Lockdown dał mi się we znaki. Tak długiej przerwy od podróży to nie miałem od 2007. Także jak już coś się ruszyło to zacząłem latać na co drugi weekend wakacji
:). Z pomocą przyszły oczywiście fantastyczne ceny LOT czy Wizzair, a także Lufthansa. Pod koniec czerwca i w lipcu byłem więc w Portugalii i Hiszpanii, w lipcu na Krecie, w sierpniu w Kampanii/Kalabrii, Bułgarii i na Rodos, ale jeszcze czegoś mi brakowało i na połowę września koniecznie chciałem gdzieś jeszcze polecieć. W grę wchodziła Islandia (mój ostatni niezdobyty kraj w Europie, który tak wisi mi już jako jedyny od paru lat) albo Dolomity.
Sytuacja właściwie sama się rozwiązała, gdy Islandia wprowadziła podwójne testy, a Wizzair miał bilety czwartek-niedziela do Werony za 80zł. Kupiłem bilety dla całej rodzinki, ale nie pierwszy raz już w końcu poleciałem sam.
Kiedyś o Dolomitach słyszałem, że są ładne, ale jakoś nigdy się bardziej nie wgłębiałem w temat, mimo, że zwiedziłem już prawie całe Włochy. Przygotowując się do tego wyjazdu trafiłem na bloga BAnity, której zdjęcia zrobiły na mnie mega wrażenie. Trzeba było tylko dopracować plan i ruszyć
:)
Wylot miałem w czwartek wieczorem. Po zachodzie słońca, siedząc po lewej stronie samolotu, udało mi się dostrzec z góry Tre Cime. Wiedziałem już, że będzie zajebiście.
O 21 biorę samochód (Fiat 500L - masakra...) i jadę godzinkę do Trento na nocleg. Chciałem podjechać jak najbliżej gór, aby nie marnować czasu w piątek.
Pobudka o 7 i ruszam w góry. 8.30 byłem już przed wąwozem Bletterbach. Jak niektórzy pewnie wiedzą, ten obszar Włoch jest dwujęzyczny (włoski i niemiecki), ale lokalesi używają najpierw niemieckiego, dlatego też niektóre nazwy brzmią dziwnie jak na Włochy. Jest kilka samochodów, ale mała grupka ma jeszcze jakąś odprawę. Idę na pewniaka, ale ktoś mnie zaczepia mówiąc, że potrzebuję kask. Pytam więc czy mogę wypożyczyć. Idę do budynku i kask biorę za darmo, ale muszę zapłacić 6 euro za wejście do parku.
Szlak ma być na 2h, schodzi się w dół, idzie do wodospadu, a potem wchodzi na górę. Pogodę mam mistrzowską.
Wąwóz Bletterbach słynie z pionowych ścian i warstwowych skał, z których można uczyć się lekcji geologii. Jako, że ruszyłem tak wcześnie, cały wąwóz mam dla siebie.
Idąc tymi kamieniami, spotykam dwie osoby, które siedzą sobie pod ścianą. Nie wyglądało to na nic dziwnego, ale wracając z wodospadu, widziałem już przy nich ratowników, jednego gościa przykrytego folią z unieruchomioną nogą, wyglądało na jakieś złamanie w kostce. Ja osobiście uwielbiam takie szlaki po kamieniach i bardzo dobrze się na nich czuję.
A to ten wodospadzik. Niestety bliżej nie dało się podejść, bo była rozciągnięta lina aby nie przechodzić.
Wracam na górę i zdycham z braku kondycji. Odpoczywałem co chwilę i ledwo dawałem radę. Ale chyba jednak nie było tak źle, bo zapowiadany 2h szlak przeszedłem w 1:15.
Wsiadam w mojego pierdzipęda i po drodze co chwila oglądam fantastyczne widoki:
Dojeżdżam do Lago di Carezza (albo Karersee). Tu już sporo ludzi, ale da się zrobić TAKIE foty bez nich.
Jak to z jeziorami polodowcowymi, mają obłędne kolory. A górujące nad nim szczyty też są niczego sobie.
Idę dookoła.
No i ciutkę dalej bo jest następne jeziorko.
Przy parkingu jest kilka restauracji, gdzie mogę zjeść nieśmiertelnego bratwursta i wypić bezalkoholowe.
Ruszam dalej w stronę Marmolady. W dalszym ciągu na każdym zakręcie są takie zwykłe widoczki
:)
Właściwie to zatrzymywałem się co chwilę i co chwilę robiłem ochy i achy, bo zdjęcia oczywiście tego nie oddadzą...
A może choć trochę oddadzą...?
:)
Wprawne oko zobaczy, że nad górami jest sporo paralotniarzy. Ci to dopiero muszą mieć widoki...
Serpentynami wspinam się na 2500 m npm i pojawia się lodowiec Marmolady:
Niestety wyciąg na górę, jak i na wiele innych nie działa. Trochę jestem tym zawiedziony, ale trudno....
Za to jest ładne sztuczne jeziorko, obok knajpa gdzie można wypić espresso doppio i zjeść appel strudel
:)
Jeszcze rzut oka na Marmoladę i okoliczne szczyty i można jechać dalej.
hmm, mi normalnie zdjęcia działają na różnych sprzętach.@kawon30 oglądasz przez blog czy forum? Choć i przez blog ja widzę zdjęcia normalnie i miniaturki i w tekście.
A Fiat 500L to taki dla mnie koszmarek. Nie lubię takich ala suvów. Lata to po zakrętach w każdą stronę i od 110 kph wyglądało jakby odfruwał. Do tego mega głośny i klekoczący. Przeciwieństwo mojej mocnej benzyny gdzie siedzę pupą na asfalcie
;-)Jadę w stronę doliny Gardena. Wyrastają przede mną pionowe góry, wrażenie jest niesamowite.
Jadę na przełęcz Sella. Jest mega stromo. Sporo ludzi na rowerach. Ci na bardziej profesjonalnych wjeżdżają, a na bardziej amatorskich wprowadzają
:)
Przed przełęczą, znajduję piękne miejsce. Właściwie gdzie nie popatrzeć to jest super.
Sassolungo w pełnej krasie:
Postanowiłem zrobić filmik 360 stopni. To tylko 43 sekundy - daje wyobrażenie
:o
Na samej przełęczy idę chwilę szlakiem. Pod tym szczytem jest kilka ferrat:
Po drugiej stronie jest już Val Gardena.
W Plan de Grabla jest w końcu czynna kolejka. Za 20 euro jadę w obie strony.
Z góry jest jeszcze ładniej
:)
Na koniec dnia jadę do Santa Maddalena. To obowiązkowy punkt na zachód słońca. Najpierw wjeżdżam na górę i widzę TO:
Zjeżdżam na dół, gdzie jest słynny i chyba najbardziej obfotografowany kościółek w tej części Europy. Przy zachodzie, słońce daje tu wspaniałe światło.
Tapetka jak nic
;-)
W nocy dojeżdżam do Muhlbach, gdzie mam w centrum fajny hotelik.Po szybkim śniadaniu jadę na wschód. W Bruneck zjeżdżam do północnej doliny, ale nie widzę odsłoniętych szczytów, więc zawracam. W sumie dość wcześnie pojawiam się w Lago di Braies. Jest już trochę osób i czekają na otwarcie budki, gdzie za jedyne 29 euro można wypożyczyć łódkę. Ja pasuję i idę dookoła z buta.
Wschodzące słońce pięknie oświetla Croda del Becco:
Szlak nie jest wymagający i w godzinkę da się go obskoczyć. W miękkim porannym świetle okolica to cudo.
Płacę 6 euro za parking i jadę dalej. Wracam do głównej drogi i nie mogę sobie odmówić by się zatrzymywać co jakiś czas:
Na rondzie, gdzie miałem skręcać w stronę Misuriny, było napisane, że jest 21 km do Austrii. Nie mogłem sobie odmówić zajrzenia. Właściwie to po 3 rzeczy - zatankować (diesel po 1.1 euro zamiast 1.4 we Włoszech), napić się kawy i zobaczyć zabytkowy most w Heinfels:
Jadę w stronę Misuriny. Tu chyba zaczynają się jedne z najbardziej spektakularnych widoków:
@kawon30 oglądasz przez blog czy forum? Choć i przez blog ja widzę zdjęcia normalnie i miniaturki i w tekście.A Fiat 500L to taki dla mnie koszmarek. Nie lubię takich ala suvów. Lata to po zakrętach w każdą stronę i od 110 kph wyglądało jakby odfruwał. Do tego mega głośny i klekoczący. Przeciwieństwo mojej mocnej benzyny gdzie siedzę pupą na asfalcie
;-)
Genialne zdjęcia, My zrezygnowaliśmy w ten weekend z tych dolomitów mialo być 2 na 4 dni ładnie. Dolomity wpisuje na listę top1 odwiedzonych miejsc weekendowo w 2021r:)
Piękne zdjęcia!
