+7
Marta Zborowska 25 sierpnia 2014 21:17
Marta Zborowska - http://mztravelbug.blogspot.com/
Wyszukiwanie odpowiedniej oferty; nie dajmy się zwieść
Kiedy znajdujemy dobrą ofertę zagranicznych linii lotniczych bez zastanowienia zamawiamy wycieczkę na Malediwy. Mając zarezerwowany bilet wyszukujemy ciekawe lokum na lokalnych wyspach. O tym, że Malediwy dzielą się na lokalne wyspy i wyspy-kurorty dowiaduję się w trakcie rezerwacji, szperając po booking.com. Różnica w położeniu wysp jest minimalna ale w cenie ogromna. Decydujemy się na lokalną, oczywiście dużą tańszą wersję. "Przecież to Malediwy", myślimy, " ciepłe, turkusowe wody oceanu indyjskiego, wszędzie będzie bajkowo".
Rajskie lub nie tak całkiem rajskie...
Malediwy to kraj muzułmański, ściśle przestrzegający swoich zasad. Zakaz bikini, zakaz spożywania alkoholu, zakaz frywolnego stylu, zachowywania się i poruszania w taki tez sposób, zakaz demonstrowania innej wiary..."So far so good"....Niektóre informacje podają nawet wzmianki o aktach przemocy i stosowaniu tortur na wyznawcach innej wiary.
Tak więc po przepakowaniu delikatnie naszego bagażu; zamianie strojów kąpielowych na długie chusty i spódnice...wyruszamy do naszego raju.
Po 11 godzinach lotu, 11-godzinnej przesiadce w Dubaju samolot powoli zaczął przygotowywać się do lądowania. Ku naszym oczom zaczęły ukazywać się małe turkusowe plamki - wysepki pośród bezdroża oceanu. Z każdą minutą było ich coraz więcej, dziesiątki, setki...tych małych plamek przypominających oka w rosole tylko o niespotykanie turkusowym kolorze. Po ok 15 minutach zobaczyliśmy nasz pas startowy....i to by było na tyle. Całe lotnisko - wyspa to był tylko jeden pas startowy. Nie jestem zwolennikiem latania a widok naszego lotniska dosłownie przyprawił mnie o zawrót głowy. Pilot samolotu chyba również podzielał mój pogląd do tego typu lądowania ponieważ samo lądowanie było dalekie od idealnego. Ale, ufff, udało się, zmieściliśmy się. Kiedy samolot zatrzymał się, w końcu opuściliśmy pokład. Spodziewałam się, że będzie gorąco, ale to przeszło moje wszelkie oczekiwania. Kiedy pilot powiedział, że mamy piękną, słoneczną pogodę i 31C, pomyślałam, "wyśmienicie", po pięciu miesiącach zimy w Polsce czekałam z niecierpliwością na takie słoneczko. Jednak brak możliwości złapania oddechu, uczucie jakby ktoś zaciskał pętlę na Twojej szyi trochę przewyższyło moje oczekiwania co do dobrej pogody. Ubrana w jeansy z samolotu na każdym millimetrze mojego ciała czułam równikowe położenie Malediwów.
Ale lokalizacja lotniska wynagrodziła wszystkie niedogodności. Małe, tropikalne lotnisko pośród bezmiaru ocean Indyjskiego, otoczone kolorowymi, malediwskimi łódkami tudzież palmami kokosowymi oraz szmaragdowym kolorem wody tworzyło niepowtarzalną bramę do naszego raju.
TRANSPORT Z LOTNISKA DO MALE
Na Malediwach jeden ośrodek stanowi jedną wyspę: lotnisko - oddzielna wyspa, szpital - oddzielna wyspa, tak więc jak u nas jedziemy "shuttle bus" z lotniska do centrum, tam takim środkiem transportu jest łódka; i dostać się do centrum stolicy - Male, można tylko w ten sposób. I tu miłe zaskoczenie, kiedy okazało się, że nie mamy drobnych - dwóch dolarów na bilet, panowie wpuścili nas na pokład za darmo. Wow, pomyślałam, tyle słyszy się o tym jak to rdzenni mieszkańcy skubią turystów na każdym kroku a tutaj proszę, pierwszy kontakt z lokalnymi i taka miła niespodzianka.
