Warszawy do Amsterdamu późnym popołudniem, a następnie po niespełna dwóch godzinach lot do Marsylii.
@wntl uznał, że dla niego jest już spore ryzyko z połączeniem do Amsterdamu i postanowił polecieć rano do Marsylii z Krakowa i pozwiedzać jej uroki.
Większość ekipy poznała się więc na lotnisku w Warszawie, w składzie Kuti, Bartek, Tom, Jerzy i Łukasz. Mały dreszczyk emocji jest, bo w końcu jedzie się z obcymi ludźmi, dzielić trudny podróży a nie rzadko także jedno łóżko :) .
Podróż liniami KLM do Amsterdamu bez zakłóceń. Szybkie odnalezienie właściwy Gate, ustawiamy się w kolejce do boardingu i... słyszymy że mamy usiąść bo samolot będzie opóźniony o 1h. Nie zrażeni, w dobrych nastrojach czekamy na samolot.
Chwilę później słyszymy nadany komunikat, że na lotniskach we Francji rozpoczął się właśnie 24h strajk.
Że co? Jak to strajk? Teraz?
@wntl nadaje na naszej grupie WhatsApp o odwołanych lotach w Marsylii. Niestety już na starcie nasz zespół został rozdzielony. Skoro strajk ma trwać 24h…to co z naszym lotem jutro do Dakaru? Nikt nic nie wie. Obsługa naziemna KLM przekierowuje nas do automatów zmiany lotów, pobrania Voucherów na hotel. Zaczynam się denerwować. Jeszcze na dobre podróż się nie rozpoczęła a tutaj już takie kłopoty. Przypomniałem sobie nagle o odwołanym locie Ryanair z Krakowa do Marysylii. Siedzimy zablokowani na lotnisku w Amsterdamie, a za kilkanaście godzin mamy samolot z Marsylii do Dakaru w Senegalu. Może to jakiś kolejny znak aby nie lecieć? :lol: :lol: :lol: :lol:
U mnie jest spoko. Zona raczej ze mną jeździ. No ale nasze zony to takie psy ogrodnika :lol:
Tym razem to był męski wypad ;)Stoimy w długiej kolejce do kiosków aby przebookować lot. Po godzinie czekania, kilkadziesiąt osób zostaje odesłanych z niczym, gdyż…. obsługa kończy prace o 22:00.
Jedyne co jest pewne, że na drugi dzień o 5:30 wznawiają prace, a my możemy wziąć sobie voucher na hotel i na jedzenie (15e), co też czynimy.
Na naszej grupie Whatsapp jest gorąco. Nie bardzo mamy pomysł co zrobić, bo sami nie mamy pomysłu jak dostać się do Marsylii, a i lot na który czeka @wntl jest mało prawdopodobny. Dodajemy do czatu @Skrzata jako nasz suport i idziemy do hotelu.
KLM zapewnił nam nockę w hotelu Hilton, mieszczący się bezpośrednio przy samym lotnisku.
Nastroje raczej kiepskie, choć nie było w nas rezygnacji. O 8 rano miał być samolot do Barcelony w ramach sojuszu Star Alliance, więc liczyliśmy na pozytywny załatwienie sprawy. Niestety już wiedzieliśmy że lot z Marsylii do Dakaru nam przepadnie.
Docieramy do hotelu. Obiekt bardzo okazały. Siadamy w jego obszernym lobby i łączymy się telefonicznie na telekonferencji z Maryslią (@wntl) i dzwonimy do @Skrzata. Musimy przyjąć jakąś strategię. Już wiemy, że jeśli nie dostaniemy się na samolot z samego rana, to będziemy musieli kupić kolejny bilet do Barcelony i stamtąd do Dakaru.
Pamiątkowe zdjęcie tuż przed północą. Już wiemy że tego dnia nic więcej nie załatwimy i trzeba za 5h spotkać się w tym samym miejscu :)
Vouchery można wykorzystać na lotnisku. Jeszcze w nocy przed północą część ekipy wróciła na lotnisko do Burger Kinga. Duży zestaw 18e, ale mamy przecież kupony na 15e.
O północy postanawiamy się rozejść do pokojów. Hotel odmówił nam przygotowania prowiantu na rano. Śniadanie serwują od 6, ale my umawiamy się na 5 rano na recepcji. Od 5:30 otwierają helpdesk i za dużo mamy do stracenia, aby się tam tak wcześnie nie udać.