:-) Byłem kilkakrotnie w tych rejonach ale zimą. Kilkakrotnie miałem okazję przejechać największą narciarską karuzelę w Europie czy;i Sella Ronde. Ale nigdy nie miałem okazji zrobić tam jakiegoś trekkingu w takim okresie...
:-) Zazdroszczę wrażeń!
;-)
Sytuacja właściwie sama się rozwiązała, gdy Islandia wprowadziła podwójne testy, a Wizzair miał bilety czwartek-niedziela do Werony za 80zł. Kupiłem bilety dla całej rodzinki, ale nie pierwszy raz już w końcu poleciałem sam.
Kiedyś o Dolomitach słyszałem, że są ładne, ale jakoś nigdy się bardziej nie wgłębiałem w temat, mimo, że zwiedziłem już prawie całe Włochy. Przygotowując się do tego wyjazdu trafiłem na bloga BAnity, której zdjęcia zrobiły na mnie mega wrażenie. Trzeba było tylko dopracować plan i ruszyć :)
Wylot miałem w czwartek wieczorem. Po zachodzie słońca, siedząc po lewej stronie samolotu, udało mi się dostrzec z góry Tre Cime. Wiedziałem już, że będzie zajebiście.
O 21 biorę samochód (Fiat 500L - masakra...) i jadę godzinkę do Trento na nocleg. Chciałem podjechać jak najbliżej gór, aby nie marnować czasu w piątek.
Pobudka o 7 i ruszam w góry. 8.30 byłem już przed wąwozem Bletterbach. Jak niektórzy pewnie wiedzą, ten obszar Włoch jest dwujęzyczny (włoski i niemiecki), ale lokalesi używają najpierw niemieckiego, dlatego też niektóre nazwy brzmią dziwnie jak na Włochy.
Jest kilka samochodów, ale mała grupka ma jeszcze jakąś odprawę. Idę na pewniaka, ale ktoś mnie zaczepia mówiąc, że potrzebuję kask. Pytam więc czy mogę wypożyczyć. Idę do budynku i kask biorę za darmo, ale muszę zapłacić 6 euro za wejście do parku.
Szlak ma być na 2h, schodzi się w dół, idzie do wodospadu, a potem wchodzi na górę.
Pogodę mam mistrzowską.
Wąwóz Bletterbach słynie z pionowych ścian i warstwowych skał, z których można uczyć się lekcji geologii.
Jako, że ruszyłem tak wcześnie, cały wąwóz mam dla siebie.
Idąc tymi kamieniami, spotykam dwie osoby, które siedzą sobie pod ścianą. Nie wyglądało to na nic dziwnego, ale wracając z wodospadu, widziałem już przy nich ratowników, jednego gościa przykrytego folią z unieruchomioną nogą, wyglądało na jakieś złamanie w kostce.
Ja osobiście uwielbiam takie szlaki po kamieniach i bardzo dobrze się na nich czuję.
A to ten wodospadzik. Niestety bliżej nie dało się podejść, bo była rozciągnięta lina aby nie przechodzić.
Wracam na górę i zdycham z braku kondycji. Odpoczywałem co chwilę i ledwo dawałem radę. Ale chyba jednak nie było tak źle, bo zapowiadany 2h szlak przeszedłem w 1:15.
Wsiadam w mojego pierdzipęda i po drodze co chwila oglądam fantastyczne widoki:
Dojeżdżam do Lago di Carezza (albo Karersee). Tu już sporo ludzi, ale da się zrobić TAKIE foty bez nich.
Jak to z jeziorami polodowcowymi, mają obłędne kolory.
A górujące nad nim szczyty też są niczego sobie.
Idę dookoła.
No i ciutkę dalej bo jest następne jeziorko.
Przy parkingu jest kilka restauracji, gdzie mogę zjeść nieśmiertelnego bratwursta i wypić bezalkoholowe.
Ruszam dalej w stronę Marmolady. W dalszym ciągu na każdym zakręcie są takie zwykłe widoczki :)
Właściwie to zatrzymywałem się co chwilę i co chwilę robiłem ochy i achy, bo zdjęcia oczywiście tego nie oddadzą...
A może choć trochę oddadzą...? :)
Wprawne oko zobaczy, że nad górami jest sporo paralotniarzy. Ci to dopiero muszą mieć widoki...
Serpentynami wspinam się na 2500 m npm i pojawia się lodowiec Marmolady:
Niestety wyciąg na górę, jak i na wiele innych nie działa. Trochę jestem tym zawiedziony, ale trudno....
Za to jest ładne sztuczne jeziorko, obok knajpa gdzie można wypić espresso doppio i zjeść appel strudel :)
Jeszcze rzut oka na Marmoladę i okoliczne szczyty i można jechać dalej.
A Fiat 500L to taki dla mnie koszmarek. Nie lubię takich ala suvów. Lata to po zakrętach w każdą stronę i od 110 kph wyglądało jakby odfruwał. Do tego mega głośny i klekoczący.
Przeciwieństwo mojej mocnej benzyny gdzie siedzę pupą na asfalcie ;-)Jadę w stronę doliny Gardena. Wyrastają przede mną pionowe góry, wrażenie jest niesamowite.
Jadę na przełęcz Sella. Jest mega stromo. Sporo ludzi na rowerach. Ci na bardziej profesjonalnych wjeżdżają, a na bardziej amatorskich wprowadzają :)
Przed przełęczą, znajduję piękne miejsce. Właściwie gdzie nie popatrzeć to jest super.
Sassolungo w pełnej krasie:
Postanowiłem zrobić filmik 360 stopni. To tylko 43 sekundy - daje wyobrażenie :o
https://www.youtube.com/watch?v=S6OSOBWmPpU
Na samej przełęczy idę chwilę szlakiem. Pod tym szczytem jest kilka ferrat:
Po drugiej stronie jest już Val Gardena.
W Plan de Grabla jest w końcu czynna kolejka. Za 20 euro jadę w obie strony.
Z góry jest jeszcze ładniej :)
Na koniec dnia jadę do Santa Maddalena. To obowiązkowy punkt na zachód słońca. Najpierw wjeżdżam na górę i widzę TO:
Zjeżdżam na dół, gdzie jest słynny i chyba najbardziej obfotografowany kościółek w tej części Europy. Przy zachodzie, słońce daje tu wspaniałe światło.
Tapetka jak nic ;-)
W nocy dojeżdżam do Muhlbach, gdzie mam w centrum fajny hotelik.Po szybkim śniadaniu jadę na wschód. W Bruneck zjeżdżam do północnej doliny, ale nie widzę odsłoniętych szczytów, więc zawracam.
W sumie dość wcześnie pojawiam się w Lago di Braies. Jest już trochę osób i czekają na otwarcie budki, gdzie za jedyne 29 euro można wypożyczyć łódkę. Ja pasuję i idę dookoła z buta.
Wschodzące słońce pięknie oświetla Croda del Becco:
Szlak nie jest wymagający i w godzinkę da się go obskoczyć. W miękkim porannym świetle okolica to cudo.
Płacę 6 euro za parking i jadę dalej. Wracam do głównej drogi i nie mogę sobie odmówić by się zatrzymywać co jakiś czas:
Na rondzie, gdzie miałem skręcać w stronę Misuriny, było napisane, że jest 21 km do Austrii. Nie mogłem sobie odmówić zajrzenia. Właściwie to po 3 rzeczy - zatankować (diesel po 1.1 euro zamiast 1.4 we Włoszech), napić się kawy i zobaczyć zabytkowy most w Heinfels:
Jadę w stronę Misuriny. Tu chyba zaczynają się jedne z najbardziej spektakularnych widoków:
Lago di Landro: