0
Barbara Rogórz 19 lutego 2019 22:51
Dzika Afryka i Safari to moje marzenie od dziecka. Zawsze wydawało się takie odlegle i niedostępne, ale skoro w ostatnim czasie stworzyłam swoja listę The Bucket List i mam na niej chyba 54 (jak na razie) cele podróżnicze i związane z nimi rzeczy "to-do" tak więc luty 2019 okazał się tym idealnym momentem na spełnienie jednego z nich. Nie mieliśmy odwagi całkiem ryzykować i lecieć na własną rękę, wiec zarezerwowaliśmy wyjazd z Nackermanem liniami Qatar Airways. Wybrany przez nas hotel to Reef Beach Resort & Spa przy Diani Beach.


Przylatujemy do Mombasy około 8.30 i wypatrujemy kogoś, kto będzie tam na nas czekał. Jest znaczek Nackemana a obok ktoś, kto trzyma kopertę z naszym nazwiskiem. Witamy sie i mily Pan odprowadza nas do busa, nie zdarzyliśmy jeszcze wsiąść, a inny podchodzi i pokazuje dłoń pełna pieniędzy, chyba z 20 x1€ i wola, ze należy sie napiwek :-) Dajemy 2€, wsiadamy do busa i jedziemy 1,5 godziny do hotelu. Jesteśmy lekko w szoku patrząc na to, co mijamy za oknem, te szałasy, leżące wszędzie śmieci, ludzie, którzy mają 2 różne buty... najbardziej zaskoczył nas brak mostu przy głównej drodze. Przejazd dla auta osobowego kosztuje jednorazowo 300 KES. Piesi przeprawiają sie za darmo i tak cały czas pełno ludzi czeka na prom za kratami. Ten widok był okropny...

Docieramy do hotelu, obsługa wita nas bardzo milo. O 12.00 mamy spotkanie w sprawie safari, które organizujemy na własną rękę z ludźmi poznanymi na fb. Umawiamy się na następny dzień 10.02. Organizator ma mówić w języku niemieckim, co jest dla nas sporym udogodnieniem. O 14.00 spotykamy się z rezydentem, który trochę nas zbył jak usłyszał, ze mamy już safari zarezerwowane, tyle, ze u niego koszt za 3 dni to 560$ za osobę, my mamy opcje za 260$.

10.02 o 6.00 zabieramy nasze lunchboxy i ruszamy. Nagle kolo 7.30 kierowca zatrzymuje się i mówi nam, ze dalej jedziemy pociągiem do Emali, gdzie będzie na nas czekał nasz organizator (którego znamy tylko z rozmowy na messenger) Ricko. My spanikowani, nie taki był plan nie wiemy co robić. Mieliśmy jechać z nimi samochodem i po drodze przesiąść się i jechać dalej z Rico, ale nie było mowy o pociągu... wysiadamy, jeden idzie kupić nam bilety, drugi stoi i czeka z nami przed dworcem.

Probujemy skontaktować się z Rico, ale niestety nie odbiera, podają nam 3 różne numery, 1 niedostępny, 2 nie odbiera, 3 pomyłka.... w końcu udało się skontaktować z Rico. Ok, decydujemy się jechać. Zegnamy się z naszym kierowca i jego towarzyszami i idziemy do pociągu. Jesteśmy tam jedynymi białasami.... masakra, patrzą się na nas i to cały czas... niby ok, bezpiecznie (przechodziliśmy kontrole bezpieczeństwa jak na lotnisku), ale ten ich wzrok był paraliżujący. Tak po 2 godzinach emocje trochę opadły, po 3 wsiedli kolejni biali do wagonu, wiec było nam raźniej. Damian i tak cały czas był przerażony i martwił się czy ktoś będzie tam na nas czekał, czy na pewno wszystko będzie według planu. Docieramy do Emali, jest nasz „wybawca". Wszelkie myśli o spaniu w jakimś hostelu z lokalsami mogą sobie odejść w niepamięć i dobrze, bo nie wyobrażam sobie tego. Wsiadamy do busa i ruszamy do Amboseli. W busie poznajemy świetnych Polaków Łukasza i Lili, którzy po safari wybierają się na Kilimandżaro. Na lepszych ludzi nie mogliśmy trafić, fajni, towarzyscy z takim samym poczuciem humoru jak my. Idealnie!


Docieramy do Amboseli trochę nas potrzepało na tych drogach, gdzie asfalt to już dawno zniknął nam z oczu. Zaczynamy safari dzień 1 i mamy okazje już w 1 dniu spotkać 4 z wielkiej 5 Afryki, nie było niestety tylko nosorożca. Zawdzięczamy to naszemu super kierowcy Nicko, który nie dość, że prowadził samochód to przez brudne i zakurzone szyby wypatrywał zwierzęta. Wieczorem kolo 18.30 zatrzymujemy się w Logge AA na noc. Tutaj mamy piękny basen, ale brak czasu na kąpiel :D i super namioty do spania. Warunki super.



11.02 wstajemy i tuż po śniadaniu ruszamy przez Amboseli do Sarova Salt Lick. Tutaj jest troszkę inna ziemia, mniej zieleni wokoło. Na spokojnie zwiedzamy park i delektujemy się tym widokiem. Zatrzymujemy się przy bawołach. Nagle samochód gaśnie, a Nicko nie może odpalić. My śmiejemy się na początku i żartujemy, ale nagle sytuacja robi się poważna. Rico wychodzi z samochodu i probuje pchać, ale sam nie daje rady, chłopaki Damian i Lukasz wychodzą z busa i idą mu pomoc. Cala akcja toczy się w odległości około 5 metrów od wylegującego się pod drzewem bawola. We mnie budzi się dusza fotografa, wiec wyskakuje z busa i lecę zrobić im fotkę, nagle słyszę jak Damian krzyczy i karze mi wsiadać do samochodu..., ale zdjęcie mam!


Na obiad zjeżdżamy do domków na palach Sarova Salt Lick Game Lodge. Bajkowe miejsce! Tutaj mogłabym zostać na dłużej. Piękny hotel położony na środku sawanny. Sztuczny wodopój zachęca zwierzęta do przebywania w tym obszarze i dzięki temu mamy takie piękne widoki. Chyba najlepsze miejsce, jakie widziałam w życiu <3

Jedziemy jeszcze po obiedzie na dalsze safari i dalej zwiedzamy park.

12.02 ostatni dzień safari. Mieliśmy wyjechać o 5 rano, ale Rico dal znać, że zmieniają oponę i wyruszamy po śniadaniu. Mieliśmy widzieć koty z samego rana, trochę zawiedzeni czekamy. Kolo 8 wyruszamy do parku. Dojeżdżamy do miejsca, gdzie tuż obok drzewa wylegiwał się lew. Na początku patrzyliśmy z dalszej odległości, ale jak inne busy odjechały, Rico powiedział, że podjedziemy do tego lwa bliżej, robimy zdjęcia i spadamy. My nie wiedzieliśmy, czy mamy zamykać dach, ale Rico nas przekonał, ze nie ma takiej potrzeby, wszyscy z adrenalina na maksa zbliżamy się do lwa. Żeby tylko tym razem auto nam nie zgasło, bo w tej chwili nie byłoby szans, żeby ktokolwiek odważył się opuścić samochód. To była lwica, tylko na nas spojrzała, a my ze strachem popstrykaliśmy sobie fotki i mamy na pamiątkę.

Pojeździliśmy jeszcze trochę po parku i przyszedł czas na koniec safari. Rozdzielamy się z naszymi towarzyszami i jedziemy z 5 godzin do hotelu przy Diani Beach.

13.02 dzień odpoczynku. Pełen relaks przy plaży i kąpiel w oceanie, a wieczorem piwko w barze w basenie hotelowym.


14.02 udajemy się na wycieczkę na wyspę Wasini. Cel snurkowanie i zobaczenie żółwia. Damian poluje już spory czas, żeby spełnić to marzenie. Niestety rafa nie oczarowała go, po tym, co widział na Filipinach ciężko jest postawiona poprzeczka, żółwia tez nie było. Jedynie widzieliśmy delfiny i co nam się podobało, to że było spokojnie, nie było takiej gonitwy lodek jak na Panglao. Udajemy się na lunch (ryz+pyszna rybka-nigdy nie jadłam tak wyśmienitej ryby+ krab). Po jedzeniu idziemy do miejscowej szkoły odwiedzić dzieci i podarować im prezenty. Idziemy przez wioskę i nagle pojawia się pełno dzieci, które wyciągają ręce i czekają, aż cos se im da, wyciągałam cukierki i dawalam im troszkę. Tuz przed szkoła chciałam wyciągnąć kolorowanki i kredki, które zabraliśmy ze sobą, ale nikt mnie nie uprzedził, co się może stać. Wyciągnęłam te rzeczy z plecaka, a dzieci, które tam były, rzuciły się na mnie i wyrywały mi wszystko z rak. Byłam w szoku, nie wiedziałam co się dzieje. To było takie przykre, dzieci biły się o kolorowanki i kredki, na szczęście widziałam, ze się miedzy sobą dzieliły. Po wejściu do szkoły nie miałam już żadnego prezentu dla uczniów.... wszystko zabrały dzieci spoza szkoły... te dzieci, które prawdopodobnie nie mają możliwości edukacji, ponieważ ich rodziców nie stać na szkole.... Zapamiętam sobie ten widok i cala ta sytuacje na długo..

15.02-16.02 dalszy relaks na plaży. Plaza jest strzeżona tak do polowy , dalej nachodzą Cię lokalsi i proponują wszystko, co możliwe, safari, pamiątki kokosy, owoce baobabu, liście aloesu.... itd. Nie wejdziesz do wody, żeby Cię ktoś nie zagadał i nie próbował cos sprzedać.

17.02 powrót

Spostrzeżenia:

Kenia jest piękna, ale nie jest taka jak na widokówkach. Poza safari i resortami jest bieda i to widać. Na ulicach leży pełno śmieci, ludzie po wodę pitną muszą iść kilka km. Maja specjalne plastikowe pojemniki i w nich noszą wodę. Noszą na głowie, woza na dużych drewnianych taczkach, albo przywożą skuterami. Nie kupują prawie wcale wody butelkowej, ponieważ ich na to nie stać. Woda 1,5l w sklepie kosztowała 0,60 $. Nasz resort miał piękną plażę, ale tuz obok, za murem były drewniane chatki, w których mieszkali lokalsi. To, co widać poza murami resortu jest przytłaczające... Ciesze się mimo wszystko, że widziałam to, co widziałam, ponieważ każda podróż uczy nas czegoś nowego. Zwłaszcza dla nas europejczyków warto jest odbyć taka podróż, chociażby po to, aby po powrocie docenić to, co się ma i nie popadać w materializm.

Dodaj Komentarz

Komentarze (4)

blazejpoznan 21 lutego 2019 09:34 Odpowiedz
Cześć Barbara, relacja w samą porę dla nas, gdyż w marcu również wybieramy się do Kenii. Mam do Ciebie pytanie odnośnie leków przeciwmalarycznych. Braliście? Jak wygląda podaż komarów? Pozdrawiam i życzę kolejnych udanych podróży.
barbara-rogorz 22 lutego 2019 13:30 Odpowiedz
Witaj. Nie braliśmy żadnych leków przeciwmalarycznych, ale to indywidualna sprawa. Szczerze to nie widziałam żadnego komara, ale coś mnie pogryzlo raz, kiedy zapomniałam posmarować się środkiem zakupionym na miejscu, a krosty przypominały te po ugryzieniu komarów. Również pozdrawiam i życzę niezapomnianych wrażeń w Keni. ?
akot 2 marca 2019 09:24 Odpowiedz
barbara-rogorzWitaj. Nie braliśmy żadnych leków przeciwmalarycznych, ale to indywidualna sprawa. Szczerze to nie widziałam żadnego komara, ale coś mnie pogryzlo raz, kiedy zapomniałam posmarować się środkiem zakupionym na miejscu, a krosty przypominały te po ugryzieniu komarów. Również pozdrawiam i życzę niezapomnianych wrażeń w Keni. ?
Wiesz co mi powiedział młody przewodnik z Kenii,który szedł ze mną po Wasini : nic nie dajcie dzieciakom ani nic od nich nie kupujcie. Zamiast uczyć się będą żebrać i nurkować po muszle na handelek.
kornel 16 marca 2019 10:12 Odpowiedz
Przerażająca jest ta Afryka. Pociągi pełne Murzynów, drogi bez asfaltu, śmieci wyrzucone na chodniku. Straszne są te potworne bawoły czyhające na gości z Europy. Ale najgorsza jest ta niepewność, czy będzie na stacji czekać na nas ktoś umówiony, ten paraliżujący lęk czy nie zostaniemy pozostawieni sami na pastwę losu. Brr!