Fioła na punkcie wyspy Świętej Heleny miałam od bardzo młodych lat. Tak to jest jeśli zamiast bajek, rodzice dali ci atlas świata jako maluchowi. Zaznaczyłam sobie wszystkie interesujące mnie miejsca i jakież było moje zdumienie, kiedy kilka lat pozniej Swięta Helena wyskoczyla mi na lekcji historii, chyba w liceum. I tak mi juz zostalo. No bo skoro Napoleon mogl, to mogę i ja. Tyle, ze nie na dozywocie.
Mialam plynac w 2005 roku statkiem, ale firma sprzedajaca bilety skasowala moja rezerwację, bo ponoc byl ktos wazniejszy na liscie oczekujacych i moje miejsce poszlo do tej osoby. Wkurzylam się i o Swiętej Helenie zapomnialam. Ale potem wybudowali tam lotnisko i znowu mnie naszlo.
W styczniu 2020 roku kupilam sobie bilet na lot linia Airlink na marzec 2020. I wszyscy wiemy jak to sie skonczylo. Byly przeboje z tym biletem (opisane szczegolowo w watku pt. Airlink w dziale linii lotniczych), ale koniec koncow, Airlink stanal na wysokosci zadania i przeszedl samych siebie. Więc nagle na jesieni zeszlego roku stalam się posiadaczka biletu na marzec 2023 na trasie Johannesburg - Walvis Bay - Saint Helena - Johannesburg.
Jest jeden lot tygodniowo (dwa w okresie noworocznym), w kazda sobotę, więc zapowiadal sie bardzo interesujacy tydzien ze Swiętymi. Bo tak wlasnie mowia na siebie mieszkancy wyspy - Saints. I cierpliwosc to oni rzeczywiscie maja iscie swięta. Ale o tym pozniej.
Teraz jak doleciec do Jo’burga? Koniec marca to rowniez koniec roku szkolnego w Japonii i ferie wiosenne. Ceny biletow do gdziekolwiek powalaly na kolana, rzedu 12 tys zl. Kiedy spadly ponizej 8 tys zl, to skakalam z radosci. W koncu udalo mi się upolowac polaczenie przez Singapur za 7 tys z malym hakiem. Podaję ceny w zlotych, bo placilam za ten bilet moja polska karta (wtedy jeszcze takowa posiadalam). Trasa Haneda - Singapur - Johannesburg - Singapur - Narita, wszystkie odcinki obslugiwane przez Singapore Airlines. W drodze tam ponad 10 godzin w Singapurze. W drodze powrotnej tylko 2 godziny. Jak na warunki japonskie ta cena to czysta okazja, więc kupilam. I dobrze, bo w następnym tygodniu znowu byly za 12 tys.
Poniewaz wylot z Tokio byl rano a ja z moja paranoja, ze cos będzie nie tak, mialam niemal atak paniki, ze nie zdazę dojechac z mojej wsi na czas. Więc stad decyzja, zeby zatrzymac się niedaleko Hanedy dzien wczesniej. Po prostu nie moglam sobie pozwolic, zeby spoznic się na ten lot. Zatrzymalam się, jak zawsze, w hotelu Keikyu Ex Inn Haneda, zaraz przy stacji Tenkubashi na linii monorailowej i linii Keikyu. Za noc placilam jakies 7,000 jenow, sniadanie w cenie. Rezerwacje robilam z ogromnym wyprzedzeniem przez Rakuten Travel (japonska wersja) więc bylo tanio.
Do Tokio przyjechalam 22 marca po poludniu, musialam jeszcze zdalnie pracowac, na szczęscie hotelowe wi-fi smigalo az milo. Po pracy przeszlam się do pobliskiego Family Martu w poszukiwaniu jedzenia. I dopiero teraz zauwazylam, ze zaraz po drugiej stronie ulicy jest dosyc slynny chram - Anamori Inari Shrine. To taki siostrzany chram tego slynnego Fushimi Inari Taisha w Kioto. Glowny budynek byl juz zamknięty, ale spokojnie mozna bylo sobie pochodzic po okolicy.
Następnego dnia rano bylam tak przejęta, ze nawet nie zjadlam sniadania. O 6 rano hotelowym busem dotarlam na lotnisko i ustawilam się w kolejce do stanowiska Singapore Airlinies do nadania bagazu. Od razu dwie malo przyjemne niespodzianki. Pierwsza, ze system zmienil moje wybrane miejsce przy oknie na srodkowe na odcinku Singapur - Johannesburg. Pokwiczalam trochę i pani zmienila mnie na miejsce przy przejsciu. Druga niespodzianka jeszcze mniej przyjemna. Wazyli bagaze podręczne. Singapore Airlines!!!
Moj byl jakies 2 kilo za cięzki, ale pani nawet nie mrugnęla okiem. Na wszelki wypadek bylam przygotowana i mialam duzo kieszeni. Ale inni podrozni mieli niezla szarpaninę. Chinczycy buntowali się bardzo glosno i niemal doszlo do rękoczynow. Mam taka teorię, ze Singapore Airlines boryka się z problemem finansowym i stad takie zagrywki. W samolocie, kiedy poprosilam o colę zero, to stewardesa nalala polowę kubka, a kiedy poprosilam o calosc puszki, powiedziala, ze sorry, ale nie. Więc poprosilam o dwie cole zero. Kurde, co to ja jestem? Amatorka jakas? Dostalam dwa kubki, czyli prawie cala puszkę. W zestawie posilkowym nie bylo tez saszetek z sola i pieprzem, ani nawet wykalaczki. Na locie Tokio - Singapur byla dezynfekujaca chusteczka, ale juz na odcinku Singapur - Johannesburg nie. Male rzeczy, ale tak teraz linie oszczędzaja. Maja nadzieję, ze pasazerowie takich blahostek nie zauwaza.
Do Singapuru dolecielismy na czas. Poczatkowy plan byl taki, ze będę się przez 10 godzin szwendac po lotnisku. Lub po miescie. Te 10 godzin tranzytu to byl moj pomysl. Balam się, ze jesli lot z Tokio będzie opozniony, to mogę nie zdazyc na lot do Johannesburga. A ja po prostu nie moglam sobie pozwolic na niezdazenie. Ale dzien przed wylotem doszlam do wniosku, ze za stara jestem na spanie na lotnisku. Wypelnilam ten online Visit Singapore wniosek i dostalam potwierdzenie, ze jest okej, więc zaczelam szukac hotelu. Ceny lotniskowe byly kosmiczne. W koncu zdecydowalam się na Park Avenue Changi i zlego slowa nie dam o tym miejscu powiedziec. Swietna lokalizacja, czysty pokoj, powolna, ale kompetentna obsluga. Cena nie byla najnizsza (12,000 jenow z jakimis znizkami z powodu srody na Agodzie, bo w srodę w Japonii na Agodzie zawsze wychodzi najtaniej), więc bardzo dobra w porownaniu z hotelami blizej lotniska.
Chcialam jechac metrem, ale kupowanie biletu mnie przeroslo. Nie chcialo przyjac mojej japonskiej karty. Do diabla z tym, pojechalam taksowka za jakies 12 singapurskich. Pewnie po przewalutowaniu i prowizji metro wyszloby na to samo. Po zameldowaniu chcialam isc zwiedzac, ale okazalo się, ze będę musiala pracowac zdalnie, więc tylko wyskoczylam do supermarketu i do food alley. Zawsze chcialam pojsc do Song Fa i akurat mieli tam filię. Nie wiem za co dostali ten Bib Gourmand. Zupa taka sobie, nic specjalnego.
Wrocilam do hotelu. Praca, kapiel, nawet udalo mi się pospac trochę. 8 godzin minęlo jak z bicza strzelil. Tak okolo polnocy zeszlam na dol i w recepcji zamowilam taksowkę na lotnisko. Dziadzio przyjechal po kilku minutach, tym razem zaplacilam 14 dolarow singapurskich. Moze dlatego, ze to noca?
Na lotnisku kontrola bezpieczenstwa poszla w ekspresowym tempie, nawet butow nie musialam sciagac. Idę do bramki, a tam armageddon jakis. Tlum jaki pierwszy taz po pandemii widzialam. Samolot byl stary, brudny i rozklekotany. Zawsze slyszalam plotki, ze na rejsach do RPA linie wstawiaja swoje najgorsze samoloty. Siedzialam przy przejsciu, więc tragedii nie bylo. Lot byl zapchany po sam sufit. Byli obywatele RPA, obecnie z paszportami z Australii i Nowej Zelandii lecacy w odwiedziny do starej ojczyzny. Jakies 90% samolotu mowilo w afrikaans i zdecydowalo, ze balanga dla uczczenia powrotu do domu powinna zaczac się od zaraz. Godzinę pozniej wszyscy byli pijani i tak swojsko nagle się zrobilo.
Samolotem rzucalo strasznie. Dzieci plakaly, ludzie rzygali, stewardesy siedzialy z zapiętymi pasami. Ja patrzylam na mapkę lotu i zastanawialam się jak latwo jest odnalezc pozostalosci kadluba na dnie poludniowego Oceanu Indyjskiego. Wg filmu o locie MH370 nie jest latwo. Dalam sobie spokoj z mapka, i obejrzalam “Everything, Everywhere, All at Once” i “Vesper” i jakis chinski dramat, gdzie nie udalo mi sie wlaczyc napisow po angielsku.
Jakims cudem do Johannesburga dolecielismy przed czasem. I takie juz moje szczescie, ze po kontroli paszportowej, zostalam losowo wybrana do kontroli celnej. Pewnie dlatego, ze nie wygladalam na kompletnie zkacowana. Walizke mialam owinieta w folie i pani celniczka juz miala nozyczki w rece, kiedy powiedzialam jej, ze ja w RPA tylko na jeden dzien, i ze jutro lece na Swieta Helene. A ona na to, “A gdzie to?” Zapytala sie tylko, gdzie sie zatrzymuje na noc w Johannesburgu i dala sobie spokoj. Witamy w RPA.
Wymienilam troche funtow na randy i kupilam sim karte Vodacom, bo po Helenie mialam jeszcze spedzic dwa dni w RPA. Z moja paranoja bezpieczenstwa zawsze musze miec mozliwosc zadzwonienia po pomoc. Tak juz mam.
Mialam zarezerwowany hotel Premier O.R. Tambo z bezplatnym busem, wiec zaczelam szukac tego busa. Troche mi to zajelo, bo kazda osoba wysylala mnie w innym kierunku. W koncu zadzwonilam do hotelu i powiedzieli mi, zeby pojsc za Intercontinental, bo tam jest przystanek hotelowych busow. Przystanek okazal sie calym budynkiem. Jak doszlam, to akurat kierowca krzyczal “premier, premier!” wiec odkrzyknelam, ze “yes, premier!” i poszlismy. I dobrze, ze krzyczal, bo busik byl bialy bez zadnych oznakowan hotelowych. Troche pietra mialam, bo bylam jedyna pasazerka, a pan jechal jak wariat, ale dojechalismy w porzadku. Bylo tak jakos zaraz po osmej rano, w recepcji powiedzieli, ze check-in bedzie o 14-tej, i mam sobie gdzies usiasc i czekac. Oczywiscie jesli zaplace 1300 randow, tylko gotowka, to pokoj znajdzie sie od zaraz. Powiedzialam, ze bede czekac.
Zabrali mi bagaz do przechowalni, gdzie jak sie potem okazalo, ktos usilowal zerwac z niego zafoliowanie, a ja poszlam na sniadanie. Mialam w pakiecie sniadanie i obiad, i chcialam, zeby mi to sniadanie policzyli tego dnia, a nie nastepnego, bo nastepnego musialam wstawac super wczesnie, ale nie bylo mocnych. Musialam zaplacic 200 randow. Ale nie narzekalam. Glodna bylam, bo w samolocie nie moglam niczego zjesc. Niby mielismy posilki, ale tak rzucalo, ze by pewnie ze mnie te posilki wyrzucilo. Wiec teraz jadlam bez wydziwiania. Nawet cole zero mieli za 35 randow za puszke. Musialam naciskac kilka razy, zeby dali mi paragon za napoj i za sniadanie. Wyraznie nie chcieli tego zrobic, ale po interwencji osoby z plakietka menedzera, kwitki dostalam.
Potem zaparkowalam sie na sofie w okolicach barowych, wrzucilam telefon na ladowanie i ucielam sobie drzemke. Co jakis czas mnie budzili, czy mi niczego nie trzeba. Kurde, zostawcie mnie w spokoju, ja chce sobie po prostu pospac. Dopiero po fakcie dotarlo do mnie, ze pewnie chcieli, zeby jakiegos drinka zamowic. W hotelu pelno Rosjan, ktorych ulubionym sportem bylo palenie zaraz pod znakami zakazu palenia.
O 13-tej zapytalam sie czy moze mieli dla mnie juz pokoj. Odpowiedzieli, ze nie. Rowno o 14-tej podeszlam znowu. Pokoj byl gotowy, na wydruku okazalo sie, ze byl gotowy o 8:38, wtedy wydany zostal klucz. Panna w recepcji “tylko gotowka” pewnie miala nadzieje, ze sie skusze i ze sobie zarobi.
Sam pokoj byl w porzadku jak na warunki południowo-afrykańskie. Wszystko przysrubowane i przygwintowane na stale. Az sie dziwilam, ze poduszki nie byly przybite do lozka. Premier to ponoc premium siec hoteli. Lazienka wygladala na czysta, byla i wanna i osobny prysznic. Podczas prysznica woda lala sie po calej lazience, bo podloga nachylona byla katem w zla strone. No coz. Nastawilam budzik na obiad i poszlam spac.
Obiad bez szalu. Dalo sie zjesc. Tym razem puszka coli zero kosztowala 30 randow. Hmmm… rano bylo 35. Nie dociekalam dlaczego. Tym razem kwitek dostalam bez problemu. Zapytano mi sie czy chce dac napiwek. Nie bardzo wiedzialam za co, bo nie dali mi ani szklanki ani slomki. Wzruszylam ramionami i zabralam puszke do pokoju. Po czym padlam spac.
Nie moglam uwierzyc, ze juz jutro bede na Wyspie Sw. Heleny!
Na lotnisku mialam byc o 6 rano, trzy godziny przed odlotem. Hotel zapakowal mi sniadanie w pudelko i pierwszym shuttle busem odjechalismy.
Choc lot Airlinka na Sw. Helene jest technicznie lotem miedzynarodowym, wiec technicznie odprawa powinna byc w terminalu A, to Airlink ma swoje stanowiska w terminalu B. Ale odlot jest z terminalu A.
Nie moglam odprawic sie online, wiec grzecznie ustawilam sie w kolejce. Przy stanowisku wyszlo dlaczego nie moglam odprawic sie online. Musialam pokazac polise ubezpieczeniowa i bardzo dokladnie sprawdzali, czy obejmuje ewakuacje medyczna droga lotnicza. Chyba nie bardzo mi wierzyli. Ubezpieczenie mialam z World Nomads, wiec tego tam, rozumiem, ze mieli watpliwosci.
Przy odprawie chcieli rowniez potwierdzenie rezerwacji hotelu i plan pobytu. Dzien po dniu. Mialam rozpiske w telefonie wiec im to pokazalam, ale nic oficjalnego od zadnej agencji turystycznej, ani od mojego przewodnika nie mialam. Po dlugich debatach w koncu pozwolili mi sie odprawic i nadac bagaz.
Jeszcze tylko kontrola bezpieczenstwa i juz siedzialam pod bramka. Juz zaraz wkrotce!
c.d.n.@DAD glownie polozenie wyspy. Zrobilam sobie cala liste, Falklandy, Tristan, Ascension, Helena, i cala mase na Pacyfiku tez. Przeczytalam ksiazke Krystyny Chojnowskiej-Liskiewicz i dotarlo do mnie, ze Sw. Helena to popularne miejsce dla jachtowcow, wiec zrobilam sobie patent zeglarza i zapisalam sie do jacht klubu. Chyba mialam 14 lat. Ale zycie ulozylo sie inaczej.
;)
Helm dlatego, bo cala zbroja wymaga osobnej walizki!
@DAD Zbroja troopera naprawde zajmuje duzo miejsca, mam na nia torbe w rozmiarze jumbo marki Protex. Nawet helm mozna zapakowac. Ale blaster rifle juz niestety sie nie miesci
:cry:
@kumkwat_kwiat Jak przywozilam zbroje do Japonii, to lecialam Emiratami i bardzo upierdliwa pani przy bramce nalegala, ze mozna miec tylko i wylacznie jeden bagaz podreczny. Ja mialam plecak i torbe z helmem, reszta zbroi leciala jako bagaz nadawany. Zapytalam sie czy mozna miec na glowie czapke i w reku bagaz podreczny. Pani powiedziala, ze tak, oczywiscie. Wiec zalozylam helm i tak weszlam do samolotu. I tak mi zostalo.
OK, jedziemy z ta Helena....
Pod bramka dolaczyla sie grupa 10 Chinczykow, ktorzy darli sie wnieboglosy, RPAnczycy w drodze na urlop, kobieca para z Dubaju wraz z dzieckiem (oh, my tylko pracujemy razem, to nasza corka), typy jak ja, ktore pstrykaly zdjecia tablicy odlotow i jaraly sie tym niesamowicie, i cala masa Swietohelenczykow w drodze do domu. I delegacja francuska, w ktorej sklad wchodzil jakis arystokrata (ponoc ksiaze jak sie dowiedzialam potem), ktorego przodek ozenil sie z siostra Napoleona, gosc, ktory napisal powiesc o Sw. Helenie, jego przyjaciel i ich wspolna zona. Ja tam nie dyskryminuje, zagadam do kazdego.
Arystokrata zemdlal w kolejce do bramki, wsadzili go na wozek inwalidzki i dostal upgrade do klasy biznesowej. Wspolna zona zostala posadzona obok mnie i przez 3 godziny lotu do Walvis Bay musialam wysluchiwac, ze oni sa VIP i ze reporterzy beda na nich czekac na lotnisku, itp, itd.
Przy bramce obsluga Airlinka znowu domagala sie polisy ubezpieczeniowej do wgladu, oraz rezerwacji noclegow. I sprawdzali czy wszystko zgadza sie z tym co bylo uprzednio wklepane do komputera przy odprawie. I ku zdumieniu wszystkich, wylapali chloptasia, ktory nie mial tych papierow. Nie wiem czy polecial, ale wiem, ze bylo jedno miejsce wolne w samolocie. Po miedzyladowaniu w Walvis Bay na to wolne miejsce przesiadla sie francuska zona i w koncu mialam spokoj.
Powtarzano tez komunikat, ze na wyspie nie ma bankomatow i ze trzeba miec przy sobie gotowke. I ze to ostatnia szansa na zdobycie gotowki. Ja mialam przy sobie funty, ktore wloklam z Japonii. Nie powiem, w innych okolicznosciach taka dluga podroz z taka iloscia gotowki to durny pomysl. Hotel mialam juz oplacony, ale na wszystko inne mialam cash.
Wraz z nami lecialo takze dwoch mechanikow i policjant (przynajmniej wygladal na takiego, jakis funkcjonariusz sluzb bezpieczenstwa czy prawa i porzadku).
Sam Airlink jak najbardziej na plus. Samolot byl starenki, ale czysty, obsluga mila, i nawet jedzenie bylo. Do Walvis Bay kanapka, od Walvis Bay maly posilek w pudelku. I coke zero, dawali od razu cale puszki bez pytania.
W Walvis Bay zatankowalismy, zmienila sie ekipa pokladowa, mechanicy obcykali caly samolot i po jakiejs godzinie polecielismy dalej. Nie mozna bylo wyjsc z samolotu, niestety. Psikali tez srodkami dezynfekujacymi w kabinie.
Siedzialam w fotelu 18A i kiedy na horyzoncie pojwila sie wyspa, to juz ubolewalam, ze ci po drugiej stronie samolotu mieli lepsze widoki. Az nagle jakies skaly wyskoczyly doslownie dwa metry od skrzydla po mojej stronie. Samolotem rzucalo przy ladowaniu strasznie. Byly okrzyki grozy. Te slynne boczne wiatry (przez ktore to lotnisko niemal nigdy nie zostalo otwarte) to nie zart. Francuska zona chyba zemdlala, bo zaraz po wyladowaniu wymagala opieki medycznej.
Ladowalam w Bhutanie i paru innych interesujacych miejscach i nie powiem, Sw. Helena nie zawodzi. Emocje sa. Ponoc latem pogoda jest lepsza i takich wrazen nie ma. Ja tam sie z wrazen cieszylam.
Wysiadalismy z samolotu do niesamowitego wycia wiatru, ktory chcial glowy urywac i do oklaskow widowni na tarasie terminalu. Ja od razu popedzilam do toalety i przez to bylam na samym koncu kolejki paszportowej. Druczek juz mialam wypelniony w samolocie. Arystokrata sie przewrocil w kolejce i upadajac zlapal ten metalowy kijek z lancuchem, ktory oddziela kolejki. I rozwalil i kijek i pare plytek podlogowych. Od razu wzieto go bez kolejki, jego francuska ekipe tez. Francuska zona juz czula sie lepiej i ze zlosliwie powiedziala, ze bede miec prawie godzine czekania. Pomachala mi na odchodnym.
Przy kontroli paszportowej pytania o ubezpieczenie, znowu trzeba je pokazac, sprawdzaja numer polisy, rezerwacje noclegow, oraz ile ma sie gotowki. I koniecznie bilet powrotny. Wpisuja w paszport tyle dni na ile ma sie bilet powrotny.
Jak powiedzialam pannie paszportowej z kim mam zarezerwowane wycieczki dzienne i gdzie sie zatrzymuje, to nie prosila o pokazanie funduszy, ale byli tacy, co musieli (w tym cala wycieczka chinska). Z tego co zauwazylam, to chca przynajmniej 100 funtow na dobe. Chlopak przede mna nie mial tyle gotowki. Na wyspie nie ma bankomatow, ale na lotnisku czekal przedstawiciel banku z maszyna do kart kredytowych. Bezgotowkowi pasazerowie musieli brac cash advance. Prowizja 5%.
Chlopak przede mna grymasil strasznie, nie chcial tego robic. W koncu powiedzieli mu, ze albo zrobi, albo go nie wpuszcza. Nie wiem jaka mial karte, ale ponoc nie dzialala. Rzucal sie okropnie, ze to dyskryminacja, ze nie ma tego w oficjalnych procedurach wjazdowych (pokazano mu ten cytat, ze trzeba miec fundusze na pobyt), i pamietacie tego policjanta, ktory z nami lecial?
No wlasnie. Chlopak (z Niemiec) nie przeszedl przez kontrole paszportowa, od razu zostal eskortowany do odlotow. Chyba na wyspie mieli wiecej takich przypadkow w przeszlosci, stad takie zabezpieczenia.
Jeszcze tylko kontrola celna, pytali sie o jedzenie (nie mozna wwozic), wybebeszali ludziom walizki i plecaki. Ekipa chinska stracila chyba kilkanascie kilo na wadze. Mnie przepuscili cukierki, ale zabrali batonik z granoli.
I witamy na Wyspie Swietej Heleny!
Derek, moj handler, czekal w hali przylotow. Po trzech latach korespondencji w koncu bylo milo spotkac sie na zywo. Trzech latach, bo mialam przeciez przyleciec w marcu 2020 roku.
Nie bylo zadnych reporterow ani orkiestry powitalnej dla francuskiej grupy. Okazalo sie, ze moj handler byl rowniez ich handlerem i ze bedziemy w tym samym hotelu. Oni musieli jechac do hotelu busem z ekipa chinska. Ja jechalam z szefem w jego prywatnym samochodzie. Na odchodnym pomachalam francuskiej zonie kiedy ona przepychala sie przez Chinczykow, zeby wsiasc do busa.
Najpierw od razu na lotnisku kupilam karte sim. Na dzwonienie, bo na internet nie stac mnie. A dzwonienie jest niezbedne. Nie ma wi-fi, nie ma hot-spotow, nie ma innej alternatywy do kontaktu z ludzmi.
Po drodze do Jamestown, co chwila domagalam sie zatrzymania samochodu, zeby robic zdjecia. Wyjasnienia, ze przeciez mam w planach cala objazdowke wyspy i ze bedzie na zdjecia czas padaly na moje gluche uszy. Na szczescie Derek, jak sie okazalo, mial cierpliwosc swietego i kiedy wykumal, ze nic do mnie dociera, bo jaram sie jak swinia blotem, dal sobie spokoj. Zatrzymywal sie sam z siebie w co lepszych miejscach, bo powiedzial, ze bal sie, ze mu z samochodu wyskocze.
W drodze do Jamestown, Derek machal do kazdego mijanego kierowcy, czasem zatrzymywal sie na pogawedke i przedstawial mnie kazdej napotkanej osobie. Jak wyjasnil, to machanie do innych to swietohelenska tradycja. Natychmiast zaadoptowalam ten zwyczaj i machalam razem z nim, czasem nawet obiema recyma. Zanim dojechalismy do hotelu to mialam wrazenie, ze poznalam juz przynajmniej polowe populacji wyspy.
c.d.n.Dostalam prywatna wiadomosc, ze w mojej relacji (moich relacjach) jest za duzo slow, i ze ludziom nie chce sie tego czytac. Ze mam byc bardziej zwiezla, bo nikogo nie interesuja moje przemyslenia.
Ja z natury jestem kobieta rozwiezla, ktora lubi slowa. Wiec, w ramach zemsty, w tym odcinku jest ich jeszcze wiecej. Muahahaha!
:twisted:
Dojazd z lotniska do hotelu powinien zajac jakies 20 pare minut, 30 gora. Mysmy jechali grubo ponad godzine. No coz, ja mialam frajde, ale moj kierowca co jakis czas spogladal na zegarek. Zaczely mnie nachodzic wyrzuty sumienia, ze czlowiekowi sobotnie popoludnie psuje, wiec sie go w koncu zapytalam czy sie mu gdzies spieszy. A on na to, ze po prostu sprawdza, kiedy najlepiej dojechac do hotelu. Nie bardzo zrozumialam o co mu chodzi, ale udawalam, ze wszystko bylo jasne.
Super
:) Co sprawiło ze dziecięcym marzeniem była akurat Św Helena?Co z tym hełmem Szturmowca, bo wstawiłas w relacji, a i masz w awatarze więc pewnie ma to znaczenie, a serio pytam bo nie wiem
:)
Bardzo fajnie móc zrealizować marzenia z dzieciństwa. To już rozumiem Twój wybuch radości po dotarciu na miejsce. Trzymam więc kciuki i chętnie się dowiem więcej o tym miejscu.Co do zbroi troopera to aż parsknąłem w monitor
:lol:
@2catstrooperAle skąd cały pomysł na podróże Stormtroopera? To bardzo oryginalna koncepcja i pierwotnie myślałem, że wklejasz tylko hełm aby zasłonić swój wizerunek.
2catstrooper napisał:Ja z natury jestem kobieta rozwiezlaNie chcę wnikać, co miałaś na myśli pisząc te słowa
;) ale jak dla mnie - nie ograniczaj się w pisaniu! Przekazujesz wiele ciekawych informacji dotyczących specyfiki wyspy, a "własne przemyślenia" i wstawki, typu anegdotka z francuską żoną, dodają relacji kolorytu. No i w końcu bądż co bądż, to Ty tam byłaś, więc te subiektywne odczucia i przemyślenia są zdecydowanie wartościowe.
Dokładnie tak! Świetna, charakterna relacja! To co piszesz jest jeszcze ciekawsze od zdjęć, które też się z dużą przyjemnością ogląda. Czekam na ciąg dalszy!
2catstrooper napisał:Dostalam prywatna wiadomosc, ze w mojej relacji (moich relacjach) jest za duzo slow, i ze ludziom nie chce sie tego czytac. Ze mam byc bardziej zwiezla, bo nikogo nie interesuja moje przemyslenia.
:lol:Twoje opowiadanie jest znakomiteDawno nie czytałem z takim zainteresowaniem relacji tu na forum przy tym rechocząc śmiało
:twisted:Dajesz dalej
@2catstrooperDroga Autorko,tak jak koledzy powyżej upraszam, pisz jak najwięcej słów! Tak trzymaj! Od dawna tak dobrze nie czytało mi się relacji - treściwej, zabawnej, autentycznej. Tego amatorzy pisma obrazkowego nie docenią.Mały PSik:przewija się w kilku miejscach Cola Zero. Co jest w niej magicznego a czego nie ma zwykła Coca Cola?
sko1czek napisał:Mały PSik:przewija się w kilku miejscach Cola Zero. Co jest w niej magicznego a czego nie ma zwykła Coca Cola?Też tego nie kumam, ale skoro zostały tylko trzy sztuki na całej wyspie, to coś musi być na rzeczy.
:mrgreen:
sko1czek napisał:Mały PSik:przewija się w kilku miejscach Cola Zero. Co jest w niej magicznego a czego nie ma zwykła Coca Cola?Przepraszam, że się wtrącam.Cola zero słodzona jest aspartamem a zwykła cukrem. Teoretycznie mniej szkodliwa i mniej kaloryczna. Jak dla mnie jest mniej słodka i "jałowa" w smaku. Moim zdaniem nie ma żadnej magii. Jedno i drugie to gówno.Tak mi się kojarzy, że Karl Lagerfeld był uzależniony od coca coli ale nie zero a diet. Różnica taka, że diet ma kwas cytrynowy a zero cytrynian sodowy.
Ja również zachęcam @2catstrooper do kontynuacji relacji w dotychczasowym stylu.Relacja jest świetna nie tylko z powodu unikatowego kierunku podróży, ale właśnie ze względu na jej autorkę, sposób pisania i wyrażania swoich odczuć.
bonifacy napisał:BTW @Washington chciałbym zauważyć że HLE nie ma dodanego w społeczności https://spolecznosc.fly4free.pl/lotnisko/HLE/Dodałem
:)A samą relację z przyjemnością śledzę i czekam na więcej
:)
Z tym internetem to faktycznie jaja jakieś
:) Liczyłem ze na łodzi będziesz w hełmie szturmowca
:lol: Kąpiel z rekinami super. Film nie oddaje pewnie tego jakie to uczucie. No i cena przyzwoita.
Następnym razem po flagę kaszubską zgłoś się do mnie - załatwię Ci po sąsiedzku z Goręczyna, Somonina czy Ostrzyc
;)A tak w ogóle, to w związku z tą relacją naszła mnie potrzeba powrotu do mojego dawnego trybu podróżowania, czyli docierania w jedno miejsce i spędzania tam czasu z jakimiś "skokami w bok". Ta możliwość przyglądania się stosunkowo niewielkiemu obszarowi i nawiązywania nieco bliższych relacji z jego mieszkańcami to jednak kompletnie inne doznanie, niż ciągła pogoń za kolejnym punktem na trasie. A że wczoraj obejrzałem sobie w TV "Łotra 1" (kręconego chyba częściowo na Malediwach, nieprawdaż?), to naszła mnie refleksja, że to byłby świetny pomysł na jeszcze inny spin off:"Wakacje Szturmowca", albo nawet cały serial paradokumentalny o tym, jak szturmowcy spędzają wolny czas (tak a la "The Office").
Przyznam, że jak pierwszy raz przeczytałem, że się wybierasz na Świętą Helenę pomyślałem: "co ona tam będzie robić przez tydzień???". Teraz widzę, że chyba nie wystarczyło czasu, żeby wszystko zobaczyć.
2catstrooper napisał:@cart mamy inne style podrozowania. Ja sie nigdy nie nudze. Zawsze jest co robic. Pewnie pomyslisz, ze na glowe upadlam, jak Ci powiem, ze planuje spedzic tydzien na Tristanie. Caly tydzien. Co ja tam bede przez tydzien robic? WSZYSTKO! A zdjecia sa dla mnie, zeby pamietac, gdzie bylam. Influencerka nie jestem, fotografem tez nie, nie musza byc piekne. Zawsze mozna sobie ladniejsze wyguglowac w internecie.To nie był absolutnie zarzut, więc mam nadzieję, że nie wzięłaś tego osobiście. To było tylko stwierdzenie, że po prostu zdjęcia nie oddają żadnych ciekawych atrakcji. Natomiast tak jak piszesz, każdy ma własny styl podróżowania, każdemu co innego się podoba i jak chcesz spędzić nawet miesiąc na takiej wyspie to mnie nic do tego
;)
2catstrooper napisał:1 duza nebula pokrojona w mala kosteczkeC od N daleko, więc widzę ze uniwersum kosmiczne wchodzi w podświadomość
;) Może kiedyś spróbuje, bo do fryera się właśnie przymierzam.Przy okazji pytanie, czy ludzie są aż tak otwarci ze zapraszają cię do domu na gotowanie, czy to Twoje umiejętnosci socjalne?
No fakt, krojenie nebuli w kosteczke jak sie nie ma Gwiazdy Śmierci do dyspozycji moze byc uciazliwe!
:mrgreen: A czy ludzie tam sa z natury otwarci? Nie wiem. Ja zagadam do kazdego. Ludzie z reguly odgaduja. I tak sie zawsze zaczyna.
2catstrooper napisał: Po sniadaniu jeden z Chinczykow zapytal sie mnie po mandarynsku czy mowie po chinsku. Odpowiedzialam mu po kantonsku, ze niestety mowie tylko po kantonsku. Podziwiam!
:-)Przypomniało mi to wyraz twarzy chińskiego turysty, który kiedyś o 7 rano w Krakowie na placu przed dworcem zaczepił mnie pytając "Bass, bass?" a ja mu na to "qiche zhan?"
@meczkohehehe! To sie turysta zdziwil!Moj kantonski jest dosyc specyficzny i w tej chwili prawie szczatkowy. Nie byl w uzyciu przez ponad 20 lat.Moja nauczycielka byla matka mojej kolezanki. Wietnamka chinskiego pochodzenia, z wyksztalcenia nauczycielka matematyki, z braku innych opcji straganiarka sprzedajaca fejki w Chinatown. Wiec umiem sie targowac, zamowic jedzenie, przeklinac, wyrazic szacunek dla babc i dziadkow, i mogle ogladac filmy bez napisow. Czyli tyle, byle przezyc.
Targować, zamawiać jedzenie, przeklinać i wyrażać szacunek, i to jeszcze po kantońsku, który ma cudowny zaśpiew, znacznie fajniejszy m.zd. od mandaryńskiego - totalnie zazdroszczę!Moja znacznie bardziej szczątkowa znajomość mandaryńskiego to bardzo mozolny wysiłek z kilku ponad miesięcznych podróży po Chinach. Pamiętam jaki byłem dumny z siebie, jak pierwszy raz po jakichś dwóch tygodniach prób udało mi się zamówić zimne piwo bez biegania do lodówki i pokazywania palcem. Ale Chińczykowi w Krakowie po pierwszym "oszałamiającym" wrażeniu drogę na dworzec autobusowy musiałem już wyjaśnić uniwersalnym językiem "hands and feet"
:-)Dawaj kolejne odcinki relacji!
Jutro (czyli 21 maja) Swieta Helena obchodzi swoje swieto - rocznice odkrycia wyspy.Wiec dla ciekawych jak wyglada jazda samochodem na wyspie, zrobilam krotki filmik ze zjazdu do Sandy Bay Beach.Caly zjazd od tego malego kosciolka na plaze zajal nam 9 minut, kiedy prowadzil moj przewodnik. I 20 minut, kiedy za kierownica siedzialam ja. Tutaj jest wersja w trybie ekspresowym.Te niebieskie (lub czarne) rurki na poboczu ciagna wode do domostw. Ten drewniany, nowoczesny dom po prawej to domek do wynajmowania turystom. Nawet sie nad nim zastanawialam, ale wizja tej drogi noca skutecznie mnie do tego zniechecila.Ale pojemniki na smieci stoja, i jakos smieciarka raz w tygodniu daje rade i zjechac i podjechac. Jest tez szkolny autobus, ktory ta droga jezdzi. Trzeba tylko uwazac, bo grasuja tu poldzikie kozy, ktore moga znienacka wyskoczyc na droge. Nam tak wyskoczyly jak jechalismy na trek do Lot's Wife's Ponds.Jechalam ta trase 4 razy, w tym dwa razy prowadzac samodzielnie, sprzegla nie spalilam, wiec spoko. Jak ja dalam rade, to inne ciamagi tez przezyja. Jedyne czego bym sie obawiala to jazda tedy po ciemku. Droga jest dokladnie na szerokosc samochodu. Czyli tak jak nasze japonskie gorskie drozki.https://youtu.be/RJJeEmIo0D0
2catstrooper napisał:To byla Pani Irene, ktora prowadzi Guesthouse Harris. Ona nie wiedziala, ze ja pamietalam jej maila do mnie w 2020 roku bardzo dobrze. Byla jedna z osob, ktore nie chcialy miec niczego do czynienia z kimkolwiek z Azji. [...]Wypilam reszte herbaty i podziekowalam za mily wieczor.A mogłaś zapytać, czy inni mieszkańcy też są rasistami
;)
Strasznie współczuję opisanej sytuacji z hotelu, nie wyobrażam sobie, jak musiałaś się czuć i ogromnie się cieszę że udało się wybrnąć z tego obronną ręką, to chyba jeden z najgorszych koszmarów samotnie podróżujących kobiet :-/
@LadyageTo ile mialam szczescia dotarlo do mnie nastepnego dnia, kiedy poznalam dwie Amerykanki, ktore zostaly napadniete jadac uberem.Wziely ubera ze swojego hotelu w ponoc bezpiecznej okolicy, zeby pojechac do restauracji (mowily, ze tylko okolo mili od hotelu).Ich uber zostal zatrzymany przez osobnikow z bronia palna, zostaly zmuszone do wysiadki, zaciagniete do bankomatow, zmuszone do wyciagniecia maksymalnej kwoty z kazdej karty. Jedna z babek wprowadzila zly pin, wiec karte zablokowalo, to ja pobili. Ukradli im telefony, portfele, kurtki, i zabrali im tez buty.Jak babki poszly na policje, to im powiedziano, ze najpewniej ten kierowca tez byl czlonkiem tego gangu, ale skoro to nie on je napadl, wiec nic nie mozna mu zrobic.
Przyznaję, że masz serię "przygód" hotelowo-organizacyjnych bardzo niefajną. Ale wygląda to na zwykły pech raczej, bo mi takie podobne sytuacje zdarzają się raczej sporadycznie. Natomiast dotknęłaś ważnej porady, która powinna tu wybrzmieć mocniej na tym forum. Jak jedziemy do takich krajów i miejsc niepewnych to ustalmy wcześnie minimalne limity na kartach w swoich bankach....
meczko napisał:2catstrooper napisał: Po sniadaniu jeden z Chinczykow zapytal sie mnie po mandarynsku czy mowie po chinsku. Odpowiedzialam mu po kantonsku, ze niestety mowie tylko po kantonsku. Podziwiam!
:-)Przypomniało mi to wyraz twarzy chińskiego turysty, który kiedyś o 7 rano w Krakowie na placu przed dworcem zaczepił mnie pytając "Bass, bass?" a ja mu na to "qiche zhan?"Mi to przypomniało sytuację w Chengdu kiedy żona zawołała mnie po imieniu (Michał) a Chińczyk, który stał obok wywalił oczy z orbit i z niedowierzaniem wykrzyknął "wow you speak chinese!"
:lol:
hiszpan napisał:Natomiast dotknęłaś ważnej porady, która powinna tu wybrzmieć mocniej na tym forum. Jak jedziemy do takich krajów i miejsc niepewnych to ustalmy wcześnie minimalne limity na kartach w swoich bankach....W aplikacji można zmienić te limity, ciekawe czy złodzieje o tym wiedzą.
@hiszpanOczywiscie, ze to po prostu pech, tak dziwacznych przygod hotelowych jeszcze nie mialam. Ale ta cala podroz byla pod pechowa gwiazda juz od ponad trzech lat
;-)I calkowicie zgadzam sie z Twoja porada!Warto tez pamietac, ze realia kobiety podrozujacej samotnie bardzo czesto bywaja inne niz mezczyzn.
2catstrooper napisał: Warto tez pamietac, ze realia kobiety podrozujacej samotnie bardzo czesto bywaja inne niz mezczyzn.Myślę, że niestety wielu mężczyzn nie zdaje sobie sprawy jak bardzo to prawdziwe. Jako samotnie podróżująca kobieta nigdy nie zdecyduję się na odwiedzenie wielu z krajów, które widzę dumnie wyszczególnione w sygnaturkach/relacjach/poradach Panów nawet na tym forum - od naprawdę "egzotycznych" typu Iran czy Afganistan, do tych bardziej wydawałoby się "normalnych", jak Egipt czy Indie. Trzymam się krajów dość bezpiecznych i dużych ośrodków miejskich, unikam ryzykownych zachowań, a od moich koleżanek i tak zawsze słyszę "Ale jak to, nie boisz się tak sama?"
;-) I tak naprawdę utrata rzeczy materialnych typu karta/pieniądze naprawdę nie jest na szczycie listy najgorszych rzeczy, które kobiecie na wyjeździe mogą się bardzo łatwo niestety przytrafić :-/@2catstrooper Piszesz jak zawsze lekko i z humorem, ale taka sytuacja jest niezwykle traumatyczna i naprawdę wielkie szczęście że nic gorszego się nie stało. Mam nadzieję że nie odstraszyło Cię to od dalszego podróżowania, bo uwielbiam Twoje relacje.
Gdy podróżowałam sama w okolicach Joburga, lokalne białe kobiety pozdrawiały mnie zawsze pożegnaniem "Stay safe" I niestety w kilku sytuacjach miałam znacznie więcej szczęścia niż rozumu, co w tym regionie świata zdecydowanie nie powinno mieć miejsca. Trzeba się pilnować, zero rozprężenia, bo niestety bywa różnie.
@2catstrooper super relacja, bardzo fajnie się czyta
:) Choć ja zacząłem czytać wczoraj i parę godzin zeszło
:D Chciałbym zapytać o "Drabinę Jakuba" - przepraszam jeżeli ta informacja padła i nie zauważyłem. Czy poza okresem remontowym, te schody są wykorzystywane przez mieszkańców? Czy obecnie pełnią jedynie funkcje historyczno-turystyczną? Oraz ile zajęło wejście nimi? Na zdjęciach wyglądają imponująco
@klapioTe schody to normalna forma przemieszczania sie z St. Paul's (na gorze drabiny) do "miasta". Z pracy do domu, lub odwrotnie. Jest tez coroczny wyscig po schodach, ludzie z calego swiata sie na to zjezdzaja.Rekord swiata w wejsciu do chyba 5 minute 16 sekund, Moj czas to ciut ponad 11 minut. Ostatnie1/3 drogi bylam gotowa sie poddac i szlam na rekach i nogach, tak jak na prawdziwej drabinie. I nawet nie wiedzialam, ze obecny rekordzista rowniez uzywa tego patentu. Ja przed wyjazdem trenowalam na wszelki wypadek (w koncu te wszystkie schody do chramow i swiatyn na cos sie przydaly!) i ciesze sie, ze to robilam, bo inaczej pewnie padlabym w polowie drogi. Nogi trzesly mi sie przez nastepne trzy dni, a bol miesni byl nie z tej planety.
@2catstrooper, świetna relacja a zwłaszcza Twój styl pisania!Mam takie pytanko: napisałaś: "Briars to czesc Francji na wyspie Sw. Heleny. No bo tak, 14 hektarow wyspy nalezy do Francji: Briars, Longwood House i dolina w ktorej znajduje sie grob Napoleona. Na wyspie jest tez facet, ktory pelni role francuskiego konsula i jest odpowiedzialny za te trzy miejsca."Jak to rozumieć? Bo chyba oficjalnie czyli administracyjnie Francja nie posiada tam żadnych posiadłości. Rozumiem, że to tylko tak zwyczajowo.I jeszcze wklejam link o wyspie, wprawdzie sprzed 10 lat ale poczytać można, file:///C:/Users/User/Downloads/pdf-01.3001.0013.6208.pdf
@DMW pan konsul honorowy twierdzil, ze administracyjnie, az sama bylam zdziwiona.I jak sie okazalo, wikipedia to potwierdza, jestem totalnie w szoku.https://en.wikipedia.org/wiki/French_do ... int_HelenaA skoro juz o wikipedii mowa, to jestem rowniez w szoku, ze artykul quasi-naukowy opublikowany w Polsce mogl podawac wikipedie jako zrodlo w bibliografii. Nawet najbardziej dziadoski uniwerek w Japonii na to nie pozwala.Pan profesor sie nie wysilil, po prostu przetumaczyl wiekszosc informacji o wyspie i dodal tabelki z liczbami. Juz na samym poczatku nie bardzo powaznie wyszedl twierdzac, ze wyspy Palau sa "oddalone od glownych centrow turysytycznych." Serio? Moze dla Europejczykow tak, ale dla ludzi z Azji zdecydowanie nie. Sama bylam w Palau w 2011 roku (kiedy ten artykul byl opublikowany). Dla nas Palau juz od dawna bylo glownym centrem turystycznym. Sa tam nawet firmy turystyczne, ktore obsluguja tylko i wylacznie turystow z Japonii, Chin, itp, itd.To troche tak jak czasem slysze opinie Japonczykow o Azorach czy Maderze.Druga sprawa, ze Pan Profesor pisze o szlakach pieszych jakby odkrywal Ameryke. I w ogole nie wspomina, ze istnieja tzw. postbox treks (walks) od dawien dawna i ze to od zawsze byla ulubiona forma rozrywki wyspiarzy. Zamiast tego on sobie wymyslil pare innych szlakow. Nie bardzo rozumiem takiego wymuszania oryginalnosci. Nie obchodzi mnie jak dystyngowany autor byl. Zamiast opisac co naprawde istnieje i jak to dziala, to on twierdzil, ze "Zanim turysta wyruszy na szlaki piesze Wyspy Św. Heleny, powinien mieć świadomość, że po 4–5 dniach wędrówek po wyspie zabraknie już dla nie-go nowych szlaków." W 2010 roku kiedy on tam byl istnialo 18 postbox walks, obecnie jest ich 21. Buduje sie 4 nowe.Ale gdyby powiedzial jak jest naprawde, to wtedy cala ta praca naukowa bylaby o polowe krotsza. I zupelnie nie wspomnial w swoim dziele o nurkarstwie, dla ktorego duza liczba turystow nawet "za jego czasow" specjalnie na Sw. Helene przybywala.Dlatego ja nigdy nie sile sie na oryginalne wymysly. Ide utartym szlakiem, ktory juz istnieje i po prostu opowiadam co widze po drodze. Ale ja tez nie jestem profesorem niczego i prac pseudo-naukowych nie pisze.Na Helenie chce zaliczyc wszystkie postboxy i dlatego w przyszlym roku, w marcu, znowu tam lece. A jak dobrze pojdzie i dostane pozwolenie, to poplyne tez i na Tristana. I tam rowniez mam w planach tygodniowe lazenie po wyspie.
Jak tak dalej pójdzie i się rozpędzisz, to w końcu zostaniesz tam na stałe
:DPrzy tej liczbie znajomych i kontaktów, które sobie tam wyrobiłaś, przyjęcie do lokalnej społeczności poszłoby na pewno gładko.
@tropikey hahaha! Wiesz, jakbym byla 20 lat mlodsza, to bym sie tam przeprowadzila i kupila Rosie's restauracje (bo szuka kupca) i przerobila ja na butikowy hotel.
Jakby kogo to jeszcze interesowało, to zrobiłam pierwszą część podkastu o moim świrze na punkcie Wyspy Świętej Heleny. Nie wiem czemu nie moge wrzucic linka do YouTube. Ehhh... szkoda, bo fajnie wyszlo.
Mialam plynac w 2005 roku statkiem, ale firma sprzedajaca bilety skasowala moja rezerwację, bo ponoc byl ktos wazniejszy na liscie oczekujacych i moje miejsce poszlo do tej osoby. Wkurzylam się i o Swiętej Helenie zapomnialam. Ale potem wybudowali tam lotnisko i znowu mnie naszlo.
W styczniu 2020 roku kupilam sobie bilet na lot linia Airlink na marzec 2020. I wszyscy wiemy jak to sie skonczylo. Byly przeboje z tym biletem (opisane szczegolowo w watku pt. Airlink w dziale linii lotniczych), ale koniec koncow, Airlink stanal na wysokosci zadania i przeszedl samych siebie. Więc nagle na jesieni zeszlego roku stalam się posiadaczka biletu na marzec 2023 na trasie Johannesburg - Walvis Bay - Saint Helena - Johannesburg.
Jest jeden lot tygodniowo (dwa w okresie noworocznym), w kazda sobotę, więc zapowiadal sie bardzo interesujacy tydzien ze Swiętymi. Bo tak wlasnie mowia na siebie mieszkancy wyspy - Saints. I cierpliwosc to oni rzeczywiscie maja iscie swięta. Ale o tym pozniej.
Teraz jak doleciec do Jo’burga? Koniec marca to rowniez koniec roku szkolnego w Japonii i ferie wiosenne. Ceny biletow do gdziekolwiek powalaly na kolana, rzedu 12 tys zl. Kiedy spadly ponizej 8 tys zl, to skakalam z radosci. W koncu udalo mi się upolowac polaczenie przez Singapur za 7 tys z malym hakiem. Podaję ceny w zlotych, bo placilam za ten bilet moja polska karta (wtedy jeszcze takowa posiadalam). Trasa Haneda - Singapur - Johannesburg - Singapur - Narita, wszystkie odcinki obslugiwane przez Singapore Airlines. W drodze tam ponad 10 godzin w Singapurze. W drodze powrotnej tylko 2 godziny. Jak na warunki japonskie ta cena to czysta okazja, więc kupilam. I dobrze, bo w następnym tygodniu znowu byly za 12 tys.
Poniewaz wylot z Tokio byl rano a ja z moja paranoja, ze cos będzie nie tak, mialam niemal atak paniki, ze nie zdazę dojechac z mojej wsi na czas. Więc stad decyzja, zeby zatrzymac się niedaleko Hanedy dzien wczesniej. Po prostu nie moglam sobie pozwolic, zeby spoznic się na ten lot. Zatrzymalam się, jak zawsze, w hotelu Keikyu Ex Inn Haneda, zaraz przy stacji Tenkubashi na linii monorailowej i linii Keikyu. Za noc placilam jakies 7,000 jenow, sniadanie w cenie. Rezerwacje robilam z ogromnym wyprzedzeniem przez Rakuten Travel (japonska wersja) więc bylo tanio.
Do Tokio przyjechalam 22 marca po poludniu, musialam jeszcze zdalnie pracowac, na szczęscie hotelowe wi-fi smigalo az milo. Po pracy przeszlam się do pobliskiego Family Martu w poszukiwaniu jedzenia. I dopiero teraz zauwazylam, ze zaraz po drugiej stronie ulicy jest dosyc slynny chram - Anamori Inari Shrine. To taki siostrzany chram tego slynnego Fushimi Inari Taisha w Kioto. Glowny budynek byl juz zamknięty, ale spokojnie mozna bylo sobie pochodzic po okolicy.
Następnego dnia rano bylam tak przejęta, ze nawet nie zjadlam sniadania. O 6 rano hotelowym busem dotarlam na lotnisko i ustawilam się w kolejce do stanowiska Singapore Airlinies do nadania bagazu. Od razu dwie malo przyjemne niespodzianki. Pierwsza, ze system zmienil moje wybrane miejsce przy oknie na srodkowe na odcinku Singapur - Johannesburg. Pokwiczalam trochę i pani zmienila mnie na miejsce przy przejsciu. Druga niespodzianka jeszcze mniej przyjemna. Wazyli bagaze podręczne. Singapore Airlines!!!
Moj byl jakies 2 kilo za cięzki, ale pani nawet nie mrugnęla okiem. Na wszelki wypadek bylam przygotowana i mialam duzo kieszeni. Ale inni podrozni mieli niezla szarpaninę. Chinczycy buntowali się bardzo glosno i niemal doszlo do rękoczynow.
Mam taka teorię, ze Singapore Airlines boryka się z problemem finansowym i stad takie zagrywki. W samolocie, kiedy poprosilam o colę zero, to stewardesa nalala polowę kubka, a kiedy poprosilam o calosc puszki, powiedziala, ze sorry, ale nie. Więc poprosilam o dwie cole zero. Kurde, co to ja jestem? Amatorka jakas? Dostalam dwa kubki, czyli prawie cala puszkę.
W zestawie posilkowym nie bylo tez saszetek z sola i pieprzem, ani nawet wykalaczki. Na locie Tokio - Singapur byla dezynfekujaca chusteczka, ale juz na odcinku Singapur - Johannesburg nie. Male rzeczy, ale tak teraz linie oszczędzaja. Maja nadzieję, ze pasazerowie takich blahostek nie zauwaza.
Do Singapuru dolecielismy na czas. Poczatkowy plan byl taki, ze będę się przez 10 godzin szwendac po lotnisku. Lub po miescie. Te 10 godzin tranzytu to byl moj pomysl. Balam się, ze jesli lot z Tokio będzie opozniony, to mogę nie zdazyc na lot do Johannesburga. A ja po prostu nie moglam sobie pozwolic na niezdazenie.
Ale dzien przed wylotem doszlam do wniosku, ze za stara jestem na spanie na lotnisku. Wypelnilam ten online Visit Singapore wniosek i dostalam potwierdzenie, ze jest okej, więc zaczelam szukac hotelu. Ceny lotniskowe byly kosmiczne. W koncu zdecydowalam się na Park Avenue Changi i zlego slowa nie dam o tym miejscu powiedziec. Swietna lokalizacja, czysty pokoj, powolna, ale kompetentna obsluga. Cena nie byla najnizsza (12,000 jenow z jakimis znizkami z powodu srody na Agodzie, bo w srodę w Japonii na Agodzie zawsze wychodzi najtaniej), więc bardzo dobra w porownaniu z hotelami blizej lotniska.
Chcialam jechac metrem, ale kupowanie biletu mnie przeroslo. Nie chcialo przyjac mojej japonskiej karty. Do diabla z tym, pojechalam taksowka za jakies 12 singapurskich. Pewnie po przewalutowaniu i prowizji metro wyszloby na to samo.
Po zameldowaniu chcialam isc zwiedzac, ale okazalo się, ze będę musiala pracowac zdalnie, więc tylko wyskoczylam do supermarketu i do food alley. Zawsze chcialam pojsc do Song Fa i akurat mieli tam filię. Nie wiem za co dostali ten Bib Gourmand. Zupa taka sobie, nic specjalnego.
Wrocilam do hotelu. Praca, kapiel, nawet udalo mi się pospac trochę. 8 godzin minęlo jak z bicza strzelil.
Tak okolo polnocy zeszlam na dol i w recepcji zamowilam taksowkę na lotnisko. Dziadzio przyjechal po kilku minutach, tym razem zaplacilam 14 dolarow singapurskich. Moze dlatego, ze to noca?
Na lotnisku kontrola bezpieczenstwa poszla w ekspresowym tempie, nawet butow nie musialam sciagac. Idę do bramki, a tam armageddon jakis. Tlum jaki pierwszy taz po pandemii widzialam. Samolot byl stary, brudny i rozklekotany. Zawsze slyszalam plotki, ze na rejsach do RPA linie wstawiaja swoje najgorsze samoloty. Siedzialam przy przejsciu, więc tragedii nie bylo. Lot byl zapchany po sam sufit. Byli obywatele RPA, obecnie z paszportami z Australii i Nowej Zelandii lecacy w odwiedziny do starej ojczyzny. Jakies 90% samolotu mowilo w afrikaans i zdecydowalo, ze balanga dla uczczenia powrotu do domu powinna zaczac się od zaraz. Godzinę pozniej wszyscy byli pijani i tak swojsko nagle się zrobilo.
Samolotem rzucalo strasznie. Dzieci plakaly, ludzie rzygali, stewardesy siedzialy z zapiętymi pasami. Ja patrzylam na mapkę lotu i zastanawialam się jak latwo jest odnalezc pozostalosci kadluba na dnie poludniowego Oceanu Indyjskiego. Wg filmu o locie MH370 nie jest latwo. Dalam sobie spokoj z mapka, i obejrzalam “Everything, Everywhere, All at Once” i “Vesper” i jakis chinski dramat, gdzie nie udalo mi sie wlaczyc napisow po angielsku.
Jakims cudem do Johannesburga dolecielismy przed czasem. I takie juz moje szczescie, ze po kontroli paszportowej, zostalam losowo wybrana do kontroli celnej. Pewnie dlatego, ze nie wygladalam na kompletnie zkacowana. Walizke mialam owinieta w folie i pani celniczka juz miala nozyczki w rece, kiedy powiedzialam jej, ze ja w RPA tylko na jeden dzien, i ze jutro lece na Swieta Helene. A ona na to, “A gdzie to?” Zapytala sie tylko, gdzie sie zatrzymuje na noc w Johannesburgu i dala sobie spokoj. Witamy w RPA.
Wymienilam troche funtow na randy i kupilam sim karte Vodacom, bo po Helenie mialam jeszcze spedzic dwa dni w RPA. Z moja paranoja bezpieczenstwa zawsze musze miec mozliwosc zadzwonienia po pomoc. Tak juz mam.
Mialam zarezerwowany hotel Premier O.R. Tambo z bezplatnym busem, wiec zaczelam szukac tego busa. Troche mi to zajelo, bo kazda osoba wysylala mnie w innym kierunku. W koncu zadzwonilam do hotelu i powiedzieli mi, zeby pojsc za Intercontinental, bo tam jest przystanek hotelowych busow. Przystanek okazal sie calym budynkiem. Jak doszlam, to akurat kierowca krzyczal “premier, premier!” wiec odkrzyknelam, ze “yes, premier!” i poszlismy. I dobrze, ze krzyczal, bo busik byl bialy bez zadnych oznakowan hotelowych. Troche pietra mialam, bo bylam jedyna pasazerka, a pan jechal jak wariat, ale dojechalismy w porzadku. Bylo tak jakos zaraz po osmej rano, w recepcji powiedzieli, ze check-in bedzie o 14-tej, i mam sobie gdzies usiasc i czekac. Oczywiscie jesli zaplace 1300 randow, tylko gotowka, to pokoj znajdzie sie od zaraz. Powiedzialam, ze bede czekac.
Zabrali mi bagaz do przechowalni, gdzie jak sie potem okazalo, ktos usilowal zerwac z niego zafoliowanie, a ja poszlam na sniadanie. Mialam w pakiecie sniadanie i obiad, i chcialam, zeby mi to sniadanie policzyli tego dnia, a nie nastepnego, bo nastepnego musialam wstawac super wczesnie, ale nie bylo mocnych. Musialam zaplacic 200 randow. Ale nie narzekalam. Glodna bylam, bo w samolocie nie moglam niczego zjesc. Niby mielismy posilki, ale tak rzucalo, ze by pewnie ze mnie te posilki wyrzucilo. Wiec teraz jadlam bez wydziwiania. Nawet cole zero mieli za 35 randow za puszke. Musialam naciskac kilka razy, zeby dali mi paragon za napoj i za sniadanie. Wyraznie nie chcieli tego zrobic, ale po interwencji osoby z plakietka menedzera, kwitki dostalam.
Potem zaparkowalam sie na sofie w okolicach barowych, wrzucilam telefon na ladowanie i ucielam sobie drzemke. Co jakis czas mnie budzili, czy mi niczego nie trzeba. Kurde, zostawcie mnie w spokoju, ja chce sobie po prostu pospac. Dopiero po fakcie dotarlo do mnie, ze pewnie chcieli, zeby jakiegos drinka zamowic. W hotelu pelno Rosjan, ktorych ulubionym sportem bylo palenie zaraz pod znakami zakazu palenia.
O 13-tej zapytalam sie czy moze mieli dla mnie juz pokoj. Odpowiedzieli, ze nie. Rowno o 14-tej podeszlam znowu. Pokoj byl gotowy, na wydruku okazalo sie, ze byl gotowy o 8:38, wtedy wydany zostal klucz. Panna w recepcji “tylko gotowka” pewnie miala nadzieje, ze sie skusze i ze sobie zarobi.
Sam pokoj byl w porzadku jak na warunki południowo-afrykańskie. Wszystko przysrubowane i przygwintowane na stale. Az sie dziwilam, ze poduszki nie byly przybite do lozka. Premier to ponoc premium siec hoteli. Lazienka wygladala na czysta, byla i wanna i osobny prysznic. Podczas prysznica woda lala sie po calej lazience, bo podloga nachylona byla katem w zla strone. No coz.
Nastawilam budzik na obiad i poszlam spac.
Obiad bez szalu. Dalo sie zjesc. Tym razem puszka coli zero kosztowala 30 randow. Hmmm… rano bylo 35. Nie dociekalam dlaczego. Tym razem kwitek dostalam bez problemu. Zapytano mi sie czy chce dac napiwek. Nie bardzo wiedzialam za co, bo nie dali mi ani szklanki ani slomki. Wzruszylam ramionami i zabralam puszke do pokoju. Po czym padlam spac.
Nie moglam uwierzyc, ze juz jutro bede na Wyspie Sw. Heleny!
Na lotnisku mialam byc o 6 rano, trzy godziny przed odlotem. Hotel zapakowal mi sniadanie w pudelko i pierwszym shuttle busem odjechalismy.
Choc lot Airlinka na Sw. Helene jest technicznie lotem miedzynarodowym, wiec technicznie odprawa powinna byc w terminalu A, to Airlink ma swoje stanowiska w terminalu B. Ale odlot jest z terminalu A.
Nie moglam odprawic sie online, wiec grzecznie ustawilam sie w kolejce. Przy stanowisku wyszlo dlaczego nie moglam odprawic sie online. Musialam pokazac polise ubezpieczeniowa i bardzo dokladnie sprawdzali, czy obejmuje ewakuacje medyczna droga lotnicza. Chyba nie bardzo mi wierzyli. Ubezpieczenie mialam z World Nomads, wiec tego tam, rozumiem, ze mieli watpliwosci.
Przy odprawie chcieli rowniez potwierdzenie rezerwacji hotelu i plan pobytu. Dzien po dniu. Mialam rozpiske w telefonie wiec im to pokazalam, ale nic oficjalnego od zadnej agencji turystycznej, ani od mojego przewodnika nie mialam. Po dlugich debatach w koncu pozwolili mi sie odprawic i nadac bagaz.
Jeszcze tylko kontrola bezpieczenstwa i juz siedzialam pod bramka. Juz zaraz wkrotce!
c.d.n.@DAD glownie polozenie wyspy. Zrobilam sobie cala liste, Falklandy, Tristan, Ascension, Helena, i cala mase na Pacyfiku tez.
Przeczytalam ksiazke Krystyny Chojnowskiej-Liskiewicz i dotarlo do mnie, ze Sw. Helena to popularne miejsce dla jachtowcow, wiec zrobilam sobie patent zeglarza i zapisalam sie do jacht klubu. Chyba mialam 14 lat. Ale zycie ulozylo sie inaczej. ;)
Helm dlatego, bo cala zbroja wymaga osobnej walizki!
@DAD
Zbroja troopera naprawde zajmuje duzo miejsca, mam na nia torbe w rozmiarze jumbo marki Protex. Nawet helm mozna zapakowac.
Ale blaster rifle juz niestety sie nie miesci :cry:
@kumkwat_kwiat
Jak przywozilam zbroje do Japonii, to lecialam Emiratami i bardzo upierdliwa pani przy bramce nalegala, ze mozna miec tylko i wylacznie jeden bagaz podreczny. Ja mialam plecak i torbe z helmem, reszta zbroi leciala jako bagaz nadawany. Zapytalam sie czy mozna miec na glowie czapke i w reku bagaz podreczny. Pani powiedziala, ze tak, oczywiscie. Wiec zalozylam helm i tak weszlam do samolotu. I tak mi zostalo.
OK, jedziemy z ta Helena....
Pod bramka dolaczyla sie grupa 10 Chinczykow, ktorzy darli sie wnieboglosy, RPAnczycy w drodze na urlop, kobieca para z Dubaju wraz z dzieckiem (oh, my tylko pracujemy razem, to nasza corka), typy jak ja, ktore pstrykaly zdjecia tablicy odlotow i jaraly sie tym niesamowicie, i cala masa Swietohelenczykow w drodze do domu. I delegacja francuska, w ktorej sklad wchodzil jakis arystokrata (ponoc ksiaze jak sie dowiedzialam potem), ktorego przodek ozenil sie z siostra Napoleona, gosc, ktory napisal powiesc o Sw. Helenie, jego przyjaciel i ich wspolna zona. Ja tam nie dyskryminuje, zagadam do kazdego.
Arystokrata zemdlal w kolejce do bramki, wsadzili go na wozek inwalidzki i dostal upgrade do klasy biznesowej. Wspolna zona zostala posadzona obok mnie i przez 3 godziny lotu do Walvis Bay musialam wysluchiwac, ze oni sa VIP i ze reporterzy beda na nich czekac na lotnisku, itp, itd.
Przy bramce obsluga Airlinka znowu domagala sie polisy ubezpieczeniowej do wgladu, oraz rezerwacji noclegow. I sprawdzali czy wszystko zgadza sie z tym co bylo uprzednio wklepane do komputera przy odprawie. I ku zdumieniu wszystkich, wylapali chloptasia, ktory nie mial tych papierow. Nie wiem czy polecial, ale wiem, ze bylo jedno miejsce wolne w samolocie. Po miedzyladowaniu w Walvis Bay na to wolne miejsce przesiadla sie francuska zona i w koncu mialam spokoj.
Powtarzano tez komunikat, ze na wyspie nie ma bankomatow i ze trzeba miec przy sobie gotowke. I ze to ostatnia szansa na zdobycie gotowki. Ja mialam przy sobie funty, ktore wloklam z Japonii. Nie powiem, w innych okolicznosciach taka dluga podroz z taka iloscia gotowki to durny pomysl. Hotel mialam juz oplacony, ale na wszystko inne mialam cash.
Wraz z nami lecialo takze dwoch mechanikow i policjant (przynajmniej wygladal na takiego, jakis funkcjonariusz sluzb bezpieczenstwa czy prawa i porzadku).
Sam Airlink jak najbardziej na plus. Samolot byl starenki, ale czysty, obsluga mila, i nawet jedzenie bylo. Do Walvis Bay kanapka, od Walvis Bay maly posilek w pudelku. I coke zero, dawali od razu cale puszki bez pytania.
W Walvis Bay zatankowalismy, zmienila sie ekipa pokladowa, mechanicy obcykali caly samolot i po jakiejs godzinie polecielismy dalej. Nie mozna bylo wyjsc z samolotu, niestety. Psikali tez srodkami dezynfekujacymi w kabinie.
Siedzialam w fotelu 18A i kiedy na horyzoncie pojwila sie wyspa, to juz ubolewalam, ze ci po drugiej stronie samolotu mieli lepsze widoki. Az nagle jakies skaly wyskoczyly doslownie dwa metry od skrzydla po mojej stronie. Samolotem rzucalo przy ladowaniu strasznie. Byly okrzyki grozy. Te slynne boczne wiatry (przez ktore to lotnisko niemal nigdy nie zostalo otwarte) to nie zart. Francuska zona chyba zemdlala, bo zaraz po wyladowaniu wymagala opieki medycznej.
Ladowalam w Bhutanie i paru innych interesujacych miejscach i nie powiem, Sw. Helena nie zawodzi. Emocje sa. Ponoc latem pogoda jest lepsza i takich wrazen nie ma. Ja tam sie z wrazen cieszylam.
Wysiadalismy z samolotu do niesamowitego wycia wiatru, ktory chcial glowy urywac i do oklaskow widowni na tarasie terminalu. Ja od razu popedzilam do toalety i przez to bylam na samym koncu kolejki paszportowej. Druczek juz mialam wypelniony w samolocie. Arystokrata sie przewrocil w kolejce i upadajac zlapal ten metalowy kijek z lancuchem, ktory oddziela kolejki. I rozwalil i kijek i pare plytek podlogowych. Od razu wzieto go bez kolejki, jego francuska ekipe tez. Francuska zona juz czula sie lepiej i ze zlosliwie powiedziala, ze bede miec prawie godzine czekania. Pomachala mi na odchodnym.
Przy kontroli paszportowej pytania o ubezpieczenie, znowu trzeba je pokazac, sprawdzaja numer polisy, rezerwacje noclegow, oraz ile ma sie gotowki. I koniecznie bilet powrotny. Wpisuja w paszport tyle dni na ile ma sie bilet powrotny.
Jak powiedzialam pannie paszportowej z kim mam zarezerwowane wycieczki dzienne i gdzie sie zatrzymuje, to nie prosila o pokazanie funduszy, ale byli tacy, co musieli (w tym cala wycieczka chinska). Z tego co zauwazylam, to chca przynajmniej 100 funtow na dobe. Chlopak przede mna nie mial tyle gotowki. Na wyspie nie ma bankomatow, ale na lotnisku czekal przedstawiciel banku z maszyna do kart kredytowych. Bezgotowkowi pasazerowie musieli brac cash advance. Prowizja 5%.
Chlopak przede mna grymasil strasznie, nie chcial tego robic. W koncu powiedzieli mu, ze albo zrobi, albo go nie wpuszcza. Nie wiem jaka mial karte, ale ponoc nie dzialala. Rzucal sie okropnie, ze to dyskryminacja, ze nie ma tego w oficjalnych procedurach wjazdowych (pokazano mu ten cytat, ze trzeba miec fundusze na pobyt), i pamietacie tego policjanta, ktory z nami lecial?
No wlasnie. Chlopak (z Niemiec) nie przeszedl przez kontrole paszportowa, od razu zostal eskortowany do odlotow. Chyba na wyspie mieli wiecej takich przypadkow w przeszlosci, stad takie zabezpieczenia.
Jeszcze tylko kontrola celna, pytali sie o jedzenie (nie mozna wwozic), wybebeszali ludziom walizki i plecaki. Ekipa chinska stracila chyba kilkanascie kilo na wadze. Mnie przepuscili cukierki, ale zabrali batonik z granoli.
I witamy na Wyspie Swietej Heleny!
Derek, moj handler, czekal w hali przylotow. Po trzech latach korespondencji w koncu bylo milo spotkac sie na zywo. Trzech latach, bo mialam przeciez przyleciec w marcu 2020 roku.
Nie bylo zadnych reporterow ani orkiestry powitalnej dla francuskiej grupy. Okazalo sie, ze moj handler byl rowniez ich handlerem i ze bedziemy w tym samym hotelu. Oni musieli jechac do hotelu busem z ekipa chinska. Ja jechalam z szefem w jego prywatnym samochodzie. Na odchodnym pomachalam francuskiej zonie kiedy ona przepychala sie przez Chinczykow, zeby wsiasc do busa.
Najpierw od razu na lotnisku kupilam karte sim. Na dzwonienie, bo na internet nie stac mnie. A dzwonienie jest niezbedne. Nie ma wi-fi, nie ma hot-spotow, nie ma innej alternatywy do kontaktu z ludzmi.
Po drodze do Jamestown, co chwila domagalam sie zatrzymania samochodu, zeby robic zdjecia. Wyjasnienia, ze przeciez mam w planach cala objazdowke wyspy i ze bedzie na zdjecia czas padaly na moje gluche uszy. Na szczescie Derek, jak sie okazalo, mial cierpliwosc swietego i kiedy wykumal, ze nic do mnie dociera, bo jaram sie jak swinia blotem, dal sobie spokoj. Zatrzymywal sie sam z siebie w co lepszych miejscach, bo powiedzial, ze bal sie, ze mu z samochodu wyskocze.
W drodze do Jamestown, Derek machal do kazdego mijanego kierowcy, czasem zatrzymywal sie na pogawedke i przedstawial mnie kazdej napotkanej osobie. Jak wyjasnil, to machanie do innych to swietohelenska tradycja. Natychmiast zaadoptowalam ten zwyczaj i machalam razem z nim, czasem nawet obiema recyma. Zanim dojechalismy do hotelu to mialam wrazenie, ze poznalam juz przynajmniej polowe populacji wyspy.
c.d.n.Dostalam prywatna wiadomosc, ze w mojej relacji (moich relacjach) jest za duzo slow, i ze ludziom nie chce sie tego czytac. Ze mam byc bardziej zwiezla, bo nikogo nie interesuja moje przemyslenia.
Ja z natury jestem kobieta rozwiezla, ktora lubi slowa. Wiec, w ramach zemsty, w tym odcinku jest ich jeszcze wiecej. Muahahaha! :twisted:
Dojazd z lotniska do hotelu powinien zajac jakies 20 pare minut, 30 gora. Mysmy jechali grubo ponad godzine. No coz, ja mialam frajde, ale moj kierowca co jakis czas spogladal na zegarek. Zaczely mnie nachodzic wyrzuty sumienia, ze czlowiekowi sobotnie popoludnie psuje, wiec sie go w koncu zapytalam czy sie mu gdzies spieszy. A on na to, ze po prostu sprawdza, kiedy najlepiej dojechac do hotelu. Nie bardzo zrozumialam o co mu chodzi, ale udawalam, ze wszystko bylo jasne.