Jednak moja radośc nie trwała długo, ponieważ za to oszukali nas na taksówce w Male i ....zapłaciliśmy podwójnie; Jednemu Panu stojącemu przy taksówce, którego my wzięliśmy za właściciela taksówki...i drugi raz kierowcy, który to po dotarciu na miejsce stwierdził, że nie znał tamtego człowieka obok taksówki...Silly me...
MALE #im7,
Jeżeli Malediwy są dla bogaczy to Male jest dla cierpliwych. Ciężko opisać słowami co tutaj się dzieje na ulicach. Male - stolica Malediwów ma zaledwie 2km/1km a jest zamieszkiwana przez ok 100tys ludzi. Nie trudno sobie wyobrazić tego tłumu i rozgierdaszu jaki panuje na ulicach tej wyspy. Właśnie, wyspy..., normalnie wytchnienia od zgiełku ulicznego chciałoby się poszukać na przedmieściach, może jakiejś przyjemnej polance poza miastem, jednak tutaj poza centrum miasta ( czyli w tym wypadku całego miasta) jest tylko...ocean.
Ulice są bardzo wąskie, jest tłoczno i parno. Nadmiar scooterów, małych samochodów, ludzi, straganów...nadmiar wszystkiego. Stolica wygląda bardzo ubogo, miasto pełne kontrastów; ładne oszklone budynki banków przeplatają się z rozpadającymi, starymi blokowiskami.
Miasto nie mogąc rosnąć poziomo, rozszerza się w górę. Nowe poziomy blokowisk pietrzą się jeden na drugim, strasząc swoim wyglądem.
ŚRODA - NASZ WYJAZD NA WYSPĘ LOKALNĄ
Czekamy właśnie na "pseudo" terminalu na łódkę - prom do Maafushi. Jest to transport publiczny, kosztuje zaledwie parę dolarów, ale odjazd jest tylko dwa razy dziennie, tak więc swoje musimy odczekać. Dla porównania tzw "speed boats" wysyłane przez kurorty lub hotele kosztują od 200 dolarów w górę, więc jest różnica.Czekamy cierpliwie.
Obok nas grupa Polaków, którzy również załapali się na okazyjną cenę biletów lotniczych Emirates. Zastanawiamy się czy na Maafushi też tylko "pocałujemy" plażę, bo nie będzie się można na niej wykąpać -> ->Wracając do dnia wczorajszego; po przybyciu do hotelu "4clover" postanowiliśmy sie przejść i dopiero wtedy zobaczyliśmy co to znaczy 100tys ludzi na obszarze 2km/1km. Miejsca godne uwagi jak meczet np umykają oczom bo przytłumione zostają przez niezmieżone rzesze ludzi, motocyklistów i pieszych. Obeszliśmy wyspę w połowie. Przejście 1km przy takiej pogodzie wydawało sie jak przejście 15km w Polsce. Ale brnęlismy dalej. Wyczytałam gdzies w internecie że w Male znajduje się jedna publiczna plaża, sztuczna bo sztuczna, ale jednak, miejsce do odpoczynku; przynajmniej tak nam sie wydawało. Postanowiliśmy ją znaleźć aby złapać oddech. Jednak ku naszym oczom ukazał się malutki skrawek piasku całkowicie zajęty przez lokalnych mieszkańców. O dziwo, jednak nikt nie biesiadował na plaży jak to u nas bywa; takie ciepłe, wieczorne klimaty sprzyjają spotkaniom przy piwku czy winie na plaży. Z tym, że na Malediwach alkohol jest zabroniony. Więc przy czym tu siedzieć? ;) żarcik.
Wszyscy tylko chodzą, stoją, tudzież wchodzą do wody w całym rynsztunku, zamaczaja się do połowy, bo pływać się w tym nie da, po czym wychodzą z wody i znikają w gęstwinie uliczek. Ale żeby Panie nie były osamotnione w swych zabawach "wodno-ubraniowych" Panowie towarzyszą im w podkoszulkach. Jak widać dla Panów życie na Malediwach też nie jest łatwe.
Zrezygnowaliśmy z kąpieli przy sztucznej plaży i powrócilismy do hotelu. Przez parę minut ruch na ulicach zamarł, sklepy przestały pracować...czas na modlitwę. Po parunastu minutach życie powróciło w Male.
Rankiem następnego dnia, ruch był dużo mniejszy. Był spokój, parę samochodów, pieszych i jak to nazwaliśmy z Bartkiem "podpieraczy" - jest ich mnóstwo, podpierają wszystko co się trzyma pionu: mury budynków, meczetów, taksówki i wygląda na to, że na podpieraniu ich aktywność się kończy.
W piekarnii kupuję trzy ciasta francuskie z...kurczakiem. W smaku podobne do naszych krokietów, jednak dużo bardziej pikantne.
Zauważyłam, że chodząc po ulicach Male najlepiej spacerować po głównych ulicach, których jest zaledwie dwie w całej stolicy. Ciągną sie od brzegu do brzegu i rzeczywiście skupiają w sobie całe życie mieszkańców. Inne uliczki są nisamowicie małe, wąskie, obskurne i nieprzyjemne do spacerowania zwłaszcza dla samotnych kobiet ( Bartek czeka na terminalu na nasz prom :)). Drugim miejscem skupiającym najwięcej lokalnych jak i turystów są porty. Turyści bezpośrednio z lotniska albo kierują się na jedną z okolicznych wysp lub spędzają parę dni w stolicy i dopiero później oddają się eksploracji innych wysp. W hotelu spotkaliśmy polską parę ( wszyscy z okazji Emirates airlines :)) z dwójką malutkich dzieci ok 2 i 3 lata, którzy to spędzali praktycznie cały swój urlop w Male; lecz nie z przymusu lub braku miejsc na innych wyspach; oni jak sami stwierdzili uwielbiają takie miejsca jak Male, gwarne, hałaśliwe, zatłoczone...takie azjatyckie;
Male ma bardzo niemiły zapach spalin i kłębiącego się dymu oraz oparów samochodowych. Ale owoce mają wyśmienite. Ja będąc alergikiem muszę się dwa razy zastanowić zanim zjem jakiś owoc...a tutaj...proszę, zero pryskania=zero alergii.I pomimo tego ogromnego zgiełku ja też poczułam przypływ energii, energii jaką potrafi dostarczyć podróżowanie.
NASZ PROM NA MAAUFUSHI
Łódki pasażerskie, którymi przyszło nam podróżować bynajmniej nie służą tylko do przewozu ludzi. Tzw "ferry" zabiera wszystko od mebli przez jedzenie a głównie owoce ( np zerwane prosto z palmy gałęzie z kiścią bananów) po sprzęt RTV i AGD bez opakanowań oczywiście. Nie mają problemu z transportem czegokolwiek. W Male przykół moją uwagę bardzo młody może 12-letni pasażer małego, pędząceo scootera, który trzymał na swoich kolanach ok 42 calowy telewizor, bez opakowania, włócząc kabel za sobą po ulicy..
WYSPA MAAFUSHI - http://en.wikipedia.org/wiki/Maafushi_(Kaafu_Atoll) , ,
Statek w końcu przycumował do brzegu; czas wysiąść.
Kiedy zbliżaliśmy się do wyspy trochę się obawiałam czy Maafushi będąc lokalną wyspą nie będzie podobna do ciekawego lecz męczącego Male. Jednak nie mogłam się bardziej mylić...
Na brzegu czekał już na nas pracownik naszego hotelu "White Shell" ( jak sie później okazało był to Hassan - manager hotelu, przemiły człowiek). Oprócz nas były jescze dwa inne małżeństwa do naszego hotelu, nie z Polski. Chociaż jak się później okazało nasi rodacy dominowali w tym czasie na Maafushi. ( Again, thank you Emirates Airlines :)).
Hassan wraz z pomocnkiem załadowali nasze bagaże na taczki i ruszyliśmy w kierunku hotelu.
Maafushi Island: Wyspa jest malutka, w całości pokryta piaskiem; chodnik, droga, jadalnia, taras, wszystko jest wyścielone piaskiem tak białym, że aż nienaturalnym. Nasz hotelik znajdował się dosłownie na samym brzegu; przy czym słowo "dosłownie" ma tu duże znaczenie, bowiem wychodząc z pokoju wstępowaliśmy od razu na przytulną plażę na rogu wyspy. Osłonięty palmami kokosowymi, w pięknym zagajniku pomiędzy bujną roślinnością hotelik tworzył niezapomniane wrażenie; nasz raj na następny tydzień.
Widać, że wyspa zmaga się z wielką wodą, ponieważ w okolicy można było zauważyć poukładane worki z piaskiem, betonowe bloki które mają za zadanie uchronić wyspę od tego co niestety jest nieuchronne.
Drugi manager hotelu przywitał nas zimnym sokiem kokosowym oraz zimnym okładem w postaci zmoczonych, hotelowych ręczniczków.
Po załatwieniu wszystkich formalności, otrzymaliśmy klucze do pokoju. "Niemożliwe, że ten hotel ma tylko 2 gwiazdki", pomyślałam. Pokój był czysty, schludny, nowy i urządzony ze smakiem.
Wieczorem zamówiliśmy świeżo złowioną rybę i tak przy blasku księżyca, zapalonych świecach i szumie uderzających fal spędziliśmy resztę wieczoru.
Jesteśmy na Filhalholi Island , , ,
Zawsze kiedy widziałam szybkie łodzie sunące niczym błyskawica po zatoce myślałam sobie: "jakże przyjemnie byłoby tak mknąć przed siebie, wiatr we włosach i tylko bezkresny bezmiar ocean". Oh, jakie naiwne były te moje wyobrażenia. Nasza motorówka owszem była szybka, nawet bardzo szybka i miała ciekawego kierowcę; rodem wziętego z jamajskich wysp bardzo wyluzowanego młodega chłopaka. Naszego "crazy drivera" jak go inni pasażerowie nazywali poniosło i to tak dokładnie. Nie było nawet możliwości się ruszyć żeby mu coś powiedzieć, każdy tylko siedział i kurczowo trzymał się łódki wszystkimi członkami swojego ciała! Po odmówieniu wszystkich zdrowasiek w tej naszej 40minutowej podróży dotarliśmy do wyspy-kurortu. Filhalholi Island, bo tak się nazywała była cudnie dopieszczona; wszystko przycięte jak od linijki; bujne palmy, ogrody, ścieżki, nawet plaża była tak jakby zaprojektowana pod turystów. Taki mały Disneyland. Wysepka była bardzo mała, w 15 min obeszliśmy ją całą dookoła.
Pasażerowie naszej łódki rozpierzchli się po wyspie: jedni szukali szczęścia w słońcu, drudzy w oceanie a jeszcze inni w barze-tak, tak, wyspy kurorty są "duty-free"...jednak w kraju muzułmańskim serwują alkohol...czego się nie robi dla biznesu....
Nam najbardziej przypadła do gustu rafa koralowa, która zaczynała się już od brzegu. Wstyd się przyznać ale nigdy wcześniej nie nurkowałam, tzn próby podjęłam w Australii, jednak nie jestem świetną pływaczką, tam na rafę trzeba było sporo wypłynąć...i strach wziął górę.
Ale tym razem w końcu się udało i było....nieziemsko - chyba tylko tak mogę to określić.
Stwierdzam, że człowiek nie może się uważać za pełnoprawnego obywatela naszego globu dopóki nie zobaczy co kryje się pod taflą błękitnej wody. Jest to drugi, całkowicie odrębny świat w którym człowiek jest tylko obserwatorem, nieproszoszonym gościem, całkowicie zdanym na łaskę oddychających "inaczej" obywateli. Przez pierwsze parę minut leżałam w bezruchu, nie mogąc się nadziwić temu otaczającemu bogactwu. Nawet nie przypuszczałam, że ryby są tak głośne; w akwariach zawsze wybałuszając smutne ślepia otwierają niemo te swoje pyszczki a tutaj; rybki we wszystkich kolorach tęczy wesoło :) skubiąc rafę wydawały śmieszne odgłosy skrobania...coś jak myszka pałaszująca pomiędzy ścianą a boazerią (miałam taką jako dziecko...i boazerię i nieproszoną myszkę); dosłownie "objadały" się rafą i widać, że przypadło im to do gustu.
Wyspa Filhalholi jest cudna. Ten bajkowy świat jest jednak jakby nierealny. Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że wolę naszą lokalną Maafushi ale za to jakże prawdziwą. Z radością wracam na naszą wysepkę gdzie wszystko jest takie normalne, swojskie.
Na kolację serwują przepyszną rybę z sałatką warzywno-owocową. Siedząc w naszej outside'owej jadalnii rozkoszujemy się wszystkim: rybą, sałatką, szumem fal, i naszym rajem. Czego chcieć więcej...

Malediwy dzień jak co dzień , ,
Siedzę sobie przed naszym domkiem pod palmami.....zaraz pod palmami? Szybko spojrzałam w górę i zobaczyłam pięknie zaczepione wiązki kokosów, które lada chwila mogły spaść. Biada temu kto akurat na swoje nieszczęście znajdzie się na celowniku....oj marne byłoby zakończenie swojego żywota w taki sposób. A jednak, rocznie ginie ok 150 osób na wskutek zetknięcia z koksem.
Szybciutko zmieniłam miejsce i usiadłam pod innym drzewem. A na tym znów drzewie ogromna, wielkości naszego boćka...czapla sobie siedziała i na mnie spoglądała :)....i nie będę mówić...jeszcze stać sie ofiarą gołębia to rozumiem ale czapli? Śmierdząca sprawa, tak więc postanowiłam się przejśc na spacer.
Dzisiaj jak najmniej słońca a jak najwięcej cienia. Wczoraj niestety całkowicie poddaliśmy sie promieniom słonecznym i ogólnie dzisiejsza noc nie należała do najlepszych: pieczenie, gorączka, dreszcze i takie tam...Ohhh niedobra meteo.com...albo silly me, która to widząc chmury w prognozie pogody zapomniałam, że jesteśmy na równiku...
Po drodze na spacerze grupki dzieci bawiące się na brzegu, niektóre poczęstowały mnie owocami, kobiety w ciemnych, długich strojach zajęte swoimi sprawami. Takie malediwskie życie, z dala od tych rajskich kurortów, wyciętych od linijki palemek i krzaczków.Nagle wszyscy szybkim krokiem pobiegli w jednym kierunku...ooo przyjechał kolejny prom przywożąc wszystko i wszystkich...taki ich dostęp do "nowoczesnego" świata.
Zatrzymałam się jeszcze pod palmami (bez kokosów) i zachwycałam tym niepowtarzalnym pięknem...przede mną błękit oceanu, nade mną szumiące palmy...raj.
SZAŁAS z PALM
...Zawsze zastanawiałam się jak oni na tych filmach tworzą szałasy z liści palmowych. Widząc palmy w krajach europejskich liście tych drzew nie starczyłyby nawet na podusię.....o całym szałasie nawet nie wspomnę. Ale te palmy, to drzewa z prawdziwego zdarzenia mogą pochwalić się ogromnymi, długimi i rozpiętrzonymi liśćmi, które w obwodzie mają jakieś 70cm.
ZWIERZAKI NA MALEDIWACH ,
Ogólnie nie spotkałam wielkich, włochatych pająków. Jest natomiast niezliczona ilość mrówek, dosłownie wszędzie, od ogrodu przez sypialnię po toaletę - dokładnie muszlę klozetową. Mrówki mają rozmiar małej muchy tak więc naturalnie budzą większy respekt niż nasze małe mróweczki-liliputy.Z papugami też ciężko. Pojechać na Malediwy i nie zobaczyć papug? A jednak, to co ja spotkałam na drzewach to krukopodobne stworzenia, które to skrzeczą nonstop. Za każdym dziwnym pomrukiem podnoszę głowę a tam siedzi, duży, czarny i ponury.Największą atrakcją wśród dzieci i nie tylko były tzw hermit crabs...krabiki chowały się sprytnie w muszelki i często niezauważone lądowały w kieszeni jakiegoś turysty. Jakież zdziwienie, kiedy nagle muszelka zaczynała się ruszać a z niej wystawały najpierw małe szczypce a później reszta takiego krabiku. Ja nie próbowałam dotykać w przeciwieństwie do większości dzieci, ale niemałą frajdę sprawiało mi układanie owych muszelek na stoliku aby później oglądać jak sprytnie "muszelki z nogami" skakały po stoliku.
Klient "rzecz" święta
Chodząc i szukając kremu ochronnego na słońce nagle z jednego z 4 sklepików z pamiątkami na wyspie wyłonił się pan, jak się później okazało również nauczyciel plastyki i Koranu w lokalnej szkole. Zaprosił mnie do środka. Powiedziałam mu, że szukam olejku do opalania z faktorem 50, na co pan stwierdził, że nie ma ale zaraz to przywiezie. Po czym w mgnieniu oka wsiadł na mały motor i zniknął za rogiem. Hmmm zostawił mnie samą w tym sklepie. W sumie to nie wiedziałam jak się zachować czy zostać w środku czy poczekać na zewnątrz. Postanowiłam wyjść, nie chciałam aby później posądzono mnie o coś...ale sytuacja była kuriozalna. Już to widzę u nas; jak ekspedient nagle wychodzi ze sklepu, ale nie tak blisko, nie, nie, przynajmniej 300m przed siebie, zostawiając cały towar na łasce klienta.
Pan powrócił za ok 10 min. Nie wiem czy doliczył sobie za przejazd ale był to najdroższy olejek do opalania jaki kupiłam w życiu. Ale, że ja oczywiście nie potrafię się targować i jeszcze mi go szkoda było, że tyle jeździł za tym moim olejkiem to przełknęłam te 15 dolarów.
Posiadając zaledwie 4 hotele/motele na wyspie naturalnym jest, że dla sprzedawcy klient to "rzecz" święta. Kiedy już wejdzie się do takiego sklepu oni zrobią wszystko abyś z niego nie wyszedł z pustymi rękoma....czasami jednak Ty chcesz kupić, oni chcą sprzedać ale są inne...problemy po drodze...jednak na Malediwach, żaden problem nie jest niemożliwy do rozwiązania ( -> tak na marginesie jako lingwista...-> spójrzcie na składnię poprzedniego zdania: żaden problem nie jest niemożliwy...- ileż "nie" i zaprzeczeń..NIElogiczny jest ten nasz polski język...)
Ale wracając do tematu..żaden problem nie jest niemożliwy do rozwiązania, właśnie; w innym sklepie byłam chętna wydać pieniądz na to i owo, czyli wszystkie "badziewne" ale jakże rozkoszne pamiątki z Malediwów. Przy kasie obładowana z koszykiem wyjmuję kartę do zapłaty, ( na drzwiach było napisane, że akceptują karty...)...a tu chwila konsternacji...
- " please sit down..."-powiedział sprzedawca i usadził mnie jak na skazanie koło sprzedawcy...a obok mnie swoją karę odbywała już inna para próbująca zapłacić kartą...
-" You wait"-No to w takim razie czekamy. Po ok 10 minutach chciałam wyjść .
-" no, no, you wait". I czekaliśmy tak sobie w trójkę ok 20min...po czym nagle przyjechał jeden sprzedawca na swojej "motorynce", wyjął z reklamówki czytnik kart i ...proszę nie da się? Klienci "załatwieni", zakupy zrobione, a obwoźny czytnik kart pojechał do kolejnego sklepu spełnić swoje zadanie.
Wizyta w szkole

Muzułmańska szkoła; pewnie cicho, strasznie i ponuro; dzieci szykanowane przez nauczycieli, jak małe żołnierzyki od samego początku przygotowywane są do ortodoksyjnego stylu życia. Wstyd się przyznać, ale takie miałam wyobrażenia o tamtejszym systemie edukacji przed odwiedzinami w szkole malediwskiej. Nie mogłam się bardziej mylić. Szkoła, wesoła, kolorowa, dzieci w pięknych biało-zielonych strojach biegały na boso po klasie; Na mój widok troszeczkę zmieszane przystanęły by znowu po paru minutach powrócić do zabawy.
Szkoła wyglądała dosyć biednie ale schludnie; klasy młodsze miały podłogę, ładną tablicę jak i szyby w oknach; dla starszych dzieci jednak luksusy tego typu nie były możliwe, nie było podłogi tylko piasek, nie było okien tylko dziury w ścianie..A wszystko to łączył ogromny wyścielony piaskiem dziedziniec. Szkoła ma duże trudności finansowe, pomoc od państwa jest żadna i gdyby nie White Shell Hotel na Maafushi to niewiadomo czy byłaby w stanie funkcjonować.
Lekcja na której uczestniczyłam rozpoczęła się od zaśpiewania dla mnie piosenki. I co dzieciaki muzułmańskie zaśpiewały? Hot Cross Buns - wielkanocną piosenkę, którą śpiewamy my przy Zmartwychwstaniu Jezusa...
Poza tym dzieci otwierały ogromne oczy kiedy opowiadałam o naszych pociągach w Polsce, naszych zwierzętach domowych np psach, o wysokich górach i szerokich drogach. Śmiały się do rozpuku kiedy mówiłam im o moim strachu przed płynięciem motorówką i nie mogły uwierzyć, że pierwszy raz nurkowałam dopiero tutaj na Malediwach.
Spędziłam tam urocze popołudnie; przy wyjściu jeszcze spotkałam mojego sprzedawcę olejku, który to właśnie skończył lekcję plastyki i szybko mnkął otworzyć swój sklep.
-" z pensji nauczyciela tutaj się nie wyżyje.." powiedział, szybko podążając w kierunku sklepu- u has akurat jest tak samo , pomyślałam....
Ostatni wieczór na Malediwach
Nasz pobyt dobiegł już prawie do końca. Jeszcze ostatni wieczór przed nami a później długa podróż przez Sri Lankę, Dubaj, Warszawę do domu. Bardzo mi przypadły do gustu wieczory na Malediwach, zwłaszcza ten piątkowy był wyjątkowy. Piątek na Malediwach jest dniem wolnym od pracy, jest to czas dla rodziny i przyjaciół. Był to jeden z lepszych momentów podczas naszego pobytu; Przyniesione zostały ryby z nocnych połowów; Pracownicy włączyli muzykę malediwską (jak myślę), oświetlili naszą plażę setkami lampek i świeczek. Goście wyłonili się ze swoich pokoi i zasiedli do stolików, których jak zauważyłam zawsze było za mało, ponieważ powszechnie wiadomym jest, że w White Shell serwuja najlepsze jedzenie. Było błogo, miło i przyjemnie. Ciepłe powietrze, delikatna bryza z oceanu oraz szum uderzających fal...wiem, wiem powtarzam się, ale właśnie ta harmonia natury i człowieka była czymś niespotykanym; brak krzyków, hałasu, tłuczących się butelek po alkoholu; bijatyk, tylko my,serdeczni mieszkańcy Maafushi, ta mała wysepka i potężny ocean.

Dodaj Komentarz

Komentarze (10)

adamek 27 sierpnia 2014 09:53 Odpowiedz
Przynajmniej widzieliście prawdziwe Malediwy, a nie "Egipt" - turystyczną złotą klatkę. Tym bardziej chcę tam pojechać! :)
marta-zborowska 27 sierpnia 2014 10:32 Odpowiedz
adamekPrzynajmniej widzieliście prawdziwe Malediwy, a nie "Egipt" - turystyczną złotą klatkę. Tym bardziej chcę tam pojechać! :)
dokładnie tak. :) Podzielam Twoje zdanie. Mam nadzieję, że też mi się uda tam jeszcze powrócić :).
janus 27 sierpnia 2014 16:00 Odpowiedz
adamekPrzynajmniej widzieliście prawdziwe Malediwy, a nie "Egipt" - turystyczną złotą klatkę. Tym bardziej chcę tam pojechać! :)
W pewnych kręgach śmieją się że na Maafushi mieszkają plecaki z Polski tak więc nie będą robić z tej części świata złotej klatki bo ich po prostu na to nie stać, co po nie którym , prawdziwe kojarzy się z tanio .Podróżnicy z przeceny krytykujący wszystkich którzy biedy nie zabierają z polski I mogą pojechać na urlop a nie na obóz przetrwania .
janus 27 sierpnia 2014 16:26 Odpowiedz
furio 27 sierpnia 2014 17:33 Odpowiedz
"Opony przy łodziach robią za kotwicę. Cała łódź jest obłożona zawieszonymi oponami dookoła. W zależności od potrzeby i nachylenia wywieszają opony raz z jednej strony to z drugiej". Opony nie "robią za kotwice". Opony są po to, żeby nie obić kadłubu statku podczas postoju w porcie. Bardzo pospolite rozwiązanie, stosowane na całym świecie.
marta-zborowska 27 sierpnia 2014 17:42 Odpowiedz
furio"Opony przy łodziach robią za kotwicę. Cała łódź jest obłożona zawieszonymi oponami dookoła. W zależności od potrzeby i nachylenia wywieszają opony raz z jednej strony to z drugiej". Dziękuję za trafną uwagę. Już poprawiłam. Hehe, widocznie ja znam tylko niepospolite rozwiązania :). Opony nie "robią za kotwice". Opony są po to, żeby nie obić kadłubu statku podczas postoju w porcie. Bardzo pospolite rozwiązanie, stosowane na całym świecie.
marta-zborowska 27 sierpnia 2014 17:45 Odpowiedz
furio"Opony przy łodziach robią za kotwicę. Cała łódź jest obłożona zawieszonymi oponami dookoła. W zależności od potrzeby i nachylenia wywieszają opony raz z jednej strony to z drugiej". Opony nie "robią za kotwice". Opony są po to, żeby nie obić kadłubu statku podczas postoju w porcie. Bardzo pospolite rozwiązanie, stosowane na całym świecie.
Dziękuję za trafną uwagę. Już poprawiłam. Widocznie ja znam tylko niepospolite rozwiąnia :)...jak brak opon, hehe :).
marta-zborowska 27 sierpnia 2014 18:12 Odpowiedz
marta-zborowska
furio"Opony przy łodziach robią za kotwicę. Cała łódź jest obłożona zawieszonymi oponami dookoła. W zależności od potrzeby i nachylenia wywieszają opony raz z jednej strony to z drugiej". Opony nie "robią za kotwice". Opony są po to, żeby nie obić kadłubu statku podczas postoju w porcie. Bardzo pospolite rozwiązanie, stosowane na całym świecie.
Dziękuję za trafną uwagę. Już poprawiłam. Widocznie ja znam tylko niepospolite rozwiąnia :)...jak brak opon, hehe :). Chodziło o te bloki kamienne ale tak to jest jak się nie sprawdzi co się napisze. Dzięki.
chaleanthite 15 grudnia 2014 02:40 Odpowiedz
Bylam na Maafushi w 2012 roku, nocowalam w White Shell'u :-) Mam piekne wspomnienia z tamtych wakacji...Fajnie bylo tez podpatrzec jak wyglada prawdziwe, codzienne zycie lokalnych mieszkancow (ktorzy byli bardzo mili i sympatyczni). Mam nadzieje, ze jeszcze tam wroce...Fajna relacja, pozdrawiam serdecznie!
magdalena-roza 16 lutego 2016 14:30 Odpowiedz
Mam pytanie, kobiety nie mogą opalać się w bikini na plażach wysp zamieszkałych przez lokalna ludność (w resortach można, ponieważ resort zajmuje cala wyspę), dotyczy to również Maafushi? czy w takim bądź razie na wyspach zamieszkałych przez autochtonów można się kąpać w bikini czy również jest to zabronione? czy można się wykąpać i po kąpieli ubrać czy nawet kąpiele są zabronione?