„Bez tej umiejętności czekania, cierpliwej, a nawet pokornej zgody na to, że szansa może pojawić się dopiero po latach, nie ma polityka.” – ta sentencja z „Cesarza” nie zatraciła nic z aktualności, ba –obecnie działa również w drugą stronę – skoro na wszystko trzeba czekać, to po co w ogóle próbować dotrzymywać uzgodnionych terminów, godzina czy dwie opóźnienia nie mają przecież znaczenia w całości oczekiwania. I tak trafiliśmy do kraju, w którym czas płynie inaczej - Etiopii. Można sobie wyobrazić, że ten inny czas to tylko przenośnia usprawiedliwiająca nieterminowość, jednak to nie do końca prawda. Etiopczycy nadal używają swojego kalendarza i czasu. Bilety wstępu do klasztorów, kościołów i muzeów są dumnie opatrzone datą z rokiem 2008, a i umawianie się z taksówkarzem wymaga ostrożności gdyż godzina 14.00 uchodzi tu często za 8.00. Ale może zacznę od początku…
Bilety kupione podczas wrześniowej promocji Turkish Airlines z Pragi, termin: 31 grudnia – 10 stycznia (nie najtaniej, za 1602 zł, ale 10 dni wolnego a tylko 4 dni urlopu), w tym dwukrotny całodniowy stop w Stambule. Wyjeżdżamy z Poznania w Sylwestra ok. 13.00, planowany odlot 18:45 – winieta czeska kupiona przez internet (aby nie tracić czasu na kupowanie na granicy, miesięczna - 19,2 EUR z przesyłką), parking zarezerwowany (http://parkujemeuletiste.cz/price-list.html, 11 dni, 500 CZK – również zapobiegawczo kupione w kantorze), e-wizy tureckie wydrukowane (ok. 82 PLN na osobę). Jak więc się zdaje wszystkie sprawy formalne dopięte na ostatni guzik. A rzeczywistość?
Rzeczywistość jest taka, że lecimy z Żoną w dwójkę, choć mieliśmy w trójkę (sprawy rodzinne zatrzymały naszą koleżankę) a naszego samolotu do Stambułu nie ma (nie przybył do Pragi, gdyż Turcja została sparaliżowana opadami śniegu). W celu przebukowania stajemy więc w kolejce do agenta Turkish, który testuje wytrzymałość naszych nóg (ze względu na prędkość obsługi – ok. 5 osób na godzinę). Gdy w końcu przyszła nasza kolej, agent z radością nas informuje, iż mamy udać się z powrotem do stanowiska odpraw, gdyż wkrótce przyleci samolot, który miał lecieć rano i nas zabierze!
Lot, jak lot, niezbyt długi, ale nie zauważyliśmy powodów dla których Turkish jest najlepszą linią w Europie. Żyjemy oczekiwaniem na lądowanie w Stambule (planowo nieco po 22), tam mamy szybko wynająć auto i pojechać do centrum, aby obserwować powitanie nowego roku i fajerwerki nad Bosforem. Do tego czasu wszystko wydaje się iść zgodnie z planem, wkrótce jednak zauważamy, że po raz kolejny przelatujemy nad tymi samymi domami, i znów… i znów… Lotnisko jest pokryte 10 cm śniegiem (w Poznaniu, Pradze 0 cm) i utworzyła się długa kolejka. W końcu przychodzi nasz czas, lądowanie, brawa (!) i … godzina 23:15. Jak się okazuje to jednak dopiero początek. Rozpoczynamy bowiem zwiedzanie lotniska samolotem – jeździmy po wszystkich dostępnych pasach, placach, stoimy w różnych kolejkach samolotowych. Dopiero tuż przed północą stajemy na jakimś ciemnym, nieodśnieżonym zadupiu, chyba po to aby spokojnie otworzyć szampana. Zabawa na pokładzie trwa, wypiliśmy cały dostępny alkohol (niestety nie ja, ze względu na wypożyczany samochód).
