+7
Fitzcarraldo 20 maja 2015 00:47
W podróż z Zakopanego do Warszawy wyruszyłem wraz z synem, Tymoteuszem. Na dworzec w stolicy Tatr o godzinie 13.00 zajechał niewielki autobus, którego kierowca – niestety – odmówił przewozu rowerów. Dla mnie i mojego syna, miłośników rowerów okazało się to zmorą z najgorszych snów. Ukazała mi się przerażająca perspektywa: nigdzie nie dojedziemy, stracimy kluczowe połączenie w Krakowie.

Szczęśliwym trafem zabrał nas kolejny autobus – nb. linii, która zwykle nie zabiera rowerzystów z rowerami. W Krakowie zjawiliśmy się na czas.

Rower Tymka – jak wymaga tego regulamin firmy Lux Express – zabezpieczyliśmy folią spożywczą, nie zdemontowawszy jednak zgodnie z przepisami przedniego koła, ponieważ chcieliśmy uniknąć problemów związanych z zapowietrzeniem hydrauliki przedniego hamulca.



O 15.53 firma Lux Express poinformowała mnie SMS-em o dwudziestopięciominutowym opóźnieniu, i przeprosiła, że odjazd z godziny 16.15 został przesunięty na 16.40. Informacja ta zadziałała bardzo uspokajająco, zważywszy na to, iż nie często ma się do czynienia z tak solidnym przewoźnikiem.

Piękny 3-osiowy autobus podjechał o godzinie 16.28, po czym w bardzo przyjaznej atmosferze rozpoczął się załadunek bagaży i sprzętu.



Mimo niezawinionego opóźnienia i podenerwowania pasażerów, kierowca zachowywał całkowity spokój i oddziaływał tonizująco.



Sam odbierał od pasażerów pakunki, bagaże i ekwipunki, starannie układając je w luku autobusu. „Rowerami – jak grzecznie nas poinformował – zajmę się później”.



Ledwo zszedł kwadrans, a w nieskazitelnie czystym pojeździe opuszczaliśmy dworzec autobusowy, z przyjemnością wsłuchując się w uprzejme słowa powitania i komunikaty podawane przez kierowcę. Miejsce moje i Tymka znajdowało się tuż za nim; mieliśmy nie tylko dużo przestrzeni na nogi, lecz także było gdzie postawić plecaki. Wszystko, co potrzebne do podróży, znajdowało się pod ręką. Jedynie kaski powędrowały na półkę nad głowami, która bez problemu pomieściłaby także nasze plecaki, co niestety u innych przewoźników najczęściej jest niemożliwe.



Rozsiedliśmy się wygodnie w szerokich fotelach, których możliwość odchylenia jest większa niż gdzie indziej, i zapięliśmy lekko wysuwające się pasy.

Od samego początku podróż upływała w bardzo przyjemnej atmosferze, na którą składało się wiele detali świadczących zarówno o jakości wyposażenia pojazdu, jak i o dbałości przewoźnika o dobre samopoczucie pasażerów.

Na półeczce przed nami znalazły swoje miejsce dwa nowe tablety o nastawialnym kącie nachylenia. Cały czas działały bez zarzutu, oferując poza dostępem do Internetu sporą dawkę rozrywki, czy to w postaci filmów odpowiadających każdemu gustowi (oferowano np. Dziewczynę z tatuażem), czy to gier najróżniejszych maści.



Od czasu do czasu podchodzili do kierowcy pasażerowie chcący zakupić słuchawki; my jednak korzystaliśmy z własnych, podpinając się do zainstalowanych tabletów wspólnie bądź też z osobna. Przepustowość Internetu kształtowała się na wysokim poziomie i nie powodowała zawieszeń przy ściąganiu filmów. Dostępne WiFi wypróbowałem także na własnym tablecie. Również w tym wypadku Internet nie zawodził.

Po pewnym czasie zaintrygował mnie znajdujący się na tylnych schodach i wtapiający się w tło automat do gorących napoi.



Oferta obejmowała kawę, gorąca czekoladę herbatę do wyboru, do koloru – saszetki mieściły się w zasięgu ręki w estetycznym pudełku, tuż obok serwetek, przykrywek do kubeczków i mieszadełek.



Odnośnie do degustacji miewam na ogół opory, a to z uwagi na jakość oferowanego asortymentu. Ku memu największemu zaskoczeniu kawa smakowała wybornie, czekolada naprawdę nieźle, a herbata spełniła wszystkie oczekiwania. Siedząc wygodnie w fotelach i delektując się pysznymi napojami i pięknem natury widzianym z okna autokaru, doznałem błogości, nieznanej mi dotąd z pociągu lub innego środka lokomocji.

Spożyte płyny szybko zmusiły nas do szukania toalety. Znajdowała się ona w ustronnym, doskonale zamaskowanym miejscu, tuż za niewielkimi czarnymi drzwiami na schodach tylnego wyjścia. Kiedy z wielką ostrożnością i niepewnością uchyliłem wrota przybytku, stanąłem jak wryty. Oto bowiem oczom moim nie ukazał się bynajmniej obraz nędzy i rozpaczy, lecz śnieżnobiały sedes przypominający ów znany mi doskonale z 2001: Odyseja kosmiczna Stanleya Kubricka. A toć dopiero niespodzianka! Przyjemny zapach, schludność, cichy odgłos urządzeń sanitarnych nie pozwalały opuścić tego miejsca. A wszystko zgromadzone na niewielkiej przestrzeni: umywalka, lustro, podajniki mydła, ręczniczków, taśma papieru toaletowego, kosz na śmieci – wszystko zdobne i profesjonalnie oświetlone. Mózg staje, czacha dymi!



Jeszcze przed podróżą zastanawiałem się, jak Tymek zniesie jazdę autokarem – na ogół jest mu w nim niedobrze, musi siedzieć z przodu, przeżuwać gumę miętową, a nawet dawkować tabletki na chorobę lokomocyjną. Tym razem nic z tego. Młodzieniec od początku miał się doskonale. W try miga rozpracował zawartość pokładowego tabletu, zwiedził szalet, opanował obsługę automatu do gorących napoi, pomagając jednocześnie innym, nie tak biegłym w mechatronice pasażerom. Od początku do końca był zadowolony z podróży i zajęty swoimi sprawami: na fotelu było sporo miejsca do wiercenia się, siadania z podwiniętymi nogami, przeciągania się, kładzenia. Nie pamiętam, by kiedykolwiek nam się tak dobrze podróżowało.

Ale wszystko, co dobre, ma także swój koniec – po niespełna pięciu godzinach dotarliśmy do Warszawy nieopodal zejścia do Metra Wilanowska. Wypoczęci jak nigdy, przygotowaliśmy rowery do jazdy wieczorem i ruszyliśmy przed siebie, ginąc w paszczy wielkiego miasta.



* * *

Centrum Nauki Kopernik odwiedziliśmy po raz trzeci. To pomysł Tymka. W ogromnym gmachu nad Wisłą w bezpośrednim sąsiedztwie Planetarium mieszczą się chyba najciekawsze eksponaty doświadczalne, jakie można sobie wyobrazić, dotknąć i wypróbować. Jest to całe zagłębie konstrukcji doświadczalnych zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych. Spędzić tu można za 26 (dorośli) i 16 zł (dzieci) cały dzień na obserwacjach i przeprowadzaniu doświadczeń z przeróżnych dziedzin nauki.



Możemy przyjrzeć się działaniu robotów, a nawet sterować ramieniem robota lub pojazdem archeologicznym, poznać różne źródła energii, tworzyć potężne bańki mydlane lub wejść do takiej bańki, zbudować igloo lub most z części, które nie są powiązane żadnym spoiwem, przejechać się poduszkowcem, napełnić balon gorącym powietrzem, by się uniósł, posłuchać muzyki przenoszonej przez drewno lub nasze własne ręce, wytworzyć prąd elektryczny, pograć na harfie z niewidzialnymi strunami, poznać sposoby transportu wody na akwedukt, zobaczyć ognistą trąbę powietrzną, pograć na człowieku jak na perkusji, zobaczyć, jak szybko bije nasze serce, jak wysoko skaczemy, jak szybko biegamy, jak myślami możemy przemieszczać przedmioty.



Jednym słowem cały dzień mija jak w mgnieniu oka, i wciąż odkrywamy coś nowego, starsi (od lat 14) mogą wejść w krainę emocji, by dowiedzieć się o wielu odkryciach z zakresu psychologii, socjologii i neurobiologii. Jest tu także teatr robotyczny i teatr wysokich napięć, strefa światła, a pod gołym niebem park odkrywców i ogród na dachu. Można też odwiedzić sąsiadujące Planetarium, by przenieść się w przestworza. Na miejscu znajduje się bufet oraz sklep z tysiącem rzeczy do nabycia. Wierzcie mi, jeden dzień, to naprawdę zbyt mało.



* * *

Kiedy nadszedł czas powrotu, zjawiliśmy się punktualnie na przystani Lux Expressu. Tym razem postanowiliśmy nie owijać roweru w folię spożywczą, co – jak zaobserwowaliśmy – nie stanowiło żadnego problemu. Poczekaliśmy jedynie na załadunek rowerów przez kierowcę. Autokar ruszył zgodnie z planem, punktualnie o 12.30. Kierowca równie uprzejmie powitał i poinformował pasażerów o możliwościach pokładowych, a my dzięki grzeczności pewnej pasażerki rozsiedliśmy się w pierwszej ławce i – obeznani już ze sprzętem – oddaliśmy pokładowym przyjemnościom.



Internet działał podobnie bez zarzutu, w gorących napojach brakowało jedynie śmietanki, o czym wcześniej poinformował wszystkich kierowca, przepraszając za tę niedogodność, a kosmiczne WC sprawowało się jak w poprzednim rozdziale. Wszelkie udogodnienia podróży ponownie sprawiły, iż zapomnieliśmy o fakcie przemierzania dużej odległości tym na nowo odkrytym środkiem komunikacji. Nad nami rozlegał się miły szum wentylatorów klimatyzacji, a przed nami rozpościerał szerokoekranowy widok dróg, pól, lasów i mijanych miejscowości. W mgnieniu oka i nawet trochę przed czasem dojechaliśmy do Krakowa, gdzie czekała nas przesiadka na autokar do Zakopanego.

Podsumowując, napiszę jedynie to, iż w ciągu tych zaledwie kilku minionych dni zdążyłem polecić Lux Express już kilkunastu osobom z grona mych znajomych i chyba jak na dłoni widać, że o ile przewoźnik ten utrzyma – albo i podniesie – poziom swych usług, to nie ma – jak na chwilę obecną – poważniejszej dla niego konkurencji. A jak będzie naprawdę, przekonamy się w miarę upływu czasu.
Kończąc, polecę jeszcze tylko tę linię wszystkim podróżnikom, ale przede wszystkim rodzicom z dziećmi, no i – rzecz oczywista – rowerzystom.

Dodaj Komentarz