+6
globfoterka 30 stycznia 2016 21:54
Pomimo że na tle większości europejskich stolic Reykjavik ze swoimi 120 tys. mieszkańców jawi się raczej jako małe miasto, to dla Islandczyków jest to wręcz metropolia. Ponad 200 tysięcy obywateli zamieszkujących okręg stołeczny stanowi 3/5 populacji kraju!
Koniecznie trzeba przejść się po najbardziej popularnej ulicy Laugavegur, przy której nie brakuje wszelkiego rodzaju pubów, barów i sklepików. Co nie powinno dziwić w Reykjaviku jest największy wybór pamiątek na całej wyspie. Zresztą gadżety są tak pomysłowe i ekstrawaganckie, że asortyment w najbardziej popularnych europejskich miastach blednie w trybie natychmiastowym.
Za symbol miasta uchodzi charakterystyczny kościół Hallgrímskirkja, którego projekt zostały zainspirowany bazaltowymi kolumnami, których nie brakuje w krajobrazie Islandii. Za bezbłędną perełkę architektoniczną uznaliśmy jednogłośnie Harpę. Absolutnie fantastyczna opera hipnotyzuje swoim nietuzinkowym wyglądem. Godzinami można ją fotografować zarówno z zewnątrz – wraz z porą dnia mieni się różnymi kolorami, zmieniając nieco swój układ – jak i od wewnątrz, gdzie kreatywne oko dostrzeże dziesiątki różnych perspektyw, wdzięcznie „leżących” w kadrze.


Z innych ciekawszych atrakcji stolicy można wymienić Muzeum Fallologiczne na którego ekspozycję składa się ponad 200 członków należących do zarówno najmniejszych jak i największych ssaków :)
Warto podjechać do kompleksu Perlan, który znajduje się poza centrum. Sam budynek nie jest szczególnie ciekawy, chociaż bawić może fakt, że dysponuje własnym, sztucznym gejzerem. Za to rozpościerający się z tarasu widok na Reykjavik i okolicę całkowicie rekompensuje stracony jakby się wydawało czas.
Otwierany w każdy weekend pchli targ Kolaportið warto odwiedzić, żeby pokręcić się trochę między Islandczykami grzebiąc w sprzedawanych przez nich płytach muzycznych, ubraniach, książkach i innych różnościach.
Nie mając świadomości, że przypadający na trzeci weekend sierpnia Reykjavik Marathon i Noc Kulturowa (Menningarnótt) obejmuje nasz pobyt w stolicy, zostaliśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni bombardującą ilością rozrywek i atrakcji. Skorzystaliśmy z darmowej kawy (w deszczową pogodę smakowała jak napój bogów). Dostaliśmy też kleinury – islandzki rodzaj faworków – oraz gofry posmarowane islandzkim dżemem. W kościele odbywał się festiwal muzyczny i można było posłuchać występujących chórów, także zagranicznych. Na ulicach co kilkanaście metrów odbywały się koncerty rockowe, didżeje rozkręcali imprezy, a fani hip hopu bawili się przy lustrzanej kuli, oglądając pokazy taneczne. Przez całą dobę miasto kipiało energią.

Jeśli mamy w zapasie kilka godzin przed udaniem się na lotnisko, warto wpaść do Keflaviku, żeby poznać trollicę o imieniu Skessa. Potężna figura trolla została umieszczona w specjalnej jaskini z zewnątrz przypominającej chatkę. Stwór głównie śpi, ale niemiłosiernie przy tym chrapie, mlaska, a czasami... beka. Obok znajduje się niewielki port. Z bezpłatnych atrakcji należy wymienić Duushus, który zawiera m.in. ogromną i ciekawą kolekcję modeli statków. Można też tutaj poznać historię regionu, obejrzeć autentyczne przedmioty codziennego użytku z poprzedniego stulecia, czy dowiedzieć się więcej o islandzkiej florze i faunie.