W końcu podjeżdża autobus (około godz. 2.00). W związku z tym, nie widzieliśmy rzecz jasna żadnych sztucznych ogni, z których Stambuł słynie...
Wynajęcie auta też trochę trwało (po sam samochód trzeba się udać shuttle busem), ale około 4 nad ranem docieramy do hotelu, a rano oczom naszym ukazuje się taki oto widok z hotelowego okna:
Czy pomiędzy 23:15 / sylwester / a 2:00 / Nowy Rok / lotnisko w Istambule / macierzyste dla TK / nie podstawiło Wam darmowy catering sylwestrowy ?
:lol:
:lol:
Niestety nie byli w stanie nawet podstawić autobusu (2 godziny spędziliśmy po prostu stojąc na płycie), a co dopiero myśleć o jakimś cateringu. Oni byli po prostu sparaliżowani tymi opadami śniegu...
Widzę, że nie zaczęło się najlepiej
:( Mam nadzieję, że Etiopia wynagrodziła Wam wszystko. Swoją drogą również spędzałem sylwestra w Stambule, fajerwerków wartych zapamiętania niestety nie doświadczyliśmy.
sko1czek napisał:A po co wynajmowaliście samochód? Na dojazd z lotniska do centrum nie lepsza byłaby taksówka?Generalnie to lubię samodzielność, wynajęcie kosztowało tylko 60 zł (+potem benzyna 24 zł), a plan był taki, że wieczorem pojedziemy do miasta na fajerwerki, wrócimy do hotelu, a rano znów pojedziemy do miasta. Plan nie wyszedł z powodu opóźnienia, a spodziewałem się że taksówka w Sylwestra może być bardzo droga.
Ja też lubię samodzielność ale i lubię w podróży się napić...
:oops: W każdym razie przygoda zaczęła się Wam z przytupem. Też jestem ciekaw dalszego ciągu.
Fajnie napisane, czekam na dalszy ciąg
:) byliśmy w Etiopii zaraz po Was i ogromnie jestem ciekawa Waszych wrażeń
:) Muszę Cię jednak trochę zmartwić - hipopotamy w jeziorze Tana nadal są i mają się bardzo dobrze
:)
Ale bomba! Genialna wyprawa
:D Macie moj glos na relacje miesiaca
;) Prosze o jak najwiecej zdjec, bo sa niezwykle interesujace. Nie zdawalem sobie sprawy, ze w Etiopii jest tak drogo...
@Arekkk - Tak, tam jest drogo dla nas. Dajmy na to - hotele. Jak byliśmy w Lalibelli, to tysiące miejscowych spało dosłownie wszędzie - na trawnikach, ulicach itp. Okrywali się swoimi białymi szatami i jak kokony spali na dworze. Hotele w tym czasie stały puste. Bo ceny za wysokie dla nich, a jak "biały" przyjedzie, to i tak zapłaci tyle i zażądają. Tani jest miejscowy transport drogowy (dla lokalsów), ale jak już chcesz wykupić wycieczkę, to cena z kosmosu, bo jak wiadomo "biały" ma kasę na wszystko.Jedzenie - tak samo, restauracje dla miejscowych i dla nas.Etiopia (podobnie jak i inne kraje czarnej Afryki), to są jakby dwa światy równoległe - odizolowany (i drogi) świat "białych" oraz tani świat miejscowych. Ale przekroczyć granicę między tymi światami jest dość trudno. I nie zawsze warto ją przekraczać.