Ekipa jest zdyscyplinowana. O 5 ruszamy na lotnisko i wcale nie jesteśmy pierwsi. Przed nami w kolejce kilka dwie osoby, co spowodowało że musieliśmy czekać kolejną godzinę aż będziemy mogli wyłożyć nasz problem. Poziom zdenerwowania każdemu się udzielał, bo do boardingu została godzina. Niestety okazało się że nie ma dla nas już biletów na 8 rano.
@Skrzat od rana już na posterunku, więc pomaga ogarnąć nam nowe bilety. Niestety za dwa kolejne bilety w trybie emergency musieliśmy zapłacić dodatkowo 1700zł. Nikt nie protestował. Zabrnęliśmy tak daleko, a jednocześnie tak blisko, że wycofanie się byłoby jakąś kompletna porażką. Tym sposobem staliśmy się posiadaczami biletów AMS – BCN i BCN – DSS linami Vueling. Pieniądze już nie miały znaczenia, a my wróciliśmy do Hiltona na śniadanie. Dochodzą do nas wieści że lotnisko w Marsylii zaczyna puszczać loty i tylko 20% z nich będzie odwołanych. Jest nadzieja.
Marcin @wntl też nie bardzo wie co robić, więc jedzie na lotnisko czekać.
Finalnie trasa została ustalona:
Startujemy do Barcelony choć nie obyło się bez dodatkowych perturbacji. Wcześniej mieliśmy wszędzie wykupione duże bagaże podręczne, ale teraz nie.
Niestety dwójka z nas została wyłapana w kolejce za zbyt duży bagaż.
Trzeba było zapłacić 2 x 60 euro extra. Przynajmniej tyle tylko że zabrali bagaż jako rejestrowy i poleci bezpośrednio do Dakaru, choć to tez niosło za sobą znamiona ryzyka.
Czekamy na wylot. Samolot spóźnia się ze starem już ponad 40 minut. Znowu zaczynam się denerwować bo w Barcelonie mamy 1:30h na przesiadkę.
info od @wntl że jego lot do Dakaru jednak się odbędzie, pomimo sporego opóźnienia i zaczyna wchodzić do samolotu. Mega szczęście, bo sporo lotów jednak odwołanych. Będzie przed nami tylko godzinę, więc poczeka na nas na lotnisku.
Przylatujemy na Terminal A. Pomimo tego, że to będzie dokładnie ta sama maszyna wylatujemy z terminalu D, do którego mamy 17 minut pieszo… zdążyliśmy.
Co ciekawe była tylko kontrola paszportowa a wejść można było wprost z ulicy. Zero security.
Już czujemy że się nam uda, że nie zaliczymy porażki w początkowej fazie wyjazdu. Po początkowym etapie euforii że jednak się nam uda dolecieć, przychodzi zmęczenie materiału. Wsiadamy do samolotu. Obłożenie miejsc to jakieś 30%, więc każdy z nas ma własną „kozetkę”.
Przylatujemy 18:35, czyli 3h później niż planowaliśmy. Marcin wylądował kilka godzin wcześniej zgodnie z planem, lotem z Marsylii.
Biorąc pod uwagę całokształt zamieszania ze strajkiem, to te 3h wydaje się być żadnym problemem.
Na lotnisku w Dakarze jest bezpłatne wifi, co pozwala nam się skomunikować z @wntl.
Po wyjściu na halę przylotów, po prawej stronie jest kantor i trzy bankomaty. Jeden z nich jest bez prowizji za wypłatę, więc warto sprawdzić wszystkie.
Autentycznie się cieszymy że udało nam się dotrzeć w komplecie. Trudno w to uwierzyć, ale jesteśmy stratni tylko 3h czasu wg pierwotnych założeń, nie wspominając oczywiście o dodatkowych wydatkach.
Bankomat bez prowizji.
Na lotnisku standardowo obskakują nas taksówkarze. Nie bardzo jesteśmy ufni. Szukamy 7 osobowej taksówki, ale każdy mówi że takiej tutaj nie ma. No i faktyczni nie było.
Decydujemy się więc na dwie z założeniem że nie mogą się zgubić. Musimy wszyscy dotrzeć do portu w Dakarze na prom. Naszym celem jest wyspa Goree.
Za jedna taksówkę zapłaciliśmy 25 000 CFA (Frank Zachodnioafrykański). W tym dniu to mniej więcej 165zł, za 60km. To cena umowna, zapisana na tablicach przy lotnisku.
Docieramy sprawnie. Kierowca nie mówi ani słowa po angielsku. U nas nikt nie mówi po francusku.
Do portu docieramy około 21. Następny prom dopiero 22:30. Na szczęście przy samym porcie jest czynna restauracja. Ogólnie cała okolica nie wyglądała przyjaźnie lub też w nocy wszystko wyglądało dla nas obco i podejrzanie.
W restauracji sporo gości, raczej tak lepiej ubranych, czasami nawet „wystrojonych”.
Byliśmy głodni, więc każdy coś tam do jedzenia zamówił i na stół wskoczyły afrykańskie Gazele ;-)
W końcu możemy kupić bilety. Dorosły 5200 CFA, dziecko 2700CFA. Idziemy na prom, a ja czuje wyraźną ulgę że się udało. Jest noc, a nocleg mamy właśnie na wyspie Goree. Odpływamy
Cos tam sprobujemy podziałać, ale strajk jest niczym załamanie pogody. Nie z winy linii lotniczej. :roll:Prom płynie jakieś 20 minut. Jest ciemno więc mało co widać. Docieramy sprawnie, a wraz z nami tylko kilka dodatkowych osób, pewnie wracających z pracy na wyspę. Turystów brak.
Z racji napiętego planu na wyjazd zależało mi na noclegu na wyspie, ale móc jeszcze tego dnia pozwiedzać, a rano udać się w dalsza drogę. Niestety opóźnienie spowodowywało, że po zachodzie słońca już nie wiele można było zrobić. Najważniejsze ze dotarliśmy.
Na wyspie jest uboga oferta noclegowa. Na szczęście nocleg wcześniej zarezerwowaliśmy i dzięki temu wiedzieliśmy że będzie na nas czekać. Tak tez było. Miejscówka bardzo przyjemna, choć część z nas musiało dzielić jedno łózko z ledwo poznanym towarzyszem podróży ;-)
Już po rezerwacji noclegu gdzieś doczytałem że za pobyt na wyspie (pozostanie na noc) wynosi opłata około 100zł za noc. NIe ukrywam że trochę zmieniło to moje postrzeganie spania na wyspie a raczej kosztów noclegu. Nic takiego nie miało miejsca. Ta informacja jest błędna lub nikt tego nie respektuje.
Wyspa Goree to przy wizycie w Senegalu jest punkt obowiązkowy. To wyjątkowe miejsce, ma swoja burzliwa historię. To właśnie wyspa Goree była centrum handlu niewolników w tej części Afryki. Procederem tym, w zależności od okresu panowania zajmowali się Portugalczycy, Hiszpanie, Brytyjczycy, Francuzi i Holendrzy. Przez lata handel niewolnikami stał się bardzo intratnym zajęciem, wiec przyłożyli się do niego także sami mieszkańcy Afryki, wyłapujących ludzi z głębi lądu i dostarczając żywy towar do Goree. W różnych materiałach można wyczytać, że przez prawie trzysta lat, wywieziono z Afryki w ten sposób od kilku do kilkunasty milionów ludzi jako niewolnicy (sic!). Dziś cała wyspa jako swoiste muzeum tamtych czasów, figuruje na liście światowego dziedzictwa UNESCO.
Jeszcze wieczorem próbujemy w kilka osób eksploracji wyspy. Jest ciemno więc musimy sobie świecić telefonami ścieżki którymi podążamy. Wiele tego dnia nie widzimy, ale zaczynamy się orientować w jej topografii . Ta wyspa jest bardzo mała. Zajmuje zaledwie 0,36km kwadratowego. Mieszka tutaj tylko 1000 mieszkańców i podobno nie ma tutaj żadnej przestępczości, gdyż mieszkańcy bardzo wzajemnie siebie pilnują, wiedząc że w zasadzie ich los jest powiązany z turystami przyjeżdzającymi do nich na wyspę. No i nie ma tutaj kompletnie ruchu samochodowego, zreszta nawet nie bardzo byłoby gdzie.
Wcześnie rano wstaje i puszczam nad wyspą drona. Pozwoliło mi to tez na szybko zapoznać się jeszcze bardziej z lokalizacją. Trochę pospacerowałem po wyspie.
Poranne zwiedzanie to kompletnie puste ulice. W zasadzie byłem cały czas sam.
No i wszystko wygląda jednak dużo lepiej w ciagu dnia.
Wiele osób nie ma jednak swojego domu. Nie widać tego w ciągu dnia, ale bladym świtem spotykam ludzi w najstarszej części wyspy, śpiących pod prowizorycznymi namiotami, czy wprost na kocach na ziemi. Nikt mnie nie przegania, nic nie chce, ale ja tez szanuje ich prywatność, nie robiąc im zdjęć. Rano też dzieci wychodzą do szkoły, wesoło biegając po uliczkach. Życie zaczyna powoli się budzić. Zauważyłem, że mało kto „zwija” swoje kramy, jeśli są rozłożone na dużej przestrzeni. Wiele obrazów, rękodzieł całą dobę rozstawione są przy głównym deptaku prowadzącym na szczy wyspy.
Wracam na śniadanie, które mamy w cenie. Oczywiście śniadanie kontynentalne. Jeszcze nie wiedzieliśmy wtedy, że na koniec wyjazdu nikt nie będzie chciał patrzeć na bagietki :lol:
Nie mamy dużo czasu, więc zaczynamy zwiedzać. Musimy jeszcze dzisiaj zameldować się w Saint Louis. To z Dakaru prawie 300km, ale wiadomo że odległości i czas inaczej się liczy niż w Europie.
Na górę wyspy prowadzi brukowana ścieżka, przy której porozkładane są dzieła lokalnych artystów. Dużo obrazów, ale także wiele rzeczy zrobionych… w sumie z „byle czego” :) , od starych telefonów, przez puszki po rybach na kontaktach kończąc.
Nikt jednak nie jest nachalny, co mi się bardzo podoba. Na samym szczycie znajdują się stare, już zardzewiałe działa, które kiedyś służyły do obrony wyspy. To pozostałość po francuzach z czasów ostatniej wojny światowej. Co ciekawe, to tutaj właśnie kręcone były niektóre sceny filmu „Działa Nawarony”. To tutaj na szczycie znajduje się także duży monument, przedstawiający biały żagiel, jako symbol niewolnictwa.
No tak. Dla zwiększenia wiarygodności dodałem kolejne zdjęcie już z bagietką ;-)
Gdyby ktoś jednak uznał ze na dwóch zdjęciach są różne obrusy, to dodam ze siedzielismy przy długim stole złączony z dwóch, gdzie były dwa obrusy, różnych kolorów :lol:
Co do samej bagietki. Przez kolejny tydzień w zasadzie jedliśmy bagietki na śniadanie, obiad i kolacje :DZaczynamy robić drobne zakupy, czyli pamiątki. Przez chwile nawet w grę wchodziło zakup fotela, stylizowanego na afrykański tron. Kuti negocjował, przymierzał się i się nawet zastanawiał nad zakupem. Cena wyjściowa to 1mln CFA. Tylko udało mi się go przekonać że będzie nam ciężko ze sobą go ciągnąc przez całą podróż i odpuścił. Z drugiej strony mieć zdjęcie na takim tronie na szczycie wagonu wypełnionego ruda żelaza to było by coś. Rozsądek zwyciężył :).
Przechadzamy się po alejkach wyspy. Piękne kolorowe elewacje, czerwone, pomarańczowe. Stare bydynki. Kolonialny klimat. Jest bardzo ładnie. Goree słynie także z muzyki, choć nie było tego dnia słychać senegalskich rytmów.
Jest tutaj na serio czysto. Zbają bardzo o porządek. Śmieci zwożone są wcześnie rano za pomocą osiołków. Uliczki pozamiatane. Kompletnie inny afrykański świat. Oczywiście nie jest idealne, ale odnoszę to do reszty kraju.
Docieramy do tzw Domu Niewolników.
Bilet 1500 CFA od osoby. Nas 7 osób…. a 10 biletów grupowych to koszt 10 000 CFA ;-)
To wyjątkowe miejsce. Wiele lat temu, to właśnie z tego miejsca transportowano na statki niewolników. To jednopiętrowy dom, gdzie na piętrze mieszkali właściciele, a na dole w fatalnych warunkach przetrzymywani byli niewolnicy czekający na transport do „lepszego świata”. Małe ciasne cele z małym okienkiem, w których rozmieszczano po 20-30 osób robiły wrażenie. Są tutaj także symboliczne drzwi, przez które można wyjść na brzeg oceanu, w miejsce gdzie kiedyś wychodzili niewolnicy wprost na statki. Wyjście te okraszone jest wymownym napisem „Door of no return”, czyli „Drzwi bez powrotu.”
Ciekawe miejsce, o ile można tak określić.
Warto tez pamiętać, że na wyspę cyklicznie przyjeżdżają promy z turystami, którzy tłumnie przybywają do tego miejsca. Wiąże się to niestety ciasnotą zwiedzania w tym okresie. My nie mogliśmy za bardzo tracić czasu na czekanie, więc wygląda to tak jak na zdjęciu…
W środku wyspy znajduje się kościół Saint-Charles-Borromee na cześć kardynała Borromee.
Jak dla mnie kościół jak kościół.