Akureyri nieoficjalnie (a w niektórych kręgach oficjalnie) nazywane jest islandzką stolicą północy i mogę śmiało przyznać, że bezsprzecznie na to miano zasługuje. W centrum miasta największą uwagę zwraca kościół Akureyrarkirkja. Jeśli wcześniej odwiedziliśmy Reykjavik i sławetną świątynię Hallgrímskirkja, to budynek sakralny górujący nad Akureyri wyda nam się bardziej niż znajomy. Kryje się za tym wspólny dla obydwu świątyń, islandzki architekt Guðjón Samúelsson. Pomimo odważnego projektu, wnętrze kościoła może zaskakiwać prostotą i minimalizmem. Samo miasto zyskuje na uroku ze względu na całkiem spory, jak na islandzkie możliwości ogród botaniczny (wstęp jest bezpłatny). Oświetlony maleńkimi lampkami i ozdobiony uroczymi altankami zaprasza na spokojny, leniwy spacer w otoczeniu przyrody.
Akureyri oprócz miejskiej wersji urokliwej scenerii uwiodło nas wyśmienitą kuchnią. To tutaj, po siedmiu dniach poszczenia i żywieniu się głównie w islandzkim odpowiedniku Biedronki – Bonusie, którego symbolem jest sympatyczna świnka-skarbonka – postanowiliśmy udać się na prawdziwy, islandzki obiad (cokolwiek miałoby to oznaczać). Perspektywa ta, pomimo wcześniejszego kontaktu ze wstrząsającymi cenami wydała się na tyle kusząca, że decyzja została szybko podjęta. Skorzystaliśmy z oferty dnia w eleganckiej restauracji The Mulaberg znajdującej się w hotelu w centrum miasta. Do wyboru były dwa zestawy. Ten, na który ja się zdecydowałam, oprócz zupy oferował rzadko spotykaną w sklepach atlantycką rybę brosmę z puree i salsą. Całość wraz z nielimitowaną, krystaliczną wodą w wyjątkowo niskiej cenie równowartej ok. 60 zł.

Tuż po Akureyri naszym głównym celem stała się położona 10k m za miastem Chatka Mikołaja (Jólagarðurinn). Z przewodnika wyczytałam szczątkowe informacje o możliwości zakupienia w niej ozdób choinkowych z całego świata. Ekscytacja stopniowo rosła wraz z pojawiającymi się przy ulicy tabliczkami przedstawiającymi Świętego Mikołaja, ale zenitu sięgnęła gdy naszym oczom ukazała się być może nieco kiczowata ale genialnie wystylizowana chatka. Z zewnątrz co rusz napotyka się przeróżne ozdoby: a to doniczki w postaci mikołajowych butów, a to maleńkie domki czy jeszcze mniejszy kościółek. Można się nawet udać do świątecznej toalety! Obok domku znajduje się skrzynka na listy, gdyby ktoś akurat chciał podzielić się swoją listą marzeń :) Wewnątrz poczułam niepohamowaną radość, gdy zobaczyłam rozpalony kominek, a nad nim powieszone skarpety z prezentami. Kiedy już na wejściu przywitał mnie intensywny zapach pierniczków, wiedziałam, że to miejsce na długo utkwi mi w pamięci. Oczy nie potrafiły ukryć zachwytu na widok najpiękniejszych ozdób świątecznych, jakie można sobie wyobrazić. Od drewnianych myszy, przez świnki, oryginalne choinki, błyszczące dziadki do orzechów na psich ozdobach wcale się nie zatrzymując. Dwupiętrowa chatka bezsprzecznie zajęła pierwsze miejsce w mojej klasyfikacji najoryginalniejszych sklepów w jakich dane było mi przebywać. Wizytę warto zakończyć z przynajmniej jedną, kolorową rózgą w ręce :)

Przemierzając wschodnie wybrzeże Islandii warto zajechać do przynajmniej jednego z wielu rybackich miasteczek, takich jak Djúpivogur czy Seyðisfjörður. Symbolem tego pierwszego jest Búlandstindur (1069 m. n. p. m.) – uznawana za jedną z najpiękniejszych, a już na pewno najbardziej charakterystycznych gór na Islandii, która kształtem przypomina piramidę.

Założona przez norweskich rybaków osada Seyðisfjörður jest bajkowo usytuowana pośrodku fiordu, co z pewnością przyczyniło się do przyznanego jej tytułu najpiękniejszego miasta Fiordów Wschodnich. Sceneria z powodzeniem mogłaby posłużyć jako pierwowzór krainy zamieszkiwanej przez Elsę i Annę z filmu Frozen :) W mieście można się natknąć na klasyczne, skandynawskie domki, co dodatkowo wzmacnia efekt klimatu północy. Do przyjazdu tutaj zachęca też największe w kraju stado dziko żyjących reniferów.

Fauna Islandii ze względu na surowość warunków nie jest zbyt bogata. Niemniej pobyt na wyspie dostarcza okazji do napotkania kilku wyjątkowych gatunków zwierząt.

Żeby w pełni cieszyć się obecnością figlarnych fok, warto udać się na półwysep Vatsnes, który otaczają wody zatoki o wdzięcznej nazwie Húnaflói (isl. Zatoka niedźwiadka). Już zbliżając się w okolice Hvammstangi – największej osady na półwyspie – napotyka się na drodze znaki informujące o obecności fok w tym rejonie. Wystarczy kawałek odjechać, żeby trafić na „foczą plażę” i móc obserwować niczym nieskrępowane, licznie występujące tam zwierzęta. Ze względu na wieczorową porę i utrudnioną widoczność, zdecydowaliśmy się spędzić noc na parkingu, z wielką nadzieją, że już rano będziemy podziwiać foki w ich naturalnym środowisku. Nie rozczarowaliśmy się. Kilkuminutowy spacer przy brzegu oceanu, drewniana budka, a w niej dwie, pokaźne lornetki pozwoliły nam zaobserwować nieśmiale wynurzające się z wody podobne do psich łebki Niektóre się wylegiwały na skałach, a inne bawiły w wodzie. Co bardziej ciekawskie foki nic nie robią sobie z obecności człowieka. Co więcej, chętnie pozują i pozwalają uwiecznić się na zdjęciach. Warto wspomnieć, że zwierzaki tam występujące należą do gatunku foki pospolitej. W helskim fokarium można poznać urocze, liczące sobie sześć fok stado foki szarej. Foka pospolita jest wyraźnie mniejsza od szarej i w odróżnieniu od niej, mają nozdrza ułożone w kształt litery V.

Lis polarny – to mały, niezwykle sprytny drapieżnik, który jest prawdziwym włóczykijem w zwierzęcym świecie. Życie prowadzi dość surowe, podporządkowane pokarmowi, za którym wędruje setki kilometrów (często podążając szlakiem niedźwiedzi polarnych). Nie wzgardzi resztkami pożywienia, ale najchętniej zwędzi jajko z gniazda i czym prędzej ucieknie, szukając odpowiedniego miejsca na zakopanie zapasów po to, żeby... inny lis przyszedł i przywłaszczył znalezisko ;) Jego umaszczenie zmienia się w zależności od pory roku. W maju zaczyna zrzucać grubsze, białe, zimowe futro, które w lecie przybiera koloru brązowego, czasami niebieskiego. Czasami można spotkać czarne lisy, które takie umaszczenie zachowują przez cały rok. I my takiego gagatka ujrzeliśmy na swojej drodze. Czmychnął przed samochodem na drodze pomiędzy Staður a Borgarnes na tyle wolno, że oczy zdążyły się napatrzeć. Nawet aparat skorzystał z tej okazji i uwiecznił zabawnie podskakującego liska :)

Koń islandzki inaczej nazywany kucem, to aktualnie najczystsza rasa wśród koni (przez 800 lat obowiązywał zakaz przywożenia na wyspę koni innych ras). To nieduże, przyjazne rumaki o dość krępej budowie ciała. Liczna populacja występująca na wyspie dostarcza wielu okazji do podziwiania ich uroku. Dla miłośników jazdy konnej istnieje możliwość wypożyczenia konia na przejażdżkę, ale nie jest to tania przyjemność.

Maskonur zwyczajny (isl. lundi, ang. puffin), to prawdziwy symbol Islandii i jednocześnie świetny obiekt marketingowy. Jego motyw na stałe zapisał się jako typowa pamiątka z wyspy. Niewielki, przeuroczy ptak z charakterystycznym, czerwonym dziobem świetnie radzi sobie zarówno w wodzie, jak i na lądzie. Maskonury zamieszkują skaliste nabrzeża, gdzie w niedostępnych dla człowieka miejscach zakładają swoje gniazda. Niestety, w niektórych restauracjach serwowany jest jako obiad. Nic jednak nie przebije możliwości wykupienia sobie wycieczki na polowanie na te zwierzęta

Na Islandii jest ponoć 3 razy tyle owiec, co samych Islandczyków. Przejeżdżając przez wyspę, nie sposób ich nie zauważyć – są stałym elementem krajobrazu. Są owce białe, czarne, brązowe, szare czy też w łatki. Lubią czasami wybiec na drogę, żeby chwilę później jednak zawrócić ;) Baranina zajmuje wyjątkowe miejsce w kuchni islandzkiej. Tradycyjnym daniem jest chociażby barani łeb. W przemyśle włókienniczym natomiast ogromną popularnością cieszą się islandzkie swetry lopapeysa. Jeżeli wolimy nie wydawać kilkuset złotych na sweter możemy kupić np. islandzkie skarpetki albo rękawiczki za równowartość około 100 zł. Jest jeszcze tańszy wariant: skarpetki z królika, który stał się plagą w kraju.

Wycieczka na wieloryby – pytanie czy warto się na taką wycieczkę udać pozostaje otwarte. Stolicą wypraw na wieloryby na Islandii jest Húsavik. Trzy główne firmy na rynku oferują w gruncie rzeczy to samo – z drobnymi różnicami w postaci ceny niższej o 2 euro, czy dostępu do Wi-Fi na pokładzie statku. Jednak żadna firma nie zagwarantuje ujrzenia przepływającego obok łodzi płetwala błękitnego. W przypadku, gdy nie uda się trafić na wieloryby, drugie wypłynięcie jest darmowe. Wystarczy zobaczyć koniuszek ogona walenia, żeby zaliczyć jego obecność. Tak udało nam się spotkać humbaka. Plusem jest szansa na bliższe spotkanie z innymi zwierzakami. Tuż obok naszej łodzi wyskoczyły dwa delfiny z białym grzbietem. Wypłynięcie na lodowaty ocean w deszczową pogodę, pomimo ochronnego kombinezonu może skończyć się zmarznięciem i przemoczeniem butów (tym bardziej jeśli stanęło się w niefortunnym miejscu). Do tego dochodzi pewien szczegół w postaci choroby morskiej. Nawet jeśli myślimy, że to obce nam zjawisko, możemy się srogo zdziwić, kiedy wybuja nami na wszystkie strony świata. Uwaga – z przodu jest najgorzej! Decyzję jednak każdy musi podjąć sam. Wychodzę z założenia, że jeśli mamy taką możliwość, to żal z niej nie skorzystać. A nuż będziemy tymi szczęściarzami od wspomnianego wyżej płetwala?

Renifery sprowadzono na Islandię w XVIII wieku. Zadomowiły się na wschodzie kraju i tam można natrafić na ich dzikie stada. Niestety, my (być może ze względu na deszczową aurę) nie zaznaliśmy tej przyjemności. W restauracji hotelu Aldan znajdującym się w Seyðisfjörður zamówić można hamburger z – jak się pewnie domyślacie – renifera. Za niewielkie danie trzeba zapłacić równowartość lekko ponad 80 zł. Nie skorzystaliśmy z tej możliwości, chociaż w jednym z nas głód mocno protestował. Na całe szczęście portfel go uciszył. Później znalazłam informację o drastycznym kurczeniu się populacji tych zwierząt i jeszcze bardziej ucieszyłam się z podjętej decyzji.

Podróżowanie po Islandii
Jeżeli na podróż na Islandię przeznaczamy więcej niż kilka dni, najsensowniejszym rozwiązaniem jest wynajem samochodu. Są jeszcze dwie, inne możliwości zwiedzenia wyspy, ale ich znaczące wady potrafią skutecznie zniechęcić.
Podróż autostopem. Pomimo, że na Islandii nie brakuje rozległych, dzikich terenów (które jeśli nawet są zamieszkane, to dość skąpo), to ze względu na wzrastającą liczbę turystów nietrudno spotkać samochód. Na parkingach przy głównych atrakcjach aż roi się od potencjalnych, pomocnych kierowców. Niestety, pogoda jest bezlitosna i w ciągu kilku minut czyste niebo może przerodzić się w dotkliwą ulewę. Przed deszczem mamy szansę się ochronić. Przed zwalającym z nóg wiatrem już nie. Widziałam doszczętnie przemoczonych włóczykijów, którzy wytrwale czekali na okazję i ze smutkiem muszę przyznać, że nie chciałabym znaleźć się w ich skórze. Podejrzewam, że niewielu kierowców w pierwszej chwili (która jest kluczowa) chce zabrać do wypożyczonego samochodu przemoczonego, ubrudzonego podróżnika z pokaźnym ekwipunkiem – przykre realia. Podróżując stopem jesteśmy całkowicie zależni od innych i skazani na pomoc, którą nie zawsze od razu otrzymujemy. Jest to oczywiście podróż w nieznane i znakomita przygoda, ale jeśli nasza odporność i cierpliwość na chłód i inne, uprzykrzające życie czynniki jest niska, to powinniśmy się trzy, a może jeszcze pomnożone przez kolejne trzy razy zastanowić.
Podróż autobusem. Istnieje możliwość wykupienia sobie biletu na autobus okrążający całą wyspę w ciągu dwóch dni. Możemy wysiąść w dowolnym miejscu i po jakimś czasie wsiąść w kolejny, nadjeżdżający autobus. Jest to wydatek rzędu 1200 zł (jeśli chcemy wykupić poszerzoną o interior wersję należy dołożyć kolejne 500 zł). Niestety i tym razem uzależniamy naszą podróż od osób trzecich. Autobus zatrzymuje się w konkretnym miejscu, a ilość kursów na dzień jest ograniczona, więc plan musi być sztywno dostosowany pod rozkład jazdy autobusu. Jeśli coś podczas jazdy przykuje naszą uwagę, to nie możemy się zwyczajnie zatrzymać i udać w to miejsce.
Podróż samochodem. Wynajem samochodu pomimo że jest najdroższą z opcji, jest jednocześnie najrozsądniejszym wyborem. Liczba wypożyczalni i ich rozbudowane oferty dają spory wybór. Trzeba być jednak bardzo ostrożnym podczas podejmowania decyzji i dokładnie przeczytać warunki wynajmu, by nie narazić się na dodatkowe koszty. Niestety, żeby dokonać rezerwacji, konieczne będzie posiadanie karty kredytowej. Jeśli jej nie mamy, wpłacamy dość wysoki depozyt. Do kosztów należy doliczyć ubezpieczenie, którego jest kilka opcji. Z naszego doświadczenia wynika, że warto wykupić polisę od uszkodzeń w wyniku uderzeń przydrożnych kamyczków. Na Islandii wiele dróg jest pokrytych żwirem i pyłem więc przy dłuższej trasie takie uszkodzenia są nieuniknione. Podstawowe pytanie podczas wyboru samochodu dotyczy trasy, którą zamierzamy przemierzyć. Jeśli chcemy wjechać w interior (dostępny jedynie w okresie letnim), musimy wypożyczyć samochód z napędem na cztery koła, a te są już bardzo kosztowne. Jeśli natomiast nasza trasa obejmuje główne punkty przy drodze krajowej nr 1, spokojnie można wynająć najzwyklejszy, ekonomiczny samochód typu toyota yaris, którym podróżowaliśmy my. W przypadku niefortunnego uszkodzenia pojazdu powinniśmy to koniecznie zgłosić. Mieliśmy dość nieprzyjemną sytuację na jednym z głównych parkingów, gdzie pasażer sąsiedniego samochodu z impetem otworzył drzwi, uderzając przy tym w nasze i powodując czarne zadrapanie. Bezpieczniej jest taki incydent zgłosić do wypożyczalni, a ta skontaktuje się z ubezpieczycielem sprawcy zdarzenia. Dobrze jest też sporządzić protokół. Z naszej strony polecić mogę firmę Route1, która nie tylko była bezproblemowa, ale i pomocna, gdy pojawiły się problemy z kartą kredytową, której nie posiadaliśmy. Stacje benzynowe na Islandii są samoobsługowe i dotyczy to również płatności. Płacimy w automacie kartą, wybierając wcześniej, za jaką kwotę chcemy zatankować.
Podróż promem lub samolotem.

W wielu miejscowościach, szczególnie na północy, istnieją firmy oferujące wycieczki promem no okoliczne wysepki. Z Húsaviku można popłynąć na niezamieszkałe Flatey i Lundey. Pakiety są przeróżne, więc każdy może znaleźć coś szczególnie interesującego. Foldery kuszą przede wszystkim barwnymi zdjęciami zwierząt – od maskonurów, po foki i wyjątkowo pożądane wieloryby. Niektóre z firm oferują też dalsze podróże, np. na Grenlandię. Jednak koszt takiej wycieczki jest zatrważająco wysoki.
Z miejscowości Dalvík możemy popłynąć na małą wysepkę Hrisey, którą zamieszkuje około 170 osób, lub na Grimsey, która jest o tyle kusząca, że przebiega przez nią koło podbiegunowe. Zamieszkuje ją zaledwie około 80 osób (niemal drugie tyle jest samych gatunków ptaków), co czyni ją najbardziej wysuniętym na północ zamieszkanym terytorium Islandii. Jeśli bardzo zależy nam na odwiedzeniu tej wyspy, możemy skorzystać z oferty islandzkich linii lotniczych Air Iceland i polecieć tam z Reykjaviku, lub bliższego Akureyri. Promem (z portu Landeyahöfn) lub samolotem można się też wybrać m.in. na archipelag Vestmannaeyar.
Gdyby ktoś się zastanawiał nad podróżą koleją, to niestety musi się rozczarować, ponieważ na Islandii nie ma ani jednego kilometra torów.
Noclegi, zakupy koszty
Dla niskobudżetowych podróżników (do których i my się zaliczamy) najkorzystniejszym finansowo wyjściem będą noclegi na campingu, opcjonalnie w samochodzie. Jeśli planujemy dłuższy pobyt na wyspie, to najlepiej jest wykupić sobie specjalną kartę obejmującą nocleg na kilkudziesięciu polach namiotowych na wyspie. W stolicy znajduje się bardzo sensowny, duży camping wyposażony we wszystko co niezbędne (http://www.reykjavikcampsite.is/). Nie trzeba tutaj dodatkowo płacić za gorący prysznic (w niektórych miejscach stosuje się taka praktykę). Do dyspozycji jest też duża kuchnia, w której od biedy można znaleźć wiele produktów zostawionych przez innych gości. Koszt spędzenia jednej nocy na campingu to około 50 zł za osobę. Po dwóch spędzonych tam nocach już do końca wyjazdu nie rozkładaliśmy namiotu. Przy głównej drodze co kilkaset metrów znajdują się miejsca postojowe, a przy większości z nich bez problemu można zostać na noc nie uiszczając żadnej opłaty.
Pogoda na Islandii nie rozpieszcza, nawet jeśli w momencie rozkładania namiotu nie pada deszcz, a wiatr nie zwala z nóg, to istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że w nocy będziemy się modlić o niezawodność i nieprzemakalność namiotu. Dlatego samochód na 10 dni okazał się naszą ostoją, która niejednokrotnie uratowała nas przed wyziębieniem. Mnie sam widok ulewy i temperatury za oknem napawał przerażeniem, tym bardziej pokochałam naszą yariskę.
Szczerze powiedziawszy w niektórych miejscach wybór campingu na nocleg, to raczej akt samobójczy. Mowa o najbardziej wietrznych miejscowościach, w których na niewielkim polu, niczym nieosłonione namioty są targane przenikliwie zimnym wiatrem, a za ciepłą wodę trzeba dodatkowo zapłacić.
Z uwagi na horrendalne ceny właściwie wszystkiego zdecydowaliśmy się na ostre cięcie budżetu. Zakupy robiliśmy głównie w Bonusie, w którym ceny wielu produktów są zbliżone do tych w Polsce. Odżywialiśmy się dość skromnie, starając się kupować mimo wszystko islandzkie specyfiki. Spróbowaliśmy kilku smaków skyra (w zależności od firmy mogą się bardzo różnić między sobą), czyli czegoś na podobieństwo jogurtu (produkowany na bazie zsiadłego mleka). Pokochałam bezgranicznie cynamonowe bułeczki, których zapach zabijał nawet największe wyrzuty sumienia spowodowane wydanymi pieniędzmi :) Kupiliśmy też kulur – czekoladowe kulki wypełnione karmelem, także w wersji batonika i limitowaną edycję Prince Polo, który na Islandii cieszy się niesłabnącą popularnością. Sklepy sieci Bonus znajdują się głównie w południowej części kraju, więc zakupy trzeba robić raczej konkretne. Nie zginiemy (ani nasze portfele) robiąc zakupy w Kronan – niewiele droższym od świnki-skarbonki. Zaskakujący wydał się nam ogromny kontrast między tymi dwoma, najtańszymi marketami i pozostałymi sklepami, w których wszystko jest okrutnie drogie. W miarę możliwości staraliśmy nie dopuszczać do sytuacji podprogowych, w których wizyta w takim sklepie byłaby konieczna.
Ostatnia kwestia, nieco bolesna dla kieszeni (ale absolutnie warta każdej złotówki!), dotyczy podsumowania kosztów naszego 10-dniowego wyjazdu na Islandię. Podany koszt poszczególnych kwestii obejmuje dwie osoby
Bilety lotnicze na trasie Gdańsk – Reykjavik – Gdańsk: 1168 zł
Bagaż (lecąc WizzAirem i planując noclegi „na żywioł” wykupienie bagażu jest niezbędne): 274 zł
Jedzenie: 441 zł
Wynajem samochodu: 2683 zł
Paliwo: 550 zł
Noclegi (dwie noce na campingu): 206 zł
Obiad w restauracji: 163 zł
Gorące źródła: 187 zł
Wycieczka na wieloryby: 553 zł (o matko, nie wierzę)
Kartki i pamiątki: 161 zł
Ubezpieczenie: 87zł (nie ma takiej konieczności, zwykle tego nie robimy, ale w kraju, gdzie za wizytę u lekarza płacisz fortunę, woleliśmy nie ryzykować zdrowotnych potknięć).
Łączny koszt wyniósł około 3300 zł na osobę.
Wskazówki
1. Jeśli posiadasz lustrzankę, lub inny sprzęt na którym Ci zależy, zainwestuj w obudowę przeciwdeszczową, tudzież zwykłą folię, która powinna bez problemu ochronić aparat. Zestaw szmatek do przetarcia szkła może uratować świetny kadr, więc warto zawczasu o tym pomyśleć. W okolicy tak licznych wodospadów można być bardziej niż pewnym, że niejednokrotnie nasz sprzęt zostanie potraktowany wodną mgiełką (w najlepszym wypadku!) lub siarczystym deszczem.
2. Jeśli zastanawiasz się czy czapka, szalik tudzież rękawiczki przydadzą Ci się w lecie – lepiej spakuj je jak najszybciej. Możesz popełni
3. tragiczny błąd w przygotowaniach ekwipunku i nie spakujesz czegoś, co niejednokrotnie okaże się zbawienne.
4. Zważywszy na to, że pogoda islandzka jest całkowicie nieprzewidywalna, o czym mówi dość trafne powiedzenie „If you don't like Icelandic weather, just wait 5 minutes”, warto zabrać ze sobą przeciwdeszczową odzież. Płaszcz za 6 zł się nie liczy (sprawdzone). Pogoda bywa nieubłagalna, a jeśli nie chcemy spędzić w samochodzie kilku dni, tylko dlatego, że każde wyjście z niego poskutkuje doszczętnie przemoczoną odzieżą, to tak – warto.
PS. dla zainteresowanych mogę podesłać stworzoną przez nas trasę z zaznaczonymi wybranymi atrakcjami.
Jeśli chodzi o zgłębienie wiedzy nt. Islandii gorąco polecam kilka pozycji:
- książkę „Islandzkie zabawki” Mirosława Gabrysia
- film „Na głębinie” (jeśli się dotknie lodowatej wody Oceanu Atlantyckiego i odczuje to paraliżujące zimno, to filmowa historia wyda się nierealna)
- genialną muzykę fantastycznie oddającą klimat Islandii, w której nie brakuje światowych gwiazd pokroju Björk czy Sigur Rós. Można się w niej wręcz zatracić. Gorąco polecam zespół Ylja i młodego artystę, który podbija islandzkie listy przebojów czyli Ásgeira Traustiego. Niestety, ku mojemu ogromnemu rozczarowaniu, w islandzkim radiu nie uświadczy się fascynującej muzyki wyspy, a jedynie mocno komercyjną muzykę popową.

Różności:

Dodaj Komentarz

Komentarze (8)

olajaw 31 stycznia 2016 23:04 Odpowiedz
świetna relacja i bardzo przydatne wskazówki! mam nadzieję, że mi się przydadzą, bo w tym roku w planach jest Islandia :) oby udało się zrealizować :)
lubietenstan 1 lutego 2016 11:11 Odpowiedz
lisek polarny rządzi! mieliscie szczescie, gratulacje:)
globfoterka 1 lutego 2016 13:08 Odpowiedz
@olajaw, cieszę się, że relacja spełnia swoją funkcję. Zrób możliwie wszystko co się da, żeby podróż na Islandię doszła do skutku, bo zakochasz się miłością nieodwracalną :) Ja z kolei chętnie przeczytam Twoją relację o Indonezji, bo w tym roku będę śnić na Jawie :) @lubietenstan, i to jakie! liczyłam na dzikie stado reniferów w niepowtarzalnej scenerii, a zobaczyłam je niestety na talerzu :(( Zwierzaki są genialne. A widok podskakującego liska bezcenny :P
olajaw 1 lutego 2016 20:38 Odpowiedz
Będę robić co w mojej mocy, żeby latem lecieć na Islandię :) Cieszę się, że i moja relacja się przyda, Indonezja jest super :) udanej podróży! :)
marcin-gdowski 1 lutego 2016 22:33 Odpowiedz
Super relacja! Chętnie zapoznam się ze stworzoną przez Ciebie mapką! Jeżeli jest taka możliwość to proszę o wysłanie na gdoniu93@gmail.com Pozdrawiam
globfoterka 3 lutego 2016 10:25 Odpowiedz
@marcin-gdowski, pewnie! już wysyłam Ci mapkę i małą instrukcję do niej ;)
kierki 16 lutego 2016 14:37 Odpowiedz
Super relacja i zdjęcia. Również prosiłbym o mapkę ;) szorti0@op.pl, pozdrawiam
benek1920 7 sierpnia 2016 11:40 Odpowiedz
Również prosiłbym o mapkę. mateuszwieckowski20@gmail.com Pozdrawiam