„Bez tej umiejętności czekania, cierpliwej, a nawet pokornej zgody na to, że szansa może pojawić się dopiero po latach, nie ma polityka.” – ta sentencja z „Cesarza” nie zatraciła nic z aktualności, ba –obecnie działa również w drugą stronę – skoro na wszystko trzeba czekać, to po co w ogóle próbować dotrzymywać uzgodnionych terminów, godzina czy dwie opóźnienia nie mają przecież znaczenia w całości oczekiwania. I tak trafiliśmy do kraju, w którym czas płynie inaczej - Etiopii. Można sobie wyobrazić, że ten inny czas to tylko przenośnia usprawiedliwiająca nieterminowość, jednak to nie do końca prawda. Etiopczycy nadal używają swojego kalendarza i czasu. Bilety wstępu do klasztorów, kościołów i muzeów są dumnie opatrzone datą z rokiem 2008, a i umawianie się z taksówkarzem wymaga ostrożności gdyż godzina 14.00 uchodzi tu często za 8.00. Ale może zacznę od początku…
Bilety kupione podczas wrześniowej promocji Turkish Airlines z Pragi, termin: 31 grudnia – 10 stycznia (nie najtaniej, za 1602 zł, ale 10 dni wolnego a tylko 4 dni urlopu), w tym dwukrotny całodniowy stop w Stambule. Wyjeżdżamy z Poznania w Sylwestra ok. 13.00, planowany odlot 18:45 – winieta czeska kupiona przez internet (aby nie tracić czasu na kupowanie na granicy, miesięczna - 19,2 EUR z przesyłką), parking zarezerwowany (http://parkujemeuletiste.cz/price-list.html, 11 dni, 500 CZK – również zapobiegawczo kupione w kantorze), e-wizy tureckie wydrukowane (ok. 82 PLN na osobę). Jak więc się zdaje wszystkie sprawy formalne dopięte na ostatni guzik. A rzeczywistość?
Rzeczywistość jest taka, że lecimy z Żoną w dwójkę, choć mieliśmy w trójkę (sprawy rodzinne zatrzymały naszą koleżankę) a naszego samolotu do Stambułu nie ma (nie przybył do Pragi, gdyż Turcja została sparaliżowana opadami śniegu). W celu przebukowania stajemy więc w kolejce do agenta Turkish, który testuje wytrzymałość naszych nóg (ze względu na prędkość obsługi – ok. 5 osób na godzinę). Gdy w końcu przyszła nasza kolej, agent z radością nas informuje, iż mamy udać się z powrotem do stanowiska odpraw, gdyż wkrótce przyleci samolot, który miał lecieć rano i nas zabierze!
Lot, jak lot, niezbyt długi, ale nie zauważyliśmy powodów dla których Turkish jest najlepszą linią w Europie. Żyjemy oczekiwaniem na lądowanie w Stambule (planowo nieco po 22), tam mamy szybko wynająć auto i pojechać do centrum, aby obserwować powitanie nowego roku i fajerwerki nad Bosforem. Do tego czasu wszystko wydaje się iść zgodnie z planem, wkrótce jednak zauważamy, że po raz kolejny przelatujemy nad tymi samymi domami, i znów… i znów… Lotnisko jest pokryte 10 cm śniegiem (w Poznaniu, Pradze 0 cm) i utworzyła się długa kolejka. W końcu przychodzi nasz czas, lądowanie, brawa (!) i … godzina 23:15. Jak się okazuje to jednak dopiero początek. Rozpoczynamy bowiem zwiedzanie lotniska samolotem – jeździmy po wszystkich dostępnych pasach, placach, stoimy w różnych kolejkach samolotowych. Dopiero tuż przed północą stajemy na jakimś ciemnym, nieodśnieżonym zadupiu, chyba po to aby spokojnie otworzyć szampana. Zabawa na pokładzie trwa, wypiliśmy cały dostępny alkohol (niestety nie ja, ze względu na wypożyczany samochód).
W końcu podjeżdża autobus (około godz. 2.00). W związku z tym, nie widzieliśmy rzecz jasna żadnych sztucznych ogni, z których Stambuł słynie...
Wynajęcie auta też trochę trwało (po sam samochód trzeba się udać shuttle busem), ale około 4 nad ranem docieramy do hotelu, a rano oczom naszym ukazuje się taki oto widok z hotelowego okna: